1
Dziewczyna i wilki
Kieszonkowy zegarek pokazywał trzecią po południu. Sigyn uśmiechnęła się, bo sądziła, że na zbieraniu borówek spędzi nieco więcej czasu.
W drugiej ręce trzymała przykrytą chustą łubiankę pełną drobnych, ciemnych owoców. Na wszelki wypadek przypięła rogi tkaniny do brzegów pojemnika za pomocą szpilek. Kiedyś na targu widziała kobiałki z klapami. Myślała, czy by jednej takiej nie kupić, ale przekonała samą siebie, że nie musi mieć następnego koszyka, skoro posiadała już kilka i dobrze sobie z nimi radziła.
Za wskazaniami kompasu poszła na północ wąską ścieżką. Idąc tą drogą, powinna niedługo wyjść na szeroki gościniec.
Wiał lekki, ciepły wiatr. Według raportów z “Błyskawicy Codziennej” lato tego roku należało do wyjątkowo gorących, lecz w gęstym, pełnym cieni lesie nie czuło się skwaru. Wokół panowała senna cisza, jakby wszystkie zwierzęta postanowiły przespać dzień.
Sigyn kroczyła szybko, patrząc prosto przed siebie. Półgłosem powtarzała sobie przepisy na przetwory z borówek, żeby zdusić rosnący niepokój. Musiała z nim walczyć. Między innymi dlatego poszła do lasu, zamiast sklepu w wiosce, gdzie czekałyby na nią gotowe konfitury.
Niestety, mimo najlepszych chęci, strach nie dawał się tak łatwo stłamsić.
– Dasz radę – powiedziała do siebie akurat w momencie, gdy serce zaczęło jej walić jak młot. Nie miała innego wyjścia – musiała przyjąć lekarstwo na uspokojenie. Była to ostatnia deska ratunku przed najgorszym.
Nie zdążyła.
Powiało mocniej. Zatrzeszczały pnie. Liście zaszeleściły głośniej w koronach i co gorsza, w krzakach.
Tylko tyle wystarczyło, by skłonić ją do ucieczki.
Choć biegła po śniegu i zacinał wiatr, nie czuła zimna, tylko dojmujący strach. Za sobą słyszała wycie i sapanie. Mogłaby przysiąc, iż czuje na nogach wilczy oddech.
Za wszelķą cenę usiłowała się skupić jedynie na ucieczce i omijaniu przeszkód. Tylko jak długo jeszcze będzie musiała biec? Dokąd właściwie uciekała? Sosnowy las zdawał się nieskończony. Czy wilki odpuszczą, zanim ona straci siły? Nie miała przy sobie nic do obrony, więc nie mogła walczyć, nawet gdyby chciała. O wejściu na drzewo też mogła zapomnieć. Nie zdołałaby podciągnąć się na czas do konaru któregokolwiek drzewa.
– POMOCY! – wrzasnęła rozpaczliwie.
Powoli traciła siły.
Iskra nadziei wróciła, kiedy dostrzegła prześwity między pniami drzew. Jeśli wybiegnie z lasu, będzie bezpieczna.
Razem z nadzieją odzyskała też siły.
Nie przestała biec, gdy z krzaków wbiegła na drogę. Nie mogła się zatrzymać, kiedy odkryła, iż po drugiej stronie nie ma niczego.
Uderzyła stopą o sterczący z ziemi korzeń. Świat wokół zawirował i wylądowała twarzą w śniegu.
Chciała wstać, lecz było już za późno. Naszpikowane ostrymi kłami szczęki zacisnęły się na jej łydce. Znów zawyła, tym razem z bólu.
Wataha otoczyła ofiarę ciasnym kręgiem. Machnęła ręką przed basiorem stojącym najbliżej twarzy. Chciała trafić go w nos, ale zamiast tego ledwie ominęła zęby kolejnego wilka. Równocześnie trzeci wilk złapał za stopę drugiej nogi.
Dziewczyna zwinęła sìę w kłębek, by uchronić resztę ciała. Dłońmi zasłoniła kark. Teraz mogła jedynie czekać, tylko na co? Na śmierć? A może ratunek?
Wilki kąsały ją, potrącały nosami i drapały. Najbardziej zależało im rozszarpaniu gardła. Wiedziała, że powinna pozostać bez ruchu, lecz nie mogła przestać się wiercić, by uniknąć przynajmniej części ataków.
– Pomocy, proszę… Niech ktoś mi pomoże – załkała w śnieg, jak myślała, ostatni raz, bez większego przekonania. Już była gotowa zrezygnować. Dalsza walka straciła sens.
A jednak ją wysłuchano.
Ktoś w ostatniej chwili złapał Sigyn za tył sukni. Od szarpnięcia zakręciło się jej w głowie. Zawisła na skraju skarpy, zdana na łaskę trzymającego. Tylko jedna stopa łączyła ją z krawędzią urwiska.
Wielkie zwierzę wyskoczyło na miejsce wilczej uczty. Pomimo bólu i strachu, dziewczyna otworzyła oko.
Wpierw zobaczyła swoje nogi, a właściwie to, co z nich zostało: poszarpaną skórę, oraz mięśnie, widoczne pomiędzy strzępami spódnicy. Potem przeniosła wzrok na tego, który przybył, i serce jej zamarło.
Warg, wilk wielkości konia stał tyłem do niej, wydając niski warkot, od którego ziemia zdawała się wibrować.
– Wara, pchlarze!
Głos potwora usłyszała we własnej głowie. Dla podkreślenia rozkazu kłapnął masywnymi szczękami.
Wilki nie potrzebowały więcej ostrzeżeń. Uciekły w głąb lasu. Gdyby nie ślady na śniegu i wielka kałuża krwi, można by pomyśleć, że nigdy ich tu nie było.
Tuż za sobą Sigyn usłyszała ciepły głos. Do kogokolwiek należał, nie zamierzał zrobić jej krzywdy.
– Już dobrze, jesteś bezpieczna, panienko. Uważaj teraz. Za chwilę pociągnę cię do tyłu.
Skinęła głową. Tylko tyle mogła zrobić, bo strach ją sparaliżował. Poza tym zgodziłaby się na cokolwiek, byleby odzyskać grunt pod obiema nogami.
– To na trzy. Raz, dwa, trzy! – Nieznajomy odciągnął ją od skarpy aż na środek drogi. Upewniwszy się, że sama da radę ustać na nogach, zrobił krok w tył.
Dyszała ciężko. Dłonią wytarła sobie pot z twarzy. Wybawca chciał podać jej chusteczkę, ale odmówiła.
– Tsię… khuję – wysapała.
– Drobiazg, choć muszę przyznać, że nieczęsto podczas przechadzki zdarza mi się ratować damy z opresji – odparł nieznajomy wesoło, po czym dodał poważniejszym tonem: – Doprawdy, jarl powinien postawić barierki przy tej drodze.
Sigyn uniosła głowę. Przed nią stał wysoki, szczupły mężczyzna o tak delikatnych rysach twarzy, że można go było wziąć przez przypadek za kobietę. Zwodniczego wrażenia dopełniały pukle w kolorze miedzi, opadające za wąskie ramiona, oraz brak zarostu.
Jego urodziwa aparycja stała w zupełnej sprzeczności z ubiorem. Na głowie nosił pognieciony cylinder, upstrzony mnóstwem piór. Nie lepiej prezentował się skórzany płaszcz z wieloma kieszeniami, zbyt gruby, jak na tę porę roku, do tego z zakurzoną peleryną do kompletu i rękawiczkami bez palców.
To nie strój jednak najbardziej zaniepokoił Sigyn, tylko oczy nieznajomego.
Wielki wilk odwrócił łeb ku jedynej, jeszcze żywej istocie, która pozostała na polanie. Zalśniły zielone ślepia o wąskich źrenicach.
– Niebezpieczeństwo minęło – sapnął. – Nic ci nie zrobię…
– …panienko? – Wyrwana z zamyślenia Sigyn dostrzegła niepokój w oczach nieznajomego. Zielonych, z wąskimi źrenicami.
Spuściła głowę. Nie wiedziała, co robić. Pomimo braku zagrożenia, znów ogarnął ją strach.
Ku swemu zdziwieniu odkryła, że nie tylko wciąż trzymała w ręce łubiankę, ale też w żadnym momencie szalonej ucieczki przed urojoną watahą nie odpadła żadna ze szpilek. Mimowolnie zajrzała pod chustę.
– Udany zbiór. Na ciasto? – Mężczyzna zapewne chciał poprawić nastrój poprzez zmianę tematu. Cóż, nie udało mu się.
Sigyn zacisnęła mocniej usta. Niezależnie od sytuacji, rozmowy z nieznajomymi przychodziły jej z trudem.
– Hej, panienko, wszystko dobrze? – Podszedł bliżej. Dziewczyna odruchowo cofnęła się. – Rozumiem…
Nie wykonał więcej żadnego ruchu. Stali tak chwilę, w milczeniu, zanim Sigyn zebrała w sobie odwagę, by ponownie spojrzeć swemu wybawcy w twarz. Na krótko, bo nie zdołała wytrzymać tego szczerze zatroskanego wejrzenia dziwnych, znajomych oczu.
– M-muszę iść – wydukała. Ciężar emocji i myśli stawał się coraz gorszy. Już dłużej nie mogła go znieść. Potrzebowała dystansu.
Mężczyzna nie wyglądał na przekonanego.
– Na pewno, panienko? Nie chcesz usiąść? Może odprowadzić cię?
– Nie! – krzyknęła tak gwałtownie, że samą siebie wystraszyła. Rzadko dochodziło u niej do takich wybuchów. – Przepraszam pana. Bardzo przepraszam… i dziękuję, naprawdę. Za wszystko… Do widzenia.
Odeszła najszybciej, jak mogła. Biegłaby, gdyby nie zmęczenie. Nie słyszała, by nieznajomy wołał albo podążał za nią. Odważyła się zerknąć do tyłu dopiero, gdy przeszła spory kawałek drogi. Tajemniczy mężczyzna zniknął, być może odszedł w swoją stronę.
Dziewczyna wreszcie pozostała sama ze swymi myślami, lecz bynajmniej nie było jej z tego powodu lepiej.

Kawałek dalej stroma skarpa przechodziła w coraz łagodniej opadający ku polom stok. Na skraju gościńca leżał płaski głaz. Przypominał nieforemny fotel zwrócony w dół zbocza. Bez względu na wygodę siedziska, zmęczona i rozdygotana Sigyn musiała w końcu odpocząć.
Nie zważając na szpilki, szybkim ruchem zerwała z łubianki chustę. Pozwoliła, aby złość i smutek uszły razem ze szlochem w tkaninę. Od myślenia o tym, co miało miejsce przed paroma minutami, rozbolała ją głowa. Aby temu w końcu zaradzić, wyjęła z torebki małą buteleczkę leku uspokajającego. Wzięła łyk, potem wypiła wody z manierki. Resztki okropnego smaku zmyła z języka sokiem ze zjadanych borówek.
Efekty działania mikstury odczuła już po paru minutach. Powrócił spokój, mogła się odprężyć, ale przede wszystkim skupić na czymś innym.
Przed nią rozciągały się pola Thrudheimu. Ponieważ trwały żniwa, rolnicy pracowali w pocie czoła, a razem z nimi konie i maszyny parowe. Z morza złocistych traw sterczały licznie gigantyczne fragmenty skał. Na największych zamontowano piorunochrony lub budki obserwacyjne.
Wielkie kamienie sprawiały wrażenie wyrzuconych z ogromną siłą z samego środka kotliny, gdzie stało miasto nazwane po krainie. Niczym długie promienie odchodziły stamtąd tory kolejowe. Sigyn powiodła wzrokiem za niedużą kolejką, zmierzającą do miasta z sąsiedniego osiedla.
Wkrótce będę musiała pojechać do centrum – pomyślała ponuro. Już sama sugestia błądzenia ulicami pośród tłumów zabieganych przechodniów przyprawiała ją o zawroty głowy, a więcej zmartwień w tej chwili nie potrzebowała.
Nawet z daleka imponował pałac jarla w samym środku miasta. Ponoć Bilskirnir był największą siedzibą w całym Asgardzie, większą nawet od dworu królewskiego. Sigyn wielokrotnie zastanawiała się, jak to jest mieszkać w tak olbrzymim domu. Doszła w końcu do wniosku, że jej by się tam nie podobało.
