- Opowiadanie: MaD91 - Pożegnanie z Izą

Pożegnanie z Izą

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pożegnanie z Izą

Od autora: Witam wszystkich. Słowem krótkiego wstępu, chciałem napisać, że jest to mój pierwszy upubliczniony tekst i z chęcią przeczytam wszelskie rady, uwagi i słowa krytyki – zwłaszcza te strofujące – którymi chcielibyście się podzielić. Dlatego gorąco proszę o komentarze.

Tekst pisałem przez kilka dni. Mam nadzieję, że was przestraszy, albo chociaż zaniepokoi.

 

"Pożegnanie z Izą"

 

Stary, zakurzony strych jest dwupoziomowy. Na parterze naprzeciw obitych blachą, czarnych drzwi znajduje się kwadratowe okno wyglądające na długą ulicę, której oba końce nikną we mgle rozlanej gęstym, białym mlekiem w każdym zakamarku Poznania o tej porze – zimną, październikową nocą.

 

Przy tym budynku stoi jedna miejska latarnia. Jej światło odsłania wnętrze pomieszczenia, jednak wiele tajemnic wciąż chowa się po zacienionych kątach. Dostrzegasz w jego centrum stoliczek, a na nim czarny telefon; wielki fotel w kącie; krzesła obite materiałem poskładane jedno na drugie. I schody prowadzące na górę. Gęsta zawiesina zastępuje tutaj powietrze i załamuje światło, tworząc szeroki, stożkowaty promień wychodzący z okna.

Słyszysz granie telewizora zza ściany, wdychasz to zimne, mokre, zakurzone powietrze. Mgła za szybą, dywan pod stopami – zdają się tłumić dźwięki. Jednak gdybyś spróbował poruszyć stopą, usłyszałbyś jęk starego, zmęczonego czasem drewna desek. Na nich właśnie stoisz. Na nich stałbyś, gdybyś tam był.

Wrażenie wytłumienia jest złudne. W rzeczywistości mgła nocą niesie dźwięki o wiele wyraźniej niż zwykłe powietrze. Dzięki temu dokładnie słyszysz samochód parkujący przed domem. Odgłos silnika wnika na strych przez dziury w dachu. Zbliżasz się do okna, a podłoga nie skrzypi, bo ciebie tam nie ma. Ledwo udaje ci się dostrzec taksówkę i słyszysz: otwieranie drzwiczek, pojedyncze „dzięki", trzask trojga drzwiczek. Samochód odjeżdża uboższy o czterech nerwowych pasażerów. Przejdą przez furtkę i drzwi wejściowe budynku. Już kierują się po schodach, po ciemku, sapiąc – na górę, na strych.

Trzech z nich podchodzi do czarnych drzwi, czwarty do brązowych na tym samym piętrze. Prowadzą one do mieszkania. Puka do nich pięć razy. W tym czasie pozostali kierują się w twoją stronę. Spoglądasz kolejno każdemu z nich w twarz, gdy przestępują próg. Dwudziestoparoletni, energiczny blondyn w zakrwawionej, skórzanej kurtce ma na imię Nicholas, lecz zwracać się będą do niego „Mikołaj". Niska, nastoletnia dziewczyna, o długich do pleców włosach, odziana w zimowy płaszcz to Karolina. Daniel ma gęste włosy, sczesane do tyłu, poprzetykane srebrnymi nitkami. Długi nos o bardzo wąskich nozdrzach wieńczy jego chudą twarz zdobną w małe usta. Wyraźne rysy kreślą mu szlaki pod oczami, na policzkach i czole. Spójrz na ostatniego z nich.

Zapukał krótko. Pięć uderzeń. Spuścił głowę, lecz szybko znów ją uniósł, bo drzwi momentalnie się otworzyły. Teraz stojąca w nich kobieta patrzy na niego, otwiera usta i mówi:

– Damian…

Mężczyzna podciąga nosem.

– Zajmujemy komnatę. – Tłumaczy, jedynie sporadycznie zerkając na rozmówczynię. Prawą ręką opiera się o framugę. – Nikt nie będzie mógł tam wejść przez jakiś czas. Drzwi i furtka są zamknięte. Po okolicy jeździ Emil Nowak. Ma też rozstawionych paru chłopaków. Wszystko jest pod kontrolą…

– Czy Edward o tym wie?

Kobieta zdaje się być przestraszona. Prawą dłoń przytyka do ust, spoglądając na Damiana z niepokojem.

– Oczywiście, że tak – pada odpowiedź, jakby pytanie samo w sobie było skrajnie absurdalne. Ich autor przenosi ciężar ciała na drugą nogę, puszcza framugę, rękę opiera na biodrze. – Sprawdź komunikator. Polecenia powinny już do was dotrzeć.

Marta odwraca się i woła w głąb mieszkania:

– Michał!

Wraca spojrzeniem ku mężczyźnie.

– Damian, czy on…? – Zadając pytanie szeroko otwiera oczy.

– Wiesz, że…

– Tylko to. Proszę.

Milczy przez chwilę, następnie podnosi na nią wzrok.

– Mamy go ze sobą. – Wiadomość, choć spodziewana, pozostawia kobietę zdruzgotaną. – Będziemy z nim rozmawiać. Edward tak kazał. Wszystko jest w porządku. Nas jest troje, a on sam.

– Nie tylko jego powinniście się obawiać – ucieka jej szept.

– Nikogo nie musimy się obawiać.

Chyba tylko Damian w to wierzy.

(„Damian – zawsze pełen wiary. Największe zagrożenie…")

Stoją skrępowani ciszą, która wywleka przed oczy wszystkie wątpliwości, jednak Damian ich nie widzi.

Zaciska palce na jej ramionach i spogląda głęboko w strwożone oczy.

Dostrzegasz, jak kobieta się wzdryga. Widzisz, że twarz jej tężeje i chwyta dłoń Damiana na ramieniu. Spojrzy na niego dopiero w połowie wypowiadanego zdania. Jej głos zabrzmi niezwykle ciężko i spokojnie.

– Czy wiesz, jak to jest gościć mordercę własnej córki pod swoim dachem?

Żadna odpowiedź nie pada. Co się odpowiada na takie pytanie?

Choć chcą odejść, oboje muszą czekać na potwierdzenie słów Edwarda. Teraz oświetla ich też światło ze strychu zapalone przez Mikołaja. Powracasz do „komnaty".

Daniel rozsiadł się wygodnie w fotelu, Karolina stoi oparta o balustradę przy schodach z rękoma założonymi na piersiach. Mikołaj rozstawia krzesła. Uderza otwartą dłonią w siedzenia, wzniecając tumany kurzu. Chmura pyłu mija żarówkę osłoniętą metalowym daszkiem, zwisającą z poprzecznej belki rozciągniętej nad wami, unosi się pod sam dziurawy dach i najodleglejsze jego zakątki, aż do nieoświetlonego, drugiego piętra strychu. Nie dosięga jednak żadnego z was. Spoglądasz na Karolinę. Jest intensywnie wpatrzona w Daniela. Widzisz delikatne, prawie niezauważalne poruszenie jej warg. Nie zagryza ich, ale wygląda na to, że odrywa zębami naskórek po wewnętrznej ich stronie. Dostrzegasz też jak materiał na czubku jej prawego buta wybrzusza się rytmicznie. Wielu ludzi tak robi, kiedy stoją w kolejce do kasy na zakupach, gdy na kogoś czekają, a osoba się spóźnia. Samo to jeszcze o niczym nie świadczy. Jednak trochę nie na miejscu wydaje się być zachowanie obserwowanego, ponieważ Daniel, rozsiadłszy się wygodnie w ogromnym fotelu, z rozbawieniem w oczach, wpija się wzrokiem w twarz dziewczyny. Nachodzi cię przedziwne wrażenie, że mężczyzna jest głodny. Kąciki jego ust unoszą się, sięga ręką za pazuchę. Pojawia się w niej srebrna papierośnica. Otwiera ją obiema dłońmi, wkłada cygaretkę do ust. Metalowa kasetka wraca na swoje miejsce. Marszcząc czoło, spoglądając na drugie piętro strychu, wyjmuje z lewej kieszeni zapalniczkę. Po chwili głęboko zaciąga się dymem. Mikołaj patrzy na niego z dezaprobatą.

