Najdroższa Kitty,
Spieszę donieść, że chaos naszej przeprowadzki dał mi się okropnie we znaki. Gdyby nie interesy papy z pewnością nie musielibyśmy zostawiać posiadłości w Cotswolds, by przenieść się do tej szarej i wietrznej krainy. Nie smuć się więc, że przyjaciółka zapomniała już o Tobie na dobre, bo tak się nigdy nie stanie. Po prostu nadal przyzwyczaja się do nowego domu, a to nie lada wyzwanie.
Mówią, że Glasgow to Londyn północy, ale patrząc na maniery i prowincjonalny styl tutejszych dziewcząt, śmiem wątpić. Nikt nie słyszał tu o lekkich upięciach z anielskich loczków ani sukniach z podwyższoną talią. Staromodne gusta tych prowincjonalnych krów przyprawiają mnie o zawrót głowy. Nawet największe rzekomo elegantki pudrują śmiechu warte tapiry w stylu nieszczęsnej Marii Antoniny. Być może prawdziwym powodem jej smutnego końca było zgubne zamiłowanie do peruk i krynolin? Rewolucja rewolucją, ale takie rzeczy warte są gilotyny.
Mama i siostry mają się dobrze. I ja przywykłam już prawie do tego smutnego zesłania. Towarzystwa dotrzymują mi poezja i muzyka. Stary klawesyn papy przetrwał już niejedno, więc niestraszna mu była i podróż w tę zasnutą mgłą dzicz. Gdy tylko nie wzdycham nad romansami, które dawniej czytałyśmy z wypiekami na twarzy, patrzę w szare niebo za oknem i tęsknie za Tobą.
Bądź zdrowa,
Twoja Fanny
* * *
Druid wywróżył mi, że dokonam wielkich rzeczy dzięki mojej sile, ale umrę niezbyt posunięty w latach. Musiał się pomylić. Albo może liczył w latach innych niż psie czy ludzkie. Za długo włóczyłem się już po świecie, by nie czuć znudzenia nieadekwatnością jego słów. Nie brałbym z życia pełnymi garściami za młodu, gdyby nie to wiszące mi nad głową widmo. I tak zleciały stulecia zarzynania potworów, miłostek z czarownicami i krwawych bitew. Lecz ten fatalny cios, który miał zgasić płomień mojej zapalczywej duszy, wciąż nie spadł mi na kark.
Znudzony oczekiwaniem, zasnąłem w nadmorskiej jaskini, by obudzić się pełen werwy po paru setkach lat. Zobaczywszy, co się z tym światem porobiło po przybyciu nowego boga zza morza, postanowiłem dać temu cyrkowi kilka nędznych dekad. Odpuściłem więc i uciąłem sobie kolejną, nieco dłuższą tym razem, drzemkę. Zbudziłem się tym razem w czasach bratobójczych wojen religijnych, których sens pojąć było mi tak trudno, że wolałem uciec tam, gdzie już kiedyś znalazłem azyl.
I odtąd błąkałem się po ziemiach byłego Królestwa Alby, które przygniótł butem niecny saksoński najeźdźca. Nie potrzebowali tu jednak bohatera zabijającego smoki, ani znawcy arkanów magii. Ideałem, do którego tęskniono, był zasiedziały posiadacz ziemski, który na wojnie znał się tyle o ile, bo broni dobywali za niego płatni najemnicy. Bogactwo zaś rzadko już dziedziczne zdobywał nie grabieżą, czy też łaską istot z Tir nan Og. Dorabiał się go jak kupczyk na handlu dziwacznymi towarami zza siedmiu niezbadanych przeze mnie mórz.
Nie byłem bohaterem na te czasy, kiedy to napędzane parą wodną rydwany okazywały się silniejsze niż niejeden rosły chłop. Niektórzy mówili, że pewnego dnia mogą zupełnie zastąpić człowieka, ale temu jako osobnik rozumny nie zamierzałem dać za nic wiary. Czy dobre rzemiosło mogłoby kiedykolwiek przegrać z niczym niewyróżniającymi się fantami odciętymi od topornego szablonu? Za stary już byłem, by widzieć w tym dobrą zmianę.
