- Opowiadanie: Mish - [OoA] Popielec

[OoA] Popielec

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

[OoA] Popielec

Oto kontynuacja opowiadania "Za Wszelką Cenę". Tak naprawdę nie są to opowiadania w ścisłym tego słowa znaczeniu, a fragmenty powieści. Zapraszam do czytania i komentowania.

 

Popielec

Pierwszym, co zobaczyłem jeszcze z daleka, był unoszący się dym. Wstrzymałem mojego konia, Gryfa, a Illina Gvano rzuciła na mnie okiem i również zatrzymała swojego wierzchowca którego ochrzciła imieniem Strzała. Ten siwek był częścią łupu, który udało nam się zdobyć na martwym już czarnoksiężniku Willardzie Barbanasie, który w wyniku moich działań pozostawał karmą dla demonów od dwóch miesięcy. Chociaż znając apetyt tych podłych sukinsynów, sądzę że już po dwóch dniach ze zwłok czarnoksiężnika zostały jedynie czaszka i miednica, a i to nie na pewno. Ale dość tych dygresji, wszak opowieść czeka. Moja towarzyszka odrzuciła w tył swój warkocz czarnych włosów, jak to miała z zwyczaju, i wyczekiwała na moją reakcję, gdyż przez ten czas podczas którego podróżowaliśmy razem (co było dla mnie w sumie nowym doświadczeniem, gdyż preferowałem samotne wędrówki) nauczyła się już że dzięki moim wyostrzonym zmysłom potrafię łatwiej wyczuć zagrożenie.

– Co jest? – spytała – Czemu się zatrzymaliśmy?

Westchnąłem, po czym wskazałem jej szare obłoki unoszące się nad lasem całkiem niedaleko stąd.

-Coś poszło z dymem, jakaś wioska jak sądzę. Takie widoki oznaczają na ogół płonące budynki – dodałem sucho. Kobieta nie odpowiedziała, tylko wyjęła z juków swojego konia ogólną mapę okolicy, którą nabyliśmy w ostatnim mieście które odwiedzaliśmy w poszukiwaniu zarobku. Mimo iż wcześniej zarzekałem się że zostawię Illinę w najbliższej miejscowości, teraz niespecjalnie spieszyło mi się do rozstania. Eh, jak to towarzystwo innych zmienia ludzi, i nie tylko ludzi zresztą.

-Według tej mapy w okolicy powinna znajdować się tylko jedna wioska, a właściwie niemal miasteczko. Nazywa się Popielec – powiedziała po chwili zaklinaczka – chociaż coś mi się wydaje, że obecnie nie ma tu już żadnych ludzkich zabudowań– dodała po kolejnym spojrzeniu na chmury dymu.

– Jedziemy sprawdzić co się stało czy omijamy całą sprawę szerokim łukiem? -zapytałem swobodnym tonem. Szczerze mówiąc dobrze byłoby gdybyśmy zainteresowali się Popielcem, bo coś mi się wydaje że jeśli ktoś z mieszkańców żyje, to może potrzebować naszej pomocy w walce z napastnikiem. Za stosowną opłatą, rzecz jasna. W końcu byliśmy najemnikami, a nie świętymi Zakonu Turalniego, boga sprawiedliwości i potrzebujących.

– Przydałby się nam solidny zastrzyk gotówki – stwierdziła Illina – bo według moich rachunków nasze fundusze to obecnie jakieś… – zajrzała do sakiewki – …szesnaście sztuk złota, chyba że chowasz w bucie jakieś pieniądze o których nie wiem – jako że nie miałem żadnych dodatkowych monet ani w bucie, ani w żadnym innym elemencie garderoby, pokręciłem tylko głową.

-No to chyba nasza droga do hrabstwa Linnalior będzie musiała poczekać. Miejmy nadzieję, że tamtejsi ludzie wykorzystają ten czas na gromadzenie problemów i pieniędzy na ich rozwiązanie– rzuciłem do kobiety, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi. No cóż, nigdzie nam się nie spieszyło i nikt na nas nie czekał, więc mogliśmy sobie pozwolić na nadłożenie drogi. Tym bardziej, jeśli dzięki temu do kabzy mogło nam wpaść kilka sztuk złota więcej. W końcu pieniędzy nigdy dosyć, prawda? Dlatego też natychmiast po podjęciu decyzji skierowaliśmy się do Popielca, a przynajmniej w kierunku tego, co z wioski – fortu zostało.

Mimo pozornej bliskości, Popielec leżał spory kawałek od miejsca z którego zobaczyliśmy dym, tak więc do wioski dotarliśmy około godziny później, w samo południe. Sama przejażdżka byłaby nawet przyjemna gdyby nie to, że komary strasznie cięły w tutejszych lasach. Zastanawiałem się nawet czy nie odpędzić tych małych krwiopijców przy pomocy magii, jednak stwierdziłem że jeśli coś napadło na Popielec to lepiej mieć w zanadrzu więcej magicznej energii. W końcu kontrolowanie użytych zaklęć jest dosyć meczące, a z dwojga złego wolę ubytek kilku kropel krwi na rzecz komarów od śmierci w wyniku silnego zatrucia żelazem wywołanego nożem w nerce. Dlatego też razem z Illiną dzielnie znosiliśmy trudy podróży, co jakiś czas zabijając jednego z owadzich napastników.

W końcu ku naszej radości zobaczyliśmy cel wędrówki. Z daleka sytuacja wyglądała gorzej niż z bliska, gdyż w miejscowości spalonych było tylko kilka budynków, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przyglądaliśmy się ludziom krążącym na ulicach i starającym się naprawić szkody, stojąc w bezpiecznej odległości.

-Jak myślisz, przyjmą nas czy będą chcieli pomówić z nami poprzez ostre przedmioty? – spytałem z nutą rozbawienia w głosie moją towarzyszkę. Wbrew pozorom pytanie było całkiem uzasadnione, gdyż już pare razy próbowano nas zakłuć wszelkiej maści orężem i nie tylko.

Kobieta uśmiechnęła się tylko i popędziła swojego wierzchowca w kierunku Popielca. Również nakazałem mojemu Gryfowi skierować się do wsi. W końcu w razie czego zawsze zdołamy uciec lub pokonać tych biednych kmieci. Ludzie patrzyli na nas spode łba, a ja cieszyłem się z faktu że naciągnąłem kaptur na głowę. Chłopi reagowali nerwowo najwyraźniej na wszystkich przyjezdnych, kto wie co zrobiliby na widok półelfa?

-Hej, przyjacielu – powiedziała Illina do jednego z przechodniów – gdzie ja i mój towarzysz możemy zaleźć człowieka rządzącego waszą wioską?

– A po co wam się widzieć z panem Herbartem? – człowieczyna popatrzył na nas spode łba.

-A to już nasz interes – tym razem to ja udzieliłem odpowiedzi – ale to spotkanie może wyjść na zdrowie nam wszystkim. To jak będzie, pokażesz nam gdzie mieszka ten cały Herbart?

Nasz rozmówca burknął jedynie coś pod nosem, jednak rzuciwszy okiem na nasze uzbrojenie najwyraźniej doszedł do wniosku że lepiej być szczerym, i w miarę dokładnie opisał drogę do człowieka zarządzającego całym Popielcem. Zawsze mnie cieszy, kiedy ludzie wykazują zdrowy rozsądek.

