- Opowiadanie: Eldril - Las

Las

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Las

Sharon siedziała przy prostym, szpitalnym łóżku i ze smutkiem obserwowała leżącego na nim chłopaka. Patrzyła jak jedyna osoba, którą kochała cierpi, a ona nic nie mogła na to poradzić. Lekarze nie dawali żadnych szans. Uważali, że Thorn umrze. Ale twierdzili tak już od jakiegoś czasu, a on nadal żył. Był nieprzytomny, ale żył i to dawało Sharon nadzieję. Ta mała iskierka pozwalała jej trzymać się na nogach i nie popadać w rozpacz. Czuwała przy łóżku ukochanego dzień i noc. Zasypiała czasem, lecz na bardzo krótko. Jadła to, co przyniosły jej życzliwe pielęgniarki. Lekarzy irytowała nieprzerwana obecność dziewczyny, ale ona się tym nie przejmowała. Liczył się teraz tylko Thorn. To na nim skupiona była cała jej uwaga. Ściskała dłoń chłopaka, jakby miał to być już ostatni raz. Gdyby miał odejść, chciała być gotowa i nie puścić go nawet w tej ostatniej chwili.

Przymknęła oczy. Otworzyła je jednak szybko, by nie usnąć. Rozejrzała się, żeby zająć czymś zmęczone oczy. Po raz setny dojrzała metalowe szafki, stojaki na woreczki z przeróżnymi płynami, dziwne maszyny stojące za łóżkiem i rurki prowadzące do ręki Thorna. Kiedy wzrok Sharon spoczął w końcu na ukochanym, jej oczy niekontrolowanie napełniły się łzami. Dojrzała przystojnego niegdyś mężczyznę, który teraz został zeszpecony przez pazury jakiegoś ogromnego zwierzęcia. Chłopak miał zabandażowaną niemal całą głowę i pierś, a także lewą rękę i nogę. Sharon nie wiedziała jakie zwierzę mogło zadać tak rozległe rany. Bała się nawet myśleć, jaki widok znajduje się pod bandażami. Wiedziała jedno. Że nawet jeśli Thorn miał być zeszpecony do końca życia, ona i tak nadal kochała go całym sercem. Nie bałaby się na niego patrzeć, czy całować. Nadal chciałaby, żeby ją dotykał, przytulał i by znajdował się jak najbliżej.

Opuściła powoli wzrok na jej dłoń, ułożoną na dłoni chłopaka. Dojrzała na swoim palcu cudowny, srebrny pierścionek z akwamarynem, który otrzymała, kiedy Thorn się jej oświadczał. Z bólem w sercu wspominała tamta chwilę. A jeśli miała go więcej nie dotknąć, nie objąć ani nie pocałować? Jeśli koniec ich wspólnego życia miał nastąpić jeszcze zanim naprawdę się zaczął? Byli ze sobą tak krótko… Zawsze byłoby za mało czasu… Nawet gdyby miał zginąć jako starzec. Zawsze za mało czasu, żeby powiedzieć wszystko, żeby przekazać całą treść myśli. Mogło być już za późno…

 

Czuł rwący ból w każdej cząstce swojego ciała. Miał wrażenie, że bolą go nawet włosy. Wiedział, że pazury bestii sięgały wszędzie, gdzie tylko mogły. Miał pewność, że z jego twarzy nie zostało nic, co mógłby pokazać ludziom, a ręka i noga, w które raz za razem wbijały się kły stworzenia nigdy nie powinny być już w pełni sprawne.

Nie zastanawiał się jednak nad tym zbyt długo. Cała jego uwagę przykuł ból. Najgorsze było to, że nie mógł się ruszyć, ani wydobyć z siebie głosu. Nie mógł krzyczeć, ani zaciskać pięści. Skazany był więc na znoszenie cierpień w całkowitym milczeniu i bezruchu.

Przy tym bólu jego wizyty u dentysty wydawały się igraszkami. W końcu zaczął w myślach nabijać się z siebie, że kiedyś tak bardzo bał się stomatologów.

Ból go wykańczał. Miał wrażenie, że jeśli męki potrwają jeszcze chwilę, popadnie w obłęd. Były chwile, kiedy chciał się poddać i po prostu umrzeć. Ale wtedy myślał o kimś, kogo zostawił, a kto zapewne martwił się. Myślał o Sharon. Wyobrażał ją sobie taką, jaką zawsze dla niego była: piękną, dobrą i uśmiechniętą. Ale nachodziły czasem i te złe myśli. Widział ją na pogrzebie, całą w czerni, przy której jej skóra wydawała się bardzo blada. W tych wizjach dziewczyna stała nad grobem. Nad jego grobem. Nie mógł znieść tych myśli. Gdyby mógł, wpuściłby do oczu łzy. Ale ciągle pozostawał sparaliżowany.

Nie wiedział ile czasu trwał ten ból. Starał się jednak nie poddawać i zajmować czymś myśli. Zapadał czasem w niespokojny sen, w którym nawiedzały go koszmary tamtego wieczoru, w którym wybrał się do lasu.

Lubił las późnymi wieczorami. Robiło się tam wtedy mrocznie, ale i bardzo spokojnie. Nigdy by nie pomyślał, że zaatakuje go taka bestia. W ich lesie nie było wilków… Największe co w nim biegało to jelenie, a i one były bardzo rzadkie. Dlatego ten atak był dla niego zupełnym zaskoczeniem. Do tego to działo się tak szybko. Thorn nie zdążył nawet unieść reki, by się zasłonić, a już pazury zostawiły na jego twarzy głębokie rany. Krew zalewała mu oczy, a przynajmniej to jedno oko, którego nie uszkodził atak. Próbował uciekać, ale to jeszcze bardziej zachęciło wilka. Nie widział szans na ucieczkę. Ale nagle zwierzę uciekło… Jakby coś je wystraszyło. Po prostu zostawiło swoją ofiarę i odbiegło.

