- Opowiadanie: Adrianna - Nieśmiertelność pod warunkiem

Nieśmiertelność pod warunkiem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nieśmiertelność pod warunkiem

Nieśmiertelność pod warunkiem

Zwłoki znaleziono nad ranem. Nie, ciało w rynsztoku nie było nowością dla żadnego mieszkańca Juande, ale ta śmierć poruszyła ludzi.

Trudno go było nazwać szanowanym obywatelem. Prędzej tajemniczym odludkiem, bez którego jednak miasto nie potrafiło się obejść… I ludzie to czuli. Ktoś nakrył wykrzywioną z bólu twarz zmarłego czarną tkaniną, jakiś inny człowiek wsunął w dłoń malutką, posrebrzaną Gwiazdę Salhae.

 

Zmarły nie miał rodziny, przyjaciół, ani nawet dobrych znajomych już od dawna. Kto ostatecznie pogrzebał mężczyznę w kurhanie w dolinie Kirme? Chyba po prostu grupa ludzi, którzy jeszcze pamiętali, że coś mu zawdzięczają. Kawał dobrej roboty – solidny kopiec, umocniony kamieniami i z wymalowanym symbolem Pani Losu. Zabrakło tylko imienia…

***

Firn stał na środku pomieszczenia. Wokół niego w szaleńczym tempie wirowało siedem kamieni. Ogień w kominku nieco przygasł i rzucał już tylko słaby poblask na smukłą sylwetkę maga.

 

Senari opierał się o ścianę, poza kręgiem światła, z nikłą nadzieją na to, że mistrz nie dostrzega jego lęku. Był już doświadczonym czarodziejem, ale to był pierwszy tak potężny rytuał, w którym miał wziąć udział. Z niepokojem śledził gwałtowne, urywane gesty ciemnowłosego mężczyzny i odruchowo odwracał wzrok, słysząc ostre okrzyki.

– Podejdź! – Senari podskoczył w miejscu, po czym wykonał ostrożny krok przed siebie.

Lśniące, zielone oczy Firna skierowane były wprost na niego, ale zdawało się, że czarodziej patrzy raczej gdzieś w głąb siebie.

– Skoncentruj się i wejdź w krąg!

Uczeń poczuł ukłucie lęku. Kamienie, każdy o średnicy przeszło pół łokcia, przecinały ze świstem powietrze. Uderzenie mogło roztrzaskać chłopakowi głowę czy połamać żebra. Magia chroniła Senariego, ale też napędzała ten szalony taniec.

 

Wykonał krok naprzód. Kamień boleśnie uderzył go w rękę i zahaczył pierś, ale magowi starczyło refleksu, by uskoczyć.

– Podejdź, powiedziałem!

Zebrał się w sobie. Zamknął oczy, by nie dać strachowi szansy i ruszył do przodu, skupiony na mocy kręgu i zrozumieniu jego struktury. Czuł potężną magię wypełniającą powietrze, uwięzione w kręgu linie czasu i losu. Widział wszystko pod zamkniętymi powiekami, aż nagle silne uderzenie w brzuch pozbawiło go oddechu. Poczuł jak kamienie porywają go ze sobą, jak staje się częścią kręgu, wysysaną do cna przez magię Firna. Jak zmienia się w brakujący element – linię życia.

 

Był pewien, że zginie, za chwilę rozpadnie się, rozproszy wśród wirującej mocy. Czuł wściekłość – Firn wykorzystał go jako najtrudniej pozyskiwany komponent – życie wtajemniczonego.

 

Uderzył głową o bruk, rozchlapując wokoło wodę z kałuży. Czuł swoje ciało, ból był jak najbardziej fizyczny. Starszy czarodziej stał obok, w oklapniętym od ulewnego deszczu płaszczu i z czarnymi włosami klejącymi się do twarzy. Jego usta wykrzywiał grymas, a w oczach igrały niebezpieczne błyski.

– Nie udało się – syknął ze złością Senari.

– Co mówisz?

