- Opowiadanie: Archon - Łowca

Łowca

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łowca

„Łowca"

 

 

– Czy naprawdę musimy się babrać w tym syfie? – spytał dowódcę Ferren – pełnym tych… bezogonowców?

 

Oficer popatrzył na młodego Południowca z politowaniem, poprawiając wisiorek wiszący między wykręconymi do tyłu rogami.

 

– A niby gdzie indziej chcesz go złapać? – spytał ironicznie inny południowiec Gerren – na otwartej przestrzeni sukinsyn nam zwieje zanim zdążysz sięgnąć po bełt!

 

Kilka par oczu zgromadzonych w dużym pokoju popatrzyło na przybyszów z zaciekawieniem, przerywając wpatrywanie się w nagie ciała zgromadzonych kapłanek. Ferren przełknął ślinę, gdy jedna z nich, z wyglądu Ferylanka uśmiechnęła się do żołnierza zalotnie.

 

– Przestań się ślinić i skup się – syknął dowódca już od dobrych dziesięciu minut wypatrując sygnału, od niezbyt pewnego kontaktu w tym przybytku bogini Gaad

 

– Jesteś pewny Maeriksie, że on nie zdradzi? – spytał dowódcy stojący po jego prawej stronie inny Naznaczony – wysoki, ciemnowłosy przedstawiciel niebian, którego skrzydła posiadały pierwsze oznaki starości – czarne plamy na łuskach. Mimo to ani Maeriks, ani żaden z przybyłych nie wątpił, że zawsze dobrze było mieć w tej robocie opanowanego i dobrze kalkulującego Heriksa – jednego z najlepszych Łowców Błądzących jakiego zna Dziewiąty Świat.

 

– Kapitanie – szepnął do Maeriksa podkomendny – nawet jeśli uda nam się go znaleźć w tym budynku, to jak zamierzamy go złapać i przewieźć bez wszczynania afiszu?

 

– O tym będziemy myśleć, gdy on już tu będzie żołnierzu – odparł kapitan – a teraz siedźcie cicho i… miejcie sztylety i kusze w pogotowiu. Pamiętacie co było podczas obławy rok temu?

 

Żołnierz kiwnął głową widząc przed oczyma cztery trupy cuchnące spalenizną i wyszczerzone w grymasie bólu jaki zadało im zaklęcie renegata. Odszedł do sporej szerokości ławy wypełnionej głównie Południowcami i zaczął po cichu powtarzać polecenia. Choć w oddziale było paru z Wolnego Miasta Bredyll, czy górali z Zachodnich Chmurowysp, to ci mimo wszystko trzymali się przy własnych stolikach Pili w milczeniu oczekując na znak od swoich oficerów siedzących zaraz przy wyjściu z sali. Doczekali się trzy stuknięcia kuflem i kant stołu i okrzyk „Zielony jest" ucieszyły niezmiernie siedzących w tym przybytku ładnie nazywanych „akolitami" dziwek i ich alfonsów z rozmaitych Światów. W pośpiechu cała dwudziestka wstała uprzednio już schowawszy broń po rękawach.

 

– Gdzie jest? – spytał nerwowo szeptem kapitan wiedząc, że jest uważnie obserwowany przez rozmaitych „darczyńców" dla pięknie przyozdobionej Gaad i to nie zwykłych znudzonych swoimi zonami kupców, czy chowających po kieszeniach swe kapłańskie medaliony świętych mężów. Nie – tych oczu stanowczo Maeriks nie chciał widzieć.

 

– Czy można wiedzieć czemu zakłócacie spokój w tym świętym przybytku? – spytał jegomość, bezogonowiec, odstawiając na bok jeszcze przed chwilą posuwaną na sofie niemal bladą Ferylankę, której jasnoniebieska cera nie dawała trzydzieści lub czterdzieści wiosen, nawet jej skrzydła jeszcze nie pociemniały. Choć nie miał na sobie żadnego odzienia, po samym tonie i akcencie można było poznać członka Gildii Ukrytych – szpiegów tutejszego księcia Oserika.

 

– Jaki to powód macie wy Niebianie, by tu przychodzić? – spytał ponownie blondwłosy mężczyzna o silnie zarysowanej szczęce, którą ruszał tak, jakby przeżuwał język, choć może były to jedynie śmieci jakie dodawano do tutejszego wina. Jeden z żołnierzy parsknął.

 

– Czy śmieszy cię moje pytanie? Kpisz z mojej troski o dobro tego świętego miejsca? – spytał zimno różowoskóry, chwiejąc się lekko i gdy udało mu się jednak nie przewrócić wybełkotał dalej już bardziej przytomnie. – wydaje mi się, że nie powinieneś. Ani to grzeczne, ani… bezpieczne

 

Heriks powstrzymał przed odpyskowaniem młodego Południowca szarpnięciem w tył.

 

– Mam tu pewną sprawę do załatwienia z pewnym naszym dobrym znajomym drogi panie. – odparł uprzejmie Naznaczony. Podczas gdy Maeriks spacyfikował żołnierza wzrokiem – wybacz jeśli ów młodzik cię uraził. Oni nie umieją doceniać uroków takich…. – urwał rozglądając się po wejściach do sal pełnych kopulujących par różnego stanu, wyznania, czy rasy.

 

– …cudów. – dokończył za niego kapitan wtrącając się z kubkiem wina skierowanym bezpośrednio przed człowieka, który ten pochwycił łapczywie, jakby zaraz mieli wprowadzić abstynencję. Cały czas słuchając gorączkowych szeptów informatora – elfa z Czwartego świata, którego Heriks ponoć znał jeszcze z czasów szkolenia na Łowcę.

 

– …. od trzech dni przesiaduje w tym samym pokoju … – kontynuował relację nie przejmując się ani trochę butnymi spojrzeniami kilku oficerów straży miejskiej którzy właśnie zaczynali się zbierać z pobliskiego lokum, ani dwóch Karłów z Trzeciego świata, którzy, jak to zwykle wymawiali stek obelg pod adresem elfów.

 

– A czy ma ze sobą jakąś Reinkarnację? Golema? Albo jakiegoś Pomocnika? – dopytywał się Maeriks modląc się w duchu, by Heriks jak najdłużej zagadywał Ukrytego, który nawet mimo jeszcze kolejnych dwóch kolejek nie przerywał „śledztwa".

 

– Z tego co słyszałem od akolitek zawsze był sam, gdy świadczyły swoje „usługi"….

 

– Przestań robić maślane oczy! – syknął oficer Dziewiątego świata, gdy elf wpatrywał się na przechodzącą obok niego czarnowłosą przedstawicielkę swojego gatunku. – pamiętaj, że bez tego samozwańczego Białego Szamana, nie będzie wypłaty, a z tego co wiem kilku typów z Podziemia chętnie widziało by twoją głowę na żerdzi za długi.

 

Bezogonowiec przełkną ślinę. Obaj jednakowo szybko odwrócili się, gdy ów Ukryty podszedł do Heriksa i wykrzyczał mocno pijanym głosem:

 

– Nie macie prawa wchodzić do tego świętego przybytku…. z bronią….

 

Oparł się o stolik usiłując nie wywalić się na lśniącą marmurową posadzkę. Kapłanka podeszła do niego kołysząc lekko biodrami i wyszeptała mu coś na ucho.

 

Maeriks cofnął się lekko usłyszawszy pierwsze słowo – „ Sarmen".

 

– Jeśli powtórzy to słowo – szepnął na ucho Ferrenowi – zastrzel ją.

 

Żołnierz kiwnął głową, choć nie miał pojęcia o co chodziło dowódcy. Tymczasem Ukryty pod wpływem słów kapłanki, lub co bardziej prawdopodobne od kufla wody wylanego na jego głowę cofnął się.

 

– Co jest kurwa! – krzyknął różowoskóry patrząc się nieco przytępionym wzrokiem na akolitkę i na zgromadzonych Niebian.

 

– Nic skarbie – wyszeptała miękko Ferylanka – połóż się, a ja zaraz zrobię ci masaż dobrze?

 

Pijany bezogonowiec kiwnął głową i pokuśtykał na swoje łoże, ciągnąc kapłankę za rękę.

 

– Za jakieś pięć– dziesięć minut powinien skończyć swoją darmową godzinę – stwierdził szeptem informator.

 

– Jak to darmową elfie? – spytał z niedowierzaniem kapitan. Wszyscy dobrze wiedzieli, że kapłani Gaad czerpią ze świątynnej prostytucji olbrzymie zyski, za które wykupują sobie potem różnorakie przywileje w różnych miastach Piątego Świata. Mimo tego, że do ich świątyń zaglądał cały przekrój społeczny nie wyłączając elit politycznych i ekonomicznych to nawet one nie były zwolnione z płacenia „dobrowolnej ofiary".

 

– Cóż… – uśmiechnął się szeroko miejscowy paser. – gdy ma się odpowiednie znajomości z miejscowymi kapłanami i jest się Białym Szamanem to można bardzo wiele, kapitanie.

