Umarł dziadziuś – żywa historia, legenda rodziny. Dziewięćdziesiąt jeden lat! Piękny wiek. Pamiętam, co robiłem, gdy zadzwonił telefon z Baborowa z depeesu. Odszedł i już. Dlatego czuję się bardziej aniżeli miesiąc czy dwa temu obco. Z czego to wyobcowanie wynika? Czemu czuję się nieswojo wszędzie: w rodzinnej miejscowości, ulubionych górach, a nawet domowych pieleszach?
Pewnie dlatego, że Racławice, które były moim pierwszym gniazdkiem, zmieniły się nie do poznania w cmentarzysko bliskich, a inne miejsca są bez znaczenia i bez sensu. W związku z tym mogę być tu, tam albo nigdzie, robić to albo tamto – jest to w zasadzie nieistotne. Zobojętniałem zupełnie. Nie ma już ukochanych Racławic z dzieciństwa, i tylko to się liczy. Cudowny świat zniknął bezpowrotnie. Wiek niewinności dobiegł końca.
Dziadek opuścił nas w maju. To wyjątkowy miesiąc, niedobry na umieranie, zresztą który jest dobry? Czemu uważam, że jest zły? Cóż… końcówka maja oznacza nadzieję. Jest to czas, kiedy w sadzie nie ma jeszcze owoców, ale zapachu kwitnących drzewek już nie ma, no a w każdym razie ja ich nie czuję.
A dziś jest ten szczególny dzień, kiedy ulegam przedziwnej magii dat i cofam się w czasie. Chłopcy z Etonu – szkoły, w której pracuję – mają po naście lat. Akurat tyle miał w latach czterdziestych dziadek, który żył w zupełnie innym świecie, dawno, dawno temu. Miał tyle lat, ile ja mam obecnie dokładnie w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym drugim roku, ale był inny niż ja, bardziej dojrzały. Miał piękne wąsy i silny charakter. I rodzinę na utrzymaniu. A był wynalazcą tajemniczym i na swój sposób wielkim. Nie to, co niespełniony inżynier i domorosły artysta, piszący te słowa. Dlaczego czuję, że nigdy mu nie dorównam, tak jak nigdy nie dorównam Strawińskiemu albo Mozartowi? Dlaczego? Pytam tak sobie zwyczajnie. Pytać każdy może.
A zatem przesuwam się na linii życia o jedno oczko. Wraz z tym oczkiem zbliżam się powolutku do miejsca, które kiedyś zajmował dziadziuś. Starsza w rodzinie jest tylko matka. Kolejny po matce jestem ja, a – jak wiadomo – nic nie trwa wiecznie.
Chciałbym jeszcze napisać coś o ludziach mi współczesnych, nim sam stanę się wspomnieniem. Należy zauważyć, że obecnie żyją na świecie inni ludzie, o innej wrażliwości, którzy posługują się bardzo brutalnym, ulicznym, a także korporacyjnym językiem. Utylitaryzm antarktyczny górą! Trudno zrozumieć tę zimną nowomowę. Co by powiedział dziadziuś, gdyby przyszło mu żyć i zarabiać na chleb w dzisiejszych czasach?
I wreszcie na sam koniec już taka malutka niespodzianka. Otóż dziadek pozostawił w spadku maszynę do przewidywania dat śmierci. Brzmi znajomo? Nie wiem, czy chcę mieć takowe urządzenie, ale nomen omen mam. Trzy miesiące w pobliżu daty urodzin danego delikwenta – a to się zawsze sprawdza – plus dokładny rok, który maszyna z siebie „wypluwa”. Niestety nie posiadam do niej instrukcji, a wszystkie stare szpargały – wiersze, szkice, wynalazki i święte obrazki z Brzeżan – wyrzuciłem na śmieci, czego teraz z perspektywy czasu żałuję.
Od śmierci tej bliskiej memu sercu osoby – a mamy Bogu dzięki sierpień – postanowiłem więcej się nie spieszyć, nie spieszyć się z niczym, a już na pewno nie z porządkowaniem rodzinnych pamiątek. Niech pozostaną pamiątkami i instrukcjami do innych światów albo wymiarów. Zdążyć to się zawsze zdąży, wiadomo. Na ostatni pociąg nie spóźnimy się, nim kto inny zrobi „porządek” z naszymi rzeczami.