- Opowiadanie: RobertZ - Ukrzyżowani

Ukrzyżowani

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ukrzyżowani

R: Czy mógłby pan podsumować swoją wypowiedź?

T: Tak, oczywiście. Nasza partia, PDP (Polska Dana Polakom) stara się rozbudować uczucia patriotyczne i miłość do polskiego narodu. Sądzimy, że nad obecną sytuacją gospodarczą Polski ciąży nie fatum, ale spisek międzynarodowej organizacji żydowskiej, w której skład wchodzi polski rząd, prezydent, a także papież. Spisek ma na celu osłabienie i wyniszczenie narodu polskiego, który w przyszłości ma się znaleźć pod okupacją amerykańską. Chcemy stanąć w obronie Polaków broniąc ich przed spiskiem żydowskim.

R: Faktem jest wasza współpraca z Włochami, z panią Mussolini.

T: To prawda. Konieczne jest obecnie zorganizowanie zamachu na papieża. Poza tym dążymy do jak najbardziej rozwiniętej współpracy z partiami podzielającymi podobne do naszych poglądy.

Pewien tygodnik.

 

 

Sprzedajemy najlepsza broń myśliwską! Nawet ŻYDA z niej ustrzelisz!

Kup okulary Przeciwsłoneczne NASZEJ FIRMY Najlepiej chronią przed słabościami przyrody!

Polecamy: -inhalatory tlenowe – maski przeciwgazowe -kremy przeciwuczuleniowe – aerozole bakteriobójcze (bez freonu!)

Chrońmy przyrodę!!! Nasze produkty najlepsze dla Polaków. Oto nasze hasło!

 

 

My, Car Wszechrusi, pan ziem rosyjskich i arabskich. Ogłaszam wszem i wobec posłuchu całego świata, że Rosja nie posiada broni masowego zniszczenia, która mogłaby naszej ukochanej Ziemi zagrozić. Zaprzeczamy takie wszelkim pogłoskom o zapale naszych wiernych, którzy przeciwko poganom mieliby iść. Jedynie w pokoju zamierzamy głosić naszą wiarę. W pokoju będzie się mnożyć nasz naród, aby w pokoju pomnażać swoją potęgę.

Ku chwalę Allacha cieszcie się dzieci rosyjskiej ziemi.

12 maja 20…

 

 

…Ja bym powiedział: Kopulujcie… Według obecnie obowiązującego prawa kobieta ma zakaz usuwania ciąży. Złamanie zakazu jest równoznaczne z karą do dwóch lat więzienia…

Fragment audycji telewizyjnej z 26 maja 199…

 

 

Wmaszerowali do wioski chaotycznym krokiem umęczonego wojaka. Zniszczeni wojną, ludobójstwem, już dawno zapomnieli czym jest chwała żołnierskiego rzemiosła. Pozostało jedynie okrucieństwo i zobojętnienie. W poszarpanych mundurach, okopconych brudem twarzach, czapkach naznaczonych polskim orłem. Jeszcze nie tak dawno zdobywali okupywaną przez wroga ziemię, a teraz, z nienawiścią w sercach, poszukiwali pewnego człowieka. Pysznego i dumnego bałwana, który jeszcze nie tak dawno temu chciał rządzić Polską. Głód i wojna zabiła ich dumę. Potrafili się nurzać w najgorszym mordzie i rozpuście. Nie zapomnieli jednak o Bogu, jedynym prawdziwym panie naszej ziemi, przed którym spowiadali się ze swoich grzechów. Zabijali w Imię Boże.

Powietrze wypełniał dławiący smród dymu, palonych ciał i rozkładającego się mięsa. Żołnierze, z duszącą ich wściekłością wpatrywali się na wiszące na przydrożnych drzewach ciała. Już obmyślali swoją przyszłą zemstę przeklinając niewidzialnego wroga. Już wkrótce będą zabijać ich kobiety i ich dzieci, a usta będą zapełniać chudym, żylastym mięsem. Jak cenne było dla gospodarki ciało wroga!

Pierwszy zobaczył go Marek. Był to olbrzymi krzyż stojący na rozstaju dróg. Wielki, przysadzisty. Ociosane, białe drewno drażniło swoim jaskrawym blaskiem zmęczone oczy. Na krzyżu wisiał człowiek. Jego krew jasnymi strugami spływała do samej podstawy krzyża, skołtunione włosy zasłaniały twarz. Jeszcze żył. Podmuch wiatru odsłonił jego twarz i przerażenie, które widać było w jego oczach. Dobrze pamiętali ten symbol wiary wtłoczony im przez ich przodków. Pamięć ta była dla nich zawsze znakiem boskiej dobroci i męczeństwa. Różnie odbierali tę symboliczną śmierć człowieka, mordercy. Nie dla wszystkich był on jednak tylko człowiekiem. Niektórzy szukali nadziei, ale nie zapomnieli kim był ten człowiek za życia.

– Przebaczcie.

Niewielu usłyszało ostatnie słowo wypowiedziane ustami mordercy, który wisiał na krzyżu. Czy kpiną jest stwierdzenie, że wszystkim rządzi przypadek? Przecież nie możemy wybaczyć przypadkowi.

Rozpoczął się pierwszy dzień nowej ery.