 

– Daruj sobie protekcjonalny ton Fryquil – odparł sucho Maeriks po czym dodał wyniośle – i pamiętaj, że to tylko szarlatan który sobie przywłaszczył tę szlachetną funkcję i my…

 

– … dzielni członkowie Łowców Błądzących musicie ukrócić jego zbrodniczy proceder, gdyż tak nakazuje wam misja walki o dobro Dziewięciu Światów.

 

Przemowa pasera zawierająca znamiona znajomości ich przysięgi zbiła nieco z tropu kapitana. Wprawdzie wiedział , że to skrajnie mało prawdopodobne, by ten śliniący się śmieć wiedział cokolwiek o sprawach jego cechu, ale już nie raz niedocenianie bezogonowych okazywało się dla Niebian zgubne w skutkach. Widząc zakłopotanie oficera Fryquil uśmiechnął się.

 

– Spokojnie kapitanie – rzekł starając się ukryć fakt, że kątem oka wpatruje się w parę leżącą na kimś trzecim w naprzeciwległym pokoju. – ja zawsze pracuje dla tych dobrych gości.

 

– A skąd wiesz, że nimi jesteśmy? – spytał z lekkim uśmiechem Heriks – bo taki jest powszechny pogląd?

 

– Nie, bo najlepiej i najregularniej płacicie – odparł również uśmiechając się paser. Spojrzał na jedną z akolitek która pokazała mu zewnętrzną stronę dłoni z imponującej wielkości tatuażem czarnego motyla.

 

– Idzie – syknął. Maeriks kiwnął głową na żołnierzy. Ci pochwycili za ukryte po rękawach i kieszeniach rączki sztyletów i rozsiedli się w ustalonych wcześniej punktach Sali, by mieć maksymalną możliwość ustrzelenia renegata, zanim zdąży rzucić jakąś klątwę.

 

Mijały sekundy, potem minuty. Niektórzy łowcy zaczęli się lekko, choć niezauważalnie dla kogoś spoza ich ludu, wiercić na swoich miejscach.

 

– Gdzie on jest do cholery? – spytał Maeriks swojego informatora. Ten zmarszczył brwi i potarł już lekko spocone czoło. – wszystko było ustalone z kapłanem na tej zmianie i z tą akolitą.

 

– Może nie dość dobrze jej zapłaciłeś? – spytał Heriks kładąc rękę na ramieniu pasera – albo pracujesz dla kogoś jeszcze?

 

– Maeriks powiedz łaskawie swojemu ziomkowi – zaczął najspokojniej jak umiał Fryquil, choć było widać, że nie czuje się najlepiej widząc rękę Łowcy na miejscu skąd bardzo łatwo jest dostać cios w rdzeń kręgowy, lub potylicę -, że nikt nie płaci tak dobrze jak wy, przynajmniej nie spośród istot których trzeba się bać.

 

– Ma rację – potwierdził niechętnie, acz stanowczo Gerren. – sam popytałem incognito w kilku miejscach i nie pojawiła się tutaj jeszcze ani rodzina Donnów, ani żadna komórka „Księżycowego Szlaku", więc z pewnością nikt by nas nie podbił.

 

– Czemu nie schodzi do cholery? – spytał Ferren, podchodząc w skłonie do pozycji najbliżej spirali schodów – kapitanie może zrobię mały rekonesans?

 

– Idź – zgodził się po chwili patrzenia na osoby w pokojach obok. Mimo tego, że wszyscy zachowywali się dokładnie tek, jak można było oczekiwać po burdelu coś tu nie grało Naznaczonemu – Coś tu śmierdzi, ale trzeba sprawdzić, czy sukinsyn nie zwiał. Tylko pamiętaj. Masz jeden strzał, bo drugiego…

 

– …nigdy nie ma – dokończył podkomendny – tak pierwsza zasada. Oryl osłaniaj mi tyłek, gdy będę wchodził.

 

Ponury góral kiwnął tylko głową i zwlókł się z krzesła. Obaj podeszli do schodów. Nie było słychać odgłosów kroków. Pierwszy zły znak. Drugim, trzecim i kolejnymi były świsty bełtów i strzał trafiających tylko w ich pomieszczenie. W przybytku rozkoszy o dziwo nie wybuchnęła panika. Akolitki zamknęły jedynie drzwi do sąsiednich salek. Byli w pułapce zamknięci jak szczury pod ciągłym ostrzałem kusz i łuków, których pociski bez trudu przebijały cienkie ściany centralnego pokoju w świątyni.

 

– Ktoś oberwał? – krzyknął kapitan przekrzykując świst strzał.

 

– Fryquil dostał w oko – odparł Heriks – Ferren w żebra, a Oryl dostał w serce.

 

– Pięknie kurwa, pięknie – zaklął siarczyście oficer wywiadu Dziewiątego Świata. Jego podwładni leżąc albo przyklękując odpowiadali ogniem, jednak będąc przyciśniętymi do podłogi i mając za osłonę jedynie miękkie łoża wywrócone na bok. Byli w kurewsko nieciekawej sytuacji.

 

– Co teraz kapitanie? – spytał Gerren, podczołgując się do oficerów. – Niech was szlag cholerne Jevinza'rr!!!

 

– Niebianie? – krzyknął jakiś głos zza cienkiej ściany na prawo od stolika z oficerami, za którym teraz kulił się Ferren.. Pociski przestały lecieć. – Czy jesteście z Dziewiątego Świata?

 

– Wstrzymać ogień – warknął kapitan i odkrzyknął – tak jesteśmy członkami Szwadronu Tropicieli i członkami ludu Niebian. Kim jesteś?

 

– Frick Żelazny, zwany też „Ryżym" – odparł głos – Czy mogę do was zajrzeć? Chyba mamy tu jedno wielkie nieporozumienie.

 

– Mało powiedziane – odparł z gorzkim śmiechem, w którym tylko niebianie słyszeli jazgot wściekłości. – Wejdź, ale sam i bez broni.

 

– Wejdę sam, ale z bronią – odparł spokojnie głos, co stanowiło kontrast do podnieconych głosów zza ściany – jeszcze nie wiem, czy to na pewno to o czym myślę.

 

Kapitan popatrzył na Heriksa, ten kiwnął głową.

 

– Wejdź! – krzyknął na głos, po czym szeptem do pozostałych z oddziału – Reszta cofnąć się od drzwi i strzelać tylko na mój rozkaz!

 

Do Sali wszedł młody rudy, jak ogień mężczyzna widocznie świeżo po goleniu Miał śniadą twarz którą szpeciła długa blizna na lewym policzku. Rozejrzał się po sali i popatrzył krzywo na zgromadzonych na ziemi Niebian.

 

– Jak się domyślam wy też szukaliście niedoszłego Białego Szamana Kerylda? – spytał patrząc na Heriksa. Ten uśmiechnął się. Nie po raz pierwszy jest mylony z dowódcą, ale na szczęście Maeriksowi jakoś to nie przeszkadzało. Oficjalnie przynajmniej.

 

– Wprawdzie to nie ja tu dowodzę, ale tak to jest nasz cel – potwierdził Naznaczony – Jego głowa, lub całość w kajdanach z Czarnego Żelaza.

 

Człowiek kiwnął głową i dał znak ręką na dwóch ludzi dotychczas stojących przy drzwiach z łukami w pogotowiu. Weszli z torbami i na następny znak dowódcy zajęli się opatrywaniem rannych Niebian. Ci mimo wszystko nie protestowali. Łzy Gaad w płynie były najlepszym środkiem uśmierzającym ból na rynku. Trudno dostępnym nawet w ich świecie.

 

– Tak między nami zawodowcami – wygląda na to, że Keryld nas wydymał, jak tutejsze dziwki – stwierdził chłodno Ryży patrząc na trzech rannych Południowców, zabitego mieszkańca Bredyll z przebitą tętnicą szyjną i górala Oryla któremu bełt utkwił po lotkę z lewej strony piersi – Zgodzi się pan ze mną panie oficerze?

 

– Owszem – stwierdził cierpko kapitan, wyrywając od ludzkiego sanitariusza bandaż i zaczynając sobie owijać przestrzelone na wylot skrzydło, które niestety otworzyło się w czasie strzelaniny. Ryży przyglądał się temu z ciekawością. Rzadko kto spoza Dziewiątego świata ma okazję oglądać skrzydła Niebian z tak bliska. Widząc niezdrowe w jego mniemaniu wścibstwo Maeriks spytał możliwie, jak najbardziej spokojnie – Powiedzcie – istnieje jakiś powód, że nie daliście żadnego sygnału lub ostrzeżenia? Tak między nami zawodowcami?

 

– A wy byście dali? – odpowiedział dość oczywistym pytaniem – Żeby dać jemu szansę? Nie wiele durnot ostatnio słyszałem, ale to…, nawet karły by się nie uśmiały.