– Kup se swoje, Nikuś – rzuca w odpowiedzi Daniel.

– Tu się nie pali.

Mężczyzna nabiera dymu w płuca i puszcza malutkie kółko, które opisuje większym, zionąc wokoło ku własnej uciesze.

– I nie sprząta, najwyraźniej.

Zrzuca popiół na podłogę. Mikołaj zaciska usta i kręci głową. Odwraca się plecami do

niego, spoglądając na mgłę za szybą.

Daniel ponownie przenosi wzrok na Karolinę. Uśmiecha się do niej czarująco, po czym zupełnie poważnieje. Zdaje się być o co najmniej pięć lat starszy niż przed chwilą. Szacujesz, że obchodził już swoje czterdzieste urodziny. I to nie wczoraj. Obrączka lśni na lewej dłoni.

(„…to nie są nawet zwłoki. Tak wygląda martwa natura…"; „…tylko wspomnienie i że nie mogę się zbytnio z nim wiązać. W ten sposób pamiętam…")

Siedzi, strasznie pochmurny w tym wielkim fotelu.

– Mikołaj?

– Yhm?

Chwilę milczy. Zakłada nogę na nogę. Dziwna sprawa, otóż w tej chwili obaj panowie zdają się faktycznie rozmawiać. Zdecydowanie znają się nawzajem. Daniel znów strzepuje popiół na dziurawy dywan.

– Pogoń trochę Damiana – wyrzuca z siebie.

Mikołaj pozostawia okno samemu sobie i wygląda przez drzwi. Podążasz za jego spojrzeniem i widzisz, że mężczyzna w garniturze wciąż stoi w tym samym miejscu, co wcześniej.

– Nie ma takiej potrzeby.

Idziesz do Damiana.

Żadne z nich nie patrzy na drugie. Pilnują wzrokiem podłogi, albo wyglądają kilometry przed siebie, nie zważając na ściany dookoła. Za plecami Marty pojawia się nastoletni chłopak. Ma ciemne, krótkie włosy i młodzieńczą sylwetkę. Jesteś trochę zaskoczony tym, jak pewnie się porusza.

– Cześć, Michał. – Słowa Damiana.

– Cześć, Damian. Marta.

Kobieta opuszcza dłoń, odejmując palce od ust.

– Tak?

– Wszystko się zgadza. Edward im rozkazał…

– Polecił.

– Tak, polecił.

– Dobrze. Dziękuję ci.. To wszystko.

Marta zwróci się teraz do mężczyzny w drzwiach tymi słowy:

– Gdyby nie to, że jestem chrześcijanką, to bym was nienawidziła…

– Marta…

– Ale kocham was, choć straciłam córkę…

– Marta…

– Czekaj.

– Michał.

Chłopak wciąż stoi obok niej, nieco za jej plecami.

– Masz coś jeszcze do przekazania? – pyta go zaskoczona opiekunka.

Ten chłopiec, Michał, mówi bardzo płynnie, poprawnie. Tak jak się powinno mówić. Mało

kto mówi tak precyzyjnie.

– Chciałem się ciebie spytać, Damian, czy faktycznie przyprowadziliście ze sobą Daniela. Ale wygląda na to, że chyba już nie muszę. – Przez chwilę patrzy na niego tak, jakby słuchał, co ma do powiedzenia. – Pozdrów go, proszę, ode mnie.

Damian nie odpowiada. Wciąż milczy, kiedy Michał odchodzi.

Oboje są trochę skonsternowani. Jednak czas ucieka.

– Dziwna noc.

– Faktycznie.

Mężczyzna kiwa głową, jakby coś właśnie podsumował. Wiesz, że za chwilę rozmowa dobiegnie końca.

– Zamkniemy się tam na jakiś czas. Nie powinno być żadnych problemów, jednak, zgodnie z procedurą, postawcie kogoś przy telefonie.

Wychyla się i całuje Martę w policzek.

– Do zobaczenia za parę godzin.

I zostawia ją samą.

Podążasz za nim na strych. Mikołaj zamyka za wami drzwi, przekręca klucz w zamku. Chowa go do tylnej kieszeni swoich spodni. Damian spaceruje od jednej ściany do drugiej z dłońmi złożonymi wnętrzem do siebie, z wyprostowanymi palcami przytkniętymi do ściągniętych ust. Dostrzegasz na jego czole kropelki potu. Zaczyna kiwać głową – chyba coś postanowił. Jeszcze chwilę przecina dymne szlaki kreślone Danielową cygaretką, po czym staje w miejscu obok stoliczka z czarnym telefonem. Karolina wciąż opiera się o poręcz drewnianych schodów, Mikołaj stoi przy drzwiach. Obserwujesz to wszystko usytuowany z boku, przy brudno-białej ścianie pokrytej schodzącą farbą i pajęczynami, w które łapie się już tylko kurz. Już nie słychać telewizora za ścianą. Coś gdzieś zaskrzypi.

– Okej – zaczyna Damian. – Póki jest okazja: masz pozdrowienia od Michała.

– Dziękuję. – Brzmi to jak stwierdzenie. – Złoty chłopak.

– Też tak sądzę. Pewnie dla tego jest z nami.

– Spekulowałbym.

– Ja nie.

– Och, dobrze wiedzieć. Szaleniem ciekaw twego zdania.

– Schlebiasz mi.

Mówiąc to, Damian podchodzi do krzeseł rozstawionych wcześniej ręką Mikołaja przy oknie. Wybiera jedno z nich i przenosi obok stoliczka, stawiając je naprzeciw jedynego fotela.

– Wybacz – nie wziąłem swoich. Byłbyś tak łaskaw…?

– Zostałem poinformowany, że tu się nie pali.

– Ja nie.

Daniel sięga po papierośnicę i podaje Damianowi. W ślad za nią podąża zapalniczka. Po chwili wracają do właściciela. Z cygaretką między palcami prawej dłoni, Damian siada przy telefonie.

– Wybacz, Mikołaj – rzuca do kolegi. Zaciąga się dymem, po czym zwraca się do drugiego mężczyzny: – Zawsze lubiłem twój gust.

– Ktoś tu musiał go mieć.

Słowa te wywołują autentyczny uśmiech na ustach Damiana. Przyglądasz się każdemu z nich w jasno-pomarańczowym świetle sześćdziesięciowatowej żarówki. Jej blask właściwie jedynie pogłębia kontrast w skromnej palecie barw tej sceny, podkreślając rysy twarzy, zaznaczając jakiekolwiek nierówności na niegdyś gładkich powierzchniach; sprawia, że wciąż gęsto zalegające po kątach i na piętrze cienie gęstnieją. Obserwujesz. Jedynie Karolina wydaje się być podenerwowana. Pozostali już się uspokoili. Podejrzewasz, że to zajścia z ostatnich kilku godzin, których krwawe ślady wciąż znaczą kurtkę Mikołaja, musiały ich na tyle poruszyć. Żadne z nich nie czuje się bezpośrednio czymś zagrożone, więc chyba faktycznie chodzi tylko o rozmowę. Być może pertraktacje? Wymiana zdań, której przed chwilą byłeś świadkiem, zdaje się wskazywać na wspólną przeszłość trzech panów, Marty i Michała. Najwyraźniej też ich drogi się rozeszły tak, że teraz Daniel stoi po drugiej stronie balustrady. Nie wiesz jednak, będąc po której z nich jesteś bliższy upadku. Choć może to ludzie związani z Damianem, pełniącym tu rolę jakiegoś przedstawiciela nieznanego ci Edwarda, są w tarapatach, skoro zaprosiwszy do siebie i ugościwszy swojego oponenta, będąc w przewadze liczebnej, nie potrafią wzbudzić w nim szacunku, czy niepokoju. A może ten jest tak swobodny w swym zachowaniu ponieważ przyszedł z nimi spółkować? Jednak wciąż – to morderca. Odebrał życie kobiecie, która miała najprawdopodobniej około dwudziestu jeden lat, biorąc pod uwagę szacowany przez ciebie wiek jej matki. Nikt temu nie zaprzeczył. Wydaje ci się, że to wymaga naprawdę istotnych powodów, aby być w stanie komuś coś takiego wybaczyć, czy w ogóle zacząć z nim rozmawiać. Do tego – kim jest Karolina? Jej wzrok utkwiony w mężczyźnie w fotelu – czyżby to była awersja? Ona nic nie mówi. Nikt się też do niej nie odzywa.

