
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Odliczanie
Histeryczny alarm budzika brutalnie przerwał mi sen. Moje ciężkie jak ołów powieki uniosły się i nagle opadły. Cholerne światło sączące się przez żaluzje trafiało prosto w oczy. Sięgnąłem ręką i po omacku znalazłem budzik. Dziewiąta trzydzieści. Jaki dziś dzień tygodnia? Poniedziałek? Nie.. poniedziałek był wczoraj. Dziś mamy wtorek. Osiem lekcji.
Wstałem i powlokłem się do łazienki. Gdy trochę się ogarnąłem usiadłem do stołu i zjadłem trzy kanapki leżące na talerzu. Kończąc herbatę rzuciłem okiem na gazetę. W „Kurierze Porannym" jak zwykle nie było nic ciekawego. Wszystkie strony zapełnione były wydarzeniami z miasta. Jakby w Białymstoku działo się coś ciekawego. Rzuciłem znienawidzoną gazetę na stosik makulatury przygotowanej do wywiezienia do dziadka i podszedłem do lodówki. Rozkład jazdy MPK przyczepiony był magnesikiem w kształcie zielonego Shreka (którego nienawidziłem bardziej od „Porannego"). Autobus 23 miałem za osiem minut. Szybko pobiegłem do pokoju i wskoczyłem w ciuchy. Wcale nie uśmiechała mi się podróż piechotą, bo chociaż szkołę miałem blisko to na dworze było jakieś minus dziewięć stopni. Po szczotkowaniu zębów szybkim jak błyskawica, wyjąłem z szafki moje zamszowe buty, nałożyłem kurtkę i wziąłem z szafki rękawiczki. Zapomniałem o kanapce do szkoły. Trudno. Kupię coś w sklepiku. Zamknąwszy za sobą drzwi na klucz zbiegłem schodami na dół.
Na podwórku mroziło nieprzeciętnie. Miałem grubą, zimową kurtkę a jednak chłód przenikał mnie na wskroś. Dotarłem na przystanek obok mojego wieżowca i po chwili byłem już w ciepłym autobusie. Za bardzo nie było gdzie usiąść, bo siedzenia obsadzone były przez moherowe i nie-moherowe babcie. Podszedłem więc do wyjścia najbliżej kierowcy. Nie miałem biletu. W sumie musiałem podjechać tylko jeden przystanek, ale to jakieś trzy minuty jazdy. Tak, komunikacja miejska w Białymstoku jest świetna. Na tej trasie można by było upchnąć spokojnie cztery przystanki.
– Odsunąć się! – usłyszałem niemiły głos za sobą. To był gruby, wąsaty kierowca – Tu się, do cholery jasnej nie stoi!
Skąd u tych ludzi tyle nienawiści? Naprawdę nie wiem. Nic nie odpowiedziałem, tylko popatrzyłem na niego przez chwilę z lekceważeniem i przeszedłem do środkowego wyjścia.
Przejeżdżaliśmy właśnie przez tory. Autobus unosił się i opadał. Stojąc naprzeciw wyjścia widziałem jak tory znikają daleko we mgle. Dziwne uczucie. Chciałoby się wysiąść z autobusu i po prostu iść. Po jakimś czasie, gdy minęliśmy przejazd, autobus skręcił w prawo. Przejechaliśmy obok kościoła, minęliśmy prywatną szkołę dla tych bardziej tępych i bardziej nadzianych. Nareszcie przystanek. Wysiadłem. Zimno znów mnie owiało więc zapiąłem się pod samą szyję. O tej porze dnia nie było czym oddychać. To tak jakby zamiast tlenu w atmosferze był dwutlenek węgla. W dodatku ta mgła zatrzymała opary tworząc lekki smog. Schowałem nos pod kurtkę i przebiegłem na drugą stronę ulicy.
Cicho. Doszedłem do skrzyżowania i skręciłem w lewo, w pustą uliczkę wiodącą do szkoły. Rzuciłem okiem przed siebie. Mgła skutecznie ograniczała widoczność, ale zauważyłem że na końcu uliczki było pusto. Palacze jeszcze się nie inhalują, co oznacza że nie było dzwonka na przerwę. Słyszałem tylko moje kroki. Ja tak hałasuję? Spojrzałem za siebie. Mgła. Po obu stronach uliczki stare, rozpadające się domy. I psy na łańcuchach. Mogliby mnie tu zarąbać tępą siekierą a nikt by nie usłyszał. Przyspieszyłem trochę. Mijałem właśnie stary dom po pożarze. W poczerniałym szkielecie ziały czarne dziury w miejscach, gdzie kiedyś były okna i drzwi. Po lewej stronie była mała polana. Parę drzew i walające się wszędzie drewno, metal i szkło. Jakiś pies się szwendał. Gdy w końcu dotarłem to końca potwornej uliczki i przeszedłem po dywanie ze spalonych i sprasowanych petów skręciłem na prawo. Biegła tu druga uliczka, bardziej schludna. Po lewej stronie stało parę ładnych domków, po prawej zaś mijałem szkolną strzelnicę zbudowaną przez uczniów 50 lat temu. Minąłem bramę wjazdową. Dalej stała ładnie odmalowana i schludna szkoła w kolorze ciemnej zieleni, ładnie wkomponowana w wysokie drzewa bez liści. Minąwszy parę samochodów nauczycieli zauważyłem pewną ciekawą rzecz. Na tle aut wyróżniały się dwa: najnowszy Opel Astra dyrektora i śliczny, czarny Merc księdza. Widok ten przeszył głęboko moją psychikę powodując zniesmaczony grymas na twarzy. Nie myśląc długo wbiegłem po schodach i wszedłem przez drzwi frontowe do V LO w Białymstoku.
*
W wojskowym samolocie „Partyzan" było duszno. Piotr Iwanowicz rozpiął guzik w wojskowej marynarce i poprawił wiszącą u jego boku broń. Silnik maszyny robił dużo hałasu. Obok niego i naprzeciwko siedzieli żołnierze uzbrojeni po zęby. W czerwonym świetle odrapanych, 7 – watowych żarówek Piotr widział ich przerażone oczy. Po lewej były drzwi. Piotr zawiesił na nich na chwilę wzrok. Okryty mdłym, czerwonym światłem odrapany metal wydał się upiorny.
