- Opowiadanie: Jedi Nadiru Radena - Feniks (cz. 1 z 2)

Feniks (cz. 1 z 2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Feniks (cz. 1 z 2)

"Polowanie nigdy się nie kończy".

 

Zar Bront uważał te słowa za swoje życiowe motto. Polowanie było celem jego życia, sposobem na utrzymanie się przy życiu, a także życiem samym w sobie. A w mniemaniu Bronta, postawnego mężczyzny w sile wieku, nic nie symbolizowało życia tak pięknie, wieloznacznie i wyraziście jak Feniks.

 

Ptak Życia – oczywisty cel jego Polowania, ostateczne trofeum, triumf życia nad śmiercią. Koniec Polowania to koniec życia, końcem życia jest zaś śmierć Feniksa. To nierozerwalny łańcuch powiązań.

 

Zar Bront otworzył oczy, po kolei rozciągnął wszystkie mięśnie rąk, przesunął wzrokiem po instrumentach pokładowych swojego statku. Żarzący się na zielono przycisk przykuł jego uwagę. Dotknięcie palcem na chwilę zgasiło blask klawisza.

 

Kabina eksplodowała feerią barw, pogrążając Bronta w skomplikowanej sferze holograficznych obrazów. Oczy pilota statku z chłodną precyzją przeskakiwały z jednego hologramu na drugi, aż zatrzymały się na trójwymiarowym ekranie komputera taktycznego. Zar zacisnął palce na sterach maszyny i powiedział cicho:

 

– Naprzód, pełna prędkość.

 

Feniks nie był li tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni. Istniał naprawdę, jak wiele innych mitycznych stworzeń – lecz z nich wszystkich przetrwał jako jedyny. Dlaczego tak się stało? Zar znał setki teorii na ten temat, ale jedna przemawiała do niego w szczególny sposób. Feniks podobno wzbił się do gwiazd, poznawszy prawdziwą naturę rasy ludzkiej. Jej podłość, małostkowość i ignorancję.

 

Bront przez moment delektował się mocą przyspieszenia swojego statku. Potem delikatnym ruchem nadgarstka wprowadził go na nowy kurs. Za iluminatorem coraz szybciej i szybciej śmigały masywne sylwety potężnych gwiezdnych frachtowców, gargantuicznych kontenerowców i surowych okrętów sił porządkowych. Powoli przesuwał się ku granicy cienia masywnej planety widocznej u dołu.

 

Postęp cywilizacyjny ludzkości w końcu dogonił Feniksa. Wspaniały wynalazek dalekosiężnej teleportacji otworzył przed ludźmi całą galaktykę. Gwiazdy przestały być niedostępną dla ludzi kryjówką Ognistego Ptaka, jakkolwiek minęło kilka stuleci, zanim jego legenda przeistoczyła się w fakt. Fakt, dla którego zdobycia istoty ludzkie były w stanie uczynić wszystko, zapłacić każdą cenę. Także – co za ironia – cenę życia.

 

Oślepiające promienie światła słonecznego zakłuły Bronta w kąt oka, lecz powłoka iluminatora po chwili automatycznie się przyciemniła. Statek pędził przez pustkę kosmosu z zatrważającą prędkością. Powoli docierał do celu.

 

Zar Bront pstryknięciem palca odbezpieczył broń.

 

Ludzie polowali na Feniksa dla pieniędzy, nieśmiertelności lub samej idei. Niekiedy wszystkie te cele wiązały się ze sobą. Intergalaktyczne korporacje marzyły o pochwyceniu Feniksa, by posiąść sekret nieśmiertelności, a co za tym idzie władzę nad największą, paradoksalnie, potęgą życia: śmiercią. Oczywiście niebagatelną rolę odgrywały w tym pieniądze. Feniks był wart pół galaktyki. Niektórzy chcieli zabić Ognistego Ptaka, by tylko dowieść, że jest to możliwe. By zniszczyć ostatnią unikatową istotę, której ludzkość jeszcze nie unicestwiła.

 

Bronta interesowało tylko Polowanie.

 

Chmura iskrzących się punkcików zaczęła coraz bardziej odcinać się od upstrzonego gwiazdami kosmosu. Był to zwielokrotniony blask odległego słońca, odbijający się od kadłubów dziesiątek maszyn różnej wielkości i różnego przeznaczenia. Wśród nich był ten jeden jedyny, najbardziej niezwykły, przemierzający przestworza już od setek lat.