 

 

„Miał okrutną śmierć. Przyszli żądni krwi wieśniacy. Zabili jego żołnierzy. Wypatroszyli ich wnętrzności i zjedli je. I zorganizowali sąd przeklęty. I zaczęli go oskarżać mówiąc: „Zabijałeś lud nasz, dzieci, kobiety, starców.” A on rzekł na to: „Podli jesteście. Wasz naród jest mętem wśród mętów. Składa się z podludzi, którzy są sobie winni pogardę. Wybaczam wam jednak wasze oskarżenia, gdyż wybaczam każdemu grzesznikowi.” A oni krzyczeli: „Sam jesteś grzeszny. On jednak kiwał tylko głową rozumiejąc ich niższość i słabość…”

„Krzyż dźwigać musiał do góry przeklętej… Tam do krzyża go przybito. Jego brzuch i piersi pocięto… Na końcu sołtys spytał: „Czy rozumiesz grzechy swoje?” On na to odparł: „Wybaczam wam waszą pychą!!”… Niektórzy z nich rozumieli swój grzech potworny. Ci płakali. Szaty darli, a twarz gliniastą ziemią wycierali… Przybyli żołnierze.. .Jego ostatnie słowa brzmiały: „Wybaczam wam”. Chwalmy jego imię!”

Biblia – cz. III „Narodziny Drugiego Syna Bożego."

Ewangelia według Świętego Tejk.

Jak skutecznie można przekręcić słowa zwykłego człowieka.

 

 

„Chwalmy Boga Najwyższego. On w dniach naszej pokuty i umartwienia naszego, gdy świat ponownie zaczął się pogrążać w barbarzyństwie, przysłał nam Drugiego Syna Bożego, który umarł na krzyżu za nasze zbawienie. Wielu ludzi odchodzi dziś od jedynie słusznej wiary. Próbujmy nawracać niepokornych i śmiercią karać niewiernych.”

Biblia-cz. III „Narodziny Drugiego Syna Bożego.”

 

 

„…Prawo nie zabrania usypiania dzieci chorych do czasu ukończenia pierwszego roku życia. Nakaz ten muszą jednak wykonywać prywatne zakłady lecznicze… Obecna sytuacja finansowa nie pozwala nam na kontrolę zdrowia każdego dziecka.”

Fragment audycji telewizyjnej – tak zwany półkownik.

 

 

Sprzedajemy najlepszą Biblię w całym kraju. Opracowana i redagowaną przez wybitnych specjalistów. Nasza Biblia pozwoli Tobie walczyć z każdym przejawem herezji. Dzięki niej będziesz mógł powiększać grono owieczek należących do polskiego kościoła. Ta Biblia nauczy Ciebie walki z wrogami Najjaśniejszej Rzeczpospolitej…

Tekst reklamy radiowej z 17 września 20…

 

 

„Policja Polityczna jest koniecznością. Musimy walczyć o jedność Narodu i zwalczać każdy przejaw wrogości i herezji. Wy, owieczki Boże, musicie pamiętać o tym dzisiejszym zadaniu jakie stanęło przed Polską. Jedynie na waszych barkach możemy zbudować wielką Rzeczpospolite. Rzeczpospolitą, którą będą rządzili prawdziwi Polacy…”.

 

 

Jęk wiatru. Syk przesypującego się piasku. Szli, trzej wędrowcy, umęczeni czasem i upadkiem świata. Szli do ziemi obiecanej, gdzie podobno rosło jeszcze zboże. Wstawał dzień. Słońce z trudem przebijało się przez chmury wiszące nad pustynną ziemią. Szli: Polak, Rusek i Francuz. Bladzi, w wybrudzonym ziemią mundurami, twarzach popękanych i zniszczonych przez suche, niezdrowe powietrze.

– To ta skała – powiedział Rosjanin. -Tam leży moja rodzinna ziemia. Chleb… wódka… dziwki. To ta skała! – powtórzył wytężając wzrok krótkowidza.

Jego towarzysze widzieli lepiej. Tam była tylko pustynia i przysypane piaskiem ruiny domów. Był to piętnasty rok wojny. I poddajmy się butnej dłoni nadczłowieka! Niech żyje naród wybrany! Tam była tylko pustynia.

 

 

Raz, dwa, trzy. Raz… dwa… trzy… Maszerowało wojsko. Kurz żołnierskich butów. Pucułowate twarze kapłanów obok twarzy fanatycznych żołnierzy. Kapłani niepewnie klepali modlitwy do ukrzyżowanego. Był trzydziesty rok wojny. Żołnierskie buty waliły w ziemię. Ku chwałę ojczyzny. Tej w niebie!

 

 

Każdego wieczoru, po ciężkiej całodniowej pracy, więźniowie wracali do wspólnych baraków. Dopiero o zmierzchu rozpoczynało się w tym miejscu życie towarzyskie zaskakujące swoją różnorodnością Mieszało się tutaj wiele języków: polski, niemiecki, czeski, litewski, ukraiński, białoruski, arabski…

Herman czuł się wyjątkowo osamotniony. Wyższe wykształcenie, dobre rozeznanie w świecie izolowały go od tego mętnego środowiska, którego najważniejszą podporę stanowiła religia, a do największego przestępstwa należało nadepnięcie komuś ważnemu na odcisk. W tym miejscu znaleźli się również wariaci: jedni nawiedzeni religijnie, tworzący nowy świat pojęć sprzeczny z rządową ideologią, inni oświeceni manią wielkości sięgającej zbyt wyskok i odbiegającej zbyt daleko od przyjętych przez społeczeństwo norm. Robili wszystko aby nie zmieszano ich z szarą masą tego „gnoju”. Zwykłych wariatów także można było spotkać. Świry ginęły najszybciej, padały jak muchy pogrążone w swoich delirycznych wyobrażeniach, w szalę różnych depresji i objawień.

Instytucja, do której trafił Herman zwała się Szpitalem dla Umysłowo Chorych i Nieprzystosowanych Religijnie. Taki właśnie napis wisiał nad główną bramą ośrodka. Zakład ten mieścił się niedaleko Wilna.