Po ciele byłego agenta KGB przebiegły dreszcze, pomimo panującego gorąca. Piotr wiedział co znajduje się za podwójnymi drzwiami ze stopu tytanu. Muszę się przewietrzyć, pomyślał. Rozpiął pasy bezpieczeństwa i wstał. Skierował swe kroki na prawo, do kabiny. Zamknąwszy za sobą drzwi, Iwanowicz oparł się o nie i przymknął powieki. Rozkoszował się przyjemnym chłodem. Tutaj działała klimatyzacja. Pilot siedzący przed jarzącym się kokpitem obejrzał się. Piotr podszedł do niego i usiadł na drugim fotelu. Zapiął pasy i obejrzał przestrzeń przez przeciwpancerną szybę. W ciemności dojrzał migoczące punkty na horyzoncie.
– Czy przelecieliśmy już granicę, Grisza? – spytał.
– Tak jest. Piętnaście minut temu – odpowiedział chłopak.
– Dlaczego klimatyzacja w korytarzu nie działa? – zadał pytanie Piotr, wyciągając srebrną tabakierkę.
– Agregatory zostały przeniesione do ładowni. Rozkaz generała Janowicza. – odpowiedział pilot wciskając coś na pulpicie. Iwanowicz wciągnął trochę tabaki po czym wyjął pomiętą kartkę z kieszeni.
– Właściwie, to co jest w ładowni? – spytał Grisza.
Piotr przestał czytać. Spojrzał prosto w oczy pilota.
– W jakiej ładowni?
Chłopak zacisnął zęby. Po chwili spojrzał przed siebie uciekając od wzroku przełożonego i wcisnął parę przycisków.
– Właściwie to plotę głupoty. To pewnie przez to, że mało sypiam.
– Zapewne. – odpowiedział Iwanowicz po czym wziął głęboki łyk z piersiówki z wyrytym herbem Petersburga. Grisza odpiął pasy i wstał, by znaleźć coś w szafce po lewej stronie.
Rozległ się potężny huk. Nagłe szarpnięcie wyrwało Piotrowi pamiątkę po pradziadku i rzuciło na pasy z potężną siłą.
*
Była godzina szesnasta pięćdziesiąt pięć, kiedy zdecydowałem że jednak pójdę na fakultety z polaka dla chętnych. Pożegnałem się więc z kumplami, których ten rodzaj spędzania wtorkowego wieczoru nie bawił i pomaszerowałem pustym korytarzem. Za oknami było już zupełnie ciemno. Dotarłem pod pokój nauczycielski i oparłem się o ścianę. Ostatni profesorowie opuszczali gmach V LO. Usłyszałem kroki. W moją stronę zmierzały dwie niezbyt wyjściowe panienki w kurtach i kozakach. Na mojej twarzy odmalowała się zażenowana mina. No tak, bo chodzić na szpilach to trzeba umieć. Dziewczyny oparły się o tę samą ścianę co ja i rozpoczęły rozmowę. Kolejne pięć minut spędziłem na słuchaniu nowinek prosto ze świata fotki.pl.
Przewróciłem oczami. Co one tutaj robią? Nie wierzę że chcą się przygotowywać do matury. W sumie mi też to się nie uśmiecha no ale robię to „dla własnego dobra" jak to mawiają starsi. W tej chwili pani od polskiego wyszła z pokoju nauczycielskiego.
– Przepraszam, ale robiłam wam kserówki. Chodźcie – wysapała i otworzyła nam salę. Przepuściłem w drzwiach dwa pokemony i już miałem wejść do środka, gdy nagle zauważyłem konserwatora wychodzącego z toalety. Ubrany był w specjalny, szkolny uniform, ale na dłoniach miał czarne, skórzane rękawiczki w których widziałem go po raz pierwszy. Miał siwe włosy i dziwne, niebieskie oczy.
Zawsze mówił ze śmiesznym akcentem. Wołaliśmy na niego Hans. Wszyscy bali się jego wzroku pełnego nienawiści. Speszony wszedłem do sali zamykając za sobą drzwi. Przez głowę mi przeszło: Co on jeszcze robi w szkole o tej porze?
Dwie godziny fakultetów ciągnęły się jak budowa obwodnicy w Augustowie. Czy normalny chłopak w moim wieku siedzi w szkole do godziny 19:00?!
– Dobrze, skończymy na dziś. Za tydzień przejdziemy do Młodej Polski – nauczycielka, nie mniej zmordowana niż my wypowiedziała słowa na które czekałem bardzo długo. Zerwałem się od razu i chciałem wyjść z sali pierwszy, lecz zostałem brutalnie zatrzymany.
– Mateusz, ty masz w domu drukarkę? – nauczycielka spytała mnie pełnym nadziei głosem.
Zacisnąłem zęby. Wszyscy już wyszli.
– Tak, mam – odpowiedziałem niechętnie.
– To masz – kobieta wręczyła mi pendrive'a – wydrukuj na za tydzień to wam skseruję.
Co miałem zrobić? Schowałem pen'a do kieszeni i wyszedłem czym prędzej z ponurego pomieszczenia. Skierowałem się w stronę schodów gdy nagle coś przykuło moją uwagę. Na metalowych drzwiach z kraty brakowało słynnej na całą szkołę kłódki. Za drzwiami były schody prowadzące na dach. Co było ciekawsze..
Tylko konserwator miał do nich klucz.
Rozejrzałem się dookoła i podszedłem do drzwi. Leciutko je uchyliłem i owiał mnie lodowaty wiatr. Otulone cieniem schody zakończone były kolejnymi drzwiami, otwartymi na oścież. Na gwieździstym niebie zauważyłem lecący samolot. W jednej chwili potężny świst sponiewierał moje uszy. To był dźwięk dochodzący z dachu. Przestraszony odskoczyłem w tył i czym prędzej zbiegłem po schodach. Niespodziewanie gigantyczny huk rozdarł martwą ciszę panującą w szkole. Po chwili kolejny hałas. Tym razem ziemia się zatrzęsła. Usłyszałem jak w salach na dole wyleciały szyby.
W całym budynku zgasło światło.
*
Piotr Iwanowicz otworzył oczy. Cholernie bolała go głowa i klatka piersiowa. Wisiał na pasach bezpieczeństwa głową prawie dotykając pulpitu. Ostrożnie oparł się plecami o fotel. Pulpit po lewej stronie cały był zabryzgany ciemnoczerwoną krwią. Ciało pilota, nienaturalnie wykręcone, leżało pod fotelem. Piotr odpiął się i ostrożnie wstał wyciągając z kabury pistolet. Schylił się nad Griszą i sprawdził puls. Martwy. Generał zacisnął zęby, wyjrzał przez pancerną szybę. Ciemność. Nagle po jego plecach przebiegł dreszcz.
Ładownia.