Skierowaliśmy się więc do domu wójta. W końcu najszybciej znajdziemy zatrudnienie właśnie u osoby rządzącej całą miejscowością, bowiem tutejsza ludność była najwyraźniej niezbyt skora do korzystania z pomocy obcych, tym bardziej za pieniądze. Rozumiem, choć nie pochwalam, bo gdyby wszyscy tak myśleli już dawno poszedłbym z torbami.

Droga wskazana nam przez uczynnego mieszkańca Popielca (Popielczyka? Popielszczanina? Obie nazwy wydawały mi się dość dziwne, szczerze mówiąc) prowadziła przez spory kawałek, tak więc ja i moja towarzyszka w milczeniu przyglądaliśmy się mijanym po drodze budynkom. Większość z nich była wykonana z drewna i wyglądała na zadbaną, tylko co jakiś czas mijaliśmy spalone budynki. Sądząc po tym co z nich zostało, spalono je dość niedawno.

-Jedno jest prawo! -usłyszałem nagle głos wybijający się ponad gwar tworzony przez mieszkańców. Po chwili zobaczyłem jego źródło, chudego jak tyka człowieka ubranego w workowatą szatę jakiegoś zakonu, którego zresztą nie znałem i nie chciałem znać. Moje zdanie o tego typu fanatykach było bardzo niskie. Zastanawiałem się, co sądzi o nich Illina. Sądząc po jej minie, myślała w podobny sposób co ja.

Jako że wokół podestu z którego przemawiał kapłan zebrał się tłum ludzi, powoli i ostrożnie przedzieraliśmy się we wcześniej obranym kierunku, przysłuchując się mimowolnie temu co mówił ten łysy fanatyk.

– Prawo boskie! – darł się kapłan, a tłum wokół słuchał – Jemu winniśmy posłuszeństwo, i podług niego sądzeni będziemy! To właśnie za złamanie świętych praw Snazana – oho, przynajmniej dowiedziałem się czyim wyznawcą jest krzykacz – sprowadziło na nieposłuszne miasto demony! Albowiem powiedziane jest: „A na grzechu siedlisko ześle Pan swój gniew, i zmiecie podłość ze świata"! A wyście zgrzeszyli, datków świątynnych zaniedbując i modlitw nie wznosząc do Niego! Zaklinam was, ludzie dobrzy i uczciwi, zawróćcie ze złej drogi, inaczej dla Popielca nadziei nijakiej nie ma!

Większość ludzi kiwała głowami, najwyraźniej biorąc słowa tego kretyna za dobrą monetę. Ja jednak wiedziałem lepiej. Demony nie były niczyim narzędziem, a stworami powstającymi z piekieł dzięki złej woli czarnoksiężników i mrocznej mocy Zmiany. Tym bardziej że w bogów nie wierzyłem, tak więc nie mogłem się powstrzymać i słowa kapłana skwitowałem głośnym parsknięciem, doskonale słyszanym w zaległej ciszy. Illina syknęła, najwyraźniej zdenerwowana moim brakiem rozwagi. W sumie moje postępowanie mogło przynieść nam więcej szkód niż korzyści, jednak teraz było już za późno żeby cokolwiek zmieniać.

-A kimże ty jesteś, aby dworować sobie z naszej świętej wiary, przybłędo? – mówca zwrócił się do mnie z ogniem w oczach. Ha, pewnie chętnie odpalił by od niego stos dla mnie!

-Jestem Alarien, jeśli musisz wiedzieć – odpowiedziałem dumnym głosem, gdyż z doświadczenia wiem, że z takimi trzeba hardo, inaczej wdepczą cię w ziemię ku uciesze tłumu – A to co mówisz to jedna wielka bzdura, mająca na celu oszukanie tych wszystkich ludzi. Demony nie są narzędziem w niczyim reku, chyba że ich własnych piekielnych władców. A brak pieniędzy na ofiarę raczej nie skłoni ich do przybycia tutaj.

Kapłan otworzył oczy tak szeroko, że przez moment myślałem że wypadną mu z oczodołów na ziemię, po czym wyciągnął przed siebie rękę w geście mającym najwyraźniej podkreślić jego słowa

-Jak śmiesz obrażać mądrości naszego boga, Sanazana? To on karze istoty sprzeciwiające się jego woli, i to on jest naszą drogą do wybawienia! Spójrz, co spotkało nasz dom! To gniew Pana, powiadam! – krzyczał chudzielec.

Tłum zaszemrał i zwrócił się w moją stronę. Większość ludzi najwyraźniej popierało mojego oponenta, bo wyczuwałem w nich chęć obicia mnie. A jako że stosunek sił wynosił około sześćdziesiąt do dwóch, niespecjalnie paliłem się do ostrej wymiany argumentów z poplecznikami fanatyka. Jednak zarówno duma, jak i zwykła uczciwość nie pozwalały mi wycofać się i przyznać racji kapłanowi. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta.

– Nie chcieliśmy być nie grzeczni – usłyszałem nagle głos mojej towarzyszki – Po prostu mamy za sobą długą podróż, jesteśmy zdrożeni i zmęczeni. Mój mąż nie chciał obrazić Sanazana.

Mąż? Ha! A to dobre. Oczywiście wiedziałem że skłamała z powodu faktu że podróżujemy razem, a gdyby powiedziała im prawdę kapłan miałby kolejny powód do pierdolenia o grzesznikach, pladze, demonach i komarach kradnących naszą krew do piekieł. Ale mimo tej wiedzy zamierzałem wykorzystać ten fakt i śmieć się do rozpuku, kiedy już będziemy daleko od tego sfrustrowanego łysonia i jego wyznawców.

– A wiec jako prawdziwie wierzący, na pewno wspomożecie naszą małą świątynię drobnym datkiem na rzecz walki z demonami, prawda? – zapytał sługa Sanazana z błyskiem w oku. Illina bez słowa sięgnęła do sakiewki i wzbogaciła tutejszy kult o srebrnika. Na widok monety twarz kapłana szybko złagodniała, i po chwili mieliśmy już tłum kawałek za sobą.

-Musiałeś zaczynać z tymi swoimi pretensjami? – spytała mnie kobieta po chwili

-Nie moja wina, że ten łysy pajac wygadywał takie pierdoły, moja droga „żono" – odparłem z nutką sarkazmu w głosie.

-Tak czy inaczej, twoje wybujałe poczucie sprawiedliwości kosztowało nas co nieco – wypomniała mi, zupełnie jakbym o tym nie wiedział.

-„Wybujałe poczucie sprawiedliwości"? A kto chciał pomagać każdemu napotkanemu na szlaku wędrowcowi? -zripostowałem

-Po pierwsze nie każdemu, po drugie to co innego… – i tak to właśnie na przekomarzaniach zszedł nam czas aż do sporego kamiennego budynku ratusza. Na jego widok skończyliśmy wreszcie prawić sobie wzajemnie złośliwości, uwiązaliśmy wierzchowce przed budynkiem i weszliśmy do środka. Po przekroczeniu progu zobaczyłem korytarz zakończony drewnianymi drzwiami, konkretnie chyba dębowymi. Podszedłem do nich i zapukałem całkiem mocno. Kiedy już zaczynałem się irytować na opieszałość urzędników, drzwi nagle otworzyły się i stanęła w nich niska jasnowłosa kobieta około czterdziestki, prawdopodobnie urzędniczka.