Thorn leżał zakrwawiony i niezdolny do poruszenia się, aż stracił przytomność. Odzyskał w końcu świadomość, ale nie mógł się poruszyć. Nic nie czuł i nie słyszał. Mógł jedynie myśleć.

Kiedy był już pewny, że męka nigdy nie dobiegnie końca ból zaczął stawać się coraz słabszy. Trwało to bardzo długo, ale w końcu zamienił się jedynie w tępe pulsowanie. Jednak coś było inaczej. Robiło mu się bardzo ciepło, a krew jakby przyspieszyła swój obieg. Coś uciskało go na twarzy, piersi, ręce i nodze. Zdał sobie sprawę, że były to bandaże. Poczuł coś jeszcze… Delikatny dotyk na zdrowej dłoni. Kiedy go wyczuł uspokoił się trochę. Wiedział, że to Sharon. Nie słyszał jej. Nie wiedział, co robi. Do jego uszu dochodziło tylko miarowe pikanie, które powoli doprowadzało go do szału.

Po chwili doszedł do wniosku, że znajduje się w szpitalu. No bo gdzie indziej miałby być po ataku bestii? Chyba że w niebie, ale tam raczej nie zakładano bandaży.

Nie ruszał się. Czuł się dobrze i uspokoił się już. Wiedział, że nie jest sam i to dodawało mu otuchy.

W końcu Sharon drgnęła. Słyszał jak podnosi się, a kiedy się przeciągnęła wyraźnie usłyszał jej westchnienie, a nawet to, jak cicho szeleści jej ubranie. Człowiek nie słyszałby tego tak wyraźnie, jeśli w ogóle dałby rade to dosłyszeć.

Spróbował poruszyć chociaż małym palcem u dłoni. Uniósł go minimalnie ale to wystarczyło Sharon. Dostrzegła ruch i usłyszał, jak wybiegła z pokoju, wołając lekarza. Po chwili weszły trzy osoby.

– To może być jedynie skurcz mięśni.– usłyszał męski głos, zapewne należący do lekarza– To prawdopodobnie nic nie oznacza.

– Ale się poruszył…– powiedziała Sharon z wyraźną nadzieją w głosie.

– To może nic nie znaczyć.– powtórzył mężczyzna.

Thorn czuł, że lekarz go dotyka. Nie spodobało mu się to i poczuł w sercu wzbierającą złość. Złość, która nie miała faktycznego powodu. Z jego gardła wydobyło się ciche warknięcie. Lekarz od razu cofnął rękę.

– Chyba rzeczywiście się budzi…– powiedział zdziwiony– Nie sądziłem, że to możliwe…

Chłopak w złości starał się otworzyć oczy, żeby zobaczyć twarz lekarza, którego znienawidził. Sam się sobie dziwił, bo nie miał żadnego, konkretnego powodu, by czuć do niego jakiekolwiek negatywne uczucia. Ale go nie lubił. I miał ochotę uderzyć… tak mocno, aby zabić.

Uniósł powieki i syknął z bólu, kiedy światło dnia raniło jego oczy. Zamknął je szybko ale po chwili otworzył ponownie, lecz wolniej, żeby oczy powoli przyzwyczajały się do jasności. Ujrzał niewyraźnie pochylone nad nim dwie twarze. Jedna należała do niezbyt przystojnego, czterdziestoletniego lekarza, a druga była najwspanialszą jaką w życiu widział. Była to twarz jego ukochanej Sharon. Jej widok ulotnił w jego serca wszystkie negatywne uczucia i zastąpił je wszechogarniającą miłością. Trzecią osobą była pielęgniarka, która stała niedaleko przy sprzętach za łóżkiem.

– Jak się pan czuje?– zapytał lekarz, przyglądając się chłopakowi. Thorn miał odsłonięte jedno oko, nos i usta. Reszta owinięta była bandażem.

– Dobrze…– powiedział mężczyzna głosem zachrypniętym od długiego nieużywania– Ile minęło…?

– Trzy dni od znalezienia cię.– odparła Sharon i jej dłoń znalazła się na jego dłoni– Kochanie… tak się cieszę… żyjesz…– w jej oczach pojawiły się łzy radości. Uśmiechnęła się, a był to najpiękniejszy uśmiech, jaki Thorn widział w całym swoim życiu.

– Hej kochanie.– powiedział z lekkim uśmiechem i przyciągnął ją nagle do siebie. Złożył na jej ustach nachalny pocałunek. Nie mogła się odezwać, a chciała, jednak chłopak pocałunkiem zamykał jej usta. Czuł na sobie zdziwiony wzrok lekarza. Nie rozumiał, co dziwnego może być w miłości.

– To niesamowite…– powiedział lekarz cicho– Nie powinieneś się obudzić…

– Niby co to znaczy?– zapytał Thorn ostro.

– Twoje rany były głębokie i bardzo poszarpane… nie mówiąc o zanieczyszczeniach. Wdało się zakażenie. Byłeś bliski śmierci, a dziś już jesteś tak silny i poruszasz się bez bólu. To nienormalne.

– Chyba dobrze, że wyzdrowiałem.– odparł chłopak.

– Dobrze… ale naukowo nieprawdopodobne.

Lekarz delikatnie odsunął Sharon na bok i zdecydowanie zaczął zdejmować bandaże z głowy Thorna. Kiedy skończył, jego twarz wyrażała zdumienie. Dziewczyna również wydawała się nie rozumieć, a stojąca dalej pielęgniarka przerwała swoją pracę i patrzyła.

– Co?– zapytał zdziwiony.

