Zora, jak co wieczór, zerkała z góry na swoje dwie podopieczne – małą Tijanę i jej mamę. Obie wraz z pierwszym wystrzałem artylerii zamieniały się w dygoczący kłębek, zwinięty w najdalszym kącie, patrząc od okna piwnicy. Miejsce, które jeszcze jakiś czas temu było jedynie spiżarnią, teraz dawało złudną namiastkę bezpieczeństwa.
Zora codziennie musiała się mierzyć z niemożliwym: sprawić by te zestresowane, wymęczone istoty zasnęły błogim snem. Jakież łatwe musi być życie Sennej Wróżki w miejscach, gdzie noc przynosiła jedynie trzeszczący mróz, albo nawet ożywczą rześkość, zamiast świszczących w powietrzu pocisków wystrzelonych z pobliskich wzgórz. Ot, jedynie przelecieć przez pokój, wytrząsnąć trochę Sennego Pyłku w dziecięce oczy i już! Można samej iść spać lub polecieć na swych wróżkowych skrzydłach ku wrzosowiskom.
Z zadumy wyrwał ją huk eksplodującego w pobliżu ładunku. Szafa, na której siedziała, zadrżała, a opatulona kocem kulka na łóżku skurczyła się i zaczęła dygotać. Zora chwyciła mocniej pojemnik z Pyłkiem i zrobiła pierwsze, rozpoznawcze okrążenie. Wełniana płachta szczelnie okrywała obie głowy. „Będzie trzeba porządnie sypnąć, coś przez koc przeleci”, pomyślała.
Wzniosła się pod sufit, zatoczyła koło i już miała przechodzić w lot nurkowy, gdy z podejścia wybił ją kolejny wybuch, równie głośny jak poprzedni. Przeszła na drugi krąg, wbijając wściekły wzrok w niewielkie okno pod sufitem, jakby spodziewała się tam kogoś, komu mogłaby w rewanżu wyłupić oczy. Weszła w nurkowanie i precyzyjnie sypnęła Sennym Pyłkiem na dwa kuliste kształty skryte pod kraciastym materiałem.
Manewr oceniła na dobry plus, ale z satysfakcji obdarł ją eksplodujący tuż obok budynku pocisk. Przez okno wpadły odłamki, tłukąc szybę i rozsiewając drzazgi ramy po całym pomieszczeniu. Podmuch rzucił Zorę w bok. Utrzymała się w powietrzu, ale wróżkowy zawór bezpieczeństwa puścił i krzycząc najgłośniej jak mogła, wyleciała na zewnątrz. Nie wiedziała nawet na kogo krzyczy: na buchający ogień, na ludzi, czy na odległe wzgórza, ale czuła, że krzyczy bardzo głośno. Tak głośno, że nawet gdy się opamiętała i zamknęła usta, to krzyk brzmiał dalej. Bo to był krzyk małej Tijany.
Zora pewnie długo by tak wisiała w powietrzu, tuż za oknem, ale znów ją szarpnęło i rzuciło z powrotem do środka.
– Dziecko! Musimy się schować! To nie koniec ostrzału!
Mama Zory, Marija, zaciągnęła córkę do dziury w ścianie, gdzie miały urządzony pokoik. Młoda wróżka wyrywała się z coraz mocniej.
– Puść! – krzyczała Zora.
Wyswobodzona opadła bezsilnie na podłogę.
– Kochanie, to nie nasza wojna. Nic tam po tobie! – tłumaczyła Marija.
– Nie! – wrzasnęła. – Ja… chcę…
Marija nie dowiedziała się, czego chciała jej córka, ale przytuliła ją tak, jak mama przytula płaczące dziecko.
***
Rano Marija w panice szukała Zory w każdym zakamarku, ale gdy wyleciała na zewnątrz i ujrzała wzgórza, maleńka szpilka ukłuła ją w serce.
„Uważaj na siebie, córunio!”, pomyślała, głęboko wzdychając.
***
Mała Wróżka dopiero około południa przekroczyła granicę miasta. Następnie nie bez problemów odnalazła baterie dział ukryte pośród drzew. Miała tylko dwa pojemniczki z Pyłkiem – nie było szans na to, by uśpić wszystkich artylerzystów. Po krótkiej obserwacji przysiadła na ramieniu młodego gońca i schowała się pod kołnierzem licząc, że wróci do dowódcy po dalsze rozkazy. Plan wypalił. Po chwili była już w wojskowym namiocie, skryta na polowej półce przy wejściu, tak by mogła wygodnie obserwować łysiejącego mężczyznę, zgarbionego nad wielką mapą przykrytą niezliczonymi meldunkami i rozkazami. Ocena sytuacji wyszła blado – nie było co liczyć na szybką akcję.
Gdy goniec wyszedł, dowódca sięgnął po kubek, wypił łyk, a twarz wykręcił mu nieprzyjemny grymas. Spod stołu wyciągnął butelkę, odkręcił i uzupełnił płyn w naczyniu. Poły namiotu nagle się rozchyliły, na co mężczyzna wyraźnie spanikował i pospiesznie schował butelkę pod stół bez jej zakręcania. „Teraz albo nigdy” pomyślała i okrężną trajektorią, poza światłem lampy, dostała się do butelki. Usiadła na szyjce i powąchała. Woń omal nie zrzuciła jej na podłogę. Z obrzydzeniem wsypała cały zapas Pyłku, jaki miała.
***
Trzech oficerów zaalarmowanych przez gońca, że dowódca leży bez ruchu na stole, wbiegło do namiotu, ale głośne chrapanie przełożonego szybko rozluźniło atmosferę. Stojący najbliżej chwycił kubek i powąchał, po czym z rozbawieniem podał go pozostałym. Ostatni sięgnął pod stół i podniósł opróżnioną do połowy butelkę. Ledwo tłumili śmiech.
– Chodźcie, zostawmy go tak. Dzisiaj wolne. Należy nam się.
– Ale butelkę weź. To też nam się należy.
***
Zora wróciła do domu nad ranem. Skrzydełka ledwo utrzymywały ją w powietrzu i coraz częściej gubiły rytm, ale mimo iż miała ochotę położyć się i zasnąć na długie godziny, siadła na brzegu szafy i spoglądała na przytuloną matkę z córką, pogrążone w niczym niezmąconym śnie. Tej nocy żaden wstrząs nie poruszył murami ich kamienicy.