-Państwo w jakiej sprawie? Jeśli nie jest ona ekstraordynaryjnie ważna, to może zaczekać– zapytała nas lekko piskliwym głosem, chociaż rzuciwszy przelotnie okiem na mój miecz oraz pistolety jakie nosiła przy pasie Illina, wydawało mi się że momentalnie nabrała do nas szacunku. Tym lepiej, bo dzięki temu nie będziemy przynajmniej czekać długi czas na możliwość złożenia wizyty Herbarta, więc szybciej załatwimy sprawę i zainkasujemy wypłatę. O ile oczywiście tutejszy przedstawiciel miasta zechce płacić za nasze usługi.

-Chcemy się widzieć z wójtem Herbartem, w sprawie poprawy jakości życia społeczności Popielca poprzez rozwiązanie komplikacji powstałych i uznawanych przez tutejszą ludność za niekonwencjonalne tudzież wynikające z działania sił nadprzyrodzonych, którego to ja i moja przyjaciółka dokonamy w zamian za uzyskanie ze strony wioski nawiązki finansowej – odpowiedziałem, a moja towarzyszka tylko się uśmiechnęła słysząc jakich słów użyłem do wyjaśnienia celu naszej wizyty. Jeśli ta urzędniczka myślała, że ma przed sobą tępych morderców i wyrzutków to srogo się pomyliła. W końcu ani ja, ani Illina nie byliśmy żadna miarą tępi.

-Rozumiem – powiedziała kobieta słysząc moją odpowiedź – W takim razie zapraszam państwa do środka, i mam nadzieję że macie naprawdę ważną sprawę, gdyż pan wójt jest bardzo zapracowanym człowiekiem i każdą wolną chwilę poświęca sprawom naszej społeczności . Oczywiście, przed wejściem musicie powierzyć mi wszelki oręż oraz narzędzia mogące służyć do napaści na pana Herbarta.

Chcąc nie chcąc, odpiąłem pochwę z mieczem i podałem ją kobiecie. To samo uczyniła Illina ze swoimi pistoletami i sztyletami umocowanymi na przedramionach. Ja sam miałem puginał ukryty w cholewie, jednak nie zamierzałem się z tym zdradzać. Poza tym, w razie potrzeby mogłem użyć kilku zaklęć, a moja towarzyszka była zaklinaczką i też miała pare sztuczek w zanadrzu. Tak więc mimo pozornego rozbrojenia, nadal byliśmy śmiertelnie niebezpieczną „kompanią".

-Wystarczy, czy pasek też mam zdjąć, żeby przypadkiem się na nim pan burmistrz nie powiesił? – spytałem sarkastycznie urzędniczkę.

-Pasek może szanowny pan zostawić na sobie, przepisy nie uznają go za niebezpieczne narzędzie – odparła, najwyraźniej nie wyczuwając ogólnego wydźwięku mojego pytania. Eh, niby czego się spodziewałem po tego typu osobie?

Po tych słowach kobieta wprowadziła nas do gabinetu swojego pracodawcy. Już w pierwszej chwili poczułem w powietrzu lekki zapach wódki, co pozwalało mi snuć domysły na temat pracy tutejszego rządu, która to praca składała się zapewne z chlania gorzały w godzinach służbowych, macania dziewek i brania łapówek od kogo się da. Jakoś niespecjalnie mnie to zdziwiło, tym bardziej że pomieszczenie wcale nie wyglądało na skąpo umeblowane(chociaż przesadnie bogate też nie było, jak na mój gust). Na wystrój biura Herbarta składały się dwie ławy, kilka krzeseł, niewielki stolik, oraz wielkie dębowe biurko za którym siedział zarządca Popielca. Wójt Herbart sprawiał wrażenie człowieka wyciosanego z bloku drewna. Rozsiadł się swobodnie na swoim miękko wyściełanym krześle i palił fajkę, co podobno było ostatnio modne u różnego rodzaju osób dzierżących stery władzy. Jego strój nie był specjalnie bogaty, jednak krótki miecz wiszący u pasa Herbarta pozwalał mi określić go jako osobę w pewnym stopniu przezorną. Ciekawe, ilu niezadowolonych interesantów musiał pochlastać tym ostrzem. Na krześle w rogu pomieszczenia siedział jeszcze jeden człowiek z toporem przy pasie. Podejrzewam, że ci dwaj zarąbali więcej niż kilku niechcianych gości, chociaż cały ten spektakl z bronią mógł mieć na celu jedynie zastraszenie rozbrojonych niezapowiedzianych odwiedzających.

-Panie wójcie, ci państwo przychodzą z pilną sprawą do pana – powiedziała urzędniczka do swojego przełożonego, który słysząc jej słowa spojrzał tylko ciężkim wzrokiem. Kobieta skłoniła się i szybko opuściła pomieszczenie. Siedzący w rogu pokoju człowiek położył swoje toporzysko na kolanach. Jeśli jednak miało mnie to przestraszyć to ten typ mocno się pomylił, gdyż zirytowało mnie to tylko.

-Mówcie czego chcecie – przerwał ciszę wójt Herbart, pykając z fajki – Prośbę rozpatrzę w ciągu dwóch tygodni, a odpowiedzi udzielę pisemnie. Jeśli nie sformułowaliście jeszcze swoich pretensji…

-Nie mamy żadnych próśb, tylko ofertę – przerwałem bezceremonialnie, po czym bez zaproszenia usiadłem na krześle naprzeciw biurka. Illina poszła w moje ślady. Krzesła były twarde i toporne, stanowiąc zupełne przeciwieństwo siedziska burmistrza, zupełnie jakby Herbart samymi meblami chciał powiedzieć „mówcie szybko i dajcie mi w spokoju odpocząć". Podły kutafon.

-Słucham więc co to za oferta. Zważcie jednak, że nie jestem zainteresowany kupnem żadnych czarnoksięskich zabawek ani sadzonek z innych lądów… – zaczął znowu, a mnie powoli ogarniała frustracja. Illina nie brała aktywnego udziału w rozmowie, zajęta obserwowaniem czy ochroniarz wójta nie zechce ozdobić komuś z nas potylicy siekierą. Poza tym, nie chwaląc się, to ja miałem większe doświadczenie w negocjacjach o zlecenie.

-Niczego nie sprzedajemy – przerwałem więc – szukamy zatrudnienia. Jesteśmy najemnikami.

-Tedy idźcie do chłopów, chociaż teraz pewnie nie będą mieli dla was pracy, w końcu nie ma o tej porze roku wiele do roboty w polu u nas w Popielcu – rzekł Herbart tonem typowym dla ignorantów i debili. Ciekawe, czy tylko udawał, czy naprawdę sądził iż broń pozostawiona u jego pracownicy jest nam potrzebna do uprawy buraków?

-Nie interesuje nas praca w polu – wytłumaczyłem wójtowi – nie macie może jakichś problemów z dajmy na to, bandytami, demonami, magią? Właśnie tego typu sprawami się zajmujemy. Rozumiesz? Tępimy plugastwo, zdejmujemy uroki, wybijamy maruderów…

-Wyście charakternik? – zachłysnął się Herbart. No tak, pora na najbardziej wkurzającą cześć negocjacji. Jak ja nie lubię się tłumaczyć.

– Owszem – odparłem – Można tak powiedzieć. Jednak znam tylko czary służące do neutralizacji innych magicznych sztuk – tu trochę minąłem się z prawdą, bo znałem bardzo różne zaklęcia – i używam ich bardzo oszczędnie. Moja towarzyszka zaś to renomowana wojowniczka. To jak, znajdzie się dla nas praca? – powtórzyłem pytanie – Słyszałem we wsi, że macie jakieś problemy z demonami. Te spalone domy zdają się to potwierdzać – dodałem sucho.