 

Komputer pokładowy w ciągu pół minuty odnalazł w tej gęstwinie pojazdów statek Feniksa, "Odrodzenie". Bront poświęcił cały majątek swego życia, by zdobyć szczegółowe dane na temat unikatowej konstrukcji antycznego statku, by w tym jednym, niepowtarzalnym momencie jego komputer nie pomylił go z żadnym innym.

 

Zar wycelował dziób swojego statku w pozycję, którą zajmowało "Odrodzenie".

 

Był to pojazd jedyny w swoim rodzaju, elegancka perełka inżynieryjna pierwszego pokolenia konstruktorów, którzy otrzymali do dyspozycji napęd teleportacyjny. Toporne, skrajnie utylitarystyczne kształty maszyn krążących po Układzie Słonecznym w poprzedniej erze, na tych kilka krótkich lat przeszły w łagodne łuki, zaokrąglone kadłuby oraz niepraktyczne, lecz piękne skrzydła, zdobienia i lotki. "Odrodzenie" – długie, opływowe, lekko trójkątne, pomalowane na wyblakłą już czerwień – wyglądało archaicznie, lecz było niewątpliwie dziełem sztuki. Szkoda było patrzeć na jego zagładę.

 

Ale to musiało się dokonać.

 

Kiedy cel znalazł się już w zasięgu Zara Bronta, mężczyzna zamknął oczy.

 

– Polowanie wreszcie się kończy – szepnął i nacisnął spust.

 

Głowica atomowa eksplodowała.

 

**********

Jakiś czas wcześniej.

 

Natrętny brzęczyk wyrwał Elionę z zamyślenia. Kobieta spojrzała przez świeże jeszcze łzy na antyczny ekran, monitorujący okoliczną przestrzeń kosmiczną. W stronę oznaczonego zielonym kolorem "Odrodzenia" z ogromną prędkością zbliżał się żółty punkcik. Wierzchem dłoni otarła policzki i odchrząknęła, by pozbyć się nieprzyjemnej guli zaciskającej jej gardło.

 

Użyła pokładowego interkomu:

 

– Chyba mamy intruza w okolicy.

 

– Jakiego?

 

– Takiego, który szybko się przybliża – odparła kobieta z nutką sarkazmu, lecz od razu się zreflektowała: – Przepraszam, nie czuję się najlepiej. – Jeszcze raz odchrząknęła. – Wdrożyć standardową procedurę?

 

– Tak. Nadaj sygnał ewakuacji pozostałym statkom.

 

Pilotka dotknęła czerwonego klawisza na panelu łączności, nic się jednak nie wydarzyło. Spróbowała ponownie i jeszcze raz. Bez efektu. Poczuła nieprzyjemne mrowienie na karku.

 

– Panel znowu się zaciął, nie mogę przesłać sygna… – Reszta wypowiedzi utknęła jej w ustach. Kiedy znowu przemówiła, wówczas zrobiła to rozgorączkowanym głosem: – Intruz odbezpieczył broń!

 

– Spokojnie.

 

– Ty możesz być spokojny, ale ja nigdy nie będę! – wybuchła nagle, nie mogąc powstrzymać emocji. – Nie jestem pilotką wojskową, nie umiem… nie umiem… – Migający na ekranie punkcik ogarnął ją przemożną paniką. – Wykonuję skok!

 

– A sygnał?

 

Kobieta zawahała się, ale w tym momencie cała kabina rozwyła się buczeniem alarmu zbliżeniowego. Pilotka odruchowo pociągnęła za dźwignię i nim zdała sobie sprawę z tego, co właśnie uczyniła, było już za późno.

 

Teleportacja dokonała się natychmiastowo. W jednej chwili byli pośród obcych statków, w drugiej zaś na samej granicy wspaniałej, szmaragdowo-purpurowej mgławicy gwiezdnej. Obraz w iluminatorze na krótki moment oderwał ją od rzeczywistości, olśnił i przytłoczył swym majestatem.

 

Potem przyszło opamiętanie. I powróciły wszystkie koszmary, które jej się śniły przez ostatnich kilka nocy. Ukryła twarz w dłoniach. Choć próbowała z całych sił, nie potrafiła powstrzymać kolejnych łez.

