
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Cześć. Jak udała Ci się podróż?
– Cześć Wojtku. Całkiem dobrze, choć ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że w Polsce nawet najszybsze linie i tak wleką się niemiłosiernie. Jednak mniejsza z tym. Na zaspokojenie pierwszego pragnienia, to ja stawiam kolejkę skoro cię już wyciągnąłem?
– Jak uważasz.
– Cześć Marcin. Nalejesz nam dwa piwka? Te co zwykle.
– Cześć Jarek! cześć Wojtek! Dawno wróciłeś? Jasne, że naleję.
– Dzięki. Przed dwoma tygodniami. Trochę byłem w Warszawie, nieco czasu spędziłem u rodziców, a teraz postanowiłem zawitać tutaj, spotkać się ze starymi znajomymi. Za kilka dni znów jadę do stolicy.
– Oj już nie pieprz, że starymi! – Rzucił z uśmiechem Wojtek.
– Dobrze, niech będzie młodymi, ale wypróbowanymi.
– Jedno piwko gotowe… i drugie też. Proszę. Szesnaście złotych.
– Zawsze darliście. Widzę, że wcale się to nie zmieniło, przez ten czas gdy nie było mnie w kraju – Powiedział Jarek z przekąsem i wyjął banknot stuzłotowy – Nie wydawaj. Będzie jeszcze na parę dalszych kolejek. Tylko licz, żebyś się potem nie okazał stratny.
Barman skinął uprzejmie, a potem podszedł do kolejnego klienta. Jarek i Wojtek chwycili tymczasem kufle i zaczęli spijać złotawy trunek. Dokoła robiło się coraz bardziej gwarno. Przyjaciele rozglądali się przez pewien czas po klubie, a potem Wojtek spojrzał ku swemu towarzyszowi i zaczął wypytywać z zaciekawieniem.
– Dobrze cię widzieć brachu. Opowiadaj co u ciebie. Jak Ewa? Co u dzieciaków?
– A dzięki. Ja też cieszę się, że widze twoją gębę. Ewa całkiem nieźle. Z dzieciakami też całkiem w porządku. Mariusz chodzi już do przedszkola, a Paula choć to przecież dopiero pięciolatka czyta już nie gorzej ode mnie, hehe. Nie mogę narzekać. No ale opowiedz lepiej co u ciebie. Przecież na pewno masz w zanadrzu sporo ciekawych historii. U mnie to tylko rodzina, praca, hobby, rodzina praca, hobby. Niby wszystko to dobrze i w każdej z tych cząstek mojego życia czuję się pewnie, ale z drugiej strony brakuje takiego dreszczyku emocji jak u ciebie.
– Takie życie w nerwówce też ma swoje wady. No ale skoro już pytasz, to rzeczywiście od naszego spotkania sporo się zdarzyło i pewnie byłoby o czym opowiedzieć. Ile to już minęło? Dwa lata?
– Chyba bedzie.
– No tak… Od czego by więc zacząć? Jak wiesz firma zaproponowała mi przeniesienie się do ich biura w Paryżu. Po trosze zależało im chyba na tym, by przetestować moje możliwości, a po części rzeczywiście wynikało to z faktu, że to właśnie ja mogłem tam być potrzebny. Nie wgłębiając się jednak zanadto w rachuby moich szefów muszę powiedzieć, że nie żałuję decyzji, by przystać na tamtą propozycję. Zawsze lubiłem Paryż. Tym razem również mnie nie zawiódł. Trafiłem do ciekawego zespołu. Pracowałem głównie z Francuzami, ale było tam też kilka innych osób z Europy wschodniej. Razem zajmowaliśmy się przygotowaniem planów rozwoju firmy dla większej części jej placówek na kontynencie. Szefowie byli ze mnie zadowoleni i już po półtora roku zostałem dyrektorem komórki planistycznej. Spora nobilitacja, a przy tym i z pieniędzmi od razu zaczęło być sporo lepiej, choć i tak nie mogłem narzekać. No i nagle pośród tej sielanki, przed trzema tygodniami wezwał mnie prezes. Trochę się przestraszyłem, bo nigdy wcześniej nie wzywał mnie do siebie nie podając powodu, ale co było robić? Szybko stawiłem się u niego, a ten od progu pyta mnie czy nie tęsknie za krajem. Pomyślałem, że rzeczywiście gdzieś musiałem się wyłożyć i pewnie będę musiał wracać do swojej starej fuchy w Warszawie. Po chwili okazało się, ze wręcz przeciwnie. Dowiedziałem się, że za nieco ponad miesiąc na emeryturę przychodzi prezes naszej spółki córki w Polsce. Szef proponował mu, żeby pociągnął tę pracę jeszcze ze dwa lata, ale mówił, że jest już tym wszystkim zmęczony i chce wreszcie nieco odpocząć, wygrzać tyłek na słońcu i zająć się żoną (a żonę ma młodą). Jako że Francuzi mnie już nieźle poznali i mieli do mnie pewne zaufanie, a z kolei ja z początków swojej pracy dobrze znałem tutejsze realia, zaproponowali mi, bym zastąpił Markowskiego. Oczywiście długo nie zwlekałem z odpowiedzią. Przyjechałem tu już miesiąc wcześniej, żeby trochę odpocząć i jeszcze przed przejęciem obowiązków wprowadzić się w sprawy firmy. Nie zwlekałem też wiele, by dać ci znać, że jestem. Maile to jednak nie to samo co żywa rozmowa, a tych, które kiedyś ciągnęlismy przez całe noce z tobą jakoś szczególnie mi tam brakowało.