Baraki zapełniono po sufit piętrowymi łóżkami. Panował w nim potworny zaduch. Nad rozmowami zapełniającymi sale ciągłym szumem górowały wykrzykiwane przekleństwa i wrzaski zwykłych wariatów. Herman cichym przekleństwem ocenił wygodę przypadającego mu wyra. Na przeciwległym łóżku leżał młodzik. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia łat. Z pełnym znudzenia wyrazem twarzy wpatrywał się w Hermana.

– Czego?! – warknął Herman. – Jestem zmęczony harówą i chce odpocząć.

Młodzieniec lekko drgnął jakby budząc się z głębokiego snu.

– Ku chwalę Allacha – szepnął chłopak. – Ja nie patrzyłem na ciebie, lecz jedynie się modliłem. Nazywam się Skorp, a ty jeżeli się nie mylę jesteś tu nowy. Zająłeś łóżko po niedawno zmarłym Abie.

– Jesteś poddanym cara. – Herman raczej stwierdził niż spytał.

– W pewnym sensie – odparł Skorp.

– Myślałem, że już was wszystkich wybili.

– Jeszcze żyjemy – odparł ponuro. – Istnieje zwyczaj, że nowo przybyli zdają relację z tego co się dzieje na naszym ukochanym świecie – dodał po chwili.

„Chyba siedzi za politykę.” – pomyślał Herman – „Formalni wolą nie ruszać tego tematu.”

– Nic nowego – zaczął swoją relację. – Belisz nadal oblega Wiedeń. Nasz rząd klnie na cara, ale nie zwołuje powszechnej mobilizacji. Francja próbuje stłumić powstanie w Niemczech, ale nadal bez konkretnych rezultatów…

– A co u was?

– W Berlinie spokój, ale w Pradze są rozruchy, Czesi domagają się autonomii, oczywiście w ramach Polski. A poza tym… za miesiąc mają się odbyć wybory parlamentarne. Wszyscy zastanawiają się nad tym kto wygra.

– Ci co zawsze – odparł ze znużeniem w głosie Skorp. Znowu polityka. Ze swoją śmiałością w wyrażaniu niepopularnych poglądów musiał być szpiclem, albo idiotą.

– Czyli?

– Cicho!

– Co?

– Msza wieczorna, baranie!

 

 

Typowy świt w obozie. Pobudka i apel.

– Wy, wypierdki rodem z piekła! – wrzeszczał komendant obozu. – Nasz szpital zajmuję się leczeniem tego typu dewiantów. Mamy jedno, ale za to skuteczne skuteczne lekarstwo. Pracę. Będziecie pracować. Najlżejszą karą za nieposłuszeństwo jest wydłużenie wyroku, a mówię wam, że siedzi tu wielu skurwieli, którzy mieli zostać zwolnieni już przed dziesięciu laty, ale nie posłuchali mnie i siedzą do dzisiaj…

I tak lub na podobną modę przez trzy kwadranse. Każdy z niedawno przybyłych do obozu więźniów wiedział już, że Vitałskalinius jest kompletnym idiotą. Starzy bywalcy dopowiadali jeszcze, że jest totalnym skurwysynem. Po apelu odbyła się msza poranna. Powitalne przemówienie wygłosił stary, wychudzony kapłan. Nazywano go Łysopałą. Zresztą jak najbardziej słusznie.

– Pan nasz, w swojej największej łasce, gdy widzi wśród stada czarną owcę, która swoim zachowaniem grzeszy względem reszty owiec, nie wyrzuca jej ze swojego stada, ale próbuje ją nawrócić. Tłumaczy jej grzeszność działania jakie podjęła, wskazuje drogę odwrotu. Wy jesteście tymi czarnymi owcami. Zboczyliście z jedynie słusznej drogi. Tutaj macie się nawrócić. Wybrano dla was jedyny skuteczny sposób nawrócenia. Jest nim praca. Praca dla Najjaśniejszej Rzeczpospolitej i panującego nam króla. A teraz wyraźmy swoją pokorę Najwyższemu Stwórcy.

 

 

Praca i ta cholerna pustynia. Powoli przesuwające się pod naporem wiatru kawałki gruzu, wszechobecny pył wgryzający się w skórę i płuca. To miejsce jednak nie było martwe. Wśród ruin domów, a raczej pagórków, które nie były tworami przyrody, powstawały nowe budowle stworzone z kawałków pokruszonych cegieł, starej blachy i drewna. Twory powstałe z inicjatywy ludzi, którzy przeżyli. Domy zamieszkałe przez gromady obdartusów o brudnych, naznaczonych chorobą twarzach, zmęczonych życiem i przeklinających swój własny byt i świat, który ich zrodził. Wśród nowo narodzonych domostw kręciły się gromadki dzieci niemniej obdartych i brudnych. Ich ciała były szkieletami obciągniętymi skórą. Chodzący symbol głodu. Mieli oni jakiś dziwny osobliwy język. Nie był to język polskich dzieci, czy też język carskiej Rosji.

Grupa więźniów przechodziła pomiędzy chatami. Nie wzbudzali zbytniego zainteresowania, ale ich przejścia nie traktowano również obojętnie. Najczęściej wzgardliwie obracano się do nich plecami, niekiedy rzucano jakieś przekleństwo. Starzy ludzie jeszcze znali polski język. Był to jedynie zwykły, codzienny rytuał. Nikt z więźniów nie bał się wypowiadanych przekleństw i pogróżek. Szli spokojnie, miarowym, leniwym krokiem. Ich twarze wyrażały znudzenie i obojętność graniczącą z kretynizmem, obłędem, pozbawioną strachu. To było najbardziej przerażające. Nie bali się strażników. Stanowili rozproszoną grupę wynędzniałych ludzi, w których umarła już wola przeżycia. Marsz żywych trupów.