Próbujesz zrozumieć, czego jesteś świadkiem. Dochodzisz do wniosku, że na jednoznaczne odpowiedzi będzie ci dane jeszcze trochę poczekać. Potrzebujesz lepszej bazy. Więc patrz.

Cygaretka Daniela dogorywa. Jeszcze raz jaśnieje żarem, gdy wąskie usta zasysają z niej ostatnie tytoniowe opary, po czym zostaje rozgnieciona na podeszwie jego buta. Ostatecznie ląduje na podłodze i tam wtapia się w brud naokoło. Słyszysz ciche, fałszywe, niemal przepraszające „Ups". Mężczyzna przechyla głowę do przodu, na prawo. Unosząc brwi znów ją prostuje.

– Jakkolwiek miło tak jest posiedzieć trochę w waszym brudzie, to obawiam się, że nie na długo starczy mi mój arsenał cygaretek, a jestem nałogowcem – wybacz, Mikołaj – więc może tak uraczysz nas jakąś kwiecistą przemową, Damianie? Bo najwyraźniej na pozostałych nie mam co liczyć.

Rzuca wymowne spojrzenie na Mikołaja i Karolinę.

– Przepraszam, zamyśliłem się – pada odpowiedź. Kłamstwo. Wiesz, że Damian specjalnie się ociągał z podejmowaniem jakichkolwiek działań, chcąc przytłoczyć Daniela przewagą liczebną, tym, że jest u nich gościem i że to nie do niego należy inicjatywa. Miał zdać sobie sprawę, że nie kontroluje sytuacji, poczuć się niezręcznie i próbować wyciągnąć jakieś informacje od opornego rozmówcy, spokojnie pykającego cygaretkę. Zamiast tego jednym, kpiącym zdaniem podyktował dalszy ciąg spotkania. O nic nie poprosił, jedynie zauważył, że Damian zachowuje się niestosownie. Tylko po co to wszystko? Podtekstowe rozgrywki towarzyskie. Kto kogo zdominuje. Sztuczne postawy. Masz wrażenie, że ktoś tu nie wie w co gra i przesuwa się po omacku, kiedy trzeba rozpychać się łokciami.

– Wiesz – nawet Edward się nie spodziewał, że wyjdziecie do nas z taką propozycją.

Daniel słucha uważnie. Nie odpowiada.

– Przedstaw swoją ofertę.

Uśmiecha się, chyli do przodu w fotelu, krzyżuje palce, łokcie opiera na kolanach i spogląda

na Karolinę. Oczy ma przymrużone, zadowolone.

– Wszystko sprowadza się do dziewczyny.

Na nikim te słowa nie robią wrażenia.

– Widzisz, Damian – mój pracodawca jest niepoprawnym romantykiem. Nie potrafi myśleć o niczym innym, jak o Karolinie. Myśli o niej tak intensywnie, że niektórzy postrzegają go jako szaleńca. Tak bardzo mu na niej zależy, że poświęcił dla niej swoje własne, bezcenne życie. Ech, życie – śmierć nawet! Albo i życia setek, tysięcy. – Mężczyzna powoli wznosi wzrok na Damiana. – I jak wiecie – postępuje tak od bardzo dawna.

Tu czyni wymowną pauzę.

– Mówicie o miłości, kiedy obok was trwa największy kochanek świata, przepełniony tylko-i-wyłącznie – miłością.

Widzisz, jak Karolina zaczyna panicznie dygotać. Warga pęka w uścisku małych, białych ząbków. Cienka, czerwona linia sunie w dół, do gardła po jej zbladłej skórze, po brodzie. Słyszysz jakieś poruszenie na piętrze, ale szybko ono ustaje. Damian nie daje po sobie niczego poznać i delikatnie, spokojnym tonem zwraca uwagę mężczyźnie:

– Zachowaj proszę swoje spaczone poglądy dla siebie, popaprany odszczepieńcu. I trzymaj się tematu.

Danielowi takie zachowanie jedynie poprawia humor.

– Przepraszam. – Robi niewinną minę. – Tak działam na kobiety.

– Mikołaj.

Mikołaj już zmierza do fotela.

(Przy płocie powleczonym zdziczałym, wspaniale rozrośniętym winogronem sennie kołysze się bujak ogrodowy. Jest trzyosobowy, kryty regulowanym zadaszeniem ze sztucznego, białego materiału, zdobnym we wzór z malowanych, nieistniejących kwiatów. Z wyściełających siedzenie poduszek opada i zwisa tuż nad ziemią czyjaś ręka. Dłoń muska palcami soczyście zieloną trawę.

Jest ciepło, nie za gorąco. Po niebie mkną jedwabne strzępy chmur. Zrzucają ciemne plamy na grunt daleko w dole. Stojąc przy furtce w płocie, skryty za liśćmi pnącego się po nim winogrona, podglądasz chłopca na bujaku. Swoją orzechową marynarkę ułożył wcześniej na ziemi. W koszuli swobodnie rozpiętej pod szyją, z poluzowanym krawatem, w krótkich szafirowych spodenkach i białych espadrylach na stopach kołysze się w monotonny takt własnych myśli. Wzrok utkwiony ma w materiale nad głową, zasłaniającym błękit nieba.

Patrzysz, jakbyś oglądał jakieś magiczne stworzenie.

Wychodzisz z ukrycia i kierujesz się w jego stronę. Uśmiech promienieje na twoich ustach kiedy stajesz nad Michałem i mrużąc oczy spoglądasz w jego piękną twarz o delikatnych rysach.

– Znajdzie się dla mnie miejsce?

Chłopiec uśmiecha się do ciebie.

– Dobrze, że przyszedłeś. – Przesuwa się nieco w głąb, ku oparciu, robiąc ci miejsce tak, abyś mógł usiąść obok niego.

Kiedy już przyjmujesz wygodną pozycję, mówisz:

– Wszyscy cię szukali, tyle że nie w tym ogrodzie, co trzeba. I chyba faktycznie trochę się zapomniałeś, bo brakuje cię gdzie indziej.

Delikatnie śmiejąc się odpowiada:

– Chyba nie przegapiłem jakichś fajerwerków?

– Nie, bo czekają na ciebie. Wszyscy muszą być przy stole, inaczej nie zaczną. Ale wydaje mi się, że aż tak rozrywkowo nie będzie.

– Słusznie ci się wydaje.

Naraz wspólnie parskacie śmiechem – nie za głośno, żeby nikt nie usłyszał.

Jesteście zamknięci winogronowym żywopłotem od jednej i opustoszałym teraz domem od drugiej strony. Takie lato, w którym nie ma nikogo, w którym jest zawsze pięknie, godziny przelewają się jedna na drugą, mącąc granice czasu i w ogrodzie – iluż śniło takie marzenia, by złożyć je w słowa, oddać, zmienić w cudze, publiczne i nieprawdziwe, kiedy już okazało się iż leżą one jedynie po kątach w najsmutniejszym pokoju jaki kiedykolwiek istniał dla ludzi, gdzie wielu zamknęło się na głucho i usiadło pośrodku ubranych w kamizelki kuloodporne, wiecznie szczęśliwych, bez krzty odwagi – w wyobraźni. Jednak jest ono teraz. Szkoda, że na tak krótko. Szkoda, że zawsze musi być jakieś miejsce, do którego trzeba się udać. Szkoda tylu rzeczy.

Czasami zdaje ci się, że piękno zawsze jest okraszone smutkiem.

Jego twarz krzywi się komicznie w udawanym grymasie bólu.

– Odpuść mi, proszę…

Uśmiechasz się i nie jesteś jedynym, który tak czyni.

– Wiesz, że nie mogę.

Unosisz swoją dłoń z kolan i płynnym ruchem kładziesz ją na brzuchu Michała.

– Ja sam też wolałbym tu zostać, ale… – I unosisz wymownie brwi.

Chłopiec nakrywa twoją rękę swoją.