– Miłe jest to co mówisz. A jak z życiem prywatnym? Chyba jest coś jeszcze poza pracą.
– Wiesz, w tym aspekcie chyba nic się nie zmieniło od czasu, gdy razem przychodziliśmy do tego klubu jeszcze na studiach. Rzadko śpię sam, rzadko zdarza się, bym przez kilka nocy był z tą sama kobietą. Nie mogę narzekać na brak powodzenia. Zresztą sam wiesz jak to teraz jest. Wiele nie trzeba się natrudzić. Zanim poznałeś Ewę miałeś przecież podobnie.
– Nigdy nie przybierało to takiej skali jak u ciebie, ale rzeczywiście. Gdyby nie trochę mniejsze zdolności i fakt, że nie jestem tak przystojny byłbym nie mniejszym podrywaczem.
– Dobrze wiesz, że nie o urodę tu chodzi, a na pewno nie jest ona najważniejsza. Zresztą kłóciłbym się z tym, że wyglądasz gorzej ode mnie.
– Niech już będzie, że po prostu twoja gęba podoba mi się bardziej od mojego odbicia w lustrze. Poza tym zawsze miałem do ciebie słabość – Mówiąc to parsknął śmiechem. Po chwili powściągnął się i zapytał – Ale powiedz mi jak tam dokładniej mają się twoje podboje. To, że jestem poza obiegiem, nie znaczy, że całkiem przestałem się tym interesować.
– No cóż. Parę ciekawszych się uzbierało odkąd się nie widzieliśmy. W pierwszym tygodniu w Polsce na przykład wybrałem się na spacer nad Wisłą. Był już wieczór, całkiem ładny nawet. Jakaś dziewczyna około dwudziestki też dreptała sobie po tej okolicy. Dało się dostrzec, że co najmniej figurę ma ładną, więc podszedłem nieco bliżej, by zobaczyć czy warta jest fatygi. Oj była! Zacząłem od tego czy wie co ciekawego dzieje się teraz w stolicy jeśli chodzi o kulturę, bo dawno nie byłem w mieście, a chciałbym się na nowo wprowadzić w warszawski światek. Domyśliłem się, że jest studentką, napomknąłem więc również o tym, że zaraz po tym jak ją zobaczyłem doszedłem do wniosku, że jest osobą, która może mi pomóc. Jeszcze tego samego wieczora poszliśmy na jakieś offowe przedstawienie. Było nawet niezłe. Potem wybraliśmy się do mnie do hotelu, żeby „wymienić opinie”. Zaimponowało jej chyba moje lokum i to jakie wino zamówiłem, bo nie napotkałem większego oporu, gdy postanowiłem zmienić temat naszego spotkania. Zrobiliśmy to trzy razy, a gdy rano musiałem wyjść do pracy i szykując się nieopatrznie ją zbudziłem (chciałem wyjść po cichu i zostawić jej pieniądze na taksówkę) wstrzymała mnie i skusiłem się na jeszcze jedno, niezwykle udane swoją drogą podejście. Potem musiałem dopłacić nieco taksówkarzowi, żeby złamał parę przepisów i bym mógł zdążyć na umówioną godzinę, ale nie ma wątpliwości, że było warto.
– Trochę na wariackich papierach, czyli nic się u ciebie nie zmieniło.