Brodacz wyróżniał się wśród nich. Na jego twarzy nieustannie igrał promień zainteresowania, a w jego oczach widniała ponura wesołość, komizm, który dodatkowo podkreślała stalowoszara broda. W tym miejscu mógł cieszyć się jedynie wariat, albo nawiedzony idiota.

– Nie boją się – wypowiedział na głos swoje myśli idący w pobliżu niego Herman.

– Nigdy się nie boją. Zbyt duża obojętność zagościła w naszych sercach. Zapomnieliśmy o prawdziwym Bogu – odparł Brodacz.

Heretyk! Oni byli najgorsi. Oszołomieni swoją wiarą mogli dążyć ku samozagładzie. Budując własne zasady moralne zapominali o zasadach współżycia z innymi ludźmi, a to mogło doprowadzić do katastrofy.

„I doprowadziło” – pomyślał Herman. – „Nasz kraj stanął na skraju ostatecznej zagłady, a winna temu była ślepa wiara w bezsensowny zbiór wartości… pseudo-moralnych.”

Zachciało mu się śmiać, ryczeć ze śmiechu nad tym przeklętym światem, jego przerażającym systemem doboru naturalnego wybierającym zgraje debilów, którzy mieli wystarczająco dużo sprytu, aby nim rządzić. Nagle poczuł lodową pustkę przerażenia. Przypomniał sobie, że jest przecież w obozie, że znalazł się tutaj protestując właśnie przeciwko temu. Czyżby propagandą rządziły nie kłamstwa, ale jedynie półprawdy? Nagle zrozumiał. Propaganda jako twór, aby zaistnieć, musiała powstać z prawdy. Na czele kłamstwa zawsze stała prawda. Czegoś jednak nadał nie rozumiał.

– Nie boją się także strażników.

Brodacz parsknął cichym, dziecinnym śmiechem.

– Nie muszą. Strażnicy są jedynie dodatkiem, uzupełniającą sałatką dla tego szamba. Przypomnieniem tego, że jesteśmy więźniami.

„Oszalał?!” – pełna strachu myśl pojawiła się w głowie Hermana.

-Dlaczego więc nie uciekniemy? – spytał.

– Nie bacz na pozory. Za pozorami kryje się oszalała technika naszego wieku. Niekiedy pan techniki zmienia się w jej niewolnika. Ludzie lubią niewolę. Uwielbiają szaleństwo zniewolenia i nienawiści. Wiążą się bo nie rozumieją czym jest wolność, a jest ona przecież zrozumieniem myśli i uczuć innego człowieka. My jednak wolimy wiązać innych ludzi dla utrwalenia własnej, w sumie pozornej wolności. Rząd lubi wiązać naród. Naród nie chcę żadnego rządu i żadnych zobowiązań. Dobrze gdy jest zachowana równowaga. Przed laty technika dla futurystów i fantastów stanowiła jedyne narzędzie, które miało uratować ludzkość od niewoli. Obecnie ta sama technika jest narzędziem zniewolenia coraz częściej zastępującym kulturę i religię.

– Czyli zostaliśmy zniewoleni przez jakąś ciekawostkę techniczną?

Brodacz skrzywił się usłyszawszy to sformułowanie.

– Ingerencję w metabolizm każdego więźnia. Pole wytwarzane przez maszt wstrzymuję truciznę, uniemożliwia przebieg reakcji. Ucieczka poza obręb pola równa się śmierci. Przekroczysz granicę i umrzesz. Rozumiesz chłopcze? Umrzesz, umrzesz…! – Brodacz powtarzając w kółku te same słowo znowu zaczął się śmiać. – Nazywamy ten wynalazek stymulatorem przyszłości.

– To obłęd!

– Teraźniejszość to religia.

Tego dnia dotarła do obozu inna informacja. Wiedeń padł! Ostatnia twierdza niewiernych chrześcijan. W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Amen.

 

 

Mijały monotonne, pozbawione wszelkiej treści dni i tygodnie. Wypełnione jedynie nienawiścią, pracą i bełkotem nierozumnych ludzi. Tak samo mroźne i tak samo upalne. Deszczowe i ogarnięte spazmem choroby. Pełne smrodu, albo pełne zapachu wchodzących w dupę wazeliniarzy. W końcu pewnego dnia dla Hermana nadszedł moment zrozumienia. Po raz pierwszy przeraziło go okrucieństwo i bezrozumność ludzi. Gdy ujrzał maszyny, które mogły zastąpić ich w pracy, a przecież były pożerane przez rdzę załamał się. Nagle zrozumiał, że to wszystko jest pozorem, fikcją budującą rzeczywistość. Ważniejszy okazywał się prestiż władzy niż losy kraju, którym rządziła, czy też życie pojedynczego człowieka. Ogłupiająca furia wzajemnej nienawiści mogła budować jedynie najgorszy system. Najgorszy, gdyż opierający się na logice bezrozumnych działań. Dlatego też ten kraj mógł funkcjonować mimo, że wszystko pozbawione było sensu.

 

 

Pewnego deszczowego dnia został zaproszony na rozmowę. System działał niezawodnie. Wyczuli zachodzącą w nim przemianę.

Zaprowadzono go do skromnie urządzonego pokoju. Surowe w swojej surowości biurko. Za nim siedział szary, niepozorny człowieczek.

– Dzień dobry, panie Hermanie. Zapewne wysłuchał pan dzisiejszego kazania.