– Franklin – daj spokój. Tu nie możemy…

– Wiem – nawet się dotknąć zwyczajnie. Wiem też – pochylasz się nad nim – że wszyscy są pochłonięci zabawą w grillowanie i że nikt tutaj nie zajrzy.

Uczucie tętni ci w skroniach, bębniąc głuchy rytm. Przysuwasz swoje usta do jego delikatnej skóry. Dotykasz jej wargami. Wzdychasz, tłocząc w siebie jego zapach. Całujesz go w policzek. Oczy masz zamknięte. Czujesz jak palce Michała wczepiają się w twoje włosy. Wciąż pochylony szepczesz:

– Czasami jestem tak zmęczony…

Nie poruszasz się.

– Naprawdę ktoś nas zobaczy i…

– Daj spokój. Kto liczy nasze pocałunki, kto na nie zważa? Ludzie mają troski…*

Z problemami spowodowanymi spazmami śmiechu Michał stwierdza:

– Jesteś skrajnie głupi! – I odpycha cię rękoma od siebie.

Rozbawieni podnosicie się z bujaka i odwracacie do furtki. W tym samym miejscu, co ty wcześniej, stoi mężczyzna w średnim wieku, z lekko siwymi włosami, z dokładnie przyciętymi bokobrodami przy uszach.

Unosząc prawą dłoń, w której trzyma cygaretkę, Daniel wykonuje gest palcami przy swoich uśmiechniętych ustach – zamyka je na niewidzialny zamek błyskawiczny. Odwraca się i odchodzi.

O żebra łomoczą dwa serca. Oczy są szeroko otwarte, a twarze niezdrowo białe…)

Mikołaj już zmierza do fotela. Oczy skuwa mu lód, a sople celują w siedzącą postać. Bardzo płynnie, pewnie, acz bez pośpiechu pochyla się nad mężczyzną i swoim dziwnym głosem, w którym nie usłyszysz odrobiny uniesienia, zawsze na tej samej wysokości dźwięku, zwraca się do niego:

– Nawet – tutaj. Mamy-pewne-zasady. Granice – których-nie-wolno naruszać. Ty znasz te granice… Trzymaj-się-więc wyznaczonych reguł.

Właśnie tak wypowiada słowa. Bez pośpiechu, choć zmieniając tempo, czasami oddzielając je od siebie, w innym miejscu łącząc je swobodnie. Brzmi to jakby komuś coś tłumaczył, dając do zrozumienia, że nie będzie niczego powtarzać po raz drugi. Daje słuchaczowi czas do namysłu nad sensem wypowiedzi i sprawia, że ta zapada głęboko w pamięć, niczym jakieś odwieczne prawo.

Daniel wciąż siedzi pochylony w fotelu ze skrzyżowanymi palcami na wysokości swoich ust. Słuchając Mikołaja spogląda pustym wzrokiem przed siebie w podłogę. Zdaje ci się, że wypowiedziane do niego słowa faktycznie wywarły na nim spore wrażenie.

Jedynie ty i Karolina patrzycie na Nicholasa, kiedy ten staje na powrót przy drzwiach.

– Bardzo efektowne – odzywa się Daniel. Jest w tej samej pozycji, co przed chwilą. – Jednak nieefektywne.

– Wiesz, Mikołaj – podejmuje ponownie – wszyscy wiemy, że masz jajca ze stali, więc chyba nie ma potrzeby, żebyś nam o tym przypominał. Nie musisz nam błyskać nimi po oczach – że się tak wyrażę.

Siada prosto w fotelu, zakłada nogę na nogę, a na wystające kolano – dłonie. Lewa przykrywa prawą. Usta ponownie krzywi mu uśmiech. Tak się śmieją ludzie na seansach najczarniejszych komedii, jeśli jacyś w ogóle się na nich śmieją. Na powrót – to do niego należy inicjatywa.

– Z drugiej strony, może to i lepiej, że Karolina ma okazję przyjrzeć się dokładnie osobom, w których pokłada zaufanie.

Nagle widzisz jak Daniel wyrzuca głowę do przodu i z twarzą skręconą gniewem, cedzi przez zęby do dziewczyny:

– Patrz, z czym się zadajesz!

I kieruje spojrzenie na Mikołaja. Ten już mknie do fotela.

– Uważaj, dziwaku – znów syczy Daniel. – Uważaj, bo nie masz pojęcia z kim masz do czynienia.

Młodzieniec staje w pół drogi, a gdy spogląda na Damiana niepewny, co uczynić, słyszy jeszcze:

– Pamiętaj, w czyim imieniu tutaj występuję.

Damian, po chwili namysłu, nakazuje mu wzrokiem powrót na swoje miejsce. Tak też czyni, bez zbędnego słowa komentarza.

– Widzisz, dziewczyno – nas już się boisz. Pora żebyś zaczęła bać się swoich najbliższych.

Cichy śmiech rozbrzmiewa w pomieszczeniu. W tej samej chwili wszyscy spoglądacie na rozbawionego Damiana.

(Przez okno wpada bardzo mało światła. Tylko tyle przedziera się przez te szare chmury zalegające nad miastem już od ponad tygodnia. Dwie małe lampki przy kuchence próbują rozjaśnić nieco pomieszczenie, jednak z miernym skutkiem. Siedzicie w kuchni przy stole – ty i Michał, Daniel nieco dalej, obok lodówki. Przed wami stoją częściowo opróżnione szklanki z herbatą, a także czapka, po którą musieliście się wrócić.

– Daniel? – odzywasz się w pewnym momencie, na co pochylony mężczyzna podnosi na ciebie wzrok.

– Hm?

Lekko ściągasz brwi, ważąc słowa. Nawet pomimo tego, iż przez ostatnie miesiące wasza trójka zbliżyła się do siebie i byliście czymś w rodzaju przyjaciół, sprawa jest niesłychanie delikatna. Wielka strata, która kilka tygodni temu wydarła, jak ci się zdaje, kawał serca z piersi Daniela…

– Wybacz, że się pytam ale… – Przerywasz i spoglądasz na jego lewą dłoń. – Czemu nosisz obrączkę na palcu lewej ręki?

W zamyśleniu spogląda przed siebie. Po chwili zdaje sobie sprawę, że jeszcze ci nie odpowiedział, na co prostuje się i odkłada trzymany kubek na stół. Widzisz jak opisuje palcami złoty pierścień, który wiązał go przysięgą przez tyle lat. Ostatnio zdjął go z prawej dłoni.

– Edward też się mnie o to spytał. Wiesz – trochę trudno to wyjaśnić.

– Przepraszam, Daniel – wtrącasz speszony – Nie powinienem był… w ogóle o to pytać.

– Ależ skąd – nie to miałem na myśli.

Wyjmuje cygaretkę ze swojej papierośnicy i po chwili pyka ją, jak jakiś medykament niezbędny mu do życia. „Dobrze wiedzieć, że nie wszystko się zmieniło" – nachodzi cię prosta refleksja. Bo choć tylko kilka spraw potoczyło się w najgorszy z możliwych sposobów, czasami o tym zapominasz. I pewnie nie ty jeden ostatnimi czasy.

– Nie chodzę do niej na grób. – Wbrew temu, co mówił przed chwilą, słowa przychodzą mu z łatwością. Tłumaczy się, jakby wyjaśniał całkiem prostą kwestię. – Tam, gdzie ją pochowali… – Prycha kpiąco, delikatnie kiwa na boki głową i unosi ramiona, dając znać, że nie ma zbyt dużo do powiedzenia. Spogląda na was. – Tam jej nie ma. Nic.

Wciąż ma na sobie czarny garnitur, choć minął już ponad miesiąc od wybuchu. Mówił wam, że najchętniej nosiłby to, w co zwykł się ubierać na co dzień, ale przecież nie robi tego tylko dla siebie. Wspominał o tym, że większość rzeczy robi się teatralnie, na pokaz, ponieważ człowiekowi trudno zrozumieć drugą osobę, więc staramy się jak najprościej okazywać swoje uczucia i zamiary. Ostatnio Daniel w ogóle więcej zastanawiał się przy was na głos, wygłaszał właśnie takie jakieś prawdy ludzkie. Przychodzi ci ma myśl łańcuch przyczynowo-skutkowy: strata-ból-zwątpienie-kwestionowanie-… Istnieją różne jego zakończenia. Ogólnie chyba sprowadzają się one do dwóch. Odnosisz wrażenie, że fatalna eksplozja zachwiała światopoglądem Daniela u jego samych podstaw. Czyżby miało się okazać, jak solidna konstrukcja składa się na jego szkielet? Być może. Na pewno niepokoi cię obrączka na jego lewej dłoni.