– No cóż… Następnej nocy też było przyjemnie, a przy tym udało się wyjechać i rozstać bez niepotrzebnych zajść typu telefony, wymiana adresami, czy cokolwiek w tym guście. Po prostu, gdy pierwszego ranka wychodziłem z pokoju zaproponowałem miejsce w jakim spotkamy się wieczorem, ona się zgodziła i już po dobrych dziesięciu godzinach byliśmy znowu razem. Poszliśmy do takiego starego kina na film… – Korzystając z pauzy wziął łyk piwa – Tym razem część „kulturalna” okazała się klapą, mam nadzieję, że nie zapłacili za dobrze reżyserowi tej szmiry, ale mimo marnego wstępu noc w hotelu okazała się jeszcze wspanialszą niż poprzednia. Może dlatego, że po drodze zahaczyliśmy o jedną z moich ulubionych restauracji. Dobra kolacja zawsze mnie pozytywnie stymuluje. Zresztą nie ważne. Rano jeszcze trochę się poprzytulaliśmy, pocałowaliśmy i powiedziałem, że muszę wyjść na dworzec. Ubraliśmy się, zjedliśmy śniadanie. Zamówiłem dla nas taksówki. Pod hotelem jeszcze buziak i „do zobaczenia”. No i kolejna znajomość za mną.
– Nie ciągnęło ci, by to chociaż trochę pociągnąć?
– Nie dlaczego? Zawsze tak robię. No przynajmniej od pewnego czasu, nie widzę dla siebie lepszego sposobu na zagospodarowywanie tej części swojej świadomości. Zresztą sam nie byleś lepszy.
– To było dawno.
– Dla mnie wcale nie. Widzisz, dzięki temu czuję się tak bardzo wolny, a zarazem silny. Nikt mnie do siebie nie przywiązuje, nikt mnie nie może skrzywdzić. Ta dziewczyna przez te dwie doby zapewniła mi poczucie, że jestem w jakimś innym wymiarze, ale gdyby to potrwała dłużej, mógłbym zacząć nabierać przekonania, że ona jest mi naprawdę potrzebna do szczęścia, co gorsze, że jest niezastąpioną, a przez to, mogłaby zacząć odczuwać przewagę nade mną i wykorzystywać to do zdominowania mnie i wyzyskania dla jakichś własnych ambicji. To zatrułoby nasze relacje i ani ja, ani ona nie bylibyśmy szczęśliwi, tymczasem, przy zachowaniu takiego układu, jaki w tamtej sytuacji w jakimś stopniu narzuciłem, oboje mamy piękne wspomnienia i nic poza tym. Żadnych zobowiązać, nieprzyjemnych doznań, obciążeń. Mówię ci, czasem taki dwudniowy „związek” to związek idealny! – Zakończył z satysfakcją.
– Czasem.
– A tymczasem pierwsza kolejka się skończyła… Marcin, możemy cię poprosić o to byś zajął się naszym pragnieniem?
– Jasne. Już nalewam… no chyba, że chodzi ci o jakieś inne pragnienie?
– Stary zbereźnik!
Przyjaciele na chwilę zamilkli i tępawo gapili się na w coraz większym stopniu zapełniające się piwem kufle. Gdy były już pełne, towarzysze unieśli je nieznacznie do góry i zgodnie wypowiedzieli swój zwyczajny toast „Żeby nasza przyjaźń nie zbrzydła się nam tak długo jak nasze ulubione piwa!” . Potem Jarek zajął się tym co zazwyczaj wychodziło mu najlepiej – mówieniem.
– Pozwolisz, że zapalę?
– Jasne. W sumie to jeśli będziesz tak dobry, poczęstuję się od ciebie. Niby rzuciłem już parę lat temu, ale jak jest taka okazja to kilka wypalę. Ewa nie powinna się czepiać, bo przecież od samego przebywania tu i tak powinienem solidnie przejść dymem.
– Tak cię sztorcuje?!
– Nie, ale gdy paliłem strasznie się martwiła. Wiesz, że zawsze byłem chorowity. Odkąd zerwałem czuje się lepiej, a ona nie musi się denerwować.
– No tak, rozumiem… Częstuj się proszę. Na czym to my skończyliśmy.
– Opowiadałeś o dziewczynie poznanej w Warszawie.