Wójt mlasnął zamyślony, po czym wyjął z szuflady opróżnioną do połowy butelkę wódki oraz cztery kieliszki. No, to zebrało mu się na gościnność. Polał szczodrze przezroczysty płyn do czterech naczyń. Dzielny topornik siedzący do tej pory na tyłach pokoju przysiadł się do nas. W milczeniu opróżniliśmy swoje kieliszki z zawartości. Wzdrygnąłem się mocno. Berbelucha była mocna jak cholera, a smakowała jakby zrobiono ją ze skorpionich ogonów. Illina wypiła tylko połowę napoju, natomiast na wójcie i jego ochroniarzu trunek nie zrobił najmniejszego wrażenia, tak na moje oko.

– To jak, masz dla nas jakieś zlecenie?– spytałem Herbarta rozlewającego właśnie drugą kolejkę.

-Ano, może i się coś znajdzie – powiedział i opróżnił kolejny kieliszek – Widzicie, od jakiegoś czasu gnębią nas jakoweś demony, czarcie pomioty, i inne skurwysyny, sługi Hakkana i Beliala. Domy palą, mieszkańców mi porywają, jak tak dalej pójdzie to na wiosnę nie będzie komu pól obsiać. Jak rozwiążecie ten problem, zapłacę wam czterdzieści sztuk złota.

Zaśmiałem się. Nie dlatego, że chciałem, tylko dlatego że chciałem pokazać rozmówcy co sądzę o jego propozycji. Czterdzieści sztuk złota za walkę z demonami? Tylko idiota by się zgodził. Za tą sumkę nie kupimy nawet medykamentów, gdyby któreś z nas oberwało.

-Podejmiemy się tego za sto dwadzieścia. W tym czterdzieści zaliczki. Inaczej radźcie sobie sami – odparłem tylko. Wprawdzie normalnie wziąłbym sto sześćdziesiąt, jednak tyle na pewno nie uda mi się wytargować.

Herbart zachłysnął się słysząc moje słowa.

– Niech was mór i zaraza! Tyle nie dałbym za głowę samego Beliala, gdyby się tu pojawił, a co dopiero za bandę pomniejszego tałatajstwa! Osiemdziesiąt , powiadam!

– Sto dziesięć. Zważ, że choć nie jest to żadna z mrocznych potęg, to sami sobie nie poradzicie.

– Jak byśmy się wszyscy zebrali razem, to precz byśmy pognali te stwory. Gdybym zwołał straże i jeżeli ludzie by to zobaczyli, na pewno duch by w nich odżył. Dziewięćdziesiąt.

-Jak, gdyby, jeżeli… Strasznie dużo tych przypuszczeń. Ja i moja współpracownica natomiast nie musimy nikogo zwoływać, tylko pójdziemy i rozwiążemy problem. Sto.

-Umowa stoi – powiedział w końcu wójt

-Świetnie – odparłem – a teraz potrzebujemy kilku odpowiedzi aby skuteczniej działać. Po pierwsze, kiedy zaczęły się te ataki? Ile osób zaginęło?

Mój rozmówca zastanowił się. Najwyraźniej ciężko mu szło, gdyż myślał długo.

– Jakoś z miesiąc temu – powiedział w końcu – Do tej pory traciliśmy przez nie gdzieś z trzydziestu ludzi. Piekielniki atakują w nocy, jak to demony, palą diabelskim ogniem domy i zabierają mieszkańców, niechybnie na pożarcie.

Trochę mnie zdziwił fakt, że porywają ludzi a nie konsumują na miejscu, jednak demon to demon. Dekapitacja powinna wystarczyć do rozwiązania tego problemu.

-Jak wyglądają te demony? – zapytałem jeszcze – Widział je ktoś?

-Ano, widzieli. Pono nasz kapłan Sanazana widział rogate stwory gorejące ze skórą czerwoną. Zielarz Karl widział też łuskowate plujące płomieniami człekopodobne potworki, a i ten tu obecny Warlij widział owe czarciuchy, które były duchami przezroczystymi – opowiedział z przejęciem zleceniodawca. No, imponujący zakres bestii, ogólnie rzecz biorąc. Oczywiście połowa na pewno jest nieprawdziwa, jednak to już zweryfikuje się potem.

– Dobra – powiedziałem – na razie dawaj zaliczkę i naszą broń, a ja i Illina dziś wieczorem postaramy się rozwiązać wasz problem z niechcianymi gośćmi.

Wójt pokiwał głową i wręczył mi po chwili niewielką sakieweczkę z zaliczką.

-Ursula odda wam miecze i resztę broni. Niech Sanazan nad wami czuwa, i nie zapomnijcie złożyć mi jutro meldunku panie…

-Alarien – rzekłem – nazywam się Alarien. I na pewno nie zapomnimy.

Wstaliśmy z Illiną, po czym opuściliśmy pokój i odebraliśmy oręż od urzędniczki Ursuli. W milczeniu wyszliśmy z budynku .

-Wiesz co? – zwróciła się do mnie moja towarzyszka – Skoro kroi się haratanina z demonami, warto by było odwiedzić tego zielarza o którym mówił Herbart. Znam pare formuł mogących nam pomóc, jednak potrzebuje do tego specjalnych ingrediencji.

-Dobra – westchnąłem – Coś czuję, że przyda nam się każda sztuczka jaką znamy.

***

Alchemik Karl był niskim, łysawym człowiekiem około czterdziestki, ubranym w fartuch o wielu kieszeniach. Jego sklep znaleźliśmy stosunkowo łatwo, ponieważ był to jeden z największych budynków w Popielcu, do tego ozdobiony licznymi malunkami na ścianach przedstawiającymi zioła, oraz ogromnym szyldem. Po wejściu do budynku zaatakowały nas liczne zapachy pochodzenia roślinnego. Przy drewnianym stoliku kręcił się sam właściciel sklepu, który na naszą wizytę zareagował uprzejmym skinieniem głowy i pytaniem w czym może pomóc.

-Potrzebuję pięć gramów wilczego ziela, cztery gramy świetlika leśnego, półtora grama czarno ziela, trzy gramy ziela miecznika… -Illina wymieniła potrzebne jej ingrediencje, które sprzedawca zapisywał na kartce, po czym podszedł do stojącej z boku szafki i zaczął wyciągać potrzebne nam zioła i ważyć je. Waga niemal na pewno była zaczarowana, bo normalne urządzenie na pewno nie nadawało by się do ważenia tak małych ilości ingrediencji.

– Za całość należy się piętnaście sztuk złota – powiedział Karl Zielarz. Bez słowa wysupłałem żądaną sumę z sakiewki i podałem sprzedawcy. Illina schowała zakupione towary do torby, i ruszyliśmy w stronę wyjścia.

-Wybaczcie mi wścibstwo – usłyszałem głos handlarza – Jednak czy to nie wy przypadkiem macie przegnać stąd te stwory co nas gnębią?

-Można tak powiedzieć – odparłem pewnym głosem – A o co konkretnie chodzi??

Mój rozmówca spojrzał na nas ponuro.

-Oczywiście życzę wam szczęścia, jednak ja bym na waszym miejscu nie próbował. To czarty z piekła rodem, nic przeciw nim ludzka siła nie wskóra.