– Nie udało ci się. Już bym nie żył.

– Idiota – Firn zawsze jednym słowem kwitował błędy swego ucznia.

Tej pomyłce też nie zamierzał poświęcać więcej uwagi. Rozglądał się przez chwilę po otoczeniu, po czym pewnie wybrał drogę.

 

Senari podniósł się z ziemi. Znajdował się w wąskiej uliczce, tonącej w strugach deszczu, opustoszałej i ponurej, a jednak… niepokojąco znajomej. Dogonił Firna.

– Czy to Juande?

– Tak… za jakieś dwadzieścia lat.

– Nie rozumiem… Tyle zachodu, tak potężny rytuał, wszystkie Sfery splątane. Po to, żeby pozwiedzać Juande za dwie dekady?!

Nie, nie był aż tak naiwny. Lubił prowokować Firna, bawiły go pogardliwe spojrzenia i pełne politowania komentarze. Mistrz nie miał poczucia humoru i traktował niemal wszystkie słowa Senariego poważnie.

– Nie mogłeś po prostu zaczekać?

– Zaczekać też zamierzam. Ale za te dwadzieścia lat potrzebuję tu kogoś. I muszę zadbać, żeby grzecznie na mnie czekał. Idziemy.

 

Juande zmieniło się znacząco przez ten czas. Teraz dopiero Senari widział to, na co Firn pluł już od dawna. Posiadłości arystokracji pochłonęły większość kupieckich dzielnic, wolnych przestrzeni, parków i ryneczków. Dla kupców przeznaczono teraz oddzielone murem od biedoty dzielnice handlowe. Większość drewnianych domów zastąpiły kamienice, tylko w rejonach koszar, bram nekropolii i miejskiego kompleksu strażniczego przeważała stara, zniszczona zabudowa.

Przy bramie nikt nie zatrzymywał magów, ludzie na ulicach zresztą chyba ich nawet nie dostrzegali. Pytanie Senariego mistrz skwitował krótko: „sfera niewrażliwości, czas się broni przed naszą ingerencją".

 

Zatrzymali się na łąkach nieopodal traktu. Wzburzona jesiennymi deszczami Kirme huczała straszliwie i próbowała wyrwać się z koryta. Firn wyraźnie czegoś wyglądał pośród wysokich traw.

 

Jest.

 

Kurhan obrósł mchem i gdzieniegdzie zielskiem, ale wciąż wyróżniał się wśród monotonii łąk. Ludzie, którzy go ułożyli zrobili dobrą przysługę bezimiennemu człowiekowi tu pochowanemu.

 

Firn krążył wokoło z pewną melancholią w oczach. Przez moment przypominał Senariemu zwykłego, nieco sentymentalnego mężczyznę, a nie potężnego maga, butnego i niekiedy złośliwego, którego ludzie z Juande przezywali między sobą Demonem.

– Po co tu przyszliśmy? – Senari przeciągnął chudymi palcami po kamieniach.

– Za dwadzieścia lat będę potrzebował tego człowieka.

– Kto to?

– Nieważne.

– Ale po co?

Firn zamyślił się.

– Uratuje mi życie, a co za tym idzie, uratuje istnienie Juande. Nie widzimy tego, ale miasto szykuje się do starcia ponad jego siły. Będzie mnie potrzebowało.

– Nie chcę cię martwić, ale ten człowiek nie żyje. I to już pewnie z dekadę.

– Jakby żył, to by mnie tu nie było. Zamiast się popisywać głupotą skoncentruj się. Potrzebuję twojego umysłu i wyczucia. Będziemy musieli odciąć to miejsce od każdej innej magii – stworzyć swoją Sferę.

– Chcesz go wskrzesić?!

– Oczywiście.

– Ale…

– Kazałem ci się skoncentrować, – przez moment Firn zdawał się być bezdennie znudzony – a nie zadawać pytania. Zrozumiesz później.