Myślałem nad przeprowadzką, by odciąć się od ciążącej mi nowoczesności. Chciałem być bliżej natury, a dalej od tych zmian, za którymi nie dawałem rady nadążyć. Wyspa Arran przy zachodnim wybrzeżu Alby wydawała się jedynym rozsądnym wyborem. Proporcja owiec do pasterzy i zielonych wzgórz do siedzib ludzkich wydawała się odpowiadać temu, do czego byłem przyzwyczajony za młodu. A nowomodne fabryki i parowe rydwany zdawały się póki co przynajmniej nie mieć zastosowania przy dzierganiu wełny i serowarstwie.
Tego dnia byłem już gotów do drogi. Jedyną rzeczą, którą chciałem zabrać ze sobą, był tytoń dostępny w tym mieście łatwiej niż chleb. Z czasem pozbyłem się wielu słabości charakteru, ale ta trzymała się mnie uparcie. Niby dobro kolonialne, a i cena biła po dziurawej kieszeni, ale kto z nas nie ma wad? Poszedłem więc ostatni raz przejść się Bucanan Street pełną nowobogackich marmurowych domostw i sklepów sprzedających wymyślne durnostojki z czterech stron świata.
Przewrotny los chciał jednak, bym wychodząc ze sklepu kolonialnego, zobaczył ją właśnie. Nie zmieniła się, choć piękniała w każdym z kolejnych wcieleń. O, piękna Fand królowa elfów! Dla niej gotów byłem odłożyć tymczasowo plany przeprowadzki.
* * *
Droga Kitty,
Pozwolę sobie znów zabawić Cię nowinkami z prowincji. To, co przydarzyło mi się w ostatnich dniach, namieszałoby w głowie niejednej szanującej się młodej damie. Nie zwlekając zatem opowiem Ci szaloną historię, jak to Twoja znudzona z braku światowych rozrywek przyjaciółka zyskała konkurenta o rękę i kolejny dylemat do roztrząsania samotnymi wieczorami.
Ale po kolei, kochana, bo przez ten chaotyczny wstęp i ja sama się w tym wszystkim gubię.
Wróciwszy z odprawy szkunera w porcie, papa przyprowadził nieoczekiwanego gościa. Choć język plątał mu się okropnie po zbyt wielu kolejkach whisky, mama i ja wspólnymi siłami zrozumiałyśmy, że pragnie przedstawić nam dalekiego kuzyna z Irlandii.
Pan Culain – z tych samych Culainów, co cioteczna babka Aileen – maniery ma dość prostackie, co dał po sobie poznać już podczas kolacji. Zamiast kroić pieczeń nożem i widelcem, chwycił ją w ręce i ogryzał, aż sos żurawinowy spłynął mu po brodzie. Ręce zaś wytarł w haftowaną serwetę, którą mama kazała sprowadzić aż z Kornwalii. Dowcip ma także grubo ciosany, jeśli nie grubiański, jak przystało na kogoś, kto karierę robił ponoć w wojsku. Jedyne, co jak na razie wydaje się przemawiać na jego korzyść, to że upija się nieco godniej niż papa.
Mam mętlik w głowie, droga Kitty. Papa sądzi jednak, że to dobra partia, bo Culainowie to stara dobra arystokracja, która bogactwo zbiła jeszcze na łupieży złota, zamiast na handlu kolonialnym. Pan Culain mimo nieokrzesania, nie stoi nad grobem, nie jest też brzydki, ani kulawy. Po tym zaś jak moja starsza siostra wyszła za majora Clancy zeszłej jesieni, przyszła już moja kolej. Przynajmniej zdaniem mamy. Nie powiem, bywa zmienna, bo dopiero tydzień temu kazała mi nie ufać żadnemu Irlandczykowi, jakkolwiek czarujący by nie był!
