
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Terminator
Szli w gęstwinie już prawie dwadzieścia długich spoczynków. Przedzierali się przez zarośnięte zielenią obszary, sunąc powoli w mroku wysokich filarów, zwieńczonych zatrzymującym światło baldachimem. Odgarniali wielkie i wilgotne, pokryte włochatym meszkiem łodygi i liście wszelkich wymiarów, kształtów i odcieni. Gdyby nie Mg'hoe, ich przewodnik, który już raz przeszedł gęstwinę, pewnie dawno zmarliby z wycieńczenia albo zjedzeni przez któregoś z licznych tu drapieżców. Wielkiego potwora z paszczą pełną kłów albo milion małych robaczków zjadających wszystko, do gołej kości. Na szczęście Mg'hoe znał drogę, a przynajmniej takie robił wrażenie.
Naraz stanął i uniósł z lekka płaski, bezwłosy ogon, odsłaniając błękit. Jego uszy, dotąd spływające na ramiona, napuchły, zesztywniały i zrobiły się prawie granatowe.
– Zatrzymujemy się na długi spoczynek – zawyrokował i dodał rozglądając się uważnie – najpewniej jutro gęstwina ustąpi.
Gle'a odetchnęła z ulga. Miała już dosyć straszliwej duchoty, jaka panuje w gęstwinie. Podeszła wolno do swojego panuka mrużąc oczy i machając uszami przyjaźnie. Pogładziła go po trąbce i sierści miedzy oczami, po czym zaczęła zdejmować przytroczone do nosidła pakunki.
Tak samo postępowali wszyscy, którzy byli w drodze. Było ich ponad czterystu. Pochodzili z różnych plemion. Teraz odpoczywali w zielonym cieniu, w drodze do Rha'naga. Do miejsca, skąd raz na jedną długość życia widać dokładnie połówkę Rha.
Najstarsi spośród Sengali potrafili policzyć, kiedy trzeba wyruszyć, by dotrzeć na czas w okolice Rha'naga stanowiącego granicę, za którą rozciąga się tajemnicza kraina ciemności, zwana przez Sengali Gh'regh. Gle'a rozmyślała o tym, moszcząc sobie leże z miękkich, żółtych płatków rośliny pnącej się wśród wielkich liści. Wszystko było nowe, nieznane i obce, ale przewodnik był zawsze w pobliżu i mówił co można, a czego nie. Czasami przestrzegał, że po zjedzeniu smakowicie wyglądającego owocu boli głowa albo brzuch, innym razem zachęcał do próbowania jakiejś dziwnie wyglądającej rośliny.
Gdy już leżała na dosyć wygodnym posłaniu, odganiając się ogonem od małych latających stworzonek, które usilnie chciały posmakować niebieski, lepki płyn spod łusek, zaczęła rozmyślać o przebytej drodze i o czasie połowy Rha.
Obyczaj i konieczność zmuszała do wędrówek. Zazwyczaj w drogę ruszali młodzi, tacy jak ona, ale nie dzieci, których uszy ledwo odrosły, a ogony pokrywał jeszcze meszek. Wędrowali też starsi, którzy byli zbyt mali by ruszyć w drogę podczas poprzedniej połówki Rha. Gle'a stanowczo dzieckiem już nie była. Zdradzały to kształty, piękne obwisłe uszy mieniące się błękitem, czasami już sztywniejące oraz ogon pozbawiony prawie włosów, pod którym ukrywała soczysty błękit. Nie mogła pokazywać błękitu bezwstydnie, jak starsze Sengali. Opuściła już co prawda norę swoich rodziców ale była jeszcze przed poleżynami i musiała stosować się do obyczaju. Nie była już dzieckiem ale nie była jeszcze dorosła.
Świat jest dziwny, myślała. Nad naszymi norami i polami stale świeci jaskrawożółta tarcza Sen, a tymczasem, jak mawiali starsi, poza Rha'naga jest noc rozjaśniana tylko czasami bladym światłem Rha. Jak Gh'rnili mogą żyć bez Sen? Sen to przecież życie. Sen to wieczna jasność i wieczne plony pól pełnych brunatnej dojrzałej nuki. Sen to ciepło, którego brakowało chyba wszystkim w gęstwinie, a ponoć w okolicach Rha'naga ma być jeszcze zimniej. Wreszcie Sen spoglądający z góry to dobry ojciec pilnujący dostatku swych dzieci, dający suchość w norach, gdzie spędzali czas długiego spoczynku, a także krótkich przerw w codziennych zajęciach.
Po co Sengali ruszają w drogę? – to pytanie zadawala sobie odkąd mogła myśleć. Po co brnąć przez niezbadane, niebezpieczne tereny? Po co spędzać kilkadziesiąt dużych spoczynków poza bezpieczną i sucha norą, by dojść do Rha'naga? Czy to takie ważne, czy to przyniesie jakąś nagrodę? Jednak starsi, a szczególnie ci, co już widzieli połówkę Rha nad czubkiem własnej głowy tłumaczyli, że starożytne misterium trzeba spełniać aż po kres dni. Tego wymaga zarówno Rha, jak i Sen. Tego wymaga tradycja. Wymaga tego też zależność i więź pomiędzy Sengali i Gh'rnili. Jedni potrzebują drugich. Nie wiedziała, jak mogą przydać im się Gh'rnili ale nie protestowała, gdy nadszedł dzień wymarszu. Z jednej strony chciała zostać w cieniu nory, z drugiej zaś coś ją ciągnęło i wiedziała, że musi tylko wykonać pierwszy krok, przejść za pierwszą linię gęstych cieniokrzewów, gdzie już od dawna nie owocowały rosnące pod nimi czerwone tulo, teraz karłowate, małe i zasuszone, przypominające sobą słodki i odległy czas plonów.