 

Czerwona, krwista poświata rozpełzła się po trawach i kamieniach, zdawała się wisieć w powietrzu. Firn trzymał w zaciśniętej pięści niewielki kamień, spomiędzy jego palców wyciekała czarna ciecz.

Coś huknęło, Senari poczuł, że magia tego miejsca się buntuje. Zebrał wszystkie siły, by ją okiełznać. Coś w powietrzu wyło i trzeszczało, a w rzadkie chwile ciszy wdzierał się ostry głos Firna. Senari czuł, że z nosa płynie mu krew, a jakaś dziwna siła chwyta go za gardło. Krzyknął – jego szaty załopotały, rude włosy rozwiał silny podmuch. Powietrze wokół młodzieńca wypełnił ogień.

„Dziecko Ognia, kurwa" – to były pierwsze słowa dwudziestoletniego wówczas Firna, kiedy spotkał dziwacznego dzieciaka w dzielnicy biedoty.

 

Huk płomieni na moment zagłuszył wszystko inne, a wśród przetaczającego się żywiołu tylko sylwetka Demona pozostawała niewzruszona. W krwawej poświacie rzeczywiście mógł przypominać potwora – niepokojąco ludzkiego, a równocześnie obcego i niebezpiecznego. Senari po raz pierwszy nie czuł przed nim strachu, był pewny tego, co robi. Magia ugięła się w obliczu jego manifestacji. Po piętnastu latach nauki nagle zdał sobie sprawę z tego, że stali się zespołem – on i Firn.

 

Sfera wokół kurhanu umarła – wyssana przez rytuał do cna. Starszy czarodziej oddychał ciężko, ale spokojnie. Senari siedział na ziemi, wtuliwszy głowę między kolana. Krew szumiała mu w uszach, serce waliło wzburzone i podniecone, a żołądek podskoczył do gardła.

– To wszystko? – wydukał, gdy Firn szarpnął go za ramię.

– Tak, wracamy. Czas nie pozwoli nam tutaj tak długo pozostawać.

– Ale to wszystko? Nie zobaczymy go nawet?

Znów pełne politowania spojrzenie.

– Przecież nie możemy tu wchodzić z niczym w interakcję, ale się udało, to wiem. A ty się nieźle spisałeś. Masz talent.

Po raz pierwszy w życiu Senari nie poczuł radości słysząc pochwałę. Na usta cisnęło mu się tylko butne: „wiem!".

***

Czarodziej był szczerze zaskoczony – tak łatwo poszło. Czarne szaty zaszeleściły jeszcze, kiedy Firn, z wytrzeszczonymi oczyma szarpnął się na podłodze. Przez chwilę oddychał, ale pierś falowała coraz słabiej. Światło w niesamowitych zielonych oczach powoli ginęło razem z wyrazem strachu i rezygnacji. Senari wciąż stał w drzwiach sypialni dawnego mistrza i z niepokojem mu się przyglądał. Łatwo, za łatwo – powtarzał sobie. Najprostsze metody są najskuteczniejsze – to mogła być gra, Demon mógł przeżyć śmiercionośne zaklęcie. Młody mag wyjął zza pasa sztylet i kilkakrotnie uderzył ciało.

 

Ręce mu drżały, gdy obszukiwał skrytki, szaty, komnaty, laboratorium… Jest. Drewniana, ciężka skrzynka, mimo stalowych okuć i dokładnego obicia czarnym suknem, jarzyła się niesamowitą czerwoną poświatą. Senariemu wystarczyło muśnięcie placów. Kamień Życia – upragniony, niesamowity artefakt, o którym marzył od tak dawna.

 

Dziesięć lat szukania wiedzy, zadawania ostrożnych pytań i składania odpowiedzi ze strzępków rzucanych przez mistrza nie poszło na marne. Badania, poszukiwania, męcząca praca na sobą – wszystko tak pięknie nagrodzone w tej jednej chwili.

Miał ochotę odchylić wieczko skrzynki, i dotknąć kamienia. Poczuć najczystszą energię życia pulsującą w nim. Powstrzymał się. Ostrożnie schował pudełko.

