
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– 1…2…3… – liczyłem na głos, zagryzając zęby – 4…5… kurwa! – walnąłem pięścią w stół, aż długopis potoczył się na podłogę. – Zrób coś z tymi pieprzonymi akolitami! – warknąłem do Trybalda – Łażą ciągle za oknem, śpiewając swoje mantry i nie dają mi nawet pomyśleć!
Popatrzyli przez okno. Na dziedzińcu paradował tuzin mnichów w tęczowych ubraniach, bijąc w bębenki i pląsając radośnie bez wyczucia rytmu.
– Co ja mogę zrobić…? – wzruszył ramionami. – W końcu sam kazałeś nam zostać w zamku. Stąd nie usłyszą, a nie możemy nikogo do nich wysłać.
– Beznadzieja…
– Zaraz sobie pójdą. – Trybald zamknął okno. Hałas przycichł. – Lepiej skup się na robocie.
– Wiem, wiem… – spojrzałem na pokój, w którym przyszło mi spędzić cały dzień. Wzrok przesuwał się powoli po odznakach uzyskanych przez gildię w Wielkiej Bitwie. Biblioteczka była pełna perełek znalezionych na wyprawach. Trofea, kolekcje kart… Jednym słowem – sala chwały. A gdzieś tam w kącie świecił na żółto kryształ. Promieniał od wewnątrz i przygasał, jakby odzwierciedlał żywy puls tego zamku. Jego emocje i zmiany nastroju. Kto wie, może i tak było? Ciekawe, czy ktoś kiedyś próbował oddzielić kryształ od jego zamku…
Ale wróćmy do rzeczy.
– Ten dzień zaczął się tak pięknie… – powiedziałem z bólem na głos, pogrążając się w coraz bardziej w ponurych myślach. Trybald wycofał się cicho z pokoju.
I dobrze. Potrzebuję trochę ciszy i chwili do namysłu.
Zaraz, zerknąłem w swoje notatki. To jak to w końcu jest? A, już widzę.
Był taki czas, gdy Bogowie chodzili po ziemi. Ze swoimi humorami, niedoskonałościami, tacy bliscy człowieczeństwu, niemal jak my… A jednak inni. Potężni. Czasem nawet nieśmiertelni.
Ale ich już nie ma. Zabrał ich czas, wypędził postęp, przepędziła ludzka niewiara. W swojej ucieczce do miejsc świętych, tam, gdzie nie dosięgnie ich ludzka złość, pozostawili na ziemi pewne artefakty.
Mjolnir, Brisingamen, Sleipnir, Megingjard.
Cztery niesamowite obiekty, obdarzające swoich właścicieli (czy też tymczasowych posiadaczy) niezwykłymi cechami. Wybijające ludzi z tłumu, stawiające ich wyżej niż pozostała tłuszcza. Przedmioty pożądania, pozwalające na chwilę poczuć się czymś więcej. Ach, bogiem być!
Zamknąłem oczy i smakowałem obrazy, którymi karmił mnie mózg. Silniejszy, mądrzejszy, szybszy… Ile rzeczy można by zrobić! Ilu rzeczom można by zapobiec. Ech.
Zza okna sączyło się ciepłe popołudniowe światło. Pełnia lata. Tak, to był dobry dzień, aż do momentu, kiedy…
Kiedy rano zgłosił się do mnie Trybald, nawet przez moment nie pomyślałem, że sprawa jest tak poważna. Gildia „Zgromadzeni" wysiłkiem kilku miesięcy prac zdobyła trzy boskie artefakty. Niesamowite osiągnięcie. Biorąc pod uwagę wszystkie czynności, które trzeba wykonać, by zaskarbić sobie łaskę Bogów, ilość niebywale cennych i rzadkich przedmiotów, które trzeba poświęcić, czas… Wszyscy uczestniczyli w tym przedsięwzięciu i byli zjednoczeni w jednym celu. Wydawałoby się, że bez waśni. Tymczasem zaraz po godzinie 10:00 w piątek lider gildii a mój przyjaciel, Trybald, odkrył, że z gabloty z cennymi zdobyczami zniknął Brisingamen.
Naszyjnik Freyi. Arcydzieło kowalstwa. Graal wyznawców tej bogini miłości i płodności. Najbardziej wszechstronny ze wszystkich artefaktów.