Od pałacu uwagę dziewczyny odwrócił ruch na drodze między polami. Szła tamtędy para – na oko mężczyzna i kobieta. Nie wiedziała ich dobrze, ale zachowanie rolników nie pozostawiało wątpliwości. Przerywali oni pracę, by pokłonić się idącym.
Sigyn wyciągnęła z torby małą lunetę.
Nareszcie się do czegoś przyda – pomyślała.
Trochę zajęło jej ustawienie odpowiedniej ostrości, ale w końcu ujrzała w pełnej krasie jarla i jego małżonkę.
Książę Thor, syn króla Odyna Wszechojca, był, jak pisano w gazetach, potężnym dżentelmenem. Uszyty na miarę garnitur okrywał okazałe mięśnie. Surowości książęcemu obliczu dodawała gęsta, ciemnoczerwona broda oraz krzaczaste brwi.
Zupełnie odmienne wrażenie sprawiała żona jarla. Tygodnik plotkarski “Siekacz” nie przesadzał, wychwalając urodę jarliny Sif, a zwłaszcza cudowność jej gęstych, złotych włosów, obecnie zaplecionych w sięgający pasa warkocz. Przepiękna kobieta posyłała rolnikom promienne uśmiechy, w ogóle cała zdawała się lśnić, zwłaszcza przy groźnie wyglądającym mężu. Jarl Thrudheimu obejmował wybrankę serca ramieniem niczym najcenniejszy skarb, potwierdzając to, co brukowce pisały o ich miłości.
Idylliczną scenę niespodziewanie zepsuło wejście w pole lunety trzeciej osoby. Ku wielkiemu zdziwieniu Sigyn, był to nieznajomy, który niedawno ją uratował. W porównaniu z księciem wyglądał jak mizerny żebrak, a mimo to zwracał się do niego niczym do dobrego znajomego. Dziewczyna nie słyszała, o czym mówią. Mogła tylko ocenić nastroje, a te szybko ulegały pogorszeniu.
Szczupły mężczyzna mówił z coraz większym wzburzeniem. Machał rękoma, przestępował z nogi na nogę, w końcu wskazał jakieś odległe miejsce. Zapewne chodziło mu o brak barierki przy drodze nad przepaścią.
Sigyn nie mogła uwierzyć, że ten, który zwracał się do niej tak uprzejmie, jarlowi okazuje zupełny brak szacunku.
Jarlina powiedziała coś łagodnie, na co tamten musiał odpowiedzieć naprawdę ordynarnie, bo książę w końcu stracił resztki cierpliwości. Wielką dłonią złapał rozmówcę za poły płaszcza i pociągnął do siebie tak raptownie, że strącił przy tym jego cylinder. Widząc, co się dzieje, rolnicy padli na ziemię, zakrywając głowy. Jarlina Sif także zatkała sobie uszy.
Słowa jarla usłyszała nawet Sigyn. Przyszły razem z pomrukiem burzy, choć błękitnego nieba nie kalała nawet najmniejsza chmurka.
– Bacz na słowa, kopciuchu! To ostatnie ostrzeżenie!
Następnie rzucił złapanego na drogę. Ten wstał, podniósł swój kapelusz i odszedł pospiesznie.
Sigyn uczyniła podobnie. Wróciła prosto do swojego domu, skąd nie wyszła do końca dnia.
2
Intruz w ogrodzie
Otworzyła szeroko oczy. Sosny oraz szare niebo zastąpił gładki, ciemny sufit. Na wszelki wypadek włożyła sobie rękę pod głowę, gdzie wyczuła tylko ciepłą poduszkę.
Znowu nawiedził ją ten koszmar. Nie odpuścił nawet na jedną dobę.
Jak poprzedni dzień, noc była ciepła, lecz Sigyn dygotała. Powoli usiadła. Mały zegar na stoliku nocnym pokazywał parę minut przed czwartą. Sięgnęła najpierw po stojącą obok buteleczkę lekarstwa, potem szklankę wody. Przed pójściem spać nalała jej sobie do pełna. Kiedy osuszyła naczynie, spokój spłynął na nią łagodną falą.
Wyciągnęła przed siebie nogi. Po wczorajszym, szaleńczym biegu bolały ją tak bardzo, że do chodzenia dzisiaj będzie potrzebowała laski. Łydki i stopy pokrywały siatki białych blizn i ciemne plamy. Na kilku z siedmiu palców brakowało paznokci. Gdyby nie te oraz inne obrażenia, dawno uznałaby atak wilków za przeklęty sen, omamy, nie wspomnienie.
Nie wiedziała, co się działo tuż po tym, jak warg zapewnił ją, iż jest bezpieczna. Musiała stracić przytomność, bo obudziła się w asgardzkim szpitalu. Lekarze nie mogli się nadziwić, jaki to cud, że przeżyła, pomimo tak paskudnych obrażeń nóg, rąk i pleców. Chirurdzy, wspierani przez uzdrowicieli, zrobili co mogli, aby mogła znów chodzić o własnych siłach. O tym, jak do nich trafiła, żaden jednak nie wiedział, albo nie chciał mówić. Zamiast tego woleli wypytywać o nią samą, w czym natomiast ona nie umiała pomóc. Znała tylko swoje imię. Po długich debatach i bezskutecznej interwencji wykwalifikowanej w leczeniu amnezji uzdrowicielki, zawyrokowano, iż najpewniej pamięć wróci w swoim czasie.
Od dnia, kiedy opuściła szpital, minęły cztery miesiące, a jej najwcześniejszym wspomnieniem nadal pozostawały wilki oraz warg o zielonych oczach. Tych samych, które ujrzała wczoraj pod przyozdobionym piórami cylindrem.
Kim jest tamten dziwny mężczyzna? – zastanawiała się – i czy to możliwe, że mógłby…?
Nie. Nie wiedziała tak wiele, by stawiać podobne teorie. Musiała dowiedzieć się więcej. Tylko gdzie i czy w ogóle warto? Kiedy teraz rozmyślała o wczorajszych wydarzeniach, doszła do wniosku, iż może znów pamięć spłatała jej figla. Dziś nie była zupełnie pewna, czy nieznajomy rzeczywiście miał oczy tamtego warga.
Zacisnęła dłonie na skraju łóżka. Zgrozą napawała ją całkowita niemożność odróżnienia urojeń od rzeczywistości, o której możliwości powiedziała jej doktor. W takim wypadku skończyłaby w zakładzie dla obłąkanych.
– Wystarczy, Sigyn – powiedziała do siebie z całą stanowczością, jaką umiała z siebie wykrzesać. – Skup się na tym, co istotne.
W pokoju panował zaduch. Na noc zamknęła szczelnie okno. Mimo gorąca, nie chciała ryzykować, że ktoś mógłby wejść tu po zewnętrznej ścianie.
Sięgnęła po laskę i ignorując ból nóg, podeszła do parapetu. Po drugiej stronie szyby niebo jaśniało powoli. Otworzyła okno. Powiew świeżego powietrza zdmuchnął resztki senności.
Ostrożnie wychyliła się. To, co ujrzała na dole, z całą pewnością nie mogło być kolejnym zwidem, choć bardzo tego w tym momencie pragnęła.
Między grządkami w ogródku warzywnym ktoś leżał twarzą do ziemi.
*
Niebo z granatowego zrobiło się sine zanim Sigyn wyszła na zewnątrz. W dłoni mocno ściskała laskę, do kieszeni szlafroka włożyła nóż kuchenny. Mimo to wciąż lękała się podejść do leżącego.
Z oķna sypialni nie umiała stwierdzić, czy oddycha, dlatego kiedy w połowie drogi do warzywnika usłyszała jęk, odczuła nieznaczną ulgę. Ten ktoś przynajmniej żył, lecz fakt ten niósł ze sobą inne zmartwienia. Gdyby mogła, poszłaby do sąsiadów, ale najbliższe gospodarstwo stało zbyt daleko. Poza tym o tak wczesnej porze nie otrzymałaby pomocy, tylko masę wyzwisk od mężczyzn siłą wyrwanych z zasłużonego snu po dniu ciężkiej pracy w polu.
Była więc zdana tylko na siebie.
Usłyszawszy skrzypienie furtki, obcy ponownie stęknął i spróbował podnieść głowę. Wtedy też Sigyn w pełni uświadomiła sobie, że go rozpoznaje. Nie mogła dłużej ignorować tych jasnych włosów.
Będąc tak blisko, wyraźnie wyczuła również zapach pitnego miodu. Ogródek od lasu dzielił niski murek. Ktoś tak wysoki, jak jej wczorajszy wybawca, na trzeźwo mógłby bez trudu przeskoczyć ogrodzenie. Co innego pijany. Tylko co tutaj robił? Czy miał wobec niej niecne zamiary?
Wyciągnęła przed siebie laskę, drugą dłoń włożyła do kieszeni szlafroka.
– Dzień dobry. – Nic lepszego nie przyszło jej do głowy.
Mężczyzna podniósł na nią zielone oczy o wąskich źrenicach. Tym razem nie mogło być mowy o złudzeniach.
– Dobly… Ugh, moja głowa – stęknął.
– Dlacze… Nic panu nie jest?
– Nisnic. Pszeplaszam za najście. Jusz se idę.
Mimo bełkotliwej mowy, Sigyn uwierzyła mu, niemniej wolała zachować czujność. Bacznie obserwowała, jak wspiera się na jednej ręce. Drugą dotąd przygniatał torsem, a teraz wysunął ją spod siebie razem z czymś długim, lśniącym złoto.
Strach powrócił wielką falą.
– To nie są chyba… – Sigyn była tak oszołomiona, że nie mogła skończyć zdania.
Zdezorientowany mężczyzna spojrzał na trzymany przedmiot. Wąskie źrenice rozszerzyły się, niemal nabierając okrągłego kształtu.
– Oj – jęknął słabo. Pobladł.
Powiało chłodem. Gdzieś daleko zamruczał grzmot.
Do tej chwili dziewczyna nie sądziła, że można wytrzeźwieć w kilka sekund.
– Niedobrze, niedobrze! Co ja narobiłem!
Nieznajomy skoczył na równe nogi. Miał problem z zachowaniem spokoju, niemniej i tak radził sobie lepiej od Sigyn.
– Co zrobiłeś! – Z powodu nerwów zapomniała o manierach. Wycelowała drżący koniec laski w pierś mężczyzny.
Ten zerknął najpierw na nią, potem na ściskany w dłoni warkocz złotych włosów, który mógł należeć tylko do jarliny Sif.
Na nos Sigyn spadła kropla wody. Także złodziej zorientował się, że zaczęło padać. Pomacał czubek głowy, jakby szukał tam swego cylindra, po czym rozejrzał się wokół. Brak nakrycia głowy jeszcze bardziej go zdenerwował.
– Ale wpadłem! Po uszy! Czemu wczoraj tyle chlałem!?!
Dziewczyna pamiętała, jak zakończyła się jego poprzednia konfrontacja z księciem Thorem.
– Jarl pana zabije – pisnęła, cofając się o krok.
Złodziej pokiwał głową żałośnie. Zacisnął dłonie na warkoczu. Twarz mu stężała, jakby coś dokładnie przemyśliwał. Sigyn mogło się tak tylko wydawać, ale chyba dygotał ze strachu. W międzyczasie niebo nad nimi na powrót pociemniało, tym razem od chmur.
– Na pewno połamie mi kości, ale może zdołam to jeszcze odkręcić – stwierdził po chwili bez śladu optymizmu.
Dziewczyna zamrugała ze zdziwienia. Opuściła laskę.
– Jak niby?
– Chyba wiem. Na razie muszę powstrzymać niedźwiedzia przed zniszczeniem całego Thrudheimu.
W pierwszej chwili nie zrozumiała, o czym dokładnie mówi. Potem zagrzmiało po raz drugi, a wiatr przybrał na sile. Nie bez powodu jarla Thora zwano Gromowładnym. Jeśli na obrzeżach panowała taka pogoda, to co musiało dziać się w mieście?
– Szuka pana.