 

Jeszcze nie czas, jeszcze nie czas, przede mną jeszcze dużo pracy…

 

Juande się zmieniało – Senari również. Co do jednego naiwny Firn się nie mylił – jego uczeń miał talent. W gwałtownym rozwoju swych umiejętności dopatrywał się usprawiedliwienia dla zabójstwa mistrza. Firn go ograniczał, uniemożliwiał mu sięgnięcie do wielu Sfer, których zapewne sam nie chciał budzić.

 

Miasto na wpół świadomie obawiało się czarodzieja, jakby przeczuwając swoją rolę w jego planach. Demona, mimo pewnych obaw, odwiedzali prości mieszkańcy Juande po prośbie. Próg willi Senariego przekraczał tylko młodziutki Kredmo.

***

Firn, ty głupcze, miałeś taką władzę w ręku i nie umiałeś z niej dobrze skorzystać. Nieśmiertelność, prawdziwa nieśmiertelność! Ominąć moment przeznaczonej sobie śmierci, ogłupić los. Tylko spełnić kilka warunków. Dwa potężne rytuały i… Wiedzieć, jak zginęła osoba, którą chce się wskrzesić. Takie proste!

Senari obserwował w zwierciadle Kredmo. Chłopak właściwie pozbawiony talentu. Uczeń maga o wybujałych ambicjach, ziejący nienawiścią do mistrza. Głupi i dający sobą manipulować – idealne narzędzie.

 

Palce delikatnie pieściły ciepły kamień, pulsujący, jakby pod cienką kryształową skorupką kryło się prawdziwe serce.

– Jak zginę?

Mag zawiesił na chwilę głos, zacisnął dłoń mocniej na przedmiocie.

– Ja, Senari, nowa dusza poświęcona Kamieniowi, – w pomieszczeniu zerwał się wiatr, a powierzchnia magicznego lustra zafalowała – zginę zabity przez swego ucznia!

Klejnot jakby cicho zasyczał, przez ciało maga przebiegło lekkie drżenie. Z trudem opanował się i odłożył artefakt do skrzynki.

– Czas zacząć – wydyszał i chwiejnym krokiem ruszył do drugiej komnaty.

 

Kredmo wsunął się ostrożnie do pomieszczenia. Hałasy ucichły już dawno, więc ciekawość w końcu przeważyła nad lękiem. Sala wyglądała spokojnie, tylko na podłodze walały się kawałki potrzaskanych skał i drogich kamieni. Chłopak wyciągnął rękę po jakąś błyskotkę, ale cofnął się – to, że nie widział nigdzie mistrza, nie znaczyło, że go tu nie ma.

 

Senari jednak przebywał gdzie indziej – i nawet nie w tej chwili, lecz za przeszło dziesięć lat.

 

Drżące dłonie wodziły po omszałych kamieniach. Czarodziej sam nie wiedział, co go przyciągnęło tutaj – do starego kurhanu – z głębokich katakumb pałacu, od złoconego sarkofagu z wyrytym jego imieniem. Ledwo stał na nogach, a jednak potrzebował jeszcze tej chwili – nostalgii i tryumfu.

Widzisz, Firn, minie to twoje dwadzieścia lat, a ten biedny człowiek nie będzie mógł ci uratować życia. – Wszelką melancholię zakryła pogarda i duma. – Wiesz, czemu…? Bo cię zabiłem! Zamiast wskrzeszać swego obrońcę mogłeś pomyśleć o swoim życiu. Ale już za późno. Firn… Demon? Ja jestem demonem, do którego należy przyszłość.

***

Drzwi uchyliły się niemal bezszelestnie. Ciche, delikatne kroki intruza przyciągnęły uwagę Senariego. Obrócił się na krześle, ale nim zdołał cokolwiek dostrzec wybuch energii rzucił go z wielkim impetem na ziemię. Kilka magicznych słów i powierzchnia zwierciadła, dotąd ukazująca słabo zarysowane demoniczne postaci, powróciła do srebrzystej barwy i pękła z trzaskiem. Senari uniósł głowę. W progu stał brązowowłosy dwudziestolatek o nieco piegowatej twarzy i niezwykle rozbieganych, czerwonych oczach.

