
Noc. Ciemność. Bezpieczeństwo.
Obudził się, przetarł sklejone jeszcze oczy i spróbował potrząsnąć głową. Bolało jak cholera, czuł, jakby tysiące igieł wbijało mu się w umysł. Powoli, lecz konsekwentnie dochodziło do niego kim i gdzie jest. Oraz najważniejsze: kiedy.
W całkowitym mroku przesunął dłonią po ziemi – twarda, zimna i chropowata. Tak. Dalej u siebie, w jedynym pewnym i bezpiecznym miejscu.
Nie wiedział jak dawno temu zaszło słońce, ale to nie był jakiś większy problem. Liczyło się tylko to, że jego zabójcze promienie nie sączyły się już przez zabite dechami okno.
„Okno!”
W nagłym zrywie zrzucił okrywający go koc. Spróbował wstać, ale nogi, tak bardzo oduczone do regularnego chodzenia, zaprotestowały. Powoli, z ociąganiem zaczęły dźwigać właściciela, jakby nie do końca wczuwały się w swoją rolę. Kiedy stanął w pozycji pionowej znowu poczuł ogromne zawroty głowy.
Oparł się ręką o ścianę i czekał aż wszystko się w nim uspokoi. Był słaby. Nawet bardzo, a przecież nie chciał umierać. Nie sam, nie w taki sposób.
Wiedział jednak, że jego dni są policzone. A raczej noce, bo tylko podczas nich mógł bezpiecznie poruszać się po pomieszczeniu. Z dala od światła, które oznaczało śmierć w męczarniach.
Pamiętał jeszcze z książek opisy umierających od napromieniowania ludzi. W głowie kołatała mu się nazwa Prypeć. To chyba było jakieś miasto. Katastrofa czy wybuch… Nieważne. Dużo lepiej pamiętał świat z powieści.: Zona, artefakty, mutanty.
Dawniej literatura „postapo”, dzisiaj szara rzeczywistość.
Kiedy zyskał pewność, że utrzyma się na trzęsących kończynach, zrobił kilka niepewnych kroków.
Jego stopa zahaczyła o jakiś przedmiot na podłodze. Charakterystyczny odgłos turlającej się butelki odbił się echem dookoła.
– Kurwa – zaklął cicho, choć jego wyschnięte wargi ledwo wycedziły to słowo.
Doszedł po chwili do zabarykadowanego otworu okiennego i sprawdził po omacku deski. Pełne drzazg, pęknięć, ale jeszcze całe. Czyli przeżyje następny dzień. A w każdym razie miał na to spore szanse.
Ostrożnie wrócił na swoje miejsce i stękając usiadł. Wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności, więc zaczął dostrzegać, co nieco wokół siebie.
Kilka pustych butelek. Parę otwartych puszek. Wielkie wiadro na nieczystości.
Uśmiechnął się w myślach.
Odkąd to się stało… choć mgła zasnuwająca jego pamięć nie pozwoliła mu przypomnieć sobie kiedy… wiedział, że w taki sposób musi sobie to zorganizować, ale nigdy nie przypuszczał, że będzie to tak trudne. Jeszcze niedawno korzystał ze swojego wynalazku. Ale czy to było wczorajszej nocy? Jeszcze poprzedniej? Nie miał pojęcia. W ogóle słabo u niego było z kojarzeniem, czuł, jakby jego umysł został podziurawiony niczym sitko. Tylko strzępy wspomnieć, jakieś prześwity… nic poza tym.
Patrząc na swoją prowizoryczną ubikację wiedział, że dziś znowu nie da rady do niej dojść. Był zbyt słaby na kolejny tak wymagający wyczyn. Zaklął w duchu.
Spojrzał w lewo, gdzie o ile kojarzył… Tak.
Leżało tu kilka jeszcze pełnych plastikowych butelek. Co w nich było? Też nie potrafił sobie przypomnieć, ale wiedział, że to ważne. Czytał kiedyś, że takie rzeczy pili stalkerzy. A teraz on został jednym z nich, całkiem możliwe, że ostatnim.
Tylko to nie była powieść, a prawdziwe życie. Tamci szli… walczyli i czasem ginęli, ale ich śmierć miała jakiś sens.
A on?
On umierał. Sam, w zniszczonym świecie. Bez celu.
*******
Obudził go głód. Dziwna sprawa – nie czuł go od dawna. Chyba.
Ale to dobry znak.