Żałuję, że nie możesz wpaść z wizytą i poszukać ze mną metody w tym szaleństwie. Dam znać o dalszym rozwoju wypadków. Załączam też pobieżny szkic profilu pana Culaina, tak à propos.
Twoja zagubiona,
Fanny
* * *
– To futro z królika. – Wskazałem dumnie własnoręcznie oprawioną zdobycz. – Twoja matka przyrządzi z jego mięsa potrawkę na kolację.
– Dziękuję! – bąkneła, kurtuazyjnie ukrywając zażenowanie. – Jakież to z pana strony przemyślne i praktyczne, panie Culain.
W tym życiu nie pozwolę ci się wymknąć mi z rąk, miła Fand, myślałem. Jak to wróżka, magiczne dziecię elfiej krwi, za każdym razem odradzasz się tak samo urzekająca i niedostępna. Nawet w epoce rozsądku pokonującego mity i przesądy składające się na magię dawno zapomnianego świata.
– Czy zdarza się panu czytać poezję, panie Culain?
– Nie sądzę, by była bardziej zajmująca od prawdziwego życia. – Pokręciłem przecząco głową. – Takie nonsensy lepiej zostawić druidom i harfiarzom.
– Ach, rozumiem… – Spuściła wzrok wyraźnie zawiedziona moimi słowami. – Czyli w Irlandii nikt jeszcze nie słyszał o sentymentach Nowej Heloizy i naturalnym wychowaniu Emila? Może chociaż o perypetiach rezolutnej Henrietty? Chyba w przeciwieństwie do mnie musiał się pan wychować w bardzo tradycyjnym domu.
– W naturze, i to nie tylko ludzkiej, zapisane jest prawo przyciągających się przeciwieństw – dogryzłem jej, uśmiechnąwszy się półgębkiem. – Nie pisali o nim w żadnej z tych mądrych książek?
– Och… Raczy mi pan wybaczyć, koszmarnie się zasiedzieliśmy. Mamie i siostrom z pewnością brakuje już mojego towarzystwa.
Odwróciła się jak niepyszna i przyspieszyła kroku, by zostawić mnie samego na ogrodowej ławce. Cierpliwy na kobiece humory i grymasy po latach ganiania za pannami dużo kapryśniejszymi od słodkiej Fand, nie ruszyłem się z miejsca. Przyglądałem się tylko lekkiemu prześwitowi jej jasnej, nieprzylegającej do figury sukni, który w tym świetle dużo mniej pozostawiała dla wyobraźni. To jest, gdyby tylko nie warstwy halek i pończoch pod spodem. Ech, zresztą kobieta bez zasad i charakteru to żadne wyzwanie, pomyślałem, przeciągając się leniwie.
I już miałem się podnieść, by odegrać rolę skruszonego zalotnika, który zatrzyma obrażoną piękność w jedynym odpowiednim momencie. Nie na tyle szybko, by poczuła moją desperację, ale i nie za późno, by wiedziała, jak bardzo mi zależy. Drogę zastąpił mi jednak wielki warczący pies, którego wcale nie obchodziło nasze małe nieporozumienie.
– Z drogi! – krzyknąłem na uparte zwierzę.
Pies nic nie robił sobie z porywów serca. Szczerze mówiąc, swoim niewzruszonym drapieżnym uporem przypominał mi pewnego ogara, któremu pokazałem, gdzie raki zimują. Rzuciwszy mi złe spojrzenie znajomo błyszczących oczu, pies pobiegł za niczego niepodejrzewającą Fand. Czasy mogły się zmienić, ale nie na tyle, by przystoiło mi zostawić damę w opałach na pastwę krwiożerczej bestii.
– Panno Weston, proszę uważać! – zawołałem, wyrywając jedną z żerdzi ogrodzenia. – Panno Weston! Frances!