– Ty… nie masz nawet blizny…– powiedziała cicho Sharon

Nie odpowiedział. Lekarz podał mu lusterko. Kiedy chłopak obejrzał swoją twarz dostrzegł, że wygląda tak, jak zawsze. Dojrzał czarne, gęste włosy i zielone oczy. Jego skóra nie była szpecona nawet jednym zadraśnięciem. Nic nie wskazywało na to, że w lesie wydarzyło się coś złego. Kiedy mężczyzna tak się przyglądał, pielęgniarka zaczęła zdejmować mu inne opatrunki. Wszystko się zagoiło. Nie było blizn, zadraśnięć, siniaków. Wszystko było w idealnym stanie, a nawet lepszym, niż przed atakiem zwierzęcia. Mięśnie były jakby silniejsze i twardsze, wzrok ostrzejszy, a słuch i węch bardziej wrażliwe. Słyszał bicia serc zgromadzonych przy nim ludzi, widział każdą zmarszczkę na ich twarzach, a co najdziwniejsze czuł emanujące z nich uczucia. Czuł zaniepokojenie i zdziwienie. Wiedział, że to co się z nim stało, nie było normalne, ale wtedy jedyne o czym marzył, to pójście do domu i położenie się w łóżku, z jego ukochaną Sharon u boku.

– Tooo… wypisze mnie pan?– zapytał oniemiałego doktora.

 

Nakłonienie lekarza do puszczenia go do domu było nie lada wyczynem. Z każdą próbą odmowy Thorn stawał się jednak coraz bardziej niespokojny i agresywny. W końcu doktor zgodził się wypisać go ze szpitala, pod warunkiem, że będzie przychodził raz na tydzień na badania, a raz na miesiąc na obserwację. Sharon miała dzwonić jeśli tylko zauważyłaby cos niepokojącego. Oczywiście zgodziła się na to bardzo chętnie i obiecała nie spuszczać oka z narzeczonego. Nawet kiedy prowadziła, co chwilę zerkała na chłopaka, by sprawdzić, czy jest cały. Jak się spodziewał, nie dała mu poprowadzić, bo uważała, że nie poradzi sobie z tym tuż po wyjściu ze szpitala.

Kiedy w końcu dotarli do ich małego domku na przedmieściach, nie odstępowała Thorna na krok. Szła tuż za nim, jakby w obawie, że zaraz się przewróci.

– Sharon, nic mi nie jest.– powiedział, kiedy w końcu znaleźli się w salonie. Był to nieduży pokój ze starymi, ale nadal nadającymi się do użytku meblami. Przed kanapą stał telewizor a pod nim odtwarzacz DVD. Ściany ozdobione były obrazkami i fotografiami rodziny Sharon i Thorna.

– Ale lekarz mówił, że mam cię pilnować.– odpowiedziała wyraźnie niepokojąc się o chłopaka.

– Nie martw się. Obiecuję, że jak będę mdlał to zacznę krzyczeć.– mruknął i usiadł na kanapie. Sięgnął po pilot i włączył telewizję. Leciał jeden z licznych teleturniejów, w którym ludzie robili z siebie idiotów, by wygrać pieniądze.

Podeszła do niego i stanęła tak, że biodrami zasłoniła ekran.

– Mówię poważnie.– powiedziała ostro, co zdarzało się jej jedynie kiedy się bała lub była zmartwiona.

– Oj kochanie…– odparł i chwycił jej dłoń. Jedynym ruchem posadził ją sobie na kolanach– Chcesz to sprawdzimy moje możliwości.– nawet nie czekał na odpowiedź. Po prostu zaczął ją całować. Po chwili przestała się opierać i dała niemą zgodę na pieszczoty.

 

Nie sądziła, że tak szybko się podda. Zwykle opierała się trochę dłużej. Thorn nigdy się nie poddawał ale tym razem wydawało się, jakby naprawdę bardzo chciał się do niej dobrać. Zrywał z niej ubrania, a ona w przypływie namiętności odpłacała mu tym samym.

Nie przenieśli się do sypialni. Thorn nawet nie pozwolił jej o tym pomyśleć. Każdy dotyk był dla niej tak duża przyjemnością, że nie mogła skupić się na niczym innym, tylko na tej rozkoszy. Było wspaniale i kiedy wszystko się skończyło, Sharon ogarnął smutek. Leżała na kanapie, przytulona do. Wydawała się tak ponura, że Thorn się odezwał:

– Niezadowolona?– zapytał cicho i odgarnął kosmyk jej cudownych, brązowych włosów za ucho.

– Nie.– odparła i na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech– Było wspaniale.

– Ale?

– Ale się skończyło.

– To może jeszcze raz?– chłopak pokazał w uśmiechu swoje białe, równe zęby.

– Nie mam już siły.– zaśmiała się radośnie– Wykończyłeś mnie tym jednym razem.

– No co zrobić. Jestem w tym świetny.– puścił jej oczko i włożył jedną rękę pod głowę, drugą obejmując Sharon.

Zapadł zmierzch, a oni wciąż leżeli przy sobie, złączeni w uścisku. Rozstali się na tak długo… Sharon nie chciała go puścić. Bała się, że znów może go stracić, tym razem już na zawsze. Kiedy tak odpoczywali, w myślach dziękowała Bogu, że zwrócił jej ukochanego. Gdyby zginął, nie mogłaby już znaleźć sobie miejsca na ziemi. Każdy oddech sprawiałby ból.

Nie ruszyli się z kanapy. Zasnęli tak, jak leżeli. Nie czuli potrzeby przenoszenia się gdzie indziej. Byli przy sobie i to było najważniejsze. Nigdzie nie było im tak dobrze, jak obok siebie.