Nieśmiało uchylił stary i śmierdzący koc. Wyjrzał przez powstałą szczelinę: znowu ciemno. Kolejna noc, czyli za sobą miał w całości przespany dzień. Najważniejsze, że przeżyty.
Ponowna inspekcja okna. Dziś było trudniej, zawroty trwały dłużej, a do tego pojawiły się mdłości.
Kolejny symptom. Tak, dobrze kojarzył. To choroba popromienna.
Tym razem nawet pamiętał o skorzystaniu z prowizorycznej ubikacji, choć powoli tracił do tego serce. Ubranie, które miał na sobie, całe już było nasiąknięte paskudnym odorem. Wręcz łamało się na nim. Trudno, może którejś nocy wyjdzie w poszukiwaniu czegoś lepszego i bardziej świeżego. Oraz po zapasy.
Dzisiejszej jest zbyt słaby. Zbyt zamroczony.
I głodny!
Siedząc w swoim rogu zrobił inspekcje. Zostały mu jeszcze z dwie puszki – dziś zje jedną, druga musi mu starczy na jakiś czas.
Otwarł trzęsącymi się rękami aluminiowe opakowanie i palcami zaczął wygrzebywać zawartość. Pchał ją łapczywie do ust, kęs za kęsem, a tłuszcz spływał mu po zarośniętej brodzie.
Po chwili poczuł się pełen. I jakby odzyskał trochę sił.
Tylko czy odważy się dzisiaj wyjść?
Zerknął na stan plastikowych butelek. Jeszcze kilka miał – na razie starczy, nigdzie dziś nie musi iść.
Oparł głowę o zimną ścianę i przymknął oczy.
Kiedy to się zaczęło? Nie pamiętał. Koniec świata mógł nastąpić tygodnie temu, ale równie dobrze mogło to być przedwczoraj. Po prostu w miejscu wspomnieć miał czarną dziurę.
Jeśli miałby być całkowicie szczery wobec siebie, to nawet nie miał pojęcia, kiedy zrobił swoje zapasy. Ani gdzie.
Nic to, poradzi sobie przecież. Zbyt długo przeżył, żeby teraz się poddać. Przetrwa, nie zrezygnuje.
Odkręcił nakrętkę i pociągnął solidny łyk zbawiennego płynu. Zapiekło w przełyku, kiedy ciecz popłynęła w dół, prosto do żołądka.
Czy stalkerzy też tak cierpieli? Pewnie tak, choć tego szczegółu nie pamiętał również.
Tym razem wytrzymał prawie do rana. Kiedy przez szczeliny w deskach zaczęło wpadać delikatne światło przykrył się szczelnie kocem i poszedł spać.
Zamykając oczy znów miął w ustach jedną i tę samą mantrę. Jestem stalkerem… jestem stalkerem…
W smrodzie niemytego ciała, zabrudzonych nieczystościami ubrań, ale żywy zasnął. To przynajmniej przychodziło mu łatwo.
*******
Ta noc będzie inna. Poczuł to, jak tylko się przebudził.
Śnili mu się bohaterowie powieści. W maskach, kombinezonach, z naładowaną, gotową do użytku bronią.
Wędrowali przez zniszczony wojną świat. Strzelali do bestii, walczyli z wszystkim, nawet ze sobą.
Zanim jeszcze otwarł oczy obiecał sobie, że on będzie inny. Jak spotka kiedyś kogoś obcego, będzie od początku go szanować. Pomagać. W świecie, gdzie ludzkość utraciła wszystko, to była jedyna słuszna droga.
Nagle do jego umysłu dotarły jakieś odgłosy. Zbyt wiele nocy spędził w ciszy, by nie wychwycić subtelnych dźwięków.
Dochodziły z dołu.
Zsunął z siebie przykrycie. Na szczęście znowu była noc.
Postanowił nie wstawać, bo to mogłoby być za głośne. Takie stawianie niepewnych kroków w pomieszczeniu pełnym śmieci na pewno narobi harmidru i ostrzeże nieproszonych gości.
Zamiast tego powoli zaczął się czołgać.
Ostrożnie, usuwając ze swojej drogi przeszkody, dotarł do zablokowanego zejścia. Przyłożył ucho do drewnianej klapy i zaczął nasłuchiwać.
Teraz był już pewien. Ktoś, a raczej coś było na dole.
Dochodził do niego… jakby śmiech?