 

Ze złością uderzyła w wyłącznik interkomu.

 

– Gdyby nie ty… – załkała, wyciągnęła chusteczkę i przez dłuższą chwilę bezskutecznie starała się oczyścić nos. W końcu dała sobie spokój, czując, że tylko pogarsza sytuację. Tak jak pogorszyłoby ją dokończenie zdania.

 

Boże, pomyślała, jaką ja jestem bezduszną osobą. Miała świadomość, że ci ludzie najpewniej zginęli, gdy nastąpił atak tajemniczego intruza. Tak było zawsze. Łowcy nagród nie zważali na inne istoty. Gdy "Odrodzenie" znikało z ich celowników, dostawali krwiożerczego szału. Zabijali kogo popadnie.

 

Ci wszyscy biedacy, z którymi jeszcze niedawno karmiła się tą samą złudną nadzieją, zginęli – a ona mogła rozmyślać tylko o swoim nieszczęściu. Nieszczęściu, które wcale nim nie było. Nieszczęściu, na które sama się dobrowolnie zgodziła.

 

– Pani Eliona?

 

Zaskoczona kobieta wzdrygnęła się i gwałtownie obejrzała za siebie. W grodziach do kabiny stała szczupła, wysoka dziewczyna w błękitnym uniformie typowym dla bizneswoman. Na jej urodziwej twarzy również odmalowało się zaskoczenie. Zauważyła łzy i zaczerwienione oczy pilotki.

 

– Widzę, że przychodzę w złym momencie…

 

Dziewczyna zaczęła się pospiesznie cofać, lecz Eliona powstrzymała ją gestem i przykleiła na wargi sztuczny uśmiech. Kolejna cudownie uzdrowiona osóbka, pomyślała z pewną dozą ironii pilotka.

 

– Nie nie, wcale nie jest zły. – Szybko się pozbierała. – O co chodzi?

 

– Jestem Vera – rzekła uprzejmie, podchodząc bliżej. Miała urzekające błękitne oczy, lecz dobre wrażenie zaprzepaszczał bijący z nich chłód. – Możemy od razu zacząć mówić sobie po imieniu? Tak jest wygodniej. Ile trwa zabieg? A może nie powinnam pytać?

 

Eliona ściągnęła brwi.

 

– Myślałam, że już go pa… znaczy, wzięłaś.

 

– Ja? – Vera pokręciła głową. – Mój narzeczony. Właśnie jest u niego. Po tym wszystkim…

 

– Znasz cenę? – wtrąciła nagle pilotka, spoglądając prosto w oczy dziewczyny. – Wiesz, co zażąda w zamian?

 

Vera zmrużyła jedną powiekę.

 

– Dziwnie to mówisz. – Lekko pokiwała głową. – Wiem, czego zażąda. Ciebie też wyleczył, prawda?

 

Eliona wbiła spojrzenie w podłogę.

 

– Prawda. – Minęło kilka sekund, nim znalazła w sobie siłę, by odpowiedzieć na pierwsze pytanie: – Wszystko zależy od tego, o jakiej chorobie mówimy i…

 

– Ciężkie uzależnienie.

 

– Uzależnienie? – Uniosła brwi. – Nieważne, to i tak nie moja sprawa. No więc myślę, że najwyżej pół godziny. To nie coś w rodzaju zagrożenia natychmiastową śmiercią, bo wtedy byłoby dłużej i…

 

Przerwała, dostrzegłszy wyraźnie tężejącą twarz swojej rozmówczyni.

 

– Od kiedy tu jesteście?

 

– Od ponad trzech godzin – odparła cicho Vera i spytała niepewnie: – Czy to źle?

 

– Nie mam pojęcia. Rzadko was widuję… Was, to znaczy uzdrawianych.

 

– Nie lubisz patrzeć na ich radość. Czemu?

 

Pytanie nie tyle zaskoczyło, co zdenerwowało Elionę. A co ją to wszystko obchodzi? Czuła narastającą irytację. Nieznajoma dziewczyna najpierw bezceremonialnie wchodzi do jej ‘sanktuarium', a potem jeszcze z butami w jej życie, jakby się znały od kołyski. Miała ochotę jej to ostro wygarnąć, ale skończyła tylko na rzuceniu ostrzegawczego spojrzenia i słowach:

 

– Po prostu nie lubię.

