
Space opera w miniaturze na 20k znaków.
Mam nadzieję, że dobrze zniosą państwo szok po skoku warp.
...ładuję napęd...
■■■□□30%□□□□□
Space opera w miniaturze na 20k znaków.
Mam nadzieję, że dobrze zniosą państwo szok po skoku warp.
...ładuję napęd...
■■■□□30%□□□□□
No, bo po to tu
/Załoga Winyla/
Spokojny beat podkładu niesie się po ogólnodostępnych deckach i korytarzach, wprawiając stację w leniwe drgania. Poziom portowy tętni życiem. Lokalni handlarze rapują o swoich usługach i towarach. Kupić można wszystko i więcej: tauturiańskie małpiatki, cyberseks, neurotoksyczne macki plutońskich ośmiornic, czy torpedę penetrującą XRK-10.
Wokół lokalsów tworzą się grupki podnieconych, potencjalnych nabywców, a pomiędzy nimi kursują szczury handlujące kontrabandą – zwykle marnej jakości podróbkami. Jeden z nich wpada na Takira i błyskając długimi, pożółkłymi zębami, w nachalny sposób próbuje opchnąć nam opioidy. Stojący w pobliżu rapsodioński strażnik przegania go od niechcenia, by nie blokował ruchu.
Przez tłum przeciskamy się w żółtych kombinezonach załogowych Winyla, przypominając sznurek kaczek na wzburzonej tafli jeziora. Na szpicy kacza mama, barczysty Takir; za nim nienaturalnie bujający się przy każdym kroku Tupaczanin, Sh’aku; dalej ja, niewychodzący z roli kapitana statku, a tym samym jako jedyny martwiący się tym, co zrobimy w razie przypału; za mną Elise, zbierająca fuknięcia, gniewne spojrzenia i mamrotane dissy od ludzi potrąconych serwoprotezą, zastępującą jej całe ramię; na końcu Mord, kroczący pewnie, pomimo zamkniętych oczu. Mordeczka lubi się popisywać. Zerkam na niego przez ramię.
– Mordo, nie wszyscy muszą od razu wiedzieć, że jesteś psionikiem – karcę podwładnego. – Niezbyt dobrze znamy panujące tutaj zwyczaje.
– Kapitanie, z moją aparycją inaczej nie wyrwę żadnego lachona.
– Erotoman. – Elise potrząsa głową i z udawanym zażenowaniem przewraca oczami.
– Niech pan, panie kapitanie, spróbuje nie przyznać mi racji – kontynuuje niezrażony Mord. – Takir ma szerokie bary, Sh’aku ma wewnętrzny luz, pan ma dyskolot, a Elise ma dziewczynę w każdym porcie.
– Uuuu… – wtrąca Takir.
– Nie jesteśmy tu pięć minut – nie poddaje się Mord – a już widziałem jak laski z pożądaniem zerkają na to jej blaszane ramię.
– Tytanowe, Mord, tytanowe – prostuje Elise.
A ostrzegali, nie wdawaj się w dysputę z psionikiem.
– Chryste na patyku, Mord – wieńczę jałową dyskusję. – Serworamię Elise nie jest jeszcze w pełni zsynchronizowane, a ty już zazdrościsz.
– Nie no, elo! Nic nie zazdroszczę! Jakbym chciał, to bym sobie…
– A laskę byś sobie co najwyżej…
Na twarz Morda wjeżdża grymas, Takir i Elise wybuchają śmiechem, a Sh’aku tylko szerzej się uśmiecha.
– Dla niewidomych, taką białą – próbuję tłumaczyć, sam nie wiem po co. – Ech. Kodeks psioników zabrania ci wszczepów, inżynierii genetycznej, substancji psychoaktywnych… – punktuję podwładnego. Szach mat. Zazdrości każdemu z załogi. – …cewek neuronowych, wzmacniaczy fal mózgowych. W zdrowym ciele zdrowy duch, c’nie? Mam wymieniać dalej? Nie? No i dobrze, bo wystarczy tej nawijki – ucinam i zwracam się do wszystkich. – Skupcie się na czekającej nas transakcji.
Jakby dla potwierdzenia moich słów, docieramy do kolejki mającej zabrać nas w głąb Rapsodiona na spotkanie z kupcem.
No, bo po to tu oficjalnie jesteśmy, no nie?
Handlować.
Zbawiciel nosi dredy
/no, ale zacznijmy od początku/
Dok towarowy B35 na matce Ziemi nie różni się od innych, porozrzucanych po planecie i w większości porzuconych, portów. Stare kontenery rdzewieją, a nieodzowne dla takich miejsc ptactwo paskudzi gdzie popadnie. Tu i tam kręci się jakiś łachmyta, złomiarz czy ćpun: najczęściej trzy w jednym.
Towar jest rozładowany i przygotowany do transakcji. Standardowa akcja małego przemytu. Małego na tyle, by celnicy nawet nie musieli udawać, że się nim interesują. Chyba.
Marznę na skutej lodem płycie lądowiska, w czym pomaga mi pieroński wiatr. Ciaśniej opinam się płaszczem. Dobrze, że chociaż nie zdjąłem hełmu.
By zabić czas wypełniony nerwowym oczekiwaniem, zerkam na pasek info u dołu przyłbicy. Planetę zalewają substancje psionicznoaktywne: Tak zwany “Księżycowy pył” na niektórych działa jak aktywator mocy psionicznych. Po fali rozbojów i ataków na funkcjonariuszy pod wpływem psiotyku, w NeoMoskwie i Amsterdamie wybuchły protesty przeradzające się w zamieszki. Rosną naciski na Rząd Światowy o podjęcie zdecydowanych działań. Psiotyk, jak to w ogóle brzmi. Jak coś dla czworonoga. Narkotyk to narkotyk, psio czy nie psio, trzeba to tępić. Rozumiem broń, ale na myśl o szmuglowaniu narkotyków przechodzi mnie dreszcz. A może to z zimna?