To niemożliwe. Przecież nikt nie mógłby przeżyć tyle dni, zanim dotarłby w to bezpieczne miejsce. A zatem?
„Mutant!” To słowo niczym gwóźdź wbiło mu się w myśli.
Pamiętał coś. Czytał o nich. Wchodziły najpierw do umysłów, potem do ciała.
I zabijały.
Przerażony cofnął się z powrotem w swój kącik.
Zaczął grzebać w stercie śmieci leżącej obok legowiska. Gorączkowo i w panice. Chyba nawet za głośno, ale nie miało to teraz znaczenia.
„Jest!” – Poczuł w dłoni twardą rękojeść. – „Nóż!”
Trzymając świeżo odzyskaną broń przeczołgał się z powrotem do klapy blokującej zejście na dół. Zamarł i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
Jego rozpaczliwe próby odzyskania jedynej broni musiały zwrócić uwagę tego czegoś na dole. Usłyszał niepewne kroki na schodach poniżej. Mutant był coraz bliżej.
Zatrzymał się przed blokadą i zaległa cisza.
Czuł jak przyspiesza bicie jego serca – w ciemności, w ciszy i w małym pomieszczeniu miał wrażenie, jakby wydawało dźwięki, które odbijają się od ścian.
Ale wiedział, że to tylko wyobraźnia, stwór na dole nie mógł tego słyszeć.
Nagle drewniana klapa zadrżała.
„To coś chce tu wejść.” – Panika powoli przejmowała kontrolę.
Spiął wszystkie mięśnie i czekał; wiedział, że nie będzie miał drugiej szansy.
Pchnięta od dołu klapa uchyliła się.
Zaatakował bez namysłu. Wbił ostrze aż po rękojeść w coś miękkiego, z pewnością należącego do istoty żywej. Ręka? Łapa? Macka? Nie zdążył zobaczyć dokładnie, bo cofnęła się z prawie ludzkim krzykiem.
Drewno opadło na swoje miejsce z odbijającym się od ścian hukiem. Szybko wpełzł na nie, pewien, że raniona bestia będzie miała spory kłopot, żeby ponownie tutaj wejść.
Ale nie spróbuje, ucieka.
Słyszał jak się oddala.
Panicznie i szybko. Świetnie.
Przeniósł koc i resztki zapasów na to miejsce. Czuł, że do świtu zostało już niewiele czasu. Znowu nie skorzystał z prymitywnej toalety, ale trudno; bród i smród jest niczym w porównaniu ze śmiercią.
Szybko otwarł kolejną butelkę i drżącymi rękami zbliżył ją do ust. Wypił. Pozostało czekać i mieć nadzieje, że w ciągu dnia monstrum nie przyjdzie.
W każdym razie w książkach, które czytał, to, co żyło nocami, nie polowało w dzień.
Nie mylił się.
Wróciło dopiero kolejnej nocy.
*****
Tym razem było inaczej. Usłyszał hałas już z daleka. Coś jakby warkot. Silnika? Tutaj?
Dochodził sprzed jego kryjówki. Ciemność przetykały błyski światła, a nocną ciszę zakłócała spora kakofonia dźwięków.
Cokolwiek to nie było, wróciło silniejsze. I chyba nie samo.
Usłyszał wołanie, przymknął oczy, próbując wyrzucić intruza z głowy. Kontrolerzy! Tak ich nazywano. Te mutanty, grzebiące niedobitkom ludzi w głowach.
Zacisnął kurczowo dłoń na rączce noża. Dziś może być ciężko. O ile dobrze pamiętał przeczytane kiedyś książki, mutanty potrafiły uczyć się na własnych błędach.
Tym razem kroki na schodach poniżej były wyraźniejsze i szybsze. Pewniejsze.
Poczuł uderzenie, a chwilę potem drugie. Nie ważył wiele, ale wystarczająco, by nie pozwolić temu czemuś dźwignąć klapy. Zapobiec wdarciu się na górę.
Rozglądał się gorączkowo w ciemności, jakby miał nadzieję, że znajdzie jakieś rozwiązanie. Niestety, wiedział, że nie ma innej drogi ucieczki. Albo on albo mutanty.
Kolejne uderzenie. I jakby nawoływania. Czysta hipnoza – to coś grało jego umysłem. Wiedział, że to może być koniec. Ale nie da się tak łatwo, nie pozwoli przejąć swoich myśli obcemu stworowi.