 

– W porządku, nie chciałam…

 

Uwagę obu kobiet przykuł metaliczny dźwięk ciężkich kroków stukających o pokład statku. Zza grodzi wychynął młody mężczyzna przypominający upiora. Nim wpadł w ramiona Very, Eliona z grozą odnotowała, że ma straszliwie bladą skórę, przekrwione oczy, a półdługie włosy są utrzymane w całkowitym nieładzie. Wrażenia nie poprawiał pognieciony garnitur, wiszący na nim jak na niedopasowanym wieszaku.

 

– Co się stało? – szepnęła Vera zatroskanym głosem. – Adnenn, co się stało?

 

Mężczyzna puścił ją i opadł ciężko na pusty fotel przeznaczony w dawnych latach dla łącznościowca.

 

– Feniks… – Spojrzał bezsilnie na swoją narzeczoną, która przy nim kucnęła. – Feniks zawiódł, Ve. Nic nie mógł zrobić, zupełnie nic.

 

– Nic? Ale… ale… – Dziewczyna najwyraźniej miała trudności z przyjęciem tej informacji. Eliona poczuła ukłucie litości dla niej, po czym przewróciła oczami. Właśnie dlatego nie lubiła patrzeć na odratowanych. Ponownie przeżywała wszystkie emocje, jakich sama doświadczyła. Zarówno te dobre, jak i te złe. – Musi być coś, co możemy zrobić. Na pewno… na pewno to nasza wina. Feniks jeszcze nigdy nie zawiódł. Nigdy…

 

– Ve, posłuchaj. – Schwycił ją za ramiona. Chociaż nadal miał ten sam, straszny wyraz twarzy pogodzonego ze swoim losem człowieka, w jego oczach widać było zrozumienie. – Każdy ma swoją granicę możliwości, nawet Feniks, nawet on nie może… nie może wszystkiego.

 

Eliona niespodziewanie odniosła wrażenie, że nie powinna się przysłuchiwać tej rozmowie. Ale mimo tego nie była w stanie się poruszyć.

 

– On może wszystko – rzekła twardym tonem Vera. Wzięła Adnenna za rękę i ty samym zmusiła go, by wstał razem z nią. – Pójdziemy do niego razem i spróbujesz ponownie.

 

– Ve…

 

– Przepraszam. – Pilotka postanowiła w końcu interweniować, choć to, co chciała powiedzieć, było niesamowicie bezduszne, urzędniczo bezduszne. – To się jeszcze nie zdarzyło, ale… reguły nadal obowiązują. On musi odpocząć i nie wolno mu przerywać…

 

– Tu chodzi o jego życie! – wyrzuciła z siebie po pierwszym szoku Vera, wskazując na Adnenna. – To go wykańcza, jeszcze jeden dzień, a może dojść do najgorszego!

 

– W takim razie nie powinien był szprycować się prochami w pierwszym miejscu – odwarknęła Eliona, tracąc znowu nad sobą panowanie. – Marnujecie jego czas i mój czas. Kiedy ja tu przychodziłam… Nie, kiedy mnie tu wleczono, bo nie miałam nawet siły podnieść powieki, byłam chodzącym trupem! A wy? – prychnęła. – Żyjecie, chodzicie, mówicie i oddychacie w najlepsze.

 

Vera przez chwilę stała bez ruchu, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w pilotkę. Widząc ją w tym momencie, Eliona mimo woli poczuła wyrzuty sumienia i już otwierała usta, by przeprosić za swój wybuch, ale – znowu – mleko już się rozlało.

 

– To nie był wybór Adnenna – szepnęła Vera i podtrzymując narzeczonego, wyszła z nim z kabiny.

 

Eliona postawiła krok do przodu, ale zatrzymała się w tym miejscu. Uderzyła otwartą ręką w ścianę kabiny, odwróciła się i z powrotem zasiadła na fotelu.

 

Po chwili dwie strużki łez podążyły śladem swoich poprzedniczek.

 

**********

Adnenn czuł w głowie otępiający ból, ale ze wszystkich rzeczy, które w tej chwili mu doskwierały, ta była na swój sposób miłą odmianą. Gdy się na niej koncentrował, na krótki czas zapominał o potwornym ssaniu w żołądku, suchości w ustach, gardle i przełyku, dojmującym bólu mięśni – i przede wszystkim narkotycznym głodzie, którego nie dało się nigdy zaspokoić.