Piotr szybko otworzył drzwi, jego ciało owiał chłód. Korytarz urywał się mniej więcej w połowie. W miejscu, gdzie został brutalnie przerwany sterczały pazury powykręcanego metalu. Dalej Piotr widział ciemność i duże, białe płatki śniegu opadające wolno na ziemię. Iwan podbiegł do swego dowódcy. W jego oczach Piotr jak zwykle na próżno szukał strachu.
– Sytuacja, Iwan.
– Oberwaliśmy mocno. Mieliśmy szczęście, że lecieliśmy nisko..
– Iwan – przerwał mu Piotr – ładownia.
Żołnierz od razu zrozumiał.
– Ogon jest tam – Iwan wskazał palcem w noc – nie wiem, w jakim stanie.
Sasza podszedł do nich, sprawdził stan swego karabinu.
– Co teraz będzie? – wyjąkał siedzący na ławeczce i wciąż przypięty pasami Borys. To była jego pierwsza misja. Siergiej, który skończył grzebać w swoim plecaku dołączył do Piotra, Iwana i Saszy.
Dowódca wziął głęboki oddech. Wszyscy czekali.
– Dobra. Sytuacja jest taka. Ktoś nas zestrzelił. Jesteśmy na terytorium Polski. Grisza nie żyje. Naszym priorytetem jest zabezpieczenie ładowni..
– Grisza nie żyje? – głos Borysa załamał się. Siergiej zacisnął szczęki. Zdążył polubić chłopaka. Iwan jak zwykle miał kamienną twarz. Sasza również.
Piotr wolno podszedł do miejsca, w którym korytarz się urywał.
– My też zginiemy, już po nas – zaczął jęczeć Borys.
Piotr odwrócił głowę.
– Siergiej, ucisz go do cholery.
– Tak jest – odparł żołnierz i chwycił chłopaka za frak. – Zawrzyj gębę i zachowuj się jak żołnierz.
Borys pociągnął nosem, odpiął pasy i wstał. Broda drżała mu tak, jakby miał zaraz się popłakać. Piotr miękko i ostrożnie przycupnął w miejscu, gdzie obszarpana ściana się kończyła. Wyjrzał na zewnątrz.
Padający śnieg zdążył utworzyć na betonie miękki, puszysty dywan. Jakieś dwadzieścia metrów dalej, skryty w mroku dymił wrak ogona „Partyzana". Tuż obok Piotr zauważył bramkę do piłki nożnej. Po prawej stronie widniał kawałek jakiegoś budynku zatopionego w ciemności. Budynek ten nie mógł być niczym innym jak szkołą, a miejsce gdzie się rozbili -szkolnym boiskiem. Pomiędzy przednią częścią samolotu, a ogonem leżały kawałki metalu i trzy nieruchome ciała. Plecy Piotra oblał zimny pot.
Co z ładownią?
– To Andrej i Natasza. Trzeciego nie poznaję. Reszta ciał musi być w ogonie – wyszeptał Iwan, który przycupnął cicho obok swego dowódcy.
– Musimy się tam dostać.
– Ja i Sasza jesteśmy gotowi – odparł żołnierz, zupełnie niepotrzebnie. Piotr doskonale o tym wiedział.
Iwan i Sasza nigdy się nie rozstawali. Zawsze działali w duecie i wychodziło im to doskonale. Zawodowcy, którzy nie znali strachu, a ryzyko mieli we krwi.
– Siergiej – Piotr zwrócił się do żołnierza, który uspokajał Borysa. – idź do kokpitu i sprawdź, czy mamy łączność z Moskwą. Powiedz, że potrzebujemy natychmiastowego wsparcia. Jeszcze nie wiemy, co z ładownią.
Siergiej niezwłocznie wykonał polecenie. Iwan wciąż czekał na odpowiedź, wpatrzony w swego dowódcę. Jego twarz pokryta była lekkim zarostem. Zielone oczy trwały w oczekiwaniu.
– Dobra, Iwan. Ale idziemy we trzech. Ja, ty i Sasza.
Iwan tylko na to czekał. Wstał, sprawdził karabin, z plecaka wyjął dwa granaty i przypiął je do pasa. W kilka sekund później Iwan Czernienko i Sasza Michaiłow byli gotowi.
Piotr zacisnął dłoń na swoim desert eagle.
– Idę przodem, osłaniajcie mnie – powiedział i zrobił krok do przodu.
Nabój minął jego głowę o centymetry i rozprysnął się na betonie.
Piotr został brutalnie szarpnięty do tyłu przez Iwana.
– Snajper na dachu – wydyszał. Serce waliło mu jak młot.
– Suczy syn. Jedno słowo i go zdejmę, generale.
Piotr wziął głęboki oddech. Spojrzał na niego.
– Nie ma szans. Nawet ty nie dasz rady. On leży na dachu wtopiony w cień, ma nas jak na talerzu.
Sasza zbliżył się do krawędzi korytarza i nasłuchiwał. Iwan i Siergiej, który wybiegł z kokpitu, stali przed swym dowódcą w oczekiwaniu. Tylko Borys skulił się i wcisnął w kąt.
Muszę dotrzeć do ładowni, gorączkowo myślał Piotr.
– Mam pomysł – powiedział po chwili i podszedł do jednego z plecaków – sukinsyn gorzko tego pożałuje.
Paweł Goleń, a tak naprawdę Hans Grosser leżał na dachu V LO w Białymstoku. Obokniegospoczywała,jeszczegorąca,wyrzutniarakiet. Z tłumika nakręconego na lufę karabinu snajperskiego unosiła się strużka dymu. Płatki śniegu opadały wirując sennie, przykrywając stopniowo siwe włosy Niemca.
Hans nie odrywał wzroku od lunety. Patrzył od boku na przednią część wraku. Jego palec spoczywał na spuście. Był zły. Nie dość, że ktoś przeżył jego atak, to w dodatku przed chwilą spudłował jak amator. Nie ma mowy o kolejnym pudle, pomyślał. Niech no który teraz spróbuje wyjrzeć. Nagle Hans dostrzegł przedmiot o podłużnym kształcie, który wyturlał się z wraku. Zanim Niemiec zdążył mu się dokładnie przyjrzeć, przedmiot zaczął uwalniać z siebie kłęby gęstego dymu, który w oka mgnieniu osnuł wejście do wraku.
Granat dymny.
– Scheisse – zaklął szpieg.