– Za wcześnie, Kredmo – Czarodziej poderwał się z ziemi.

Kolejne zaklęcie przecięło powietrze, ale tym razem mistrz rozproszył je tuż przed sobą.

– Pożałujesz, skurwysynu!

 

Najpierw zapłonęły szaty, a po chwili ogień lizał już każdy przedmiot w pomieszczeniu. Wyraz twarzy Kredmo pozostał niezmieniony. Chłopak bronił się w skupieniu i z wielkim wysiłkiem, ale skutecznie. Ten dziwny spokój napełnił Senariego lękiem. Wcześniej nie zamierzał zabić ucznia i samemu sobie utrudniać planu, ale w odruchu paniki i wściekłości na to, że ją odczuwa, przywołał jeszcze jeden czar. Zaklęcie wplecione między magię ognia, niczym żmija ukryta wśród zarośli, zaatakowało Kredmo. Senari widział, jak nić śmierci dotyka i powoli oplata chłopaka – podobnie jak dwadzieścia lat temu… Gdy ginął Firn.

Nagle mag zmartwiał. Czar się rozwiał. Żadnej interwencji, walki zaklęć, niczego. Po prostu perfekcyjne stłumienie siłą woli.

 

Przez falę czerwieni przedarł się jeden drobny obiekt – czarne ostrze długością nie przekraczające wskazującego palca dorosłego człowieka. Leciało powoli, ale Senari stał jak skamieniały. Ból był słaby, lecz widok magicznego szponu wbijającego się w okolice splotu słonecznego pozbawił ofiarę sił. Mag upadł na ziemię i wtedy dopiero coś zaczęło niemalże rozrywać mu klatkę piersiową. Wił się po podłodze, świadom, że to już koniec.

– Ty… Ty… Sukinsynu… Spotkamy się jeszcze i…i… wte… – splunął krwią – wtedy popamiętasz.

– Nie, nie spotkamy się.

Głos odpowiadającego był chłodny, spokojny i tak znajomo pogardliwy. Senari spojrzał na przeciwnika.

 

Jasnobrązowe włosy Kredmo coraz bardziej ciemniały, sylwetka nieco wyrosła, strój przemieniał się stopniowo w czarne szaty…

Senari zamknął i ponownie otworzył oczy.

Miał ochotę wyć i śmiać się równocześnie. Wściekłość, rozpacz i żal mieszały się w jego sercu. Znał prawdę już chwilę przed tym jak Firn zaczął mówić.

– Byłeś głupi, Senari… Myślałeś, że nie przewidzę twoich kroków. – Pochylił głowę, jakby zmęczony. – Wiedziałem, jak zdradliwą moc ma Kryształ, jakie pragnienia budzi. Zrozumiałem, że zapragniesz mnie zabić, gdy go ujrzysz.

– I… ironio… Pom… ogłem ci się wskrzesić.

– Tak. I przegrałeś własne życie. – Zaśmiał się. – Myślałeś, że zmanipulujesz Kredmo, żeby cię zabił w odpowiednim momencie… Uczeń wróci i ujrzy twoje zwłoki. Zginiesz z ręki mistrza. Żegnaj.

Zacisnął pięść, a czar w trzewiach Senariego eksplodował. Ciało maga osunęło się bezwładne na posadzkę.

– Ten człowiek z kurhanu już mnie uratował. Teraz ja muszę posprzątać po tobie.

 

 

Koniec

Komentarze

dam 4/6, mam niestety problem ze skumaniem takich zawiłych intryg, ale przyjemnie się czyta :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

No, no. Ładnie. Podoba mi się stworzony przez Ciebie świat. Mam tylko dwie uwagi, ale są to raczej moje odczucia, niż twoje błędy:
Nieśmiertelność pod warunkiem - lepiej brzmi: Warunek nieśmiertelności.
Ludzie, którzy go ułożyli zrobili dobrą przysługę bezimiennemu człowiekowi tu pochowanemu. - lepiej brzmi: Ludzie, którzy go ułożyli zrobili dobrą przysługę, pochowanemu tu, bezimiennemu człowiekowi.
Gdybym mogła oceniać, dałabym... 5.