– Raport sytuacyjny – rzucam w komsy, żeby nie zwariować. Zimno mi jak podczas spaceru kosmicznego bez skafandra.
– Kupiec ma być za dwie minuty – odpowiada Elise z ciepłego, ogrzewanego, przytulnego kokpitu dyskolotu.
– Na grocie czysto – melduje Takir usadowiony przy bramie jako szpicel.
Podnoszę przyłbicę i zapalam cygaro.
Zza najbliższego kontenera wyłania się zamotany w szmaty nieznajomy i podbija do stojącego obok mnie Morda. Nie zraża go nawet widok odsłoniętej broni. Ruchem dłoni uspokajam psionika szykującego się do oddania strzału. Trup nie przysłuży się transakcji.
– Panowiemamcoś, cowaszainteresuje – typ mówi szybko, wzrok ma rozbiegany. – Panowiepozwolą.
– Wara kolego, wracaj tam skąd przyszedłeś. – Mord poklepuje blaster. – Albo pif-paf.
– Spokojnie, najlepszy towar – zwalnia prędkość wyrzutu słów. – Dobrze poniewiera, pokażę, świeża dostawa z R… – mówiąc sięga do głębi płaszcza, ale nagle przerywa.
Zimny koniec lufy przyłożony z boku głowy to mocny argument.
– Rączki, powoooli – instruuje go Mord.
Dealer pokazuje dłonie i zaczyna się cofać.
– Szybciej! – krzyczę, oddając ostrzegawczy strzał z pistoletu pod jego nogi. To tylko kolejny nieszkodliwy kundel, ofiara załamania systemu socjalnego.
Tymczasem kundel ów potyka się o własne nogi i dalej spieprza na czworakach.
Mord spogląda na mnie pytająco, wzruszam ramionami i chowam broń do kabury.
– Tu grot, tu grot – rozbrzmiewa głos Takira w komsach. – Przypał! Psie budy jadą.
Psia mać.
Celnicy.
W jednej trzeciej wypalone cygaro uderza o lód i resztkami żaru próbuje przetopić się do betonu. I tak mi nie smakowało, chciałem tylko profesjonalnie wyglądać.
– Zwijamy się! – wydaję rozkaz i opuszczam przyłbicę hełmu. – Elise grzej silniki, jak ruch w powietrzu?
– Trzy okręty zmieniły kurs na przechwyt. Przesyłam podgląd na przyłbicę.
Przed sobą widzę trzy pulsujące na pomarańczowo punkty i oznaczonego na zielono Winyla w centrum.
– Co z towarem? – pyta Mord.
– Co, co? Zostaje. – Wchodzę po rampie do dyskolotu, psionik za mną. – Elise, podrywaj, nie zamykaj klapy.
Winyl wznosi się na trzydzieści metrów. Takir biegnie, ślizgając się w egzoszkielecie po oblodzonej płycie lądowiska. Gdy jest mniej więcej w połowie drogi, przez bramę wjeżdża pierwszy z pojazdów służby celnej.
Nie ma czasu na spacer do kokpitu. Razem z Mordeczką przypinamy się pasami w ładowni.
– Elise, ładuj napęd bitowy, odpalaj tylko na mój znak.
– Przyjęłam.
Takirowi zostało sto metrów.
– Taki skacz!
Odpala plecak odrzutowy zespolony z egzoszkieletem i wylatuje w powietrze. Nie wiem jakim cudem, ale trafia w luk załadunkowy dyskolotu i z łoskotem, trzaskami, a także mógłbym przysiąc, że z przekleństwami i wyzwiskami na czym to świat stoi, koziołkuje po podłodze.
Zaciśniętą pięścią uderzam w czerwony grzybek przycisku do awaryjnego zamykania klapy i wydaję rozkaz.
– Elise, jazda!
Głuchy wybuch, przeciążenie, dzwonienie w uszach, kończyny ważą z kilkadziesiąt kilo każda, a może i więcej. Bez soczku, który fotel w kokpicie automatycznie zaaplikował Elise, tracimy przytomność.
***
Wyrzut adrenaliny, endorfin i cholera wie czego jeszcze wyrywa mnie z krainy Morfeusza. Otwieram oczy i krzyczę. Łeb. Boli. Epicko. Otwieram przyłbicę.
Obok stoi uśmiechnięta Elise z aplikatorem w ręce.
– Witam wśród żywych, kapitanie.
– S-s-sytuacja?
– Wyszliśmy na orbitę i obrałam kierunek na Księżyc, lecimy z jednym g. Mordę wybudziłam pierwszego, żeby zaniósł Tairka do meda.
Przecieram oczy palcami, próbując się skupić.
– Pościg, obława, za wolno lecimy. – Pierwsze, co przychodzi mi na myśl.
– Nic z tych rzeczy.
– Jak?
– Zapraszam na mostek. Pan Sh’aku na łączu.
Sh’aku?
***
Znajoma twarz Szakiego spogląda na mnie z holoekranu. Po bokach jego wiecznie uśmiechniętej gęby swobodnie falują cewki neuronowe wszczepione do czaszki. Całkowicie zastępują one Tupaczaninowi naturalne włosy, przypominając metalowe dredy splecione z kabelków i drucików.
– Ktoś was podkablił. Celinkom szczęściem samego towaru było w opór to i spuścili z pary. Nawijkę mam dobrą i argumenty nieliche, wiesz jak jest, zna się na kwadrancie tego czy tamtego. – Nie sposób wtrącić się w nieprzerwany flow Tupaczanina. – Zaoferowałem Elise nowy kod manifestu, dostawę zaopatrzenia na Lunę. Dziewczyna darowanemu blasterowi w lufę nie zaglądała, pamięta przecież, że jesteśmy z dawnych przypałów skumani. No i jesteś winny mi małą przysługę, a trzeba mnie poratować małe co nieco. To jak, widzimy się na orbicie Luny? Koordynaty i timing zapodałem już Elise.