Dym okrył wyrwę w samolocie miękkim całunem, dostał się też do środka. Granat wciąż wypuszczał coraz to nowe kłęby wirujące wokół. Iwan schylił się i wybiegł na zewnątrz, zniknął w gęstych oparach. Po chwili z nich wychynął. Skręciwszy w lewo biegł chwilę wzdłuż samolotu, w stronę dzioba. Gdy do niego dotarł, przytulił się doń, przycupnąwszy cichutko. Chwycił mocno swój karabin, wziął głęboki oddech, wstał, błyskawicznie oparł się o dziób, przybrał pozycję do strzału i spojrzał przez lunetę, kierując ją na dach owianego nocą budynku. Przez chwilę nie mógł znaleźć przyczajonego snajpera. Wiedział że jeżeli w ciągu kilku sekund tego nie zrobi, będzie trupem. Jeśli przeciwnik był zawodowcem, to dym odwróci jego uwagę tylko na chwilę.
– Gdzie ty…? – wyszeptał Iwan przez zaciśnięte zęby.
Nagle znalazł. Dziwny kształt, chociaż wtopiony w mrok, odcinał się na tle budynku.
Wstrzymał oddech, wymierzył i spokojnie pociągnął za spust.
Do uszu Piotra dobiegł huk. Echo wystrzału rozniosło się po całym boisku. Na to czekał. Skinął głową na Saszę i obaj wyskoczyli z samolotu. Gdy wybiegli z dymu, rzucili się pędem przez boisko, by dotrzeć do ogona samolotu. Po drodze mijali nieruchome ciała towarzyszy. Nie było jednak czasu na to, by się zatrzymać. Liczyła się tylko ładownia. Co, jeśli nie wytrzymała uderzenia? Serce generała powoli podjechało do gardła. Piotr obejrzał się przez ramię i zobaczył Iwana, który już doganiał jego i Saszę. Budynek szkolny po prawej stronie został nieco w tyle i odsłonił boczną bramę wjazdową, zamkniętą na kłódkę. Od ładowni dzieliło ich już tylko kilka metrów. Piotr czuł strach. Potężny, bezlitosny, odbierający dech w piersiach. Pełznący po plecach niczym oślizgły wąż. Ogon samolotu zapraszał do środka paskudną, osmaloną wyrwą, przypominającą paszczę bestii. Wnętrze było skryte w mroku. Jeszcze chwila i się dowie, jeszcze chwila.
Nareszcie Piotr wbiegł do środka.
Wojskowe buty zadudniły na podłodze, która odezwała się głuchym, metalicznym dźwiękiem. Oczy generała skierowały się na drzwi ładowni.
Wszystko wydawało się być w porządku. Piotr poczuł ogromną ulgę, zrobił głęboki oddech, przeczesał drżącą ręką włosy. Podszedł do paskudnych, odrapanych, metalowych wrót. Po drodze mijał martwe ciała, spoczywające w bezruchu na siedzeniach. Spojrzał na mały ekran zamontowany po prawej stronie. Ładownia była nienaruszona. Generał odwrócił się i spojrzał wpierw na Iwana, później na Saszę. Nie padło ani jedno pytanie. Piotr żadnego się nie spodziewał. Nie po nich.
– Wszystko w porządku. Ładunek jest bezpieczny. – powiedział, próbując opanować drżenie głosu. Gardło jeszcze miał ściśnięte, niewidzialna pętla wcale nie zamierzała się poluzować. Zwilżył językiem wyschnięte usta. Misja niemożliwa do wykonania, awaria maszyny, obecność na obcym terytorium, nieprzyjacielski ostrzał. Wszystko to pasowało jak ulał do Protokołu B. A Protokół B nakazuje w takiej sytuacji dwie czynności. Po pierwsze zniszczyć ładunek, po drugie skryć się i zgłosić do jednego z agentów operacyjnych, jeśli to możliwe. Generał podszedł do dotykowego ekranu i wybrał odpowiednią opcję. System zażądał hasła. Piotr skupił się i starannie wydobył z pamięci zapamiętany ciąg liter i cyfr. Wprowadził dane i potwierdził. Jaskrawe litery wskoczyły na ekran. System zdalnej destrukcji aktywny. Piotr wsadził rękę w kieszeń spodni i wydobył z niej czarny, owalny pilot z dwoma przyciskami. Czerwony uruchamiał proces autodestrukcji, zielony otwierał ładownię.
– Musimy się teraz oddalić i zniszczyć ładownię. – wyjaśnił żołnierzom – wracajmy do Siergieja. Może udało mu się skontaktować z Moskwą.
Iwan wyjrzał na zewnątrz i uważnie się rozejrzał.
– Czysto. – oznajmił i wyszedł z wraku. Tuż za nim Sasza i Piotr. Trójka skierowała się energicznym krokiem w stronę dziobu. Granat już nie dymił, ostatnie kłęby rozrzedzały się i unosiły do góry. Piotr przeszedł zaledwie kilka metrów, gdy usłyszał głos samochodowego silnika po lewej stronie. Zatrzymał się i uniósł pistolet. Sasza i Iwan kucnęli przybierając pozycję do strzału. Wibrujący głos narastał. Na boczną bramę wjazdową do szkoły padł nagle poziomy promień światła.
Czarna ciężarówka pojawiła się nagle, z potężnym rykiem przejechała przez bramę, wgniatając ją w śnieg. Maszyna zatrzymała się z piskiem 50 metrów przed ogonem „Partyzana", lecz kierowca nie zgasił świateł, które teraz oślepiały Piotra i jego żołnierzy. Generał zmrużył oczy i dostrzegł czarne postaci wyskakujące z tyłu ciężarówki.
Wtedy się zaczęło.
*
Odgłosy nierealne, jak nie z tego świata.
– Nie mogę go ocucić, mocno wyrznął się w głowę.
Jak zza ściany. Jak zza mocno wygłuszonej ściany.
– O Jezu, to krew?!
– Dzwoń po karetkę Baśka, szybko.
– Co tu się dzieje?!
– Baśka! Co jest?
– Telefon nie działa!
– Jak to nie działa?
– No, sygnału nie ma!
– Ja mam komórkę!
– To dzwoń dziecino, dzwoń szybko. I na policję! No, co jest?
– Nie mam zasięgu.
– Jak to zasięgu? Po cholerę te komórki macie, jak nigdy nie działają?!
– O, chyba się budzi! Budzi się!
Odgłosy były już wyraźne. Tak samo jak narastający ból. Głowa, plecy, żebra, kolano. I policzek. Jęknąłem, złapałem się za głowę. Zabolało. Włosy miałem mokre, lepkie. Otworzyłem oczy. Nade mną stały jakieś kobiety. Ktoś pomógł mi oprzeć się o ścianę.