 

– Myśleliście, że nie będzie tu sam, prawda? – bardziej stwierdził, niż spytał Heriks, który o dziwo nie otrzymał żadnego trafienia, choć stolik oficerów był najgęściej ostrzelany – będzie razem ze swoimi nowicjuszami?

 

– Tak, i że będzie z nim choć jeden golem, dlatego mieliśmy przygotowane bełty zapalające i kilka Pożeraczy tu wskazał na małe owady siedzące w szklanym pojemniku o wyglądzie dużej czarnej gąsienicy ze skrzydłami. Choć głowa była trudna do zlokalizowania, to Maeriks wiedział, że gdy już się ją odnajdzie jest już za późno dla niej i dla zaatakowanego magika, którego poziom many pozostaje drastycznie zmniejszony, uniemożliwiając jednocześnie szybką jej regenerację.

 

– Więc kto wam dał cynk? – spytał kapitan nie odrywając wzroku od pełzających w tę i tamtą stronę robaków-pułapek, co jakiś czas wypuszczających z swoich gruczołów na całym ciele jasnoniebieski płyn.

 

– To truchło, które właśnie leżą obok was – odparł Ryży wskazując na podziurawione od bełtów ciało Fryquil – nie sądziliśmy, że będzie na miejscu. Podejrzewaliśmy, że będzie próbował nas wsypać, więc przyszliśmy o godzinę wcześniej niż było ustalone.

 

– Nas przekonał, że podobnie zrobi Keryld, że przyjdzie tu wcześniej spodziewając się jakiejś pułapki.

 

– Widać nie przewidział, że on też go zdradzi – odparł człowiek, jego mundur, co dopiero teraz zauważył Maeriks miał wszytych kilkanaście różnych łańcuszków z różnych metali, chroniących przed rozmaitymi Gildiami magii.

 

– On? – spytał mrużąc oczy Heriks – myślisz, że nasz renegat go podpuścił?

 

– Chyba nie wierzycie, ze napuściłby nas na siebie będąc na pierwszej linii ognia?

 

– Fakt – zgodził się kapitan kończąc zawiązywać opatrunek z okładem z Łez Gaad. Po czym spojrzał na Ryżego.

 

– I co teraz? – spytali równocześnie.

 

 

 

 

 

 

 

***

 

 

 

Pokój który wynajął renegat był w istocie małą klitką, gdzie kiedyś był strych, jednego arystokraty. Po wojnie Dwóch Smoków, posiadłość zdobyto i złupiono, mieszkańców wymordowano większość wieszając, bądź nabijając na pale. Keryld spojrzał na prymitywny zegar słoneczny utkwiony w wieży ratusza. Wskazywał szesnastą godzinę po wschodzie słońca. Rozległo się pukanie.

 

– Czy można? – spytał melodyjny głos elfki. Keryld dopiero po chwili uświadomił sobie, że przecież zamawiał wino do pokoju.

 

– Wejść! – zakomenderował, jakby od niechcenia wciąż patrząc na stary popękany zegar. Po tej stronie Gór Nieba zachód słońca przychodził wcześniej, łagodnie zmieniając barwę poświaty z białej, na pomarańczową. Kiwnął na piękną właścicielkę Tawerny pod Czarnym Smokiem, pozwalając nalać sobie do blisko półlitrowego kufla „Czerwonego Szerszenia" – tutejszego specjału. Długie czarne, rozpuszczone włosy sięgały jej niemal do łopatek.

 

– Życzy sobie jaśnie pan czegoś jeszcze? – spytała patrząc się usłużnie na niebianina jasnozielonymi oczyma. Kerylda wciąż dziwiło dlaczego elfy tak chętnie gościły niebian w swoich karczmach. Renegat nie wątpił, że gdyby tylko szepnął słowo do spiczastego, białego ucha z pewnością otrzymałby nawet apartament. Jak większość ze swojego ludu podejrzewał, że ma to związek z dawną zażyłością, jaka łączyła niebian i elfy. Ale na bogów! To było blisko 500 lat temu!

 

– Nie – odparł po chwili rozmyślając nad bardziej prawdopodobnymi powodem owej sympatii. – jeśli będzie mi czegoś trzeba wezwę cię, karczmarzu.

 

Elfka kiwnęła głową. Przy wyjściu jednak odwróciła się.

 

– Czy posłać po kogoś do towarzystwa? – spytała spokojnie – ewentualne koszty gratis.

 

Biały Szaman zmrużył oczy.

 

„Ktoś do towarzystwa – pomyślał z przekąsem niebianin – cóż za eufemistyczne określenie dla tutejszych dziwek".

 

– Nie – odparł unikając zalotnego spojrzenia. Po spędzeniu zeszłej nocy w świątyni Gaad nie miał ochoty na kobiece towarzystwo. – Nie trzeba mi żadnego towarzystwa. I…. Luriem?

 

– Tak? – elfka wychyliła się zza drzwi wpatrując się z nieukrywanym zachwytem na wpółnagiego Białego Szamana. Jego jasnoniebieskie ciało było pozbawione jakiejkolwiek skazy, poza dwoma tatuażami na klatce piersiowej przedstawiającymi kilka rzędów drobnych run oznaczających jego nowe imię w Gildii, imię mistrza i pierwszy wyuczony czar. Instynktownie dotknął swoich krótkich, lekko zakręconych rogów.

 

– Postaraj się, aby nikt mi nie przeszkadzał – stwierdził patrząc się przez okno, jak wraz z mijającymi minutami zegar na wieży staje się coraz bardziej bezużyteczny. – będę tu rozwiązywał…, swój mały problem.

 

Elfka kiwnęła głową, mimo, że Keryld wiedział, że nie rozumie. Tak, jak wszyscy którzy go otaczają – nie rozumie, ani jego słów, ani jego samego.

 

– Nareszcie – wyszeptał do samego siebie, gdy ucichł stukot ostatniego stopnia schodów do parteru. – nareszcie jesteśmy sami.

 

– Owszem – wyszeptał inny głos, lecz dochodzący z samego niebianina. – owszem nieśmiertelny. Nareszcie sami…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

***

 

 

 

Kwatera główna Szwadronu Tropicieli z Piątego Świata mieściła się w obskurnym lokalu jakich było wiele po wojnie domowej. Ludzie i nieludzie wynajmowali własne mieszkania, a nawet kawałki łóżka do spania, byle tylko dognać galopujące ceny żywności. Choć Maeriks nie miał wątpliwości, że Frick Żelazny mógłby bez problemu szarpnąć się na dużo lepszy lokal to nie ulegało wątpliwości, że pod wieloma względami ów przybytek przewyższał mijane przez obydwa szwadrony dobrze utrzymane karczmy, postoje elfów, czy niebian. Nie dość, że znajdował się u wylotu drogi głównej co gwarantowało wspaniały punkt obserwacyjny kto jedzie ( albo nie wyjeżdża ) z, lub do miasta, kilka wyjść oficjalnych i jedno sekretne na tyłach domostwa, o którym można się było dowiedzieć za kilka sztuk srebra od właściciela – łysiejącego, chudego człowieka, który poza wynajmem, trudnił się również stolarką. Człowiek ów przedstawił się, jako Roland Searys i po pokazaniu „nieistniejącego pokoju", „nieistniejącym gościom" pana „nieistniejącego Fricka " zniknął w swojej małej izdebce w której uprawiał fach stolarski, zapewniając przy tym, że mogą prosić o pomoc w każdej tylko sprawie, „o każdej porze dnia i nocy".

 

– Nie sądziłem, że w Piątym Świecie macie, aż takie dobre kontakty ze swoimi ziomkami – stwierdził ze zdziwieniem, czując szczerość w słowach gospodarza.

 

– „Kontakty", to niewłaściwe określenie mości Niebianinie – odparł nieco protekcjonalnie Ryży – to raczej pewność, że ów gospodarz nas nie wsypie i nie jest tak bardzo chciwy, w porównaniu z całą gamą tych pazernych gnojów z Podziemia.

 

– Zagroziliście śmiercią jego rodzinie, przyjaciołom i wszystkim z tej ulicy? – spytał ironicznie Maeriks spoglądając mimowolnie na drzwi do sąsiedniego pokoju, skąd dobiegały jęki rannych. Trzech Południowców, którzy leżeli obok górala , którego uratowało silniejsze prawe serce, wciąż pompując krew powiększając jednak krwotok wewnętrzny. Po przeciwnej stronie leżało trzech ludzi trafionych w kilku miejscach przez Heriksa i Ferren wielostrzałami, które po rozczepieniu się z jednego bełta, stawały się całą salwą pocisków, aktualnie tkwiących w brzuchach, żebrach i kończynach klnących bezogonowców .

 

– Nie musieliśmy – odparł człowiek – ten cały „Roland" naprawdę nazywa się Quinn.

 

– Przecież to…

 

– Stara arystokracja Midgardu? Owszem.