– No tak, ale jak już zaznaczyłem to co padło kończy tę historię. Mam jednak lepszą, dużo barwniejszą. Przydarzyło mi się to nieco po przyjeździe do Paryża. Nie znałem wtedy jeszcze zbyt wielu osób w mieście, toteż po pracy, by nie nudzić się w mieszkaniu, zazwyczaj wychodziłem na długie spacery, żeby trochę poznać te zakamarki miasta, które jeszcze nie były mi znane, a po drugie, żeby lepiej zbadać te, które były mi bliskie dzięki poprzednim pobytom. W trakcie jednego z takich kilkunastokilometrowych pochodów zawitałem pod Sacré-Coeur. Byłem już nieźle zmęczony, toteż przysiadłem na jednej z ławek u podnóża wzniesienia, na którym stoi bazylika. Miałem ochotę wejść na szczyt, bo bardzo lubię widok stamtąd, ale to jednak spory wysiłek. Chyba z pięć minut wgapiałem się w murzynów próbujących wciskać turystom te ich sznureczki i już zbierałem się do tego, by wstać, ale powstrzymał mnie obrazek, który zamurowałby pewnie większość zdrowych mężczyzn. Młoda wysoka dziewczyna o nienagannej figurze, jasnej, czyściutkiej cerze i ciemnych włosach spływających do połowy pleców. Przechodziła tuż obok, więc od razu opanowała mnie jedna myśl: „Niech się choć na chwilę zatrzyma!”. To był najwyraźniej mój dzień. Nie dość, że stanęła i przez chwilę szukała czegoś w torebce, to najwyraźniej nie mogąc tego znaleźć podeszła do okupowanej przeze mnie ławki, usiadła i tam kontynuowała swoje wysiłki. Nie było sensu czekać, była w końcu nawet nie o metr ode mnie. Odwróciłem się nieznacznie i uprzejmie zapytałem, czy nie mógłbym jej jakoś pomóc skoro czegoś tak usilnie poszukuje. Odrzekła, że nie, „No chyba, że noszę ze sobą błyszczyk?”. Może mi nie uwierzysz, ale od tego czasu noszę go prawie zawsze, i to tylko po to, bym gdy jeszcze mi się coś takiego przytrafi, móc odpowiedzieć twierdząco. Mogłem odebrać to co powiedziała jako próbę spławienia, ale gdyby tak było najpewniej odpowiedziałby po prostu „nie” lub „nie, dziękuję”. Jako, że obdarzyła mnie nieco większym zainteresowaniem, postanowiłem pociągnąć rozmowę. Zacząłem od głupio dość brzmiącej samokrytyki, że to niby dziś wyjątkowo nie wziąłem błyszczyka i że niezwykle tego teraz żałuję skoro mogłem w ten sposób poratować tak interesującą kobietę. Odpowiedziała dość zaczepnym tonem mówiąc „Skąd pan ma pojęcie, że jestem interesująca”. Bez zastanowienia orzekłem więc „W sumie to nie mogę mieć pewności, ale zawsze wychodzę, z założenia, że drugi człowiek jest ciekawy, może więc postarasz się bym nie stracił tego przekonania, przez nasze spotkanie.” Korzystałem z tej kwestii wielokrotnie. Zapytała w jaki sposób mogłaby to zrobić. Widziałem, że się zainteresowała, bo przestała grzebać w torebce, i zaczęła dość uważnie na mnie patrzeć. Miała duże niebieskie oczy. Odrzekłam, że może opowiedziałaby mi coś o sobie, pewnie, znalazłabym w tym wiele elementów, które utwierdziłyby mnie w przekonaniu, że każdy człowiek jest wyjątkowy, a może nawet wzmocniłaby je. No i zaczęło się. Rozmawialiśmy na różne tematy, ale przeważnie dotyczące jej. Sam zresztą do tego bardzo dążyłem, bo przecież cóż jest dla człowieka bardziej interesujące niż on i jego sprawy. Prowadząc dyskusję w ten sposób mogłem sprawić, że będzie odczuwała z niej większą przyjemność i tym chętniej będzie chciała ją kontynuować. Mam nadzieję, że teraz przez to moje gadulstwo, ty nie czujesz dyskomfortu.
– Nie. Zawsze zajmowały mnie te twoje tyrady.