Nawet nie próbuję tego przetworzyć. Po prostu się zgadzam. Ciekawe jak wielkie jest małe co nieco.
Intryguje mnie, co Sh’aku robi na orbicie księżyca? Na tym przeklętym kawałku skały znajduje się jedynie rezerwat Lunarian, rasy psioników niegdyś prześladowanych na Ziemi. Wiedźmy, wampiry, różnie ich nazywano. Obecnie gatunek na wymarciu, objęty protektoratem Sił Obrony Ziemi. Czego może od nich chcieć tupaczański przemytnik? Muszę skonsultować to z Mordem. I dać Elise zjebkę, za to że nie obudziła kapitana jako pierwszego. A może…?
***
– Mord, Lunarianie to psionicy, tak jak ty, tak?
– Nie do końca. Są o wiele potężniejsi od takich jak ja, ale mogą używać mocy tylko, gdy są w zasięgu światła słonecznego odbitego od ziemskiego księżyca. Tylko i wyłącznie tego Księżyca.
– Więc poza Ziemią czy Księżycem, są zwykłymi śmiertelnikami?
– Mhm.
Stojąc pod latarnią
/Okręt Sił Obrony Ziemi/
Na orbicie Luny Sh’aku składa mi wizytę osobiście. Rozmawiamy, w kabinie jest jeszcze milcząca Elise. Trwa przeładunek kontranbandy z barki transportowej Ziemia-Księżyc do Winyla. Wszystko odbywa się tuż pod czujnym okiem OSOZ Pochodnia. Pancernik jest kilkadziesiąt razy większy od mojego dyskolotu. Sh’aku zapewnił mnie, że ziemskie siły nie będą ingerować w nasz mały biznes. Na pytanie skąd ta pewność, odpowiedział, że najciemniej jest pod latarnią.
– Gdzie to dostarczamy?
– Kierunek Rapsodion, lecimy sprzedać klamki i wymienić się na mojego ziomka P'zeta – odpowiada Sh'aku. – Ja biorę Tupaczanina i hajs za materiał, a wy zgarniacie profit.
Nie jestem pewien, czy wszystko rozumiem.
– To daleko. I jeszcze misja ratunkowa? Jak? Tylko mi nie mów, że odbić siłą. Wiem że jestem ci winny przysługę, ale…
– Daj coś mocniejszego i klapnijmy, fotele wyglądają na wygodne – proponuje Sh’aku. – Zrobisz deal na broń z lokalnym rekinem, ziomka ogarnę sam.
– Jak?
– Co?
– Jak zajmiesz się ziomkiem?
– Mam asa w rękawie.
Enigmatyczna odpowiedź, ale przynajmniej twierdzi, że ma plan.
– Wszystko wyjaśnię na tyle, na ile się da. Rapsodion nie jest też aż tak daleko, skoczymy bardzo nieużywaną studnią warp…
– No nie wiem, warp przez studnię? – pytam, niezadowolony z pomysłu.
W rozmowę włącza się Elise:
– Skoczę, to nie będzie problem, ani dla statku, ani dla mnie.
***
– Kapitanie, jako pokładowy psionik muszę wyrazić niepokój planowanym skokiem i pracą dla pana Sh’aku.
Upewniam się, że jesteśmy sami, po czym patrzę przyjacielowi w oczy.
– Tutaj grają więksi od nas, Mord. W tej grze jesteśmy koniem na szachownicy, skaczącym po ciekawych polach, ale musimy przemieszczać się zgodnie z wolą właściciela ręki, która nami porusza. Ręką jest Szaku, a białą rękawiczką okazała się Elise. Miejmy nadzieję, że zrobimy swoje i przeżyjemy. W końcu nikt nie oddaje konia za darmo, a tym bardziej nie chce, by odcięto mu rękę.
Bardzo nieużywana studnia warp
/*Urglhwrełeehrlh*/
Statek ze studni wylatuje,
Kapitan do torby wymiotuje.
Warp zawsze przyprawia mnie o mdłości,
To chyba jedna z najgorszych dla kapitana przypadłości.
Dyskolot na Rapsodion się kieruje, a ja o tym rapuje,
Nie powstrzymasz tego beatu, co przenika przestrzeń tę.
Dźwięk się w pustce nie rozchodzi,
To mózg na manowce zwodzi.
Jeszcze żeby umysł nie rymował,
To może bym nie z…
*Urglhwrełeehrlh*
Ocieram załzawione oczy. Od razu lepiej. Musiałem wyrzucić z siebie szok waprowy i to dosłownie: w postaci brązowych wymiocin. Nie wiem skąd mój mózg wytrzaskuje te rymy i teksty tak słabe, że aż rzygać się chce, ale chwała mu za to. Widziałem gorsze efekty szoku warpowego.
– Status? Diagnozuj dyskolot po skoku warp – Mamroczę w komsy. Czas zająć się tu i teraz.
A tu i teraz właśnie nas namierzono.
– Namierzają nas – melduje Elise.
– Osłony w górę. Spięcie z piratami? – pytam i spoglądam na Szakiego, ale ten chyba zniósł skok gorzej ode mnie, bo cały się trzęsie.
– Są osłony. To musi być błąd, obcy statek ma lunariańskie sygnatury.
– Niekoniecznie błąd. Napęd?
– Sprawny. Ale cała lunariańska flota liczy jeden statek.
– W takim razie, być może mamy przed sobą całą flotę. Wywołaj ich.