Adrianna & Lady: kurhan --- nasyp kryjący groby ciałopalne (...), kopiec usypany na pamiatkę (...).
Czy nasyp / kopiec można ułożyć?

Dj Jajko, miło mi, że dobrze się czytało. Wydaje mi się, że intryga tutaj nie jest zbyt zawiła i raczej przewidywalna, ale każdy ma swoje odczucia. Dzięki za komentarz i ocenę.

Lady, dziękuję za pozytywny komentarz. Jeśli chodzi o uwagi, to z drugą spokojnie mogę się zgodzić, co do pierwszej... Cóż, przywiązałam się nieco do tego tytułu i Twoja wersja na pierwszy rzut oka mi nie pasuje, ale to raczej kwestia emocjonalna, niż jakiś mocnych argumentów ;)

AdamieKB, nie jestem archeologiem, moja znajomość historii opiera się na różnych książkach i strzępkach wiedzy z internetu. Wydaje mi się jednak, że kurhany były wzmacniane, tudzież "przykrywane" kamieniami. Nie wiem, czy wszystkie, nie wiem, czy w każdej kulturze, ale o coś takiego mi właśnie chodziło - jakiś tam niewielki grób, bardziej z kamieni, niż ziemny. Tylko mówię - słowo było raczej użyte "na czuja", być może niezbyt trafnie...

I oczywiście byłoby mi bardzo miło, gdybyś, mimo takich błędów, zechciał przeczytać całość i zostawić jakieś słówko od siebie ;)

Słówko ode mnie chyba nie wzbudzi Twojego entuzjazmu. Historia dwóch panów magików, na zmianę i w niewiadomych intencjach zabijających się, plus NN w kurhanie, po prostu nie porywa mnie. Może dlatego, że nie widzę w Twoim opowiadaniu tak zwanego szerszego tła i również tak zwanego świata przedstawionego.
Odrębna kwestia, że tekstów z czarodziejami w rolach głównych jest już tyle, że trudno zaprezentować coś wciągającego z racji świeżości.
Napisane nie oznacza, że Cię zniechęcam. Od tego jestem daleki.
Kurhany. Ja też nie jestem archeologiem --- zacytowałem (fragmentarycznie) definicje słownikowe. To już takie skrzywienie zawodowe i wada wrodzona zarazem: nie naginać znaczeń. Usypano kurhan i obłożono, celem wzmocnienia, na przykład głazami --- właśnie tak napisz, a w wolnej chwili, jeśli zechcesz, sprawdź w poważnych źródłach, czy taka konstrukcja ma własną nazwę.

Może skakać z radości nie będę, ale taka opinia bardzo się liczy. Jakbym chciała wyłącznie dostawać pochwały, to dałabym do przeczytania tylko przyjaciołom i rodzicom :P .

Tekst trochę ucierpiał na tym, że musiałam się zmieścić w pewnej objętości, a ja mam tendencję do rozwlekania, ale tak naprawdę to jedyne, co mam na swoją "obronę". Poza tym raczej masz rację.

Odnośnie tego nieszczęsnego kurhanu - zabrakło mi właściwie pomysłu, jak to inaczej opisać w sposób zwięzły i zrozumiały. Twoja idea całkiem do rzeczy ;)

Dzięki za ocenę :)

A mnie się bardzo podobało. Co prawda gdzieś w 2/3 już domyslałem się o co chodzi w intrydze, ale mimo to opowiadanie jest naprawdę fajne i wciągające. Ja daję 4 +.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

O, jak miło :) . Dzięki za przeczytanie i cieszę się, że przypadło do gustu.

Nowa Fantastyka