
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Noc. Wielu mówi, że to pora prawdy, zjawisko wyzwalające szczere emocje, a przede wszystkim poczucie strachu i niepewności. Inni mówią, że nocą na ziemi króluje piekło. Co dwanaście godzin ludzi otacza mrok, przedsionek bytu wielu dusz. Jedyną bronią przed ciemnością zła jest sen, przenoszący nas do innego, własnego wymiaru. Dziwne, że unikając piekła popadamy w stan przypominający śmierć…
Tej nocy ciemność pokrywała całe miasto, które zdawało się tonąć pod jej ciężarem. Powietrze, bardzo wilgotne i gęste, pozornie troskliwie pieściło ściany kamienic. Zaczepnie szorstkie uliczki kokietowały rzadkich przechodniów. Klimat był nadzwyczaj spokojny. Wiatr delikatnie poruszał gałęziami drzew, wywołując melodyjny szelest liści. W oddali widniał obraz powolnie przemieszczających się fal rzeki, dopełniający gotyckiego krajobrazu miasta. Wisła poruszała się leniwie, ocierając brzegi i pokazując marną potęgę wody. Nad rzeką, powyżej lesistej skarpy widniał budynek Kolegium Jezuickiego powstałego w okresie kontrreformacji. Placówka pod pieczą zakonników znajdowała się od 1565 roku, czyli od 8 lat. Wcześniej była to szkoła zbudowana przy Kolegiacie św. Michała, a sponsorowana przez Dobiechnę, magnatkę płocką. Budowla swoim wyglądem potwierdzała bogatą historię. Budynek był solidny, ale zmęczony remontami i nieubłaganym upływem czasu. Wszelkie zabudowania znajdowały się na planie krzyża, oddając należny hołd Zmartwychwstałemu. Wokół szkoły rozciągał się ogród. Za dnia zachwycał pięknem, jednak teraz przypominał zbitą, ciemną masę. Sprawiał wrażenie miejsca idealnego na kryjówkę dziwnych stworów, zabłąkanych dusz albo ziemskich uciekinierów. Całe kolegium nocą…
nocą przerażało srogością, wbijało ciernie strachu w każdego przechodnia. Człowiek czuł się nikim w obliczu miejsca skrywającego żelazne tajemnice poznania.
Taka nic nie znacząca postać podążała teraz kamienną uliczką. Kobieta poruszała się sprawnie, krocząc nerwowo i chwiejnie. Jej ubranie było typowo mieszczańskie: gorsetowa suknia sięgająca do kostek i ciemny płaszcz. Mimo mgły dało się zauważyć długie, czarne włosy, spływające na ramiona i szczupłą sylwetkę. Kobieta po dojściu do skrzyżowania ulicy Teatralnej i Koziej stanęła luźno i rozejrzała się:
-Niech to szlag! Gdzie ja jestem? – mówiła bezradnym i nerwowym tonem – za dużo wypiłam, ale chyba pamiętam, gdzie się zatrzymaliśmy – Po chwili wzrok czarnowłosej powędrował ku kolegium, znajdującego się naprzeciwko uliczki – Zabłądziłam… – westchnęła – nie mam siły. Będę spać na ulicy! – wygłosiła zrezygnowana bohaterka i usiadła na schodach przy bramie wejściowej do szkoły. Kobieta odpoczywała, lekko masując skronie, jakby miało ją to uleczyć z promieniującego bólu głowy. Zamknęła oczy i głęboko oddychała, czekając na wskazówkę, wybawiający ją obraz, znak od Boga, w którego nie wierzyła. Jedyne, czego pragnęła to snu. Z chęcią rozciągnęłaby się na łóżku, nawet najtwardszym i rozluźniła mięśnie. Mieszczanka trwała w zamyśleniu. Po chwili coś wyrwało ją z tego stanu. Kobieta wstrzymała oddech i zaczęła nasłuchiwać. Głosy dobiegały ją wyraźnie. Spora grupa mężczyzn śpiewała liturgiczne pieśni. Muzyka była przytłumiona, jakby dochodziła z podziemia. Czarnowłosa wstała i powoli przemieszczała się uliczką w stronę dźwięków. Starała się robić to jak najciszej: zdjęła buty, które zagrażały stukaniem o kamienne podłoże i podchodziła do drzwi kolegium. „Jestem pewna, że to stąd" mówiła w myśli stawiając ostrożnie kolejne kroki: "Może zakonnicy modlą się albo uczą się pieśni? Nie, wykluczone, nie o tej porze… po co się oszukiwać, przecież znam ten obrzą…"
Ciało kobiety zaczęło drętwieć, a oczy mimowolnie zapełniły się łzami. Mieszczanka poczuła kłujący ból w klatce piersiowej. Bała się, coś zgniatało ją czyniąc malutką i nic nie znaczącą… Coś? Przecież dobrze to znała, przeżyła nie raz. Zawsze intensywnie i depresyjnie.