 

Teraz, kiedy mógł myśleć tylko o upadku swojej nadziei, miłą odmianą była także zwykła rozmowa.

 

– Kim ona jest?

 

– Co? – Vera zdawała się być nadal gdzieś w innym świecie. – Pilotka? Kimś, kto niebywale cierpi i nie jest tu z własnej woli.

 

– Ciekawe, bo tutaj pierwsze sprawia, że drugie nie zachodzi – stwierdził melancholijnie mężczyzna.

 

Stali już przed wejściem do komory Feniksa. Dziewczyna położyła wolną dłoń na panelu kontrolnym obok grodzi, lecz w odpowiedzi przywitało ją buczenie i czerwone światło. Kolejne próby przyniosły identyczny efekt. Drzwi były zamknięte na głucho.

 

– Musimy z tobą porozmawiać – rzekła donośnym tonem Vera, spoglądając, trochę zabobonnie, w metalowy sufit. – Proszę.

 

– Te istoty zginęły za mnie.

 

Adnenn poczuł przez zaciśniętą wokół jego pasa rękę Very, że dziewczyna wzdrygnęła się. Głos docierał zewsząd, a zarazem znikąd. Nie miał swojego źródła, co przyprawiało mężczyznę o zwielokrotnienie sensacji wyczuwanych w brzuchu. Nie rozumiał jednak znaczenia słów Feniksa.

 

– Jakie istoty? – zapytał.

 

– Takie jak wy, pełne nadziei, a teraz pozbawione jej na zawsze.

 

Adnennowi w umyśle włączyła się malutka żaróweczka.

 

– Chodzi o te statki, które otaczały "Odrodzenie"? Co się z nimi stało?

 

– Unicestwione.

 

Mężczyzna nagle poczuł się jeszcze gorzej, jak jakiś podły pasożyt. Wrażenie to w okamgnieniu uleciało, ale zostawiło po sobie ślad w postaci gęsiej skórki. Bądź co bądź, Vera mogła być jedną z ofiar.

 

– Przez kogo?

 

– Tych, którzy cenią w życiu tylko wartość śmierci. Tych, którzy…

 

– Czy to nie może poczekać? – wtrąciła się Vera zdenerwowanym tonem. – Oni nie żyją, nie odwrócimy tego, nie każdy potrafi odradzać się z popiołów. I nie każdy potrafi leczyć łzami każdą chorobę, każdą zarazę, jaka w ciągu tysiącleci dotknęła galaktykę. Każdą, z wyjątkiem tej jednej. – Głos jej się załamał tak, że Adnenn musiał zacisnąć mocniej dłoń na jej ramieniu. – Prosimy… Jesteś naszą jedyną nadzieją.

 

Odpowiedź przyszła po długiej i nieprzyjemnej ciszy:

 

– Obawiam się, że nadzieja to była płonna.

 

– Nie! – Mięśnie na twarzy Very zadrgały w gniewnej desperacji. – Nie, poświęć więcej czasu na zbadanie go, skoncentruj się bardziej na jego chorobie, a na pewno… na pewno znajdziesz sposób. Zrobimy wszystko, co sobie zażyczysz!

– To nie jest kwestia ceny.

 

– A kwestia czego? – spytała Vera ze łzami w oczach. – Chcę to zrozumieć.

 

– To kwestia niemożności wykonania zadania.

 

– Ale…

 

– Ve. – Adnenn wolną ręką zwrócił twarz narzeczonej w swoją stronę. – Wystarczy. Widać taki jest już mój los, że…

 

– Żaden los nie jest nigdy z góry ustalony.

 

Tych słów nie wypowiedziała bynajmniej Vera. Przyszły z ust Eliony, która stała za nimi z niewyraźną miną, pełna rezerwy i wahania. Ta niewysoka kobieta, jak dopiero teraz z zaciekawieniem zauważył, miała opuchnięte oczy i rozbiegany wzrok.

 

– Dlaczego nie możesz wykonać zadania? – spytała Feniksa.

 

– Ponieważ nie potrafię wyeliminować przyczyny choroby.