– Skoro tak mówisz. – Uśmiechnął się, wziął kolejny, dość spory łyk piwa i wrócił do swej opowieści. – Dowiedziałem się, że jest studentką, że zajmuje się historią sztuki, że lubi lody o smaku cytrynowym i że jej torebkowe poszukiwania zaczęły się od tego, że chciała poprawić makijaż w drodze do pracy – w weekendy dorabiała wieczorami jako kelnerka w jednym ze znajdujących się niedaleko klubów. Rozmawialiśmy z dziesięć minut, a potem rzuciła, że niestety musi już iść, bo inaczej spóźni się. Odrzekłem, że szkoda, bo rzeczywiście zacząłem jeszcze bardziej podbudowywać się we wspominanym wcześniej założeniu. Zapytała jak mam na imię. Odpowiedziałem i zapytałem o jej. W ten sposób poznałem Monikę, jak ją nazywałem przez kolejne dni, czy też Monique, jak się wtedy przedstawiła. Nim odeszła zaproponowałem, żebyśmy wrócili do naszej dyskusji jutro w tym samym miejscu. Zgodziła się, a przy tym doszukała się w końcu tego swojego błyszczyka i napisała mi na dłoni swój numer telefonu. Spotykaliśmy się co wieczór przez nieco ponad tydzień, od tamtego spotkania. Za każdym razem, nasze rozmowy dotyczyły czegoś innego i za każdym miałem przekonanie, że ona czuje się w danym temacie świetnie. Zresztą nie dość, że była wszechstronna to miała jeszcze taki niepowtarzalny urok. Powoli zaczynałem dochodzić do dość przykrej dla mnie wniosku, że choć nie brakuje mi do tego determinacji szybko nie zaciągnę jej do łóżka, całkiem prędko jednak mogę stracić dla niej głowę. Spacerowaliśmy po Polach Elizejskich. Czasem całe wieczory spędzaliśmy nad Sekwaną. Ciężko było mi jednak wyciągnąć ją na butelkę wina, czy do kina. Za każdym razem było uroczo, ale ciągle trzymała mnie na dystans. Wiedziałem, że jest wolna, byłem też przekonany, że nie jest lesbijką, ale nawet o to, by stworzyć sytuację dogodną do pocałunku było niezwykle trudno. W końcu po dokładnie tygodniu zgodziła się, bym odprowadził do domu i przed wejściem udało mi się zdobyć na całusa. Odwzajemniła go, ale o dziwo, zaraz potem pożegnała się i zniknęła za drzwiami. Całkowita konsternacja!
Przez chwilę czułem, że to jest to, nawet zapomniałem, że chcę czegoś więcej. Po prostu zachwyciłem się nią, a ona potrafiła zwyczajnie odsunąć się ode mnie, uśmiechnąć i życząc dobrej nocy zamknąć drzwi. Nienawidziłem jej od tej chwili w jakiejś mierze, ale co gorsza nie potrafiłem się nawet zezłościć. Hormony zaczynały wygrywać i rozum poddawał się świadomości uczucia, które niektórzy nazywają miłością. Znałem je już, więc tym bardziej nie chciałem dać mu się pokonać. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć, a moje myśli wciąż krążyły wokół tamtego pocałunku. Co gorsza z mojej twarzy nawet na chwilę nie chciał zejść uśmiech, a to oznaczało, że jest już naprawdę źle. W końcu zasnąłem, a rano wziąłem zimny prysznic i choć jakaś irracjonalna cząstka mnie wciąż buntowała się postanowiłem, że w trzy dni dopnę swego i skończę z tym wszystkim z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. W pracy, przy obiedzie, w drodze na nasze kolejne spotkanie, wszędzie towarzyszyła mi ta myśl i nawet na chwilę nie poddawałem się głupim czułostkowym doznaniom. Co z tego!? Wieczorem, gdy znów ją zobaczyłem szybko poddałem się. Znów zamiast grać swą rolę, drażnić ją i podsycać jej zmysły oddawałem się dyskusji o przewadze impresjonizmu nad ekspresjonizmem i kobiet u steru władzy nad mężczyznami. Było na prawdę źle, ale o dziwo znów czułem się… szczęśliwy. Tym razem wieczór skończył się tym samym co poprzedni, ale tym razem nawet nie buntowałem się w sobie. Zadowolony szedłem przez paryskie ulice do swojego mieszkania. Kolejnego dnia było to samo i porzuciłem myśl o tym, że zatryumfuję. Kolejny wieczór był taki spokojny, nawet nie wiele mówiliśmy. Milcząc miarowo stąpaliśmy do przodu. Nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się po raz wtóry pod jej drzwiami. Tym razem nie zatrzymała się jak zwykle na wycieraczce, lecz od razu otworzyła i o dziwo weszła do środka uśmiechem wskazując jednocześnie, że mnie zaprasza. Zamknęła za mną drzwi i bez słowa zsunęła z ramion swoją lekką ciemną sukienkę. Przez kilka sekund stała przede mną w bieliźnie, a ja jak idiota nie potrafiłem się nawet ruszyć. W końcu oboje uśmiechnęliśmy się tak jakoś… ufnie, zbliżyliśmy się do siebie i zaczęliśmy się całować. Po jakimś czasie, straciłem jego wyczucie na całą ta noc, uchwyciła mnie za dłoń i poprowadziła do sypialni. Rozpięła stanik i przyłożyła moja dłoń do piersi. Nie zamieniliśmy ani słowa. Po prostu kochaliśmy się. Byliśmy szczęśliwi i tak spokojni. – Na chwilę rozmarzył się i zawiesił mu się głos. Dopił piwo. Skinął na barmana, odczekał aż dostanie kolejna kolejkę, wypił prawie połowę piwa duszkiem, a potem zupełnie bez emocjonalnym głosem powiedział: – Gdy wychodziłem tego ranka ona jeszcze spała. Nigdy więcej jej potem nie spotkałem.