Moje wołanie tylko rozsierdziło toczącego pianę z pyska psa, który w dwóch podskokach znalazł się tuż za nieszczęsną Fand. Nikczemna bestia jednym kłapnięciem szczęki uczepiła się krótkiego trenu sukni mojej ukochanej. Dziewczyna pisnęła z zaskoczenia pomieszanego ze strachem i, potknąwszy się, upadła na ogrodową ścieżkę. Pies gotów przyskoczyć jej do gardła, zamarł jednak, a srogie warczenie ustąpiło żałosnemu skamleniu. Ma się w końcu ten cel, pokiwałem głową z uznaniem nad własną zręcznością. Czy to włócznia, czy żerdź z płotu, nadal bez wysiłku potrafiłem przebić na wylot każdego, kto śmiałby zagrozić mojej najmilszej.
– Panno Weston, czy wszystko w porządku?
Delikatne były te nowoczesne panienki, bladły im twarzyczki nawet na widok lejącej się z bestii juchy, zdziwiłem się. Policzki Fand zbielały jak papier i nim opadła mi zemdlona w ramiona, wyjęczała żałośnie:
– Och, panie Culain! Ten pies… Jak on strasznie krwawi.
Podtrzymując słabowitą dziewczynę, rozejrzałem się za zwierzęciem, które cudem wyrwało z podłoża przeszywającą je na wylot żerdź. Skomląc z bólu, ciągnęło bezwładne nogi za sobą w kierunku dziury w płocie. Wypływające mu z brzucha jelita znaczyły jego drogę wąską czerwoną smugą, a ostry koniec metalowego przęsła co rusz spowalniał jego mozolne człapanie.
* * *
Najukochańsza Kitty,
Nie pierwszy i nie ostatni raz siła dumy i uprzedzenia przyćmiła mój osąd. Pan Culain może nie mieć manier godnych dżentelmena z wielkiego świata, ale dba o mnie bardziej niż którykolwiek z poprzednich konkurentów. Po tym, jak ocalił mi życie przed wściekłym bezpańskim psem, zrozumiałam, że jego nieobycie w towarzystwie i brak wyczucia stylu są nikłymi przeszkodami na drodze do szczęścia, które czeka mnie u jego boku. Zatem jeśli papa nie zmieni zdania, a wykrój mojej sukni przyślą na czas z Londynu, niedługo oficjalnie zaproszę Cię na nasze wesele.
Może to czyste szaleństwo, ale czymże innym jest miłość? Nim pochopnie osądzisz moje porywy serca, pomyśl czule o przyjaciółce, z którą dzieliłaś najszczęśliwsze chwile dzieciństwa, tak jak ona myśli o Tobie w tej chwili.
Twoja pełna radości,
Fanny
* * *
W życiu wszystko ma swój czas i cenę. By spędzić resztę ciągnącego mi się już żywota u boku Fand królowej wróżek gotów byłem na wiele. Moja cierpliwość jednak nieubłaganie zbliżała się do granicy, którą rzadko komu zdarzało się przekroczyć bez zostania przebitym włócznią na wylot. Ech, tak już jest, że niektóre kobiety wydają się zawsze warte tego, by dla nich cierpieć i zaciskać zęby. Bardziej od tych, które spolegliwością i spokojem próbują koić skołatane nerwy, gdy wracasz do domu po długiej wyprawie. Ciepło wspominałem moją dobroduszną Emer, choć nasze drogi rozeszły się wieki temu. Ale to Fand była moim przeznaczeniem.
– Nad czym się pan tak głowi, panie Culain? – zagadnęła mnie znad tamburka nieskończonej robótki. – Czyżby i pańską głowę zaprzątał motyw dekoracyjny naszego wesela? Sama nie mogę się zdecydować czy lilie i fiolet, czy też róże i burgund? Czy pana zdaniem to znaczna różnica?
– No, w sumie żadna. – Rozłożyłem ręce nad tym błahym dylematem.
Co do uczty weselnej interesowało mnie tylko to, czy bogaty asortyment piwniczki przyszłego teścia zostanie mi oddany do całkowitej dyspozycji. Na kwiatach i kolorach wstążek znałem się tyle o ile, ze szczególną uwagą na gust tej, z którą akurat zdarzało mi się dzielić łoże. A że moja królowa o różanych policzkach przed zaślubinami wpuścić mnie tam nie chciała, opinii tej nie miałem za bardzo jak wyrobić.