– Tak, proszę pana – odrzekł Herman. Po co to pytanie? Po co ta rozmowa? Wszystko było pozbawione sensu. Czuł się zmęczony. Pogrążony w żałosnym stanie apatii i głodowej drzemki, zmęczony pracą. Popękane dłonie splótł ze sobą, aby ukryć ich drżenie.

– O czym mówił ksiądz?

– O wartości pracy. O naszym wybawieniu – czuł narastającą w nim wściekłość. – O co tu chodzi?! – w końcu wybuchł. – Macie maszyny, które mogłyby nas zastąpić, a każecie nam harować przez cały dzień. Zdychamy z głodu!

– Wygląda pan na inteligentnego człowieka. Czy inni więźniowie uwierzyli w to co pan im mówił?

– Nie widzieli…

– Ależ widzieli. Każdy widzi, ale niewielu, z tych co widzą, chce mówić. Wolą nie myśleć, wolą się nie wyróżniać. Nie minie rok, a pan również przestanie myśleć.

– Człowiek, który całe życie pracował umysłem nigdy nie przestanie myśleć.

– Nieprzystosowana istota ginie. To jest podstawowe prawo ewolucji.

– Przystosowaniem jest głupota?

– Środowisko dyktuję warunki. Wierzy pan w Boga?

– Tak, nie jestem innowiercą.

– Czy to nie paradoks? Wierzy pan w Boga, a nie potrafi pan uwierzyć w wartość wykonywanej tu pracy. Przecież to Bóg ukazuję nam przemijalność naszego życia, jego nieistotność, małość. Tacy jak wy buntujecie się. Przeciwstawiacie się Bogu i Polsce. Przeciwstawiając się wartościom religii niszczycie wartości moralne.

– To wy kradniecie wartości dane nam przez Boga, aby wykorzystać je do swojej polityki. Walka za naród, walka za Boga! To wasze hasła.

– Człowiek jest słabą istotą. Był taki okres, gdy mógł budować swój świat opierając się o pokój, ale zaprzepaścił tę szansę. Zapomniał o różnicach dzielących Ziemię. O ludziach małpach skaczących po drzewach i czczących Allacha. Był już w następnym tysiącleciu, gdy chciwość spłatała mu figla. Głód rodzi wojnę. Jedynie my, Polacy, potrafimy budować sprawiedliwy świat oparty na chrześcijańskich zasadach, a tacy jak wy zamiast się przeciwstawiać i walczyć ze złudnym zacofaniem powinni nam pomagać w imieniu niepodległej i chrześcijańskiej Polski.

– I co budujemy? Świat jedności, jednorakich pragnień, niezmiennej wyobraźni, a dla najgłupszych wiara w Boga.

– Budujemy świat pokoju. Już dawno ludzie zrozumieli, że pokój jest jedynie skutkiem jedności. Kiedyś nawoływano do wielkiej, światowej rewolucji. Dawne ideały upadły, gdy zawiodła gospodarka. Teraz sięgamy do starszych wzorców. Jeżeli Bogiem nie może być człowiek, to dlaczego kultu jednostki nie zastąpić kultem Boga? Gdy się potrafi sterować społeczeństwem władza jest drobnostką.

– Ludzie potrafią walczyć.

– Gdy ktoś wskażę im cel. Brak celu i pełny żołądek powstrzymują od tego.

– Inteligencja…

– Jest niczym. Jedną wielką kwadraturą szklanego koła, które można rozbić zwyczajnym młotkiem strachu i wojny. Chęć przetrwania i głupota wygrywa z mądrością. Człowiek jest zawsze taki sam. To kultura i cywilizacja go zmienia. Przecież pan nie jest ślepy. Widział pan co może zrobić głodny Francuz. Obozy koncentracyjne gorszę od hitlerowskich, rasizm i brutalność.

– I polska pobożność. My rządzimy Francją.

– To nie jest ważne. Pamięta pan jak wyglądała Europa ćwierć wieku temu? Wtedy rosła w potęgę idea zjednoczonej Europy. Niewiele lat minęło, a idea ta upadła. Nieważna jest ludzka głupota i obojętność. Ludzie łatwo się uczą i jeszcze łatwiej zapominają. Człowiek jest niczym. Stanowi jedynie materiał do budowania wielkich celów naszej przyszłości. Przyszłości bez wojen.

– Przez wojnę.

– Tak, oczywiście. Pan jest taki sam. Pan także jest gliną, którą się urabia. Zniszczy pana monotonność i bezsens tutejszego życia. Polska potrzebuje ludzi wykształconych. Szkoda byłoby, gdyby przez swój upór taki człowiek jak pan musiał umrzeć. Proszę lepiej krakać jak inne wrony.

 

 

Przed świętami wielkanocnymi przyjechał do obozu pewien dostojnik państwowy. Miał czarne, wysokie buty. Suknie żywo przypominającą sutannę. Żołnierską czapkę, pas, pistolecik przy pasie. Cel wizyty był oczywisty. Miał on zapewnić prawidłowy przebieg obchodów świąt wielkanocnych.

– Jak co roku. Obawiają się zamieszek – tłumaczył Skorp.

Herman czuł się niepewnie. Od paru dni, jak zaskoczony zauważył, został otoczony przez grono więźniów wariatów. Nie mógł przyjąć do wiadomości, jak mu to wmawiano, że zainteresowanie władz obozu jego osobą doprowadziło do tej popularności. Coś za tym się kryło, ale nie wiedział co.

– Nadszedł dzień narodzin nowego Syna Bożego – stwierdził nabożnie Brodacz. Wszyscy przytaknęli. Wszystkie czubki patrzyły na niego jakby był ich wodzem, albo…

– Święta wielkanocne są tu dość niespokojne – zauważył Skorp. – W tamtym roku zatłukli kilku więźniów, gdyż wykrzykiwali oni hasła antyreligijne.