Lewa dłoń. Zaprzestanie dążenia do jedności, indywidualna próba osiągnięcia doskonałości. Ścieżka grzechu w oczach Boga.

„Daniel taki nie jest."

– To ciało w drewnianej skrzyni w ziemi – to nie są nawet zwłoki. Tak wygląda martwa natura. – Chwilę się waha. Masz nadzieję, że to z powodu jej imienia. – Iza nie żyje. Wróciła do Boga i cieszy się u jego boku, bo wie, że kiedyś znów się spotkamy.

Ostatnie słowa wypowiada ciepłym głosem. Takim głosem mówią ludzie pogodzeni już ze stratą, którzy ruszyli zdrętwiałe członki, by pójść dalej, niosąc na plecach lżejszy bagaż.

– A obrączka… – Spogląda na nią. – Nie powinienem jej nosić na palcu prawej dłoni… Ale jeszcze chcę coś pamiętać. Nie żebym zapominał – uśmiecha się do was – jednak… Nie chcę jeszcze podejmować się tak radykalnych zmian w moim życiu.

Znów przygląda się swojemu palcu.

– Nic mi jej teraz nie zwróci. Wiem, że to tylko wspomnienie i że nie mogę się zbytnio z nim wiązać. W ten sposób pamiętam z jakiej przyczyny i czego muszę dokonać. – Uśmiecha się jeszcze i dodaje trochę dziwnie zadowolony z siebie: – Moja obrączka.

Obracasz w myślach jego słowa.

Wygląda na to, że nie stracił wiary w Boga. Chyba nie musisz się o niego martwić. W końcu to normalne, że zachowuje się teraz trochę inaczej niż kiedyś i pewnie przez jakiś czas jeszcze taki pozostanie, ale ewentualnie powróci do swojej dawnej osoby. Może nawet zdejmie pierścień z palca… Obrączka. Czego Daniel musi dokonać?

Michał unosi szklankę do ust i wypija z niej łyk herbaty. Panuje tu dziwna atmosfera, która sprawia, że wahasz się przed uczynieniem jakiegokolwiek gestu, bo każde poruszenie zdaje się być nienaturalne, nie na miejscu i zostaje ono od razu zauważone, skupiając na sobie wszelką uwagę. Zachowanie Michała odciąża was jednak nieco i wyzwala z obezwładniającego uścisku chwili. Spoglądasz na okrągły zegar ścienny. Macie jeszcze trochę czasu do kolacji, jednak powinniście się już zbierać. W tym momencie odzywa się chłopiec:

– Czego musisz dokonać, Daniel?

Sam jesteś ciekaw odpowiedzi, lecz nie zanosi się na nią. Daniel milczy, znów pochylony w krześle z nieobecnym spojrzeniem, wpatrzony w szafki przed sobą. Nie odzywa się przez dłuższą chwilę.

– W porządku – stwierdza Michał. – Może innym razem.

Spogląda na ciebie znacząco.

– Franklin. Chyba musimy się zbierać.

– Tak, powinniśmy.

Daniel nie daje niczego po sobie poznać. Odsuwacie krzesła, chwytasz swoją czapkę, a gdy wstajecie od stołu wreszcie zwraca się do was:

– Wiem, że mogę wam ufać. Jesteście dobre chłopaki.

Spoglądacie na niego, zastygli bez ruchu. Michał marszczy lekko brwi, jakby rozwiązywał jakąś zagadkę. Mężczyzna podnosi wzrok.

– Iza… – Jeszcze się waha, jeszcze boi się słów, które wypowie. – Zabili ją nasi.

Nie dociera do was to, co mówi.

– Nasi najbliżsi. Ludzie od nas.)

Damian siedzi wygodnie rozparty w swoim krześle. Śmieje się cicho, gardłowo. Gdy przestaje, pochyla się nad podłogą i gasi wypaloną prawie do filtra cygaretkę o zniszczony dywan. Towarzyszy temu niezwykła gra cieni, w której jasne plamy opływają się nawzajem z ciemnymi, tworząc ruchomą, kalejdoskopową mozaikę ukrytą pod pierwszą warstwą obrazu widzianego okiem ludzkim. Wynika to z faktu, że mężczyzna siedzi bardzo blisko uwieszonej nad wami żarówki, jednak nie bezpośrednio pod nią, w taki sposób, że jako jedyny z obecnych ma ją za plecami. Wskutek tego, patrząc na niego od przodu, jego sylwetka jest miejscami wyraźnie oświetlona, a gdzie indziej skryta głębokim cieniem. Jest to efekt pogłębiającej kontrast kolorów lampy. Kiedy Damian się porusza, zmienia się też rozmieszczenie plam – jasnych i ciemnych.

Mężczyzna siada prosto. Pół twarzy ma wyraźnie oświetloną, prawą natomiast odsłania pomarańczowy promień wychodzący z okna, teraz już mniej wyraźny.

– Karolina nie ma żadnego powodu, aby się nas w jakikolwiek sposób obawiać, ponieważ wie, że jej dobro jest dla nas najważniejsze.

Słuchając mężczyzny, spoglądasz na Daniela i dostrzegasz jego zaciśnięte usta, rozszerzone nozdrza. Stara się powściągnąć swój gniew lub pogardę. Oddycha ciężko. Próbuje zwolnić pracę serca i płuc, ochłonąć. W końcu mu się to udaje, a dokonuje tego w zaskakująco krótkim czasie.

– Ooch, Daniel – podejmuje Damian, tym razem fałszywie przymilnym głosem. – Jeszcze przed chwilą kpiłeś z nienaturalnej postawy Mikołaja, a tu – taką oskarową szopkę nam odstawiasz.

Mężczyzna w fotelu pozostaje niewzruszony, już całkiem opanowany. Damian przechyla głowę na lewo, uśmiecha się szyderczo.

– Przecież wszyscy wiemy, że szkoliłeś się u Osickiego. – Unosi wysoko brwi. – Inaczej twój „Władca Much"* nie puściłby cię do nas. Nawet on wie, że mamy tutaj – przez moment szuka odpowiedniego określenia – bardzo przekonywującą ekipę.

(„… niektórzy z nich potrafią nakłaniać ludzi do niewyobrażalnych rzeczy…"; „Do wszystkiego…"; „Osicki"; „… mają nietypowe zdolności"; „Kim chcesz zostać?…"; „… słuchaj uważnie"; „… negocjatorem?"; „Osicki"; „Są też tacy…"; „… niewzruszony"; „… całkowita kontrola"; „… Osicki…

Tylko Osicki może cię nauczyć panowania…")

Znów ci się to przytrafia.

Coraz więcej rzeczy staje się jasnymi, baza się powiększa. Czasami są to tylko słowa wyrwane z kontekstu, czasami całe sceny.

Osicki jest po stronie wroga. Tylko on potrafi nauczyć panowania nad emocjami – i nie chodzi tu o jakąś zdolność do kontroli gniewu. Nie. On naucza, jak wzniecić w sobie złość, miłość, strach, pożądanie. Jak ugasić pragnienie, iść bez trwogi, jak się smucić na zawołanie. Ale trzeba mieć nietypowe zdolności, by opanować taką sztukę, a poza tym – niewielu jest chętnych do jej zgłębienia. Kiedy posiądziesz absolutną kontrolę na przeżywanymi stanami emocjonalnymi, pozostaje już tylko świadomość i sterowanie nimi z jej pomocą. Jednak tylko tacy ludzie nie ulegną „negocjatorom". A ci potrafią nakłonić osoby nieprzygotowane, czyli prawie każdego, do niewyobrażalnych rzeczy. Do wszystkiego.

Tylko Osicki potrafi nauczać takich „technik" – tylko on po stronie wroga. Wy macie swoich specjalistów i swoich negocjatorów.