Rzeczywiście, wystarczył jeden długi spoczynek drogi, by wiedziała, że uczyniła słusznie idąc, chociaż wędrówka zapowiadał się mozolna i bardzo uciążliwa. Dwa długie spoczynki po wyjściu z domu zostawili za sobą ostatnie cieniokrzewy, które w miarę ubywania czasu stawały się coraz bardziej zielone i wysokie. O ile w pobliżu nor były ledwie tak wysokie jak ona, to teraz były nawet trzy albo cztery razy wyższe. Nie dawały aż tyle cienia i w tych rejonach nie było też pod nimi nawet śladów cieniolubnych tulo, które musieli codziennie poić wodą przynoszoną z głębokich jaskiń, o wejściach dobrze skrytych między wydmami i cieniokrzewami.
Kilka długich spoczynków później dotarli do obszarów zdradzających, że niedługo zanurzą się w gęstwinę. Skalista i porośnięta tylko tu i ówdzie roślinami ziemia zmieniła się w pokryty zielonym, choć wyschniętym mocno dywanem, upstrzonym gdzieniegdzie kolorowymi plamami. Było tu znacznie więcej niż w okolicy nor różnych robaków i drobnych żyjatek. Niektóre wydawały się być mało przyjazne, o czym przekonał się pewien młodzieniec pogryziony podczas spoczynku przez pełzające po ziemi paskudztwo. Napuchnięta noga stała się przejrzysta jak galareta. Młodzieniec zmarł zanim ogłoszono koniec długiego spoczynku.
Białe strzępy pojawiające się na tle błękitu nieba przekonywały o tym, że bezsprzecznie zbliżali się do gęstwiny.
Gle'a wiele słyszała o gęstwinie, o braku Sen i braku suchości wewnątrz gęstwiny. Ale to co zobaczyła było dla niej bardziej niż przerażające. Spodziewała się, że ujrzy obszar usiany wysokimi cieniokrzewami, jak przekroczą linie wzgórz, dziwnie mało piaszczystych, twardych i pokrytych przyjemnie uginającą się pod stopami miękką zielenią. Zobaczyła jednak wysokie słupy zakończone zielonym dachem, pomiędzy nimi mniejsze, a wśród nich jeszcze mniejsze. Całość tworzyła zieloną ścianę, w która za jakiś czas mieli się zanurzyć. Przestraszyła się. Zresztą nie tylko ona. Niektórzy spanikowali i gdy dowiedzieli się, że spędzą w gęstwinie wiele długich spoczynków, postanowili wracać. Przewodnik nie mógł i nie chciał ich zatrzymać. Wtedy grupa wędrowców zmniejszyła się o połowę. Obyczaj kazał jednak aby wątpiący i bojaźliwi zostawili swoje panuka oraz swoje kosze i worki wypełnione po brzegi ziarnami nuki. Właśnie wtedy Gle'a otrzymała panuka, którym się zaopiekowała. Nie posiadała własnego i dlatego niosła ciężki kosz na plecach, jak wielu innych ubogich pielgrzymów. Teraz Gle'a dołączyła do grupy szczęśliwych posiadaczy towarzysza wędrówki, niosącego na swym grzbiecie pakunki.
Marsz przez gęstwinę nie był łatwy, jednak dopisywało im szczęście. Teraz, gdy przewodnik Mg'hoe zawyrokował, że gęstwina ustąpi, zaczęli cieszyć się, bo nie było w naturze Sengali ani żyć, ani nawet wędrować w takich dziwnych okolicznościach, wśród takiej ilości roślin i dzikich zwierząt. Młodzi z radości łączyli się w pary i miały miejsce wśród nich poleżyny, po których mogli zupełnie otwarcie, afiszować się błękitem i oddawać przyjemnościom. Gle'a tylko przyglądała się z boku i nie towarzyszył temu smutek czy zawód, że nie znalazł się odpowiedni młodzieniec. Nie radowała się jednak jak wielu i okazało się to słuszne. Zapowiedź przewodnika o końcu gęstwiny była przedwczesna. Następny okres wędrówki był bardzo nieprzyjemny. Najpierw, podczas długiego spoczynku, gdy zbierali siły i oddawali się rozmyślaniom, niebo stało się ciemne i z oddali doszły do nich straszliwe odgłosy, jakich wcześniej nigdy nie słyszeli. Uderzenie kamienia o kamień w wodnej jaskini albo odgłos ryku mn'raga, wielkiego jak pięciu Sengali, pędzącego między wydmami, były niczym wobec tych grzmotów. Jakiś czas później woda zaczęła lać się wprost w góry. Nie wiedzieli czy spływa z roślin, wysoko nad ich głowami, czy może leci z nieba. Nie było w wilgoci nic przyjemnego. Zrobiło się im zimno. Zbijali się w grupki i trzęśli się ze strachu i z zimna.
Dopiero kilka długich i mokrych spoczynków później ustąpiła woda lejąca się z góry i ustąpiła także gęstwina. Niestety, nie ustąpiło poczucie chłodu oraz coraz szczelniej przesłaniające niebo białe i szare kłęby sunące to tu, to tam.