 

Vera poruszyła się niespokojnie, ale nic nie powiedziała.

 

– Możesz to sprecyzować?

 

– Albo moje łzy nie docierają do źródła choroby, albo choroba ich unika.

 

– Czy to możliwe? – zdziwiła się pilotka.

 

– Dlaczego o tym nie pomyślałam? – powiedziała nagle do siebie Vera, łapiąc się za głowę. – Dlaczego o tym nie pomyślałam? Jak mogłam myśleć, że to głupi przypadek?

 

– Ve, o czym ty mówisz?

 

– To jest możliwe – odparła z mocą, z roztańczonym wzrokiem, ignorując pytanie narzeczonego. – Jeśli odpowiednio zaprogramuje się chorobę lub wirusa! Wtedy wszystko jest możliwe. A już szczególnie, gdy ktoś dokładnie wie, co konkretnie ma być unikane.

 

Uśmiechnęła się szeroko, objęła Adnenna i powiedziała entuzjastycznie:

 

– Już wiem, co trzeba zrobić, Ad, już wszystko wiem!

 

Zamrugał. Trudno mu było uwierzyć w tak niezwykłą przemianę ukochanej, dlatego przyjął niespodziewaną wiadomość z mocnym zwątpieniem. Naprawdę chciał poczuć ten żar, który ona odczuła, ale na tym etapie już nie był w stanie.

 

Ból w brzuchu nasilił się. Coś niedobrego zaczynało się dziać z Adnennem. Żeby nie zwymiotować, zgiął się wpół. A może to właśnie mdłości zmusiły go do tego ruchu? Nic już nie wiedział.

 

– Cieszę…

 

– Ad! – krzyknęła Vera. Potem zapadła ciemność.

 

**********

– …narkotyk?

 

– Nikt nie wie, ale gdybym mu go nie podała, zmarłby na atak serca albo z powodu niewydolności organów.

 

– To… takie…

 

– Straszne? Strasznie zabrzmi to, co ci powiem, ale… przyzwyczaiłam się.

 

Adnenn nie miał pojęcia, gdzie jest i czemu ktoś zgasił światło w tym pomieszczeniu, lecz z jakiegoś powodu słyszał klarownie te dwa głosy. Po paru chwilach wytężonej pracy jego umysł doszedł do wniosku, że dwie kobiety, Eliona i Vera, rozmawiają o nim, a on leży obok, półprzytomny, nadal pod wpływem odurzającego narkotyku. Poczuł się mile połechtany, że dwie tak ładne dziewczyny tak się nim interesują.

 

Ale na haju, przypomniał sobie, człowiek myśli, że jest bogiem. Zwłaszcza że może wszystko słyszeć. Jak zawsze. Dlatego skupił się na dwóch głosach, patrząc na tę konwersację oczami ożywionej wyobraźni. Nazywał to żartobliwie punktem widzenia ślepego ducha, co niezmiennie irytowało Verę.

 

– Przepraszam za tamto, w kabinie z…

 

– Jak mogłaś wiedzieć, prawda? Pozwól, że cię o coś zapytam. Jak długo tu jesteś?

 

– Za długo – odparła gorzko Eliona. – Siedem miesięcy.

 

– To by wyjaśniało, skąd wiesz, jakie pytania należy mu zadać.

 

Pilotka mruknęła coś niewyraźnego – czy może prychnęła? To był dziwny odgłos.

 

– Teraz ja o coś zapytam. Czym jest to, o czym już "wszystko wiesz"?

 

– Nie spodoba ci się, co powiem.

 

– Próbuj, zobaczymy.

 

Adnenn jeszcze bardziej wysilił zmysł słuchu.

 

– Zajmuję się zarządzaniem finansami pewnego syndykatu. Jestem obrzydliwie bogata, stąd też nie płakałam za swoim statkiem, kiedy skoczyliśmy w tą całą mgławicę. Teraz dopiero przejrzałam na oczy i widzę, co się naprawdę stało w ciągu ostatnich kilku tygodni. Mój syndykat, MediCor, to firma farmaceutyczna. Jedna z tysięcy, które wydaje krocie na łowców nagród poszukujących Feniksa. Szczerze mówiąc nie obchodziła mnie ta sprawa… do czasu, aż stało się jasne, że Ognisty Ptak jest jedyną nadzieją Adnenna, oczywiście.