Nicholas.

Damian.

(„Patrz, z czym się zadajesz!")

Powoli coraz więcej rzeczy staje się dla ciebie zrozumiałych. Wciąż jednak potrzebujesz lepszej bazy. Brakuje ci informacji. Więc patrz.

Daniel sięga po kolejną cygaretkę i odpala ją z teatralnym gestem, na złość rozmówcy.

– Tak. – Wypowiada to słowo z pasją godną narkomana. Odsłania nadgarstek lewej ręki, spogląda na zegarek. – Tak. Wiem, że nie jesteś aż tak głupi, jak niektórzy by sobie tego życzyli. Na przykład „Władca Much".

Śmieje się rozbawiony cytowanym przez siebie tytułem. Po chwili spogląda na Karolinę i mówi:

– Damian jednak jest potworem porównywalnym do wielu innych morderców. Ale – on to jeszcze nic. Gdybyś tylko wiedziała jakie ziółko pilnuje nam drzwi! – Mężczyzna rechocze szczerze ucieszony. Kręci głową, jakby usłyszał najlepszy kawał świata.

– Daremny trud – odzywa się Damian. – Ona wie o wszystkim.

Pochyla się w stronę fotela.

– No wiesz – o Franklinie – uśmiecha się przyjaźnie – o twojej żonie.

Widzisz jak twarz Daniela zastyga w kamienną maskę o stalowych oczach. Żaden z panów nie spuszcza wzroku z drugiego.

– Wytrzymaj, Daniel. I tak czujesz tylko wtedy, kiedy tego chcesz.

Faktycznie, zdaje ci się, że w tej chwili mężczyzna nie ma w sobie żadnych emocji. Podobnie jak Mikołaj. Nicholas najwyraźniej także jest wyćwiczony w poskramianiu ludzkich odruchów, w bezgranicznej samokontroli. Pozostaje świadomość, rozsądek, kalkulacja, zachcianka. Trudno wyobrazić sobie groźniejszego człowieka. Jak nie na miejscu wydaje się być teraz zachowanie Daniela, który spogląda ponownie na zegarek.

– Tak. Czas ucieka. Wiem, że nie przedłożysz własnych ambicji nad obowiązki, skoro twój pan przysłał do nas właśnie ciebie. Jak sądzisz – czy Iza cieszy się, że tak szybko pniesz się po szczeblach kariery u nowego pracodawcy? Pewnie tak, bo – wierz mi – smaży się teraz w piekle.

Następuje chwila ciszy.

– Tak jak Franklin?

Damian już się nie uśmiecha. Jego twarz ma pusty wyraz, jakby trochę zaskoczony. Ale to tylko skutek rozluźnienia większości jej mięśni. W efekcie wygląda niczym zaciekawiony obserwator. Delikatnym, przesyconym obsesją głosem, na wydechu odpowiada:

– Z całą pewnością. Bóg nie wybacza zmarnowanych darów.

Daniela cieszy coś niezmiernie.

– Ale kocha nas wszystkich?

Nikt mu nie odpowiada. Podnosi wzrok na Karolinę.

– Muszę ją wpierw sprawdzić. Nawet nie wiem, czy to faktycznie ta, o którą nam chodzi.

– Karolina? – pyta ją Damian.

Patrzy nieufnie na palącego mężczyznę. Znów szarpie zębami swoje wargi, odrywając od nich strzępy skóry. Tym razem robi to wyraźniej i skuteczniej. Po chwili kiwa potakująco głową. Damian czyni zachęcający gest ręką, zatacza nią krąg.

Mężczyzna dźwiga się z fotela. Poprawia swój płaszcz, sięga do kieszeni i wyjmuje z niej białe, chirurgiczne rękawiczki. Podaje bezceremonialnie cygaretkę Damianowi.

– Jesteś dla mnie bardzo cenna, Karolino. – Naciąga rękawiczkę na prawą dłoń. – Nie zrobię ci krzywdy.

– Nawet gdyby chciał – nie może – nieoczekiwanie przemawia do niej Mikołaj – ponieważ reprezentuje kogoś znacznie ważniejszego od siebie. Poza tym, przy mnie nic ci nie grozi.

Daniel zbliża się do dziewczyny wolnym krokiem. Zakłada drugą rękawiczkę.

– A oto, co zrobię: wpierw znajdę znamię na twojej głowie. Powinno być z tyłu, tuż nad linią włosów. Te masz dość długie, lecz nie będzie to stanowić przeszkody. Jeśli je znajdę – przejdę do drugiej części… testu.

– Tymi palcami – przebiera palcami prawej dłoni – sprawdzę, czy jesteś dziewicą.

Karolina staje prosto z pochyloną przed siebie głową. Już nie opiera się o poręcz schodów. Spomiędzy włosów opadających do przodu wygląda para lśniących oczu. Szuka nimi wsparcia u Damiana. Pod nimi, pod nosem i niewidocznymi teraz ustami, kończy się jej spiczasty podbródek. Dostrzegasz na nim czarne smugi skrzepłej krwi. Jest zdenerwowana, ale znacznie spokojniejsza niż podczas pamiętnego monologu Daniela.

Mężczyzna zachodzi ją od tyłu, lewą ręką unosi jej włosy. Prawą rozdziela pozostałe, szukając prześwitu skóry z charakterystycznym znakiem. Po krótkiej chwili oznajmia:

– Oto i widzę czarną kropkę. – Przybliża twarz do odsłoniętego miejsca. – Nie wygląda mi to na pieprzyk, więc – zapowiada się dobrze.

Spogląda na zegarek na swoim lewym nadgarstku. Przenosi wzrok na Mikołaja. Ma otwarte usta, patrzy na niego z zaciekawieniem.

– A teraz… Za chwileczkę… Będzie o jednego głupka mniej.

Prawa ręka chwyta dziewczynę za jej brodę i szarpie nią brutalnie w bok. Słyszysz chrzęst i trzask wyłamujących się górnych kręgów szyjnych. Głowa Karoliny obraca się o wiele za daleko w bok. Skóra na jej szyi marszczy się. Daniel, używając całej swojej siły, pcha dziewczynę przed siebie, na Damiana.

Co się dzieje z Mikołajem? Czemu nie reaguje? Spoglądasz na niego. Mężczyzna osunął się na ziemię i leży teraz nieprzytomny na podłodze, oparty o ścianę, z podkulonymi kolanami. Nie wiesz co mu się stało. Może nawet nie żyje.

Kilkadziesiąt kilogramów martwej dziewczyny rzuconej ze znaczną siłą wpada na krzesło i je obala. Damian wywraca się wraz z nim. Upada na twarz, przed bolesnym uderzeniem chroni go jednak ręka. Stoliczek wraz z telefonem lądują obok na dywanie. Dopiero w tej chwili dostrzegasz, że z aparatu nie wychodzi żaden kabel prócz tego, który łączy go ze słuchawką zdjętą teraz ze stacyjki. Mimo to, zaciskają się na niej palce Damiana. Przysuwa ją do swojego ucha.

– Wezwać oddział! Uciekajcie z bud… Aaaaa!

Na jego zgiętej w łokciu ręce lądują z miażdżącą siłą buty Daniela. Mężczyzna zaczyna po niej skakać, upewniając się, że trwale ją uszkodził. Następnie szybko schyla się i wyłamuje ze stawu barkowego drugą kończynę, brutalnie wyginając ją do tyłu. Wszystko to dzieje się w bardzo krótkim czasie. Przyciska kolanem skowyczącego Damiana twarzą do podłogi. Przez jego krzyk przedziera się głuche uderzenie dochodzące z drugiego piętra strychu. Brzmi jak głośne stąpnięcie. Daniel spogląda w tamtym kierunku. Hałas się powtarza.

– Cholera…

Sięga po słuchawkę i, zerkając na Mikołaja, odzywa się do niej:

– Michał?

– Jestem.

– Dobrze. U mnie posprzątane, jednak… – myśli gorączkowo. Słyszysz kolejne uderzenie. Ręka chwyta skomlącą głowę za włosy, podnosi ją i opuszcza ze stuknięciem. Płacz ustaje. Wiesz nad czym zastanawia się Daniel – szuka odpowiedniej nazwy dla nienazwanego. Pamiętasz, że mówił wam kiedyś o nim.