 

Śniło mu się, że czuje wokół siebie zapach krwi. Ogarniał go ze wszystkich stron. Słyszał bicie dziesiątków serc. Brzmiały jak ogłuszające huki. I jeden silniejszy… bliższy. Słyszał go, jakby był tuż obok niego, a przecież wszędzie panowała ciemność i nie wydawało się, by cokolwiek znajdowało się niedaleko niego. Czuł też zapachy. Najbliżej siebie czuł delikatny, kobiecy zapach. Był przyjemny. Chciał poznać źródło tego zapachu, jednak nie mógł się poruszyć. Wdychał więc tylko lekki zapach skóry, włosów i… kwiaty. Znał ten zapach. Były to ulubione perfumy Sharon. Ta świadomość uspokoiła go trochę i pozwoliła odpoczywać w otaczającej go ciemności.

Obudził go długi pocałunek w usta. Zanim dziewczyna zdążyła się odsunąć, chwycił ją i przytulił do siebie.

– Cześć, słońce.– powiedział szeptem i otworzył oczy. Nie czuł się zaspany, jakby zaraz po przebudzeniu wziął zimny prysznic. Uśmiechnął się, widząc nad sobą pochyloną Sharon i jej złotobrązowe oczy, patrzące trochę z niepokojem.

– Jak się czujesz?– zapytała bez żadnych wstępów.

– Psujesz klimat, złotko.– odparł i usiadł, sadzając ją obok siebie– Czuję się świetnie. Jakbym mógł przenosić góry.– dodał i pokój wypełnił się jego śmiechem.

Zaniepokojenie na twarzy dziewczyny ustąpiło miejsca szczęściu. Thorn widział w jej oczach szczerą radość. Cieszyła się, że odzyskała narzeczonego. Wiedział, że kocha go całym sercem, a on oddawał jej ta miłość ze zdwojoną siłą. Była jego całym światem. Kiedy po ataku bestia uciekła, zostawiając go półżywego w lesie, jedyną rzeczą, o której myślał było to, że już więcej może nie zobaczyć Sharon. Jego ukochanej, złotookiej Sharon, która wiecznie martwiła się o niego i wpychała mu dodatkowe porcje każdej potrawy, która nasunęła się jej pod rękę.

Wstał i udał się do łazienki. Wykapał się porządnie, włożył ulubione starte jinsy i bluzę z kapturem i poszedł odnaleźć Sharon. Kiedy on zajmował łazienkę, dziewczyna szykowała śniadanie w kuchni. Wyraźne były ślady nieobecności w mieszkaniu kogokolwiek. Widocznie Sharon zaniepokojona o zdrowie ukochanego nie przebywała za dużo w domu, a jeśli już, to nie przywiązywała wagi do jego wyglądu. W zlewie stały naczynia, na których widać było ślady sosu z potrawy, którą jedli w dzień ataku bestii na Thorna. Spojrzał na nie a potem na narzeczoną, która już podwijała rękawy, by zająć się naczyniami. Podszedł do niej od tyłu i chwytając za ramiona, odciągnął ją od zlewu.

– Ja się tym zajmę.– powiedział siląc się najbardziej czarujący uśmiech, na jaki było go stać– Ty zrób mi śniadanie. Jestem głodny jak wilk.

Słowo „wilk” nie przypadło Sharon do gustu. Rozciągnęła jednak usta w uśmiechu i bez sprzeciwów poszła opróżniać lodówkę z resztek jedzenia. Widocznie ostatnimi czasy nawet nie chodziła do sklepów. Thorn zastanawiał się, czy w ogóle coś jadła. Widział jej podkrążone oczy i bledszą niż zwykle cerę. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, zbyt pochłonięty tym, że się obudził i znów może ją przytulić.

Zabrał się za zmywanie. Dawno tego nie robił. Odkąd mieszkali razem to Sharon zajmowała się pracami domowymi, a Thorn zarabiał pieniądze. Był to jakby z góry ustalony porządek. Niektóre kobiety uznawały to za dyskryminujące, ale Sharon uważała, że to naturalny podział. Tym razem jednak to mężczyzna bawił się zaschłym sosem i resztami jedzenia zapychającymi odpływ. Po chwili robił to już machinalnie i zamyślił się, patrząc w okno. W pewnym momencie poczuł drobne ukłucie w dłoni. Kiedy spojrzał w dół, na swoją dłoń, dojrzał, że pod kciukiem na wewnętrznej części dłoni ma głębokie rozcięcie. Jedna część rozłupanego talerza leżała w zlewie, a drugą wciąż trzymał w dłoni. Chłopak zamrugał zdziwiony, bo nawet nie poczuł, kiedy zbyt mocno nacisnął na talerz.

Sharon spojrzała na niego i jej oczy zrobiły się wielkie, kiedy zobaczyła krew spływającą z dłoni Thorna do zlewu. Szybko znalazła się przy nim i wyciągnęła mu z reki talerz. Szybko wsadziła Mu dłoń pod wodę.

– Co zrobiłeś?– zapytała zdziwiona i wyszła z kuchni po bandaże, które trzymali w łazience. Była z powrotem w kilka sekund i wypakowała na blat bandaż.

– Zmywałem.– odpowiedział niewinnie– Nie mam pojęcia jak… nawet nie poczułem.

– Jak mogłeś nie poczuć?– spojrzała na niego, nie rozumiejąc– Jest głębokie…

– Nie poczułem i tyle.– odparł. Poczuł jak wzbiera w nim złość, że nie rozumiała. Zaskoczyło go to i szybko stłumił emocje. Nigdy nie złościł się o byle co. Na Sharon szczególnie, a teraz ta złość przyszła tak nagle… Nie rozumiał dlaczego. Nic przecież złego się nie stało, a dziewczyna po prostu się martwiła. Dopiero prawie go straciła, więc było logiczne, że każde skaleczenie budziło w niej strach.