 

Maeriks przywołał w pamięci obraz starego człowieka z pomarszczoną twarzą, w zniszczonym płaszczu robotniczym, połamanym paznokciami i zepsutymi zębami….

 

– Na Yggdrasil! On niby jest z arystokracji? – spytał z niedowierzaniem niebianin, starając się powoli rozwierać przebite skrzydło. Syknął z bólu.

 

– Zdumiewające co? – zarechotał człowiek upijając trochę z kufla, przyglądając się bacznie łukowanemu skrzydłu. – bardziej wygląda na robotnika, lub zbiedniałego czeladnika. Ale to właśnie dzięki temu kamuflażowi udało mu się przetrwać czystki po końcu Wojny Dwóch Smoków.

 

– Cała arystokracja wszystkich czterech rodów Midgardu została wyrżnięta – stwierdził Heriks, który bezszelestnie wszedł do pokoju. – Ten wasz Quinn pochodził z której?

 

– Njord. Według naszych ustaleń tylko on i jego dwóch synów się uchowało z ich rodu.

 

Teraz siedzą w tej dziurze srając ze strachu przed Ukrytymi. – odpowiedział Frick nie dając po sobie poznać, jak bardzo mu się nie podobało, to jak łatwo Łowca podkradł się do niego. – twój przyjaciel odmówił piwa wykręcając się raną. Może…

 

Heriks uśmiechnął się wpatrując się w człowieka złotymi oczyma. Pokręcił głową i wyszedł.

 

– Powiedziałem coś nie tak? – spytał bezogonowiec, gdy tylko ogon Heriksa zniknął za drzwiami pokoju z rannymi.

 

– Powiedzmy, że Heriks ma powody, dla których nie pija żadnych trunków – odparł powoli kapitan walcząc z bólem, który wrastał wraz z każdym centymetrem na jaki udało mu się podnieść niebieskie, łuskowate skrzydło.

 

– Kapitanie Frick! – rozległ się głos zza drzwi. Inny żołnierz wszedł do pokoju, po krótkim „wejść", oddał Ryżemu dokument i wyszedł bez słowa. Frick zmarszczył brwi.

 

– Co jest?

 

– Niestety – westchnął człowiek – „nikt nic nie wie", „nikt nic nie powie", odczytywał kolejne fragmenty tekstu z coraz większą frustracją w głosie. – … kurwa mać! I na co idą te wszystkie łapówki dla urzędników w tym zasranym mieście!

 

– Wasze przesłuchanie w przybytku Gaad nic nie wykazało? – spytał z nutą zadowolenia w głosie Maeriks – typowe.

 

– Tak – potaknął Frick nie przejmując się kpiną w głosie skrzydlatego – pieprzony Kadryl dobrze zatarł ślady.

 

– Łapówką, lub zaklęciem zapomnienia? – upewnił się niebianin – czy pokazem paru sztuczek z trupami.

 

– Jednym i drugim – stwierdził przekąsem odczytując kolejne linijki raportu. Popatrzył na swojego odpowiednika z Dziewiątego świata – a widząc pot na jego twarzy, głównie na rany postrzałowe na skrzydle i przeoranym boku.

 

– Może jednak wyślę swojego po kogoś z Gildii Baldura? – spytał człowiek – wiesz, gdybym mógł przewidzieć to wszystko wziąłbym ze sobą jednak antidotum.

 

– Dobrze wiedzieć – stwierdził kąśliwie Maeriks. Złożył skrzydło i wstał. – Ja dam sobie radę, ale poślij do nich – wskazał na pokój obok. Słyszę, że góral jednak będzie musiał mieć regenerację magią.

 

– Gdzie oberwał? – spytał bez żenady, wiedząc, że to jego bełt go trafił.

 

– W serce – odparł spokojnie wyczekując spodziewanej reakcji.

 

– To czemu do cholery nie mówiłeś? – spytał ostro bezogonowiec – przecież zaraz się, kurwa wykrwawi!

 

– Nie znasz naszych górali – stwierdził skrzydlaty ignorując ton człowieka – Ma silniejsze drugie serce. Poza tym wiem zbyt dobrze, że oni nigdy nie proszą nikogo o pomoc. Taki ich dziwny zwyczaj, czasem faktycznie denerwujący, zwłaszcza na polu walki.

 

Frick kiwnął głową. Krótki gwizd i już po chwili ciemnowłosy żołnierz wysłuchiwał instrukcji. Do żadnej bowiem Gildii nie dało się wejść bez odpowiednich wskazówek i haseł. Od czasu buntu kilkudziesięciu Białych Szamanów z Dziewiątego Świata, Gildie wariują na punkcie bezpieczeństwa. Gdy żołnierz wybiegł przez drzwi na dół. Ryży odwrócił się do Maeriksa zadając to samo pytanie, które zadali obaj gdy patrzyli na siebie w stłoczonym salonie burdelu-świątyni Gaad.

 

– Co teraz? Mamy Białego Szamana, który zapewne zwiał z miasta….

 

– On nie uciekł z miasta – przerwał mu Heriks znów pojawiając się bezgłośnie za plecami człowieka, który odwrócił się na pięcie.

 

– Mógłbyś sobie darować popisy – stwierdził z irytacją Frick. – i skąd ta pewność? Mógł zwiać do innego świata, gdy my użeraliśmy się z tamtą skurwysyńskim paserem.

 

– Spójrz na to człowiecze – stwierdził dobitnie Łowca rozwierając pięść – wiesz co to jest?

 

– Nie – stwierdził oglądając małą czarną kulkę z czerwonym lśniącym krzyżykiem i białą kropką na środku owego krzyżyka.

 

– To jest Kula Połączenia…. – urwał przeczekując, aż kapłan Baldura w białej szacie z kapturem i niebieskim skomplikowanym wzorem na piersi przeszedł szybkim krokiem za żołnierzem, który zaprowadził go do sąsiedniego pokoju, gdzie oddając krew dwóch niebian podtrzymywało na chodzie serce Orylla.

 

– … artefakt, używany przez Białych Szamanów do komunikacji. – podjął przerwany wątek – niestety Szamani odkryli, że po niewielkiej przeróbce… – tu wskazał na biała plamkę – robi się z nich sprzęt nasłuchowy.

 

Frick spojrzał na po kolei na niebian, mając nadzieję, że to żart.

 

– Sprzęt nasłuchowy? Co wy pieprzycie? To by oznaczało, że on znał każdy nasz ruch, naszą kryjówkę, hasła, rozkazy…. Kurwa mać! Gdzie to znalazłeś? – spytał ostro – I czemu najpierw go jakoś nie zablokowałeś?

 

– Spokojnie – odparł spokojnie Łowczy, wskazując na drugą rękę, gdzie przywiązany był medalion z Czarnego Żelaza.

 

– To i tak nic nie zmienia! – ciągnął człowiek – musimy się ewakuować. Jeśli on wszystko usłyszał i zna nasze położenie, to może bez problemu wysłać tu kilka golemów, czy reinkarnacji do wybicia nas jak kaczki!

 

– Nie panikuj człowieku – uspokoił go Heriks i wyciągając przed niego rękę z Kulą Połączenia.

 

– Na cholerę mi teraz to gówno – odparł po chwili kierując wzrok to na Naznaczonego, to na artefakt. – przecież wiemy, że je odłączyłeś Czarnym Żelazem.

 

– Nie tylko, przyjacielu – odparł Łowca – widzisz ten brak białej plamki?

 

Człowiek przyjrzał się. Istotnie nie było jej.

 

– To nie ta sama…

 

– Nie – potwierdził Heriks – już w chwili, gdy tu przyszedłem wyczułem obecność jego magii. Podłożyłem tę Kulę, żeby móc dowolnie zmienić treść dźwięków jakie będzie odbierał jego kamień. Z oczywistych względów nie powiedziałem wam do tej pory, bo nie miałem pewności, czy nie ma tu drugiej Kuli. Za co obydwu was przepraszam.

 

Skłonił się lekko. Maeriks odkłonił się wstając, na co Frick wstał również, nie chcąc psuć relacji nieznajomością kultur.

 

– Są ze sobą połączone tak, – wyjaśnił dalej Maeriks widząc brak zrozumienia we wzroku Fricka – że przy użyciu prostego czaru „Zmiany Dźwięków" udało się „zapisać" dźwięki jakie będzie wysyłała Kula.

 

– Ale tak czy inaczej – westchnął człowiek – miał tę kulę tutaj od paru dni, może nawet od początku naszej wyprowadzki tutaj. Poza tym tak czy inaczej usłyszał wasze przybycie. Wie, że się nie pozarzynaliśmy i, że nie wycofaliśmy się.

 

– To wszystko prawda panie Ryży – przytaknął Heriks, wsłuchując się w dobiegające zza ściany jęki ulgi. – ale mój czar zdołał wprowadzić w błąd naszego renegata.