– Już myślałyśmy, że się ciebie nie docucimy – teraz już rozpoznałem głos pani Ani, woźnej. Przede mną przykucnęła pani Basia, sprzątaczka. Podniosłem wzrok i zobaczyłem dwie panienki, z którymi byłem na fakultetach. Z trudem rozpoznałem, gdzie jestem. Cały szkolny hol zatopiony był w mroku. Więc to zdarzyło się naprawdę?
– Co się stało? – spytałem.
– Jak zabrali światło, spadłeś ze schodów biedaku, tak się potłukłeś, że myślałyśmy, że stało ci się coś poważnego w głowę, ale chyba tylko rozciąłeś sobie skórę i potłukłeś na szczęście – pani Ania przetarła mi czoło mokrą szmatką. Spojrzałem na swoją dłoń, cała była we krwi. Tak samo, jak bluza. Wziąłem szmatkę i przytknąłem ją sobie do głowy.
– Co to był za huk, zanim zabrali światło?
– Nie mamy pojęcia. Słyszałam, jak szyby się tłukły w salach. Chuligany jakieś pewnie petardy strzelili i szkołę kamieniami obrzucili.
– To raczej brzmiało, jak bomba. – zaoponowała jedna z dziewczyn stojących nade mną.
– A skąd ty wiesz, jak bomba brzmi? Chodźmy stąd. – odezwała się druga. Zauważyłem, że była przerażona.
Zresztą, ja też. Konserwator musiał mieć z tym coś wspólnego. Po cholerę wylazł wtedy na dach? I co robił o tej porze w szkole?
– Światła nie ma, zasięgu w komórkach nie mają, trzeba iść do domów naprzeciwko, pomoc znaleźć. Po karetkę i na policję zadzwonić. – pani Ania wstała. – dasz radę iść?
Wstałem z pomocą dziewczyn i sprzątaczki. Auć, moje kolano. Co za pokręcony dzień? W głowie kręciło mi się, jakbym dopiero co zszedł z karuzeli.
Światła przejeżdżającego po ulicy pojazdu oświetliły hol i sylwetki trzech ludzi zbliżających się do szklanych drzwi budynku.
Chciałem coś powiedzieć, ale nie zdołałem wydobyć z siebie głosu.
Ci ludzie mieli broń.
*
Przybysze bez ostrzeżenia otworzyli ogień. Karabiny maszynowe rozbłyskiwały w ciemności, potężny huk wibrował, pociski niemiłosiernie i złowrogo cięły powietrze. Piotr odruchowo schylił się i zaczął biec w stronę dzioba samolotu. Za nim biegli Iwan i Sasza, rażąc wroga ogniem ciągłym. Generał kilka razy wystrzelił w stronę rozbłyskujących w ciemności karabinów i spojrzał przed siebie. Zobaczył, jak drzwi do kokpitu się otwierają i pojawia się w nich Siergiej. Żołnierz wybiegł na boisko, uniósł karabin i z jego lufy wystrzelił ogień. Przybysze zostali zmuszeni do skrycia się za ciężarówką i prowadzenia ostrzału zza niej.
– Siergiej! Bierz Borysa! – Piotr usiłował przekrzyczeć odgłosy wystrzałów, które zaciekle wibrowały i wżynały się w uszy. – Do budynku! Do budynku!
Piotr biegł w stronę szkoły, która była teraz jedyną nadzieją na przeżycie. Budynek miał kształt litery L, południowe, wydłużone skrzydło budynku mogło oddzielić żołnierzy od napastników. Generał miał nadzieję dotrzeć do tylnych drzwi majaczących za padającym gęsto śniegiem. Pokonywał metr za metrem, ciągle strzelając w stronę ciężarówki. Nie było czasu na to, by celować. Szybko rzucił okiem na swoich żołnierzy. Iwan i Sasza biegli tuż za nim, przy okazji zasypywali ciężarówkę deszczem ołowiu. Tuż za nimi bokiem biegł Siergiej, kilka kroków za nim Borys. Piotr miał nadzieję, że skoncentrowany ogień utrzyma wroga za ciężarówką i kupi im czas niezbędny do skrycia się za budynkiem. Mylił się. Maszyna ryknęła i ruszyła przed siebie, odsłoniła skrywających się za nią napastników, którzy w jednej chwili otworzyli ogień. Piotr i jego żołnierze mogli teraz tylko się modlić i biec przed siebie.
Sasza zginął jako pierwszy.
Pocisk trafił go prosto w głowę, ze skroni żołnierza buchnęła karmazynowa fontanna krwi.
– Sasza!!! – głos Iwana przedarł się przez odgłosy wystrzałów. Ciało jego przyjaciela runęło bezwładnie na cienką warstwę śniegu.
W sekundę później, zanim Piotr zdążył zrozumieć co się stało, strzały rozorały klatkę piersiową Siergieja, który upadł na ziemię jak rażony gromem.
Borys potknął się o jego ciało, z całym pędem uderzył twarzą w beton. Śniegu było za mało, by zamortyzować upadek. Chłopak stracił przytomność i w chwilę później zginął, gdy cały ogień atakujących skierował się właśnie na niego. Piotr dobiegł do budynku, przylgnął do ściany. Iwan doskoczył w chwilę później.
– Sasza.. Siergiej.. Borys.. zabili.. sukinsyny.
Piotr złapał się za usta, jego serce ścisnęła pięść rozpaczy. Oddychał głęboko. Trzeba się ruszać. Trzeba biec.
– Iwan, Iwan.
– Generale? – z oczu Iwana płynęły łzy. Najprawdziwsze w świecie łzy.
– My musimy biec, słyszysz?
– Tak, generale. – twarz żołnierza, przed chwilą grająca tysiącem emocji znów była jak wyrzeźbiona z marmuru. Tylko dwie błyszczące strużki łez płynęły powoli. Iwan brutalnie starł je z twarzy, wziął do ręki granat, wyciągnął zawleczkę, podszedł do krawędzi budynku i cisnął go wystawiając lewą rękę.
Nie czekali na wybuch. Rzucili się pędem do tylnich drzwi szkoły.