Dlaczego tak dziwnie na niego patrzą?

– Nadchodzi dzień narodzin bożych – zaintonował Brodacz. Wszyscy przytaknęli mu głowami. Spokojni, potulni wariaci. Polscy wariaci. Będziesz normalny, gdy będziesz szedł normalną drogą. Oni także słuchali większości. Ku chwalę nowego Syna Bożego!

 

 

Jam jest Bóg. Narodzony z matki kurwy i ojca idioty. Jam jest Bóg. Zresztą nie on był moim ojcem. Prawdziwy ojciec nie wypominałby mi tak często, że jestem bękartem. Jam jest Bóg. Może moim ojcem był murzyn, który swoją pięść skrwawił w walce z białymi, a kutas pokrył krwią „niewinnych” kobiet? Może biały… Może wojownik z wyciągniętymi do góry ramieniem o twarzy mającej jedynie słuszne rysy, jedynie słusznej rasy? Może obrzezany? Przeklęty przez wszystkich i sam przeklinających innych. Może kapłan zbrukany krwią niewinnych, którzy uwierzyli w jego słowa mówiące o jedynie słusznej wierzę? Może polityk, który najpierw chciał pomóc, a później powiedział: „Chcem, ale nie mogem?”. Może szatan, który podobno jest najgorszy, a i tak lepszy od całego rodzaju ludzkiego? Może żołnierz, który przyszedł w polskim mundurze i krzyczał, że Polacy są najlepsi, a Żydów trzeba do pieca? Może żebrak, którego nie stać na kawałek chleba i świat powoli go niszczy? Może Pan Nasz, który siedząc w niebie może mieć także ochotę? Oto moje dziesięć przykazań. Nauczcie się ich, bo mówią jedyną prawdę o człowieku.

Tego dnia wokół mojej osoby zebrał się tłum. Krzyczeli, że jestem Synem Bożym. Próbowałem oponować, ale byłem głupi. Związali mnie, wsadzili do tej szopy, wbili igłę w ramię. Bolało, a w strzykawce był rudobrązowy płyn, jak to gówno, którym użyźniamy naszą jałową ziemię. Teraz im wierzę. Wierzę, że jestem Bogiem, a świat jest taki tęczowy i kolorowy. Strażnicy także uwierzyli. Krążyli wokół mnie i z czegoś się śmiali. Martwi mnie tylko to, że nie jestem jedyny. Przede mną było wielu Synów Bożych.

Pierwszy był szaleniec z Betlejem. Szaleńcem był, gdyż dawał biednym, a sam był najbiedniejszy. Szaleńcem był, gdyż mówił „Nie zabijaj”, a zginęły za niego miliony. Szaleńcem był, gdyż pozwolił uwierzyć w swoje pochodzenie i unieszczęśliwił nas wszystkich. Drugi urodził się na wschodzie. Dzięki niemu narodziło się pojęcie wojny religijnej. Nie, to było wcześniej. Może jeszcze za czasów Noego? Ta wojna trwa do dzisiaj i nigdy nie wygaśnie. Trzeci był… Było ich tysiące. Niektórym uwierzyliśmy, innych Synów Bożych wsadziliśmy do domów bez klamek.

Wiek dwudziesty stworzył nowe religie i nowych bogów. Bogiem Niemców był malarz z Wiednia. Bogiem Rosjan stał się Gruzin. Bogiem Polaków został Niemiec, godny potomek malarza. Bogiem uciśnionych będę ja. Wszystkim jest potrzebny Bóg, który rządzi światem i nakazuje zabijać, nakazuje wierzyć, a giaurów niszczy. Bez Boga i wojen świat skonałby w pożodze dobrobytu i zapomnienia. Wiem, że ja będę lepszy. Moje narodziny przysłużą się nowym wojnom, które stworzą lepszą Europę. Moim światem będzie krew, horror i rozpacz… Jakże ludzie są głupi! Wybierają tylu bogów, a zapominają, że każdy ma własnego boga, który rządzi jego sumieniem i kreuje jego duszę. Po co tylu oficjalnych bogów, skoro tych utajnionych jest jeszcze więcej? Bóg to całe nasze ja, które nie rozpoznaje dobra i zła. Na nim budujemy własną moralność. Przecież dobro dla jednych może być złem dla drugich. Taka prosta zasada. Dla jednych chłopiec, dla innych kobieta lub cały harem, dla jeszcze innych ciało powalonego wroga. Są także ludzie, którzy wolą twardość kościelnej ławki lub męczeństwo i poświęcenie dla innych. Człowiek jest taki odmienny. Jak ludzie nienawidzą własnej odmienności! Mogliby żyć w przyjaźni, ale wolą wojnę. Szukają wspólnych bogów, a w sercu mają własnego, którego jedynie słuchają. Ja jestem ich Bogiem i pozostanę nim. Jaki ten świat kolorowy. Chce jeszcze raz zostać ukłuty igłą!