– Czy pana w ogóle obchodzi to, że będzie tam cała śmietanka towarzyska Glasgow?! – drążyła jak kropla skałę. – Może od razu pobierzmy się w szopie na grabie błogosławieni przez ogrodnika, a na weselu zaserwujmy trzy razy przegotowaną herbatę i krakersy z serem?! Zaiste, osłabia mnie pana bierność, panie Culain!
– Ależ, Frances, za nic nie chciałem pani urazić… – bąknąłem zagubiony w meandrach jej niepojętego rozumowania. – Nie będę jednak nigdy tak biegły w tych kobiecych sprawkach, jak pani, więc którykolwiek kwiat i kolor skradnie pani serce, ten będzie dla mnie jedyny i słuszny!
To mówiąc, klęknąłem przed nią na kolano i ucałowałem wolną od robótki dłoń. Na to Fand uśmiechnęła się tylko blado i, opadłszy dramatycznie na bladoniebieską otomanę, uderzyła w płacz żałosny i po dziecinnemu naiwny.
– Co cię gnębi, moja miła?
– Proszę wybaczyć mi tę chwilę słabości, panie Culain.– Nadal zapłakana, odetchnęła ciężko. – Prawdę mówiąc, nie mogę zmrużyć oka. Okropne widmo prześladuje mnie we śnie! Czuję się taka bezbronna.
Rzeczywiście, jej naturalnie blada i skłonna do piegów twarz nie wyglądała na wypoczętą. Podkrążone, zaczerwienione nie tylko od niedawnych łez oczy, obudziły we mnie nieco uśpioną rycerskość.
– Bądź spokojna, Frances, cokolwiek nie burzyłoby twojego spokoju, uporam się z tym.
– Och, to takie miłe i przemyślne z pana strony, panie Culain…
– Mów mi Sétanta.
– To bardzo nietypowe imię, czyżby rdzennie irlandzkie?
Zamiast odpowiedzieć, podwinąłem długi muślinowy rękaw jej sukni i pocałowałem ją kilka razy w słoną skórę na zgięciu łokcia.
– Jeśli tylko boisz się potworów, Frances, pozwól mi spędzać noce przy swoim boku. Przepędzę je raz-dwa.
– Ależ, Sétanta… – Zmieszała się, a jej różane policzki zapłonęły żywszym rumieńcem. – Znaczy, panie Culain! Niech pan tak sobie nawet nie żartuje! Panna na wydaniu musi zachować pewne pozory, inaczej co ludzie powiedzą? Siostra mojej przyjaciółki Kitty wdała się w zażyłość z pewnym przystojnym oficerem, który oświadczył jej się w sekrecie i gdy tylko zepsuła sobie dla niego wystarczająco opinię, zniknął. Biedna Bessie była skończona dla świata, a już na pewno dla całego Winchester! Jestem bardziej niż pewna pańskich intencji, Sétanta, ale prawdziwa dama musi mieć na względzie utrzymanie koniecznych pozorów. Rozumie pan, prawda?
Podniosłem się z kolan i zapadłem ciężko w miękki fotel o grubych rzeźbionych rączkach. Tak jak już zaznaczyłem na wstępie, czas i miesjce się zgadzały, ale w tym wcieleniu pięknej Fand brakowało iskierki spontaniczności. I mnie nie było z tym łatwo, bo w końcu i pyskata sekutnica Aife, która to nauczyła mnie paru zaklęć i obdarowała niezawodną bronią, nie opierała mi się tak długo.
Poddanie się nie wchodziło jednak w grę. W każdym z jej mnogich żyć Fand uwodziła mnie tym świeżym, dziewczęcym i niewymuszonym urokiem. I w każdym z nich z tego czy innego powodu nie mogliśmy być razem. Może przemawiała przeze mnie próżna upartość, ale mimo solidnie nadwyrężonej cierpliwości nie chciałem jeszcze odpuścić.