Poczuł na sobie jej wzrok ale nie miał odwagi odwzajemnić spojrzenia. W milczeniu obwiązała mu dłoń i wyszła z kuchni. Wiedział, że niemal wyczuła jego złość. To było tak, jakby umieli sobie czytać w myślach. Wiedzieli nawzajem, kiedy jedno z nich było smutne czy złe. A to nawet nie była złość. To była wściekłość. Siła emocji, z której chłopak zdał sobie dopiero sprawę, przeraziła go. Nigdy nie czuł niczego podobnego. W jednej chwili furia wypełniła jego serce, a w drugiej już jej nie było. Gdyby było mu do śmiechu nazwałby to babskimi humorami. Jednak teraz nie miał ochoty na żarty. Działo się z nim coś dziwnego. Już od momentu obudzenia coś było nie tak, jak powinno, a on nie miał pojęcia ani co, ani jak to naprawić.

Na razie jednak musiał przeprosić Sharon. Nie wiedziała, co sprawiło, że Thorn się tak zezłościł. On sam nie wiedział, ale należało to przecież jakoś wyjaśnić. Udał się na piętro, do ich wspólnej sypialni. Zastał ją tam siedząca na łóżku i przyglądającą się dywanowi w koliste kształty.

– Wybacz…– powiedział cicho i podszedł. Usiadł obok niej i objął ramieniem– Pewnie nadal jakiś szok albo coś…

– Chyba tak.– odpowiedziała i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem ale w oczach widać było, że ciągle ją to boli– Może nie powinieneś nalegać, żeby tak szybko Cię wypisali?

– Nieprawda. Jeśli gdzieś mam dojść do siebie to tylko tutaj. Z tobą.

Uśmiechnęła się trochę szerzej i widać było, że się nie gniewa. Rozumiała wszystko i wierzyła, że nie złościł się na nią specjalnie. Zarzuciła mu ręce na szyję i przytulali się dłuższą chwilę. W końcu jednak musieli zejść skończyć śniadanie.

 

Dni mijały im dość spokojnie. Zdarzały się te dziwne ataki złości albo tłuczenie naczyń, jednak Thorn tłumaczył to sobie pewnym szokiem, a naczynia nieporadnością. Sharon wierzyła mu, kiedy tłumaczył i rezygnowała z dzwonienia do lekarzy, co proponowała dość często. Ale chłopak nie chciał wracać do szpitala. Był w domu i nie miał zamiaru znów znaleźć się w klinice na dłużej, niż wymagało tego ogólne badanie. Był w szpitalu co tydzień ale wracali dość szybko do domu, bo lekarze twierdzili, ze wszystko jest w porządku. Dziwili się przy tym, twierdząc, że tak szybki powrót do zdrowia nie jest możliwy. Kiedy pewnego wieczoru chłopak zdjął sobie bandaż z dłoni, dojrzał, że rana po zranieniu kawałkiem talerza zupełnie zniknęła. Nie została nawet blizna. Nie chciał jednak niepokoić narzeczonej i z powrotem zasłonił dłoń opatrunkiem. Działy się też z nim inne rzeczy. W nocy za każdym razem słyszał wszystko, co działo się wokół. Słyszał bicie serca leżącej obok niego dziewczyny, jej oddech, czuł jej zapach. Miał wtedy ochotę rzucić się na nią. Nie było to dla niego normalne. Zastanawiał się nawet nad wizytą u psychologa. Nie chciał jednak niepokoić Sharon. Jednak coś było nie tak…

Z każdym dniem było coraz gorzej, a mężczyzna nie wiedział jak z tym walczyć. Próbował się uspokajać , ale coraz częściej nie udawało mu się i wściekły wychodził z domu. Na zewnątrz czekał, aż furia minie i dopiero wracał. Starał się to wszystko ukryć. Sharon mówił, że idzie na spacer, przejść się. Jednak coraz rzadziej mu wierzyła. Cała ta sytuacja oddalała ich od siebie. Thorn bał się, że jego ukochana nie wytrzyma w końcu i go zostawi. Tego obawiał się najbardziej. Nie chciał stracić jedynej iskierki, rozjaśniającej świat i dającej mu motywację, by walczyć z dziwnymi humorami.

W końcu zajął się pracą. Miał nadzieję, że tak zajmie skołatane nerwy i zapomni o humorach. Ale przy takiej taktyce niemal całe dnie spędzał przed komputerem. Sharon ciężko było to wszystko znieść. Czuła, że Thorn nie poświęca jej już uwagi. Przestała dbać o dom i o siebie. Nie malowała się już, nie czesała starannie włosów, nie próbowała nawet sprawiać wrażenia zadbanej.

Wszystko wskazywało na to, że ich związek się rozpada. Ale Thorn w porę zareagował.

To było niecały miesiąc po ataku w lesie. Sharon siedziała w salonie i ze znudzeniem czytała jedną z książek, zwykle stojących na niedużym regale w rogu pomieszczenia. Wcześniej niewiele miała czasu na czytanie, bo zajmowała się domem ale ostatnio zaniedbywała wszystkie prace. Thorn stanął w drzwiach i patrzył na nią przez chwilę. Nawet nie podniosła wzroku, nie poruszyła się, nie mrugnęła, nie dała jakiegokolwiek znaku świadczącego, że zauważyła chłopaka. Jednak nie zniechęciło go to. Wszedł do pokoju pewnym krokiem i stanął tuż za nią. Siedziała na kanapie, jeden łokieć podpierając na podłokietniku, a drugą trzymając przed oczami książkę. Był to jeden z romansów, które często dodawano do gazet. Nadal nic. Żadnego znaku. Pochylił się więc tak, że wargi miał tuż przy jej uchu.

– Wybacz mi…– szepnął.

Dopiero wtedy zobaczył efekty. Dziewczyna drgnęła lekko, a Thorn wyczuł, że już jest jego, że zdoła przywrócić ją do poprzedniego stanu. Stanu, w którym była wesoła, żywa i wiecznie gotowa stawić czoła największym problemom dnia. Musnął wargami jej ucho.