 

– Mianowicie? – spytał Frick, również przysłuchując się dźwiękami dobiegającymi z pokoju z rannymi. Heriks zamilkł widząc ponownie członka Gildii Baldura wychodzącego z pokoju. Jego twarz zakryta za kapturem uniemożliwiała rozpoznania jego rasy. Głos był męski, choć, jak obaj wiedzieli w wielu przypadkach niczego to nie wykluczało.

 

– W porządku – zaczął kapłan strzepując z rąk resztki biało-szarej many i ignorując Niebian podszedł do Fricka, odciągając go na stronę. Maeriks spojrzał na łowcę pytająco. Pokręcił głową. Mimowolnie jednak kapitan usłyszał strzępy rozmowy.

 

– …udało się zatamować krwawienie u tego bezbożnika… – urwał, jakby instynktownie wyczuwając niemiłe spojrzenia niebian. Frick Żelazny uniósł brwi w pytającym geście. Jako obywatel Piątego Świata nie mógł wiedzieć o pogarszających się stosunkach pomiędzy Dziewiątym Światem, a Dwunastoma Gildiami, o tym, że przedstawiciele Gildii coraz częściej traktowali ich, jako Heretyków wielbiących jedynie jedno bóstwo – Jesion Yggdrasil, co w mniemaniu politeistycznie nastawionych członków całej dwunastki, stanowiło największe bluźnierstwo.

 

-… nie ma powodu do obaw co do życia pozostałych „ogoniastych"…. – ciągnął dalej kapłan, widocznie siląc się by nie użyć słowa „heretyk" w stosunku do ich żołnierzy.

 

Obaj Naznaczeni wycofali się bliżej drzwi wyjściowych wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Nie chcieli dać się sprowokować w ewentualne potyczki światopoglądowe. Wreszcie kapłan wyszedł.

 

– Możecie mi wyjaśnić, co… – zaczął człowiek, urywając widząc ich równoczesne kręcenie głowami. Nie należało informować przedstawicieli innych światów o stosunkach z Gildiami. To mogło być… niewskazane.

 

– Co teraz poczniemy z naszym Białym Szamanem? – spytał Frick – pomysł?

 

Obaj niebianie popatrzyli po sobie.

 

– Jest… – zaczął Heriks. Gdy skończył gdzieś wyszedł zostawiając dwóch oficerów w głębokiej dyskusji w coraz ciemniejszym pokoju.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

***

 

 

 

-„… co my tu mamy? – porcję Łez Gaad? Tak? I bez podziału dla kolegów? Niedobrze!" – usłyszał Keryld w Kuli Połączenia. Zmarszczył czoło na widok tych żałosnych bezogonowych, bezrogich istot, śmiejących marnować dary wspaniałej bogini płodności i miłości. Ich śmiechy i ruchy jednostek, bez skrzydeł i ogonów napawały go wstrętem.

 

-„…co z niebianami?" – spytał jeden z rannych ludzi grających z innym w kości na krześle między łóżkami. Keryld przysunął Kulę.

 

– „Mają przegrupować się w wynajętym kilka dni temu magazynie portowym, na rogu handlowej i książęcej" – odparł Frick Żelazny, patrząc krzywo na grających. Zmieszani żołnierze popatrzyli na lekko wykrzywione od sporej długości bliznę oblicze dowódcy – jedynego prawdziwego Łowcy Błądzących w Szwadronie i jednego z ośmiu, jakich miał Midgard po Wojnie Dwóch Smoków.

 

-„Jak oni mogli znosić wygląd takiego…cudaka – pomyślał z obrzydzeniem Biały Szaman – szkoda, że się nie dali powyrzynać, jak bydło!"

 

Trzasnął pięścią w stół przy którym stygła dziczyzna z przemytu. Mimo upływu roku od końca wojny domowej w Midgardzie wciąż były niedobory, jeśli chodzi o zaopatrzenie mniejszych miast takich, jak Sorgard.

 

-„ Co z rannymi?" – spytał Ryży członka Gildii Baldura. Tej samej Gildii która jako pierwsza wydala za nim list gończy. Jak za psem!

 

– „ Wdają się w porządku, ale będzie potrzeba ich przenieść…. – odparł kapłan urwał po chwili i strzepując z rąk resztki many pociągnął człowieka z dala od drzwi do pokoju. Zapewne po to, by nie usłyszeli tego ranni. Zapadła cisza.

 

-„ Brak zasięgu? Czy aura tego heretyka?" – zapytywał się Keryld podnosząc do ust puchar z winem.

 

– Co zamierzamy z nimi zrobić? – spytał głos dobiegający od niebianina – nie możemy ich dłużej ignorować.

 

– To, czego będzie ode mnie wymagała wiara w Yggdrasil – odpowiedział Keryld odstawiając opróżnione naczynie – to zresztą nie dotyczy ciebie mój drogi.

 

– Doprawdy? – spytał głos – Pamiętaj, że nie po to zostałeś odmieniony, by teraz marnować dary Wielkiego Ducha!

 

– Nie unoś się – uspokoił go Biały Szaman powoli nakładając na widelec porcję mięsa i kaszy, tak by nie uświnić sobie szaty – nie możemy teraz na nich uderzyć. Nie gdy się regeneruję.

 

– Tak jakbyś potrzebował many do zabijania – odparło sarkastycznie coś z wnętrza mieszkańca Dziewiątego Świata – nie przeszkodziło ci to w wybiciu swoich dwóch braci-zdrajców, gdy tylko stawili ci opór.

 

– To nie byli moi bracia, demonie – wyszeptał Keryld kierując głos w dój, jakby mówił do swoich nóg – od chwili, gdy poznałem prawdę o Wielkim Duchu, nie mam innej rodziny nad was. Nie musisz mnie sprawdzać, przy każdej misji poza świątynią.

 

Głos umilkł. Biały Szaman skierował długi, wygładzony kij z dziwnie błyszczącego drewna kierując ich koniec, zaokrąglony w pomarszczony walec, w kierunku postaci, które do tej pory stały nieruchomo, jakby czekając na rozkaz od swojego pana.

 

– Idźcie za moimi poleceniami – nakazał głęboki, metaliczny głos, ten sam, który gestykulował z Szamanem – idźcie do….

 

 

 

 

 

 

 

 

 

***

 

 

 

-…. magazynu obok tego, jaki nam niby „wskazali" – stwierdził dobitnie Heriks gdy w ubraniach pielgrzymów udających się do jednej z dziesiątków kapliczek w centrum miasta wtopili się w tłum przyjezdnych.

 

– Niby po co? – spytał Maeriks – plan został dobrze pomyślany – w najgorszym razie schwytamy kilka jego reinkarnacji lub golemów. Same ślady ich many nas do niego doprowadzą.

 

– Nie mówiłem tego wcześniej, ale… – Heriks się zmieszał. Już sam ten fakt wzbudzał niepokój u kapitana. „Łowcy nie mogli mieć wątpliwości w słowie i czynie" – szósta zasada Kodeksu Zewnętrznego ich cechu. Coraz bardziej był tym zdziwiony.

 

– Ale co? – spytał przeciskając się przez inny tłum uciekinierów z północnych prowincji, które spalone po tzw. „Niebieskiej Ofensywie", z racji mundurów i koloru smoka na sztandarze nacierających stronników księcia Oserika zniszczyła cztery z pięciu najważniejszych miast tamtego rejonu. Toteż nie mogąc dostać zapomogi u siebie – na skutek korupcji u nowych urzędników, lub zwyczajnie z powodu braków jakichkolwiek środków w skarbcu. Teraz zaś liczyli na zmiłowanie księcia i głośno modlili się licząc na doś wątpliwy odruch jego „hojności i zmiłowania"

 

– Podejrzewam zdrajcę w Szwadronie Piątym – stwierdził Łowca, dając kopniaka wyjątkowo nachalnemu żebrakowi. Żołnierze wlokący się za nimi musieli nie raz siłą przeciskać się przez tłum. Jednak mimo początkowych sugestii Maeriks nie zgodził się na rozpędzenie tłumu diabelskimi kulkami – małymi czarnymi kulami mieszczącymi się w dłoni. Huk i błysk po ich detonacji błyskawicznie rozpędziłby tę mieszaninę ras i kultów wymieniającą imiona dziesiątek bóstw i bożków. Kapitan jednak zbyt dobrze wiedział, że coś takiego niepotrzebnie wzbudziłoby sensację u miejscowej milicji – a kontaktu z ludzkimi siłami paramilitarnymi raczej nie szukał.

 

– A mówisz mi to teraz, bo…? – spytał Maeriks, gdy byli poza zasięgiem uszu podwładnych. „Informacja do niebezpieczeństwo, dla każdego niepowołanego" – Czwarta zasada cechu.

 

– Bo nie wiem, jak bardzo możemy ufać temu całemu Frickowi – odparł Heriks. – to człowiek. Bez ogona i skrzydeł – dodał z naciskiem na „bez".