Chwile dłużą się niemiłosiernie. Pełny ciąg i uciekać na Rapsodion, czy szykować się do walki?
– Nie odpowiadają. Moment… Odpalili dwie torpedy.
– Włącz działka automatyczne.
– Uciekamy? Uniki?
– Siedzimy na dupie i czekamy.
W kabinie panuje napięta atmosfera. Tylko Sh’aku, powodyr całej wyprawy, zdaje się wcale nie przejmować. Ma zamknięte oczy, a spod jego nauszników przebija solidny beat i rapowa nawijka starej szkoły. Już się nie trzęsie.
– Boże, spieprzajmy stąd! – Mord nie wytrzymuje napięcia.
– Piętnaście sekund do uderzenia – podaje komputer pokładowy.
Jak się ruszymy, to działka mogą chybić. Nie wypowiadam tego na głos, moją uwagę przykuwa brak sygnatury wrogiego statku na radarze. Wskoczyli do studni?
Dziewięć sekund prawdy: odzywają się automaty i prują ile fabryka dała.
Lądowanie
/kostka Borga/
Podchodzimy do stacji.
Nigdy wcześniej nas nie torpedowano. Dlaczego Lunarianie? Sh’aku, co ty właściwie robiłeś na Księżycu? Coś ukradłeś? Chcieli TO zniszczyć? Czy TO jest twój as w rękawie? I dla kogo pracujesz?
Z rozmyślań wyrywa mnie głos Elise.
– Mają lądowisko dedykowane dyskolotom.
Ot, ciekawostka.
– Relikt minionych czasów – odpowiadam.
– Według statystyk, całkiem gęsto używane.
– No, to na co czekasz, ląduj.
Mechaniczne ramię łapie Winyla i przekręca o dziewięćdziesiąt stopni (z pozycji horyzontalnej do wertykalnej względem stacji, bo ciężko mówić o orientacji w kosmosie – w tym bezkresie, gdzie aerodynamiczny kształt statku nie ma przecież znaczenia, a zdaje się o tym pamiętać jedynie kostka Borga), po czym umieszcza statek w jednej z kopert hangaru.
– Elise, złóż proszę polecenie przetransportowania towaru zgodnie z tymi wytycznymi. – Sh’aku podaje pilotce holopłytkę z danymi.
– Wyślemy towar do kupca w ciemno? – Elise zerka na mnie niepewnie.
Skinięciem głowy rozwiewam jej wątpliwości. Zdecydowałem, że najlepiej będzie grać w grę Szakiego na jego zasadach. Tyle mogę dla niego zrobić w zamian za to, że uratował mi kiedyś życie.
No, bo po to tu
/(…)/
(…)
Audiencja
/Qrl i przebłyski świadomości/
Podróż kolejką w głąb Rapsodiońskiej stacji nie trwa długo. Gdy wysiadamy, zerkam na symbole wymalowane sprejem na ścianach korytarza.
– Czarni bracia – podejmuje Sh’aku. – Z nimi będziemy handlować. Zawitaliśmy do sali audiencyjnej, przyjmie nas ich władca, Qrl.
Zaciskam pięści, ale nie odzywam się, wyręcza mnie Takir.
– Nie mówiłeś, że kupcem jest kartel.
– A co za różnica? – Sh’aku wzrusza ramionami.
Taki łapie Szakiego za bark i gwałtownie odwraca twarzą do siebie. Przez chwilę mierzą się wzrokiem.
– Miejmy to już za sobą. – Elise dotyka panelu przy wjeściu do hali audiencyjnej Czarnych Braci.
Już od wejścia podejmuje nas blady lokaj. Przyglądam mu się uważniej, dostrzegam że Mord też. Nawet Szaki wydaje się nim zainteresowany. Po chwili dociera do mnie: to Lunarianin. W dodatku na szyi ma obrożę niewolnika.
Prowadzi do bocznej sali, gdzie rozlokowano już nasze towary przeznaczone na handel. Przygotowano także cztery podwójne siedziska naprzeciw podwyższenia, na którym znajduje się tytanowy tron. Gdy niewolnik nas opuszcza podejmuję szeptem rozmowę. Stoimy, nie odważyliśmy się usiąść.
– Psst, Mord, czy Lunarianie nie żyją tylko na księżycu?
– Mhm. I są pod ochroną SOZ.
W tym miejscu wtrąca się Sh’aku.
– Ziemia ma nikłe wpływy na Rapsodionie.
Do pomieszczenia wchodzi Qrl, dwuipółmetrowy Afroamerykanin-albinos, a za nim orszak złożony z niewolników: blady Lunarianin, Tupaczanin P’zet i kobiety, którym nie pożałowano wymyślnych modyfikacji ciał.
Władca całe ciało pokryte ma syntetyczną perłową skórą. Nie sposób stwierdzić jakie modyfikacje pod nią ukryto.
Dołącza do nas jeszcze jeden mężczyzna, typ o nalanej twarzy, tłustych dłoniach i opasłym brzuchu. Pcha przed sobą lewiujący stolik serwisowy. Od razu zwraca się do Elise.
– Pani pozwoli tu do mnie. Władca nasz, filantrop w dziedzinie serwotechniki, w akcie dobrej woli, oferuje wyregulowanie serworamienia.
– Korzystaj. – Sh’aku posyła Elise uśmiech.
– Usiądźcie panowie – poleca Qrl i zasiada na tronie. Po jego bokach stają Lunarianin i Tupaczanin.
Zajmujemy miejsca na wygodnych podwójnych siedziskach i od razu obsiadają nas kobiety o zimnych, tytanowych piersiach, stalowych udach, cyberżelowych językach, napuchniętych ustach i kryształowych oczach. Sh’aku, na rapsodiońską modłę, współgrając z wszechobecnym beatem stacji, nawija przed królem o naszych towarach. Wszystko wydaje się odrealnione. Trwamy tak w objęciach kobiet dobry kwadrans, aż do momentu, gdy Szaki proponuje wymianę za swojego zniewolonego pobratymcę. Ze skrzyni wyciąga opalizujący Księżycowy Kryształ, na widok którego Lunarianin porusza się niespokojnie.