– I gotów jest w tym celu wywrócić wszystko do góry nogami. – Z tymi słowy pobiegł przed siebie.
Tym razem bez trudu przeskoczył ogrodzenie jednym susem. Zanim odszedł, zerknął za siebie ostatni raz.
– Dla własnego dobra, panno Sigyn, proszę zebrać wszystko, co cenne z ogrodu, i ukryć się w… – urwał.
Zobaczywszy jej minę, musiał zrozumieć, że powiedział za dużo. Bez pożegnania wbiegł do lasu, aby stawić czoła gniewowi jarla.
Sigyn pewnie stałaby dalej w coraz silniejszym deszczu, usiłując pojąć, co miało właśnie miejsce, gdyby nie błysk na niebie. Doliczyła do pięciu, kiedy usłyszała trzeci grzmot.
3
Wybawca, czy sadysta?
Następnego dnia rano czatowała przy oknie obok drzwi wejściowych, ukryta za firanką. Co rusz zerkała na kieszonkowy zegarek. Było jeszcze wcześnie, ale i tak nie mogła powstrzymać wrażenia, że gazeciarz zwleka. Nigdy jeszcze nie odczuwała takiego zniecierpliwienia.
Za oknem padał drobny deszcz. Wczorajsza burza zakończyła okres upałów. Grzmoty ustały mniej więcej o ósmej rano. W okolicach domu Sigyn żywioł nie poczynił znaczących szkód. W Thrudvangu – wsi, gdzie oficjalnie była zameldowana – też nikt nie ucierpiał, o ile mogła to ocenić z daleka. Nie chciała schodzić do wioski nie tylko z powodu bólu nóg. Dobrze wiedziała, że mieszkańcy będą rozmawiać z ożywieniem o tym, co się stało w Thrudheimie. Z jednej strony chętnie by posłuchała i dowiedziałaby się czegoś więcej. Z drugiej zaś ktoś mógłby zagadać do niej z tego samego powodu, a wolała nie sugerować w żaden sposób, że złodziej włosów jarliny Sif padł pijany w jej ogródku warzywnym.
W końcu gazeciarz zajechał pod furtkę. Chłopiec w opończy wyjął z torby zwinięty egzemplarz dzisiejszego wydania “Błyskawicy Codziennej”. Rulon wcisnął do specjalnej przegrody w skrzynce pocztowej, po czym odjechał szybko rowerem w swoją stronę.
Sigyn zrobiło się szkoda młodego gazeciarza, który w taką niepogodę musiał roznosić prasę. Westchnęła. Z kosza przy drzwiach wyjęła parasol i wyszła na zewnątrz. Wyciągnęła “Błyskawicę Codzienną” z przegrody i natychmiast zawróciła. Z powrotem w domu, udała się do kuchni, gdzie rozłożyła gazetę.
Pierwsze, co rzuciło się jej w oczy, to grafika ilustrująca najważniejszy artykuł na pierwszej stronie. Przedstawiała zwróconych przeciw sobie jarla Thora oraz dziwnego nieznajomego. Książę miał na sobie tylko szlafrok, a w ręce dzierżył ogromny topór. Wybawca Sigyn ubrany był niemal tak samo, jak w momencie, gdy znalazła go w warzywniku. Co dziwne, unosił się w powietrzu, jakby przywiązano go niewidzialną liną do nieba. W tle szalała burza,. Ciemne chmury wisiały nad polami, błyskawice uderzały w sterczące ze skał piorunochrony. Wiatr szalał na tyle mocno, by targać warkocz jarliny Sif trzymany przez złodzieja.
Czyli spotkał się z jarlem – pomyślała Sigyn. – A mógł w ostatniej chwili zmienić zdanie i uciec.
Z trudem oderwała wzrok od ilustracji, żeby przeczytać artykuł.
ZBRODNIA W PAŁACU
Czy pokrętny brat krwi króla Odyna tym razem zostanie ukarany?
Wczoraj pisaliśmy Czytelnikom o kłótni naszego pana, księcia Thora, z jarlem Lokim, której świadkami we wtorkowe popołudnie byli pracujący w polu rolnicy. Jak się okazało, trwający od miesięcy spór między dwoma jarlami, wyszedł poza sferę gwałtownych sprzeczek, na czym, niestety, ucierpiała umiłowana jarlina Sif.
W środę, wczesnym świtem, mieszkańców Thrudheimu zbudziła gwałtowna burza. Latem podobne zjawiska nie należą do rzadkości, lecz tym razem pogorszenie pogody zostało spowodowane przez gniew naszego pana. Świadkowie donoszą, iż następca królewskiego tronu wybiegł z pałacu Bilskirnir w niewyjściowym stroju, za to uzbrojony w zdobyczny topór, a z oczu i brody strzelały mu iskry.
Powód takiego zachowania stał się szybko znany. Według informacji od anonimowej osoby z otoczenia jarla, kilka godzin wcześniej w pałacu doszło do włamania. Napastnik wtargnął niezauważony do głównej komnaty sypialnej, ściął warkocz jarliny Sif jej własnym sierpem, po czym zbiegł razem z włosami.
Przez nieuwagę jednak zostawił na miejscu zbrodni kapelusz. To dzięki nakryciu głowy winny został rozpoznany jako Loki, niesławny pan Lokkafenu oraz brat krwi króla Odyna. Jak wspomnieliśmy wyżej, stosunki między nim a naszym panem od kilku miesięcy nie były najlepsze. Za powód uważa się ślub księcia Thora z panią Sif w marcu tego roku.
Nasz jarl zamierzał osobiście złapać i wymierzyć sprawiedliwość. Przerażeni świadkowie mogli tylko patrzeć, jak chodzi po mokrych ulicach, potem polach, wzywając złodzieja przy użyciu słów, których nie możemy zacytować.
Ku zaskoczeniu wszystkich, jarl Loki, w swoich latających butach, stawił się na wezwanie z dowodem swej zbrodni. Doszło do walki, podczas której winowajca bezwstydnie drwił z naszego pana, po czym zmusił go do pościgu za sobą w kierunku własnych ziem.
Jeszcze potężniejsza burza wisiała nad Lokkafenem do ósmej rano. Nie wiadomo, jaki był dokładny przebieg starcia. Naszym Czytelnikom przypominamy, że ziemie jarla Lokiego zajmują głównie moczary zamieszkałe przez dziką faunę. Nie ma tam pól ani osad. Wiemy tyle, że jarl Thor w końcu zwyciężył i osobiście zaniósł Lokiego do pałacu w Valaskjajf.
W samo południe do stolicy zostali wezwani pozostali jarlowie Asgardu na zamknięte posiedzenie. Jeszcze nie podano, jaką brat krwi króla Odyna poniesie karę. Możemy być tylko pewni, iż w przeciwieństwie do innych, mniejszych występków, ten czyn nie ujdzie mu na sucho. Warte odnotowania, wcześniejsze dobre uczynki, jak choćby ocalenie jarliny Idunn z niewoli, mogą w tej sytuacji okazać się niewystarczającymi okolicznościami łagodzącymi.
Naszych czytelników będziemy na bieżąco informować o kolejnych etapach tego skandalu.
Sigyn z trudem dotrwała do końca artykułu.
Dlaczego o tym nie pomyślałaś?! – skarciła samą siebie. – Odpowiedź cały czas miałaś w zasięgu ręki!
Zajrzała do spiżarni. Oprócz żywności, trzymała tam inne przedmioty, takie jak garnki, miotłę i, czego akurat potrzebowała, stare gazety.
Wyniosła niewielki stosik prasy do kuchni. Pod wpływem nagłej myśli, wyjęła także nożyczki z szuflady. Wiedziała, że dłuższa lektura może ją zmęczyć, dlatego zajrzała do sypialni na górze, aby wziąć monokl.
Czytała każdy tekst w “Błyskawicy Codziennej” i “Siekaczu”, który wydał się jej obiecujący. Jarl Loki, olbrzym ognia uznany za jednego z Asów, bardzo często występował na łamach prasy. Starannie wycinała każdy artykuł, w którym o nim wspominano.
Z ich lektury wyłaniał się osobnik zmienny, jak pogoda. Dokonał kilku szlachetnych czynów, z których najczęściej wspomniano uwolnienie Idunn, żony jarla Bragiego, z niewoli u olbrzyma Thiaziego. W całym królestwie jednak znany był przede wszystkim jako skandalista i niewybredny dowcipniś. Jawnie wykorzystywał immunitet wynikający z nadanego mu tytułu i bractwa krwi z samym królem. Czytając o ubieraniu nagich posągów, pijackich burdach i chodzeniu po mieście w za krótkiej spódnicy, Sigyn doszła do wniosku, że umyślne ścięcie włosów jarlinie Sif było czynem wyjątkowo okrutnym, nawet jak na kogoś takiego, jak on.
Przed popełnieniem tej zbrodni tęgo pił – wyraźnie to wczoraj poczuła. Żadne z tego było wytłumaczenie, lecz gdy otrzeźwiał i zrozumiał swój błąd, chciał go natychmiast naprawić. Rozumiała, czemu zmusił jarla Thora do pogoni aż do swoich ziem. W Lokkafenie nikt nie mieszkał, więc książę mógł tam wyładować do woli swą złość. Dzisiejszy artykuł nie wspominał o stratach w mieście i na polach, ale mogłaby przysiąc, że jakieś były.
Z ilustracji najbardziej zaintrygowała Sigyn ta towarzysząca relacji z podwójnego ślubu jarla Thora z Sif oraz króla Njorda od Wanów z olbrzymką Skadi. Na obrazku uwieczniono obie pary razem z ich druhnami i drużbami. Loki stał u boku księcia, ale z powodu oświetlenia, padał na niego cień. Już w marcu spekulowano, czy przyjaźń obu jarlów nie jest zagrożona,
Sigyn położyła wycięty artykuł obok dzisiejszego wydania “Błyskawicy Codziennej”. Wodząc wzrokiem od jednej ilustracji do drugiej, oraz wspominając zajście sprzed dwóch dni, zastanawiała się, dlaczego małżeństwo księcia Thora mogłoby ostatecznie doprowadzić do tak okrutnego “żartu”.
– Czemu nic nigdy nie jest proste? – Sigyn zapytała samą siebie.
Chciała być zła na jarla Lokiego. Ptępiała jego czyn, ale nie mogła też zapomnieć, że ją uratował, być może więcej niż jeden raz. Do tego znał jej imię, a kiedy ze sobą rozmawiali, nie miał wobec niej złych zamiarów.
Poza tym mógł znać odpowiedzi na dręczące ją od miesięcy pytania. Może nawet… Nie, nie powinna sobie robić nadziei.
4
Tajemniczy Przyjaciel
Sigyn wyszła z banku. Długo odwlekała wizytę, lecz w końcu musiała przyjechać do miasta. Comiesięczny przelew przyszedł punktualnie, więc mogła spokojnie podjąć pieniądze z konta na potrzebne wydatki.
Na dole, na chodniku, rozejrzała się po szerokiej ulicy. Sklepy po drugiej stronie zapraszały do siebie kolorowymi szyldami. Po jezdni przetaczały się powozy i rydwany. Środkiem drogi sunął tramwaj ciągnięty przez konia niemal tak wysokiego, jak sam pojazd. Byli też, rzecz jasna, piesi. Przed bankiem płynęła w dwóch kierunkach naraz rzeka przechodniów zmierzających do swoich spraw. Nie widząc innego wyjścia, Sigyn wzięła głęboki wdech, jakby miała wskoczyć do wody, po czym weszła w tłum. Bardzo starała się nie zwracać uwagi na kierowane w jej stronę spojrzenia co bardziej ciekawskich Asów.
Skoro już była w Thrudheimie, chciała zajść w jeszcze jedno miejsce. Po drodze zrobiła tylko postój przy kiosku, aby kupić najnowszego “Siekacza”. Jak zapowiadał tekst na pierwszej stronie, ten numer został niemal w całości poświęcony ostatniemu skandalowi i osobom weń wplątanym.