*
Frontowe drzwi do szkoły otworzyły się, do środka wpadło trzech mężczyzn w czarnych kombinezonach, z karabinami w rękach. Wycelowali. Odruchowo skuliłem się i rzuciłem biegiem w korytarz odbiegający z holu. W tej samej chwili ryknęło, usłyszałem za sobą krzyki. Zabili, zabili ich! Zrobiło mi się niedobrze. Biegłem, ile sił, utykałem, kręciło mi się w głowie. Opierałem się raz o jedną, raz o drugą ścianę. Upadłem, spojrzałem za siebie. Woźna, sprzątaczka i dwie dziewczyny leżały na ziemi. Było ciemno, nie widzieli mnie, nie widzieli. A może widzieli? Wstałem, nie czułem już bólu. Półprzytomny dobiegłem do toalety. Najdelikatniej jak mogłem zamknąłem drzwi. Strzały już ucichły, słyszałem tylko rozsadzającą moje skronie krew. Wbiegłem do ostatniej kabiny, usiadłem na desce, podniosłem nogi, objąłem je rękoma. Dyszałem ciężko. Zapomniałem się zamknąć! Szybko wyciągnąłem rękę w poszukiwaniu zamka.
Nie znalazłem go i zamarłem. Przecież w tych kabinach wszystkie zamki były pourywane! Złapałem za klamkę i pociągnąłem ją do siebie. Takie trzymanie przecież nic nie da, myślałem gorączkowo. Nic nie da, zabiją mnie. Zabiją. Zaparłem się nogami o framugę.
Przez dłuższy czas nie słyszałem nic. Trzeba stąd uciekać. Zacisnąłem zęby. Mógłbym przez któreś z okien, gdyby nie fakt, że te w toaletach na parterze miały wstawione kraty. Jak w więzieniu. Mogłem tylko czekać, aż któryś z tych morderców tu przyjdzie i wykona egzekucję. Moje myśli rozbiegły się po całej obolałej czaszce, nie mogłem złapać ani jednej. Ani jednego trzeźwego pomysłu. Skup się, skup do cholery!
Drzwi otworzyły się powoli. Delikatne skrzypienie zawiasów torturowało mnie przez długie sekundy, w ciągu których nie mogłem złapać oddechu. Czułem, jak żyła na mojej skroni pulsuje rytmicznie, odmierzając kolejne sekundy mojego życia.
*
Za Piotrem i Iwanem zamknęły się drzwi. Żołnierz spojrzał na swego dowódcę.
– Nie mamy dużo czasu.
– Wiem.
– Zastawiamy tu pułapkę?
– Nie.
Piotr wymienił magazynek w swoim pistolecie i przeładował broń. Ruszył przodem, trzymając broń nisko. W szkole było ciemno. Po kilkunastu krokach korytarz połączył się z holem. Generał zobaczył, że na środku stoi zamaskowana, czarna postać z karabinem maszynowym. W sekundę później dostrzegł też kilka ciał leżących pod jedną ze ścian. Przy ciałach stał jeszcze jeden. Piotr uniósł pistolet, wycelował w mordercę stojącego przed nim. Wystrzelił dwa razy. Pierwszy strzał trafił w szyję, drugi w głowę. Iwan uniósł wysoko karabin i wymierzył w drugiego. Seria trafiła go w prawą nogę. Mężczyzna zaczął krzyczeć, wypuścił broń z rąk, upadł na ziemię, zaczął wić się z bólu. Iwan powoli zbliżył się do niego, po drodze zarzucił karabin na plecy i w jego dłoni błysnął wojskowy nóż.
– Nein! Nein!
Żołnierz szerokim zamachem przeciągnął ostrzem po szyi wroga, nie zważając na błagania. Krew trysnęła na ścianę, pod którą zabite zostały kobiety.
Piotr zobaczył schody na górę, a obok małej portierni inne, biegnące w dół, zapewne do szatni lub schronu. Z prawej strony holu odbiegał drugi korytarz. Czas działać, pomyślał generał. Wsadził rękę w kieszeń, w poszukiwaniu pilota zdalnej destrukcji.
Kieszeń była pusta.
Pilot leżał w śniegu, nieopodal ciał poległych żołnierzy. Jeden z napastników nastąpił na niego przez przypadek, biegnąc za Piotrem i Iwanem. Jeden z przycisków uaktywnił się, wdeptany w obudowę ciężkim, wojskowym butem.
Wybuch nie nastąpił.
Huk wystrzału rozszedł się echem po korytarzach szkoły. Piotr zdążył schować się za automatem do kawy. Iwan skrył się za rogiem. Seria strzałów skierowała się na automat. Piotr skulił się jak mógł. Strzały przelatywały przez maszynę jak przez sito. Generał zacisnął zęby, przeklinając swój wybór. Po chwili zapanowała cisza. Piotr wyjrzał ostrożnie. Dostrzegł czarną postać wyglądającą z jednego z wielu pomieszczeń umieszczonych w korytarzu. W ostatniej chwili zabrał głowę i położył się na brzuchu. Kolejna seria zmasakrowała automat, tuż nad głową Piotra. Pociski wbijały się wszędzie dookoła. W tej samej chwili Iwan wyjrzał ze swoim karabinem, szybko wymierzył i pociągnął za spust. Ogień wypalił z lufy, przeciwnik upadł na ziemię. Żołnierz podbiegł do swego dowódcy.
– Wszystko w porządku?
– Nie, nie wszystko. – Piotr starał się zachować spokój. – Jak zaczęła się strzelanina, upuściłem pilot gdzieś na boisku.
Iwan nie wytrzymał.
– Co jest w tej ładowni, generale? Za co zginęli Sasza, Siergiej, Grisza i Borys? Za co?!
– Nie uwierzyłbyś. – odparł po chwili patrzenia w oczy żołnierza Piotr.
Sam nie wierzył. Dopóki nie zobaczył na własne oczy dwa dni temu w Moskwie.
– Proszę dać mi szansę, sir.
Generał wszedł w korytarz, szansy nie dając. Iwan ruszył za nim, również bez słowa. Po chwili doszli do napastnika zabitego przed chwilą. Pomieszczenie, z którego się ostrzeliwał było toaletą. Piotr zauważył krople krwi biegnące od progu do jednej z kabin. Uniósł pistolet. Iwan też już wiedział, o co chodzi. Nie zdążyli jednak niż zrobić.
Od strony holu dobiegł zduszony krzyk.
Piotr kucnął przy jednej, Iwan przy drugiej ze ścian korytarza. Lufy wycelowali w hol.
Następny krzyk.
Ten był niesamowicie głośny, rozpaczliwy i nieludzki. Włosy na karku Piotra zjeżyły się. Nigdy w życiu nie słyszał, żeby ktoś wydawał z siebie takie dźwięki. Nawet na najcięższych torturach, którym sam się przyglądał, lub w których brał udział. W chwilę później nastąpiły kolejne krzyki, z kilku gardeł naraz, łącząc się w jedną, wibrującą kakofonię rozpaczy, bólu i przerażenia. Padło kilka strzałów.
Piotr i Iwan w jednej chwili spojrzeli na siebie. Obaj już wiedzieli. Piotr nie musiał nic mówić.
Ładownia.
Generał szybko odrzucił swój pistolet i podniósł AK-47 martwego napastnika. Dobrze wiedział, że to może nie wystarczyć. Krzyki ucichły. Piotr wstrzymał oddech. Obserwował zatopiony w upiornym mroku hol.
A mrok ożył.
Jego ciemniejsza część wyraźnie odcięła się od reszty. Poruszyła się nieznacznie i w błyskawicznym tempie ruszyła na Piotra i Iwana. Obaj słyszeli ciężkie dudnienie na posadzce, które narastało z każdym uderzeniem serca.
Mężczyźni zaczęli strzelać. Łuski padały na ziemię strumieniami. Mrok nie zwolnił. Mijały sekundy, dystans drastycznie się zmniejszał. Piotr nie oddychał. Pociski przemierzały korytarz raz za razem.
To koniec, myślał generał. Koniec. Już jesteśmy martwi. Byliśmy martwi, kiedy wsiedliśmy na pokład tego przeklętego samolotu.
Palec na spuście, życie na włosku.
Huk strzelaniny zelżał. Przerażony Piotr nie musiał patrzeć w stronę towarzysza, by odgadnąć, co się stało.
Iwanowi skończyły się naboje. Trzy mrugnięcia później lufa AK-47 również przestała wypluwać ołów.
Oślepiony przez wystrzały Piotr patrzył przed siebie, lecz nie widział nic, prócz białych plam latających przed nim. Mrugał, trząsł głową – na nic. Plamy znikały, ale wolno. O wiele za wolno.
Generał wziął głęboki oddech i czekał na śmierć. Strasznie piszczało mu w uszach. Nie słyszał już nawet potężnych, ciężkich kroków.
Mijały sekundy. Śmierć nie nadchodziła. Piotr nie został staranowany, ani rozszarpany. Jego serce nie zostało wyrwane z klatki piersiowej, w dalszym ciągu łomotało jak oszalałe.
– Generale. – cichy, ochrypły głos Iwana. Ledwo słyszalny przez pisk w uszach.
– Tak, Iwan?
– Udało się?
– Nie wiem.
Piotr wstał, opierając się o ścianę. Nogi miał jak z galarety. Nareszcie jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Cztery, może pięć metrów przed nim leżał jakiś kształt. Kształt ciemniejszy od panującego mroku. Nie ruszał się.
Piotr odetchnął głęboko.
– Chyba.. chyba tak.
*
Siedziałem w kabinie otępiały. Nie było już słychać strzałów. Nastąpiła dziwna, martwa cisza po brutalnej mieszance wystrzałów i krzyków. Cały się trzęsłem. Już nawet nie starałem się jakoś specjalnie nad tym panować. Właściwie, to opanować tego nie potrafiłem.
Po około minucie ktoś wszedł do toalety. Drzwi skrzypnęły, usłyszałem kroki. Przestałem oddychać. Ten ktoś stanął właśnie przed moją kabiną. Już nie trzymałem kurczowo klamki. To nie miało teraz najmniejszego sensu. Drzwi się uchyliły, w półmroku dostrzegłem dwóch żołnierzy z karabinami. Jeden z nich celował we mnie.
– Ostaw, Iwan, etot malczik.
– Ja znaju.
Żołnierz opuścił broń. Odetchnąłem i poczułem niesamowitą ulgę. Mężczyźni odwrócili się i wybiegli z toalety. Zostałem sam. Tak po prostu.
Nie rozumiałem, co zaszło. Kim byli ci żołnierze? O co chodziło, jak się stało to, co się stało? Jak zwykły, nudny dzień zamienił się w ten koszmar? Myśli tłukły się po mej głowie wolno, coraz wolniej, jakby od niechcenia.
Wiedziałem jedno.
Nareszcie mogłem po prostu, najzwyczajniej w świecie zemdleć.
Przepraszam, nie doczytałam do końca, bo... jakoś nie dałam rady. Niby poprawnie (choć czasem coś mi nie pasuje), ale.. no ale. Ja mam wrażenie, że tu nic się nie dzieje. To się ciągnie i ciągne. Opisujesz masę niepotrzebnych szczegółów. Trochę - jasne rozumiem, ale tu to strasznie wszystko rozciąga i po prostu nie daję rady. Nudno...
plus przecinki np. przed "że"
zapis dialogów -> - Agregatory zostały przeniesione do ładowni. Rozkaz generała Janowicza. - odpowiedział pilot
po "Janowicza" nie powinno być kropki.
Aha. Spoko. To jak przeczytasz całe to z Tobą podyskutuję o merytorycznych kwestiach.
W tym wypadku nie widzę sensu.
Pzdr.
Usiadłam przed komputerem. Wzięłam do ręki kubek z ciepłą herbatą. Upiłam łyk. Odstawiłam kubek. Zaczęłam czytać twoje opowiadanie. Podczas czytania robiłam wdech. A potem wydech. ← tak mniej więcej wygląda twoje opowiadanie. Tylko jest dłuższe. ZANUDZASZ czytelnika tak dużą ilością detali.
Kończąc herbatę rzuciłem okiem na gazetę. W „Kurierze Porannym" jak zwykle nie było nic ciekawego. Wszystkie strony zapełnione były wydarzeniami z miasta. Jakby w Białymstoku działo się coś ciekawego. Rzuciłem znienawidzoną gazetę na stosik makulatury przygotowanej do wywiezienia do dziadka i podszedłem do lodówki. - powtórzenia: „rzuciłem" i „ciekawego".
W sumie musiałem podjechać tylko jeden przystanek, ale to jakieś trzy minuty jazdy. (...) Na tej trasie można by było upchnąć spokojnie cztery przystanki. - Trzy minuty, w czasie których autobus miałby się zatrzymywać na czterech przystankach... Kierowcy w ogóle opłacało by się ruszać? Żal silnika, można by ten autobus przepchnąć z przystanku na przystanek.
Przejechaliśmy obok kościoła, minęliśmy prywatną szkołę dla tych bardziej tępych i bardziej nadzianych. - studiuję na prywatnej uczelni i nie czuję się ani bardziej tępa, ani bardziej nadziana.
Na tle aut wyróżniały się dwa: najnowszy Opel Astra dyrektora i śliczny, czarny Merc księdza. Widok ten przeszył głęboko moją psychikę (...) - jak widok dwóch drogich aut może przeszyć komuś psychikę (i to głęboko)? Co innego, jakby poczuł zazdrość, zniesmaczenie, ale „przeszycie psychiki"? Co oni mieli na karoseriach? Gołe baby?