Odsunął się od wyjścia, żeby zaskoczyć agresora i stanął z nożem w pogotowiu.
Trzask!
Klapa wyleciała pchnięta ogromną siłą. Przez powstały otwór coś weszło. Nie widział dokładnie, bo jego zmęczone oczy poraziło ostre światło.
Nie było czasu do namysłu.
Zmusił swoje mięśnie do iście tytanicznego wysiłku i rzucił się z wysuniętym ostrzem do przodu. To nie był dobry moment na wątpliwości. Ani na myślenie. Trzeba działać albo zginie!
W ostatni momencie usłyszał jakby słowa. Ostrzegające, głośne, stanowcze. Nadzwyczaj ludzkie.
„Stój, policja!”
Nie zdążył się zatrzymać, a ostatnią rzeczą, jaką usłyszał był odgłos strzału.
********
Zadzwonił telefon. Stefan podszedł do aparatu i chwycił słuchawkę.
– Tak, słucham?
Z drugiego końca linii odezwał się twardy, męski głos:
– Witam, tutaj starszy posterunkowy Tyberiusz Halski. Dzwonię w sprawie pana syna. Mógłby stawić się jutro na komisariacie w celu złożenia ostatnich zeznań?
– Chodzi o tego żula, co nocuje w opuszczonym domku na skraju miasteczka? Przecież mój chłopak powiedział już wszystko, co wydarzyło się przedwczorajszej nocy. – Stefan pomasował dłonią czoło, próbując zebrać myśli. – Zapuścił się tam z chłopakami, a ten pomyleniec dźgnął go nożem!
Wiedzieliśmy, że od picia denaturatu tamtemu musiało się całkowicie pomieszać w głowie. Maniak książek, stary alkoholik i menel. Od wielu dni nikt go nie widział, pewnie znowu włączyły mu się jakieś filmy związane z fantastyką. A mój syn… wie pan, jaka jest młodzież. Poszedł tam, wiedziony ciekawością. Dobrze, że został zraniony tylko w ramię… Zgłosiliśmy to przecież wczoraj po południu, jak tylko przyznał się, że to nie było zwykłe skaleczenie…
Głos policjanta przerwał mu przemowę. Zaczął coś mówić, a twarz mężczyzny zszarzała. Zastygł z telefonem w dłoni, a kiedy tamten skończył, milczał jeszcze chwilę.
– Cholera, szkoda trochę chłopa. Dobrze, przyjdziemy.
Ta noc będzie być inna.
Z drugiego końca linii dobiegła go odezwał się twardy, męski głos
Wpadło mi w oko jeszcze parę takich kwiatków. Zgaduje, że co najmniej raz sprawdzałeś i poprawiałeś tekst, ale poprawiania już nie sprawdziłeś. Trzeba mu było dać odleżeć jeszcze z dzień i przeczytać.
Tak zasadniczo to pojawia się pytanie gdzie tu fantastyka? :) Nie jestem ortodoksem więc nie będę się nad tym rozwodził, ale nie rozpieszczasz pod tym względem.
Co pozytywne, to… tekst da się czytać. Jest trochę o niczym, ale da się czytać. Zawsze oczywiście da się nad czymś popracować, ale jest pozytywnie, komunikatywnie i zrozumiale. Jeśli mogę coś nieśmiało zasugerować, to poszukaj czasem dłuższych zdań. Coś rozbuduj, coś połącz. Tak, żeby czasem zamieszać tempem.
No i twist na koniec. On jest taki trochę jakby magik na koniec sztuczki, w kulminacyjnym momencie, pokazał jak wygląda schowek na królika na dnie kapelusza. Facetowi odwaliło po “dykcie”, tematyka czytanych książek nie ma tu większego znaczenia, a ciekawość i podejrzenia, które budzisz po drodze zostają niezaspokojone :(
Historii Ci potrzeba;)
Powodzenia.
Heeej.
Zgadzam się z Seenerem, da się to czytać, jest nawet nieźle :) Twist na końcu nie powala, jest zbyt łopatologiczny, a rozmowa przez telefon to już w ogóle na dobicie czytelnika ;)
Mimo wszystko podoba mi się, fajna wprawka przed czymś większym. Jako rzekł Seener: historii, Panie, historii poszukaj!
Polecam także betowanie swoich tekstów, a tutaj masz trochę info o komentarzach.
Uwagi do tekstu:
[…] ledwo przecedziły to słowo.