– Nie! – krzyczy Qrl i wali pięścią w podłokietnik tronu. – Schowaj to jeśli ci życie mi… – nie kończy.
Lunarianin wznosi się kilka centymetrów nad posadzkę i wtedy następuje coś, czego nie potrafię dokładnie opisać. Rzeczywistość faluje, czas płynie jak w poklatkowej animacji. Klik i bum, świadomość odrywa się od ciała…
Cała nasza grupa znajduje się w bańce wytworzonej przez Lunarianina. Jakimś cudem wystrzały z bolterów się jej nie imają. Morda niesie Takir, a mnie serworamieniem za sobą ciągnie Elise. Sh'aku prowadzi ściskając w rękach Księżycowy Kryształ. Wściekły Qrl wgniata czaszkę tupaczańskiego niewolnika w ścianę…
Jedziemy kolejką, nikt chyba nie próbuje nas zatrzymać…
Docieramy do lądowiska dyskolotów. Na korytarzu mija nas świeżoprzybyła ekipa konserwatorów z naszywkami RosAtom. Albo mi się wydaje, albo Sh’aku właśnie skinął głową ich kapitanowi…
Elise układa mnie na rozkładanym fotelu w medzie dyskolotu.
– Wszystkim się zajmę. – Puszcza do mnie oko.
Ciało i krew
/Przeżyliśmy przypał/
Przeżyliśmy (znaczy P’zet zginął, ale Sh’aku się tym zbytnio nie przejął). Odbiliśmy (lub porwaliśmy) Lunarianina. Rozumiem, że aby ukraść technologię najlepiej porwać głównego inżyniera. Sh’aku zapłacił nam za zlecenie bez mrugnięcia okiem.
Na Rapsodionie jak się uprą, to Lunarianina sklonują, a dane leżą pewnie bezpieczne w sejfie. Co najwyżej opóźniliśmy produkcję psiotyku. Czy zleceniodawcom Szakiego to wystarczy?
Teoria Wielkiego
/*Kaboom!*/
News: Wybuch reaktora na Rapsodionie. Niespotykana dotąd skala tragedii.
Miesiąc później: Szczegółowe śledztwo wykazało wady seryjne w reaktorach typu “Putinoff”. Trwa modernizacja wszystkich aktywnych reaktorów tego typu w Federacji Terrańskiej.
Po przeczytaniu wiadomości decyduję się na wykonanie połączenia do Tupaczanina.
– Stary, dla nas jesteście po prostu kolejnym gatunkiem, a dla was wszyscy inni to mutanci, obcy, ksenos, potwory, ohydztwa i te pe, a widziałeś inny rozwinięty gatunek, który zachowuje się jak wy? Ludzie nie cofną się przed niczym.
Muszę dopisać coś na listę.
Lista rzeczy, których nie należy robić:
■ Rozładowywać towaru przed przybyciem kupca.
■ Przyjmować pomocy od Tupaczanina.
■ Skakać bardzo nieużywanymi studniami warp.
■ Wdawać się w dyskusję z psionikiem.
■ Zadzierać z Ziemi…
Czyta się nieźle, choć mam wrażenie, że opko zostało ostro przcięte do limitu. Aż by się prosiło o rozwinięcie pewnych wątków. Parę razy się potknęłam. Na początku Sh’aku paraduje w żółtym kombinezonie razem z załogą, a potem nagle awansuje do zleceniodawcy. Co się w międzyczasie zdarzyło? Później Sh’aku chce ratować P’zeta, ale w końcu porywa Lunarianina i nie przejmuje się faktem, że P’zet zginął. Na końcówce też się potknęłam. To zemsta była?
Konkursowo nie potrafię się wypowiedzieć. Niby jest rap, ale mam wrażenie, że trochę na siłę wciśnięty. Bardziej tu o gangsterów chodzi. Choć w tej kwestii mogę się mylić, bo rap i cała związana z nim kultura to nie moja bajka.
Napisane dobrze, gdybym nie miała wątpliwości co do przebiegu zdarzeń, dałabym klika. A tak, czekam na wyjaśnienia ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irka_Luz, przerwałaś ciszę w eterze! A już myślałem że uda się przemknąć.
Tak, było prowadzone do limitu, tzn. jak się zorientowałem, że mi znaków nie starczy gdzieś tak w połowie, to próbowałem oszczędzać i później jeszcze co nieco ciąłem z początku. Myślę, że przydałoby się jeszcze 10k znaków. Ale żem uparta bestia i postanowiłem będzie rapsopera, to no cóż… jest, ale przycięta. Po czasie wydaje mi się, że trzeba było walić ponad limit i wrzucić dłuższe. Może i nie kfalifikowalne do konkursu, ale z pożytkiem dla historii, co jest ważniejsze. Mam nauczkę.
[Spojlery!]
Irka: Na początku Sh’aku paraduje w żółtym kombinezonie razem z załogą, a potem nagle awansuje do zleceniodawcy. Co się w międzyczasie zdarzyło?
Anonim: Początek, (No, bo po to tu) to jest fragment wycięty ze środka, przeniesiony na początek, w ramach prezentacji załogi, być może ten zabieg tylko mi wydał się czytelny. Dalej w środku tekstu jest zaznaczone gdzie powinien być (po wylądowaniu na Rapsodionie, a przed wizytą u Qrla).
Irka: Później Sh’aku chce ratować P’zeta, ale w końcu porywa Lunarianina i nie przejmuje się faktem, że P’zet zginął.