– Opowiedz mi coś więcej o tym nocnym widmie.
– Och, panie Culain – westchnęła, wyciągając się na otomanie. – Gdy tylko wracam myślami do tego potwornego widziadła, tracę oddech. Całe szczęście, że nie wysłałam jeszcze listu do Kitty! Niechże pan przeczyta i sam oceni.
Wyższa konieczność rządzi się swoimi prawami, pomyślałem, ostrożnie rozprostowując pachnący fiołkami i wodą różaną papier listowy. Kochałem Fand i kobiety w ogóle, ale ich gadki o każdym z miliona aspektów niezrozumiałych dla mnie animozji, bywały ciężkostrawne.
* * *
Najdroższa Kitty,
Mimo że nie pragnę niczego bardziej niż ślubu z panem Culainem, czas naszego narzeczeństwa jest dla mnie mało łaskawy. Dni wypełniają mi radosne przygotowania do ceremonii, lecz nocami nawiedza koszmar tak podły, że i po przebudzeniu drżę ze strachu i niepokoju.
Gdy tylko zamknę oczy, pojawia się widmo kobiety o długich rudych warkoczach wystających spod aksamitnej peleryny. Powtarza, bym oddała jej tego, który słusznie się jej należy i wracała, skąd przyszłam za mgły Avalonu. Straszy mnie też, że zbierze armię biegłych w fechtunku i czarach przyjaciółek i urządzi mnie tak, że żaden zaślepiony dureń się już za mną nie obejrzy. Potem wyciąga spod płaszcza złowieszczo dzwoniącą grubymi bransoletami dłoń, jakby chciała zacisnąć mi ją na szyi i rozpada się w stado czarnych kruków.
Mama mówi, że za dużo czytam i niepotrzebnie objadam się na noc, a siostry biegają za mną w starym płaszczu papy, pohukując jak sowy. Mnie niestety nie jest już wcale do śmiechu.
Nie proszę Cię o radę, droga Kitty, ale o miłe słowo, które przywróci mi choć na chwilę uśmiech.
Załączam zaproszenie na ślub i moc pozdrowień dla Twojej mamy i brata.
Twoja Fanny
* * *
– Panie Culain, będzie pan łaskaw poczekać? Nie wiedziałam, że nasz spacer wymagał będzie wspinaczki po ruinach i skałach.
Nie było innej rady, by zapewnić ci niczym niezmącone sny, miła Fand. W ruinach zamku Dunure, z których dostrzec można osnute mgłą brzegi Arran, czekała nas konfrontacja z twoim nocnym widmem, a moją wściekłą Emer. Liczyłem, że choć tym razem pozwoli mi odejść z tą, dla której los trzymał mnie przy życiu przez stulecia. Bo wystarczyło jedno wspaniałomyślne słowo Emer, byśmy mogli wrócić do naszego beztroskiego narzeczeństwa.
– No, proszę, widzę, że i tym razem znalazłeś swoją wróżkę latawicę! – zawołała, gdy schodziliśmy ostrożnie po stromej krawędzi zamkowego wzgórza. – Każdą z dziwek mogłabym ci wybaczyć, ale znowu ona? Nie powiesz, że urzekła cię ta buzia jak księżyc w pełni i zakręcone na skrawkach papieru mysie ogonki?
– Dobrze wyglądasz, Emer – odparłem, mozolnie osłaniając twarz przed ostrym powiewem wiatru. – Służy ci widać to nasze rozstanie.
– A skoro już przy tym jesteśmy, mówiłeś swojej panience, że masz już żonę, prawda?
– Panie Culain, co to ma znaczyć?!
Nawet najbardziej wprawionemu w boju wojownikowi trudno jest wygrać walkę, gdy wróg niespodziewanie weźmie go w dwa ognie. Nieustępliwy wzrok stojącej w ruinach kamiennego labiryntu Emer i zaskoczona twarz zsuwającej się niezgrabnie po stromym zboczu Fand. Tę bitwę mogłem tylko sromotnie przegrać.