 

– Och daj sobie spokój z rasizmem – sarknął kapitan – To dla tych prostaków z gór i plebsu miejskiego. Łowcom to nie przystoi.

 

– Nawet mnie? – spytał zimno Heriks – po tym co widziałem? Co przeżyłem?

 

– Ciszej na Yggdrasil! – syknął kapitan naciągając kaptur szmat w jakie się owinęli przed wyjściem – mamy zadanie do wykonania. I nie. Nie zapomniałem co widziałeś w ciągu ostatniej Wojny Pięciu. Wiesz mi nie tylko ty straciłeś kogoś bliskiego po ofensywie aliantów.

 

Heriks, na ogół spokojny i opanowany spojrzał swoimi złotymi oczami, w których błyszczały kropelki purpury – znak starości u niebian, jedyny jaki mogą dostrzec inne rasy. Patrzył się widząc w oczach przyjaciela niezrozumienie. Nienawidził tego – jako jedynej rzeczy u własnej rasy – niezrozumienia dla tego co przeżył i dlaczego został Łowcą. I dlaczego tak bardzo chce głowy Kerylda.

 

Po blisko pół godzinie mozolnego torowania sobie drogi wśród przekleństw przemieszanych z modlitwą do różnych istot, sił i jednostek, cały Szwadron Tropicieli znalazł się w magazynie naprzeciw tego gdzie umówili się ze swoimi odpowiednikami z Piątego Świata. Magazyn portowy pełen beczek i skrzyń wypełnionych śmierdzącymi rybami miał jednak jedną podstawową zaletę: poddasze z oknem, a przy nim wmontowaną lunetę, której dawniej korzystali magazynierzy wypatrując statki wpływające do portu. Teraz kierując ją w stronę okna na sąsiedni magazyn mogli wiedzieć wszystko sami będąc niewidocznymi.

 

– Ferren weź ze sobą brata i idźcie na to poddasze – szepnął na spiczaste ucho żołnierzowi Heriks – tylko pamiętajcie o snajperkach!

 

– Gerren! Chodź ze mną! – zakomenderował starszy o dziesięć wiosen brat. Młodszy wyglądał niczym jego odbicie w lustrze poza kolorem skrzydeł – wciąż widać było zielone łuski. Nie wiadomo czemu Rada zgodziła się na puszczenie dwudziesto-paro latka na misję zagraniczną. Maeriks spojrzał na młokosa kątem oka widząc, jak bierze sprzęt, podczas, gdy jedno skrzydło mu się mimowolnie otwiera.

 

– Gerren do cholery! Masz uważać na skrzydła! – ochrzanił go Heriks. – zdradzasz to kim jesteś i odsłaniasz drugą najważniejszą po aorcie tętnicę!

 

Popatrzył się spode łba na Maeriks. Ten nie zwracał uwagi na poirytowanego podkomendnego, udając, że zajmuje go bardzo to, co może być w beczkach poza rybami.

 

– Kapitanie! – krzyknął nagle Ferren, po zaledwie chwili patrzenia przez szkiełko. Oficer razem z drugim naznaczonym weszli po schodkach na poddasze.

 

– Ktoś wchodzi do magazynu! – wykrzyknął podnieconym głosem młodszy z braci – Proszę spojrzeć!

 

Chwyciwszy za lunetę Maeriks zaczął przypatrywać się po kolei oknom w sąsiednim budynku. I nagle zobaczył – trzy szare postacie kręcące się po wnętrzu magazynu w sposób dziwny – jak kaczki po jednej linii w tę i z powrotem. Nagle jedna z szarych postaci podniosła głowę w kształcie ośmiokąta. Patrzyła na niego – spokojnymi, czerwonymi oczyma.

 

– Kurwa! To golemy!

 

– Co jest kapitanie? – spytał niezbyt przytomnie Gerren. Po czym upadł chwytając się za prawą pierś. Świsty lecących pocisków wypełniły cały magazyn, gdzie znajdowali się niebianie. W chwili, gdy Maeriks schodził z poddasza siłą odrywając od rannego brata Ferrena, Heriks wykrzykiwał rozkazy. Pochowani za beczkami i skrzynkami żołnierze szykowali kusze i łuki. Ostrzał zelżał nieco umożliwiając przemknięcie się kapitanowi i południowcowi oderwanie się od skrzyń ratujących im do tej pory życie.

 

– Przygotować bełty rozpryskowe! – zakomenderował Łowca – Łucznicy! Wielostrzały najpierw, potem Czarne Żelazo! Celować w oczy!

 

Maeriks podbiegł do Heriksa chowającego się za mniej, więcej sześciometrową skrzynią, która jako jedyna nie śmierdziała rybami.

 

– Ile poszło już salw? – krzyknął kapitan samemu chwytając w biegu snajperkę.

 

– Wszystkie trzy! Teraz powinny podejść! – odkrzyknął łowca wydłubując sobie z ramienia małą ołowianą kulkę, z pierwszej salwy, gdy nie zdążył się wycofać za osłonę. Po drugiej stronie ulicy coś zagrzmiało, jakby to coś właśnie rozpieprzyło mur budynku.

 

– Gotuj się! – zagrzmiał Maeriks samemu wychylając się zza rogu skrzyni z załadowanym wielostrzałem.

 

– Celować w nogi! – wydawał rozkazy, podczas gdy Heriks opatrywał ramię i starał się utrzymać kontakt z Ferrenem, który miał typowe objawy szoku pola walki. Wybuchy na ulicy, krzyki przechodniów, ogłaszały przyjście lepiej niż niejeden herold.

 

– Gdy się zatrzymają… – krzyczał dalej oficer, starając się by usłyszeli go wszyscy mimo huku idących żelaznych butów -… lub zaczną kuleć celować w głowy pod oczyma, lub w tors na linii korpusu i szyi! Strzały z Czarnym Żelazem!

 

Drzwi magazynu wyleciały z zawiasów. Huk. Sporo kurzu wzbitego w powietrze zasłoniło nacierające twory. Humanoidalne golemy-zabójcy, powoli kroczyły w ich stronę dzierżąc w stalowych, krótkich kleszczach Ferylańskie szable.

 

– Ognia! – wrzasnął Maeriks. Dwa po trafieniu w biegu padło na ziemię, ale pozostałe cztery zdołały zasłonić się wolną dłonią odbijając większość pocisków, lub pozwalając na wbicie w stalowe ramiona.

 

– Druga salwa! Czarne strzały! – wrzeszczał Heriks odskakując w chwili, gdy stalowe szczypce rozwaliły w drzazgi jego dotychczasową osłonę. Olbrzym podszedł do niego sapiąc jak jakieś diabelne urządzenie alchemików. Jego twarz niczym płaskorzeźba wyryta na walcu wpatrywała się w Łowcę bez zbędnych emocji.

 

– Wyeliminować! – zagrzmiał głos dochodzący z walca na szczycie korpusu, choć usta milczały. Podnosząc szablę twór nie zwrócił uwagi na Maeriks celującego do niego prosto w łeb. Szczęknęła cięciwa. Trafiony golem nie upadł, zatoczył się w miejscu usiłując wyciągnąć bełt z miejsca pod okiem.

 

– Dzięki! – wysapał Heriks celując ze swojej snajperki i posyłając mu drugi pocisk pod drugie oko. Tym razem upadł. Bynajmniej nie był to koniec walki – dwóch żołnierzy – Południowiec Haden i góral Oke zostali przepołowieni przez dwa golemy, trzeci zamachiwał się niszcząc kolejne beczki i skrzynki usiłując dopaść grupę czterech Wolnych z miasta Bredyll. Dwa przewrócone bynajmniej nie zniszczone czołgały się teraz jak jakieś karykatury żuków, zadając na oślep ciosy, zwykle trafiając w siebie nawzajem z głębokim metalicznym dźwiękiem.

 

– Musimy się wycofać! – krzyknął Heriks szeptają do jednego medalionu. Maeriks spojrzał na niego ze zdziwieniem. Jednak nie na skutek tonu w jakim brzmiało to polecenie, a tego co robił z tym „świecidełkiem".

 

– Po cholerę przywołujesz manę – krzyknął, chyląc się przed kilkoma dorszami przelatującymi nad ich kolejną pozycją – przecież nie działa na nie żadna magia poniżej ósmego poziomu!

 

– „A skąd wiesz, że to na nie?" – spytał go w myślach nie przerywając cichej litanii. Po kolejnych minutach padł czwarty golem, zabierając ze sobą jednak Jaerena, weterana Wojny Światów, który mimo szczerych chęci nie mógł polecieć na jednym skrzydle. Tuż obok niego przeturlała się głowa innego południowca. Właśnie wtedy Maeriks zdołał ustrzelić podnoszącego się właśnie golema prosto między oczy. Eksplozja głowy była jedynym stu procentowo pewnym dowodem na zniszczenie maszyny.

 

– Kapitanie, nie utrzymamy się! – wykrzyczał Weryn, jedyny góral w oddziale, który wolał gadać niż walczyć – one mają…..