Anonim: Ratowanie P’zeta to był tylko pretekst do odbycia misji (ewentualnie misja poboczna, mało ważna.) Sh’aku chciał aby Kapitan i reszta byli gotowi na to, że coś jest na rzeczy, ale nie mógł wyznać co dokładnie.
Irka: Na końcówce też się potknęłam. To zemsta była?
Anonim: Generalnie tak: Sh’aku (jako agent?) dostał od Ziemi zlecenie, by porwać Lunarianina z Rapsodiona. W tym celu zwinął na Księżycu kryształ i upozorował ratunek załogi Winyla. Dalej udali się na Rapsodion. Starcie ze statkiem Lunarian – Lunarianie chcieli zniszczyć skardziną własność.
A stacja Rapsodion została ostatecznie zniszczona przez Ziemian (dywersja na reaktorze), by zaprzestali produkcji narkotylu trafiającego na Ziemię. Tak w skrócie.
[Spojlery_koniec]
Dzięki za wizytę. Cieszę się, że czytało się dobrze. Ile w tym rapu, niech ocenia jury. Mi się wydaje/mam nadzieję, że wystarczająco.
Po konkursie postaram się rozwinąć to opowiadnie i wrzucić raz jeszcze, tym razem pełnoprawną jego wersję. Ta wydawała mi się czytelna, ale najwidoczniej za bardzo skondensowałem przekaz!
Yo!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Hey, ho!
Kupić można wszystko i więcej: tauturiańskie małpiatki, cyberseks, neurotoksyczne macki plutońskich ośmiornic, czy torpedę penetrującą XRK-10.
→ Dopiero początek, a już mi się podoba.
Dialogi są świetne ;D
– Mordo, nie wszyscy muszą od razu wiedzieć, że jesteś psionikiem – karcę podwładnego. – Niezbyt dobrze znamy panujące tutaj zwyczaje.
– Kapitanie, z moją aparycją inaczej nie wyrwę żadnego lachona.
Chryste na patyku, Mord – wieńczę jałową dyskusję.
→ :D
Nazewnictwo też niczego sobie:
Po przeczytaniu wiadomości decyduję się na wykonanie połączenia do Tupaczanina.
Co do rapu: Nie ma go zbyt wiele, chociaż jest go wystarczająco na tyle, aby spełniło warunki konkursu – tu nie mamy spiny ;p
Przyznam się również, że podobnie jak Irka, miałem pewne wątpliwości co do pełnego zrozumienia tekstu, zwłaszcza jeśli chodzi o postać Sh’aku. Twoje wyjaśnienia w komentarzu dopiero rozjaśniły sprawę, okej rozumiem zamysł.
Statek ze studni wylatuje,
Kapitan do torby wymiotuje.
→ Są rapy? Są xD Brawo, Panie/Pani raperze.
Ogólnie naprawdę jest git i jak wspomniałem wyżej, dialogi robią dobrą robotę. Świat gangsterki, przemytu – spoko, spoko.
Limit być może był problemem, więc niepełna zrozumiałość przebiegu historii dla mnie byłaby tu minusem.
Stylowo – szczerze nie dopatrzyłem się błędów, łapanki więc nie robiłem, bo w sumie nie było z czego, a to plus!
W ostatecznym rozrachunku, RAPort odbieram z satysfakcją i polecę tekst do biblioteki i wystawię notę.
W imieniu swoim i konkursowych koleżków (którzy jeszcze tu wbiją – oho! Wbiją? Z buta wjadą), dzięki za udział w konkursie, bro.
Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada
Początek, (No, bo po to tu) to jest fragment wycięty ze środka, przeniesiony na początek, w ramach prezentacji załogi, być może ten zabieg tylko mi wydał się czytelny. Dalej w środku tekstu jest zaznaczone gdzie powinien być (po wylądowaniu na Rapsodionie, a przed wizytą u Qrla).
Aaa, jak teraz popatrzyłam, to rzeczywiście jest w tekście dziura pod tym samym tytułem, co początek ;)
Eksperyment z jednej strony interesujący, ale z drugiej… Ludzki mózg jest leniwy, jak widzi coś, co mu nie pasuje, na przykład tytuł i dziurę, to to zwyczajnie ignoruje. Mój przynajmniej zignorował ;) Jestem ciekawa, co powiedzą inni.
Dobra, to kliczek ode mnie :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
NearDeath, niestety, zakupów na Rapsodionie już nie zrobisz, ale zapewne są podobne miejsca w znanej przestrzeni kosmicznej. Dzięki za plusik za dialogi i nazewnictwo, starałem się coś tam dopasować do konwencji :D Co do ilości rapu – chciałem pożenić go ze space operą, ale jednocześnie nie przesadzić, bo to nie miała być parodia :D Zobaczymy jeszcze, co na to pozostali jurkowie.
Tak, limit mnie przeorał, no ale trzeba mieć kosmiczny rozmach w space operze :D Postaram się po konkursie dokleić trochę znaków i wrzucić na nowo.
Dzięki za konkurs – mogłem poekseperymentować :D
I za biblio też thx.
Irka_Luz, experyment to jedno z moich imion jeśli chodzi o pisanko. Też jestem ciekaw co powiedzą inni, szczególnie na to, że przesadziłem z kondensowaniem treści :D
Dzienks za biblio!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Hmmm. Jak dla mnie – za bardzo skondensowane. Cięcia zaszkodziły temu tekstu, wyszło IMO chaotycznie, nie mogłam się połapać w przeskokach. Nie pomogło, że na początku wrzucasz kilku bohaterów naraz i prezentujesz całą załogę.
– Ktoś was podkablił. Celinkom szczęściem samego towaru było w opór
To literówka czy tak miało być? Nie rozumiem drugiego zdania w obecnej formie.
Babska logika rządzi!