Wzruszyłem tylko ramionami, gdyż to samo mówiono o większości bestii i klątw z którymi sobie radziłem w przeszłości.

-Dziękujemy za radę… – zaczęła moja towarzyszka

-… jednak i tak się do niej nie zastosujemy – przerwałem sucho – A czemu tak cię interesuje nasze zdrowie, przyjacielu? – spytałem alchemika, gdyż nie podobało mi się to całe wypytywanie.

-Bo i mnie te stwory obrzydły – westchnął – i mam coś co może wam pomóc. Sprzedam wam to za… sztukę złota.

-Jeżeli to jakiś kolejny amulet przynoszący szczęście, albo relikwia odpędzająca zło to nie jesteśmy zainteresowani – odparłem.

-Nie nie – powiedział szybko – mam tu specjalną mieszankę ziół sprowadzonych z dalekiego południa. Po spaleniu dym jest śmiertelnie groźny dla wszelkich magicznych tworów.

-Co to za zioła? – spytała Illina, najwyraźniej zaciekawiona.

– Nie mogę zdradzić zawodowego sekretu, szlachetna pani – uśmiechnął się sprzedawca – Mogę jednak zapewnić że te zioła powalą każdego czarciucha.

– To dlaczego nie rozpyliłeś tego po pierwszym ataku? Odwagi zabrakło, czy wiary w skuteczność tego proszku? – spytałem, uśmiechając się podle. Ach, ze mnie to jednak kawał sukinsyna.

-Ano, wstyd się przyznać, alem się ulękł tych stworów – powiedział niespeszony Karl Zielarz – To jak, bierzecie? Dorzucę jeszcze cenną informację – uśmiechnął się przebiegle. Taa, cenną informację, pewnie. No, ale jeśli proszek jest skuteczny, to warto wydać tą sztukę złota.

-Dobra – odparłem więc – Bierzemy, ale jeśli okaże się że te zioła to zwykły pic na wodę, wtedy pomniejsze potwory atakujące wasze miasteczko będą dla ciebie najmniejszym zmartwieniem. A teraz gadaj, co to za informacja?

Karl uśmiechnął się, prezentując białe zęby, po czym przyjął ode mnie monetę i podał Illinie małą sakieweczkę z mieszanką podobno zabójczą dla demonów.

-Na zachód od Popielca, niedaleko ruin domu zniszczonego podczas pierwszego ataku, znajdziecie coś co was zainteresuje. I, w razie czego, nic się ode mnie nie dowiedzieliście.

Alchemik po tych słowach cofnął się o krok i z powrotem zajął miejsce za stołem, zaś ja i zaklinaczka opuściliśmy sprawnie budynek. Prawdopodobnie informacja podana przez kupca była nic nie warta, albo warta bardzo niewiele, jednak warto sprawdzić, zwłaszcza kiedy nie ma się innego tropu.

***

Dotarcie do miejsca opisanego przez alchemika Karla zajęło nam jakieś dwadzieścia minut. O drogę dopytaliśmy się wśród mijanych ludzi, którzy na widok oręża którym byliśmy obwieszeni, natychmiast robili się uprzejmi i pomocni. Tak więc dzięki uczynnym kmieciom względnie szybko dotarliśmy do celu. Muszę przyznać, że mogłem się spodziewać tego co znaleźliśmy, chociaż widok łańcucha przykutego do głazu i tak budził mój niesmak. Głaz był ubrudzony sporą ilością zaschniętej krwi, a całość wyglądała dość nieprzyjemnie. Nawet bardzo nieprzyjemnie.

-Czy ja chcę wiedzieć, do czego służy to miejsce? – spytała Illina, wyrywając mnie z zamyślenia.

-Nie, dlatego nie odpowiem ci, że służy prawdopodobnie do składania ofiar napastnikom– odparłem siląc się na drobny żart. Wśród niedouczonych i zabobonnych ludzi często istniał pogląd, że ofiary składane z współmieszkańców zlikwidują zagrożenie ze strony demonicznych sił. I częściowo mieli rację, bo dopóki demon był regularnie karmiony, nie atakował gęstych zbiorowisk ludzkich. Tyle, że kiedy przestawano składać mu ofiary, stwór robił się jeszcze bardziej agresywny i wredny niż normalnie.

-No to co robimy? – spytała ponownie – Idziemy zapytać o to wójta?

Parsknąłem śmiechem.

-Wójta? Wszystkiego się wyprze, podobnie jak każdy mieszkaniec Popielca. Pare razy widziałem już takie sytuacje jak ta. Teoretycznie wszyscy potępiają tego typu praktyki, jednak kiedy przychodzi co do czego, traktują je jak zło konieczne i bez mrugnięcia okiem poświęcają innych, najczęściej przyjezdnych – odparłem, chcąc pozbawić Illinę złudzeń – Podejrzewam, że my tak nie skończyliśmy tylko dlatego, że wieśniacy boją się ryzykować rzezi. I słusznie.

-Jakoś nie mogę uwierzyć, że oni robią to swoim sąsiadom – mruknęła w odpowiedzi. Eh, naiwność. Większość ludzi tylko gada, że należy postępować moralnie i sprawiedliwie, jednak kiedy zaczynają się kłopoty, dopuszczają się najgorszych łajdactw i podłości aby przetrwać.

– Twoje poglądy to nie mój interes – rzekłem ostro – jednak pokornie chciałbym przypomnieć, co zamierzali ci zrobić twoi właśni sąsiedzi jeszcze w Brzegu. I co, nadal uważasz, że nie mam racji? Zapamiętaj, ludzie w niczym nie są lepsi od tych piekielnych stworów, a jeśli kiedyś w to zwątpisz, przypomnij sobie jak twoi przyjaciele własnoręcznie ustawili dla ciebie stos.

Chyba trafiłem w czuły punkt, bo przez chwilę przybrała dziwny wyraz twarzy. Cóż, nie zamierzam przepraszać ani nic w tym rodzaju. Świat jest podły, a oszukiwanie samego siebie że jest inaczej, prowadzi tylko do rozczarowania lub śmierci.

-W każdym razie – powiedziałem już spokojniej – zabezpieczę to miejsce zaklęciami, po czym zaczekamy na przyjście tych nieszczęsnych potworów.

Wstałem i zacząłem rysować w różnych strategicznych miejscach runy chroniące przed demonami. Rzuciłem okiem w stronę kobiety, która stała nieruchomo z odrobinę niewyraźną miną. Chyba naprawdę zabolała ją moja uwaga, powinienem przeprosić. Ale to co powiedziałem to była w sumie prawda, a nie będę się kajał z powodu rzeczywistego obrazu świata, cholera! To, że nie może zaakceptować prawdy o ludziach to już chyba nie mój problem, tym bardziej ,że nigdy wcześniej nie przejmowałem się za bardzo innymi.

-Wiesz, trochę głupio wyszło – powiedziałem w końcu. No i tyle z mojego poczucia słuszności – Chyba nie powinienem wyciągać tej sprawy z Brzegu. I tak w ogóle przepraszam.

Pokiwała tylko głową, jednak ruszyła się w końcu i zajęła przygotowywaniem własnych czarów na demony. Ostatnio w ogóle siebie nie poznaję. Muszę uważać, bo jeszcze zamienię się w kolejnego radosnego hipokrytę.