 

– Jeszcze jedną salwę! – krzyknął Maeriks widząc jak ściana małych ołowianych kulek dziuraw ciało żołnierza. Oblepiony krwią i mięsem podbiegł do nieruchomego Heriksa, usiłując zrepetować kuszę w biegu.

 

– Odwróć się! – krzyknął Heriks. Pchnięty w plecy czymś co przypominało biały proszek Maeriks instynktownie zasłonił się ręką i zamknął oczy. Nie poczuł jednak ani chrzęstu łamanej kości, bólu, a potem jeszcze większego po przepołowieniu. Poczuł, jakby odpadły mu przedwcześnie łuski. Które teraz nagle zmieniły barwę z niebieskiej na szaro-stalową.

 

– Kapitanie? – spytało ze strachem kilku najbliżej stojących, widząc ciężką szablę w ramieniu oficera.

 

– Nie gapić się, tylko strzelać durnie – wykrzyczał odpychając się nogami od podłoża i wspomagając skrzydłami z trudem odepchnął golema, o mało go nie wywrócił. Drugi zmagając się do tej pory z grupą górali ruszył w jego kierunku.

 

– Ile Żelazna Powłoka będzie działać? – spytał cofając się powoli w stronę Łowcy. Ten stał cały czas kreśląc coś w powietrzu.

 

– „Jeszcze trzy minuty. Potem ryzykuję swoim i twoim zdrowiem, więc postaraj się zdjąć choć jednego"

 

– Nienawidzę, gdy tak robisz – wysapał Maeriks odrzucił kuszę i wyciągnął mały topór, o krótkim ostrzu. Ruszył na golema. Gdy ten podniósł rękę i zamachem grzmotnął szablą, przebijając drewnianą, a nie kamienną podłogę, nie zdążył wyrwać ostrza z podłogi. Kapitan z półobrotem podciął olbrzymowi lewą nogę i wykorzystując nowy ciężar swojego ciała wywrócił go krzycząc:

 

– Bełty zapalające! Już!!!

 

Sześć pocisków trafiło w korpus powodując zapalenie się przy samym uderzeniu. Mimo płonącego torsu golem wciąż usiłował się podnieść.

 

– Heriks kończy mi się nowa skóra! – krzyknął do łowcy, który naciągnął cięciwę kuszy kapitana i trafił golema prosto między oczy.

 

– Telepatia jednak czasem się przydaje – stwierdził Heriks wskazując ruchem podbródka na próbującego się odpędzić od latających niebian golema. – nie zdążyłbyś się z nim wyrobić.

 

Maeriks pobladł patrząc na naznaczonego ze zgrozą.

 

– Gyren, Lite, Kuryn, uważajcie! – rozkazał latającym, jak pszczoły wokół borsuka, żołnierzom. Nie wiedzieli o jeszcze jednej salwie. Golem nagle wbił z hukiem szablę w podłogę i otworzył szerzej szczypce wysuwając małe otwory. Cała trójka zaczęła wiać rozlatując się na różne strony. Kuryn nie zdążył – głośna salwa czterdziestu kulek doścignęła go nim zdążył dolecieć za skrzynię.

 

– Kurwa mać! – zaklinał Maeriks – czemu do kurwy nędzy nie powiedziałeś im o salwie?

 

– Bo nie mogłem – odparł spokojnie z rozbrajającą szczerością Heriks, podchodząc do dowódcy z napiętą już kuszą – celowała w jego stronę….

 

 

 

 

 

 

 

 

 

***

 

 

 

– Skąd mamy widzieć, że to właściwy magazyn? – spytał się nagle jeden z podkomendnych – skąd mamy wiedzieć, czy wśród niebian nie ma zdrajcy?

 

Frick nie odpowiedział stojąc w milczeniu w magazynie na progu ulicy, jaką wskazał mu Heriks. Lokalizacje podał dopiero wieczorem, gdy kładł się spać po inspekcji łóżek żołnierzy i rannych, która jak zwykle nic nie wykazała. Wyglądał wtedy dziwnie, ale to co mówił miało sens.

 

– „Wiemy obaj, że nie możemy znów ryzykować wpadki – stwierdził łowca wypijając zawartość kielicha jednym haustem – bo nasi przełożeni urwą nam jaja. Ale mimo to coś mi tu nie gra. To zbyt proste jak na członka renegatów".

 

Frick zdołał jedynie kiwnąć głową wpatrując się przytępionym od „Łez Gaad" spojrzeniem na półnagiego skrzydlatego. Wciśnięta mu w dłoń kartka coś oznaczała. Tylko, że nie wiedział teraz co. Jakby jej nigdy nie było. Zmarszczył brew – znów to paskudne uczucie dyskomfortu psychicznego.

 

– Przygotować się do wymarszu! – krzyknął do zmęczonych półgodzinnym czekaniem żołnierzy – schować miecze na plecach, a kusze pod płaszcze. Tylko pamiętajcie o kapturach. Zwłaszcza ty Hermut!

 

Osobnik z długą blizną na prawym policzku, niezawodnie od Feryllańskiej szabli uśmiechnął się krzywo do swojego dowódcy sposobią się do wyjścia z budynku wprost na śmierdzący i gdakający jak kuraki tłum hałastry.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

***

 

 

 

Maeriks obudził się nie w magazynie, lub po drugiej stronie, a w jakimś obskurnym, ciemnym miejscu. Magazyn wykluczył – on miał zimną podłogę. Tu natomiast dało się wyczuć wyraźne magiczne podgrzewanie kamiennych wzorów, które dostrzegł skupiając się nieco bardziej, mając za pomoc tylko światło księżyca. Wokół siebie nie widział nic. Nawet skupienie wzroku nic nie dawało – jakby ściany były zbudowane z autentycznego mroku.

 

– Gdzie jestem? – spytał na głos, jednak tak cicho, że sądził iż będzie jedyną osobą która to usłyszy.

 

– W pewnym miejscu, gdzie wyjaśnisz nam parę spraw mój drogi – wyszeptał mu do ucha zimny głos tuż nad nim. A może za nim?

 

– Heriks?

 

– Blisko, choć wciąż źle – odparł głos wciąż zimny i bezbarwny. Maeriks usiłował wstać. Bez skutku cos go skuwało choć nie czuł ani na skrzydłach ani na żadnej kończynie żadnych więzów.

 

– „Znów ta cholerna magia!" – krzyknął w myślach. Jakby urażona tymi słowami magia dała o sobie znać – w postaci kilku iskier białej many, która jednak nie była pozytywna. O nie. Paliła jak ogień – jej małe iskierki i płomyczki porozłaziły się jak mrówki paląc jego, jak samemu potem odgadł, nieosłonięte niczym ciało.

 

– To niezbyt ładnie przeklinać na coś, co ci tyle razu uratowało skórę – upomniał go głos. Tym razem jednak kapitan niebian nie miał wątpliwości do kogo należy:

 

– Heriks! Ty skurwysynu! – wykrzyczał mieszaniną bólu i wściekłości. Płomyczki many pełzły ku górze. Maeriks wiedział dobrze jak to działa. Najlepsza metoda przesłuchań, jaką wymyśliła jego rasa. Małe drobne ogniki many hasające sobie, jak małe robaki po ciele delikwenta parzył, ale nie zabijały. Zadawały ból – powiększony dzięki manie, ale nie uszkadzały ważnych narządów. Wzmacniały chęć zwierzeń, ale nie otumaniały. Przewrócił się na brzuch usiłując je zdusić, choć wiedział, że to bezcelowe – nie dało się fizycznie zablokować magii.

 

– Wiesz, że to nie w naszym zwyczaju tak klnąć? – spytał zanosząc się śmiechem. Ale wtedy Maeriks zamarł, zapominając nawet o bólu przenikającym mu skórę.

 

– Nie…

 

– Och! Więc w końcu się domyśliłeś? – spytał głos, coraz bardziej znajomy. Tylko, że już nie Heriksa.

 

– Kiedy to się stało? Skrwysynu…. – spytał przez zęby, które zaciskał starając się chronić wnętrze ust przed pełzającymi ognikami.

 

– Moje podszycie się pod twojego kompana? – spytał Keryld przybierając w oszczędnym błysku światła swoją prawdziwą postać. – a czy to teraz ważne? No skoro nalegasz zróbmy to tak jak w tych tanich powiastkach – Jak? Kiedy? Dlaczego? Pyta się bohater przywiązany przez niby-złego charaktera powieści.

 

– Nie będziesz chciał zawieść przyszłych czytelników? – spytał z wymuszonym uśmiechem z ulgą odczuwając że ogniki się cofają

 

– Pod warunkiem, że ktokolwiek kiedyś o tobie usłyszy – stwierdził ze śmiechem Keryld pociągając z piersiówki i opierając się jedną ręką o kostur. – ale jak chcesz…..

 

Usiadł na czymś po prawej stronie Łowcy. Maeriks przekręcił głowę – zdrajca popatrzył na niego swoimi złotymi oczyma.