„Spotkanie może odbywać się tylko w miejscach kultu religijnego. Dwa światy stykają się i przenikają tylko na odpowiednich płaszczyznach i przy wystarczającym wyzwoleniu Aury" Dziwne, że cytowała podręcznik w takiej chwili, ale być może jej umysł, przyzwyczajony do walki i logiki szukał wskazówki. Zakonnicy, którzy potrafią kontrolować ogromną Aurę, do tego to jezuici… Doprowadzają do Spotkania… w jakim celu? Skąd mają taką świadomość magiczną? Kobieta trwała w bezradności i bólu, analizując jednocześnie sytuację. Po chwili z nosa zaczęła ściekać krew… gęsta i bardzo ciemna. „Efekt poaurowy – zauważyła czarnowłosa – zaraz moje ciało będzie zdolne do ruchu. To Spotkanie było nienaturalnie krótkie" Bohaterka zastanawiała się, co zrobić. Po tym, jak odzyskała władzę nad sobą powinna dowiedzieć się czegoś, zbadać budynek… ale nie miała siły.
„Jafra tak nie postępuje prawdziwa Gurati" powiedziałby Ronan, widząc oddalającą się kobietę z miejsca wydarzenia.
– Widocznie nie jestem prawdziwą Gurati, zarozumiały głupcze – rzekła do siebie głośno Jafra. Dopiero teraz, po usłyszeniu własnego głosu, mieszczanka otrząsnęła się z lęku. Ruszyła przed siebie, półprzytomna, w drodze wycierała nos, tamując krwawienie…
***
– Otwórz! Ronan! Otwieraj do cholery! – w pokoju rozległ się huk maltretowanych przez natręta drzwi. „W końcu wróciła… jak zwykle pijana i wściekła" westchnął Ronan, uśmiechnął się ironicznie i wstał zaspany z łóżka, kierując się w stronę ledwo wytrzymujących uderzenia drzwi. Mężczyzna był wysoki i solidnie zbudowany. Jego twarz, o bardzo delikatnych z natury rysach, wyrażała pokój i wyrozumiałość. Jednocześnie na ciele dostrzec można było blizny, zdradzające doświadczenie bojowe i poświęcenie w obronie własnych idei. Mężczyzna miał ciemne, długie włosy i krwistoczerwone oczy. Po kilku sekundach dotarł do drzwi i odblokował zamek:
– Co ty odpierdalasz?! – wydarła się Jafra, wparowując wściekle do pomieszczenia. Oboje wynajmowali dwupokojową izbę w karczmie „Pod Strzechą" za marne grosze. Trudno było nazwać to domem czy mieszkaniem, bo przypominało raczej ciasną, zatęchłą klitkę. Mimo smrodu grzyba i zgnilizny Ronan uważał izbę za dopasowaną do swoich potrzeb. Jafra długo polemizowała, ale ostatecznie ustąpiła, odwołując się do rozsądku. Odkąd dołączyła do Gildii Gurati nauczyła się pewnej oszczędności i poczucia realizmu. Władze nigdy nie sypały groszem i trzeba się było dostosować.