– Lesterze… – zza drzwi rozległo się pukanie. – Wszyscy czekają na Ciebie w Sali kominkowej. Już czas. – dobiegł mnie cichy znajomy głos.
Trzeba wstawać.
– Już idę!
Razem z moim rycerskim przyjacielem pogrążamy się w labiryncie sal, przejść i korytarzy. Pod sufitem ciemnych zaułków zamku migocą światła, wzburzane wiatrem wzbijanym przez nasze łopoczące szaty. Po posadzkach niesie się stukot podkuwanych butów. I to echo… Spieszymy się. Miejmy to już za sobą. Otwieram na oścież wielkie dębowe drzwi rzeźbione w koślawe nordyckie wzory. W końcu mamy Ragnarok, zmierzch Bogów.
– Witajcie! – wołam już od drzwi. – Wiecie już, co się wydarzyło. Wasz lider, Trybald, poprosił mnie o pomoc w rozwiązaniu tej sprawy. Jako pomocniczy mistrz gry, postaram się jak najszybciej znaleźć winowajcę. Nie martwcie się. – na twarzach niektórych w sali zobaczyłem przez moment ulgę. – Proszę Was jednak o pełną współpracę. Podajcie mi, dobrowolnie, nazwy swoich wszystkich kont. Jak już na pewno zauważyliście, nie możecie wyjść z zamku. Na czas dochodzenia, Wasze postaci zostały tutaj uwięzione. – podniosła się wrzawa wzburzonych głosów – Spokojnie! Mamy piątek i oczekuję, że najpóźniej do niedzieli wieczorem rozwiążemy tą sprawę. Ponieważ Trybald bardzo szybko zawiadomił mnie o wszystkim, Brisingamen na pewno pozostał na terenie zamku. Dlatego musicie tu pozostać. Zablokowałem także możliwość dokonywania wymian. Sami rozumiecie.
Nie byli zadowoleni. Na pewno mieli swoje plany na weekend. Ale, cholera, ja też miałem swoje plany, a teraz zostałem w to wplątany! Szlag.
Na moich oczach gildia podzieliła się na małe grupki, wymieniające po cichu szybkie zdania. Tu i tam krążyła samotna postać, zagadująca różnych ludzi. Muszę ich wszystkich przepytać. To kogo tu mamy? – zerknąłem jeszcze raz na swoje notatki. – Tam, przy kominku stoi kapłan, Aligator. Zdaje się, że sympatyczny. Obok niego widzę chyba Orrica, alchemika. Trochę dalej w kącie siedzi Toti, klaun. Zakazana morda. I w dodatku bawi się jajkiem poringa! Obrzydlistwo. Z drugiej strony zaś przysiadła przy stole Farruna, cyganka, jedyna w tym gronie kobieta. Otaczają ją BestSinEver, assassin (żadnej niespodzianki) i Santiago del Bosque, krzyżowiec (tu już niespodzianka). Koło szafy kryje się Klaudiusz, złodziej, a obok niego przystanął Długi Bolek, ninja. Cokolwiek dziwnie chowa swoje kompleksy, ale z twarzy poczciwiec.
A obok mnie stoi Trybald, rycerz, lider tej gildii.
– Ale mi się trafili „Zgromadzeni"! – zażartowałem ponuro. Zobaczyłem kwaśne uśmieszki na niektórych twarzach. – Dobra. To ja lecę do kibla, a wy ustalcie, kto pierwszy idzie na spowiedź. Do miłego! – rzuciłem na odchodne.
I wylogowałem się z gry, zostawiając ich samych w wielkim zamku.
- 1...2...3... - liczyłem na głos, zagryzając zęby - 4...5... kurwa! - walnąłem pięścią w stół, aż długopis potoczył się na podłogę. - Zrób coś z tymi pieprzonymi akolitami! - warknąłem do Trybalda - Łażą ciągle za oknem, śpiewając swoje mantry i nie dają mi nawet pomyśleć!
Popatrzyli przez okno. Na dziedzińcu
Raz piszesz w pierwszej os. liczby pojedynczej, a raz w 3 os. liczby mnogiej. Wybierz!
chyba że chciałeś napisać, popatrzył przez okno.
Chciałam napisać: Popatrzyliśmy. :p
"- śmy" niestety zniknęło w akcji.
Opowiadanie starałam się pisać w pierwszej osobie liczby pojedynczej.