 

– Nie zdziwiło cię słowo, jakiego użyła tamta akolitka w tym burdelu? Ani to, że wypowiadając je patrzyła na mnie?

 

Maeriks milczał starając się przypomnieć sobie tamtą scenę. I nagle do niego dotarło. „Sarmen" – słowo klucz w kontaktach z członkami bractwa Przechodzących.

 

– A więc dlatego nie dostałeś ani jednym pociskiem podczas tamtej strzelaniny i nie piłeś z nami alkoholu – nie chciałeś ryzykować komplikacji z zaklęciami maskującymi. Potem celowo pokazałeś nam rzekomą Kulę Połączenia – zapewne podróbkę z szóstego świata i namówiłeś nas na wyprawę do tego magazynu by dopilnować, że golemy odwalą za ciebie czarną robotę. Ludzi posłałeś na jakieś zadupie, żeby ci nie przeszkadzali Gdy zaczynało być gorąco postanowiłeś pozbyć się dowódcy, żeby…

 

Urwał, uświadamiając sobie los swoich podkomendnych.

 

– …zobaczyć, że nasi żołnierze bez odpowiedniego oficera są jak barany prowadzone na rzeź – dokończył za niego renegat. – przecież właśnie to chciałeś powiedzieć? Czy może zapytać się o ich koniec? Nie wdając się w szczegóły powiem ci tylko, że potem jak strzeliłem ci w plecy twoi żołnierze spieprzyli, jak stado zajęcy przed lisami, choć w dużej mierze była zasługa działania czaru paniki. Ale trzeba przyznać, że kilku z nich stawiło opór zaklęciu i moim machinom – Ten góral Weryn zgromadził wokół siebie pięciu niedobitków i nawet udało im się ubić pozostałe golemy. Byłem pod takim wrażeniem, że… – uśmiechnął się szeroko i pstryknął palcami. Coś za Maeriksem skrzypnęło. Zobaczył słabe światło jednej pochodni trzymanej w czyimś ręku. Jej właściciel stanął po lewej stronie Łowcy i w milczeniu podał Keryldowi pochodnię. Maeriks lekko wygiął się by zobaczyć twarz tego osobnika. Zamarł.

 

– …., że nie mogłem się oprzeć by nie zachować ich dla mojej sprawy – dokończył chwytając spokojnie płomień w rękę i zakładając go na koturn. Przez moment oficer widział twarz osoby która stała i milczeniu wpatrywała się w twarz renegata. To był Weryn.

 

– Nie miałeś nawet tej odrobiny honoru, żeby ich zabić!!! – wykrzyczał Maeriks – nawet tyle?!

 

– Nie gorączkuj się tak – zaniósł się śmiechem Biały Szaman – nawet nie wiesz ile czasu zajęło mi przygotowanie odpowiedniego zaklęcia modyfikującego pamięć i… poglądy na pewne sprawy. Taka resocjalizacja to dość złożony problem, którego taki laik, jak ty nie może, ba nie potrafi dostrzec.

 

– Weryn poznajesz mnie? Widzisz mnie i pamiętasz do cholery?.., kurwa! – przerwał kasłając po ciosie w żebra. Weryn popatrzył na niego z obrzydzeniem i z nienawiścią. Po czym chwycił jego lewy róg i z olbrzymią siłą, jakiej nie miał z pewnością wcześniej złamał go w ręku wyrywając z nich wisiorek. Maeriks wrzasnął krzykiem największego bólu, jakiego do tej pory doświadczył. Rogi były bowiem jednym z silniej unerwionych miejsc w ciele każdego niebianina. Pierwszym celem, dla potencjalnych snajperów i dla każdego kto chciałby go torturować.

 

Maeriks skulił się na tyle na ile pozwalały mu niewidzialne więzy. W końcu poddał się leżąc na podłodze i ku swojemu zdumieniu płacząc.

 

– Chyba nie było, aż tak źle? – spytał przesłodzonym głosem Keryld – no w końcu twoi ludzie znieśli to znacznie lepiej niż ty. Ach wy naznaczeni i wasza megalomania. Niby tacy szlachetni, silni i błyskotliwi. Zawsze jednak w okolicznościach istniejących tylko w 9 świecie. A teraz popatrz na niego. Taki czysty. Pozbawiony uprzedzeń. Nie wierzący już w ani wasze żałosne hasła o ochronie Yggdraisil, ani o walce za ten skostniały system kastowy w naszej kochanej ojczyźnie. Nie teraz myśli już jedynie o walce za jedyną słuszną sprawę.

 

– Twoją? Czy kogoś z twoich parszywych mocodawców kryjących się po katakumbach i polach bitew? Demony, które przechodzą do nas z pierwszego świata i zatruwają umysły każdego idioty chcącego ich słuchać….

 

Maeriks zaklną w duchu, gdy dostał kopniakiem w szczękę. Weryn splunął na swojego byłego dowódcę i przyjął postawę zasadniczą wpatrując się w maga.

 

– Możesz odejść – zakomenderował zdrajca popijając z piersiówki – i powiedz tym matołom na dole, żeby przestali się tak opierdalać z tymi chemikaliami. Jeszcze dziś chcę mieć tego już przy sobie.

 

– Dlaczego nie pozwolisz mi umrzeć? – spytał wypluwając swoje małe drobne zęby więzień odwracając głowę w kierunku butów czarodzieja.

 

– Chyba obaj dobrze wiemy dlaczego. – stwierdził głos renegata który jednak nie należał do niego, wstając z małej skrzynki kolor jego oczu się zmienił ze złotej na czerwony i zielony – No bo sam pomyśl – kontynuował głos, sterujący ciałem Kerylda – zasada: „jeśli nie możesz go pokonać, to przyłącz się do niego" jest co prawda wymyślona przez tych prymitywów z piątego świata, ale jest aktualne nawet u nas. Będziecie strzelać na nasz rozkaz, będziecie dzielić nasze przekonania i poglądy, o nieuchronnym początku końca, będziecie jednymi z nas i…. – uśmiechnął się podnosząc Maeriksa jedną ręką za gardło, co było nie lada wyczynem, jak na sześćset letniego starca -… nawet nie będziecie wiedzieli kiedy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

****

 

 

 

Frick „Żelazny" nie wiedział co o tym myśleć. Zlokalizował magazyn w którym znalazł 12 ciał niebian. Choć ani słowo „zlokalizował", ani słowo „ciał" raczej nie za bardzo tu pasuje. Odnaleźli ich idąc za tłumem chcącym popatrzeć co się stało w magazynach transportów z 4 świata. Trudno natomiast nazwać ciałami tego co zostało z ćwiartowania sporymi ostrzami popękanych i nieaktywnych stalowych monstrów leżących obok poległego oddziału. Mimo tego Frick nie wiedział, co powinien dalej robić. A raczej wiedział, ale nie uśmiechał mu się powrót do przełożonych oczekujących przede wszystkim wyników na polowaniu.

 

– Co teraz? – spytał któryś z żołnierzy patrząc się na zbiorowisko gapiów obserwujących, jak milicja wynosi resztki ciał tych ze stali i tych z krwi.

 

– Nie wiem – odparł Frick – nasi sojusznicy są albo torturowani, albo już poddani czarowi Odmiany.

 

 

 

Gdzieś dalej, znaczenie dalej na rogu dachy budynku górującego nad okolicą wysoka postać ze skrzydłami popatrzyła się na zgromadzony tłum. Po chwili uśmiechnęła się widząc dowódcę Szwadronu Tropicieli z piątego świata.

 

– Wiesz co robić? – spytał w głos dobiegający z Kuli Połączenia – pamiętaj żadnych świadków i jeńców. Rozumiesz?

 

– Tak panie – odparł głos niebianina przytłumiony i cichy

 

– Dobrze Maeriks – odparł z zimnym śmiechem głos – pokaż kto naprawdę jest łowcą w tym naszym świecie.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

http://esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=3708 masz stary, nie przeczytałem twojego opowiadania, ale chyba powinieneś się z tym zapoznać.

No to właśnie wyszło, że nie przeczytałeś, bo "Łowca cz. 1 " zamieszczony w tym artykule Agnieszki Szady chodzi o inne opowiadanie "W opowiadaniu „Łowca cz. 1" na oficjalnej stronie „Nowej Fantastyki" możemy zatem poczytać o samotnym podróżniku przemierzającym pustkowie porośnięte kępkami trawopodobnych roślin i marzącym o wytchnieniu od palącego słońca. Bohater napotkawszy skały chowa się dla odpoczynku w dającej cień szczelinie, w której znajdują się „resztki liści"". Tym nieminiej dziękuję, za ten link - bo faktcznie autorka dobrze mówi odnośnie debiutanckich opowiadań. Postaram się do jej rad stosować, ale byłoby miło, gdybyś wskazał ewentualne nielogiczności

Nowa Fantastyka