Dalszą cześć wędrówki do Rha'naga zarówno Gle'a jak i pozostali pamiętają jak przez mgłę. Rachuba kolejnych długich spoczynków już dawno pozostała troską Mg'hoe i kilku starszych. Gdy ustąpiła gęstwina, jej miejsce szybko zajęły inne dziwaczne, chociaż znacznie bardziej ubogie tereny. Grube filary stały rzadziej i nie były aż tak gęste. Zieleń nie mieniła się różnymi odcieniami i była przez to nieco bardziej swojska dla Sengali. Wyglądała, jakby Sen swym światłem zabrał jej część wody, chociaż jego ciepło, gdy wychylał swą tarcze spomiędzy białych kłębów, nie powodowało wcale wzrostu ciepła w brzuchach, plecach czy ogonach. Sen wyraźnie zmienił swoje miejsce na niebie. W Sengali był wysoko, ledwie trzy pięści od czubka nieba. Tutaj, w tych dziwnych i zimnych krainach świecił zaledwie trzy pięści od dolnego krańca nieba. Starsi za pomocą zmyślnych patyków mierzyli miejsce, gdzie świeco Sen i orzekli ustami przewodnika:
– Będzie coraz zimniej. – Mg'hoe nie okazywał emocji ani strachu; mówił jak matka i ojciec zarazem. – Czas już założyć na siebie stroje z nuki i skóry. – wyciągnął rękę pokazując dłoń z długimi palcami – Zostało jeszcze dwa razy po siedem długich spoczynków i zaczniemy wspinać się na białą, zimną górę. – Pokazał palcem w stronę przeciwną do Sen, który akurat, co było chyba dobra wróżbą, wyjrzał zza ciężkiej zasłony sinawych kłębów. Te obłoki przypominały barwą uszy starca. Słuchający przewodnika Sengali wzięli to za dobry omen.
– Biała góra jest zdradziecka ale ja, Mg'hoe – uderzył się w pierś – znam bezpieczną ścieżkę!
Znał ją, bo już raz był w drodze i potem całe swe życie poświęcił przygotowaniom do następnej wędrówki. Instruował, jak zrobić stroje z włókien nuki, jak przygotować skóry do okrycia nóg, ogona i głowy. Gdy opowiadał o drodze wszyscy myśleli, że zmyśla albo celowo dodaje straszne rzeczy, żeby przypisać sobie więcej chwały i szacunku. Lecz teraz ci, którzy ruszyli wiedzieli, że nie powiedział im wszystkiego i część strasznych rzeczy przemilczał albo o nich nie wiedział wcześniej.
Nic bowiem nie wspominał o polujących w stadach zwierzach z wielkimi łbami, które zbudowane były chyba tylko z potężnej paszczy. Szare, pokryte sztywnymi włosami cielska poruszały się zwinnie i bezgłośnie. Zaatakowały podczas postoju i porwały trzech Sengali. Dwie kobiety i starszego. Jedna z kobiet nosiła młode w pąku…
Najpierw uzbroili się w długie kije i starali się odganiać bestie. Potem podczas każdego długiego spoczynku zabijali jednego panuka i kładli z dala od obozu obserwując. Bestie zabierały mięso i odchodziły, nie niepokojąc wędrowców.
Wreszcie, gdy już minęło obiecanych czternaście spoczynków i zaczęli tracić nadzieję i szemrać, zobaczyli w oddali lśniące w blasku Sen góry. Mieniły się kolorami, rożowym, żółtym i białym na przemian. Zauroczona Gle'a patrzyła na ten widok tak długo, aż Sen znowu schował się za strzępami, tym razem czerwonymi jak dojrzałe owoce tulo.
W czasie spoczynku śniła o słodkim tulo i ciepłym Sen. Obudziwszy się poczuła zimno tak wielkie, że z początku nie mogła ruszać nogami i rękami. Długo tarła odrętwiały ogon.
Wspinali się wśród dziwnie znajomej roślinności, bo wysokie zielone i rozłożyste słupy oraz wiele małych i nierzadko kolorowych roślin ustąpiło miejsca szarym dywanom i rosnącym na nich kolczastym krzakom, nieco przypominającym cieniokrzewy rosnące na piaszczystych łachach Senga. Różnica polegała na ilości światła i ilości ciepła. Nawet skóry, którymi się okrywali nie pomagały. Ogony oraz kończyny drętwiały od chłodu. Łuski pokrywające część nóg, rąk i plecy, normalnie odstające, by powietrze mogło przepływać pod nimi swobodnie, teraz ciasno przylegały, nie pozostawiając nawet delikatnych szpar. Wiał nieprzyjemny wiatr. Idąc jednak uparcie, aczkolwiek wolno, bo panuka nie radziły sobie zbyt dobrze ze wzgórzami, od czasu do czasu, w miejscach gdzie nie docierało nikłe światło Sen trafiali na pokryte bielą obszary, podobne do widocznych na niebie strzępów. Mg'hoe śmiał się widząc jak Sengali dotykają nogami albo rękami bieli. Miał wiedzę poprzedniej wędrówki i zadziwił wszystkich twierdząc, że to zwykła wilgoć. Na dowód zebrał pełną garść bieli i wepchał sobie w usta. Zimna atmosfera chociaż na moment ociepliła nieco serca Sengali i zalała ich twarze uśmiechem.
Gdy w pewnym momencie, po wielu długich spoczynkach strzępy sunące raz szybko, a raz wolniej, czasem wielkie i ciężkie, a czasem dalekie i zwiewne, ustąpiły zobaczyli kilka rzeczy, które ich zadziwiły.
Wysoko na niebie wznosiła się Rha. Prawie dokładnie połowa okręgu świeciła zielonkawym, zimnym blaskiem. Wyraźnie mogli zobaczyć jaśniejsze plamy i miejsca, które były znacznie ciemniejsze, prawie brązowe. Wszystko zaś przetykane było delikatnymi seledynowymi smugami. Gle'a stała zauroczona. Nigdy wcześniej nie widziała Rha tak wyraźnie. Owszem, Rha odwiedził kiedyś niebo Senga, gdy była jeszcze mała ale trzeba było wiedzieć, gdzie patrzeć, bo był bardzo blady, w większości wyjedzony i generalnie ginął w błękicie oraz blasku Sen.