 

– Chyba nie do końca rozumiem…

 

– To oni otruli go narkotykiem. Co więcej, stworzyli i zaprojektowali ten narkotyk.

 

Adnenn, gdyby mógł, zachłysnąłby się z wrażenia. I nagle, jak jego narzeczona, doznał olśnienia.

 

– Wykorzystali to, że moja determinacja należy do najsilniejszych w galaktyce i nie spocznę, dopóki nie zdobędę tego, co zapragnę – kontynuowała Vera. – Wykorzystali, żeby dotrzeć do Feniksa. Nie wiem jak i kiedy, nie jestem badaczką ani naukowcem, ale czuję to całą sobą. Oni gdzieś są w pobliżu i tylko czekają na dogodny moment, by złapać ten statek w sidła. Być może potrzebują czasu, by nas zlokalizować. A co da więcej czasu, jak nie genetyczny cud nauki, superwirus zdolny uciec każdemu lekarstwu? – Prychnęła. – To genialny plan.

 

– Ale…?

 

– Ale my ich przechytrzymy. Zdobędziemy kwantowy skaner medyczny, nawiasem mówiąc kolejny cud nauki. Jest jednak pewien problem z tym urządzeniem. To jest ta część, która ci się nie spodoba.

 

– Jeszcze raz: zobaczymy. Jaki to problem?

 

– W tej chwili jedyny możliwy do wykradzenia egzemplarz znajduje się na stacji MedCoru w Gardzieli Uronthy. Musimy tam polecieć. Natychmiast.

 

Reakcja pilotki była tak gwałtowna, że na dłuższy moment Adnenn stracił słuch. Będąc na haju, zmysły miało się wyostrzone tak bardzo, że nadmiar hałasu był dla uszu niczym bomba atomowa.

 

**********

– Wybacz, ale najwyraźniej coś ci się pomyliło… Vera, tak? W porządku, przeprosiłam cię, pomogłam ci dojść do tego twojego błyskotliwego wniosku, ale to… to, o co mnie teraz prosisz… to już jest przesada. Nie, to jest coś, jak proszenie mnie o popełnienie samobójstwa.

 

Słuch powoli wracał pod kontrolę Adnenna. Mimo to dźwięczne kroki zdenerwowanej pilotki krążącej po pomieszczeniu raz za razem dźgały go boleśnie w uszy.

 

– Nie bardzo rozumiem – odrzekła Vera wolnym i zmieszanym głosem. – Gardziel Uronthy ma złą sławę, ale zawsze myślałam, że stają za tym tylko podkoloryzowane opowieści paru pilotów…

 

– Taki jest właśnie problem z wami, nie traktujecie nas poważnie – stwierdziła z wyrzutem Eliona, zatrzymując się. – To nie są jakieś tanie bujdy dla laików, żeby tamtędy przelecieć, trzeba mieć przewodnika, lata doświadczeń za sterami różnych maszyn i przede wszystkim statek, który wytrzyma kolejne fale mikrometeorytów, zabójczego promieniowania, burz elektromagnetycznych i dziesiątek innych rzeczy, których nawet nie potrafię nazwać. Musisz zrozumieć, ja nie umiałabym dotrzeć tą kupą złomu do celu.

 

– A czy nie można…

 

– Nie można – uprzedziła pytanie Eliona. – Teleportacja nie działa w rejonie zakłóceń elektromagnetycznych. Gdybyśmy skoczyli, to na miejsce wpadlibyśmy, nie wiem, w kawałkach, albo z rękami na miejscu nóg.

 

– Musi być coś, co… Ad? Adnenn?!

 

Usłyszał szuranie nóg, poczuł nieznośny ból w piersi – i kolejny raz odpłynął, tym razem na dobre.

 

Koniec części pierwszej (z dwóch).
Koniec

Komentarze

Przeczytałem. Nawet fajne, choć mam nadzieję, że druga część czymś zaskoczy, bo opowiadanie typu "Jest tam przejebane dotrzeć, bo przejścia pilnuje  100 tego, 200 tamtego i jeszcze 300 czegoś innego, ale spróbujem, choć doświadczenia nie mam" jest zwykle bardzo przewidywalne i z góry wiadomo jak się skończy...
Niemniej napisane ciekawie i przyjemne w czytaniu.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka