
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Lech spojrzał groźnie na dwóch zwiadowców, którzy właśnie wkroczyli do jego namiotu.
– Na Teutatesa! Gdzie wyście…
– Wybacz, panie – przerwał mu jeden ze stojących za nim doradców – Ale nie możesz tak się do nich zwracać.
Lech spojrzał na niego niechętnie.
– Niby dlaczego nie? – burknął – W końcu jestem wodzem i chyba mogę zwracać się do poddanych tak, jak chcę, prawda?
– Zwykle tak, ale nie możesz, nawet w gniewie, wzywać imienia cudzego boga.
– Aha… – władca zastanowił się chwilę i zaryzykował – Na Thora?
– Niestety nie, panie. To nie jest jeden z naszych bogów.
Lech zmarszczył czoło. Gdy obejmował władzę, nie spodziewał się tego typu problemów. Kilkanaście sekund minęło, nim podjął kolejną próbę.
– Na centaury i fauny?
– Niestety, ten okrzyk również nie dotyczy naszej jedynej prawdziwej wiary, panie.
Władca oklapł wyraźnie, więc jeden z doradców spróbował go pocieszyć.
– Myślę, że okrzyk: „Na strzygi i upiory!" będzie się doskonale nadawał, panie – oświadczył.
– Świetnie! – Lech ucieszył się wyraźnie i powrócił do groźnego patrzenia na dwóch nowo przybyłych zwiadowców – A więc… Na strzygi i upiory! Gdzie wyście się tyle podziewali?
– Szukaliśmy znaku, panie – odpowiedział jeden – Kazałeś nam nie wracać, dopóki go nie znajdziemy.
– No tak. Znak. Byłbym zapomniał. I co, udało się wam jakiś znaleźć?
Zwiadowcy spojrzeli po sobie.
– Tak, panie. Dlatego wróciliśmy.
– I co to był za znak?
– Orzeł, panie.
– Orzeł? I tyle? – władca się rozczarował – Jak to się stało, że uznaliście zwykłego ptaka za znak?
– No więc szliśmy przez las i rozglądaliśmy się uważnie za jakimś znakiem, aż tu nagle usłyszeliśmy jakiś hałas w górze. Spojrzeliśmy – okazało się, że to orzeł. Przyfrunął do nas i usiadł na drzewie przed nami.
– I co? – dopytywał się wódz z zainteresowaniem – Zaczął mówić? Dał wam magiczny miecz? Albo kielich?
– Nie, panie. Tylko siedział i patrzył. Zauważyliśmy, że ma tam gniazdo; a na dodatek orzeł to w końcu taki jakby król ptaków, więc pomyśleliśmy, że to wystarczająco znaczący znak.
– Orzeł przecież nie jest królem ptaków!
– Nie, panie?
– Nie. Pamiętam, że był jakiś turniej wśród ptaków, który miał zdecydować, kto jest ich królem. Orzeł zajął drugie miejsce, a pierwszy był jakiś taki mały ptaszek… Chyba myszołów…
– Mysikrólik, panie – powiedział jeden z doradców i po chwili dodał – Ale to tylko bajka.
– Co? – Lech ze zdziwieniem i smutkiem pokręcił głową – Będę musiał porozmawiać z moją matką… Sama przecież mnie uczyła, że nie powinno się kłamać.
– Uważam – odezwał się ktoś w ciszy, która zapadła po oświadczeniu króla – że z braku innych znaków możemy uznać tego orła.
– No dobrze. – zgodził się Lech – Mamy już ten znak. Teraz powinniśmy założyć tam osadę. Jak myślicie, jak powinniśmy ją nazwać?
Doradcy się zastanowili. Jeden zrobił nagle zadowoloną minę.
– Myślę – oświadczył, a wszyscy doskonale wiedzieli, że stara się o stanowisko dowódcy armii – że Lechogród to bardzo dobra nazwa.
Wódz spojrzał na niego.
– Nie mam nic przeciwko takiej nazwie, ale jak na razie wychodzi na to, że jedynym moim prawdziwym osiągnięciem byłoby założenie miasta, które od razu nazwałbym swoim imieniem. Myślę, że ludzie oczekują czegoś innego. Ktoś ma jakiś pomysł?
Jeden ze zwiadowców nieśmiało podniósł rękę.
– Tak?
– Pomyślałem sobie, że ten gród będzie takim gniazdem dla nas i mógłbyś go tak nazwać.
– Znaczy jak? – Lech zmarszczył swe szlachetne oblicze, godne do bicia na monetach – niestety, nieodkrytych jeszcze na tych terenach.
– Gniazdo, panie.
– To nawet dobry pomysł! – Lech rozejrzał się – Nie uważacie?
– To chyba powinno być coś, co lepiej wpada w ucho – oświadczył ktoś z powątpiewaniem – Na przykład Gniezno.
– Nie – oświadczył stanowczo wódz – Za daleko odbiega od tematu. Ale coś pomiędzy mogłoby być… Mam! Gniezdno! Co o tym myślicie?