(„… w zamknięciu."; „Nie wiedzą z czym…"; „Strach."; „Wykorzystują go…"; „Hipokryzja…"; „Strach."; „Próg strachu…")

– Jednak potwór ujawnił się przed czasem – kontynuuje. – To pewnie wina Damiana. Co u ciebie?

– Czysto na wszystkich piętrach.

– Dobrze. – Dobiega was kolejne uderzenie, po którym następuje cała seria. Odgłosy są coraz bliższe, pojawiają się też w krótszych odstępach czasu. Coś zmierza do schodów. – Zaraz wypuszczę stąd Januszkiewicza. Jest nieprzytomny. Szybko!

Upuszcza słuchawkę. Kopnięciem odrzuca krzesło i chwyta Damiana pod ramiona. Zaczyna odciągać go w stronę drzwi. Gdy tam dociera, kładzie mężczyznę na ziemi, przyskakuje do Mikołaja, przewraca go i z tylnej kieszeni jego spodni wyjmuje klucz do drzwi. Cały czas słyszycie coraz wyraźniejsze uderzenia.

Daniel otwiera drzwi. Za nimi stoi Michał. Jego twarz wyraża skrajne napięcie. Zabrudzona jest plamami krwi, tak samo jak jego prawa dłoń. Koszulę ma rozdartą na lewej piersi i poniżej. Mężczyzna tym samym sposobem, co wcześniej, teraz dodatkowo z pomocą chłopca, wynosi Damiana na klatkę schodową.

– Jest twój. – rzuca krótko i wraca do pomieszczenia. Zamyka drzwi na klucz. Zaczynasz rozumieć, czego stara się dokonać.

Teraz co parę sekund odzywa się niepokojące uderzenie na piętrze. Daniel pochyla się nad nieprzytomnym mężczyzną, sprawdza jego tętno. Zerkanie na zegarek, znaczące spojrzenie na Nicholasa tuż przed tym, jak nagle stracił przytomność. Dochodzisz do wniosku, że to wszystko było zaplanowane. Mikołaj musiał zostać przez niego w jakiś sposób otruty jeszcze przed przybyciem na Wołyńską. Toksyna – może podana z pokarmem, może wszczepiona w trakcie jakiejś szamotaniny (krew na skórzanej kurtce) – najwidoczniej działa po pewnym, określonym czasie. Wygląda na to, że dawka nie była śmiertelna.

Daniel wciąż kuca w tej samej pozycji. Zamyka oczy. Jest zmęczony. Kroki są już prawie u szczytu drewnianych schodów. Na co on czeka?

Najwyższy stopień skrzypi i grzmi pod ciężarem… Widzisz stopę – lewą, podobną do ludzkiej, jednak o jakby bardziej opływowych kształtach. Nie dostrzegasz ścięgna nad piętą. W miejscu kostki występuje nieokreślona, kulista masa. Kolor skóry jest niebiesko-szary z odcieniem zieleni. Druga stopa uderza w kolejną deskę. Lewa pięta unosi się i dostrzegasz, że nie posiada ona palców, a jedynie tępe zakończenie. Stworzenie w niesamowitym tempie przebywa pozostały odcinek drogi i staje na dywanie tuż przy oknie. Profil jego twarzy opisują strugi światła wychodzące z okna…

Daniel przez cały ten czas trwa nad jedynym w pomieszczeniu, prócz niego samego, pozostałym przy życiu uczestniku zakończonych fiaskiem negocjacji. Ani razu nie spogląda na schody za plecami, choć jest boleśnie świadom nadchodzącej istoty. „Wytrzymaj, Daniel. I tak czujesz tylko wtedy, kiedy tego chcesz." szepcze do siebie. Ponownie rzuca ci się w oczy jego zmęczenie. Blada twarz lśni od potu. Zmarszczki dzielą ją głębokimi pęknięciami. Mikołaj otwiera oczy i spogląda na swojego oprawcę. Spowija go pustka i smutek.

– Jakie życie wiodłeś, Nicholasie?

Dłonie zaciskają się na gardle mężczyzny. Jego ciało jest bezwładne. Nie może niczego uczynić.

– Czym wypełniłeś dany ci czas?

Twarz mu sinieje, oczy lśnią. Pytania drążą jego zszargany, nieludzki umysł. Umiera.

W powietrzu roznosi się odór fekaliów.

Daniel powstaje. Odwraca się w stronę okna. Stoisz przy jego boku. Przed wami dziwne, humanoidalne stworzenie skręca się, wygina w różnych kierunkach. Szuka czegoś. Jego twarz przysłania płaska maska z namalowanym na niej uśmiechem pełnym białych trójkątów zachodzących na siebie. Dwie czarne kropki tkwią w miejscu, gdzie powinny znajdować się oczy. Od szyi aż do stóp okrywa je jakiś biały materiał. Ręce – jeśli takie posiada – muszą przylegać do tułowia. Głowę ma łysą, pozbawioną uszu.

Spoglądasz w twarz Daniela. Z zaskoczeniem stwierdzasz, że oczy już ma okrągłe, szeroko otwarte. Powoli wypełniają je łzy. Kąciki ust zaczynają mu zjeżdżać w dół, otwierają się. Łączy je struga śliny. Skóra blednie jeszcze bardziej. Wargi ma sine. Rozczapierzone palce wznoszą się na powykrzywianych dłoniach, załamanych rękach. Cały zaczyna panicznie dygotać. Ślina i łzy kapią z jego podbródka.

Istota nagle przestaje się poruszać. Teraz stoi wyprostowana. Maskę powoli zwraca ku Danielowi. Mężczyzna zaczyna jęczeć, osuwa się na kolana. Dygoce, jakby miał atak. Opiera się plecami o drzwi. Wrzeszczy nieokreślone słowa, zbitki sylab. Pełnym szaleństwa głosem krzyczy, aż do utraty tchu.

Naokoło maski pojawiają się rude, kręcone włosy nagle wyrastające z ludzkiej skóry. Przy skroniach kształtują się małe uszy. Stopy nabywają palce, a biała płachta opada, odsłaniając nagie kobiece ciało o idealnych proporcjach.

Daniel spogląda w czarne kropki na białym tle. Zaczyna rzęzić, uderzać głową o czarną blachę na drzwiach. Krocze zalewa mu mocz. Ryczy jak jakieś zwierzę.

Kobieta unosi smukłe dłonie. Delikatnymi palcami podważa maskę i odrzuca ją na podłogę. Odsłania zielone oczy, różowe usta, piękny nos, piegowate policzki.

Mężczyzna znów wrzeszczy i trzaska głową w metal. Orze palcami twarz. Jest o krok od zdzierania z niej skóry.

Ostatnie spotkanie – jedyny sposób by go doświadczyć wymaga utraty zmysłów. Trzeba balansować na granicy obłędu, jeśli ma się spełnić jedyne prawdziwe pragnienie. Trzeba się przestraszyć jedynej cennej rzeczy, aby ją wskrzesić choćby na mgnienie. Bo tylko istota ma taką moc. A istota wymaga ofiary. Przerażenie wcielone.

Niewzruszony stoisz nad Danielem. Wyciąga dłoń w stronę kobiety. Powstaje, rzuca się do niej i tuli. Ale kobieta znikła i dziwna niebieska istota wije się w uścisku mężczyzny. Daniel odpycha od siebie stworzenie. Już powrócił do dawnej formy. Pełna kontrola emocji. Odwraca się ku drzwiom, podchodzi do nich, otwiera je kluczem, naciska klamkę i opuszcza pomieszczenie. Przypuszczasz, że na zawsze.

 

 

Stoisz na klatce schodowej budynku. Daniel opiera się o balustradę schodów prawą ręką. Lewym rękawem wyciera swoją twarz. Spogląda na mokre spodnie. Po chwili odpoczynku dociera do was, że coś jest nie w porządku. Nigdzie nie widać Michała. Powinien być tutaj, stać nad świeżymi zwłokami Damiana. Powinien dopełnić swojej zemsty.