– To piękne – odezwała się jedna z Sengali, a wszyscy kiwali zadartymi w górę głowami i przytakiwali. Wszyscy oprócz przewodnika. Mg'hoe wskazał palcem odległą dolinę kryjącą się w cieniu i rzekł:
– Poparzcie tam!
– Co to za światła? Czy to duchy czy zwierzęta, których oczy świecą? – zapytał jeden z młodych.
– To obóz Gh'rnili – spokojnie odrzekł przewodnik. – Już przybyli i wyświecają swoje ciepło! – zebrał swoje pakunki, złapał uprząż panuka i nie oglądając się powiedział z nutka dumy w głosie:
– Doprowadziłem was do Rha'naga! – po czym robiąc pierwsze kroki, wskazując palcem dodał już spokojniej – Obóz założymy na tamtym wzgórzu, gdzie docierają promienie Sen. Gh'rnili podzielą się z nami ciepłem, bo taki jest obyczaj. Spędzimy tu dwa razy po dwie dłonie długich spoczynków.
Niedługo potem dotarli do jasnej polany. Po jednej stronie nisko widoczna była wielka, błyszcząca różowym blaskiem tarcza Sen, leżąca na ziemi jak wielki, niedojrzały owoc tulo. Po drugiej stronie świata rozciągała się ciemność, na tle której można było dostrzec białe iskierki tym jaśniejsze im ciemniejsze było niebo. Nad nimi zaś wisiała zieleń Rha, jak jakiś błyszczący liść nieznanej rośliny.
Polana generalnie była goła i kamienista, tylko tu i ówdzie pokryta buro-zielonymi, miękko uginającymi się pod naciskiem nóg plamami, utworzonymi z jakichś dziwnych, malutkich listków, pomiędzy którymi uwijały się wielonogie żyjątka. Mg'hoe wyjaśnił, że jak już będą mieli ciepło Gh'rnili, to mogą je jeść ogrzane tym ciepłem. Mówił, że są całkiem smaczne i wielce pożywne. Gle'a szczerze wątpiła w te słowa, chociaż wiedziała, że przewodnik jak dotąd nigdy nie zawiódł.
Jakiś czas później, gdy już zbudowali proste schronienia z kijów i długich, zasuszonych liści zebranych po drodze i rozsiedli się do kolejnego skromnego posiłku, złożonego, jak co dzień w czasie wędrówki, z rozgniecionej papki nuki, patrzyli na swoje panuka. Gle'a była zadziwiona jak bardzo zwierzęta te potrafią się przystosować do zmieniających się warunków życia. Teraz spokojnie skubały i żuły listki porastające przestrzeń miedzy kamieniami lub odeszły kawałek i piły zimną wodę z małego źródełka. Przez całą drogę potrafiły zadbać o siebie i zawsze wiedziały jakie rośliny trzeba jeść, a jakie omijać. Gle'a pomyślała uśmiechając się, że panuka są mądrzejsze od niejednego Sengali.
Wtem Mg'hoe wstał z miejsca, powstało też kilku starszych, którzy nie odstępowali go o krok podczas całej wędrówki. To oni bowiem mieli prowadzić następnych, tych co byli jeszcze zbyt młodzi albo jeszcze nie przyszli na świat. Ruszyli wolno w kierunku jasnych świateł, powoli zbliżających się do ich obozu. Nakazali gestem reszcie zostać na miejscu, gdy szmer i poruszenie wśród Sengali oznaczał fakt dostrzeżenia przez większość, że migające światła znajdują się na końcach długich kijów niesionych przez dziwne istoty.
Do ich obozu zbliżali się Gh'rnili.
Gdy przewodnik i starsi wrócili, Gle'a i reszta usłyszeli słowa:
– Odpoczniemy nieco, a potem rozpoczynamy przygotowania! – rozejrzał się po twarzach słuchających – Za kilka długich spoczynków będzie dokładnie połowa Rha ale już niedługo zacznie się świętowanie.
Kobiety zabrały się za sporządzanie placków z rozgniecionych ziaren nuki. Z koszy wyjęto też tykwy napełnione sokiem z nuki mieszanym z wodą i owocami kolczastych, piaskowych roślin kah. Młode czy dojrzałe nie były zbyt dobre w smaku ale gdy poleżały w wodzie stawały się miękkie i słodkie, a po zmieszaniu z sokiem nuki sprawiały, że powstawała wilgoć życia, jak często mówili starsi. Gle'a próbowała tego ale nie zasmakowało jej, za to starsi wymagali od kobiet, by zapas wilgoci życia był zawsze pod ręką. Wiele tykw zabrali też ze sobą.
Niedługo potem udali się na sporą polanę, osłoniętą z trzech stron górami. Tam rozstawili schronienia. Tam też Gle'a zobaczyła po raz pierwszy z bliska światło niosące ciepło. Kawałki twardych roślin świeciły, wyciągając w górę żółte, wielopalczaste ręce i wypuszczając co chwila pod samo niebo nikłe światełka ginące gdzieś hen wysoko, gdzie w ciemność nie sięgał już wzrok. Większość Sengali była zadziwiona widokiem wielkiego światła oraz ciepła jakie od niego bije. Zdawać by się mogło, że cząstka Sen leży u ich stóp. Bardziej jednak fascynowali ich stojący opodal i chyba równie zaskoczeni i zdenerwowani Gh'rnili.
