Detektyw bez perspektyw
  
 Trwające międzynarodowe połączenie telefoniczne od Amelii kosztuje go fortunę. Wiktor nie ma fortuny. Drobnych też tyle co w dziurawej kieszeni. Wstyd mu przyznać, że po zmianie zawodu brakuje zleceń. Najwidoczniej Holmes wyczerpał angielski rynek.
 – Trzeba dostarczyć to na prezentację do Ameryki. Potrzebuję ochrony na podróż.
 – Nie jestem ochroniarzem.
 – I towarzystwa.
 – Z agencji też nie jestem.
 – Odwołuję się do twojej naukowej duszy!
 – To przeszłość.
 – Zwracam się do ciebie z prośbą, jako do przyjaciela. No i przekaz z zaliczką czeka już w banku Royal.
 Okres, gdy pracowali razem, zostawił za sobą lata temu. A teraz to. Amelia kończy ich wspólnie rozpoczęty projekt. To kwestia dni, może godzin. Detektyw bez perspektyw nie ma wielkiego wyboru. Szczególnie wobec argumentu ostatecznego.
 – Wystarczy na zaległy czynsz – Amelia kontynuuje, zdając się znać jego sytuację lepiej niż on sam. – Wystarczy na podróż i na trzy sztangi marlboro. Kończą mi się zapasy, a marlboro to obecnie towar czarnorynkowy. Zresztą nie wychodzę z domu.
 – Chyba nie jedziesz na konserwach?
 – Lombardier przynosi mi zakupy, ale nie marlboro.
 – Kto?
 – Przyjaciel, ma lombard niedaleko… O! – przerywa nagle. – Muszę kończyć, do zobaczenia za dwa dni w Polsce. Bilety do Ameryki już kupiłam. PA!
  
 Zapach brzoskwiń
  
 Po uciążliwej podróży statkiem i pociągiem, Wiktor dociera na miejsce, ale w domu nie zastaje przyjaciółki. Brakuje też klucza pod doniczką przy oczku wodnym. Przez szybę zagląda do salonu i zauważa przewróconą lampę.
 Udaje mu się otworzyć i dostać do środka przez okno w łazience. Od razu przytłacza go słodki zapach brzoskwiń. Na podłodze leży stłuczony flakon ulubionych perfum Amelii.
 W piwnicznym laboratorium wszystko jest w nieładzie. Sprawdza sejf za obrazem w pokoju dziennym. Zdejmuje skórzaną rękawiczkę, przykłada dłoń i po chwili drzwiczki same puszczają, lecz skrytka jest pusta. Nie spodziewał się niczego innego. Wsuwa dłoń do rękawiczki i opuszcza dom.
 Krąży w promieniu kilku ulic od domu Amelii i udaje mu się znaleźć lombard.
  
 Lombardier
  
 Lombardier twierdzi, że Amelia była u niego na papierosie, ale wyszła przed dwoma kwadransami, spiesząc się na pociąg.
 W pomieszczeniu panuje półmrok i nie pachnie brzoskwiniami. Jeżeli Amelia tu była, to nie weszła do budynku od frontu. Najpewniej też nie z własnej woli. Wiktor stoi przed ladą naprzeciwko rozmówcy. Brudzi sobie rękawiczkę popiołem, trącając pety w popielniczce. Są różnych marek, ale nie marlboro. Na ścianie wisi wykonane w kolorze zdjęcie pierwszej udanej transakcji, zwieńczonej uściskiem dłoni. Na fotografii, na palcu Lombardiera widnieje stalowy sygnet z charakterystyczną szczerbą.
 – Obawiam się, że nie mogę panu pomóc. – Rozmówca rozkłada ręce. Na palcu tkwi ten sam – ale złoty – sygnet z charakterystyczną szczerbą.
 Wiktor ściąga rękawiczkę. Jego dłoń pokryta jest szpetnymi bliznami.
 – Uuu, paskudna sprawa.
 – Gdzie jest dziewczyna? Jeśli nic jej nie jest, pozwolę ci żyć.
 Zaskoczony Lombardier odruchowo zerka na drzwi do zaplecza, po czym spod lady wyciąga rewolwer i przytyka go do klatki piersiowej detektywa. Wiktor łapie broń i przekształca w łyżkę cedzakową. Korzystając z szoku oponenta, żelaznym uściskiem chwyta go za rękę.
 – Jesteś jednym z nich.
 – Wiesz jak to jest, gdy płuca i serce zmieniają się w bezkształtną miazgę? Bolesna śmierć. – Mocniej ściska rękę Lombardiera.
 – J-j-jest na zapleczu. Nic jej nie grozi, p-puść mnie.
 Lombardier przez chwilę odczuwa mrowienie w całym ciele i wstrząsa nim fala bólu – to Wiktor scala go z ladą. Nigdzie się nie ruszy.
 Detektyw odnajduje dziewczynę w niewielkiej łazience. Wyjmuje jej knebel z ust. Jest przypięta kajdankami do kaloryfera i posiniaczona. Nieprzytomna, ale oddycha równo. Wiktor jednego jest pewien – ma do odbycia męską rozmowę z Lombardierem.