Co tak mało czytaczy?
Cześć Anonimie:-)
ciekawe opowiadanie, fajny gangsterski świat, rzeczywiście pewne wątki można by rozwinąć, ale czytało się dobrze. Fajne rymy, dialogi naturalne.
Ogólnie jestem zadowolona z lektury, więc czwóreczka ode mnie i polecam do biblioteki. Pozdrawiam:-)
Finkla, dziękować za wizytę. Dzięki za komentarz, nom, jest jak jest, kondensacja nie wyszła na dobre, mea culpa. Eee… literówka jest to :O
Olciatka, dziękować za wiztę, czytaczy mało? Zwęszyli, że coś tu nie gra :D Dzienks za biblio i czwórkę :D Cieszę się, żę udało się uzyskać zadowolenie >;0
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Na pewno warto pochwalić za bardzo nieoczywisty pomysł tak na połączenie pozornie niezwiązanych ze sobą elementów (rap i space opera), jak i interpretację tematu konkursu – duży plus za kreatywność.
Natomiast sama historia jakby pośpieszna. Już na dzień dobry czytelnik dostaje w cymbał kilkoma różnymi bohaterami i tak naprawdę cała późniejsza lektura to forma walki o jako takie ogarnięcie wydarzeń. Słowem, odniosłem wrażenie, że tak, jak można Cię pochwalić za polot, tak jednocześnie zjechać za brawurę. :D
Nawiązania do rapu wymieszane z konwencją space opery, sterta bohaterów, z którymi nie miałem szansy powoli się zapoznać (bo tutaj to jest taka trochę forma przedstawienia: poznajcie się! to są wszyscy!). Wydarzenia, które gnają, jakby je kto gonił. Które z jednej strony jakoś do siebie pasują. Można napisać, że to historia pisana od A do Z, z wyraźnie zaakcentowanym początkiem, kierunkiem i końcem. Natomiast czasem pojawiała się wątpliwość w przypadku celu. Czy tym celem jest przedstawienie humorystycznej historii? Czy próba opowiedzenia o rapie poprzez space operę? A może próba zbudowania space opery na rapie?
Bo widzisz, ten rap tu niby jest, ale jakby na siłę. Jakby w tym połączeniu ze space operą coś nie zagrało, albo może coś nie stykało. I one tak sobie razem wiszą ze sobą, powiązane jakimś sznurkami, a czytelnik na to patrzy i tak nie do końca wie, jak odbierać ten tekst. Jak do niego podejść. To powoduje zagubienie. Ciężko się w pełni tą lekturą cieszyć. A szkoda, bo przecież pisać potrafisz.
Podsumowując, ciekawy pomysł, duży poziom kreatywności. Tylko że niestety to jest ten poziom kreatywności, do którego czytelniczo CM jeszcze nie dorósł. ;) Ja bardzo lubię eksperymenty, niekonwencjonalność, więc i dużo sobie obiecywałem po tym tekście. Ale on musiałby być ciut jaśniejszy dla mnie, jeśli chodzi o kierunek. A tutaj to tak trochę stoi w rozkroku: trochę chce być efektowną żartobliwą space operą, trochę niekonwencjonalnym tekstem na motywach raperskich. A ja nie do końca wiem, jak na tę historię patrzeć. I w jaki sposób szukać pełnej frajdy z lektury. Na space operę to jednak zbyt pospieszne i raperskie, na tekst o rapie zbyt… space operowe. ;-)
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Yo!
Już sam początek obiecał mi rapową space operę. I w tym się akurat nie zawiodłem. Rzadko mam okazję czytać space opery i trudno mi powiedzieć, czy lubię ten typ fantastyki – bo na przykład SW jest dla mnie wybitnie niestrawne. Jednak potraktowanie tego podgatunku dawką humoru robi mu tylko dobrze. A jak mogłoby nie być humoru w tekście, w którym jedna z ras to tupaczanie? :)
Niestety, to opowiadanie jest według mnie największą ofiarą limitu znaków. Nie wyobrażam sobie rzetelnej SO zamkniętej w krótkiej formie, bo IMHO ten podgatunek fantastyki wymusza rozbuchanie przedstawionego świata do ogromnych rozmiarów i uzasadnienia (w miarę logicznego) przepychu światotwórczego. Szkoda jak cholera, bo jest tutaj kilka pięknych scen, które przypominały mi pewne motywy z Adamsa. Widzę w tym naprawdę duży potencjał, który mógłby się ujawnić po zastosowaniu na tym tekście jakiegoś rara albo zipa, rozpakowującego i ukazującego w pełnej krasie te skompresowane motywy/wątki/zachaczki fabularne.
Widzę, że nie tylko ja się pogubiłem czytając Twoje opowiadanie. Dopiero po przeczytaniu wyjaśnień, które skierowałeś do Irki i ponownym przeczytaniu tekstu, większość cegiełek powpadała na swoje miejsca. Kilka motywów mogłeś spokojnie pominąć – na przykład zagładę Rapsodionu i wprowadzenie jakiejś ekipy RosAtomu. Rozumiem potencjał humorystyczny, nawiązujący do otaczającej nas rzeczywistości, jednak w kontekście całego opowiadania, ten element wydał mi się zbędny, bo dorzucał kolejny motyw fabularny, zaciemniający treść i zmuszający czytelnika do skupienia się na czymś, co w gruncie rzeczy nie okazało się zbyt istotne.
Czy jest tutaj rap? Jasne, że jest. Chyba najlepiej oddałeś tutaj irytujący sposób wysławiania się osiedlowych ziomeczków. Te nawiązania, które wplotłeś, też dają radę. Szkoda, że to wszystko tak pędzi do przodu, pokazując mi fajną scenkę, porzucając ją, pokazując kolejną, urywając ją, skacząc do jszcze jednej, znów ją porzucając i… nagle jest koniec.