Spoglądając niepewnie na Lecha i na siebie nawzajem, wszyscy po kolei kiwali głowami.
– No dobra – Lech odetchnął z ulgą i zwrócił się do zwiadowców – Skoro nazwę mamy już załatwioną, to teraz zaprowadzicie nas do tego miejsca, w którym zobaczyliście orła.
***
Orszak szedł przez las, a Lech maszerował na jego czele. Teoretycznie. W praktyce dwaj zwiadowcy szli jakieś dziesięć kroków przed nim i prowadzili jego i lud ku miejscu, które zostało wybrane dla nich przez bogów na siedzibę. Przynajmniej tak się wydawało wszystkim prowadzonym. Gdyby jednak ktoś usłyszał cichą rozmowę dwóch przewodników, od razu, delikatnie mówiąc, poczułby wątpliwości.
– Tak szczerze, czy ty pamiętasz, gdzie znaleźliśmy znak?
– No… Tak naprawdę to nie.
– Problem w tym, że ja też nie pamiętam, gdzie my widzieliśmy tego orła.
– To rzeczywiście jest problem.
Przez chwilę trwała cisza.
– A może… – odezwał się jeden z przewodników, a ton jego głosu dowodził skomplikowanych procesów myślowych zachodzących w jego głowie – Zaprowadzimy ich w jakieś porządne miejsce, w którym nie będzie ciężko zbudować osadę i wszyscy będą zadowoleni.
– Wszyscy? To znaczy kto?
– No… Bogowie, bo ludzie będą uważać, że to oni wybrali takie dobre miejsce, wódz i inni będą zadowoleni, bo będą mieli dobre miejsce, i my też będziemy zadowoleni, bo nikt się nie dowie, że zapomnieliśmy, gdzie jest znak.
– Właśnie… Co ze znakiem? Bo nie sądzę, żeby łatwo było znaleźć „jakieś porządne miejsce", którym na dodatek jest gniazdo orła.
– Powiemy, że zniknął – zwiadowca wzruszył ramionami – W końcu to znak. Bogowie nie trzymają go wiecznie.
– No to w porządku – odpowiedział jego tworzysz.
– W takim razie załatwione. Nasz lud będzie miał porządną siedzibę, a na dodatek wyznaczoną przez bogów.
***
Kilka kilometrów w głąb lasu od miejsca, w którym teraz znajdował się Lech wraz ze swymi ludźmi, orzeł siedział w gnieździe na gałęzi i patrzył wyczekująco w stronę, w którą odeszli dwaj zwiadowcy. Po kilku godzinnym oczekiwaniu westchnął w niemożliwy do opisania orli sposób i spojrzał za siebie – na ciągnące się na kilkaset metrów, porośnięte trzciną bagno.
– Cóż… Dowcip prawie się udał – powiedział do siebie – Ale naprawdę zabawnie byłoby oglądać, jak budują na tym miasto…
Opowiadanie było opublikowane w 2010 roku w pokonkursowym tomiku Pod ojczystym niebem
Na centaury i fauny! Na strzygi i utopki! Na żmijce! Na Zapomnianych Bogów! :D
Dobre, beztroskie i wesołe.
Zgrzyta Ci nieco zapis dialogów. A tu brak kropki, a tu z małej.
Sympatyczne, po kolejnym shorcie, który tu przed chwilą przeczytałam, miałam wyjątkowo zły humor, a Twoje opowiadanie mi go znacznie poprawiło ;) Skojarzyło mi się ze skeczem Kabaretu Moralnego Niepokoju o bitwie pod Grunwaldem:
- Jak się nazywa ta wieś?
- Bździochy!
- A tamta?
- Grunwald.
- Dobra, to idziemy tam...
Zabawne, dobrze napisane, chociaż szwankuje wspomniany przez RheiDaoVan zapis dialogów. Za to powaliła mnie puenta :)
Świetne, zabawne opowiadanie. Zwłaszcza końcówka powala.
Gdybym mógł, dałbym 5/6.
Dzięki za pozytywne opinie :)
Błędy poprawione, a przynajmniej te, które znalazłem - zawsze mam problem z zapisem dialogów.
Śmieszne? Może silące się na bycie śmiesznym. Ja bym powiedział, że to opowiadanie głupie jest. Rzadko zdarza mi się coś w taki sposób oceniać, ale to słowo po prostu cisnęło mi się na usta (albo na klawiaturę) po i podczas czytania. Ale skoro innym się podoba, to okej. Nie wszystkim musi.
A ten konkurs to jakiś szkolny?
No i byłbym zapomniał - gadający orzeł to, jak mniemam, jedyna oznaka wskazująca na "fantastyczność" tekstu, co?
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
@beryl
Pierwsze pytanie - tak, drugie pytanie - tak, chyba że ktoś doszuka się czegoś jeszcze.
Mam niestety podobne odczucia jak beryl. Tekst jest lekki, w tonie humorystycznym, jednak, jak dla mnie, zbyt głupawy. Ratuje go końcówka.
Średnio mi się podobał.
Haha, super. Uśmiałem się. Odpowiada mi taki styl pisania.
Mastiff