Daniel, mrużąc oczy, ostrożnie podchodzi do otwartych drzwi mieszkania. Nic się nie dzieje. Po chwili wahania wdusza przycisk włącznika światła. Lampa na klatce schodowej jaśnieje. Pod stopami dostrzegasz kilka kropel krwi. Bardzo mało. Mężczyzna zastanawia się przez moment. Ostatecznie wraca do balustrady i wychyla za nią głowę. Spogląda na parter. Podążasz za jego wzrokiem.

Na szarej posadzce na samym dole, w kałuży krwi leży strzaskane ciało Michała. Przypominasz sobie swoją rozmowę z „negocjatorem" sprzed niespełna roku.

Najwyraźniej Damian – nawet okaleczony – wciąż potrafi być niebezpiecznie przekonywający.

 

*Pawlikowska-Jasnorzewska, M.; Zapomnianie pocałunki

*"Władca much" – jeden z przydomków Belzebuba – władcy złych duchów w Nowym Testamencie, utożsamianego czasami z szatanem

Koniec

Komentarze

"Stary, zakurzony strych jest dwupoziomowy. Na parterze naprzeciw obitych blachą, czarnych drzwi znajduje się kwadratowe okno wyglądające na długą ulicę, której oba końce nikną we mgle rozlanej gęstym, białym mlekiem w każdym zakamarku Poznania o tej porze - zimną, październikową nocą."

Stary, zakurzony, dwupoziomowy, obite blachą, czarne, kwadratowe, długą, gęstym, białym... eeeeezu, to tylko dwa zdania! Po co tyle dookreśleń?

Parter dwupoziomowego strychu? Eeeee...

Mgła rozlana gęstym mlekiem? Ta mgła to mleko. Wiadomo, że białe, jak żyję nie widziałem zielonej czy żółtej mgły.

Ciężko się czyta. Poupraszczaj te zdania, za bardzo zamotane i skomplikowane.

Może wrzucaj (i pisz! przede wszystkim) póki co, krótsze teksty. Krótsze łatwiej jest ogarnąć (i Tobie i komuś, kto czyta) i powiedzieć, co wychodzi źle. Na razie nie jest dobrze, ale mało kto startował czymś dobrym :)

Dziękuję za szybki komentarz, „mniam”.

W pierwszym akapicie użycie jedynie dwóch zdań ma służyć budowaniu napięcia. Pierwsze jest krótkie, ale wypełnione treścią. Od razu w zwięzły sposób opisuje miejsce akcji. Po nim następuje długie zdanie, które czytasz, czytasz – i następuje rozprężenie, czyli zakończenie zdania po myślniku („– zimną, październikową nocą.”). Długość zdania ma oddawać jakieś emocje. W tym przypadku jest to wstęp i ma być on trochę tajemniczy, jednocześnie coś ma się w nim dziać (mimo iż nie ma jeszcze żadnej akcji). Ale odbiór zależy od czytelnika, więc może faktycznie mi nie wyszło.

Mgła może być różna – zbliżona do dymu, unosząca się strzępami, o różnej gęstości. Przyrównuje ją do mleka, by podkreślić jej „lepkość”. Nie musi być też biała – światło latarni, neony i inne zmieniają jej barwę.

A odnośnie parteru – faktycznie, słownikowo „parter” to poziom tuż nad ziemią. Tutaj ma podkreślać, że jest to pierwszy poziom strychu. Ale może faktycznie jest to niecelne użycie słowa.

Może późniejsze zdania są już mniej zamotane? Trochę szamotaniny specjalnie wprowadziłem do tekstu.

I na koniec jeszcze - chciałem napisać krótką rzecz, ale wciąż opowiadanie, a nie scenkę. Dlatego wymyśliłem krótką historię. Ilość stron jest taka, jaka być musiała. Może następnym razem jednak coś krótszego napiszę

Jeszcze raz - dzięki.

Problem w tym, że jeśli wrzucasz do tekstu takie sprawy jak "dwupoziomowy strych", albo "kwadratowe okno", to niezależnie od pozostałych ozdobników, to nigdy nie będzie niosło ze sobą emocji, bo będzie brzmiało jak folder reklamowy o domkach jednorodzinnych. Cały początek tekstu tak brzmi. Za bardzo skupiasz się na dokładnym odwzorowaniu pokoju, przez co nie dość, że usypiasz wyobraźnię czytelnika (jeśli mamy zbyt dokładny opis, to nie ma miejsca na taki pierwszy, naturalny odruch wyobraźni, bo czytelnik za bardzo stara się sobie wyobrazić konkret), to jeszcze wygląda to właśnie jak opis z folderu.

Wiem, że narracja w 2 osobie kusi. Bardzo kusi. Ale wymaga naprawdę dużego kunsztu i doświadczenia pisarskiego, żeby wykorzystać jej potencjał. Inaczej to po prostu wygląda źle.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Jeszcze jedno tak na szybko. Odziany w zimowy plaszcz to moze byc Aragorn albo Wolodyjowski. A Karolina po prostu go nosi. Warto wybierac slowa do klimatu i konwencji tekstu.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

MaD91: "Mgła może być różna – zbliżona do dymu, unosząca się strzępami, o różnej gęstości. Przyrównuje ją do mleka, by podkreślić jej „lepkość”. Nie musi być też biała – światło latarni, neony i inne zmieniają jej barwę. "

Okej, ale jeżeli nie piszesz, że mgła nie jest zielona od blasku neonów, to ja zakładam, że jest biała. Na tym polega "zabawa" z wyobraźnią czytelnika. Mówisz "mgła", ja myślę "biała". Taki prosty odruch, o którym wspomniał Brajt.

*jeżeli nie piszesz, że mgła jest zielona (napiję się za możliwość edycji w przyszłości :) )

OK. A czy Tobie też nie odpowiada pierwszy akapit, brajt?

Cofam, co napisałem, bo nie zauważyłem Twojego pierwszego posta.

Gdyby tak można było niektóre posty usuwać... Ale może kiedyś...

Nie przebrnąłem do końca. Ale wypowiem się na podstawie tego, co zdołałem przeczytać. Po pierwsze, czyta się to dziwnie. Wszystko przez pomieszanie z poplątaniem, jeśli chodzi o narrację. Dokładnie o to zwracanie się bezpośrednio do czytelnika. Mnie to osobiście strasznie wkurzało, kojarzyło mi się z takimi opowiadaniami – grami, w których było opisane co robisz i mogłeś wybrać zachowania swojego bohatera. Po drugie, opisy. Zbyt dokładne. Kwadratowe okno – szczerze mówiąc, to jest mi wsiorawno czy ono było trójkątne, czy okrągłe. „Dostrzegasz w jego centrum stoliczek, a na nim czarny telefon; wielki fotel w kącie; krzesła obite materiałem poskładane jedno na drugie.” – to też w sumie taki opisowy zapychacz. Nic nie wnosi, nawet klimatu nie buduje. Można to było przemycić inaczej, podczas jakiejś rozmowy w tym pokoju, czy czegoś… Błędnie powstawiane przecinki w niektórych miejscach pomijam, bo ja też mam problemy z ich prawidłowym używaniem.

Zbliżasz się do okna, a podłoga nie skrzypi, bo ciebie tam nie ma. – tego typu kfiatki też tu kfitną. Zdanie troszki bez sensu…

Do tego niektóre opisy były strasznie „poetyckie”. Wiem, że niby miały nadać klimat i zbudować nastrój, ale mnie szczerze mówiąc niektóre z nich bawiły. Np. ta rozlana gęstym mlekiem mgła.

Gęsta zawiesina zastępuje tutaj powietrze i załamuje światło, tworząc szeroki, stożkowaty promień wychodzący z okna.

Słyszysz granie telewizora zza ściany, wdychasz to zimne, mokre, zakurzone powietrze. – Albo tu. Piszesz, że powietrze zastępuje gęsta zawiesina, ale jednak jakimś cudem to powietrze wdycham.

Tekst, brzmi, jakbyś na bieżąco relacjonował wydarzenia komuś niewidomemu. Spróbuj napisać coś krótszego, mniej nafaszerowanego rozpasłymi opisami i w najprostszym czasie, czyli przeszłym.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki za uwagi, Fasoletti. Pewnie wezmę je pod uwagę następnym razem.

Nowa Fantastyka