Gle'a od razu zwróciła na niego uwagę. Miał zupełnie inne oczy, jakby większe i dziwnie błyszczące w świetle ogrzewającego ich, tańczącego nieustannie ciepła. Też patrzył na nią. Zdawało jej się, że uśmiech zagościł w jego oczach, chociaż mógł to być tylko jakiś nieustannie zmieniający się odblask albo cień. Był wysoki wśród Gh'rnili, ale ledwo mógł równać się z Gle'ą. Miał szerokie, pokryte łuską ramiona, a pomiędzy łuskami widać było wystające włosy porastające większość ciała. Gle'a zgadywała, że Gh'rnili nie muszą ubierać wiele na siebie, bo włosy skutecznie ochraniają ich od zimna.
Po chwili milczącego patrzenia ruszył w jej kierunku. Jej uszy zalał błękit. Opuściła wzrok. Zauważyła kątem oka, że starsi Sengali i Gh'rnili siedzą już wymieszani wokół światła i żywo o czymś rozprawiają. Nie sadziła, że ich mowa jest taka sama. Tymczasem Gh'rnili podszedł na kilka kroków, skłonił się lekko i odezwał:
– Wymiana będzie owocna w czasie Reag'ha. Jestem Dra'a. Pasterz! – podkreślił ostatnie słowo, choć Gle'a i tak nie wiedziała, co to znaczy. Nie wiedziała też co znaczy Reag'ha. O dziwo, rozumiała inne słowa, choć brzmiały jakby inaczej. Pokonała nieśmiałość i choć uszy piekły ją niemiłosiernie od błękitu, odpowiedziała:
– Jestem Gle'a. Co to jest ragga?
Dra'a wskazał na Rha, świecącą bardzo jasno, prawie idealnie nad ich głowami.
– Stara babka wzywa co jakiś czas swoje potomstwo – zaśmiał się. Jego uszy były małe i nie tak grube jak uszy Sengali. Ogon, jak zauważyła, także był mniejszy i bardzo włochaty w przeciwieństwie do gładkich ogonów, jakie widywała dotąd. Zauważyła jednak, że był wystarczająco duży, by skryć bardzo szczelnie błękit. Zawstydziła się, że swe myśli kieruje w taką stronę. Zawstydziła się gdy dodatkowo poczuła, jak jej uszy delikatnie pęcznieją. Opanowała się szybko i złajała w myślach, licząc, że Dra'a nic nie zauważył.
Rozmawiali długo i Gle'a szybko przestała przejmować się tym, że jej uszy nie tylko twardnieją ale i zaczynają wznosić się wtedy, gdy w pobliżu niej był Dra'a. Jego uszy także pęczniały, a twarz wydawała się jakby mniej zasępiona niż wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Zauważyła też, że ciasno dotąd przylegające łuski na ramionach Dra'a odchyliły się lekko.
Dwa długie spoczynki później trzymali się już splatając swe palce, a ich ciała znalazły się bardzo blisko siebie. Nie rozmawiali już tak wiele. Nie chcieli, by cokolwiek zakłóciło spokój, w jakim patrzą na siebie i wdychają coraz bardziej intensywne zapachy swych błękitów. Byli pozornie inni ale po jakimś czasie zrozumieli, że różnice niewiele znaczą. Choć żadne tego nie powiedziało to już wiedzieli, że Sengali i Gh'rnili to ten sam lud i tylko przystosowanie do różnych warunków w jakich żyją powoduje, że inaczej wygladają. Siedzieli wpatrzeni w siebie i ich zmysły poddawały się dziwnej halucynacji, w której nie było nic poza nimi, w której cały świat, wszyscy zgromadzeni we wspólnym już teraz obozie i we wspólnym świętowaniu są daleko poza rozmazanymi brzegami świata.
Gle'a nigdy wcześniej nie czuła tego i troszkę ja to zawstydzało. Poddała się jednak porywającej ją fali dziwnego uczucia, jakby unosiła się wysoko, tam, gdzie po niebie suną białe strzępy. Ogon mimowolnie uniósł się w górę a z napęczniałego, pulsującego i pachnącego błękitu wystrzelił pąk zawieszony na długiej, ciemnej witce. Kołysał się delikatnie ale nie rozwijał się jeszcze, jakby czekał z kulminacją i przedłużał jej euforię, każącą jej oddychać coraz szybciej i mimowolnie wydawać odgłosy, jakie znała już wcześniej z poleżyn starszych. Nie wiedziała, że to dopiero przedsionek ekstazy jaka czeka ją podczas pierwszych poleży, po których będzie już decydującą o sobie istotą.
Uszy Dra'a stały się duże, znacznie większe niż Gle'a mogła sobie wcześniej wyobrazić. Unosiły się wysoko, pulsując miarowo swym ciemnym kolorem, na tle którego rysowały się napęczniałe, błękitne żyłki. Zapach Dra'a działał na nią oszałamiająco potęgując odczucie zawieszenia miedzy snem a jawą.
Zauważyła, że pąk Dra'a wychyliwszy się z jego błękitu, zakołysał się i rozwarł ukazując mieniące się kolorami wnętrze, które wyświęcało ciepły i pulsujący blask. Jej pąk także rozwarł się, a z wnętrza wyciekł błyszczący błękit. Ogarnął ich słodkawy zapach, a Gle'a zaczęła drżeć i oddychać coraz ciężej. Gdy rozwarte i święcące coraz mocniej pąki złączyły się oboje upadli zatraciwszy do reszty kontakt z rzeczywistością.
Gle'a ocknęła się oszołomiona jeszcze tym co stało się jakiś czas wcześniej i zobaczyła, że Dra'a siedzi nad nią i trzymając palce pod jej łuskami na ramionach, patrzy oczami błyszczącymi jak ogniki na niebie.