– Pojebało cię? – wrzeszczała nadal kobieta, wyrzucając cały swój gniew i ból. – Ile można się dobijać? Z kim ja pracuję? Jesteś żałosny, tchórzliwy i mnie wkurwiasz. To twoje opanowanie i wzrok wszystkowiedzącego pana wszechświata. Jak ktoś kulturalnie puka, to się drzwi otwiera!
Ronan spoglądał na dziewczynę nieco znudzony. Tylko jeden szczegół go interesował:
– Co ci się stało? – zapytał mężczyzna, przerywając monolog wściekłej Jafry. W tonie jego głosu spoczywała zrównoważona, zimna troska.
– Ty bezmyślny, głupi… Co? To? – czarnowłosa wskazała na nos, nieoczyszczony z krzepnącej krwi. – Nie twoja sprawa. – ucięła krótko, z nadzieją, że Ronan niczego się nie domyśli.
– Biłaś się? – dopytywał przenikliwie czerwonooki. – Upiłaś się, wszczęłaś bójkę, dostałaś w nos i zabłądziłaś. Mam rację?
Jafra zawahała się, przez kilka sekund targnęło nią sumienie i miała ochotę powiedzieć prawdę. Poczucie cnoty zniknęło jednak bardzo szybko:
– Tak, w karczmie mi się zdarzyło. Nie muszę ci się spowiadać! – odpowiedziała z przesadną agresją i poszła w stronę twardego łoża.
***
Ranek był bardzo rześki. Słońce oblewało kamieniczki jasnym światłem, czyniąc świat weselszym i milszym. Większość ludzi spała jeszcze spowita w obrazy marzeń. Najgorliwszy rzemieślnicy zaczynali przygotowania do dnia ciężkiej pracy. Świat rozpoczynał codzienne kłamstwa, pozornie wydawał się piękny.
Ronan wstał wcześnie i przygotował konie do podróży. Razem z Jafrą mieli niewiele rzeczy, więc pakowanie poszło sprawnie. Starali się nie pozostawiać śladów, dlatego mężczyzna porządnie sprzątnął w izbie i przeszukał ją, tak na wszelki wypadek.
Gurati nie wiązali uczuć z ludźmi czy miejscami. Wyzbywanie się emocji było koniecznością i dla czerwonookiego nie stanowiło problemu. W życiu Ronan kierował się stoicyzmem, gorzej z opanowaniem odczuć radziła sobie Jafra. Kobietę cechował niezwykły sentymentalizm i romantyczna burzliwość. Każdy dzień przechodził w bunt i walkę, często pozbawioną logiki. Jednakże każdy w Gildii hardzieje i wykształca w sobie obojętność. To tylko kwestia czasu, a Jafra nie stanowi wyjątku.
– Wstawaj pijanico! – krzyknął w końcu Ronan i otworzył okno. Chłodne i wilgotne powietrze pobudzało do życia.
– Morda, Francuzie… – odpowiedziała zaspana dziewczyna – Nie ma potrzeby, to mnie nie budź… – dodała po chwili ochrypłym i zmęczonym głosem.
– Za pięć minut wyjeżdżamy. Konie gotowe, rzeczy spakowane. Ruszaj się Jafra.
– Co?? Gdzie?? Wczoraj przyjechaliśmy… – Kobieta zerwała się z łóżka i zaczęła biegać po izbie w poszukiwaniu ubrań. – Zlecenie? Tak szybko? – dopytywała niedowierzając. Po chwili stała odziana w spodnie i białą koszulę, na której znajdowała się skórzana, brązowa kamizelka. Ronan spojrzał na towarzyszkę, zaskoczyła go tak szybką reakcją, była niezwykle zorganizowana w przygotowaniach.
Mężczyzna zaczął wyjaśniać:
– Odezwał się Henryk, on jest zleceniodawcą. Już po koronacji… Walezy ma związane ręce, szlachta kazała zaprzysiąc mu konfederację warszawską. Nuncjusz papieski poparł Henryka, aby po dojściu do władzy wytępił innowierców, podobnie jak w Noc Św. Bartłomieja hugenotów francuskich. Niestety, Polakom jak zwykle potrzeba wolności i tolerancji. Przeklęty naród!