– Jak to? Zostawiła cię? Nie spróbowałeś zapukać do jej drzwi, jakoś na nią wpłynąć, chociaż zadzwonić.
– Nie i miałem rację. Ona też nie próbowała. To wszystko skończyło się najlepiej jak mogło.
– Ale dlaczego? Po czymś takim? Nie rozumiem. Coś musiało się stać, bez powodu nie zrywa się takiej znajomości.
– Tak, stało się, ale to co powinno. Zresztą to już nic ciekawego. Jest wiele dużo bardziej interesujących historii niż jakieś pomniejsze elementy tej.
Wojtek nie chciał nalegać i przez jakiś czas rozmawiali o pracy, boksie, coraz to innych kobietach Jarka i żonie Wojtka. Dyskutowali o postępach jego dzieci i osiągnięciach Barcy w ostatnim sezonie Ligi Mistrzów. Mijały godziny i kolejne piwa. Przez parkiet prześlizgiwały się kolejne ciała, w powietrzu było coraz gęściej od tytoniowego dymu. Było około trzeciej nad ranem i około siódmego piwa na głowę, gdy po raz kolejny wrócił temat kobiet.
– Tak, Azja to ciekawy kontynent, ale do Azjatek nie miałem jakoś szczęścia. Kilka razy próbowałem szczęścia, ale tylko dwa razy udało się domknąć, zresztą nie pamiętam już nawet imienia jednej z nich. Poznałem ją podczas służbowego wyjazdu do Marsylii. Turystka. Ta druga to taka młoda nauczycielka. Poznałem ją podczas wycieczki do Tokio na jednej z tamtejszych dyskotek. Bajeczna figura, a przy tym taka wiotka, ale w sumie nie można tego potraktować jako jakieś wielkie osiągnięcie. Podczas tamtej imprezy była nieco wypita, więc zaczęliśmy się całować już po jakichś dwudziestu minutach, a po dwóch godzinach już byliśmy w moim hotelu. Spędziłem z nią jeszcze dwie kolejne noce pozostałe do wyjazdu z miasta i nawet dałem swojego maila, gdy ta przed wyjazdem podarowała mi karteczkę ze swoim. W końcu i tak marna była szansa, żeby w jakikolwiek sposób kontynuować tą znajomość, więc dlaczego nie miałem się zdobyć na taką uprzejmość? Wymieniałem z nią nawet potem przez jakiś czas korespondencję, i muszę powiedzieć, że dopiero wtedy zauważyłem, że to całkiem ciekawa osoba, a nie tylko kawałek apetycznego mięska, ale po jakichś dwóch miesiącach to się skończyło. Tak zwyczajnie, niepostrzeżenie. Zresztą nawet w tamtym czasie sypiałem z innymi kobietami, więc może i tym lepiej, bo było dla mnie w jakiejś mierze krępujące, że ta drobniutka Hanako może się niepotrzebnie zadłużyć. Swoją drogą bardzo polubiłem jej imię. W japońskim ma ponoć oznaczać „dziecko piękne jak kwiat”. W istocie, choć była trzydziestolatką, miała w sobie sporo z dziecka i to nie tylko zważywszy na tę jej dziecinną buzię, ale i taką niesłychaną ufność.
– Nie myślałeś kiedyś, żeby założyć sobie jakiś dziennik opisujący twoje partnerki? Przecież z tego byłaby bardzo ciekawa książka.