Od włamania do pałacu Bilskirnir minął prawie tydzień, a Sigyn nadal zbierała choćby i strzępki informacji o włamywaczu. Ostatnią, pewną wiadomością było to, iż w zeszły czwartek widziano jarla Lokiego, jak opuszcza Asgard bardzo wczesnym rankiem. Powody tego zachowania, tak samo jak przebieg narady dzień wcześniej, nie zostały podane do wiadomości publicznej. Początkowo spekulowano, czy brat krwi króla Odyna nie został wygnany z królestwa, lecz tę teorię szybko obalono. Gdyby tak było – twierdzili eksperci z “Błyskawicy Codziennej” – tereny Lokkafenu błyskawicznie przyłączonoby na powrót do Thrudheimu, skąd je pierwotnie wydzielono, kiedy uznano Lokiego za jednego z Asów.
Zawartość “Siekacza” zapowiadała się interesująco, ale Sigyn nie miała teraz czasu na lekturę. Poszła dalej i wkrótce dotarła na ulicę szeregowych, białych domów. Nie licząc drobnych, indywidualnych szczegółów, wszystkie były praktycznie takie same. Dziewczyna wiedziała jednak, dokąd powinna pójść.
Na drzwiach interesującego ją lokalu wisiała tabliczka informująca, że w tym miejscu urzęduje notariusz Erikson. Już miała chwycić kołatkę, kiedy pierścień uciekł spod jej palców.
– Panna Sigyn! Cóż za zbieg okoliczności! – zawołał miło zaskoczony elf po drugiej stronie progu. Pod pachą trzymał owiniętą papierem paczkę.
– Dzień dobry, panie Erikson… Przyjechałam do miasta, to pomyślałam, że do pana zajrzę. Nie przeszkadzam?
– Skąd! – notariusz pokręcił głową. – Właśnie szedłem nadać paczkę dla panny.
– Naprawdę?
Wyciągnął przed siebie pakunek, aby mogła z bliska zobaczyć adres odbiorcy, czyli jej własny.
– Zapraszam do środka, panno Sigyn.
Kilka minut później siedziała w przytulnym gabinecie na piętrze. Notariusz zasiadał za biurkiem naprzeciw. W pierwszej kolejności chciał wiedzieć, co u niej. Sigyn mówiła oszczędnie, nie chcąc zdradzić swojej małej roli w skandalu. Podobną przeprawę miała wczoraj, kiedy odwiedziła ją lekarka z comiesięczną wizytą.
– Nie dziwię się, że ten skandal panią interesuje – powiedział pan Erikson. – Czegoś takiego jeszcze nie było. Reporterzy ze wszystkich brukowców zlecieli do naszego miasta, jak muchy do padliny. Czytała pani wczorajszy dziennik?
Potwierdziła. Strażnicy zatrzymali wysłannika z tygodnika plotkarskiego, rywalizującego z “Siekaczem”. Reporter usiłował wejść bezprawnie do pałacu, ponoć, by zdobyć informacje o jarlinie. Od czasu incydentu żona księcia nie pokazała się publicznie i rozmawiała tylko z najbardziej zaufanymi ludźmi. Sigyn szczerze jej współczuła. W końcu ona też została oszpecona.
– Właśnie, okropne sępy… Ale przejdźmy do rzeczy. – Postukał palcem w paczkę. – To od naszego Przyjaciela. Nie próżnował, skoro wysłał przelew i prezent w tym samym czasie. Rozciąć papier?
Poprosiła, choć było jej trochę szkoda. W końcu pan Erikson poświęcił swój cenny czas, aby zapakować przesyłkę. Notariusz jednak nie wyglądał na rozczarowanego. Starannie rozciął papier nożykiem do kopert. Oczom Sigyn ukazało się kartonowe pudełko wielkości łubianki, misternie obwiązane sznurkiem, z adresem notariusza jako odbiorcą. Tym to ona zajęła się sama, bo miała w torebce nożyczki.
– Ciekawe, co to tym razem będzie? – mruknął pan Erikson.
Sigyn też chciała wiedzieć. Poprzednio dostała kompas, a jeszcze wcześniej – kieszonkową lunetę. Potrząsanie pudełkiem wykazało, że to również jest długi przedmiot. Uchyliła wieko. W wyściełanym wełnianą tkaniną wnętrzu spoczywał sztylet w pochwie.
– Na głowę Mimira – powiedział notariusz, podczas gdy Sigyn drżącą dłonią wyjęła broń, najpierw z pudełka, potem z pochwy.
Ostrze zalśniło srebrzyście. Sztylet sprawiał wrażenie odlanego w całości w formie. Od sztychu po rękojeść pokrywały go drobne zdobienia. Nie wyglądały na runy, więc nie był to raczej zaczarowany oręż.
– Czy mogę zobaczyć? – spytał notariusz. – Spokojnie, nie zaatakuję panny – dodał z uśmiechem.
Sigyn ufała panu Eriksonowi, dlatego podała mu sztylet wraz z pochwą.
– Hm… Ciekawe. Porządna robota karłów, do tego jeden z najnowszych modeli. Naszemu Przyjacielowi musi zależeć na bezpieczeństwie panny.
Poza wełną, w pudełku znajdowała się jeszcze zapieczętowana koperta, na której prostymi, drukowanymi literami napisano “Do Sigyn, od Przyjaciela”.
Treść listu okazała się, jak zwykle, równie oszczędna. Jak zasugerował pan Erikson, Przyjaciel liczył, iż dzięki temu sztyletowi ona będzie czuła się bezpiecznie. Sigyn osobiście nie była tego taka pewna. Raczej nie pokona majaków zwykłym ostrzem.
*
Przyjaciel dał o sobie znać po raz pierwszy, kiedy leżała w szpitalu. Nie pojawił się osobiście, już wtedy działał poprzez pana Eriksona. To on zapewnił jej dom i pieniądze, dzięki czemu nie musiała ryzykować nadwątlonego zdrowia. Czasem też przysyłał drobne prezenty. Była mu niezwykle wdzięczna za pomoc i pragnęła podziękować, jakoś się odwdzięczyć, lecz mogła zrobić to co najwyżej listownie, poprzez pełniącego rolę pośrednika notariusza. Co gorsza, Przyjaciel bardzo pragnął pozostać anonimowym. Pan Erikson nie mógł zdradzić, kim on jest. Sigyn ubolewała nad tym, lecz nigdy nie wyraziła żalu w liście do swego dobroczyńcy. Nie chciała się skarżyć, skoro tyle dla niej robił.
Ostatni prezent od Przyjaciela schowała do torebki. Osoby postronne nie powinny niczego zauważyć – z tym przekonaniem wsiadła do kolejki zmierzającej do Thrudvangu. Znalazła dla siebie puste miejsce w kącie, ale wagon szybko wypełnił się ludźmi.
Pociąg ruszył punktualnie. By przetrwać jakoś podróż, Sigyn zabrała się za lekturę “Siekacza”. Szczególnie zainteresował ją artykuł relacjonujący burzliwą przyjaźń księcia Thora z bratem krwi jego ojca. Autor tekstu zauważył, że poważne problemy zaczęły się ponad pół roku temu, kiedy król Odyn, jego brat, książę Hoenir i jarl Loki wrócili z wyprawy do Midgardu. Podczas ich nieobecności romans jarla Thora z panią Sif, dwórką królowej Frigg, nabrał takich rumieńców, że oficjalne oświadczyny, były kwestią czasu. Do tego niedługo później została porwana jarlina Idunn.
Sigyn najbardziej frapowała wyprawa króla i jego braci. Wspominały o niej krótko także artykuły ze starszych gazet. Choć nie znała dokładnych szczegółów, wiedziała, że ich powrót pokrywa się niemal idealnie z czasem, kiedy ona trafiła do szpitala. Dawało jej to niemal całkowitą pewność, iż to Loki ocalił ją wtedy od wilków. Z tego, co już o nim wiedziała, zmiana w warga nie powinna być dla niego problemem, bo znany był również ze swego naturalnego talentu do przemiany.
Pozostawała właściwie tylko jedna kwestia: czy brat krwi króla Odyna był też tajemniczym Przyjacielem? – ta myśl również gnębiła Sigyn od wielu dni. Pojawienie się paczki oraz przelew dokonany w okresie, kiedy przebywał poza Asgardem, stanowiły dowód przeciw, lecz, jak przekonała się o tym sama, z jarlem Lokim nic nie było pewne.
Nawet po tylu dniach wciąż nie umiała zająć jednoznacznego stanowiska w jego kwestii. W potępianiu go i jego występku przeszkadzało to, iż dwa razy ocalił jej życie. Wdzięczność za ratunek zaś przyćmiewało bezmyślne, karygodne oszpecenie jarliny, której jedyną winą w całej aferze było, że pokochał ją jarl Thor.
– Mamo, mamo! – Do błędnego koła, jakim były myśli Sigyn, przedarł się wysoki, dziecięcy głosik. Gdy podniosła wzrok znad gazety, zobaczyła matkę na siedzeniu naprzeciw. Na kolanach kobiety siedział mały chłopiec, który przyglądał się uważnie współpasażerce.
Sigyn schowała gazetę do torebki. Instynktownie czuła, co się zaraz stanie.
– Tak, synku? – zapytała zmęczonym głosem matka.
Pociąg zaczął zwalniać przed następną stacją. Sigyn podniosła się z siedzenia.
– Mamo, zobacz, ta pani nie ma oka!
Okrzyk chłopca usłyszeli wszyscy w wagonie. Znaczna część pasażerów skierowała spojrzenia na dziewczynę próbującą zakryć długimi, granatowymi włosami przepaskę zasłaniającą miejsce po prawym oku. Przez bardzo krótką chwilę mieli też szansę dojrzeć także brak lewego ucha.
W chwili, gdy kolejka wjechała na stację, wzburzona matka ostrymi słowami zaczęła pouczać syna, że nie powinien tak się zachowywać. Zanim jednak podeszłaby z nim do Sigyn, aby ją przeprosil, ona wybiegła z wagonu na peron. Prawie się przy przewróciła.
Na szczęście nikt za nią nie wyszedł. Po mniej niż minucie drzwi zamknięto i kolejka pojechała dalej. Sigyn pozostała sama na stacji pośród pól. Usiadła na ławce, a upewniwszy się, że niczego nie zapomniała, przyjęła lekarstwo na uspokojenie. Mimo to blizny w miejscu oka i ucha oraz tysiące piegów na całej twarzy wciąż ją piekły ze wstydu – wrażenie nieodłączne każdej wizycie w Thrudvangu lub Thrudheimie.
Stacja, na której powinna wysiąść, według rozkładu, była następnym przystankiem na trasie. Sigyn mogła poczekać na pociąg, lecz nie chciała ryzykować kolejnego upokorzenia.
Od peronu wzdłuż torów biegła ścieżka. Dziewczyna właśnie na nią weszła, gdy usłyszała przeciągłe trąbienie. Zdawało się dochodzić z zdaleka, a jednocześnie zdolne przedrzeć się przez każdą ścianę. Przynajmniej raz już słyszała ten dźwięk: w południe, w dniu, kiedy książę Thor złapał jarla Lokiego. To był sygnał dla władców wszystkich ziem Zjednoczonego Królestwa Asów i Wanów, by czym prędzej przybyli do stolicy, na dwór króla Odyna.

5
Wspólniczka bestii
Zarówno ręce jak i nogi Sigyn zakuto w kajdany. Podobnie, jeśli nie gorzej, potraktowano jarla Lokiego, którego dodatkowo zakneblowano. Jakby tego było mało, książę Thor trzymał go mocno za kark. Obok męża stała jarlina Sif. Spuszczoną głowę miała szczelnie opatuloną grubym szalem tak, że tylko twarz była widoczna. Wszyscy znajdowali się przed królewskim majestatem w pałacu w Valaskjajf.
Jego Wysokość Odyn Wszechojciec zasiadał na tronie. Na oparciu królewskiego siedziska przycupnęła para kruków, a u stóp władcy spoczywały dwa wilki. Czworonożne bestie łypały groźnie na zebranych, szczególnie zaś na tych w kajdanach. Tak samo spoglądał na więźniów król swym jedynym okiem. Nie wyglądał na dużo starszego od syna, niemniej emanował taką potęgą, że wszelki sprzeciw wydawał się próbą samobójczą.
Bardzo długo milczał w skupieniu, jakby zastanawiał się nad odpowiednią karą. Sigyn nie wiedziała, co mogło być gorsze: możliwy werdykt, czy oczekiwanie nań w niepewności.
Wreszcie król wstał z tronu. Przemówił niskim, przenikliwym głosem, odbijającym się echem od ścian sali tronowej.
– Sigyn. Choć to nie ty ukradłaś włosy żonie mego syna, to i tak uważam ciebie za współwinną. Twoja nieostrożność ostatecznie sprowokowała Lokiego do popełnienia zbrodni. Na tym twoje przewiny się jednak nie kończą, bo później nie zrobiłaś nic, aby go zatrzymać, tylko pozwoliłaś odejść. Nie mam zatem innego wyboru, jak tylko wymierzyć sprawiedliwą karę.
Po tych słowach król Odyn zasiadł z powrotem na tronie. Przerażona Sigyn patrzyła, jak unosi dłoń.
Naraz z jej nóg i rąk opadły kajdany, a wilki władcy powstały. Pyski zwróciły w stronę dziewczyny. Wyszczerzyły kły w gotowości do ataku.
Sigyn rzuciła się do ucieczki. Pędziła przez długą salę w kierunku niezmiernie odległych wrót. Gnające za nią wilki zmniejszały dystans, aż w końcu powaliły zdobycz na wyłożoną dywanem parkiet. Tym razem dziewczyna nie zamierzała poddać się tak łatwo. Osłaniała szczególnie wrażliwe miejsca przed kłami i pazurami oraz kopała z całej siły, aż natrafiła na coś wyjątkowo twardego.
Uderzenie oraz towarzyszący mu ból wybudziły Sigyn ze snu. Chwyciła stopę, którą kopnęła ścianę zaledwie cale od stolika nocnego. Obok niej leżała stłamszona kołdra. By się uspokoić, wzięła kilka głębokich oddechów. Kiedy tylko ból zelżał, wstała z podłogi, usiadła na łóżku i przyjęła lekarstwo.
Dalsze oględziny nie stwierdziły żadnych złamań – tyle dobrego.
Według zegara dochodziła piąta rano. Nie widząc potrzeby w próbach dalszego snu, Sigyn pościeliła łóżko i o lasce podeszła do okna. Od dnia, gdy znalazła jarla Lokiego, zwyczajem stało się dla niej sprawdzanie ogródka warzywnego od razu po przebudzeniu. Dziś również nie zastała tam brata krwi króla Odyna.
Westchnęła ciężko. Mimowolnie zaczęła dzielić swoje dotychczasowe życie w Asgardzie na przed i po nakryciu złodzieja włosów jarliny Sif. W tym nowym etapie starym troskom towarzyszyła nie dająca się całkowicie zagłuszyć niepewność oraz kłujące co jakiś czas poczucie winy. Wiedziała, że ma ono słabe podstawy, lecz i tak nie mogła się go pozbyć.
Odwróciła się tyłem do okna. Na blacie sekretarzyka leżały starannie poukładane wycinki z gazet. Dowiedziała się z nich na tyle dużo, by rozumieć, jak skomplikowane są relacje między jarlami Thrudheimu i Lokkafenu, a mimo to wciąż miała wrażenie, że właśnie zdarzenie na skarpie przepełniło czarę goryczy. Gdyby, jak głupia, nie popędziła w stronę przepaści, być może jarl Loki nie zwróciłby uwagi na brak barierki w tamtym miejscu i nie poszedł z tym do księcia.
Przypomniała sobie usłyszane wczoraj na polu wezwanie. Podskórnie wiedziała, że na pewno ma ono związek ze skandalem sprzed tygodnia. Czyżby sprawca powrócił do Asgardu? Tego dowiedziałaby się z “Błyskawicy Codziennej”, gdyby nie to, że wbrew swej nazwie, dziennik nie wychodził w soboty i niedziele.
Może to i dobrze? – pomyślała. – Dzięki temu w poniedziałek dostanę pełną relację… Tylko czy wytrzymam dwa dni czekania?
Sposobem Sigyn na radzenie sobie z natrętnymi, często ponurymi myślami, było poświęcenie uwagi wykonywanej właśnie pracy. Jednak po zjedzeniu bardzo wczesnego śniadania w postaci kanapki z konfiturą z borówek i umyciu naczyń, odkryła, że tak właściwie nie ma czym zająć rąk. W ciągu ostatnich kilku dni wysprzątała dokładnie cały dom i ogród. Gdziekolwiek zajrzała, panował porządek. Czasem tylko nieznacznie poprawiała przedmioty w szafkach i szufladach, ale bardziej z potrzeby przesuwania niż powodu minimalnego nieładu.
W końcu w szufladzie z materiałami do szycia znalazła poduszeczkę z powbijanymi weń bez ładu i składu szpilkami o kolorowych główkach. Ponieważ i tak nie miała nic lepszego do roboty, postanowiła poukładać je według kolorów. W czasie segregowania przypomniała sobie, że powinno być tyle samo główek każdego koloru, lecz gdy zakończyła wtykanie, wyszło, iż kilku brakuje.
Gdzie się podziały? Co ostatnio z nimi robiłam? – zastanawiała się. Raczej nie zostawiła ich bez celu gdzieś w domu.
W końcu doznała olśnienia: na pewno porzuciła szpilki tydzień temu przy skale w kształcie siedziska.
Wpierw uznała, że nie warto wracać tam po tylu dniach. Może wcale tam ich już nie znaleźć, a poza tym miała jeszcze dość szpilek. Z drugiej zaś strony gnębiła ją wizja spacerowiczów i zwierząt niechcący wchodzących na małe ostre przedmioty. Nawet jeśli jakimś cudem jeszcze do tego nie doszło, to nadal kogoś mogło spotkać nieszczęście. Dlatego powinna spróbować odzyskać zgubę, nawet jeśli miała w tym celu odbyć wędrówkę przez las.
– Dam radę – powiedziała do siebie. Miała przecież laskę. I sztylet.
*
Sigyn jeszcze nigdy nie szła główną drogą w kierunku miasta o tak wczesnej porze. Z tego powodu znajoma okolica wydawała się jej obca. W przyjemnym chłodzie poranka ptaki śpiewały w koronach drzew, nawołując siebie nawzajem. Co i rusz też coś hałasowało w krzakach, lecz – być może dzięki lekarstwu – dziewczyna nie myślała wiele o wilkach. tylko o zgubionych szpilkach i tym, jak zabrać się do szukania, kiedy dojdzie na miejsce.
Miała parę pomysłów, lecz żadnego z nich nie dane było jej wypróbować.
Ktoś już siedział na przydrożnym głazie. Sigyn nie spodziewała się tego. Co ktokolwiek inny, oprócz niej, mógł robić w tym miejscu o poranku? Nie podobało się jej to. Zapragnęła zawrócić, ale jednocześnie pomyślała o tym, jaka będzie szkoda zmarnować czas i siły na bezowocny spacer. Postanowiła, że przynajmniej jeszcze tylko przyjrzy się obcemu z bezpiecznej odległości. Zacisnęła mocniej palce na lasce i podeszła bliżej.
Osobnik szamotał się z czymś na wysokości swej twarzy, pojękując przy tym. Sigyn nie mogła dokładnie stwierdzić, co robił, bo siedział tyłem do niej. Rozpoznała za to jasne włosy w kolorze miedzi.
Laska w jej dłoni zadrżała. Żeby opanować nadchodzącą panikę, wzięła głęboki wdech, potem drugi.
Co teraz? Wiele razy rozmyślała o ich ponownym spotkaniu, ale żaden wyimaginowany scenariusz nie zaczynał się w ten sposób. Najgorsze było jednak przeczucie, że to jedyna taka okazja, więc z całą pewnością nie mogła po prostu odejść.
– Przepraszam? – zagaiła nieśmiało. – Jarl Loki?
Wspomniany zesztywniał, po czym powoli odwrócił się w kierunku Sigyn. Tej zaś krzyk uwiązł w gardle.
Gdy poprzednio widziała brata krwi króla Odyna, pomimo zaniedbanego wyglądu, miał piękną, nieskazitelną twarz. Obecnie jego lico szpeciły wielokolorowe siniaki i guzy. Z jakiegoś powodu też zasłonił sobie dłonią usta. Drugą rękę trzymał usztywnioną w temblaku. Także odzienie było jeszcze bardziej pogniecione i brudne, jakby od tygodnia nie miał okazji do przebrania się.
– Co się stało, jarlu? – zapytała, chociaż właściwie wiedziała.
Brat krwi króla spuścił wzrok, być może ze wstydu.
Oboje milczeli przez jakiś czas. Wreszcie jarl spojrzał ponownie na Sigyn. Jego oczy, przymrużone z powodu otaczającej je opuchlizny, pozostały intensywnie zielone. Nadal zasłaniał usta, a Sigyn dostrzegła krew spływającą po brodzie i szyi.
– Jest pan ranny, jarlu.
Kiedy potwierdził skinieniem, dziewczyna przełknęła ślinę. Zajrzała do torebki, ale nie miała tam nic odpowiedniego na taką sytuację, poza świeżo upraną chustką do nosa.
– Czy mogę zobaczyć? – spytała, samej nie wiedząc, czy na pewno tego chce.
Jarl Loki niechętnie i bardzo powoli opuścił dłoń.
Sigyn aż poczuła skurcz w żołądku i sama sobie zasłoniła usta. Spodziewała się rozciętych warg, nie tego, że zostaną zszyte ze sobą ciasno rzemieniem. Najwięcej krwi wyciekało z ran po dwóch, może trzech szwach, które pan Lokkafenu zdołał już rozsupłać po swojej lewej stronie.
Sigyn widziała już wiele, ale ten widok zaliczał się do najokropniejszych. Wprost nie umiała wyobrazić sobie bólu ani tego, jak sama mogłaby żyć z zawiązanymi ustami. Od samego myślenia o tym przypominał o sobie odruch wymiotny. Bardzo, bardzo współczuła jarlowi, ale jednocześnie…
– Czy to kara za to, co pan zrobił jarlinie Sif? – zapytała najspokojniej, jak potrafiła.
Jarl Loki popatrzył na nią zdziwiony, lecz po chwili wyraźnie zawstydzony pokiwał twierdząco głową.
Sigyn nie odpowiedziała od razu. Najpierw powoli zrobiła kilka wdechów, jednocześnie zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co ją gnębiło od tamtego dnia.
– Bardzo chciałabym panu jakoś pomóc – oznajmiła w końcu, wciąż siląc się na spokój – ale jednocześnie muszę powiedzieć, że uważam pana występek za okropny i nic tego zdania nie zmieni. – Tu urwała, aby sprawdzić reakcję jarla. Ten znów opuścił głowę. – Przez ostatnie dni dużo o panu czytałam… Tak, według mnie zasłużył pan na karę i nie mnie oceniać, czy zeszycie ust jest s-sprawiedliwe… – Mimo starań, głos zaczął się jej łamać. – Jednocześnie n-nie zapomniałam tego, iż… uratował mi pan życie, jarlu, za co nadal jestem-m ogromnie wdzięczna, d-dlatego… Dlatego nie wiem, co powinnam zrobić! Jeśli to możliwe, proszę o coś, co pomogłoby mi zdecydować! – Po tych słowach potarła sobie oko chusteczką.
Zrobiła to. Jakimś cudem zdołała powiedzieć przynajmniej o części tego, co jej leżało na sercu. Jednocześnie jednak czuła się podle, wyrażając swoją dezaprobatę osobie, której odebrano możliwość obrony.
Z niepokojem obserwowała reakcję jarla.
Pan Lokkafenu wydał z siebie odgłos podobny do westchnienia. Wstał chwiejnie i poprawił sobie płaszcz na ramionach. Wcześniej dziewczyna chyba tego nie zauważyła, ale peleryna została uszyta z krótkiego, ciemnego futra.
Odszedł kawałek, lekko utykając. Gestem dał znak Sigyn, by pozostała na swoim miejscu, a sam stanął na środku drogi. Wtedy zaczął się zmieniać.
Przemianie towarzyszył pełen bólu jęk. Brat krwi króla upadł na ziemię, ciągle rosnąc. Ręce i nogi zamieniły się w łapy. Potargane, jasne włosy zastąpiła ciemnoszara sierść. Z dolnej części pleców wyrósł ogon.
Wszystko to miało miejsce w mniej niż minutę. Sparaliżowana strachem Sigyn ani na sekundę nie odwróciła wzroku. Ledwie odnotowała, iż upuściła laskę.
Gdy przemiana dobiegła końca, stał przed nią ogromny wilk. Tylko zielone oczy pozostały takie same.
Serce Sigyn biło jak szalone. Czuła ciężar na tyle języka. Nie odrywając oka od warga, schyliła się i podniosła laskę. Mocno chwyciła ją obiema dłońmi.
– A więc… to naprawdę był pan. – Słowa ledwo przeszły dziewczynie przez gardło.
Tak jak wtedy, jego głos usłyszała we własnej głowie:
– Nikt inny, panno Sigyn.
*
Strach dziewczyny nieco zelżał przez poczucie, jakby z jej ramion ściągnięto wielki ciężar. Oto całkowicie potwierdziły się jej domysły: jarl Loki naprawdę ocalił ją wtedy przed wilkami. A potem jeszcze raz. W zamian ona również powinna mu pomóc.
Tak, tak chyba wypadało, tylko jak?
Nawet po przemianie, gdzie magia wchłonęła ubiór, szwy nie zniknęły. Powstrzymywały warga przed rozwarciem szczęk. Z ran tryskała krew, nadając mu jeszcze potworniejszy wygląd. Lecz wielki wilk nie stwarzał zagrożenia. Usiadł z podniesioną złamaną łapą.
Sigyn ponownie zajrzała do torebki. Spomiędzy niezbędnych drobiazgów wyciągnęła otrzymany wczoraj sztylet. Ostrze wyraźnie zainteresowało zmienionego jarla, kiedy wysunęła je z pochwy.
– No, no, karli sztylet. Nie próżnował dobrodziej.
Te słowa zaintrygowały Sigyn. Z gazet wiedziała, że bratu krwi króla nie obce kłamstwa, ale jak dotąd nie wyczuła, by był z nią nieszczery. A jeśli tak, to nie on był tajemniczym Przyjacielem.
– Może tym uda się rozciąć szwy? – zasugerowała.
– Czy możesz podejść z tym bliżej, panienko?
Sigyn niepewnie, ale tak uczyniła. Zrobiła krok do przodu z wyciągniętymi jak najdalej rękoma. Warg pochylił łeb, bacząc, aby kapiąca z pyska krew nie spadła na dłonie dziewczyny. Obwąchał ostrze, po czym zamerdał długim ogonem.
– Tak, to prawdziwa svartalska stal! Cóż za zbieg okoliczności!
– Dlaczego, jarlu? – spytała zaintrygowana Sigyn.
– Ten parszywy rzemień jest zaczarowany. Mogę co najwyżej rozsupłać supły, bo prawie żadne ostrze ich nie przetnie… Chyba, że będzie zrobione z niezwykle rzadkiego, odpornego na magię stopu. Svartalskiej stali właśnie. Masz w rękach unikat, panienko.
Tym razem jarl Loki również nie kłamał, ale i tak Sigyn miała problemy z przyswojeniem nowych informacji.
– Notariusz, który mi przekazał paczkę, nic o tym nie wspomniał.
– Niewielu, kto nie jest mistrzem kowalstwa, poznałoby na pierwszy rzut oka różnicę. Svartalska stal jest znacznie twardsza, a wykute z niej miecze, prawie nigdy nie wymagają ponownego ostrze…
W tym momencie zaskomlał z bólu, bo nieświadomie opuścił na ziemię złamaną łapę. Tym samym skropił swoją krwią okolicę. Sigyn odskoczyła, aby też nie zostać ochlapaną.
– Niech to troll…
Tuż potem powrócił do swej poprzedniej postaci. Ponowna zmiana okazała się dla niego równie bolesna. Z usztywnioną ręką znów w temblaku podszedł do Sigyn. Nie wykonał jeszcze żadnego innego gestu, ale ona wiedziała, czego chce jarl.
Pomimo pewnych wątpliwości, podała mu skierowany ostrzem do dołu sztylet, skoro w ten sposób mogła pomóc.
– Ostrożnie – powiedziała, na co odpowiedział jej krzywym, ale szczerym uśmiechem.
Usiadł z powrotem na kamieniu. Sztych przyłożył sobie do prawego kącika ust. W miarę możliwości próbował sobie pomóc złamaną ręką, przytrzymując policzek. Samo patrzenie sprawiło, że po plecach Sigyn przeszedł dreszcz. Pomyślała nawet, czy i w tym nie mogłaby jakoś go wesprzeć, lecz sama sugestia o przyłożeniu noża do czyiś ust, do tego zakrwawionych, przyprawiała ją o gęsią skórkę.
Jarlowi udało się przeciąć jeden szew, zanim z rezygnacją opuścił uszkodzoną rękę. Dalej próbował poradzić sobie bez niej, lecz z której strony by nie przyłożył sztyletu, nie dawał sobie rady. Posapywanie i stękanie zastępowało mu przeklinanie.
Sigyn nie mogła już dłużej patrzeć na to, jak się męczy i wykrwawia.
– Może mogłabym jakoś pomóc? – zaproponowała nieśmiało.
Jarl Loki znów spojrzał na nią z zaskoczeniem, niemniej rozważył ofertę.
Swoją propozycję przedstawił w dwóch gestach: najpierw palcem pokazał Sigyn, po czym złapał się za policzek.
– Mam przytrzymać panu skórę?
Potwierdził.
Kiedy Sigyn pierwszy raz wkroczyła do swojego nowego domu na obrzeżach Thrudvangu, czekało na nią pełne umeblowanie, w tym dobrze zaopatrzony regał z książkami. W skład biblioteczki wchodziły między innymi takie tytuły, jak “Bestiariusz popularny” i “Etykieta na co dzień”. Z pierwszej pozycji dowiedziała się, że wargi posiadają naturalną zdolność przemawiania do innych w myślach. Według drugiej, to, co miała za chwilę uczynić, przekraczało granice przyzwoitości – taka poufałość z jarlem. Zważywszy jednak na okoliczności, dziewczyna czuła się usprawiedliwiona.
Przez chusteczkę delikatnie chwyciła poplamioną krwią skórę. Nieco zdziwiło ją, jak bardzo była ciepła – czuła to nawet poprzez materiał. Gdyby nie to, co już wiedziała o jarlu, pomyślałaby, że dostał gorączki.
Jego plan zadziałał. Przy wsparciu przeciął szwy najpierw po prawej stronie, potem z lewej. Sztych sztyletu rozcinał rzemień jak pajęczą sieć.
Nareszcie uwolniony wziął długi, głęboki wdech przez usta. Radość przerwał mu atak kaszlu. Musiał zachłysnąć się mieszaniną śliny z krwią. By więcej nie rozlewać posoki, ponownie zasłonił sobie usta dłonią. Trwał w tej pozycji dość długo, także wtedy, kiedy napad ustał.
Do Sigyn doleciał dziwny, mdlący swąd spalenizny. Źródło smrodu poznała, kiedy jarl zabrał rękę sprzed twarzy. Wszystkie rany na ustach zostały przypalone, by zatamować w końcu krwawienie. Nadal sterczały z nich kawałki widocznie odpornego na ogień rzemienia.
W końcu jest olbrzymem ognia – pomyślała Sigyn.
– I jak, jarlu? – spytała.
Sądziła, że nie będzie próbował jeszcze mówić, tylko pokaże gestem. Zamiast tego bardzo powoli ułożył jedno słowo:
– Le-e-piejjj.
Sigyn odetchnęła z ulgą.
– To dobrze. – Wyciągnęła z torebki manierkę z wodą. – Proszę.
– Niiie tsze-eba.
Jarl nie przyjął oferty, ale za to chciał oddać jej sztylet. Już wyciągała po niego dłoń, gdy zawahała się, zobaczywszy krew na ostrzu. Pan Lokkafenu westchnął, podsunął sobie broń do ust i zaczął doń przemawiać. Nawet, gdyby nie miał utrudnionej mowy, Sigyn pewnie nie zrozumiałaby słów. To było zaklęcie. Jarl wkładał dużo wysiłku w jak najstaranniejsze wymawianie sylab. W rezultacie, pomimo przeciwności, inkantacja brzmiała prawie jak melodyjna pieśń. Krew na sztylecie powoli wyparowywała. Gdy zniknęła zupełnie, jarl umilkł.
– Dziękuję. – Sigyn przyjęła swoją broń bez obrzydzenia. Po prawdzie na chusteczce również zostały brunatne plamy, ale później sobie z nimi jakoś poradzi sama.
– Jaa tfesz.
Na twarz Sigyn wyszły rumieńce.
– Nie ma za co, jarlu. – Dygnęła. – Cieszę się, że mogłam jakoś się odwdzięczyć.
Jarl wykrzywił poranione usta w uśmiechu. Wstał i ukłonił się.
– Do sobat-szenia, pan-no Sig-gyn. W-krótce sie jesz-sze spot-kamy.
– Mam nadzieję, jarlu – przyznała Sigyn. Wciąż miała kilka pytań, na które chciała poznać odpowiedź. – Życzę panu zdrowia.
– Nawsajem.
Z tymi słowy odszedł, ale nie drogą, tylko w kierunku zbocza. Nie schodził jednak na dół, tylko wznosił się coraz wyżej. W powietrzu kroczył o wiele sprawniej, jak po niewidocznych stopniach.
W pierwszej chwili Sigyn przypomniała sobie ilustrację z “Błyskawicy Codziennej”, przedstawiającą pojedynek brata krwi króla z księciem Thorem oraz wzmiankę o latających butach. W następnej podążyła za nim kawałek.
– Do widzenia! – zawołała.
Jarl Loki odwrócił się i pomachał do niej, po czym ponowił podniebną wędrówkę. Biegł w kierunku Lokkafenu.
Sigyn patrzyła za nim, póki nie stanowił tylko ledwie widocznego punktu na niebie. Kiedy w końcu opuściła głowę, zorientowała się, że przez dłuższy czas machała.
Wróciła na górę. Przechodząc obok dużego kamienia, kątem oka dostrzegła błysk w trawie pod skałą. Uklękła zaciekawiona. Z pomiędzy źdźbeł wyciągnęła dwie szpilki. Jedna miała pomarańczową główkę, druga – różową.
6
Skarby z dymu
Gdyby miesiąc temu ktoś oznajmił, że jeden z jarlów odwiedzi ją osobiście, Sigyn wątpiłaby w prawdopodobieństwo takiego zdarzenia, nawet jeśli przeczucie kazało zaufać rozmówcy. A do podobnej wizyty doszło w niedzielę po południu.
Tym razem jarl Loki przybył, jak na przyzwoitego Asa przystało: stanął przed drzwiami i zapukał. Dzisiaj wyglądał o wiele lepiej. Wczorajszy strój zastąpił czystą, lekką kurtką oraz płóciennymi spodniami. Odzyskał też upierzony cylinder, który udało mu się wygładzić. Uczesane włosy zebrał w luźny, koński ogon przy użyciu niebieskiej wstążki zawiązanej w kokardę.
Na widok gospodyni po drugiej stronie progu, ukłonił się i uchylił kapelusza.
– Dzień dobry, panno Sigyn – powiedział uprzejmie i wyraźnie.
Również jego twarz uległa znacznej poprawie. Po guzach oraz siniakach zostały na skórze tylko słabo widoczne, kolorowe plamy. Dziurki po rzemieniu wokół ust zamknęły się, pozostawiając jedynie drobne, wypukłe blizny. Niestety, lewy kącik ust, gdzie jarl zdołał samodzielnie rozwiązać supły, był chyba trwale uszkodzony. W tym miejscu wargi unosiły się, jakby w kpiarskim półuśmiechu.
Sigyn dygnęła, jak zalecała “Etykieta na co dzień” w przypadku spotkania kogoś wysoko postawionego.
– Witam. Co pana do mnie sprowadza, jarlu? – zapytała z nadzieją, że w jej słowach nie dosłyszał cienia podejrzliwości. Kiedy wczoraj wyraziła nadzieję na ponowne spotkanie, nie sądziła, iż dojdzie do niego tak szybko.
Pan Lokkafenu przeleciał wokół wzrokiem, jakby czegoś szukał, po czym odpowiedział pytaniem:
– Ma panienka chwilę na rozmowę?
Sigyn zastanowiła się, po czym potwierdziła. Następne pytanie jarla poprzedziła chwila ciszy.
– Czy mogę wejść?
Tu dziewczyna się zawahała. Nie licząc lekarki, nigdy nikogo jeszcze nie wpuściła do środka, nawet sąsiadów. A teraz miałaby zaprosić jarla nie cieszącego się najlepszą reputacją, z którym jednak chciała porozmawiać.
Będę bardzo uważać – z tym postanowieniem odsunęła się od drzwi.
Jarl Loki przekroczył próg jej domu. W duchu pochwaliła siebie za to, że wcześniej tego dnia pozamiatała.
Kiedy szli w kierunku saloniku, gość rozglądał się ciekawie, ale raczej nie w poszukiwaniu śladów kurzu. Zdawkowo pochwalił wystrój. Ponieważ przechodzili blisko kuchni, Sigyn zaproponowała herbatę, ale jarl nie miał ochoty.
Pokój dzienny był największym pomieszczeniem w domu. Dwa duże okna zapewniały o każdej porze dnia odpowiednią ilość światła. Centralnie pośrodku stał niski stolik otoczony przez sofę i dwa fotele. Sigyn poprosiła jarla, aby się rozgościł. Ten usiadł na sofie, kładąc cylinder obok siebie, więc ona zajęła fotel zwrócony tyłem do słońca. Nie mogła przy tym pozbyć się wrażenia, iż zasiada do rozłożonej na stoliku niewidzialnej gry, w której pan Lokkafenu był jej przeciwnikiem. Lekarstwo na uspokojenie wzięła rano, ale może sobie poradzi.
– Jak mniemam, panienko, masz mnóstwo pytań w związku z ostatnimi… wypadkami. – Kiedy mówił pomasował sobie prawą rękę. Dziś nie trzymał jej w temblaku ani usztywnieniu.
Sigyn uznała, że dobrze i grzecznie będzie zapytać najpierw o stan zdrowia.
– Wczoraj po południu przyszła do mnie Idunn z jabłkami – wyjaśnił.
– Kilka miesięcy temu uratował ją pan z rąk olbrzymów – przypomniała Sigyn. – Pisano o tym w gazetach.
Jarl uśmiechnął się dziwnie, jakby wspomnienie jednego ze swoich najlepszych uczynków dla Asgardu wywołało u niego sprzeczne uczucia.
– Od tamtej pory, można powiedzieć, jesteśmy przyjaciółmi. Jej złote jabłka naprawdę czynią cuda. Nie tylko sprawiają, że czujesz się młodo, ale i przyspieszają leczenie.
– Także złamania?
– Też, ale akurat w tym to sam mam wprawę, panienko – odparł z dumą.
Wyrazem twarzy musiała zdradzić, iż nie bardzo rozumie, co ma na myśli, dlatego dodał, iż jako olbrzym ognia potrafi wylizać się z ran szybciej niż przeciętny As. Swoje wyjaśnienie poparł przemianą. Tym razem zmiana trwała kilka sekund, a gładkość, z jaką przebiegła, przypominała zsunięcie obrusu z pustego stołu. Patrząc na nią, Sigyn odruchowo wsunęła się głębiej w fotel.
Pan Lokkafenu nie urósł, żadna magia też nie wchłonęła ubrania. Za to jego skóra z jasnej zrobiła się ciemnoszara, pozbawiona połysku, jakby ciało pokryto grubą warstwą pyłu.
Książę nazwał go “kopciuchem” – przypomniała sobie Sigyn, zrozumiawszy, że jarl Thor nie miał wtedy na myśli tylko żebraczej aparycji.
Największy niepokój wzbudziły w niej włosy, obecnie jasne niczym stopiony metal. Aż zmrużyła oczy. Poczuła też zapach ogniska – takiego, jakie rozpala się w lesie, przez co dopadły ją obawy, czy sofa nie zapłonie. Jednak ani tapicerka, ani trzymająca włosy wstążka nie zajęły się ogniem. Blask niemal skutecznie odwracał uwagę od krótkich rogów, które wyrosły na czubku głowy jarla.
Widząc, jak gospodyni się krzywi, jej gość postanowił wrócić do postaci Asa. Sigyn przyjęła tę zmianę z cichą ulgą. Poprawiła sobie mankiety rękawów.
– A więc pochodzi pan z Muspellu? – zapytała niepewnie. – To za Niflheimem?
Jarl Loki znów uśmiechnął się w trudny do określenia sposób, lecz pokiwał głową.
– Moi rodzice opuścili Muspell i przebyli Nilfheim jeszcze zanim się uro… Panienko?
Gdy mówił, Sigyn poczuła, jakby ktoś uderzył ją bezpośrednio w żołądek. Aż zgięła się wpół. Zacisnęła zęby, przetarła oczy i spojrzała na rozmówcę. Niby przeczuwała, iż do czegoś takiego może dojść, ale i tak dała się zaskoczyć.
Zdezorientowany jarl Loki powstał z sofy. Zapewne chciał podejść, ale zrezygnował i tylko patrzył z niepokojem na dziewczynę.
– Już dobrze – sapnęła, wracając do poprzedniej pozycji. Ból ustępił prawie tak szybko, jak się pojawił.
Jej zapewnienie raczej nie przekonało gościa – widziała to po jego twarzy. Czuła się przez z tego powodu niezręcznie. Owszem, zamierzała mu o tym powiedzieć i powoli się do tego przygotowywała, lecz nie chciała od razu przyznawać się do idącej za tym słabości. Teraz nie było jednak odwrotu.
– Przepraszam, jarlu… – Pan Lokkafenu pokiwał głową, dając jednocześnie znak zachęty, by mówiła dalej. – Po prostu tak się ze mną dzieje… kiedy słyszę kłamstwo.
*
Właściwie to nie wiedziała, jakiej spodziewała się reakcji.
Pan Lokkafenu zamarł, po czym opadł z powrotem na sofę. Również wyglądał jakby zadano mu znienacka cios i to taki, który go całkowicie rozbroił.
– Wierzę ci, panienko. Sam potrafię ocenić, kiedy ktoś kłamie – przyznał. – Ironia, prawda?… Cóż, chyba nie mam innego wyjścia, jak obiecać, że już więcej cię nie okłamię, panienko.
Ta niemal uroczysta deklaracja zdumiała Sigyn. Wydukała podziękowanie.
– I tak byłem panience coś winien za wczoraj – odparł z lekkim uśmiechem, ale zaraz spochmurniał. – Jeśli zaś chodzi o Niflheim to wolałbym o tym nie mówić.
Usłyszawszy te słowa, Sigyn zrozumiała, iż jarl stosuje kłamstwo o rodzicach, by ukryć coś przykrego, co powinno pozostać tajemnicą. Najlepiej teraz zrobi, jeśli zmieni temat i na szczęście wiedziała, czego chce się dowiedzieć najpierw.
– Skoro wspomniał pan o wczorajszym spotkaniu, to jak do tego doszło, jarlu? – zapytała ostrożnie. – Dlaczego nie było pana tydzień w Asgardzie?
Pan Lokkafenu dobrze przyjął zmianę tematu, nawet jeśli następny również nie należał do przyjemnych.
– Tak, to dobre pytanie. – Wyciągnął z kieszeni fajkę. – Nie będzie przeszkadzało panience, jeśli zapalę?
– Nie – zaprzeczyła, bo tuż przed jego przybyciem uchyliła w salonie okno.
Jarl zabrał się za nabijanie fajki.
– Na początek muszę przyznać, że ścięcie włosów jarlinie Sif nie było dobrym pomysłem.
– To mało powiedziane – mruknęła Sigyn.
– Owszem, panienko. Na trzeźwo nawet ja bym się zastanowił przynajmniej raz, ale byłem tak pijany i zły na Thora za… – Tu urwał zdanie i machnął ręką. – Nieważne. On także nie był dla mnie dobrym przyjacielem w ostatnim czasie.
Sigyn nic więcej nie powiedziała.
Zakończywszy nabijanie, jarl uniósł w górę palec wskazujący. Na opuszku zapłonął maleńki płomyczek, którym zapalił zawartość fajki. Zaciągnął się, a po chwili wypuścił obłok dymu. W świetle słońca dziewczyna widziała, jak obłok rozdziela się na wąskie pasma, które zaczęły wić się wokół siebie, tworząc długi warkocz.
Zafascynowana nie mogła oderwać wzroku od ulotnego dzieła, gdy tymczasem jarl Loki mówił dalej. Opowiedział o tym, jak powstrzymał księcia przed zniszczeniem Thrudheimu. Część szczegółów zgadzała się z tym, co przeczytała w gazetach. Pozostałe przepełniły ją strachem przed jarlem Thorem, gdy dym uformował kształty powalonych drzew i burzowych chmur. Opowieść była tym straszniejsza, że w trakcie słuchania ani razu nie poczuła uścisku w brzuchu.
– Zanim pan odszedł – zauważyła w przerwie, kiedy jej gość nabijał fajkę nową porcją tytoniu – wspomniał, że chyba wie, jak naprawić swój występek.
– Owszem. – Pan Lokkafenu włożył fajkę z powrotem do ust. – Włosy pięknej Sif są jedyne w swoim rodzaju, jak nitki złota. Ale niestety, są też jak kwiaty: raz zerwane nie będą piękne długo. – Z dymu powstał bukiet ciętych róż wsadzony do wazonu. – Zmarnieją, a ponowne połączenie z miejscem, skąd zostały zabrane, niewiele da. Nawet magia by nie pomogła. Dlatego uznałem, że zamiast zwrócić zgubę, dam coś lepszego: nowe włosy z najszczerszego złota.
Gdyby Sigyn przygotowała herbatę, prawdopodobnie w tym momencie zakrztusiłaby się naparem. Włosy z prawdziwego złota, metalu? Jak to wogóle możliwe? – Te pytania jarl Loki musiał odczytać z wyrazu jej twarzy, bo zaczął opowiadać o mistrzowskim kunszcie złotników ze Svartalheimu, krainy karłów. Stworzenie wspaniałych włosów byłoby nie tylko godnym podjęcia wyzwaniem, ale też szansą na umocnienie dobrych stosunków z Asgardem, zważywszy, że chodzi o prezent dla żony następcy tronu.
Taki właśnie pomysł jarl Loki przedstawił najpierw księciu, potem królowi Odynowi. Przekonał ich obydwu, więc dali mu dziesięć dni na dostarczenie nowych włosów. Gdyby spóźniłby się choćby o godzinę, czekałyby go srogie konsekwencje, łącznie z wygnaniem na zawsze z królestwa.
– Tak się akurat złożyło, iż synowie mistrza Ivaldiego, jedni z najlepszych kowali, mieli u mnie dług wdzięczności za pomoc udzieloną przed laty. Szczęśliwie Thor nie zdążył mi połamać nóg, więc poleciałem do nich w moich latających butach.
Dalej jarl Loki wytłumaczył, jak obmyślił sposób na zwiększenie szans na uzyskanie przebaczenia. Mianowicie poprosił karły jeszcze o dary dla króla oraz Freja, księcia Wanów. Czasu miał dość na dodatkowe życzenia. Jak przewidział, synowie mistrza Ivaldiego stanęli na wysokości zadania.
Salon przecięła prostą linią włócznia. W momencie zderzenia ze ścianą, rozpadła się w chmurę dymu. Za nią jarl wypuścił naraz setki cienkich strużek. Na oczach Sigyn falowały i splatały się w warkocze. Zachwycona aż wyciągnęła rękę, by je przeczesać. Nie przerywając opowiadania o cudownych darach, jako ostatni jej gość wypuścił maleńki obłoczek, cieniutki i niepozorny jak chustka. Kiedy w niego dmuchnęła, urósł i przybrał kształt miniatury okrętu, który pożeglował w kierunku otwartego okna.
– Niesamowite – powiedziała, uśmiechając się szeroko.
Jarl Loki również się uśmiechnął, zadowolony z tego, że udało mu się zrobić na niej wrażenie.
Radość jednak szybko okrył cień wątpliwości.