Pisać potrafisz, to widać. Rapu dałeś w moim mniemaniu sporo i w dodatku w nieoczywisty sposób, tworząc z elementów tej kultury podstawy fabularne dla kreacji spaceoperowego świata. Ale się pogubiłem ze dwa razy, o czym już wspominałem. Z jednej strony chciałbym dać czwórkę. Z drugiej strony sumienie mi mówi: daj trzy, bo błądziłeś podczas lektury. Zrobię więc to, co CM pod innym tekstem: dam trzy i połówkę zostawiam w domyśle. Może ktoś ją przygarnie.
Co by Ci tu za kawałek rapowy dać w ramach jurorskiego feedbacku? Cóż, nie przypominam sobie klipu nawiązującego do przestrzeni kosmicznej, więc zamiast tego podrzucę coś takiego (bo księżyc odgrywa istotną rolę w Twoim opowiadaniu) ;):
i jeszcze to ;):
B-Real, Coolio, Method Man, LL Cool J And Busta Rhymes – Hit Em High
UWAGA: Jako że nie można dawać połówek punktów, a moja ocena to trzy i pół, daję trójkę. Pół punktu do przygarnięcia dla kogoś, kto też będzie się wahał pomiędzy dwiema ocenami! Bierzcie póki daję! :)
Known some call is air am
CM, uszanowanko.
Dzięki za komentarz punktujący mocniejsze i słabsze strony. Nie będę zbytnio powtarzać tego co pisałem wcześniej, więc tak, pośpiech poczyniony limitem zrobił spustoszenie.
Pytasz o cel, czy miała to być humorystyczna opowieść, czy space rap, czy opera rap, czy jaki inny misz masz? To mi się zdarza, takie pomieszanie z wybełtaniem, nie tylko w tym tekście, ale i w innych. Zarzucano mi (słusznie zresztą) przy innych okazjach np. dysonans pomiędzy treścią a formą. Lubię sobie poekspermentować, wiadomo, nie każdemu przypadnie to do gustu. Czasem się okaże, że nie wszystko da się połączyć w taki czy inny sposób.
Ale kiedy ja lubię spróbować. Choć czasem jest to walka o straconą sprawę. W tym wypadku może zbyt wiele celów obrałem na raz: walka z limitem, łączenie rapu ze space operą, prowadzenie grupy bohaterów, próba ogarnięcia światotwórstwa, rozmach itd… Następnym razem pozwolę historii żyć w swoim tempie, a limit oleję :D
Outta Sewer, yo! Ekhm… Tego, odpiszę tylko akurat mi czasu zabrakło :D A klipy obczaję jak będę w domq.
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Otta Sewer, wybacz poślizg, wracam z odpowiedzią.
Tak jak piszesz, tekst ugiął się pod naporem limitu. Porządne zbudowanie świata Space Opery rzeczywiście zdaje się wymagać większego nakładu znaczków.
Biorę na klatę przeskoki, porozrzucane scenki i w ogóle cały ten chaos. Wszystko w sumie do ogarnięcie, żeby tylko limit nie kąsał. Cieszę się, że rap zawarty w tekście wydał się do niego należeć, bo niektórzy widzą go jako piąte koło u wozu, niby doczepione, a jednak w tym wozie zbędne, aby jechał.
Porządne kawałki podrzuciłeś ;)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Cześć,
zawitałem tutaj i ja. Historia ogólnie mi się podoba, ciekawe dialogi, kilka smaczków w rodzaju
Tupaczaninów, Sh’aku i P’zeta. No i podróżowanie Winylem też wywołało mój uśmiech – zwłaszcza scena lądowania, kiedy Winyl zostaje obrócony przez mechaniczne ramię i wsunięty w “kopertę hangaru” Brawo, świetnie Ci to wyszło.
Sporym problemem jest lekki chaos w fabule, widzę, że nie tylko dla mnie historia nie była do końca zrozumiała. Być może dobrym pomysłem byłoby, zamiast ograniczać liczbę znaków w scenach i poszczególnych wątkach, wyciąć całe sceny i wątki Z drugiej strony, zawsze można doczytać w komentarzach, co, gdzie, kiedy, dlaczego i z kim
Fajne ujęcie konkursowego tematu, cieszę się, że opublikowałeś swój tekst.
Jescze kilka uwag na koniec:
beat podkładu
Podkład na pokładzie…. statku
po ogólnodostępnych deckach
“Pokładach” znaczy się? A dlaczego nie po polskiemu? A w drugą stronę można by zmienić w sumie na “track na decku”
torpedę penetrującą XRK-10.
To w ramach cyberseksu?
No, bo po to tu oficjalnie jesteśmy, no nie?
[+Żeby]Handlować.
to Lunarianina skolnują,
“Sklonują”?
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Cześć!
Udany tekścik, choć strasznie napakowany treścią. Musiałem wolno i uważnie czytać, by czerpać garściami, a i tak pewnie wielu rzeczy nie złapałem. (Oj, chyba limit wymusił użycie wyżymaczki). Taki trochę GotG w rapowych realiach. Miodny świat, podróże międzyplanetarne, Tupaczanie, ciągła niepewność życia poza prawem. Bardzo pomysłowo i ładnie to pokazałeś/łaś. Bez skupiania się na detalach technicznych, za to z mocnym naciskiem na oddanie klimatu. Zamykam oczy i widzę bohaterów i ich statek. Miły akcencik polityczny na koniec, lista mądrości handlowca również dodaje uroku. Sama przyjemność!
Niestety, nie dałem rady przeczytać opka do wczoraj (divided loyalties) z czystym sumieniem dałbym piątkę. A tak, mogę tylko życzyć powodzenia w konkursie i polecić do biblioteki.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dzięki, dzięki!
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM