- Opowiadanie: Ajzan - [Między pieśniami] Olbrzym Żelaza

[Między pieśniami] Olbrzym Żelaza

Akcja tego tekstu ma miejsce przed “Skandalem w Asgardzie”, ale znajomość tego opowiadania nie jest wymaga.

Bardzo dziękuję Sagittowi za betę wcześniejszego fragmentu. Tym razem wrzucam całość. Pomna uwag do “Skandalu...”, tutaj próbowałam unikać dłużyzn.

Za cenne uwagi i wskazówki dziękuję również Herox002 i Oidrin.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy II, Rossa, Finkla

Oceny

[Między pieśniami] Olbrzym Żelaza

1

Posłaniec ze Svartalfheimu

 

– Hej, wstawaj, wielkoludzie. – Znajomy głos zasyczał łagodnie tuż nad uchem Thora.

– Humpf! – sapnął śpiący. – Daj mi spokój, Loki.

Następnie przekręcił się na drugi bok. Bez otwierania oczu wiedział, że do rana jeszcze daleko. Zignorował hałasy za sobą. Miał nadzieję powrócić do wcześniejszego snu, w którym uczestniczył w uczcie na dworze ojca. Stoły uginały się od jedzenia, muzyka grała nieprzerwanie, a on bawił się wyśmienicie z piękną Sif, dwórką macochy.

Niestety, nie dane mu było ponownie zaznać tych przyjemności z powodu ukłucia na plecach. Szybkim ruchem ręki złapał to, czym go dźgnięto. Po kształcie poznał trzewik włóczni.

W świetle pochodni zobaczył Lokiego. W rękach dzierżył Farbautiego.

– Zupełnie postradałeś zmysły?! – zapytał rozgniewany Thor. W jego brodzie strzeliło kilka iskier.

Nim kompan zdążył się wytłumaczyć, z daleka dobiegł ryk dzikiej bestii.

– Co to, na głowę Mimira, jest?

– Powód, dla którego cię obudziłem – odparł Loki. Uwolnił włócznię z rozluźnionego uścisku. – Na moje ucho, młody smok.

– Nie poszedłeś zobaczyć? – Thor wstał i poprawił spodnie.

Loki uśmiechnął się złośliwie.

– Nie pamiętasz, co było ostatnim razem, jak poszedłem sam na potwora, kiedy ty smacznie spałeś? Przez tydzień chodziłeś ciężko obrażony.

Thor istotnie pamiętał tamten zawód. Zanim zdołał odpowiedzieć, do uszu Asów doleciały dzikie, gwałtownie urwane rżenie oraz wrzask.

– Idziemy! – Thor sięgnął po topór oraz pochodnię.

Wybiegli z jamy w głąb gęstego lasu. Loki, który miał dużo lepszy słuch, prowadził. Wkrótce dotarli nad usiany skałami parów.

Wokół dużego skupiska kamieni krążył smok. Sądząc po krótkich rogach i gładkiej łusce, był istotnie młody. W pobliżu leżał martwy, osiodłany kucyk z przegryzionym gardłem. Kimkolwiek był jeździec, zdążył ukryć się między skałami.

Bez ostrzeżenia Loki zagwizdał głośno. Thorowi aż zapiszczało w uszach. W innych okolicznościach nawymyślałby kompanowi, jednak najważniejsze było, że sygnał zadziałał. Smok odwrócił pysk w ich stronę i zasyczał ostrzegawczo.

– No, chodź, malutki! – zachęcał Loki. – Cokolwiek tam masz, na pewno nie jest tak dobre jak świeże mięso z Asgardu!

Jaszczur podszedł bliżej o kilka kroków. Stanął na tylnych łapach oraz rozpostarł skrzydła, aby wydać się większym. Otworzył paszczę. W głębi gardzieli zapłonął ogień.

Thor nie czekał, tylko rzucił toporem prosto pierś. Smok ryknął z bólu. Na krótki moment płomień rozświetlił parów.

– Teraz ja! – Loki uniósł Farbautiego.

Włócznia poleciała ze świstem w kierunku odsłoniętego boku. Trafiony jaszczur zatoczył się, upadł. Widząc, że mimo zadanych obrażeń wciąż dyszy, Thor oddał Lokiemu pochodnię. Podniósł z ziemi głaz i cisnął nim w łeb bestii. Głuchemu uderzeniu towarzyszył chrzęst pękających kości, potem zapadła cisza.

Asowie zeszli na dół.

– Ktokolwiek się tu chowa, jest bezpieczny! – zawołał Thor.

Spomiędzy skał wyjrzał młody karzeł. Dzięki drobnej budowie ciała udało mu się wcisnąć w wąską szczelinę. Popatrzył wielkimi, przerażonymi oczyma najpierw na swych wybawców, potem na martwego smoka. Zrozumiawszy, że naprawdę nic mu nie grozi, wydał z siebie długie westchnienie.

– Dź-dziękuję panom, dziękuję! Już myślałem, że tu zginę!

 

*

 

Asowie zaprowadzili chłopaka do ich obozu w jamie. Poza zadrapaniami oraz siniakami nic mu nie było. Nazywał się Dwerg i nie mówił zbyt wiele. Na rabusia, ani nikogo podobnego nie wyglądał. Sądząc po stroju, był raczej pomocnikiem rzemieślnika. 

Thor podał reszki koziny z kolacji. Zastrzegł przy tym, aby jeść uważnie i nie połamać żadnej kości.

– A więc, Dwergu – zagaił Loki, skończywszy swoją porcję – może powiesz nam, czemu jechałeś sam blisko granicy Midgardu ze Svartalfheimem?

Chłopak powoli przeżuwał mięso. Zanim przemówił, głośno je przełknął.

– Jestem posłańcem z Czarnego Dołu. Spieszę z pilną prośbą o pomoc do Asgardu.

Thor widział, jak mu się trzęsą dłonie, jak próbuje uciekać wzrokiem na boki. Mimo to udał, że nie zauważył niczego podejrzanego.

– Masz wyjątkowe szczęście, Dwergu – odparł. – Jestem Thor, syn króla Odyna Wszechojca, zaś mój kompan to Loki, jego brat krwi.

Więcej kropelek potu wystąpiło na czole chłopaka. Nie uspokoiło go zwłaszcza to, że Loki przysunął się bliżej.

– Jak widzisz, wcale nie musiałeś daleko podróżować. W czym jeszcze możemy pomóc?

Odpowiedź Dwerga poprzedziła chwila ciszy, kiedy to zbierał się w sobie.

– Moje miasto zostało zaatakowane.

– Przez kogo? – Thor zaciekawił się.

Spodziewał się jednej z dwóch możliwości. W Svartalfheimie, podobnie jak w Midgardzie, lokalne spory i wojny wcale nie należały do rzadkości. A nawet jeśli w rejonie panował akurat pokój, to w niezaludnionych jaskiniach czyhały różnorakie dzikie bestie.

– Zaatakował nas Olbrzym Żelaza – powiedział Dwerg ze spuszczoną głową.

Thor zamrugał, po czym zerknął na nie mniej zdumionego Lokiego.

– Olbrzym? – spytał ostrożnie. – Mieszkańcy Jotunheimu rzadko kiedy zapuszczają się do Svartalfheimu.

– Głównie z powodu ciasnych tuneli – dodał Loki.

Dwerg zacisnął pięści na kolanach. W kącikach oczu zalśniły mu łzy.

– To był olbrzym, panowie. Pojawił się nagle, wielki, w żelaznej zbroi. Zajął centrum miasta. Za… Zabija każdego, kto wejdzie mu w drogę… Zabił mojego ojca i braci.

Ledwie wypowiedział ostatnie słowa, wstrząsnął nim szloch. Loki podał mu chusteczkę. Gdy chłopak wycierał oczy, Asowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Brat krwi króla Odyna pokręcił głową, na co książę odpowiedział skinieniem i puścił oko. 

Również przysunął się bliżej Dwerga. Położył mu delikatnie dłoń na plecach.

– Jak już mówiłem, masz wyjątkowe szczęście, że na nas trafiłeś. Pojedziemy z tobą do Czarnego Dołu.

– Aha – przytaknął Loki. – Zobaczymy, czy ten Olbrzym Żelaza jest taki potężny, jak go opisujesz. – Dla podkreślenia swych słów stuknął Farbautim o ziemię.

Dwerg uniósł głowę znad przemoczonej chusteczki. Na jego twarzy malowała się mieszanina strachu i ulgi.

 

*

 

Skoro mieli jechać na olbrzyma atakującego miasto, nie było co marnować czasu. Thor zebrał pozostałości po kozinie. Kości rozdzielił na dwie kupki ułożone na skórach. Nikt nie próbował skosztować szpiku, dlatego jego kozły, Zgrzyt i Miazga, zmartwychwstały bez szwanku. Obydwa zaprzągł do wozu. Loki w międzyczasie uprzątnął obozowisko. Obaj mieli oko na Dwerga, który krążył w pobliżu niespokojnie.

Kiedy ruszyli, chłopak siedział na pace, zaś Asowie z przodu. Jadąc drogą na wschód, przejechali nad parowem, w którym wciąż leżał martwy smok. Zwycięstwo nad nim Thor uznał za zbyt mało znaczące, by zabrać trofeum. Innego zdania był Loki, który po walce wziął sobie na pamiątkę kieł. Uznał, że może się przydać.

Próbowali dowiedzieć się czegoś więcej o Olbrzymie Żelaza, lecz Dwerg powtarzał ciągle to samo: że był wielki, silny i opancerzony od stóp do głowy. Thor nie mógł wyzbyć się przy tym wrażenia, że nie mówi im wszystkiego.

Po pewnym czasie karzeł zaczął mrużyć oczy. W końcu usnął pod wpływem słodkich słów Lokiego. Przez chwilę Asowie jechali w milczeniu. Nad nimi niebo jaśniało powoli.

– Co o tym sądzisz, lisie? – zagaił Thor.

– Nasz nowy przyjaciel nie jest dobrym kłamcą – stwierdził Loki. Właśnie kończył czyszczenie Farbautiego z krwi smoka. – Sam zauważyłeś.

Książę musiał przyznać przyjacielowi rację. Powstrzymał się przy tym od uwagi, że to przez niego nauczył się rozpoznawać, kiedy ktoś kłamie.

– Jednak coś musiało zabić jego rodzinę – odparł. – Widziałeś, jak płakał na jej wspomnienie.

Loki potaknął.

– Myślisz, wielkoludzie, że to prawdziwy olbrzym?

Zapytany pokręcił głową. Istniało wiele gatunków olbrzymów, co oni sami sobą mogli udowodnić. Nie mówiono o tym głośno – z obawy o życie – ale matką Thora była kobieta z rodu Olbrzymów Burzy. To po niej odzieczył wielką siłę i moc sprowadzania piorunów. Zmiennokształtny Loki zaś pod maską Asa chował oblicze Olbrzyma Ognia. Do wartych wspomnienia należały też Olbrzymy Mrozu i Ziemi. Jednak o Olbrzymach Żelaza nigdy dotąd nie słyszano.

– To na pewno coś wielkiego i opancerzonego. Inaczej chłopak nie byłby tak pewien swych słów.

Kozły pędziły galopem po nierównej drodze przez rzednący las. Nie przeszkodziło to Lokiemu w wyciągnięciu z kieszeni spodni fajki i zapaleniu jej płomyczkiem na końcu palca. Podskoki na wybojach nie obudziły Dwerga. 

Wreszcie dojechali przed wejście do jaskini, na tyle szerokie, by zmieścił się w nim wóz. Już mieli wjechać, kiedy z naprzeciwka, z mroku wyłonił się drugi pojazd. Thor w samą porę skierował Zgrzyta i Miazgę na pobocze, aby mogła przejechać liczna rodzina karłów. Tknięty przeczuciem krzyknął za nimi:

– Uciekacie z Czarnego Dołu?!

– Tak! – odpowiedzieli uchodźcy. – Szaleje tam potwór!

Więcej się nie dowiedział, bo kucyki odciągnęły pojazd zbyt daleko. 

Loki postukał palcem w główkę fajki.

– No, no – mruknął. – Coraz ciekawiej. 

 

2

Olbrzym z Czarnego Dołu

 

Czarny Dół, jedno z wielu niezależnych miast Svartalfheimu, wykuto w gęstej sieci jaskiń blisko Midgardu. Droga do niego wiodła krętymi tunelami, oświetlonymi co kilkanaście jardów latarniami. Z tego powodu, nie bacząc na pilność sytuacji, Thor prowadził wolniej niż by chciał.

Po drodze Asowie minęli kilka pojazdów zmierzających w przeciwną stronę. Każdy zapytany karzeł opowiadał o tym samym: okrytym metalem olbrzymie, dewastującym centrum miasta.

Dwerg obudził się niedługo przed tym, jak dotarli na miejsce. Oprócz wielkiego smutku na widok uciekających pobratymców, Thor dostrzegł w oczach chłopaka gniew. Nie mógł jednak długo nad tym dumać, bo Loki postukał go w ramię.

– Koniec trasy – powiedział. Palcem drugiej ręki wskazywał przed siebie.

Ewakuacją na tym odcinku drogi kierował nieduży oddział żołnierzy. Thor zatrzymał przed nimi kozły.

– Przejścia nie ma! – oznajmił uzbrojony karzeł. Wyglądał na dowódcę. – Dalej jest strefa zagrożenia! Proszę zawrócić natychmiast!

Zanim Thor zdążył zrobić cokolwiek, jego przyjaciel wysiadł i podszedł bliżej. Zaniepokojeni obecnością Farbautiego żołnierze przygotowali topory oraz tarcze.

– Nie rób nic głupiego, Loki!

Upomniany zerknął za siebie. Na twarz wypełzł mu przebiegły uśmiech.

– Przecież ja nic takiego nie robię, Thorze – odparł udawanym głosem niewiniątka. Szczególny nacisk położył na ostatnie słowo.

Wśród wszystkich obecnych karłów, także tych opuszczających miasto, nastąpiło poruszenie. Padały takie słowa jak “Thor Gromowładny”, “postrach olbrzymów”. “brat krwi króla Odyna” i “odsiecz”. Oddział spoglądał niepewnie na dowódcę.

– Ah! – Loki zwrócił się do nich. – Czyli wiecie, kim jesteśmy.

Sprytne, lisie – pomyślał Thor.

– Do naszych uszu doszły wieści o potworze, który zaatakował Czarny Dół – powiedział. – Przybyliśmy się z nim uporać, lecz w tym celu musicie nas wpuścić.

Karły poparły jego słowa. Głośno domagały się ustąpienia Asom. Dowódca starał się wyglądać na niewzruszonego, jednak przygryzł wargę, kiedy zastanawiał się, co robić. Otrzymane z góry rozkazy pewnie nie obejmowały możliwości interwencji z Asgardu.

Ostatecznie kazał swoim podwładnym rozstąpić się.

– Podjęliście dobrą decyzję, żołnierzu – pochwalił Thor.

– Mam taką nadzieję, książę. Robimy, co możemy, ale ofiar przybywa.

Słowa dowódcy sprawiły, że Dwerg jęknął żałośnie.

– Lepiej będzie, jeśli tutaj zostaniesz – stwierdził Loki.

Chłopak posłusznie zszedł z wozu.

– Uważajcie, panowie. To coś jest naprawdę niebezpieczne – powiedział na pożegnanie.

 

*

 

Ziemia zadrżała pod kołami. Gdyby sytuacja nie okazała się taka zła, Loki pewnie by zażartował, że to Thorowi zaburczało w brzuchu. 

Ze skalnych domów uciekały karły. Na ulicach żołnierze pilnowali, aby zbiorowa panika nie doprowadziła do dalszych nieszczęść. W pośpiechu nie każdy zwracał uwagę na Asów, a ci, którzy ich rozpoznawali, błagali o pomoc. Im zaś coraz trudniej było poruszać się w tym chaosie.

– To na nic – powiedział Loki. – Weź, co trze… Ożeż!

Tym razem ziemia zadygotała tak, że aż wóz podskoczył. Zgrzyt i Miazga jęknęli. Thor zmusił ich do zjechania w zaułek, gdzie wysiadł. Za nim podążył Loki.

Kiedy indziej bardziej doceniliby piękno svartalfskiej architektury. Teraz mogli co najwyżej pochwalić budowniczych za postawienie konstrukcji przynajmniej częściowo odpornych na trzęsienia. Jeśli dalsze wstrząsy okażą się silniejsze, nawet najlepsze podpory i łuki nie wytrzymają.

Jakoś przebrnęli przez najgęstsze skupiska przerażonych i zdezorientowanych karłów. W głębi miasta panowały już pustki. Po kilku zakrętach Asowie dotarli do samego centrum. Tutaj ulice biegły galeriami wzdłuż ścian przeogromnej, cylindrycznej komory, od której miasto wzięło swą nazwę.

Podbiegli do balustrady.

– A niech mnie. – Loki aż przetarł oczy ze zdumienia.

Sześć poziomów niżej po wielkim placu chodził olbrzym od stóp do głowy pokryty zbroją. Na oko mierzył dobre siedemdziesiąt stóp. Kroczył w osobliwy sposób, powoli, miarowo. Jeszcze dziwniejsza okazała się przyłbica podobna do maski karła. W otworach na oczy płonęło jasne światło. Z wnętrza kolosa dobiegał szczęk metalu.

– To automaton – powiedział Thor. Sam ledwie dawał wiarę własnym słowom. Aż do tej chwili nie widział tak wielkiej maszyny.

Loki zmarszczył nos.

– Cuchnie magią jak obora łajnem – dodał. – Co te karły narobiły?

Domy i ulice na pierwszych czterech poziomach praktycznie nie istniały. Zawaliło się też wysokie, główne wejście do kopalni. To stamtąd musiał wyjść Olbrzym Żelaza. Za dużą kupą gruzu ukryła się garstka ocalałych żołnierzy. Ci, którym się nie udało, leżeli wśród zniszczonych katapult i balist.

Thor szybko obmyślił najlepszą strategię.

– Ty go zaatakuj z góry, ja od dołu.

– Dobra! – Loki wyciągnął z torby smoczy kieł.

Bez dalszego zwlekania Thor przeskoczył balustradę. Wylądował z impetem na najniższym poziomie, krusząc skałę pod nogami. Przez moment obserwował maszynę w poszukiwaniu słabego punktu, lecz nic podobnego nie zauważył.

– To Thor! – krzyknął jeden z żołnierzy za barykadą ze zburzonych ścian. 

– Nie podchodź bliżej! – ostrzegł księcia drugi.

Po komorze rozniósł się ryk. Do maszyny podleciał młody smok, czy też właściwie Loki pod tą postacią. Automaton wodził za nim płonącymi oczyma.

To moja szansa – pomyślał Thor. Podniósł kawał gruzu dwa razy większy od siebie. rozpędził się i cisnął nim w metalowy tułów. Kamień rozbił się na kawałki, ale na Olbrzymie Żelaza nie powstała choćby rysa. Zdumionemu księciu nie dane było długo się nad tym dziwić, bo maszyna odpowiedziała na atak.

– Kryć się! – Na rozkaz wszyscy żołnierze zwarli się skuleni za osłoną.

Automaton kopnął z szybkością, o jaką początkowo trudno było go podejrzewać. Na Thora poleciały odłamki. Cudem udało mu się uniknąć największych i schować za ruinami pobliskiego budynku. Po chwili wyjrzał zza nich.

Loki zionął ogniem w wielką głowę, lecz i to nie robiło na maszynie wrażenia. Zadziwiające z jaką sprawnością poruszała rękami, niemal jak żywa istota. Smok był jednak szybszy, zręczne unikał złapania.

Nie chcąc narażać żołnierzy, Thor odbiegł dalej wzdłuż ściany. Musiał coś wymyślić i to szybko.

Tymczasem Loki wylądował na prawym barku Olbrzyma Żelaza. W mgnieniu oka stał się na powrót Asem. Balansując na ruchomym metalu, wbił Farbautiego między płyty karku maszyny. Nawet z tej odległości Thor usłyszał siarczyste przekleństwa przyjaciela próbującego wbić głębiej włócznię. Widział też rękę automatonu sięgającą w jego stronę.

– Uciekaj! – wrzasnął.

Loki zobaczył wielką dłoń, lecz zamiast od razu zwiać, siłował się z włócznią zaklinowaną pomiędzy płytami. Robił, co mógł, a i tak nie zdążył. Grube palce zacisnęły się wokół niego i zabrały razem z Farbautim.

– Nie! – Thor poczuł, jak gniew oraz strach dodają mu sił.

Mięśnie ramion pulsowały mu jak serce. W brodzie strzelały iskry. Niewiele myśląc, uniósł wyższy od siebie fragment grubej kolumny. Pocisk dosięgnął głowy, lecz jak poprzednio, rozpadł się, nie czyniąc żadnej szkody. 

Zamiast posłać na atakującego kolejną porcję kamieni, automaton rzucił trzymaną w uścisku zdobyczą. Thor nie ruszył się z miejsca na czas. Przez sekundę myślał, że może zdoła złapać przyjaciela. Siła uderzenia powaliła go na plecy. Na krótki moment wszystko przesłoniła ciemność.

Kiedy minęło zamroczenie, podniósł się, by obejrzeć Lokiego. Wyglądał okropnie. Z rany na głowie spływała krew. Miał też złamaną rękę, przynajmniej jedną nogę i na pewno parę żeber. Oddychał płytko. W dłoni kurczowo ściskał Farbautiego. Z kieszeni wypadł użyty do przemiany kieł smoka.

W międzyczasie ocalali żołnierze wycofali się do niezasypanego tunelu. Jeden z nich pomachał do Asów. Thor powstał i szybkim krokiem ruszył za karłami. Część jego duszy opierała się temu, jednak musiał zabrać przyjaciela w bezpieczne miejsce.

– Trzymaj się, lisie.

Niósł wiotkie ciało najostrożniej, jak potrafił. Krwawienie tamował własnymi palcami.

Automaton już więcej nie atakował, tylko stąpał po zrujnowanym placu jak gdyby nigdy nic. Od jego kroków drżała ziemia.

 

3

Pomnik króla Falgeira

 

Na obrzeżach miasta, na wyższym poziomie jaskiń, postawiono szpital polowy. Thor obserwował, jak medycy uwijają się przy rannych żołnierzach i cywilach. Tych, którzy mogli chodzić, odsyłano, by nie zajmowali miejsca bardziej poszkodowanym. Niektórzy postanowili zostać, aby jakoś wspomóc załogę. Pomiędzy nimi kręciły się rodziny poszukujące bliskich. Ktoś głośno płakał. Z jednego z namiotów wyniesiono ciało zakryte po czubek głowy kocem.

Thor zacisnął pięści w bezsilnym gniewie. Nie mógł sobie darować porażki. Nie chodziło wyłącznie o zranioną dumę wojownika. Swoją przegraną zawiódł tych, którym miał pomóc. Widział to w oczach spoglądających na niego karłów.

Jeszcze rozłożę tę przeklętą maszynę na części – obiecał sobie. Musiał znaleźć jakiś sposób. Najchętniej pobiegłby z powrotem do centrum i walił w Olbrzyma Żelaza do skutku. Zamiast tego wsunął głowę do namiotu, obok którego stał. 

Popatrzył na leżącą w barłogu postać. Trupioblady, obandażowany i nieprzytomny Loki zupełnie nie przypominał siebie. Kiedy dotarli tutaj jakiś czas temu, Thor miał cichą nadzieję, że jego kompan otworzy oczy i, śmiejąc się, skoczy na równe nogi. Taki żart byłby całkiem do niego podobny.

– Dlaczego nie uciekłeś? – zapytał książę. Chciał odpędzić od siebie poczucie winy.

Owszem, to on zbyt pochopnie kazał atakować z góry, ale przecież Loki mógł uniknąć złapania przez Olbrzyma Żelaza, gdyby nie mocował się z Farbautim. Czemu ta wzmocniona magią włócznia była dla niego taka cenna, że gotów był dla niej narazić własne życie? Thor nie wiedział, czy kiedykolwiek to pojmie.

Gdy okazało się, że nieprzytomny go usłyszał, pochylony wszedł do namiotu. Loki uniósł powieki. Chwilę mu zajęło skupienie wzroku. Głos miał słaby.

– Thor?

– Tak, to ja. Powoli, cały jesteś połamany.

Odgłos, który wydał z siebie ranny, mógł być jękiem bólu.

Thor zajrzał do jego torby. Spomiędzy drobiazgów wyciągnął magiczne złote jabłko. Kiedy szykowali się na wyprawę do Midgardu, Idunn, strażniczka koszyka tych owoców, wręczyła każdemu po jednym na drogę. Od przebywania w ciasnocie i mroku jabłko Lokiego straciło odrobinę ze swego połysku, ale pozostało soczyste.

Kiedy Thor delikatnie naciął nożem skórkę, wnętrze namiotu wypełnił słodki zapach. Ranny ożywił się. Jakoś zdołał utrzymać w zdrowszej dłoni podany mu owoc. Ostrożnie przyłożył go do ust. Po pierwszym, drobnym kęsie jego oczy rozbłysły znajomym blaskiem. Za drugim, większym, bladość ustąpiła razem z sińcami. W miarę jedzenia zrastały się złamane kości. Resztki jabłka Loki pochłonął na siedząco. Zjadł wszystko, włącznie z szypułką, a na koniec zlizał sok z palców.

– I jak? – Thor nie krył uśmiechu.

Loki poruszył rękoma i nogami, krzywiąc się nieznacznie.

– Lepiej. Dzięki, wielkoludzie.

– Drobiazg, lisie. – Książę usiadł koło niego na barłogu. – Następnym razem nie daj się złapać, dobrze?

W przeciwieństwie do właściciela, Farbauti jakimś cudem nie doznał uszczerbku. Loki podniósł włócznię i obejrzał dokładnie.

– Taką obietnicę trudno będzie dotrzymać… Co z automatonem?

Thor również wykrzywił usta.

– Nadal chodzi po placu. Z tego, co słyszałem, zaprzestano ofensywy. Wygląda na to, że niesprowokowany zachowuje się spokojnie.

– Ciekawe – mruknął Loki. – Raczej nie takie było przeznaczenie automatonu.

Z tym Thor musiał się zgodzić. Nie wyobrażał sobie, by ktoś włożył tyle wysiłku w skonstruowanie tak misternej maszyny tylko w celu niszczenia wszystkiego, co stanie jej na drodze.

– Ktokolwiek stworzył Olbrzyma Żelaza, musiał zginąć, kiedy wymknął się spod kontroli.

– To pewne, ale jest ktoś, kto może nam choć trochę pomóc.

– O kim mówisz? – Thor uniósł brew.

Loki zwrócił głowę w kierunku wejścia do namiotu.

– Wiem, że tam jesteś, Dwergu! – Kiedy zawołał, do środka zajrzał skulony ze strachu, znajomy, młody karzeł. – Bez obaw, wejdź. Nic ci nie zrobimy.

– Co tutaj robisz? – spytał Thor.

– Ja nie… Nie mogłem stać bezczynnie – wydukał Dwerg. – Chcę jakoś pomóc.

– A to interesujące – mruknął Loki. Poprawił bandaż na głowie. – Cóż za zmiana. Najpierw zamierzałeś uciec z miasta, a teraz pragniesz pomóc.

Na oczach Asów z twarzy chłopaka odszedł kolor.

– S-skąd…? – wyjąkał.

– Spokojnie, nic ci nie zrobimy – powiedział Thor. – Już wcześniej wykryliśmy, że coś kręcisz. Wcale nie jesteś posłańcem, prawda?

Przez chwilę Dwerg stał w milczeniu, uciekał wzrokiem na boki, przygryzał wargę. Wreszcie spuścił pokornie głowę i odezwał się:

– Proszę o w-wybaczenie, panowie. T-tak, skłamałem i bardzo tego żałuję.

– Czemu unikałeś prawdy, Dwergu? – zapytał łagodnie Loki.

– W-wstyd mi było… jest za to, że uciekłem jak zwykły tchórz. Wydawało i się, że nic innego nie mogę zrobić… Daleko mi do ojca i braci… Ale kiedy was poznałem, wiedziałem, że są panowie z Asgardu. Czytałem o was. Pomyślałem, że chociaż sprowadzę pomoc, bo… – Urwał.

Hałasy na zewnątrz zmieniły się. Wszyscy trzej usłyszeli kogoś rozkazującego głośno, aby zrobiono mu przejście. Ten ktoś zmierzał w ich stronę. W jednej chwili w Dwergu zaszła zmiana. Strach zastąpiła złość. Thor przezornie chwycił chłopaka za ramię.

Sekundę później do namiotu wkroczył niczym do własnych włości karzeł, po którym od razu było poznać władcę. Nosił na głowie koronę, w gęstą brodę miał wplecione ozdoby z drogocennych kamieni. Spod wyszywanej złotą nicią szaty wystawała stalowa kolczuga. 

Majestatyczny przybysz patrzył na Asów jak na nieproszonych gości.

– Książę Thor Gromowładny, syn i następca Odyna Wszechojca, króla Asgardu – wycedził przez zęby. – Doszły mnie słuchy o twoim przybyciu.

– Mnie również miło poznać osobiście Falgeira Młodszego, króla Czarnego Dołu – odparł niewzruszony jawną niechęcią Thor. Loki parsknął śmiechem, przy czym chwycił się za klatkę piersiową. Złote jabłko Idunn może przyspieszyło zrastanie kości, ale obrażenia będą jeszcze przez jakiś czas mu dokuczały.

– Jak widać, pogłoski o wścibstwie Asów są prawdziwe. O ile mi wiadomo, nie wzywałem nikogo do pomocy.

Słowa króla zirytowały Thora, ale nie zdziwiły. Jednym z powodów, dla których od początku wątpił w szczerość Dwerga, była wcześniej zdobyta wiedza o władcy Czarnego Dołu. Falgeir Młodszy słynął z tego, że prędzej by szczeznął, niż poprosił o wsparcie kogoś z zewnątrz.

– Tak się złożyło, królu, że dotarły do mnie wieści o kłopotach w twym królestwie, a ja nigdy nie odmawiam pomocy, szczególnie kiedy zagrożone jest czyjeś życie.

Władca zmarszczył brwi, następnie skierował spojrzenie na Dwerga, którego dopiero teraz dostrzegł. W mgnieniu oka wyraz jego twarzy uległ zmianie. Wytrzeszczył oczy, jakby ujrzał ducha.

– Ty…

– To twoja wina! – Poddany wszedł w słowo swemu panu. – Masz, co chciałeś!

Zaskoczenie króla zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Powrócił gniew.

– ZAMILCZ! Jak śmiesz…

– Uspokójcie się obydwaj. – Thor nie krzyknął, ale że głos miał i tak mocny, karły posłuchały. – Tak lepiej. Czy któryś z was może mi wyjaśnić, co się tu właściwie dzieje?

Na to pytanie odpowiedział Loki:

– Pewnie, ale raczej nie tutaj.

Wchodząc do namiotu, król Falgeir nie zasłonił do końca wejścia. Przez szczelinę widoczny był lud bardzo zainteresowany tym, co też ich pan poczyna.

 

*

 

Tymczasowa siedziba królewska powstała, kiedy zarządzono ewakuację zamku. Środek obozu zajmował duży namiot, nad którego wejściem zawieszono tarczę z godłem miasta. Rozstawiona na zewnątrz straż pilnowała, aby nikt im nie przeszkadzał królowi oraz jego gościom.

Asowie i dwa karły zasiedli do stołu narad. Ze względu na swe rozmiary Thor usiadł na podłodze, strategicznie między Dwergiem a królem. Nie podobało mu się, że sprawa przybrała taki obrót, ale musiał się z tym pogodzić, by zrozumieć, jak pokonać maszynę.

Loki siedział obok, co nie znaczyło, że nie będzie się odzywał, jeśli zechce.

– Darujmy sobie formalności – powiedział na rozpoczęcie władca Czarnego Dołu. – Co chcecie wiedzieć?

Thor przyjrzał się stężonej, zmęczonej twarzy króla.

– Przede wszystkim, kto i dlaczego zbudował ten wielki automaton? Miał pilnować kopalni, czyż nie?

Dwerg drgnął niespokojnie, ale pozwolił swemu panu odpowiedzieć.

– Zgadłeś, książę. Olbrzym Żelaza powstał właśnie w tym celu. A zaprojektował go mistrz Merlun, najlepszy technomanta w całym Svartalfheimie.

Ledwie z ust króla padło ostatnie słowo, kiedy Dwerg powstał. Nie mógł dłużej trzymać na wodzy niesłabnącej złości.

– To ty chciałeś tego potwora, królu – warknął. W kącikach jego oczu zalśniły łzy. – Mój ojciec zbudował go z twojego rozkazu! Przez ciebie nie żyje!

– Dość tego, Dwergu Merlunsonie! – Król także wstał raptownie. – Jeśli rzucisz choćby jedno oskarżenie, każę cię aresztować za zniewagę!

– Spokój! – Thor delikatnie pchnął chłopaka z powrotem na krzesło. – To nie czas na kłótnie i wydawanie pochopnych rozkazów – dodał, patrząc na Falgeira.

Loki przysunął się bliżej, aby podać płaczącemu Dwergowi chusteczkę. Książę tymczasem zwrócił się do króla:

– Proszę opowiedzieć więcej o tym Olbrzymie Żelaza.

Władca wciągnął powietrze nosem. Im dłużej Thor na niego patrzył, tym bardziej przypominał mu zwierzynę zapędzoną w pułapkę.

– Miał być nowym symbolem mojego miasta – przyznał. – Pomnikiem, który w razie potrzeby ochroniłby kopalnię przed wrogiem.

– Obawiałeś się ataku? – zapytał Thor. Za sobą słyszał, jak Loki cicho pociesza Dwerga.

Król zmarszczył brwi.

– Byłbym głupcem, książę, gdybym się nie lękał. Wiadomo przecież, że kopalnia żelaza w Czarnym Dole jest największą po tej stronie Svartalfheimu. Są tacy, którzy chętnie by ją sobie zagarnęli razem z moim miastem… Ech, teraz nie ma czego. Olbrzym zburzył tunele.

– Skonstruowano go w kopalni?

– Tak, w sekretnej kuźni. O jego budowie wiedziało niewielu, przede wszystkim ja, mistrz Merlun i pomagający mu w pracy synowie.

Po tych słowach zarówno Thor jak i Falgeir spojrzeli na Dwerga. Ocalały potomek technomanty wydawał się spokojniejszy, choć wciąż nieprzychylnie łypał na króla.

– Gotowy? – spytał Loki. – Czy możesz opowiedzieć, jak do tego doszło?

– N-nie wiem – wyjąkał chłopak. Potarł zaczerwienione oko. – Nie było mnie tam, kiedy automaton ożył. Ponieważ jes… byłem najmłodszy z rodzeństwa, moja rola w pracach nad Olbrzymem Żelaza była minimalna. Tuż zanim… zanim to się stało, ojciec posłał mnie do domu, bo potrzebował pewnego przyrządu. Właśnie wyszedłem, kiedy zatrzęsła się ziemia. Pobiegłem do kopalni i wtedy… wtedy… wtedy…

– Wystarczy, Dwergu. Dziękuję – przerwał mu Thor. – Naprawdę mi przykro. Rozumiem, jak bardzo jest to dla ciebie trudne, ale musisz nam pomóc. Czy wiesz coś o działaniu automatonu?

W odpowiedzi chłopak pokręcił głową.

– Proszę o wybaczenie, ale nie mam pojęcia, jak właściwie działa Olbrzym Żelaza. Ojciec mnie nie wtajemniczył w szczegóły. Na pewno maszynę napędza i chroni potężna magia. Musi istnieć jakiś wyłącznik, bracia wspominali coś o tym, ale nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie właściwie.

– Niedobrze. – Falgeir pociągnął się za brodę. – Czyli nikt nie ma pojęcia, jak unieruchomić to coś.

– A co ze schematami i szkicami? – zasugerował Loki.

– Wszystkie, o których wiem, zostały w kuźni, a ta uległa zawaleniu – powiedział król i westchnął.

Thor zaklął cicho. Przez moment w namiocie panował ponury nastrój. Wszyscy milczeli, nawet Loki. Nagle Dwerg zamrugał szybko, twarz mu pojaśniała. Wyraźnie doznał olśnienia. Asowie zachęcili go, by wyjaśnił, co mu przyszło do głowy.

– Ojciec robił kopie schematów swoich wynalazków. Chyba wiem, gdzie mógł schować szkice automatonu.

– Gdzie?! Powiedz! – Gdyby nie stół i Thor pomiędzy nimi, król zapewne dopadłby Dwerga i wytrząsnął z niego odpowiedź.

– W naszym domu, w piwnicy.

Loki klasnął w dłonie.

– No to wiemy, gdzie iść teraz!

Krół Falgeir opadł z powrotem na krzesło.

– Ruszajcie więc. Dwergu Merlunsonie, zaprowadź księcia Thora i Lokiego. Zdobądźcie schematy. Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale jako władca Czarnego Dołu proszę was o pomoc, Asowie. Ja w tym czasie zajmę się tym, co zostało z mojego miasta.

Przy wyjściu Thor obejrzał się dyskretnie i zobaczył, jak król ukrywa twarz w dłoniach.

 

4

Brakujące klucze

 

Droga do domu rodzinnego Dwerga wiodła przez opustoszałe ulice. Wyglądało to, jakby przez Czarny Dół przeszła wichura. Niektóre domy stały otworem. Na bruku leżały porzucone torby, tobołki oraz inne przedmioty.

– Hej, wy tam! – zawołał Thor w stronę pary karłów wynoszących coś dużego z jednego z domostw. Zwrócił na nich uwagę, bo nie wyglądali na strażników i nie spieszyli się.

Wystraszeni złodzieje porzucili łup, by nie przeszkadzał im w ucieczce.

– Że też istnieją tacy… – warknął książę

– To nie czas na zgrywanie stróża prawa – przypomniał mu Loki. – Mamy większy problem do rozwiązania.

– Już niedaleko, panowie – dodał Dwerg.

W duchu przyznawszy przyjacielowi rację, Thor ruszył dalej. Trochę żałował, że po drodze nie mogli zajść do miejsca, gdzie zostawił wóz, ale o Zgrzyta i Miazgę się nie martwił. Powinni dać sobie radę.

Aby sprawniej pokonywać trasę, posadził sobie Dwerga na ramieniu, zaś obolałego Lokiego musiał znowu nieść na rękach. Chłopak, kiedy nie wskazywał, którędy iść, opowiadał o swojej rodzinie. Odkąd pamiętał, zawsze byli on, jedenastu znacznie od niego starszych braci oraz ojciec. Matka odeszła, kiedy był mały. Kunszt i renoma Merluna jako wyśmienitego rzemieślnika, do tego technomanty, sprawiły, że nie narzekali na biedę.

O tym, jak dobrze sobie radzili, Asowie przekonali się, kiedy dotarli pod wykuty w skale, okazały dom z kuźnią. Nad głównym wejściem wisiał wielki szyld z pozłacanym napisem ”Merlun i synowie”. Nie było żadnych oznak włamania. Metalowe kraty osłaniały wejście oraz wąskie okna.

Thor postawił na ziemi pasażerów. Loki użył Farbautiego jako kostura. Dwerg podszedł do drzwi i zaczął grzebać w kieszeniach. Z każdą sekundą robił się bardziej niespokojny.

– Zgubiłeś klucze? – zagadnął Loki. 

Chłopak smętnie przytaknął.

– Czy mogę? – Thor podszedł bliżej, rozcierając dłonie.

– Nie ma innego wyjścia – westchnął Dwerg, po czym odsunął się.

Wystarczyło jedno szarpnięcie, by wyrwać kratę i cios pięścią do otwarcia drzwi. Po przekroczeniu progu Thor zablokował wejście szafą, aby żaden złodziej nie skorzystał z okazji.

Jak na siedzibę bogatych karłów przystało, sufity wisiały na tyle wysoko, by Asowie nie przychylali karków.

– Ładny dom – powiedział Loki uprzejmie.

Thorowi zaimponowały porozwieszane na ścianach bronie i tarcze. Zaciekawiły go również mechanizmy, których działania mógł się jedynie domyślać.

Po raz pierwszy, odkąd go poznali, Dwerg uśmiechnął się.

– Dziękuję. Tędy. Oświetlę nam drogę latarnią.

Ruszyli w dół spadzistego korytarza. Thor szedł za gospodarzem, Loki kuśtykał na końcu.

– To warsztat ojca – oznajmił Dwerg, kiedy dotarli do końca tunelu. – Tutaj obmyślał swoje najlepsze projekty. Ani ja, ani moi bracia nigdy nie mieliśmy tu wstępu. Lubił projektować w samotności. Tylko on miał klucz.

Thor podszedł do grubych, stalowych drzwi, z którymi poradziłby sobie przy użyciu siły, gdyby nie bijąca od metalu magia.

– Ja się tym zajmę – oznajmił Loki z typową dla siebie pewnością. Na posłane mu sceptyczne spojrzenie odpowiedział takim, które mówiło “Wiem, co robię”.

– Dobrze. – Thor odsunął się niezbyt chętnie.

Loki położył dłonie na zaklętej stali. Gdy zaczął wypowiadać zaklęcia, powietrze w tunelu zgęstniało od gromadzonej mocy. Dwerg schował się za księciem, który miał coraz gorsze przeczucia. Czarujący tymczasem nie tyle mówił głośniej, co wręcz śpiewał, aż aura w tunelu stała się nieznośnie duszna.

– Dobra, Loki, wyst… – Końcówkę słowa zagłuszył huk.

Silny błysk oślepił Thora, na szczęście, szybko zgasł. Korytarz pozostał nienaruszony w przeciwieństwie do drzwi, które wyglądały jak po licznych atakach taranem. Zapach magii wyczuwalnie osłabł.

Na podłodze przed wejściem siedział oszołomiony, ale przytomny Loki. Thor podniósł go na nogi.

– No, to było coś, lisie!

– Wykończę się tutaj – wysapał Loki.

– Sam tego chciałeś – odparł Thor, klepiąc przyjaciela po plecach. On w zamian szturchnął go łokciem.

– Co się stało? – pytał zdezorientowany Dwerg. Przecierał sobie oczy dłońmi.

– Unieszkodliwiłem użyte przez twojego ojca zaklęcia ochronne – wyjaśnił Loki. – Teraz możemy wejść.

 

*

 

Drzwi otworzyły się ze zgrzytem. Także po tej stronie wybuch magii nie poczynił większych szkód. Dwerg wyminął Asów i stanął pośrodku dużego pomieszczenia. Z trwożną czcią patrzył na modele maszyn, szkice na ścianach oraz półki pełne narzędzi i pergaminów. Ogromne wzruszenie ogarnęło go szczególnie, kiedy ujrzał wykuty na kamiennej tablicy portret trzynastu karłów.

– Dwergu. – Thor podszedł do niego. – Jeśli ci to nie przeszkadza, rozejrzymy się za schematami.

– Och, tak, tak! – Chłopak wytarł rękawem oczy. – Racja. Po to tu przyszliśmy. Przepraszam.

– Nic się nie stało.

Kiedy rozmawiali, Loki znalazł na dużym stole świece. Zapalił je płomykiem na opuszku palca i opadł na stołek. Obok przewróconej miniatury Olbrzyma Żelaza na blacie leżała sterta zwiniętych pergaminów.

– Chodźcie tu! – przywołał pozostałych.

Thor zbliżył się razem z Dwergiem. Na płacie skóry starannie narysowano grafitem elementy głowy automatonu, wewnątrz której znajdował się rdzeń. Wokół rysunku spisano drobnym tekstem szczegółowe uwagi oraz zastosowane zaklęcia. Podobnie prezentowały się szkice innych elementów maszyny na pozostałych pergaminach.

– Twój ojciec naprawdę nakreślił to wszystko po dwa razy? – spytał Loki.

– Tak właśnie robił – potwierdził Dwerg. – Nabrał tego nawyku po pewnym wypadku w młodości.

– Ile tu zaklęć – powiedział Thor pod nosem.

– Nic dziwnego, że Olbrzym Żelaza zwariował – stwierdził Loki.

– Co masz na myśli?

Zapytany wskazał spisane gęsto runy.

– Za dużo, o wiele za dużo magii w jednym miejscu. W tak skomplikowanym mechanizmie mogło dojść do przypadkowego starcia przeciwnych sobie sił. Mistrz Merlun musiał zdawać sobie z tego sprawę, ale cóż… – Popatrzył na Dwerga.

Przez dłuższą chwilę chłopak walczył ze sprzecznymi emocjami, ale ostatecznie skinął głową. 

– Rozumiem. Mój ojciec był geniuszem, ale nie wolnym od pomyłek. Do tego król wywierał na niego nacisk.

Thor powiódł palcem nad pergaminem.

– Czyli mógł też popełnić błąd w zapisach?

– Prawdopodobnie, ale szukanie źle zapisanej runy zajmie nam za dużo czasu. A nawet jeśli tutaj jest wszystko poprawnie, to do błędu mogło też dojść przy zaklinaniu metalu. Albo jakieś inne zdarzenie doprowadziło do wypaczenia mechanizmu i uruchomienia.

– Niech będzie – odparł Thor. – W takim razie jak przełamać te zaklęcia, aby pokonać Olbrzyma Żelaza?

– Nie patrz tak na mnie! – obruszył się Loki. – Drugi raz i na tak wielką skalę nie usunę zaklęć!

Powrócili do studiowania planów. Dowiedzieli się z nich, że automaton posiadał jeszcze jeden rdzeń w klatce piersiowej, ściśle współpracujący z tym w głowie. Najważniejszym było jednak odkrycie, że w razie potrzeby maszynę mógł wyłączyć specjalny klucz wsadzony w otwór w prawej nodze. 

Dwerg przypomniał sobie, że to pewnie o tym jego bracia wspominali. Niestety, klucz pozostał w zawalonej kuźni, lecz istniała szansa, że kopia była gdzieś tutaj. Wspólnie z Thorem rzucili się do poszukiwań. Przetrząsnęli każdą półkę i szufladę, lecz nie znaleźli niczego podobnego. W akcie desperacji pobiegli na górę. Przeszukali dokładnie górny warsztat, kuźnię a nawet sypialnię Merluna. Z poszukiwań wrócili przygnębieni.

– To koniec! – jęknął zrozpaczony Dwerg.

Loki, który pozostał na miejscu, aby dogłębniej przejrzeć plany, był innego zdania.

– Niekoniecznie.

– Co masz na myśli, lisie? – Thor skrzyżował ręce na piersi.

Jego przyjaciel poklepał wierzchem dłoni schemat czarów osłonowych, nałożonych po wewnętrznej stronie zbroi automatonu.

– Mistrz Merlun pomyślał o zabezpieczeniu Olbrzyma Żelaza przed wszystkim, co może spotkać metalową maszynę pod ziemią lub w czasie ataku wrogiej armii, ale nie wziął pod uwagę mniej prawdopodobnych możliwości. Na przykład piorunów.

Thor czuł, do czego to zmierza, dlatego wyraził sprzeciw.

– Nawet gdybym chciał, nie dałbym rady wywołać burzy tak głęboko pod ziemią.

Na twarz Lokiego wypełzł złośliwy uśmieszek.

– Nie chodziło mi wcale o burzę, iskiereczko.

Na dźwięk znienawidzonego przezwiska Thor warknął groźnie. Za późno pojął, że dał się sprowokować. Loki wstał i wyciągnął rękę w stronę jego twarzy. Pomiędzy długimi palcami przechery a czerwoną brodą księcia błysnęła iskra.

– Jasne! – Ożywiony nową nadzieją Dwerg doskoczył do planów. – Trochę czytałem o piorunach. Gdyby naprawdę potężny ładunek dostał się do rdzeni, automaton by nie wytrzymał!

Thor przymknął na chwilę oczy, aby się zastanowić. Następnie wziął do ręki miniaturowy model automatonu.

– Udało ci się wbić w kark – powiedział do Lokiego.

– To dobre miejsce. Blisko obydwu rdzeni. Możesz spróbować tam uderzyć, o ile wcześniej Olbrzym Żelaza cię nie złapie.

– Nie dam się – zapewnił Thor.

 

5

Błyskawice w jaskini

 

W Svartalfheimie, krainie bez słońca i gwiazd, czas zdawał się płynąć inaczej. Na powierzchni pewnie zapadła noc, o ile nie nastał świt. 

Dla Thora rozwiązanie problemu miało większe znaczenie niż pora pora dnia. Jego kroki odbijały się echem od ścian pustego miasta. Na rozkaz wtajemniczonego w plan króla odwołano wszystkich żołnierzy, także tych obserwujących poczynania Olbrzyma Żelaza. Książę nie chciał ryzykować niczyim życiem, kiedy zrobi się niebezpiecznie.

Do pleców miał przytroczoną halabardę z kolekcji mistrza Merluna. Ponieważ svartalfska broń była zbyt krótka dla Asa takiego jak Thor, Dwerg przymocował do niej żelazny pręt. Przywiązał też długi na dziewięćdziesiąt stóp, miedziany łańcuch znaleziony w warsztacie. Loki wzmocnił całość magią, w efekcie czego powstał odgromnik gotowy do wbicia w szyję automatonu.

Thor dotarł do centrum na wysokości ósmego poziomu. Istniała szansa, że automaton nie wykryje nadejścia zbyt szybko – z tym przekonaniem książę przeszedł galerią wzdłuż ściany. Nie odczuwał strachu, zaś myśli o niepowodzeniu odpychał od siebie. W końcu cały ten plan obmyślił Loki, a jego pomysły, choćby i szalone, bardzo często się udawały.

Na dole Olbrzym Żelaza krążył ospale. Dobre miejsce do ataku Thor znalazł na punkcie widokowym. Odczekał trochę, aż Olbrzym Żelaza podejdzie bliżej, nabrał rozpędu i skoczył.

Spadł na prawy bark maszyny. Upewniwszy się, że się nie ześlizgnie, czym prędzej doskoczył do szyi. Szczeliny między płytami przypominały skrzela. Wbił odgromnik w jedną z nich. Wpychał tak długo, jak mógł. Na przekór magii, udało mu się wbić całkiem głęboko.

Za sobą przez cały czas słyszał zgrzyt trybów ramienia automatonu. Gdy wielka dłoń była już tuż nad nim, umknął spod palców. Przeszedł po karku na lewy bark. Kiedy w ruch poszła druga ręka, cofnął się.

Nie pozostała mu żadna inna droga, jak tylko w dół. Mimo pewnych wątpliwości, Thor opuścił się za pomocą łańcucha. Ku jego uldze, drobne ogniwa wytrzymały.

Dłonią zahaczył o szczelinę między płytami zbroi. Znalazł też oparcie dla stóp. Tak jak na to liczył, zawisł w idealnym miejscu. Automaton usiłował dosięgnąć intruza, lecz od której strony by wyciągał ręce, ten pozostawał dla niego nieuchwytny. Odgromnik w szyi oraz łańcuch z jakiegoś powodu mu nie przeszkadzały.

Thor poprawił chwyt na łańcuchu. Czemu nie miałby spróbować teraz?

Spomiędzy palców wypuścił najpierw iskry. Jak na próbach, poleciały wzdłuż miedzianego przewodu. Przez odgromnik dotrą do wnętrza maszyny, być może do któregoś rdzenia, ale nie wystarczą, by uszkodzić automaton. By do tego doszło, Thor musiał się wysilić.

Naprężył mięśnie, ukierunkował emocje. Poczuł, jak wielka moc biegnie wzdłuż kości do łańcucha. Oślepiająca błyskawica wystrzeliła w górę, potem następna. Olbrzym Żelaza nie pozostał na nie obojętny. Nie wzięta pod uwagę przez mistrza Merluna siła rozeszła się po metalowych stawach. Ręce znieruchomiały. We wnętrzu głowy doszło do wybuchu.

– Tak! – Z radości Thor niezamierzenie wypuścił trzeci, słabszy od poprzednich ładunek.

W tym momencie szpara między płytami zbroi zamknęła się. Władca piorunów zdołał wyciągnąć palce zanim zostałyby zgniecione. Stracił jednak przy tym równowagę i spadł. Na ziemi szybko zacisnął palce na końcówce łańcucha.

Po zniszczeniu rdzenia w głowie Olbrzym Żelaza zupełnie oszalał. Ruszył prosto przed siebie na zawalone wejście do kopalni. Uderzenie w skały nie zatrzymało jego marszu. Thor ciągnął, ale przypominało to próbę utrzymania na smyczy rwącego do pogoni psa. Książę zaparł się nogami, aż wbił stopy w podłoże. Z jego rąk, oczu i brody poleciały iskry.

– NO, STÓJŻE, KUPO ZŁOMU! – ryknął, straciwszy resztki cierpliwości. 

Szarpnął jeszcze raz z całej siły. Równocześnie wyzwolił najpotężniejszą jak dotąd błyskawicę, która oderwała resztki głowy od metalowego ciała. Z wnętrza korpusu dobiegały wybuchy i szczęk wykręcanego metalu. W powietrzu czuć było swąd spalenizny.

Thor patrzył na zniszczenie Olbrzyma Żelaza zamglonym wzrokiem. Wyczerpanie spowodowane wyzwoleniem tak wielkiej mocy wprowadziło go w stan podobny do upojenia.

– Nareszcie ha, ha! – zawołał ze śmiechem.

Widział, jak wielkie, pozbawione głowy ciało z metalu chyli się ku niemu.

– Wiej, Thorze! – ktoś krzyknął za nim. Chyba rozpoznał ten głos.

Zdążył odwrócić się w stronę, skąd dochodził, tuż przed tym zanim spadła na niego góra żelaza.

 

*

 

Thor najpierw zdał sobie sprawę, jak bardzo boli go głowa. Czyżby znowu pił do upadłego? Na pewno nie leżał w łóżku, tylko na czymś twardym i kłującym w pierś.

Spróbował otworzyć oczy. Czuł, że rusza powiekami, lecz nadal widział jedynie nieprzeniknioną ciemność. Miał sztywne ręce i nogi, ale najgorszy był przytrzymujący go w miejscu ciężar na plecach. Pomimo tego spróbował podnieść się, przynajmniej oprzeć na łokciach. Usłyszał zgrzyt metalu. Dłońmi wymacał pod sobą odłamki o ostrych krawędziach.

Powoli docierało do niego, gdzie jest i pod czym się znajduje. Ogarnęła go złość, bo dopuścił, aby spadł na niego Olbrzym Żelaza. Razem z emocjami wezbrały w nim siły, dzięki którym stanął na czworaka.

– Thor! Thor! – wołał przytłumiony przez złom głos.

Książę skierował się w stronę, skąd wzywano jego imię, przy czym nogi zaplątały mu się w łańcuch i z trudem je uwolnił. Musiał też uważać na powietrze. Jeśli nie zdoła szybko stąd uciec, wkrótce nie będzie mógł oddychać

Oby to była najkrótsza droga – pomyślał, czołgając się prosto przed siebie. Co jakiś czas musiał odpychać przeszkody. Wędrówki nie ułatwiał pot spływający po twarzy.

– Tędy, wielkoludzie! – zachęcał go coraz wyraźniejszy głos.

Wreszcie, po usunięciu sprzed nosa płata wygiętego metalu, zobaczył wyjście. Przyspieszył. Kiedy wytężył wzrok, dojrzał wetknięty w szczelinę kij.

– Widzę cię! Dalej! Dłużej nie wytrzymam!

Znalazłszy się dostatecznie blisko, Thor chwycił kij razem z przywiązanym doń kamiennym grotem. Jego wyciągniętą rękę złapano i pociągnięto dalej. Była to niewielka, choć mile widziana pomoc, dzięki której wyczołgał się spod automatonu. Za nim metal zajęczał po raz ostatni.

Thor z przyjemnością wciągnął duży haust pachnącego ziemią powietrza. Dłonią otarł sobie pot z czoła. Widok krwi na palcach przyjął bez zaskoczenia. Pochodziła z płytkiej, niegroźnej rany na czubku głowy.

– Dzięki, Loki.

Jego wyczerpany kompan spoczął obok. Także miał zalaną potem, czerwoną z wysiłku twarz. Dyszał ciężko, dlatego odezwał się dopiero po chwili:

– Drobiazg, heh… Następnym razem nie daj się przygnieść, dobrze?

Na to Thor nie odpowiedział. Przez moment obaj siedzieli w milczeniu i patrzyli na nieruchomego Olbrzyma Żelaza. Kawałki jego głowy leżały wśród gruzów.

– Wszystko widziałeś? – zapytał książę.

– Oczywiście. Nie mogłem przegapić takiego widowiska.

– A mówiłem, żeby nikt… Nieważne. – Thor machnął ręką i wstał.

Przeciągnął się, po czym podszedł do automatonu. Wyciągnął sterczącego spod niego Farbautiego. Jak poprzednio, włócznia wydawała się nienaruszona. Podał ją właścicielowi, który także powstał, lecz ze sporym trudem.

Loki z ulgą wsparł się na swej broni. Sięgnął do torby, skąd wyciągnął złote jabłko, niewątpliwe wzięte z zapasów Thora.

– Zapomniałeś zabrać to ze sobą. – Podał owoc księciu, który przyjął je z nieukrywaną radością.

Wystarczył jeden duży kęs, aby rana na głowie zagoiła się, a resztki zmęczenia odeszły. Przez moment Thor czuł się tak ożywiony, że gotów był pobiec stąd prosto do Asgardu i z powrotem.

Z żalem zjadł jabłko do końca, bo wiedział, że trochę czasu minie zanim ponownie skosztuje owoc Idunn. Kątem oka dostrzegł delikatne zakłopotanie na twarzy przyjaciela. Pomyślał o tym, jak ten go wołał.

– Martwiłeś się o mnie, lisie?

– No coś ty! – Loki uciekł wzrokiem w bok. – Za dobrze wiem, jaki jesteś twardy, wielkoludzie.

Słowa kompana rozbawiły Thora. Położył mu na ramieniu rękę. Loki również się uśmiechnął i odwzajemnił gest. 

Obaj wiedzieli, że pokonanie Olbrzyma Żelaza to nie koniec. Wystarczyło się rozejrzeć.

 

6

W drodze

 

Zgrzyt i Miazga skubali leniwie trawę rosnącą przy drodze. Thor usiadł na leżącym niedaleko kamieniu, aby wyczyścić zakurzone buty. Nie podobało mu się, jak wyglądały w blasku poranka, szare i mocno zużyte.

Loki poszedł uzupełnić manierki wodą z płynącego wzdłuż gościńca potoku. Stąpał lekkim krokiem. Po obrażeniach doznanych podczas walki z Olbrzymem Żelaza nie pozostał żaden ślad.

W Czarnym Dole spędzili wiele dni. Przede wszystkim pomagali ustabilizować sytuację. Zniszczenie Olbrzyma Żelaza nie rozwiązało problemów miasta. Radość z ocalenia przyćmiewały tragiczne skutki. 

W krótkim czasie całe rodziny straciły dorobek życia oraz bliskich. Automaton obrócił w gruzy sklepy, warsztaty, kuźnie. Osłabieniu uległa też obrona ze zniszczonymi machinami oraz uszczuplonymi oddziałami. Mogą upłynąć lata nim w Czarnym Dole będzie jak przed atakiem.