– Ale skoro król, jarlina i książę Frej otrzymali takie wspaniałe dary, to czemu i tak pana ukarano, jarlu?
– Przez moją głupotę, przyznaję. – Jarl nabił sobie fajkę trzeci raz. – Tak jak panienka, bardzo się cieszyłem z rezultatów, myśląc że jestem uratowany. Głośno dałem temu wyraz. Nie szczędziłem pochwał synom Ivaldiego. Na moje nieszczęście, te zachwyty usłyszał Brokk, brat mistrza Sindriego. Karły z natury bywają porywcze, panienko, zwłaszcza kiedy ktoś podda w wątpliwość jakość ich rzemiosła. Z tego powodu od wielu, wielu lat trwa zacięty spór między synami Ivaldiego a Sindrim i jego bratem. Ten ostatni jak burza przybiegł pod kuźnię, gotów założyć się o własną głowę, że Sindri stworzy wspanialsze podarki dla Asów… Cóż czasu miałem jeszcze dość, więc w przypływie pewności siebie także postawiłem własną głowę, że mu się nie powiedzie.
W tym momencie urwał, by zaciągnąć się dymem z fajki.
– Niech zgadnę – powiedziała Sigyn. – Pomylił się pan?
– Bardzo – przyznał, jednocześnie wypuszczając z ust szarą chmurę. – Musiałem szybko działać, jeśli miałem zachować głowę.
Z dymu wyleciał uformowany zeń tłusty owad. Mogła to być mucha. Krążyła po salonie, gdy tymczasem jarl Loki kontynuował opowieść o tym, jak bezskutecznie usiłował po kryjomu przeszkodzić Brokkowi w pracy przy miechach.
Po pokoju przebiegł metalowy dzik – podobny został wykuty dla księcia Freja. Za zwierzęciem poleciał pierścień, od którego co chwilę odchodził następny. W ten sposób powstało jeszcze osiem pierścieni. Sigyn nie powiedziała tego głośno, ale gdyby to jej przyszło sprawiedliwie oceniać, miałaby kłopoty z wyborem, bo wszystkie wydawały się wspaniałe.
Wreszcie jarlowi jako musze udało się skutecznie ugryźć Brokka w powiekę. W efekcie z kuźni wyszedł młot Mjolnir o za krótkim trzonku.
– Nie było to wiele, ale myślałem, że wystarczy – powiedział ponuro. – Z wszystkimi sześcioma darami oraz reprezentantami każdej ze stron wróciłem do Asgardu. Widząc co naszykowałem, Odyn kazał wezwać wszystkich jarlów, by też mogli podziwiać. Najpierw wręczyłem prezenty od synów Ivaldiego. Kiedy Sif, cała w skowronkach, zaczęła tańczyć z nowymi włosami na głowie, myślałem, że mam szansę, bo wywiązałem się z obietnicy. Składany statek dla Freja i nowa włócznia Odyna też się się spodobały… Tak samo dzik i pierścień.
W tym miejscu urwał, aby wypalić fajkę i się uspokoić. Sigyn widziała, jak zaciska palce na cybuchu tak mocno, że mógł go zgnieść.
– A na końcu przyszedł czas na pokazanie młota – podjął po chwili. – Krótki trzonek mógł rozstrzygnąć wynik konkursu, lecz Brokk okazał się sprzedawcą zdolnym opchnąć każdy bubel. Tak zachwalał wszystkie zalety Mjolnira, że nawet ja nie dałem rady go przegadać. To chyba ostatecznie przekonało Thora. – Jarl Loki zmarszczył brwi. Następne słowa wycedził przez zęby. – Pobicie mnie i nowe włosy dla Sif mu nie wystarczyły. Chciał mi jeszcze dołożyć. Krótki trzonek uznał za niewiele znaczący mankament. Brokk wygrał.
– Ale nadal ma pan głowę na karku – zauważyła Sigyn po chwili ciszy.
Gość przytaknął.
Obiecał swoją głowę w razie przegranej synów mistrza Ivaldiego, zatem musiał dotrzymać swojej części umowy – tak powiedział mu król Odyn, kiedy próbował jeszcze się targować. Już miano dokonać na nim egzekucji na oczach wielu Asów, kiedy coś sobie uświadomił. Upomniał Brokka, iż owszem, postawił na szali głowę, lecz nie szyję, więc karzeł nie mógł jej w żaden sposób tknąć. Zrozumiawszy paradoks sytuacji, brata mistrza Sindriego ogarnęła złość. Na domiar złego król potwierdził, iż warunki zakładu nie obejmowały karku. Pokonany zwycięzca nie zamierzał jednak odejść bez poczucia satysfakcji, a miał przy sobie w pasku z przyborami zaczarowany rzemień i igłę.
– I dlatego właśnie zeszyto mi usta. Jak stwierdził Odyn, to miała być dla mnie nauczka, abym ważył na przyszłość słowa oraz nie podejmował pochopnych decyzji.
*
Przez minutę, może dwie, słychać było tylko tykanie zegara, stojącego w kącie salonu. Jarl nie opowiedział dokładnie, jak mu zawiązano usta, jednak patrząc na niego, Sigyn mogła wyobrazić sobie, że mimo wszystko nie chciał poddać się bez walki. W pewnym momencie zadygotał, jakby przypomniał sobie coś wyjątkowo nieprzyjemnego. Mruknął pod nosem, ale nie zrozumiała co.
Od wczoraj ją samą dręczyły wątpliwości, czy właściwie postąpiła, uwalniając go od wymierzonej mu kary.
A może tak miało być? Na co dzień próbowała nie myśleć o Nornach i losie, który mogły jej wyznaczyć. Czy był w tym sens, skoro nikt nie mógł jej pomóc w odzyskaniu wspomnień? Lecz jeśli się nad tym zastanowić, jakie było prawdopodobieństwo, że dojdzie do każdego z dotychczasowych spotkań z jarlem Lokim?
Jaki przypadek mógł sprawić, iż będzie on na tyle blisko, by zdążyć przegonić wilki?
Jaki przypadek mógł sprawić, że kiedy ona znów będzie o włos od tragedii, on również znajdzie się niedaleko?
Jaki przypadek mógłby powieść pijanego jarla do jej ogródka warzywnego?
I wreszcie: jaka była szansa na to, iż ich drogi znów się przetną wczorajszego ranka przy przydrożnym kamieniu, a ona będzie miała narzędzie idealne do uwolnienia go ze szwów?
– Panienko? – Głos jarla wyrwał Sigyn z głębokiego zamyślenia. Poprawiła swoją pozycję w fotelu.
Zawahała się, czy powiedzieć mu o swoich podejrzeniach. Bała się, że jeśli to zrobi, będą brzmiały niedorzecznie. Mimo to postanowiła spróbować. W sumie nie miała wiele do stracenia.
Pan Lokkafenu wysłuchał ją cierpliwie, a pod koniec uśmiechnął się.
– Zawsze uważałem, że Norny mają specyficzne poczucie humoru.
– Czemu?
– Przede wszystkim dlatego, że zostałem Asem, a mogłem być gdzie indziej.
Sigyn nie wiedziała, jak na to odpowiedzieć, więc milczała. Zanim się ponownie odezwała, jarl Loki ponownie nabił sobie fajkę.
– Z lektury starych gazet wyszło mi, że znalazł mnie pan w czasie wyprawy z królem i jego bratem.
Tym razem oszczędnej opowieści nie towarzyszyły kształty powstałe z dymu. Było tak, jak się Sigyn domyślała. Do pierwszego ich spotkania doszło tuż pod sam koniec wielomiesięcznej, królewskiej wędrówki po Midgardzie, bardzo blisko Asgardu. Jarl Loki odłączył się od towarzyszy, aby zanieść ją prosto do szpitala.
– Naprawdę nie możesz sobie przypomnieć nic wcześniejszego, panienko? – zapytał.
– Niestety. Próbowałam.
Jarl pokiwał głową wyrozumiale.
– Kto wie? Wspomnienia wrócą, może nie, ale nie warto się tym martwić na zapas. Niech panienka raczej myśli o teraźniejszości i jasnej przyszłości… Najważniejsze, by ten koszmar pozostał w przeszłości.
Coś w ostatnim zdaniu zaintrygowało Sigyn, lecz nie umiałaby stwierdzić, co dokładnie. Samo przesłanie, a może delikatna zmiana tonu dosłyszana w głosie jarla?
– Spróbuję – powiedziała. – Może jednak napije się pan herbaty? – zaproponowała. Tak długie opowiadanie musiało wysuszyć mu gardło.
Zgodził się, przy czym półżartem oznajmił, iż poczeka grzecznie na sofie. Sigyn nie poczuła skurczu brzuchu, więc spokojna poszła do kuchni.
Szykując napar, myślała o tym, czego się dowiedziała podczas tej wizyty. Jutrzejsze gazety z pewnością potwierdzą przynajmniej część z tego, co powiedział jarl. Więcej dziennikarze nie mogliby wiedzieć. Rzecznicy prasowi dworu królewskiego nie dopuszczą do tego, to pewne. Istotne będzie, że jarlina Sif otrzymała nowe, jeszcze wspanialsze włosy.
Ponieważ jarl Loki mocno zaznaczył, że jego stosunki z księciem nie są i prawdopodobnie jeszcze przez długi czas nie będą przyjazne, poczucie winy opuściło Sigyn razem z innymi wątpliwościami. Właściwie tylko jeszcze jedna niewiadoma została jej do wyjaśnienia. Zanim podała herbatę, pobiegła szybko na górę do sypialni, gdzie zostawiła torebkę.
Do salonu wróciła z gotowym serwisem oraz sztyletem ze svartalskiej stali. Jarl chciał zobaczyć znów ostrze z bliska, więc mu je podała. Sama usiadła z powrotem w fotelu, bo od ciężaru tacy rozbolały ją kolana i dłonie. Patrzyła, jak jej gość podziwia z każdej strony sztylet.
– Jak się nazywa?
Zamrugała.
– Słucham?
– Tak niepozorne, a jednak wyjątkowe ostrze powinno mieć jakieś imię. Nowy młot Thora zwie się Mjolnir, włócznia Odyna to Gungnir.
Oddał jej sztylet. Sigyn wpatrywała się w niego przez moment. Do tej chwili nie zastanawiała się nad możliwym dla niego imieniem. Z powodu wąskiego ostrza przypominał miniaturowy miecz. Rękojeść zakończona była idealnie okrągłą głowicą.
– Szpilka – oznajmiła. – Tak się będzie nazywał.
Przyjemnie zaskoczony jarl chciał wiedzieć dlaczego, więc krótko wyjaśniła, po co wczoraj rano przyszła na skraj zbocza.
– Naszemu Przyjacielowi się to spodoba – stwierdził wesoło.
To był dobry moment, by zapytać i poznać ostatnią z niewiadomych. Sigyn zaczęły mrowić dłonie, lecz zdołała się opanować.
– Wie pan, kim on jest? – spytała.
Pokiwał głową twierdząco, ale minę miał taką, jakby zaprzeczył.
– Niestety, ale tego nie mogę powiedzieć, panienko.
Zupełnie, jak pan Erikson – pomyślała zawiedziona.
– Czemu? – Nie zdołała ukryć rozczarowania w głosie.
Zanim jarl Loki odpowiedział, zaciągnął się i wypuści bezkształtny obłoczek pary.
– Złożyłem przysięgę, więc nie mogę pisnąć słowa, nawet gdybym chciał.
Zrozumiawszy, Sigyn pokiwała smętnie głową. Popatrzyła na Szpilkę.
Kim mógł być ten, który dał jej ten sztylet, dom i pieniądze? Już dawno pojęła, iż musi być kimś majętnym, skoro stać go na utrzymanie nigdy nie widzianej młodej kobiety.
Nagle iskierka rozbłysła w umyśle Sigyn. Nowa myśl, podpowiedź rozwiązania zagadki. Z jednej strony wyjaśniała wiele, z drugiej jednak nie miała najmniejszego sensu.
– Nie, to niemożliwe – mruknęła, kręcąc głową.
Podniosła wzrok na jarla Lokiego. Patrzył na nią tak, jakby zgadł, o czym teraz myśli. Uśmiechnął się i przyłożył palec do pokrytych bliznami ust.