Kiedy już wszystkie znaki ochronne były starannie rozmieszczone, usłyszałem ludzi zbliżających się od strony wioski. W słabym świetle zachodu zobaczyłem po chwili całkiem sporą grupę mieszkańców Popielca, którzy prowadzili związanego mocno człowieka. Nieszczęsny jeniec nie wyglądał na tutejszego. Jak na mój gust, był to jakiś wędrowny bard lub inny tego typu osobnik, gdyż ubrany był w eleganckie ubrania o krzykliwych kolorach. Czarne włosy miał potargane w nieładzie, co było prawdopodobnie wynikiem mocnego i pewnego uścisku, w którym był uwięziony. Nie zazdroszczę mu, prawdę mówiąc. Sami kmiecie uzbrojeni byli w prymitywny oręż, który udało im się naprędce znaleźć. Z tego co zdołałem dostrzec, grupie przewoził ów fanatyczny kapłan Sanazana, którego mieliśmy nieszczęście poznać w Popielcu.

Grupa zachowywała się dość głośno i chaotycznie, więc chłopi dostrzegli mnie i Illinę dopiero wtedy, gdy dotarli pod sam „kamień ofiarny", że tak go nazwę.

-Witajcie, dobrzy ludzie – oparłem się wygodnie na mieczu, uśmiechając się do nich jednocześnie z nutką drwiny. Zaklinaczka stała kawałek dalej, bawiąc się pistoletami – Gdzież to prowadzicie tego szlachetnego pana?

-To bandyci, panie rycerzu! – wydarł się bard – Napadli mnie i zabić chcą!! Poratujcie, panie!! Miejcie litość w sercu!! Ratuuun… – litanię trubadura przerwało solidne hukniecie pięścią w tył głowy. Jego oprawcy nie należeli chyba do finezyjnych osób.

-Nie wasz interes, paniczu – rzekł ponuro jeden z dzielnych łowców demonów, że tak nazwę tą zgraję przesądnych idiotów – Idzicież sobie stąd, wy i wasza panna, bo my tu wnet Popielec przed czerwonym kurem bronić będziem.

– Składając demonom ofiarę z tego człowieka? – spytałem i uśmiechnąłem się paskudnie. Może i nie jestem zbyt sympatyczny, ale nie chwaląc się powiem, że jestem osobą dość sprawiedliwą – Toście, kurwa, prawdziwi bohaterowie. Jednak dzisiaj żadnego mordowania niewinnych tu nie będzie. Może nie wiecie, ale wójt Herbart wynajął mnie i „moją pannę", abyśmy usunęli te czarty. Idźcie tedy do domów, a tego człowieczynę możecie puścić, bo mu zaraz ręce połamiecie.

W rzeczy samej, bard był trzymany tak mocno, że wydawało się iż jego ręce za chwilę wypadną ze stawów. Chłopi jednak się tym nie przejęli, a szkoda, bo udzieliłem tej rady ze szczerego serca, zużywając mój dzienny zapas współczucia.

-Nie powiedzie ci się, niewierny – rzekł kapłan – Przeciw złu trzeba wystąpić z czystym sercem i wiarą w duszy! Tylko wtedy cała misja ma sens. Odejdź więc i pozwól nam czynić naszą powinność, łotrze.

-Chyba jednak zostanę – wzruszyłem ramionami – Wam radzę stąd iść, bo za chwilę te upiory zaatakują, a wtedy nie pomogą wam wszystkie modlitwy świata.

-Bluźnierco! – wydarł się kapłan – Możeś i ty czarci sługa? Łapcie go, dobrzy i pobożni ludzie! Wnet tu sąd będzie i się pokaże, kto praw, a kto winien! – Słysząc wezwanie swojego duchowego przywódcy, „dobrzy i pobożni" chłopi ruszyli w moim kierunku z zamiarem nawrócenia mnie przy pomocy ostrych narzędzi, jednak ja również nie stałem bezczynnie. Trzymając w prawej ręce miecz, lewą dłonią wykonałem szybki, acz zawiły gest. Za to między innymi ceniłem ten czar – nie wymagał formuły, a jedynie gestu i koncentracji. Nie było to potężne zaklęcie, ale na tą okazję powinno wystarczyć.

Niedoszli sędziowie polecieli jak ,rąbnięci taranem, kilka stóp do tyłu, w akompaniamencie okrzyków zdziwienia i strachu. Rzucenie zaklęcia na tak dużą grupę osób nieźle mnie wyczerpało, nie powiem, chociaż i tak nie zadziałało na wszystkich. Kątem oka zauważyłem, że Illina celuje z pistoletów.

-No dawać, kto następny chce odbyć krótki kurs latania? – krzyknąłem wywijając mieczem – Do domów, łajzy! Won stąd, skurwysyny, albo łby będę rozwalał!

Chłopi stali jak wryci, najwyraźniej nie wiedząc co zrobić. Ci, których przewróciłem również nie kwapili się do walki.

-Toż to czartowskie sztuczki… Czarowniki zasrane… Demoniczne pomioty… – dobiegały mnie mamrotania. Związany bard, korzystając z zamieszania, zaczął odpełzać od tłumu.

Nagle, tuż przede mną wyrosła sylwetka owego fanatyka, prowodyra tłumu.

-Zgiń, przepadnij! – wrzeszczał, wymachując przede mną symbolem swego boga – Niech rozstąpi się ziemia i pochłonie cię! Zaklinam cię imieniem Sanazana, przepadnij! Oby cię…

-Zamknij się – przerwałem mu gwałtownie – Zabieraj stąd swoją podłą mordę, i razem z tymi pieprzonymi dzikusami wracajcie do domów. Rozumiesz?

-Mnie chcesz rozkazywać? – najwyraźniej nie zrozumiał. Chłopi jednak nadal nie atakowali, a Illina jedynie mierzyła w potencjalnie najgroźniejszych przeciwników – Mnie? Jak śmiesz! W imię Pana rozkazuję ci… – Nie zdołałem się jednak dowiedzieć, co mi nakazuje, gdyż nagle z zarośli zaczęła wysnuwać się rzadka mgła, a chwilę potem wypadać kolejne demony. Przerażeni chłopi rzucili się do ucieczki, a dzielny kapłan ruszył za swoim doborowym oddziałem. I tyle z nich pożytku. Bard zamarł na ziemi w bezruchu, natomiast Illina błyskawicznie wypaliła w dwóch napastników. Rozległ się głośny kwik, po czym demony trafione przez moją towarzyszkę padły na ziemię. Zakręciłem mieczem i rzuciłem się do ataku.

Ze zdziwieniem skontrastowałem, że stwory mijają moje runy zupełnie jakby ich nie było. Magiczne symbole wcale nie wstrzymywały ataku. Wpadłem zwinnie pomiędzy napastników i ciąłem pierwszego z nich. Krew bryzgnęła wysoko, jednak nie przerwałem piruetu i zablokowałem uderzenie następnego. Przy zderzeniu miecza ze szponami rozległ się metaliczny dźwięk. Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo kolejne stwory wciąż nacierały. Było ich już grubo ponad piętnaście.

– Proszek od alchemika! – Krzyknąłem do Illiny, jednocześnie odcinając demonowi rękę. Zrozumiała co miałem na myśli, gdyż wyjęła małą sakieweczkę i wzięła się za podpalanie jej. I dobrze, bo moje kontry stawały się coraz wolniejsze. Mocno wyczerpało mnie rzucenie czaru na chłopów, a teraz to wychodziło podczas walki.