– To prawda, Frances, pani Emer jest moją żoną, choć nie wedle waszych zwyczajów. Ale to, co jest między nami, kochana, to przeznaczenie. To siła, która pcha nas ku sobie w każdym z twoich żyć. Czy to nie o tym lubisz tak czytać w książkach?
– Jak pan mógł! – Oczy zasnuła jej mgła łez, które tylko przez próżną dumę nie spływały jeszcze po policzkach. – Jest pan podłym kłamcą i nie chcę mieć z panem nic wspólnego!
Pierścionek, ten sam, który po pokonaniu jej zawziętego ojca wsunąłem na palec Emer, a kilka tygodni temu ofiarowałem Fand, odbił się od skały klifu i uderzył mnie w nos. Wsunąwszy go do kieszeni, popędziłem bez zwlekania już za ślizgającą się po wilgotnej trawie narzeczoną. Już prawie chwyciłem jej białą rękę w koronkowej rękawiczce, gdy usłyszałem szelest peleryny. Brodaty Manan zaciskał dłonie na wciąż krwawiącym brzuchu i ścinał mnie złym wzrokiem wściekłego psiska, które przebiłem żerdzią.
– Przyszedłem po to, co moje, a skoro nie masz już czym wojować… Pobawiłeś się już z moją kobietą, kundlu? – warknął. – To wracaj do swojej starej!
Dla wzmocnienia siły swoich słów owinięty peleryną Manan trzasnął mnie pięścią w twarz. Nim zdążyłem oddać, przebiegły brodacz zarzucił magiczny płaszcz na moją ukochaną i oboje rozpłynęli się w powietrzu. Wyciągnięta rozpaczliwie w moją stronę dłoń Fand i jej pełne łez, zranione, lecz wciąż pełne miłości, spojrzenie na długo zostały mi w pamięci. Teraz jednak mogłem tylko spuścić smętnie głowę i czekać. To był nasz koniec, przynajmniej dopóki nie odrodzisz się na nowo.
– To, co mężu, nie brak ci towarzyszki zesłania na Arran?
Wzruszyłem ramionami, bo jedną z pięciu cnót Emer mogło być równie dobrze warzenie owczego sera. Zresztą, oczekiwanie na kolejne odrodzenie Fand mogło mi zlecieć szybciej w czyimś towarzystwie.
* * *
Droga Kitty,
Za nic nie mogę sobie przypomnieć ostatniego miesiąca. Papa był tym bardzo zmartwiony, zwłaszcza ze względu na to, że ludzkie gadanie o mojej chorobie i niecnym krętaczu, który chciał pojąć mnie za żonę, zaszkodziłoby jego interesom. Całe szczęście dzięki czułej opiece mamy i sióstr stanęłam już na nogi.
To nie koniec dobrych wieści, bo pan MacLear, który to ocalił mnie przed popełnieniem towarzyskiego samobójstwa, właśnie mi się oświadczył. Co prawda nie jest mi do końca jasne, czym się zajmuje, ale powtarza, że handel morski i przemysł pogrzebowy to dwie z jego wielu domen. Papa uważa go za równego sobie dżentelmena, a mamę i siostry zachwyca jego nonszalancki, ale bardzo nowoczesny styl. Tak więc wszystko dobre, co się dobrze kończy.
W najskrytszym sekrecie powiem ci jednak, że czasem mam ten sen… Mężczyzna o twarzy ukrytej za gęstą nieprzeniknioną mgłą woła mnie do siebie. Nazywa mnie Fand i prosi o cierpliwość. Bo jest pewien, że w kolejnym życiu musi nam się udać. Rumienię się aż na same tego wspomnienie. Mam przecież narzeczonego i to najlepszego z możliwych.
Co do wesela więc dam ci znać, jak tylko zdecyduję się na odpowiednie kwiaty. Waham się wciąż pomiędzy różą a lilią.
Bądź zdrowa,
Twoja Fanny