– "wycedziły".
W ogóle słabo u niego z tym było.
– z czym? Niezrozumiałe.
prowizoryczną ubikacje
– "ubikację".
Był zbyt słaby na kolejny podryw.
– kogo on tam podrywa? ;)
Po prostu w miejscu wspomnieć miał czarną dziurę.
– "w miejsce wspomnień".
Ostrożnie, odsuwając na swojej drodze przeszkody dotarł do zablokowanego zejścia.
– "usuwając ze swojej drogi".
Che mi sento di morir
Czytałam z umiarkowanym zainteresowaniem, bo jakoś niezbyt zajmujące wydały mi się rozważania bohatera o apokalipsie, oparte wyłącznie na wybranych i ledwo pamiętanych fragmentach dawno czytanych książek. A kiedy okazało się, że rzecz dotyczy urojeń chorego i przepitego umysłu, że fantastyki tu tyle, co kot napłakał, doznałam sporego rozczarowania.
Lektury Samotnej apokalipsy, także z uwagi na nie najlepsze wykonanie, nie mogę, niestety, uznać za satysfakcjonującą.
Nogi, tak bardzo oduczone do regularnego chodzenia… ―> Nogi, tak bardzo oduczone regularnego chodzenia…
Przytrzymał się ręką o ścianę… ―> Przytrzymać można się czegoś, nie o coś. O coś można się oprzeć.
Nie ważne. ―> Nieważne.
„Kurwa” – zaklął cicho, choć jego wyschnięte wargi ledwo przecedziły to słowo. ―> – Kurwa – zaklął cicho, choć jego wyschnięte wargi ledwo wycedziły/ wymówiły to słowo.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
Spojrzał w lewo, gdzie o ile kojarzył…. Tak. ―> Spojrzał w lewo, gdzie o ile kojarzył… Tak.
Po wielokropku nie stawia się kropki.
Siedząc w swoim rogu zrobił inspekcje. ―> Literówka.
Otwarł trzęsącymi rękami aluminiowe opakowanie i samymi palcami zaczął wygrzebywać zawartość. ―> Otwarł trzęsącymi się rękami aluminiowe opakowanie i palcami zaczął wygrzebywać zawartość.
Jeśli miałby być kompletnie szczery wobec siebie… ―> Jeśli miałby być całkiem szczery wobec siebie…
…i pociągnął solidnego łyka zbawiennego płynu. ―> …i pociągnął solidny łyk zbawiennego płynu.
…miął w ustach jedną i tą samą mantrę. ―> …miął w ustach jedną i tę samą mantrę.
Poczuł w dłonie twardą rękojeść. ―> Literówka.
Wbił rękojeść w coś miękkiego… ―> Skoro wbił rękojeść, to jak trzymał nóż? Za ostrze?
Pewnie miało być: Wbił ostrze w coś miękkiego…
Drewno opadło na swoje miejsce z głośnym hukiem. ―> Masło maślane – huk jest głośny z definicji.
…kroki na schodach po niżej były wyraźniejsze. ―> …kroki na schodach poniżej były wyraźniejsze.
„Stój, POLICJA!” ―> Dlaczego wielkie litery?
Stefan podszedł do aparatu i dźwignął słuchawkę. ―> Jak ciężka była słuchawka, skoro musiał ją dźwigać?
…że to nie było zwykłe skaleczenie….. ―> …że to nie było zwykłe skaleczenie…
Zbędne dwie kropki po wielokropku. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hmmm. Sama historia nie porwała – przez większość tekstu facet leży w jakiejś zapuszczonej klitce, sam ze swoimi niezbyt bogatymi myślami. Można było coś podejrzewać, że słaby z niego stalker, skoro tylko o tym myślał.
Za to nie zrozumiałam do końca finału – dlaczego ojciec tak się przejął? Syn z żulem zamienili się ciałami? Policja zastrzeliła syna też?
Babska logika rządzi!
Proszę wybaczyć milczenie, nie mogłem niestety na bieżąco poprawiać i odpowiadać, ale już się poprawiam. Zmieniłem troszkę budowę zdań, doszlifowałem niektóre fragmenty, poprawiłem błędy. Co do zakończenia… cały pomysł opowiadania, to właśnie urojenia menela. Wiem, że w tym momencie rozmija się to troszkę z ideą fantastyki, ale czerpie z jej dokonań garściami. Dziękuję za uwagi, pozdrawiam.