Podczas digitalizacji zbiorów Collegium Maius odkryto spisek. Potem nastąpił logiczny ciąg wydarzeń, wskutek którego troje badaczy kuliło się w namiocie rozbitym wśród kosówek.
 – Jeszcze raz: gdzie my właściwie jesteśmy? – spytał Arek, kiedy zaczęło się rozwidniać.
 – W kosodrzewinie – burknął profesor Eustachy.
 Mania, obróciwszy się na bok, wydobyła z plecaka stary artykuł Eljasza i zaczęła czytać:
 – Przedzieranie się przez kosodrzew jest to walka o życie. Kto nie ma dostatecznych sił, zginąć może bez nadziei odszukania nawet jego szczątek.
 – Starczy, to na nic – znów burknął – znajdź lepiej, którędy powinniśmy teraz iść.
 Doktorantka posłusznie sięgnęła po notatki i odnalazła właściwe miejsce:
 – Przy jasnej pogodzie wyszedłszy, pogodziwszy się z Panem Bogiem, spuść się tamój nieleniwie swoim rozumem pod górę na dół na mały zimowy wschód słońca, aże ku samemu dnu doliny wedle bystrej wody.
 – Mały zimowy wschód słońca… – zamyślił się jej kolega z roku – to będzie coś jak współczesne SE. Może trochę na północ.
 Profesor wysunął głowę z namiotu:
 – Nie, w tamtym kierunku stanowczo nie ma dna doliny.
 – Znów zabłądziliśmy – uznali we troje.
  
 Do południa, przy słabnącym deszczu, zdołali wycofać się z gęstwiny i stanęli na granicy górskiego lasu. Mania znów rozpostarła notatki:
 – Ode dwoistego jawora idź prosto o trzy strzelania z łuku między dwie czerwone skały i dokoła nich, aże przyjdziesz na jeden upłaz wysoki…
 Spiski górskie. Niezmiernie cenne dokumenty podające, jak dotrzeć do zaklętych skarbów. W tym przypadku – do ukrytego wśród turni kamienia filozoficznego. Utwór znaleziono w pożółkłym kajecie dobrze zaklinowanym za rokokową szafą. Już sam w sobie byłby ciekawym odkryciem obyczajowym. Ponieważ na okładce widniała pieczęć Hugona Kołłątaja z surową instrukcją, by odczytać zawartość, gdy Polska odzyska niepodległość – waga znaleziska urosła znacznie, a niektórzy optymiści zaczęli przypuszczać, że nie mają do czynienia z konfabulacją.
 Niestety, autorzy spisków nałogowo odnosili się do nietrwałych elementów krajobrazu i nieprecyzyjnych miar odległości. Łuki bywają różne, jawory bywają ścinane. Badacze popatrzyli na siebie znacząco.
  
 Pod wieczór wreszcie udało im się obejść dwie brunatne skałki. Urządzili postój, a Mania znów zaczęła czytać, tym razem z przewodnika Podgrobelskiego:
 – Górę tę zwą także Nagibania, że się trzeba znacznie nagibać, aby na nią wejść…
 Przyp. red.: chyba raczej z węg. Nagy Banya „wielka kopalnia”.
 Profesor Eustachy uniósł głowę z ożywieniem:
 – Kopalnia? Czy ten kamień nie miał być w grocie? Mówcie, co chcecie, ale musimy znaleźć wejście!
 – Mam tu też parę starych map…
  
 Już następnego poranka udało się odnaleźć otwór kopalni i odwalić grodzący go głaz. Arek został tam jako łącznik ze światem, a profesor z Manią stąpali w głąb, świecąc czołówkami na niemal zatarte krzyżyki rzeźbione w skałach.
 Aż wtem, zamiast kolejnego znaku, zobaczyli wystającą skałę z wyciętą staromodnym krojem pisma inskrypcją: KAMIEŃ FILOZOFICZNY. Mina znawcy wydłużyła się:
 – To jakieś żarty – jęknął.
 – Nie, proszę świecić pod kątem, właśnie tak – zarządziła Mania i zaczęła czytać drżącym głosem:
 Stary czyżyk, uszedłszy z klatki, toczył ślozy
 I o przyczynę płaczu pytały go brzozy.
 O ucieczce – rzekł stary – śniłem od lat wielu.
 Jam uleciał. Jam wolny. I dziś nie mam celu.
 Nieznana bajka Krasickiego?
 – Odnaleźliśmy skarb – szepnęła.