– Zamknij się! Jestem Polką i nie pozwolę, żeby jakiś podrzędny płaz twojego pokroju…
– Dobrze, nie denerwuj się… to zupełnie niepotrzebne. Mamy duże zlecenie i dostaliśmy już pieniądze. Zajmiemy się heretykami… konkretnie zakonem Braci Polskich w Warszawie. Trzeba uciszyć tych najbardziej krzykliwych i będzie po wszystkim. Decyzja, czy jedziesz ze mną zależy od ciebie.– Ronan skończył objaśnienia. Jafra zastanawiała się spokojnie. Sprawa wyglądała na skomplikowaną, nieostrożny ruch, można wmieszać się w politykę i skończyć żałośnie.
– Zrozumiałam, to ryzykowne, ale pieniądze znaczne za tym przedsięwzięciem stoją, więc jadę. Czego się nie robi dla bogactwa… – Kobieta uśmiechnęła się szeroko – Tylko pamiętaj jadę tam z własnych przekonań. Nie rozumiem waszej ideologii, według mnie jest ograniczona.
– Nie musisz niczego rozumieć, wystarczy, że zrobisz swoje. – odpowiedział Ronan.
Po chwili oboje opuścili budynek i konno wyruszyli w podróż.
CDN
"Tej nocy ciemność pokrywała całe miasto, które zdawało się tonąć pod jej ciężarem. Powietrze, bardzo wilgotne i gęste, pozornie troskliwie pieściło ściany kamienic." a potem "Klimat był nadzwyczaj spokojny." - !? To była ta przeczuta, nieokreślona groza czy jej nie było?
"Wisła poruszała się leniwie, ocierając brzegi i pokazując marną potęgę wody." -ekhm... pytanie kretyna- a czemu marna? I czemu ukazuje?
"Nad rzeką, powyżej lesistej skarpy widniał budynek Kolegium Jezuickiego powstałego w okresie kontrreformacji."- wpadasz w liryczne klimaty (co prawda z lekka toporne) a tu nagle... pizd!- coś takiego. Jak head z barretta. Na co są te cztery ostatnie zdania?
"Placówka pod pieczą zakonników znajdowała się od 1565 roku, czyli od 8 lat. Wcześniej była to szkoła zbudowana przy Kolegiacie św. Michała, a sponsorowana przez Dobiechnę, magnatkę płocką."- to samo.
"Całe kolegium nocą...
nocą przerażało srogością, wbijało ciernie strachu w każdego przechodnia." - narrator przepłukiwał sobie gardło wodą?
"kobieta poruszała się sprawnie, krocząc nerwowo i chwiejnie."-W...W...w...WTF?
". Kobieta po dojściu do skrzyżowania ulicy Teatralnej i Koziej stanęła luźno i rozejrzała się:
-Niech to szlag! Gdzie ja jestem? - mówiła bezradnym i nerwowym tonem"- trochę głupio. Według mnie psujesz cały efekt zagubienia.
"- Po chwili wzrok czarnowłosej powędrował ku kolegium, znajdującego się naprzeciwko uliczki - Zabłądziłam... - westchnęła - nie mam siły. Będę spać na ulicy!"- czy tak się odzywają osoby piane? Bo według mnie raczej nie.
"wygłosiła zrezygnowana bohaterka i usiadła na schodach przy bramie wejściowej do szkoły"- rozumiem, że bohaterka utworu, ale mimo wszystko tak się tego nie powinno pisać. Przynajmniej nie znienacka.
Opisy wewnętrznych przeżyć bohaterki zupełnie nie pasuje do osoby podpitej.
Opis kłótni już znacznie lepszy.
Póki co niezbyt rozumiem o co chodzi, ale zauważyłem napis CDN, więc rozumiem, że to nie koniec. Na razie do opowiadania mam odczucia ambiwalentne- to znaczy niby wszystko jest dobrze, ale jak już znajduję jakiś błąd to nie wiadomo, śmiać się, płakać, czy topora szukać.