Nagle usłyszałem za plecami gwałtowny kaszel. Wykręciłem piruet, aby zobaczyć co się dzieje, i ujrzałem zaklinaczkę, krztuszącą się na ziemi dymem pochodzącym z ziół na demony. Stary zielarz nas oszukał! Skurwiel chciał naszej śmierci, to jasne, jednak dlaczego? Musiał mieć w tym jakiś interes. Nie miałem jednak czasu zastanawiać się jaki, gdyż byłem coraz mocniej atakowany ze wszystkich stron. Powaliłem jeszcze dwójkę oponentów, po czym zarobiłem solidną szramę na ramieniu. Dwa kolejne stwory zbliżały się do oszołomionej kobiety.

– Pluteus protegere circum!! – wykrzyknąłem formułę czaru, unosząc dłoń i koncentrując się. Wokół mnie i Illiny powietrze wyraźnie zgęstniało, odrzucając w tył napastników. Desperacko koncentrowałem się na utrzymaniu bariery ochronnej i miałem nadzieję, że kobieta pozbiera się szybko i coś wymyśli. Inaczej jesteśmy udupieni.

Mojej towarzyszce nie zbierało się jednak najwyraźniej na przytomnienie, a bariera coraz bardziej słabła pod naporem przeciwników. Kiedy już chciałem rozproszyć tarczę ochronną, aby dokończyć walkę z mocno przeważającym wrogiem, nagle ziemia obok demonów eksplodowała ogniem. Piątka z nich poleciała na boki, usmażona na popiół, a reszta przestała mnie atakować, rozglądając się panicznie. Dotąd leżący cicho bard wydarł się głośno, najwyraźniej przerażony. Nie zmarnowałem szansy i natychmiast zdjąłem barierę, po czym szybko zaatakowałem oszołomione demoniaki. Jednak w tej samej chwili z lasu wypadła jeszcze jedna, tajemnicza postać, prawdopodobnie autor ognistego wybuchu. To chyba był człowiek. Chyba, bo ów dziwny osobnik nie dość, że miał kaptur na głowie, to jeszcze najwyraźniej ukrywał swą twarz przy pomocy zaklęcia osłaniającego. Jedyną charakterystyczną cechą tej osoby były oczy – pozbawione białek oraz źrenic, w całości miały szary odcień, co sprawiało straszne wrażenie.

Nagłe przybycie odsieczy nie rozproszyło mnie jednak całkowicie. Ciąłem kolejnego demona, a przybysz błyskawicznym ruchem dobył miecza z pochwy na plecach, wykręcił nim młyńca i rzucił się do ataku. Miecz migał w jego rękach z nadzwyczajną prędkością, rozmywając się przed oczami, a każde ciecie powalało na ziemię kolejnego przeciwnika. Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem. Nie chwaląc się, jestem całkiem dobrym szermierzem, jednak wątpię, bym zdołał sparować choć dwa uderzenia nowoprzybyłego. Po prostu był strasznie szybki, a sądząc po efektach jego ciosów – równie silny. Dzięki temu po chwili niemal wszystkie demony leżały martwe, tylko jeden z nich kulił się, mocno krwawiąc z licznych ran. Nieznajomy uniósł dłoń, a mgła zalegająca na polu walki błyskawicznie zniknęła, tak samo jak iluzja okrywająca naszych przeciwników, którzy okazali się zwyczajnymi ludźmi. Prawdopodobnie mgła miała właściwości halucynogenne. Nieźle.

-Kim jesteś? – spytałem naszego „wybawcę", gdyż mimo odkrycia prawdy o upiorach porywających ludzi, nadal nie wiedziałem kim jest ten człowiek. Dlatego też mimo wszystko nie schowałem miecza.

Nieznajomy całkowicie mnie zignorował, tylko podszedł do barda i przeciął więżące go sznury. Totalnie nie obchodziło go chyba, co do niego mówię. Trubadur natomiast szybko wstał z ziemi i cofnął się o kilka kroków, rozcierając ręce.

– Pytałem kim jesteś – powiedziałem głośniej, unosząc lekko miecz. Cóż, nie powinienem tak traktować kogoś, kto nam pomógł, jednak nie wiedziałem jaki miał w tym interes.

Człowiek jednak nic sobie nie robił z moich groźnych min, tylko wskazał na przytomniejącą już Illinę, zupełnie jak by chciał mi coś zasugerować, po czym zarzucił demonstracyjnie płaszczem i zniknął pomiędzy drzewami.

Podszedłem sprawnie do Illiny, ignorując fakt, że przestawałem czuć ramię z powodu upływu krwi. Kobieta wstała w miarę sprawnie i sięgnęła do swojej podręcznej torby po niezbędne zioła. Całe szczęście że znała się na leczeniu. Dzięki temu już po chwili obydwoje byliśmy jako tako połatani, ponieważ zioła w połączeniu z magią zaklinaczy okazały się bardzo skutecznym środkiem leczniczym.

-Uff, już myślałem, że się z tego nie wywiniemy – usłyszałem nagle głos za swoimi plecami. No tak, to ten nieszczęsny śpiewak – Niewiele brakowało, bardzo niewiele. Dobrze że tamten dziwny fechtmistrz przyszedł nam z pomocą. Dobiorę rymy i napiszę o tym balladę. A tak przy okazji, jestem Talvir, może o mnie słyszeliście? Albo chociaż znacie którąś z moich pieśni?

-Nie – odpowiedzieliśmy jednocześnie gadatliwemu człowiekowi. Nagle dobiegł nas głośny jęk, a ja przypomniałem sobie o jednym z demonów-bandytów, który jeszcze żył. A w zasadzie żył do niedawna, ponieważ najwyraźniej właśnie umarł z upływu krwi. Cóż, jego strata. Ja i tak wiedziałem kto za to wszystko odpowiada, i domyślałem się kim byli ci ludzie.

-Wracamy do miasta – powiedziałem – Jeśli chcesz, możesz iść z nami, śpiewaku. Musimy złożyć wizytę pewnemu alchemikowi.

***

Przez okno sklepu Karla Zielarza dało się dostrzec mdłe, zielone światło. Znowu byliśmy tu tylko ja i Illina, gdyż słynny bard wykręcił się od tego jakimiś ważnymi sprawami, które miał jakoby do załatwienia w Popielcu. Swoją drogą, może to i lepiej, bo pewnie tylko by zawadzał.

Podszedłem spokojnie do drzwi i pociągnąłem za klamkę. Zamknięte. Wykonałem więc serię zawiłych gestów i wymruczałem formułę czaru. Po chwili wejście do domu stanęło przed nami otworem, gdyż zamek został wyłamany. Razem z drzwiami, swoją drogą, ale to już drobny detal. Na widok swoich feralnych klientów stojących w resztkach własnych drzwi, Karl poderwał się na równe nogi, chwycił garść proszku z mieszka przypiętego do pasa i cisnął w naszym kierunku. Drobinki ziół otoczyły nas całkowicie, jednak nie wpłynęło to na skuteczność działań ani moich, ani Illiny. Skoczyłem naprzód, powalając podstępnego alchemika na ziemię, a ona skierowała lufy swoich pistoletów na jego głowę.

-Przydatna rzecz – powiedziałem do Zielarza, pokazując mu niewielki medalionik przyczepiony do mojej tuniki i szczerząc zęby – Oczyszcza powietrze wokół przez jakieś trzy godziny.