– Mogę usiąść?– zapytał przymilnie i nie czekając na odpowiedź, obszedł kanapę i zajął miejsce przy kobiecie jego życia. Spojrzała na niego znudzona ale pojawiła się też w jej oczach nadzieja, że wreszcie będzie tak, jak dawniej.

Uśmiechnął się do niej i szybkim ruchem zagarnął ją do siebie. Było to tak gwałtowne, że wypuściła z ręki książkę ale na tyle delikatne, by nie zrobić jej żadnej krzywdy. Nic nie mówiła. Zmieniał się tylko jej wzrok. Teraz był jakby weselszy, a nadzieja powiększała się. Kiedy Thorn złożył na jej ustach długi pocałunek, resztki zaspania i znudzenia zupełnie z niej uleciały. Całował tak, jak jeszcze nigdy, odkąd się znali. Nie zdziwiło jej to. Była zbyt pochłonięta próbami oddania pocałunku. Zauważyła jednak, że nie umie tego zrobić tak dobrze jak narzeczony.

– Mam cię.– powiedział wesoło mężczyzna, kiedy już oderwał od niej usta.

Milczała chwilę ale w końcu odezwała się. Jej głos brzmiał, jakby był trochę zaspany. Nic w tym dziwnego. Dopiero obudziła się z letargu.

– Nie uczesałam się dzisiaj…

Thorn nie umiał powstrzymać śmiechu i pocałował ją znów radośnie.

– Ja cię całuje, a ty mówisz o czesaniu?– zapytał z szerokim uśmiechem.

Wzruszyła ramionami i przytuliła się do niego mocno, jakby chciała schronić się w jego ramionach. Po chwili słyszał jak szlocha z policzkiem na piersi chłopaka. Wtulił ją w siebie. Płakała przez niego i tego nie mógł sobie wybaczyć. Chciał jak najszybciej to naprawić. Głaskał delikatnie jej włosy, by jakimiś gestami pokazać jej, jak bardzo mu zależy.

– Nie chcę cię stracić.– szepnął i jego uścisk stał się mocniejszy, jakby bał się, że zaraz ktoś mu ją odbierze.

– Po prostu…– powiedziała, kiedy już emocje w niej opadły– Po prostu bałam się, że już mnie nie chcesz.

– Miałbym cię nie chcieć?– zapytał cicho– Jesteś najwspanialszą dziewczyną na całym świecie. Tylko głupi by cię nie chciał.

Na jej twarzy pojawił się uśmiech pełen miłości i szczęścia. Odwzajemnił go radosny, że udało mu się znów przeprosić i odzyskać swoją miłość. Był wdzięczny ukochanej, że nie odeszła od niego od razu, choć nie zdziwiłby się, gdyby nie wytrzymała z nim. Ale widział, że jest to prawdziwe uczucie. Choć bywały złe chwile, kochali się i nie umieli przez siebie żyć. Ten niecały miesiąc był dla Thorna prawdziwą męczarnią. Nie umiał funkcjonować, kiedy między nim a Sharon nie układało się dobrze. Była jego życiem, jego sercem i duszą. Jeśli mieli żyć, to tylko razem.

 

Sharon spojrzała na kalendarz, wiszący na ścianie w kuchni. Minął miesiąc od ataku na Thorna. Uśmiechnęła się wiedząc, że mają to już za sobą. Od czasu ich pogodzenia wszystko było w porządku. Dwa dni temu narzeczony wrócił do pracy w biurze i nie widać było żadnych złych objawów. Nie było już potrzeby niepokojenia się. Lekarze też mówili, że wszystko wróciło do normy i choć się dziwili, nie mogli zatrzymać mężczyzny na dalsze badania, skoro poprzednie nie wykazywały niczego złego.

Dziewczyna wróciła do szykowania obiadu. Jej narzeczony miał niedługo wrócić i chciała go powitać jak na dobrą panią domu przystało. Była w tak dobrym humorze, że nawet perspektywa sprzątania całego domu jej nie zniechęcała. A było trochę bałaganu. Najpierw zajmowała się Thornem w szpitalu, potem zamartwiała jego stanem, a przez ostatnie dni była zbyt szczęśliwa by myśleć o jakichkolwiek pracach. Zaniedbała przez to dom i ogród. Chciała to jak najszybciej nadrobić.

Thorn dotarł do domu, kiedy szykowała stół do obiadu. Powitał ją z uśmiechem. Sharon aż nie mogła uwierzyć. Wszystko wydawało się takie idealne…

Cały dzień był wspaniały. Niestety do czasu…

Po skończonym posiłku usiedli razem w salonie. Sharon oparła się plecami o pierś Thorna i czytała książkę, a mężczyzna z pilotem w ręku oglądał telewizję. Robili tak często, zanim chłopak trafił do szpitala, więc cieszyła się, że znów wracają do tego zwyczaju. Jednak Thorn wydawał się spięty i oddychał ciężko. Czuła każdy jego oddech i szybkie bicie serca. Zaczęło ją to niepokoić. Odwróciła się do niego i spojrzała na twarz. Wydawał się chory. Zbladł, a jego oczy były szkliste i jakby nieobecne. Zaciskał palce na pilocie z dużą siłą i wydawało się, że przedmiot zaraz roztrzaska się na kawałki.

– W porządku…?– zapytała cicho, niepewna reakcji.

– Tak.– odpowiedział od razu i rozluźnił dłoń– Nie przejmuj się. Chyba się zatrułem czymś. Jest dobrze.

– Nie wyglądasz najlepiej. Może chodź do łóżka?

Uśmiechnął się lekko i popatrzył po niej całej, a zwłaszcza na dekolt, który był całkiem pokaźny.

– Ciekawa propozycja.– powiedział.