Dzisiaj umrę na krzyżu. Ludzie zapamiętają nowe obrzędy, o tak starej tradycji i będą we mnie wierzyć tak długo, aż zapomną dlaczego we mnie wierzą. Jedyną siłą, która będzie ich łączyła stanie się strach przed śmiercią i nicością, w której nie ma Najwyższego Sędziego. Może coś tam jest? Kiedyś wybiorą sobie nowego Boga, ale dzisiaj ja nim jestem. Bogiem ciągłej niezgody i wojny…

 

 

Powoli budził się z ciężkiego snu naznaczonego piętnem opętania. Gardło bolało go od nieustannego wrzasku, a spragnione wargi popękały domagając się kropli wody. Stał się męczennikiem. Płakał i przeklinał własne słowa szczerości. Tym razem to narkotyk okazał się Najwyższym Sędzią i wypytał go o każdą myśl i uczynek. Niekiedy chwile uniesień mijają tak szybko. A największe uniesienia to seks, narkotyki, wojna i kościół. Nie był już Bogiem. Był człowiekiem, który w chwili największej ekstazy ufajdał się w gacie. Teraz myślał jedynie o mokrych slipach i bólu. W oszołomionej duszy majaczył obraz matki, która krzyczała na niego, gdy zmoczył spodnie. Nadal znajdował się w szopie, w miejscu do którego go zawlekli, aby śnił swoje zwariowane koszmary. Podobno przed śmiercią umierający przypomina sobie całe swoje życie.

Miał już przed sobą obraz siebie samego w wieku młodzieńczym, czasie dojrzewania i pierwszych nadziei na dorosłe życie, gdy złożono mu odwiedziny. Rolę wizytatora odgrywał oczywiście jego towarzysz niewoli, Skorp.

– Witam towarzysza – przywitał go pierwszy, gdy ten wszedł do szopy.

Skorp tylko kiwnął głową. Przez moment przyglądał się Hermanowi z niepokojem w oczach.

-Jak się czujesz? – w końcu zapytał.

– Śmierdzę. Śniło mi się, że byłem Bogiem.

– A byłeś?

– Spadłem na ziemię.

– Muszę z tobą porozmawiać.

– O czym? Chcecie mnie zabić. Nie będę z tobą mówił.

– To ważne.

– To ty twierdzisz, że to ważne!

Zapadło milczenie. Różne są jego przyczyny. Niekiedy niechęć i próba zamknięcia się w sobie, albo rozsadzająca każdą komórkę ciała nienawiść. Człowiek w swojej dziecięcej naiwności szuka oparcia w obcej mu istocie, a obcy jest dla niego każdy, którego uczuć nie zna, a myśli nie sonduje. Szukają sukcesu znajdujemy oparcie nawet w najbardziej szatańskiej istocie. Postawią nam garnek pełen żarcia, pełny życiowego sukcesu, a my już krzyczymy: „Niech żyje Pan Nasz i Władca!”. Nie mija zbyt wiele lat, a zapominamy, że mamy go przecież w dupie. Ciągle potrzebujemy nieludzkich i człowieczych bożków. Człowiek jest strasznie naiwnym i głupim stworzeniem. Nadal wierzy w swoją wyższość i nadaje samemu sobie cechy ideału.

Herman zawył. Zawył, tak jak wyje pies zwrócony do księżyca. Był psem. Stał się wilkiem zabijającym zdrajcę.

– Jesteś jeszcze jednym cholernym szpiclem, kurwa! – wrzasnął. Dźwięk przekleństwa przeszedł w nieartykułowane wycie. Gówno ciągle spływało po zakrytej łydce i wsiąkało w przesiąknięte smrodem spodnie. Było rzadkie, koloru brunatnego, koloru ziemi i zgnilizny. Pływały w nim niestrawione pestki. Trucizna osłabiła go, prawie zabiła.

Nadszedł czas czuwania. Skorp cały czas towarzyszył mu. Minęła godzina, jedna, potem druga.

– Już niedługo – powiedział Skorp w połowie trzeciej godziny. – Nie jestem szpiclem – dodał pół godziny później.

– Powiedziałeś im, że jestem Bogiem. Strażnikom, więźniom.

– Musiałem kogoś wskazać. Oni w to wierzą.

– A ty?

– Ja chce mieć święty spokój. Nie interesują mnie tego typu bzdury.

– Po co to wszystko?

– Oni wierzą, że przyjdzie Zbawiciel i wybawi wszystkich, którzy są w tym obozie.

– Nawet katów?

– Nie ma wyjątków.

– Zginą ludzie.

– To jest cena rewolucji.

– Więc zabijajcie. Mordujcie mając na ustach imię Boga!

Gówno spłynęło na ziemię. Był to jedyny szczegół, który odróżniał człowieka od Boga. Wywyższył człowieka nad człowieka i stworzył nowego Zbawiciela. W gównie rozpłynęła się ludzka sprawiedliwość.

 

 

„Zdrajca pilnował Mesjasza dzień cały. Wiemy, że próbował go odwieść od najwyższej wiary. Wmówić Naszemu Panu, że nie jest Synem Bożym. Mesjasz mu przebaczył. On odpowiedział Mesjaszowi jedynie śmiechem. Zdrajca napluł Mu w twarz. Prawdą jest Słowo Boże i prawdą jest zdrada człowieka zwanego Skorpem.”

Biblia cz. III – Ewangelia według Świętego Silliego.

 

 

Skazali go na śmierć i prowadzili drogą męki pańskiej. Nie pamiętali jak wyglądała śmierć Chrystusa. Powszechne slogany zlały się w kompletny absurd. Wyprowadzili go z baraku, gdy już noc zapanowała nad światem. Skopanego i zakrwawionego zaprowadzili do krzyża żelaznego leżącego na złomowisku. Krzyż był bardzo stary, pokryty rdzą. Nie mógł go unieść. Krzyczeli, aby mimo to podniósł. Wszyscy ci w mundurach i ci bezrozumni. Nie dał jednak rady tak nieludzkiemu ciężarowi. W końcu zbili drewniany krzyż z dwóch płaskich desek (każda na metr długa) i kazali mu go nieść. Po godzinie występów, cyrku będącego parodią prawdziwej śmierci Chrystusa zaprowadzili go na wzgórze, gdzie stał inny krzyż, również drewniany, ale zniszczony już czasem i zapomnieniem. Gipsowa figurka Chrystusa leżała u jego podnóża. Poraniony i zbity do utraty przytomności umarł na nim przed świtem.