– Nie, to nie ma sensu. Nie mówię tu rzecz jasna o książce. Gdy się zestarzeję, pisanie takowej byłoby to pewnie niezłym pomysłem na wypełnienie sobie tego bądź co bądź przykro zapowiadającego się czasu. Pamiętam jednak wszystkie świetnie i nic nie muszę zapisywać – to wszystko jest dobrze zapisane tu. – W tym momencie wskazał znacząco na swą głowę. – Pamiętam ich zapach, smak, szczegóły z poczucia humoru oraz sposób w jaki układały usta do pocałunków. Pamiętam jak patrzyły na mnie, gdy chciały dać do zrozumienia, że już nie czas na to by zajmować się dyskusją. Pamiętam siłę z jaką niektóre z nich potrafiły gryźć moją pierś, wargę lub, jak jedna z koleżanek na studiach, nos. Kojarzę świetnie ich zajęcia, fakturę i ciepło skóry. Mam wspaniale zakodowany sposób w jaki potrafiły mnie wodzić za nos i fortele jakich używałem, by skrócić ich opory. Ciągle mam w uszach ich głosy, tak te uwodzicielskie jak i dyszące rozkoszą lub płaczące w momencie, gdy dociera do nich, że to była tylko chwila. Te ostatnie są nieliczne, bo zwykle wolałem się po angielsku ulotnić, gdy miałem już to, do czego dążyłem. Smutne jest to, że któraś mogła to potraktować zbyt poważnie, może nawet się skrzywdzić, a ja o tym nie mogłem wiedzieć, ale nie sądzę, że jest to bardzo prawdopodobne. W końcu prawie za każdym razem dość wyraźnie było widać na jakich zasadach podchodzę do tych związków.
– Masz czasem wyrzuty sumienia? Dopadają cię myśli, że jednak nie powinieneś?
– Sumienia? … Sumienia to może nie, bo w końcu to taki chrześcijański wynalazek, a ja jak wiesz, już sporo lat nie jestem Chrześcijaninem, ale bywa, że czuję coś niepokojącego. Boję się, że jednak któraś poczuje coś takiego jak ja w tym nieszczęsnym czasie, który i ty pamiętasz. Nie chcę, by którakolwiek miała poczucie pustki, by którakolwiek czuła się wykorzystana, czy pogardzona przez osobę, która znaczyła dla niej wszystko.
– Więc może spróbuj stałego związku tak jak ja? Kiedyś bawilismy się tym samym, ale teraz choć ja sypiam wciąż z tą samą kobietą i nawet nie przechodzi mi przez myśl, by ją zdradzić to wcale nie czuję się mniej szczęśliwym człowiekiem od ciebie. No i nie myślę, o starości z takim pesymizmem.
– Nigdy?
– Nigdy. Jestem przekonany, że jako staruszek będę nie mniej szczęśliwym człowiekiem niż teraz.
– Nie o to akurat mi chodziło. Jestem raczej ciekaw czy rzeczywiście nigdy nie zastanawiałeś się nad tym, żeby zdradzić Ewę.
– Nie gadaj głupot.
– Ale jednak uznałeś za stosowne, by mówiąc mi o swoim związku upewnić mnie o tym. Gdybyś w ogóle się nad tym nie zastanawiał chyba i tym razem ta myśl nie postałaby w twojej głowie. – Wojtek nie odpowiadał, więc Jarek czując jego skrępowanie, przestał nalegać na odpowiedź. – Mogę się zresztą mylić, ale tak czy inaczej odwołując się już do twojego pytania, to powiem ci, że nie chciałbym zaczynać czegoś takiego jak związek. Ja już po prostu nie ufam kobietom. Może nie tak w ogóle, ale na pewno długoterminowo. Gdybym miał się z jakąś na dłużej związać, lub co gorsza ożenić, pewnie chcąc nie chcąc zaangażowałbym się, stałbym się słaby i przestałbym dawać tej kobiecie poczucie bezpieczeństwa oraz przestałbym jej imponować. W końcu by więc mną wzgardziła i w najlepszym wypadku uczucie jakie wcześniej żywiła zdechłoby z przyczyn naturalnych, a my zaczęlibyśmy się mijać, w najgorszym rzuciłaby mnie, pozostawiając jak takie poszarpanego przez sidła psa. Poza tym mało jest takich, które by mnie nie znudziły przy dłuższej znajomości.
– A tamta Monika?
– Francuska?
– Tak.
– …Ona mogła mnie nie znudzić, ale gdybym dał się wtedy ciągnąć w związek, to klęska rozbiłaby mnie ze szczętem. Już po związku z Kingą byłem rozbity, tymczasem Monika była wielokroć bardziej interesującą, a poza tym miała znacznie mocniejszy charakter. Już byłem w niej zadłużony. Gdyby to potrwało, pokochałbym ją. Ona była zdolna do tego, by uzależnić mnie od siebie tak, jak jestem zależny od powietrza, a skoro tylko by do tego doszło, jej utrata oznaczałaby, że dość szybko bym się udusił.
– Jakoś nie mogę uwierzyć w to, że po waszej pierwszej wspólnej nocy nigdy się już nie spotkaliście?