-Czego ode mnie chcecie? Co ja wam zrobiłem? – wrzeszczał przygnieciony do ziemi człowiek, a brzmiało to tak desperacko, że niemal mu uwierzyłem. Niemal.

-Dobrze wiesz, o co nam chodzi – rzuciła cicho kobieta – Chciałeś nas wrobić, Karl. Tak jak wrobiłeś wszystkich zaginionych.

-O czym wy gadacie? Jakich zaginionych, kurwa? Ja tu tylko sklep prowadzę! – krzyczał na nas alchemik, jednak wyraźnie puszczały mu nerwy.

-Nie kłam, bo nie trafiłeś na głupszych od siebie – powiedziałem, mocniej przygniatając go kolanem – Mamy dowody, że to ty sprowadziłeś tu tych łowców niewolników. Wiemy, że to ty podpowiedziałeś temu głupiemu klerykowi, żeby składać ofiary z ludzi. Tyle, że ci ludzie nie byli wcale zabijani, prawda, śmieciu? Wywoziliście ich daleko stąd i sprzedawaliście. I nie zaprzeczaj, bo przy jednym z twoich przydupasów znaleźliśmy list opatrzony twoim podpisem.

-Gówno tam! Możecie mnie wszyscy pocałować w dupę! – krzyknął i najwyraźniej chciał na mnie napluć, jednak nie udało mu się to z powodu złego ułożenia ciała. Jedynie opluł podłogę, wiec sam sobie przysporzył sprzątania. O ile wcześniej go nie powieszą.

-Taak? Powtórzysz to wszystko przed wójtem Herbartem, a potem drugi raz pod szubienicą – związałem go mocnym sznurkiem, po czym poderwałem na równe nogi – A tak przy okazji… czy ty naprawdę myślałeś, że wystarczy garstka proszku aby załatwić nas oboje? Jestem urażony.

Herbart splunął jeszcze raz na podłogę, po czym razem z Illiną wyprowadziliśmy go do domu wójta.

***

Na egzekucji pechowego handlarza niewolników nie zostaliśmy z dwóch powodów. Po pierwsze, żadne z nas nie gustowało w tego typu rozrywkach. Po drugie, odebraliśmy już naszą zapłatę, więc nie obchodził nas Popielec. Zamierzaliśmy pojechać do hrabstwa Linnalior, tak jak wstępnie planowaliśmy, jednak teraz nie spieszyło się nam już tak bardzo jak poprzednio. Zarobiliśmy trochę pieniędzy, i minie sporo czasu, zanim znowu będziemy musieli pilnie poszukiwać zlecenia.

-Wiesz, zastanawia mnie jedna rzecz – zagadnęła mnie Illina podczas pierwszego postoju po opuszczeniu wioski – Czy ty naprawdę myślisz, że każdy człowiek jest podły?

Spojrzałem na nią bystro, ponieważ wyczuwałem w tym pytaniu pułapkę.

-Każdy nie, ale zdecydowana większość – odpowiedziałem ostrożnie, popijając piwo którego niewielki zapas kupiliśmy w Popielcu.

-A ja?– zapytała, zbliżając lekko twarz – Jestem twoim zdaniem zła, czy nie?

-Skoro podróżujesz ze mną, to na pewno jesteś – odparłem również zbliżając się do niej.

Kobieta zaśmiała się tylko i przysunęła jeszcze bliżej. Poczułem ze krew zaczyna mi szybciej krążyć, i to nie za sprawą wypitego alkoholu, co było w sumie dosyć dziwnym uczuciem.

Nagle cały nastrój pękł, ponieważ usłyszeliśmy odgłos końskich kopyt. Szybko cofnęliśmy się i każde z nas sięgnęło po swój oręż. Właściwie nie było się czym przejmować, bo w pobliżu była droga, jednak doświadczenie uczyło, że lepiej być zawsze przygotowanym.

Moje obawy tym razem okazały się jednak płonne, gdyż zza rogu wyłonił się nie kto inny, jak słynny bard Talvir, śmiejący się i co jakiś czas uderzający w struny lutni. Trochę mnie zdziwiło że nie usłyszałem go z daleka, jednak podejrzewam, że to wina mojego zainteresowania towarzyszką, a nie bezpieczeństwem.

-Nie ma obawy! – trubadur zaśmiał się perliście na nasz widok – To tylko ja. Postanowiłem wam towarzyszyć, bo takich jak wy zawsze trzymają się ciekawe wydarzenia!

-A skąd pewność, że my chcemy abyś nam towarzyszył? – spytałem z nutką rozbawienia. Dziwny typ z tego śpiewaka, jak na mój gust. Chociaż z drugiej strony, nic do niego nie miałem.

-A stąd, że jedziecie drogą w kierunku włości mego brata, jak widzę! – zarechotał, uderzając w struny.

-Doprawdy? – spytała Illina unosząc brwi. Ja również nie do końca wierzyłem temu człowiekowi, jednak wątpię, by w razie czego mógł nam zaszkodzić.

-Oczywiście – uśmiechnął się dumnie – Jestem Talvir Linnalior, brat Tarvora Linnaliora, syn Temosa Linnaliora, w herbie dwa orły złociste. Mamy wielkie ziemie…

-To dlaczego snujesz się po wioskach, gdzie chcą cię zlinczować, zamiast żyć w dostatku w rodzinnym zamku?– spytałem złośliwie, chociaż w gruncie rzeczy pytanie było całkowicie uzasadnione.

Trubadur wyraźnie się zafrasował, jednak po chwili ponownie przybrał godny wyraz twarzy.

-To mój sekret szlachecki – rzekł z dumą w głosie, godną króla albo przynajmniej księcia – Mogę was jednak zapewnić, iż nie będę zawadzał. Przeciwnie, moje imię jest znane we wszystkich okolicznych miastach…

-Miejmy nadzieję, że nie masz na myśli wściekłych mężów, których małżonki chędożyłeś, ani nikogo komu jesteś winien pieniądze, co? – znowu wtrąciłem mój komentarz do jego wypowiedzi. Po prostu nie lubię ludzi robiących z siebie wielkich panów. Poza mną, rzecz jasna.

Zaklinaczka jedynie parsknęła śmiechem, jednak mimo faktu, że nikt tego nie potwierdził wiedzieliśmy, że Talvir będzie podróżował w naszej kompanii. A trójka to już drużyna, można powiedzieć. Eh, i mogę zapomnieć w najbliższym czasie o kolejnym romantycznym sam na sam z Illiną.

Towarzystwo innych zmienia ludzi. Ciekawe, jak bardzo ta dwójka zmieni mnie – z tą myślą następnego ranka ruszyłem w kompanii do hrabstwa Linnalior.

Koniec

Komentarze

Kłopoty z interpunkcją (i ortografią - patrz np. "nie grzeczni"), kwiatki językowe typu:
"przez ten czas podczas którego"
Dosyć toporny styl i szczerze mówiąc, to wiele motywów jakby już gdzieś się pojawiło ;).
Nie jest to naganne oczywiście i całą opowiastkę wypada ocenić wysoko, jeśli jest to jednak tylko fragment czegoś wiekszego, to popracuj nad formą. 

Ta część, podobnie jak poprzednia przypadła mi do gustu. Błędy jakoś nie rzuciły mi się w oczy, co znaczy tylko tyle, że nawet jezeli są to nie przeszkadzają. Nie zrozumiałem jednak jak główny bohater doszedł prawdy. Chyba wykonałeś zbyt duży skok myślowy.

Nowa Fantastyka