Rano zaniesiono więźniom strawę. Szykowano się do wymarszu na Warszawę. Musieli jednak najpierw wypocząć i nabrać sił. Nowy wódz całego narodu, nowej wspólnoty religijnej wytrzeszczając swoje prawie niewidome oczy wpatrywał się w lustro. Twarz jakby znajoma. Mały wąski wąsik podkreślający powagę i męskość, czarne włosy przedzielone przedziałkiem, wykrzywiona twarz szaleńca. To wyglądał nowy władca całego świata.

Ludzie, ze zdziwieniem i przerażeniem w oczach wpatrywali się w siebie. Nie rozumieli tego co się stało. Na ich twarzach malował się uśmiech rozbawienia. Dziwna, szokująca radość. Niewiele minie czasu i przyjdzie czas na rozczarowanie.

 

 

Raz… dwa… trzy… Uśmiechnięte twarze kretynów. Pierwsza maszerowała siedemnastoletnia dziewczyna. Jej nagie piersi, o czerwonych, nabrzmiałych sutkach sterczały wyzywająco. Niosła portret przedstawiający Ukrzyżowanego Hermana. To on ją tak podniecił. Narkotyczne odgłosy orgii zapowiadały koniec świata.

– Niech żyje niosący nowinę! – zawyła dziewczyna.

Inni zawtórowali jej padając na kolana. Rozpoczęła się msza. Biała, a może Czarna. To zależy od punktu widzenia. Byli sami. Zabili już barbarzyńców czczących fałszywego Boga. Zniszczona wojną planeta umierała. Miała już dość ludzkiego rodzaju.

Koniec

Komentarze

To, że historia lubi się powtarzać, ludzie nie wyciągają wniosków z historii, a religia jest najbardziej zabójczą ideologią, nie jest żadnym odkryciem, ale - jak pokazałeś - wcale nie musi być. Mocna i inteligentnie skonstruowana historia (choć na początku wydawała mi się nieco chaotyczna), dosadnie pokazująca zbrukany, upodlony świat.

Bardzo dobra rzecz.
Pozdrawiam.

Powyższe opowiadanie, samo w sobie całkiem całkiem ze względu na treści, stanowi moim zdaniem zapis koncepcji możliwej (i wartej) rozbudowania do rozmiarów powieści. Świat alternatywny może nie nazbyt odkrywczy, gdy chodzi o sam pomysł, ale realizacją można wszystko wyrównać. Tak myślę, ponieważ dostrzegam i w pomyśle, i we fabule, i w Autorze także pewien potencjał.

Mi się tu bardzo podobał styl, a treść bardzo średnio (a przesłanie - w ogóle). Wcale nie dlatego, że jestem wierząca, ale dlatego, że w jakiejś mierze bardzo spłycasz różnorodność świata i religii. Czy każdy, kto w coś wierzy musi być zaraz kretynem, durnym "moherem", prymitywem? Zauważ, że w historii Kościoła masz zarówno świętych prostaczków i męczenników jak i świętych uczonych i świętych wykształconych.
Tak, religia bywa niebezpieczną ideologią (vide Islam, nie jestem jakaś islamoboficzna, rozmawiałam z Arabami i wiem dobrze, że myslą inaczej, że święta wojna i święta księga wciąż są dla nich bardzo żywe), vide wizja Ziemkiewicza z "Jawnogrzesznicy".
Czy musi być tak, że religijność oznacza ksenofobię i wrogość wobec innych religii i narodowości? Umiarkowany poziom ksenofobii jest jakimś tam wyznacznikiem tożsamości narodu czy wspólnoty. Poza tym zauważ że w tej strasznej Polsce, w której powstały obozy koncentracyjne, przez wiele wieków współistnieli żydzi, prawosławni, muzułmanie i katolicy, często na jednej ziemi i w jednej wsi. Stereotyp standardowego Polaka-katolika to wynalazek z czasów zaborów, wcześniej bywali Polacy Żydzi, Polacy pochodzenia tatarskiego i Polacy prawosławni.
Zauważ, że Hitler nie opierał się o religię (jesli już, to o neopogaństwo), a o nienawiść do Żydów i ideę nadludzi i podludzi.
Wiadomo, że ludzie lubią chodzić za fałszywymi prorokami, ale czy akurat ukrzyżowany Herman zyskałby aż taki poklask?

Wytknięte powyżej spłycenie można "pogłębić" w dłuższym tekście, w którym znajdzie się argumentacja na korzyść takiego właśnie zjawiska, jakie nie podoba się Katy. Autor przypisuje tę cechę masom, nie jednostkom wyrastającym ponad --- i ma rację. Religie dzielą, antagonizują i tak dalej...
Argumenty wzięte z przeszłości nie mają tu, moim zdaniem, zastosowania. Co z tego, że kiedyś był tu "raj" dla innowierców? Już go nie ma. Od dość dawna.

@AdamKB
W tej chwili to jst raj, szczególnie w zachodniej Europie i USA, dla wszystkich POZA chrześcijanami.

Nie za pochopnie generalizujesz? Przeprowadź ankietę nie tylko wśród elit intelektualnych, a z krzesła spadniesz.
(Oczywiście zrób to tak, by ankietującej nie zlinczowano.)

Dziekuje za wyważone opinie.

Naprawdę warto było przeczytać

Nowa Fantastyka