– Ale to prawda. Widzisz ja nie chciałem, a nawet gdy przychodziła mi na to ochota, to już nie miałem po co szukać kontaktu. Nawet nie chciałaby mnie widzieć. Jej znowuż duma nie pozwalała na to, by sama się do mnie zwróciła.
– Nie rozumiem. Nie odezwała się, bo ty tego nie zrobiłeś? To bez sensu!
– Nie. To nie o to chodziło. Widzisz, gdy obudziłem się tamtego poranka, a ona leżała przy mnie taka ciepła, piękna i bezbronna, a przez to paradoksalnie tak groźna dla mnie postanowiłem, że jakoś muszę z tym skończyć, że to ostatni dogodny moment. Wstałem z łóżka, znalazłem gdzieś na wierzchu plik czystych kartek i coś do pisania. Jedna z nich złożyłem w kopertę, a na drugiej zapisałem króciutki liścik. Po tym, gdy się zbudziła i zamiast mnie zobaczyła tę kopertę, a potem to co było w środku nie mogła mnie nie znienawidzić… Widzisz, ja do tej koperty włożyłem trzy banknoty, każdy po sto euro, a na karteczce napisałem słowa, których chyba nigdy nie zapomnę. Po polsku można to odczytać tak „Dziękuję ci za tę noc. Byłaś wspaniała! Zasłużyłaś sobie w stu procentach na taką co najmniej zapłatę. Gdybyś jeszcze chciała dorobić, daj znać.” Tak, to była dumna kobieta i nie mogła darować takiej zniewagi.
Na pewien czas zamilkli. Opróżnili w ciszy kolejną kolejkę, a potem, gdy już Wojtek zebrał nieco odwagi, zadał jeszcze jedno, dręczące go pytanie.
– Nie żałujesz?
– Tak. Codziennie. Codziennie też mówię sobie, że jednak tak trzeba było.
Zerknąłem. Edytuj dialogi, bo te to chyba z Open Office, nie? Jak edytujesz, przeczytam i bardziej skomentuje :P
Formatowanie, jakie tu zastosowałeś to kompletna porażka. Przebrnąłem przez dwa pierwsze dialogi i po fragmencie kilku następnych. Owe rozmowy przypominają mi przyjęcia w "Klanie". Tam wszyscy prowadzą tego typu konwersacje o dupie Maryni, uśmiechają się sztucznie i w ogóle zachowują, jakby mieli kije od miotły w tyłkach. Jednym słowem, wieje z tego tak straszliwą nudą, że masakra. Do tego już sam wygląd opowiadania, kojarzący się ze zbitym klocem, odrzuca. Nie chciało się ręcznie myślników powstawiać przy dialogach? Zmień to, póki jeszcze masz możliwość korekty, bo naprawdę odpycha. Ja odpuszczam, może znajdzie się ktoś, kto przez to przebrnie.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Tym kimś nie będę ja, gdyby ktoś pytał.
Kpiny z czytelnika (formatowanie dialogów) zniechęcają bardzo skutecznie. Książki w życiu w ręku nie miałeś? Nie wiesz, jak sobie z tym poradzić? Trzeba było wcześniej zapytać...
Dzięki za uwagi, nawet kąśliwe - mam nadzieję, że wziąłem je sobie dostatecznie mocno do serca.
No i proszę, Arkadiuszu --- można! Szkoda tylko, że nie od razu. No dobrze, koniec tego tematu.
Nie chcę Cie smucić, ale niestety muszę. To się kiepskawo czyta. Poruszasz temat w rzeczywistości istotny dla każdego, ale robisz to w taki jakiś akademicki, sztywny, referatowy sposób... Dialogi rażą ciągłą sztucznością, opisy nużą nadmiarem szczegółów, co kto zrobił, jak podniósł kufel i jak pił piwo... To można skrócić, uprościć z pożytkiem dla tekstu i jego odbioru. Jedynie te fragmenty, w których mowa o Monice, wydają mi się nieco żywszymi i prawdziwszymi od pozostałych treści.
Tak przy okazji: Monique. Monic nie występuje w zadnym z dwudziestu siedmiu języków, dla których słownik podaje wersje brzmień imion.
Podstawowa sprawa - W tym opowiadaniu nie ma FANTASTYKI, a to jest portal miłośników fantastyki. Dialogi, a właściwie pół-monologi są zbyt rozwlekłe, przez co nudzą. Popełniłeś też dwa błędy:
"ponad trzydziestoletni blondyn gaworzył z szatniarzem" - gaworzyć może niemowle, a dorosły gwarzyć
"Już byłem w niej zadłużony." - miałeś chyba na myśli zadurzony, czyli zakochany lub zauroczony