– Idź ze mną do mojej ziemi. – zaproponował Dra'a po kilku kolejnych i spędzonych wspólnie z Gle'a długich spoczynkach. – Przyjmę cię do swego szałasu i jestem pewny, że zostaniesz zaakceptowana. – patrzył w jej błyszczące oczy. Ona wtuliła się w jego delikatne i miękkie włosy. Palce gładziły łuski, które odchylały się delikatnie na tyle, by mogła koniuszkami palców dotykać miękkość pod nimi i sprawiać, że jego ciało przechodziły dreszcze.
Mimowolnie odchyliła ogon, a pąk, teraz lekko rozwarty wychylił się nieznacznie z błękitu. Gle'a odsunęła się lekko od Dra'a i trzymając go za ramiona powiedziała:
– Gdyby zależało to ode mnie to ruszyłabym za tobą nawet przez całe niebo do Rha – zauważyła, że jego oczy rozbłysły, a całą twarz rozpromieniła radość. Zgasła jednak po następnych słowach:
– Muszę spytać o rade i zgodę starszych.
– Będę przy tobie – pewnym głosem zapewnił Dra'a.
***
– Jesteś już dorosła Gle'a i nie będę narzucał Ci niczego. – zupełnie spokojnie odrzekł Mg'hoe gdy przy błyskającym świetle opowiedziała wszystko w obecności starszych, zarówno Sengali, jak i Gh'rnili. Przy jej boku stał Dra'a, wyprostowany niczym posag. Tylko fakt, że trzymał Gle'a za rękę upewniał, że to nie wyciosany z kamienia bohater dawnych legend, a tylko imponujący swą postawą pasterz Gh'rnili. Wszyscy, siedzący wokół przyjemnie ciepłego światła, pokiwali odbijającymi żółte cienie twarzami.
– Zanim jednak podejmiecie decyzje co do waszego losu posłuchajcie opowieści. – gestem nakazał, by usiedli wśród starszych.
– W podobnych okolicznościach jak wy spotkali się smukły Dildo'e, Sengali oraz Wagine'a o pachnącym błękicie, która przybyła z Gh'regh. Także byli pielgrzymami na Rha'naga. Święto i wymiana pod połówką Rha trwają wiele długich spoczynków i podczas tego czasu związali się tak, że ich pąki uległy połączeniu. Zapragnęli, co nie jest nienaturalne, być ze sobą do końca swych dni, tak jak w zwyczaju mają zarówno Sengali, jak i Gh'rnili. Postanowili, że udadzą się do miejsca urodzenia Wagine'a, do mrocznego Gh'regh. Daleka była to droga i trudna wielce, szczególnie dla dzielnego Dildo'e. Musiał pokonać bowiem nie tylko trudy drogi ale także trudy ciemności i zimna. Jego oczy, zrodzone i dojrzewające w blasku Sen były bezradne, gdy kroczyli pod usianym drobnymi światełkami, czarnym niebem. Tylko Rha dawał nikłe światło. Jego przywiązanie i chęć bycia z Wagine'a wygrały nawet z zimnem, które odczuwał bardzo dotkliwie. Okrył się wieloma warstwami płacht zrobionych ze skór i nuki, i brnął poprzez mieniacy się w świetle Rha puch, zalęgający wszędzie.
Dildo'e spędził w Gh'regh wiele długich spoczynków ale słabł coraz bardziej. Chorował i stawał się powoli cieniem dawnego, dzielnego młodzieńca. Jedzenie oparte głównie na mięsie różnych zwierząt, dużych, puchatych oraz małych, pełzających, tłustych jak olej nuki niezbyt sprzyjało jego zdrowiu. Nawet smaczne ale niezbyt lubiane przez Dildo'e owoce tulo, które w Gh'regh rosły wszędzie, i placki z mąki ucieranej z jego korzeni nie pomagały. Wagine'a martwiła się bardzo o swego wybranka ale swój niepokój powoli zamieniła w troskę, bo w międzyczasie na świat przyszło ich potomstwo. Zarówno pąk Wagine'a, jak i pąk Dildo'e wydały owoce.
Dzieci były inne niż Sengali i inne niż Gh'rnili. Gdy podrosły, nikomu ich odmienność nie przeszkadzała i wydawały się być szczęśliwe. Wreszcie odeszły do innych młodych, a Wagine'a ponownie posmutniała widząc, że Dildo'e, mimo wciąż młodego wieku, umiera. Postanowiła, że wyruszą sami do krainy jasności pod błyszczącą jasno tarczą Sen. Wierzyła, że to przywróci mu życie.
Szli długo i wielu długich spoczynków potrzeba, by opisać wszystkie przygody, jakie ich spotkały. Ostatecznie jednak, minąwszy w połowie swej drogi Rha'naga, dotarli szczęśliwie do Senga i osady Sengali. Nie była to ta sama osada, z której dawno temu Dildo'e wyruszył ale Sengali byli uprzejmi i przyjęli ich do swojej grupy. Niestety, Dildo'e był bardzo słaby i wkrótce zmarł z trudów, trosk i wycieńczenia. Z dużym problemem borykała się Wagine'a. Choć traktowano ją jak Sengali, to jednak nawet w najgłębszych i najciemniejszych jaskiniach czuła się bardzo źle. Nie mogła zdjąć swego włosia, tak jak Dildo'e zdejmował kolejne skóry podczas wędrówki pod coraz wyżej świecącym Sen. Ciężko oddychała, jej uszy i błękit były stale pulsujące i nabrzmiałe, a łuski zmiękły od ciągłego polewania się wodą, trochę tylko łagodzącą ból gorąca. Niektórzy szemrali, że kala świętość jaką w Senga jest wilgoć lecz starsi byli dla Wagine'a wyrozumiali.
Gdy prosiła wreszcie o przewodników do Rha'naga, nikt nie chciał wyruszyć w drogę. Następna wędrówka miała być zorganizowana dopiero za wiele, wiele długich spoczynków.