Najpoważniejszym ciosem dla miasta było zawalenie kopalni żelaza. Stanowiła ona nie tylko dumę miasta. Przede wszystkim zapewniała pracę wielu karłom. W swoim marszu ku wyjściu Olbrzym Żelaza zburzył najważniejsze tunele.

Thor znacząco wsparł oddziały ochotników wyznaczone do odgruzowywania. Dzięki swojej wielkiej sile bez trudu usuwał kamienie i zabezpieczał korytarze, aby można było zabrać stamtąd górników. Ku radości wszystkich, oprócz martwych znajdowano też żywych, którym udało się przeżyć w zablokowanych tunelach. Po wyjściu do miasta witano ich niemal jak bohaterów.

W jednej z bocznych komór, wśród pozostałości ogromnej kuźni, Thor odkrył ciała dwunastu karłów w fartuchach kowalskich. Dwerg rozpoznał w nich ojca oraz braci. Przynajmniej teraz mógł ich należycie pożegnać.

Pierwsze dni pełne były powrotów oraz pogrzebów. Nie minęło dużo czasu, a smutek i niedowierzanie ocalałych przerodziły się w pragnienie ukarania winnych. Nie mieli wątpliwości, że to król dopuścił do tragedii. Ku zaskoczeniu Thora, Falgeir Młodszy przyjął na siebie odpowiedzialność. Dobrowolnie oddał koronę młodszemu bratu.

– Naprawdę kocham moje królestwo, książę – wyznał niedługo po abdykacji. – Niestety, zaślepiły mnie ambicje i duma. Teraz to widzę i muszę zapłacić za błędy. Choć boli mnie ta decyzja, nie widzę innej dla dobra Czarnego Dołu. Poddani nigdy mi nie wybaczą, dobrze to wiem. Teraz mogę liczyć jedynie na sprawiedliwy sąd.

Z zamyślenia wyrwał Thora szelest liści. To Dwerg wyszedł zza krzaków, dyskretnie poprawiając spodnie.

– Przepraszam panowie, że tak długo.

– W porządku. Jedziemy, lisie?

– Aha. – Loki wskoczył na miejsce koło Thora.

Zatem ruszyli.

Miło było znów poczuć rześki wiatr na twarzy oraz zapach traw. Cieszyły oczy błękit otwartego nieba, soczysta zieleń drzew i kolory kwiatów. Dwerg, który większość swego życia spędził w jaskiniach Svartalfheimu, podziwiał wszystko zafascynowany. Niestety, musiał przy tym mrużyć oczy, gdyż nie nawykł do blasku słońca. Czasem pokazywał coś palcem i pytał, a Asowie, głównie Loki, zaspokajali jego ciekawość. Po raz pierwszy od dawna chłopak wydawał się przynajmniej odrobinę weselszy. W ostatnich dniach nie brakowało mu trosk. 

Odkąd wyszło na jaw, że to mistrz Merlun z synami zbudowali Olbrzyma Żelaza na życzenie króla, jego ocalały potomek nie mógł bezpiecznie wyjść samemu na ulice Czarnego Dołu. Niektórzy z mieszkańców uważali go za równie winnego, co Falgeir i nie mieli oporów przed okazaniem tego w słowie lub czynie. Przedstawiona sędziom okoliczność łagodząca w postaci sprowadzenia pomocy niewiele zmieniała. Tak samo mało znacząca była dla wściekłego tłumu rola w pokonaniu automatonu.

Wykrzykiwali za Dwergiem obelgi skierowane do całej jego rodziny, wyklinali. Rzucano w niego twardymi przedmiotami. Niektórzy nawet podchodzili z uniesionymi pięściami lub toporami. Na szczęście, większość z nich odpuszczała, kiedy tylko któryś z Asów spojrzał w ich stronę. 

Nałożone przez Lokiego zaklęcia uchroniły dom Dwerga przed splądrowaniem. Tym samym on i chłopak mieli dość czasu na zniszczenie dorobku mistrza Merluna, aby jego pomysły nie wpadły w niepowołane ręce, a także spakowanie niezbędnych rzeczy.

– I tak chciałem to zrobić – stwierdził smutno Dwerg przy szykowaniu toreb.

Swojego wyjazdu nie postrzegał jako wygnania. Jak zostało zasądzone, opuścił miasto razem z Asami. Thorowi i Lokiemu podziękowano szczerze za ocalenie, lecz wynagrodzono skromnie. W zaistniałej sytuacji miasto nie mogło zaoferować wiele. Księciu i jego kompanowi wystarczył kciuk Olbrzyma Żelaza na pamiątkę. Resztę automatonu przetopiono w kuźniach.

W porównaniu z trofeum, bagaże zajmowały niewiele miejsca na wozie. Dwerg czasem zerkał na wielki palec, a wtedy uśmiech znikał mu z twarzy.

– Hej, popatrz – powiedział do niego Loki.

Właśnie wyjechali z lasu na rozległą dolinę. Chłopak wychylił się i powiódł wzrokiem we wskazanym kierunku.

Wysoko w górze, ponad drobnymi obłoczkami, majaczyły na błękitno wysokie mury a nad nimi dachy i strzeliste wieże. Jeśli naprawdę mocno się skupić, można było też dostrzec spływającą w dół wstęgę tęczy.

– Czy… Czy to Asgard? – zapytał Dwerg.

Loki skinął głową.

– Tam właśnie jedziemy.

Z wrażenia chłopakowi na moment odebrało mowę, chociaż o tym, gdzie się udają, wiedział od początku.

– Jest wspaniały. Ja… Jeszcze raz dziękuję, panowie. – Otarł łzę w kąciku oka.

Asowie wymienili uśmiechy. Obaj, szczególnie Loki, polubili Dwerga. Okazał się on zdolnym młodym karłem, co udowodnił, tworząc odgromnik. W Asgardzie mieszkali kowale. Co prawda nie umywali się do mistrzów rzemiosła ze Svartalfheimu, jednak któryś z nich na pewno przyjmie na ucznia kogoś z rekomendacjami od syna i brata krwi samego króla Odyna.

Thor dał znać kozłom, aby szły dalej. Nadchodził zmierzch, a oni mieli przed sobą spory kawałek drogi do pokonania.

Koniec

Komentarze

Solidny kawał klasycznego fantasy w połączeniu z mitologią nordycką. Plus mam wrażenie, że sporo pracowałaś nad konstrukcją intrygi w tym tekście tak, żeby czytało się przyjemnie. Podoba mi się to jak wykorzystałaś sugestie betujących przy zachowaniu własnego charakteru pisania. Dlatego będzie polecajka.smiley

Bardzo dziękuję za klika, oidrin. ^^

Cieszę się, że się spodobało po poprawkach.

Bardzo fajne opowiadanie. Fabuła naprawdę wciąga, byłam ciekawa dalszych losów bohaterów. Fajnie ich zbudowałaś, nawiasem mówiąc. Chociaż nie przypominam sobie, żebym czytała "Skandal…" nie miałam wrażenia, że czegoś nie rozumiem. Nie wiem, czy są błędy, po prostu popłynęłam z opowiadaniem i nie zwracałam na nie uwagi. No i narobiłaś mi ochoty na odświeżenie mitlogii skandynawskiej. :)

Dziękuję za klika, Rossa. ^^ Cieszę się, że się podobało i wzbudziłam zainteresowanie mitologią skandynawską.

Każde z opowiadań cyklu jest pisane jako samodzielna historia, ale powoli wprowadzam pewną fabułę, ciągnącą się na przestrzeni kilku tekstów. Dlatego między innymi wspominam w przedmowie o chronologii.

Opowieść toczy się spokojnie. Nie wciąga zbytnio, bo wiadomo, że bohaterowie muszą przeżyć aż do Ragnaroku. A w takim razie zginąć musi przeciwnik, oni są zbyt dumni i uparci, żeby wycofać się na z góry upatrzone pozycje.

Dlaczego piszesz o kozłach w rodzaju męskoosobowym?

Babska logika rządzi!

Bardzo dziękuję za klika, Finklo. ^^

O kołach piszę w rodzaju męskoosobowym, ponieważ w wersjach mitów, które czytałam, były przedstawiane jako samce.

Owszem, samce, ale jednak zwierzęta. O bykach napiszesz, że się pasły czy paśli? Ogiery (albo i wałachy) galopowały czy galopowali? W końcu “ogary poszły w las”, czyż nie?

Babska logika rządzi!

Formy męskoosobowej używałam, kiedy wspominałam ich imiona (”Zgrzyt i Miazga stali”).

Miś przeczytał nie odrywając się ani na chwilę. Nie umie pisać merytorycznych poleceń, więc przynajmniej zapali gwiazdki.

Nowa Fantastyka