– Mówię poważnie.– odparła. Patrzyła na niego z wyraźnym niepokojem. Martwiła się o niego zwłaszcza teraz, kiedy wszystko wydawało się, że wróciło do normy. Kiedy zdała sobie sprawę, jak na nią patrzy jej strach jeszcze się pogłębił. Patrzył jak zwierzę na swoją przyszłą ofiarę. Milczała, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu jednak zebrała się w sobie i otworzyła usta. Zanim zdążyła wydobyć z siebie głos, on już był tuż obok i całował tak pewnie, że nie miała siły mu się oprzeć.

Ale i w tym pocałunku było coś dziwnego, coś, co sprawiało, że po plecach Sharon przeszedł dreszcz. Kiedy poczuła, że za chwilę Thorn przestanie całować, zebrała w sobie siłę i odsunęła się. Spojrzała mu w oczy, po raz kolejny nie wiedząc, co właściwie powinna powiedzieć. Odwróciła wzrok, nie mogąc znieść jego spojrzenia.

– Pojdę się położyć.– powiedziała i wstała z miejsca. Podniosła książkę, którą upuściła, kiedy mężczyzna zaczął ją całować i odniosła po drodze na półkę. Nie było jeszcze ciemno ale nie chciała siedzieć dłużej z narzeczonym. Wydawał jej się dziki i nie wiedziała, do czego byłby zdolny. Nie miała ochoty sprawdzać, co mu było. Nie tamtego dnia. Wolała odpocząć i spokojnie porozmawiać z nim jutro.

Usiadła na łóżku i spojrzała po ich wspólnej sypialni. Nie mieszkali długo w tym domu, a Sharon już miała z niego tyle wspomnień. Od pierwszego dnia, kiedy się wprowadzili, wszystko układało się wspaniale. Dopiero teraz się zepsuło… Ten atak na Thorna wszystko zmienił. Przeobraził jej narzeczonego w dziwną bestię, której humorów nie dało się przewidzieć. Był wesoły i żywy, a nagle stawał się pełen wściekłości i nie do zniesienia. Przez ten miesiąc częściej zastanawiała się nad sensem ich związku niż przez cały okres ich znajomości. Wiedziała jednak, że nie zostawi ukochanego. Zbyt wiele dla niej znaczył. Przez wiele lat był dla niej oparciem. To przy nim szukała schronienia kiedy coś ją niepokoiło lub się czegoś bała. Nie mogła go teraz tak zostawić. Były złe chwile, a ta należała właśnie do takich ale nie widziała powodu, by ich związek miał się od razu rozpadać. Nie umiałaby się pozbierać. Na samą myśl, że miałaby być sama czuła jak staje się słaba i bez życia.

Opuściła głowę, kryjąc twarz w dłoniach. Kiedy się bała, uciekała do Thorna. Ale co miała zrobić, kiedy to Thorna się bała? Nie miała już do kogo się zwrócić. Przy nikim nie czuła się tak bezpieczna, jak przy nim. Aż do teraz… Co się w nim zmieniło? Co się mogło stać? To na pewno miało związek z wydarzeniami w lesie. Ale jak to możliwe, skoro lekarze mówili, że wszystko było już w porządku?

Siedziała długo. Słońce zaczęło znikać za horyzontem. Kiedy chmury się rozrzedziły, Sharon dojrzała jasną kulę– Księżyc. Patrzyła na niego przez półprzezroczyste firanki i myślała. Wtedy usłyszała huk i trzask łamanego drewna, jakby na dole ktoś uderzył w stół z taka siłą, że mebel się złamał.

Kobieta wstała szybko, nie wiedząc co mogło się stać. Niepewnym, lecz pospiesznym krokiem wyszła z sypialni i ruszyła do schodów. Jednak zatrzymała się na ich szczycie, bo na dole dojrzała Thorna. Ale to nie był już w pełni on. Oczy pokazywały najczystszą rządze mordu. Górną wargę miał uniesioną, jakby specjalnie chciał pokazać kły. Kły, które… miał… Miał długie, wilcze kły, które nachodziły aż na dolną wargę. Dyszał ciężko. Jego pierś unosiła się i opadała.

Na oczach Sharon w jej narzeczonym zachodziły dziwaczne zmiany. Uszy wydłużały się, cała głowa nabierała zupełnie innego kształtu. Czaszka wydłużała się i powstawał jakby pysk jakiegoś psa albo wilka. Ciało urosło, a bluza stała się zdecydowanie za mała. Opinała korpus chłopaka i wydawało się, że za chwilę pęknie. Nogi przybrały zwierzęcy kształt. Kobieta usłyszała też trzask pękającego materiału, kiedy przebił się przez niego paskudny, na pół zarośnięty futrem wilczy ogon. Całe ciało Thorna zaczęło zarastać rzadką sierścią.

– Thorn…– szepnęła dziewczyna ale nie zastanawiała się dłużej, bo bestia szykowała się do skoku.

Sharon zawróciła szybko i wpadła do sypialni. Zatrzasnęła za sobą drzwi. Opanowała ją panika. Czuła, że nie da rady zrobić kroku. Przekręciła klucz w zamku i resztkami woli zmusiła się, by odbiec w przeciwny kąt pokoju. Stanęła w rogu i przerażonymi oczami wpatrywała się w drzwi.

W tamtej chwili zdała sobie sprawę, co działo się w lesie miesiąc temu, kiedy Thorn wybrał się na spacer. Dowiedziała się, co zobaczył. Ale ta wiedza nie uspokoiła jej. Wprost przeciwnie. Sharon wiedziała już, co miało się stać z nią. Jednak zalała ją fala pewności, że ona tego nie przeżyje. Mężczyzna wydawał się taki dziki. Nie miała wątpliwości, że nie widzi już w niej ukochanej kobiety tylko kawał mięsa, który można rozszarpać i zjeść.

Do oczu napłynęły jej łzy, przez które zamazał się obraz.

Wtedy bestia uderzyła w drzwi. Z początku wytrzymały, choć słychać było jak zamek pęka. Za drugim uderzeniem zawiasy dosłownie wyrwało ze ściany, a drzwi opadły na podłogę. Sharon zobaczyła w nich to coś… Bluzy już nie było. Widoczny był wyrośnięty tors zakryty wyliniałym futrem, barczyste ramiona i długie, obwisłe ręce. To coś było stworzone do biegania zarówno na dwóch nogach, jak i na czterech łapach. Każda kończyna zakończona była ostrymi pazurami, a z pyska wystawały ogromne kły.

Thorn… czy raczej to, w co się zmienił spojrzało od razu na Sharon i jednym skokiem znalazło się tuż obok. Uniosło łapę. Dziewczyna chciała uciec pod nią, ale nie była dość szybka. Przebiegła wprawdzie, lecz pazury stwora zostawiły na jej ramieniu głębokie rany. Jęknęła z bólu i czuła, że ręka odmawia jej posłuszeństwa.

Dopadła do drzwi na balkon. W panice starała się je otworzyć i w końcu wybiegła na zewnątrz. Nie zdążyła jednak dobiec daleko, kiedy szpony potwora sięgnęły jej pleców. Krzyknęła i siła uderzenia powaliła ją na ziemię. Kiedy się obejrzała, bestia już zmierzała w jej kierunku. Zdążyła jeszcze tylko krzyknąć…

 

Obudził się w lesie. Miał na sobie tylko spodnie. Nie wiedział co się stało, ani jak się tu znalazł. Usiadł powoli czując jak kręci mu się w głowie. Chciał przetrzeć twarz ale na rękach coś dojrzał. Skrzepła krew. Otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. Zrobiło mu się niedobrze. Zamknął oczy i szybko starał się wytrzeć ręce o nogawki spodni, czy raczej o to, co z nich zostało. Wstał z ziemi, trzymając się pnia drzewa, żeby nie upaść. Kiedy rozejrzał się, zdał sobie sprawę, gdzie jest. Często chodził do lasu i znał go bardzo dobrze. Nie był daleko od domu i wiedział, jak do niego trafić.

Ruszył między drzewami, powłócząc nogami i potykając się raz za razem. Droga, która zwykle zajmowała mu pół godziny, teraz trwała dwie. Przez rozkojarzenie źle skręcał i mylił drogi. W końcu jednak dotarł. Ale coś było nie tak. Krzewy przy płocie były połamane, a niektóre powyrywane z ziemi razem z korzeniami. Zaniepokoiło go to i szybko ruszył do środka. Drzwi nie były zamknięte. Wszedł do domu i zajrzał do salonu. Od razu w oczy rzucił się zniszczony stół, który leżał w częściach w całym pokoju.

– Sharon!?– zapytał głośno, mając nadzieję, że nic jej nie jest. Kiedy nie usłyszał odpowiedzi zaczął jej szukać. Zajrzał do kuchni, łazienki, a potem ruszył na górę. Dywan na schodach był przeorany czymś, co mogło być pazurami jakiegoś stworzenia. Serce chłopaka niemal się zatrzymało, kiedy do głowy przyszła mu pewna myśl. To mogła być ta sama bestia, która zaatakowała jego. Ostatnie metry do sypialni pokonał biegiem. Minął wyrwane ze ściany drzwi i spojrzał na krew na podłodze. Zakręciło mu się w głowie.

Firanka powiewała lekko przy otwartych drzwiach balkonowych. Nie chciał tam iść ale zmusił się, by pokonać te klika metrów. To, co dojrzał sprawiło, że jego serce chciało wyrwać się z piersi, oszalałe z bólu.

Balkon był niemal cały w czerwieni. Leżało tam coś, co kształtem przypominało ludzkie ciało. I poznał sukienkę… Jedyny kawałek, który nie był poszarpany i zabarwiony na czerwono, był kawałkiem sukienki Sharon. Jego ukochanej Sharon…

Bał się nawet zbliżyć. Jednak gdy tak patrzył na to, co zostało z kobiety, która miała zostać jego żoną, w głowie pojawiły mu się pewne obrazy. Przypomniał sobie wczorajszy wieczór. Sharon poszła na górę, siedział i oglądał telewizję. Spojrzał w okno… na Księżyc. I wstał. W furii zniszczył stół, rzucając nim o ścianę, a potem łamiąc. Wyczuł ofiarę, która wabiła go zapachem przerażenia. Ruszył do niej. I na szczycie schodów zobaczył Sharon. Nie chciał myśleć co dalej. Jednak obrazy zaczęły pojawiać się coraz szybciej. Nie mógł ich opanował. Widział pazury, rozdzierające ciało jego ukochanej. Jego pazury!

Chwycił się za głowę.

– Dość!- krzyknął w rozpaczy. Szybko wycofał się do domu. Wiedział już, czym był. Wiedział, co musi zrobić. Szybko znalazł się w kuchni. Jeszcze szybciej odnalazł nóż. Nie był w stanie myśleć. Dwoma cięciami podciął żyły w nadgarstkach. Niemal czuł, jak razem z krwią ucieka życie. Rany były na tyle głębokie, że nawet kiedy zaczęły się powoli ( lecz szybciej niż normalnie) goić, nie zdążyły.

Usiadł na podłodze, między szafkami. Czuł, że powoli zbliża się do granicy. Ale nie bał się. Dalej czekała na niego Sharon…

Koniec

Komentarze

Niemal od razu wychodzi na jaw "kobiece pióro". Ale to nie jest zarzut, jedynie stwierdzenie faktu.
Za szybko pozwalasz czytelnikom odgadnąć, co stało się w lesie, i również za szybko sygnalizujesz, że nastąpi przemiana Thorna. A skoro tak, również finał staje się łatwy do przewidzenia...
Proponowałbym "odjęcie" jednej czwartej czułostkowości niektórych scen. Ogólnie, pomimo przewidywalności, czytało mi się nieźle.

Nowa Fantastyka