Wagine'a dokończyła żywota w cieniu jaskini zmarłych, gdy siedziała przy wyciosanej w miękkiej skale jamie, gdzie złożono wychudzone ciało Dildo'e i cicho łkała. Tak oto radość spotkania pod połową Rha zmieniała się dla nich w udrękę. Zmieniała się także w lekcję dla wielu innych, bo podobna sytuacja ma miejsce prawie zawsze podczas wymiany pod połówką Rha.
Mg'hoe skończył swą opowieść, rozejrzał się po twarzach starszych, którzy kiwali smutnymi minami i cicho szeptali między sobą. Gle'a i Dra'a siedzieli w milczeniu. Nie znali tej opowieści wcześniej. Gle'a pomyślała, że gdyby znała jej smutne zakończenie, nigdy nie zaczęłaby rozmowy z Dra'a i nigdy by z nim nie złączyła pąków. Z drugiej strony to były najpiękniejsze, najcudowniejsze chwile jakie dotąd przeżyła. Pomyślała, że może było warto. Może warto będzie cierpieć przez resztę życia smutek i opłakiwać niemoc ponownego spotkania swego wybranka.
Leżeli milcząc, złączywszy swe rozwarte pąki. Patrzyli na siebie i próbowali wykrzywiać twarze w grymasie radości o szczęścia, chociaż nie wychodziło to im dobrze. Oboje czuli, że od momentu, gdy Mg'hoe opowiedział im losy Dildo'e i Wagiene'a, wielkimi krokami nadciąga smutek i rozpacz. Starali się czerpać wiele z tych ostatnich długich spoczynków przed powrotną wędrówką. Raz za razem ich ciała przechodziły prądy, uszy pulsowały od przepływającej szybko krwi, tłoczonej przez serce bijące jak szalone. Błękit kurczył się raz za razem, dając kojące uczucie ulgi, a odchylone łuski Dra'a przyjemnie drapały Gle'a.
Wreszcie Dra'a odezwał się cicho:
– Zostańmy na Rha'naga.
Gle'a słysząc to oplotła mocno swymi rekami ramiona Dra'a i tuląc go tak bardzo, jakby chciał wycisnąć z niego cały niebieski sok, krążący między uszami, a skrytym pod ogonem błękitem powiedziała cicho:
– Myślałam o tym ale bałam się powiedzieć. – z oka popłynęła łza – Tak, chcę zostać z tobą na Rha'naga.
Starsi myśleli tylko chwile i tym razem odezwał się sędziwy, pokryty długim burym włosem Grh'ga z krainy ciemności Gh'regh:
– To dobre rozwiązanie, chociaż nikt jeszcze tak nie uczynił, a przynajmniej nic o tym nie wspominają nasze legendy – spojrzał na Mg'hoe ale ten nie powiedział nic, a tylko kiwnął głowa. – To dobry wybór. Lepszy niż życie w smutku. Gle'a będzie widziała swe ukochane Sen, czerwone i leżące w oddali, i chociaż jest tu dla niej chłodno, to zniesie ta niewygodę u boku Dra'a. On zaś gdy pojrzy w cień będzie blisko swych pobratymców. Trzeba świętować ich wybór i radować się ich radością. – dodał głośno i wzniośle.
Ustalono, że jeszcze dwie dłonie długich spoczynków zostaną i pomogą Gle' i Dra'a w budowie schronienia. Zaczęto kopać dużą jamę, którą pokryto dachem z twardych roślin, a uszczelniono kawałkami zielonego dywanu porastającego wzgórza. W tym czasie jeszcze dwie pary postanowiły dołączyć do Gle'a i Dra'a. Wysoki młodzieniec Sengali, którego Gle'a nie znała z imienia połączył swój pąk z niską Gh'rnili o bardzo żywych oczach, a także starsza od Gle'a i będąca już dawno po pierwszych poleżynach, Bno'a zapałała, z wzajemnością, sympatią do przysadzistego Upo'ie o wydanym brzuchu i radosnym, tubalnym śmiechu.
Budowa jednego schronienia przerodziła się w budowę aż trzech. W tym czasie pąki Dra'a i Gle'a zamknęły się i zaczęły szybko puchnąć. Nowe pokolenie Sengali i Gh'rnili szykowali się do przyjścia na świat nie pod niebem zlanym jasnością Sen czy też pod usianym iskrami niebem Gh'regh Alu tu gdzie byli i gdzie postanowili zostać, pod połówką Rha.
***
Panuka prowadzone przez Sengali pomrukiwały cicho dźwigając nosidła wypełnione głównie nasionami tulo, które dadzą nowe pokolenie urodzajnych krzaków. Wyruszyli chwilę temu ciesząc się powrotem i niepokojąc trudami powrotnej drogi. Mg'hoe zamykał grupę. Obejrzał się raz i drugi, patrząc na smużki białego dymu unoszące się nad zielonymi dachami, oświetlonymi delikatnie różową, wielką krągłością Sen. Nagle ciszę przerwał odgłos, jakieś wysokie i daleko niosące się zawołanie. Chwile potem do pierwszego głosu dołączył drugi. Świdrujący uszy głos raz rósł, to znowu cichł. Wszyscy Sengali przystanęli i nasłuchiwali. Po kilku chwilach znowu nastała cisza.
Mg'hoe zaśmiał się najgłośniej jak umiał, a w śmiechu tym była duża radość. Uniósł ogon i ciągle śmiejąc się dał znak, że trzeba już iść.
KONIEC
Słownik (pewnie niepotrzebny ale…)
Rha – księżyc
Rha'naga – terminator
Senga – kraina jasności, Sen Ga – pod słońcem
Gh'regh – kraina ciemności
Sengali – mieszkańcy jasności
Gh'rnili – ludzie ciemności
Nuk – roślina dająca oleiste nasiona, podstawę tłuszczu i placków oraz mocne włókna
Kah – rodzaj kwitnącego i dającego czerstwe owoce kolczastego krzaka
Tulo – roślina pochodząca z cienia dająca słodkie owoce i pożywne bulwy
Panuka – zwierz podobny do mrówkojada, pokryty łuską ale większy, pełniący role pociągową w Senga
Mn'raga – wielki ciężki pustynny zwierz, odpowiednik nosorożca
Jeszcze do tego wrócę --- trochę krucho z czasem, więc jedynie przejrzałem.
Na razie jedna uwaga, pytanie takie: czy musisz ulegać manii wsadzania apostrofów w każde imię? Przypuszczam, że zechcesz kontrować stwierdzeniem, że to podkreśla odmienność, obcość --- wtedy odpowiem, że guzik prawda, tylko tak się wydaje.
No tak wyszło jakoś samo z tymi apostrofami... Myślałem nad nazewnictwem i wymową raczej, a nie podkreśleniem obcości.
Podejrzewam, że to opowiadanie jest testem. Albo...
Powstało miniosiedle na linii terminatora. Znaczy to, że linia ta jest niezmienna (prawie taka, to drobiazg). Wobec tego pytanie: jakim sposobem "Rha odwiedził niebo Senga"? Czyżby cykl życiowy opisywanych przez Ciebie istot był porównywalny z czasem obiegu księżyca wokół ich planety?
Zielony księżyc. No to i słońce zielone, wszak księżyce świecą światłem odbitym... Albo jakieś sztuczki z przemianą pasma w atmosferze, ale wtedy świeciłaby cała atmosfera i nie można by było zobaczyć tarczy słonecznej --- a oni ją widzą... Lub księżyc nie wiadomo jakim sposobem odbija tylko zieloną część widma...
Stała linia terminatora, wobec stałego (w przybliżeniu takiego) gradientu temperatur średnich oznacza nieustające wichry. Mroźne... Jak tam żyć? Jak przeżyć pod zielonym, nie grzejącym światłem księżyca? Co tam będzie rosło i wydawało owoce?
Poza tym taki układ słońca, planety i księżyca musi obiegać wspólny środek masy. Co stabilizuje ich pozycje? No, chyba że zamienimy miejscami domniemaną planetę z księżycem, wtedy opis Rha stanie się opisem planety, do której księżyc zwraca się stale tą samą stroną --- ale pozostanie kwestia obiegu księżyca wokół planety...
...albo popuściłeś wodze fantazji tak, że powstał fizycznie niemożliwy świat.
Z punktu widzenia naszej fizyki, oczywiście.
Zauważyłeś może, iż apostrofy utrudniają fleksję imion?
Bardzo dziekuję, AdamKB, że przeczytałeś tekst.
Tak naprawdę, z lenistwa pewnie, niewiele zastanawiałem się nad światem - chodzilo tylko o naszkicowanie tła opowieści. Pewnie powinienem sie przyłożyć. Możnaby oczywiście dorobić gębę o tym, że:
planeta jest w sporej odleglosci (choć w ekosferze) od swego słońca i ma zsynchronizowany ruch obrotowy z obiegowym, zaś jej otoczony atmosferą księżyc (pełen życia - to wyjasnia sprawę koloru :) ) wyprawia dziwne, długookresowe harce :)
W końcu jakis czas temu Maciej Konacki odkrył planete w układzie potrójnym, co rzekomo było niemożliwe...
Podobnie z wiatrami... Wszak wieją one aż do wyrównania cisnień. Może więc sytuacja atmosfery jest w miarę stabilna, w sensie termodynamicznym
Gdyby się upierac, to możnaby ów świat nieco uwiarygodnić ale po co, skoro ma to być fantastyka i w tym wypadku może niekoniecznie naukowa. Taki Aldis dla przykładu w swej Cieplarni pokazał świat baaardzo dziwny - choć jest to "tylko" Ziemia ;).
Jesli chodzi o apostrofy i odmianę, to bedzie dla mnie lekcja, by na przyszłośc nie wydziwiać :)
A jak patrzysz na samą treść?
pozdrawiam
Zgadzam się, można trochę pogimnastykować się i lepiej czy gorzej uzasadnić stabilność i terminatora, i wzajemnych pozycji słońca - planety - księżyca (vide układ potrójny, o którym wspominasz; jeszcze chyba sporo zaskoczeń nas czeka...). Ale za diabła nie uzasadnisz zielonej barwy (wybiórczości pasma odbijanego) księżyca samą atmosferą i harców też nie usprawiedliwisz. Cudów nie ma --- stabilność położeń albo harce, jak nazwałeś.
Jakimś wyjściem jawi mi się w tej chwili pogłówkowanie nad układem wielokrotnym, w nim jakieś "harce" byłyby na miejscu, przynajmniej na pierwszy rzut oka czytelnika nie astronoma.
Aha --- przecież jakieś tam dające do myślenia uzasadnienie nie musi być połową podręcznika mechaniki niebios. Dwa, trzy zdania, przez jakiegoś mądralę wiekowego rzucone... Bo posiadł ten mądrala okruchy starej, zagubionej wiedzy, czy coś w tym guście...
Sama treść? Zapewne nieco się zdziwisz. Poczciwa, optymistyczna klasyka, jakiej ostatnio trzeba szukać nie ze świecą, a z porządnym reflektorem. Coś, czego nie przestałem lubić.
Na pewno ktoś w końcu czepnie się, że ahumanoidalnym stworkom przydałeś (prawie) ludzką psychikę i motorykę życiową --- nie przejmuj się takim zarzutem.