Okryty mdłym, czerwonym światłem odrapany metal wydał się upiorny. - wydawał.
Usłyszałem kroki. W moją stronę zmierzały dwie niezbyt wyjściowe panienki w kurtach i kozakach. - co to są kurty? Rozumiem, że chodziło ci o kurtki. W kurtkach i kozakach, bez spodki/spódnicy? To już wiem, czemu w następnym zdaniu bohater miał tak zażenowaną minę. A tak na marginesie to już zaczyna mnie szlag trafiać, bo on ciągle narzeka i nic mu się nie podoba. Nie ważne, czy są to dziewczyny w kozakach, czy kierowca w autobusie.
Czy normalny chłopak w moim wieku siedzi w szkole do godziny 19:00?! - tak, w wielu szkołach średnich zajęcia kończą się o takich godzinach.
- Tak, mam - odpowiedziałem niechętnie.
- To masz - i w tym momencie zaczęłam się śmiać.
Rozejrzałem się dookoła i podszedłem do drzwi. Leciutko je uchyliłem i owiał mnie lodowaty wiatr. Otulone cieniem schody zakończone były kolejnymi drzwiami, otwartymi na oścież. Na gwieździstym niebie zauważyłem lecący samolot. - Powiedz mi,jak stojąc na dole, przez LEKKO otwarte drzwi mógł ten samolot ZOBACZYĆ?
Cholernie bolała go głowa i klatka piersiowa. Wisiał na pasach bezpieczeństwa głową prawie dotykając pulpitu. - z tego wynika, że samolot był pochylony do przodu...
Piotr szybko otworzył drzwi, jego ciało owiał chłód. - więc jak do jasnej cholery otworzył te drzwi? Jeżeli samolot nie był pochylony, to z mojej logiki wynika, że nie mógł wisieć na pasach bezpieczeństwa.
- Jak zabrali światło, spadłeś ze schodów biedaku, - zabrali światło... nawet nie chce mi się już myśleć nad „błyskotliwym" komentarzem.
- Co to był za huk, zanim zabrali światło? - no dobra... KTO to światło zabrał, do czego WSADZIŁ i GDZIE zaniósł?
Super. Obok szkoły rozbił się samolot, a oni się zastanawiają co to było. Nie mam pytań.
Dalej już nawet nie chce mi się wyliczać. Po zakończeniu wnioskuję, że to wstęp do większej całości. Dziękuję, nie przeczytam.
W 100% zgadzam się z Lady Madder. Nagromadzenie nielogiczności i bzdur jest straszne - widać, że zupełnie nie przemyślałeś tego tekstu. Żeby nie być gołosłownym:
- raczej nikt, by nie przeżył katastrofy samolotu, a zwłaszcza zestrzelonego pociskiem rakietowym! - chyba że ci ruscy to superherosi,
- Iwan wyczuł kulę snajpera i zdążył z jej trajektorii usunąć partnera - bez komentarza
- Hans - superszpieg. Gdzie on trzymał tę swoją bazookę i snajperkę? w schowkę na miotły? I co on tam w ogóle robił? Skąd wiedział, kiedy będzie leciał ten samolot i którędy? Inna sprawa - na jakim pułapie leciał ten samolot, że dało się go z ręcznej wyrzutni rakiet trafić?
- o przemyśleniach tego licealisty w ogóle szkoda gadać.
I tak by można wymieniać długo.
Zupełnie mi się nie podobało. Na pewno do kontynuacji nie zajrzę.
Tym którzy przebrnęli przez tekst i się przy czytaniu opowiadania wkurwili dziękuję za poświęcenie czasu ;)
To pierwsze opowiadanie, które gdziekolwiek zdecydowałem się opublikować i byłem ciekaw krytycznych opinii ludzi, których nie znam.
Dzień opisany w opowiadaniu wydarzył się naprawdę, oczywiście nie spadł żaden samolot, a konserwator nie okazał się zakonspirowanym szpiegiem ;) Po prostu któregoś dnia usiadłem i opisałem tą drogę do szkoły, a po jakimś czasie w mojej głowie zrodził się pomysł zamienienia tego w sf.
Dlatego też fragmenty pisane z 1 osoby zawierają tak dużo detali. No cóż, nie pomyślałem, że postronna osoba zamiast czytać z zaciekawieniem te opisy po prostu piźnie głową o biurko i zaśnie ;)
@lady madder
"Kierowcy w ogóle opłacało by się ruszać? Żal silnika, można by ten autobus przepchnąć z przystanku na przystanek."
Wsiądź w autobus jadący po prostej drodze bez korków i z zegarkiem w ręku oblicz, jaką drogę pokona w trzy minuty ;)
"studiuję na prywatnej uczelni i nie czuję się ani bardziej tępa, ani bardziej nadziana. "
Nie doczytałaś ze zrozumieniem. Tam jest napisane "szkoła", nie "uczelnia". Do prywatnych uczelni nic nie mam. Do prywatnych podstawówek i gimnazjów owszem.
"jak widok dwóch drogich aut może przeszyć komuś psychikę (i to głęboko)? Co innego, jakby poczuł zazdrość, zniesmaczenie, ale „przeszycie psychiki"? Co oni mieli na karoseriach? Gołe baby? "
Masz rację, "przeszycie psychiki" brzmi nijak.
"Gołe baby" działają na mnie jednak trochę inaczej ;)
"Powiedz mi,jak stojąc na dole, przez LEKKO otwarte drzwi mógł ten samolot ZOBACZYĆ? "
Jak już pisałem, ta szkoła to nie mój wymysł i stoi naprawdę. I uwierz mi, gdyby leciał samolot, to byłaby taka możliwość. Otwórz lekko drzwi i wyobraź sobie schody prowadzące na górę i tam drzwi otwarte na oścież. Chodzi o długość tych schodów. Przy odpowiedniej (długości) jest to możliwe.
"z tego wynika, że samolot był pochylony do przodu... "
Masz rację, mój błąd.
" Super. Obok szkoły rozbił się samolot, a oni się zastanawiają co to było. Nie mam pytań. "
Może trochę naiwne, ale nie do końca. Założę się, że gdyby na Twoim podwórku rozbił się samolot, to zamiast pobiec i sprawdzić co się stało krzyknęłabyś "o nie! samolot się rozbił!" ;)
Dziękuję i pozdrawiam ;)
Oj, słabiutki tekst, sporo błędów. Ćwicz i się nie zrażaj, z czasem będzie lepiej :) Pozdrawiam.