- Opowiadanie: oruen - Przejście

Przejście

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przejście

Choć było ciemno, wiedziałem, że już nadszedł dzień. Leniwie otworzyłem oczy i czekałem aż zrobi się jaśniej. Mam cierpliwość. Mnóstwo cierpliwości. Szarość spłynęła nareszcie, budząc Rój. Nadszedł czas kąpieli w Pożywce. Patrzę jak bracia i siostry Roju ruszają do Matek i myślę że już i na mnie przyszła pora. Poruszam się. Skrupulatnie czyszczę czułki, ruszam skrzydłami, by przygotować je do lotu. Ruszam. Ledwie podrywam się do lotu, a już wpada na mnie jeden z Braci Roju, boleśnie mnie szturchając za skrzydła.

- Ha, codzienny poranny prezent od Matek, tak? – zapytałem.

Nie odpowiada. Nie spodziewam się zresztą żadnej odpowiedzi, jego oczy jaśnieją mglistym różem – objawem Pożywkowego transu. Gdy się jest pod pełną kontrolą Matki, próba zrobienia czegoś samodzielnie przypomina ucieczkę z sieci pająka. A co dopiero powstrzymanie woli Matki…

Jestem przyzwyczajony do takiego traktowania, Matki Roju nie patrzą na mnie przychylnie i sądzę, że z chęcią zobaczyłyby mnie leżącego gdzieś skrzydłami do dołu. Podobnie jak innych, kórzy oparli się chęci wciągania Pożywki na dłużej i teraz są wolni od ich wpływów.

Zebraliśmy się wokół starego jaśniacza, jak zawsze, gdy trzeba było coś przekazać wszystkim Wolnym – takie spotkania zdarzały się rzadko i z reguły dowiadywaliśmy się o wszystkich tych, którzy odeszli, czasami o kimś, kto do nas dołączył. Tym razem jednak Wolni nie byli ani specjalnie smutni, ani weseli – powiedziałbym, że byli raczej podekscytowani. Wszyscy krążyli wokół jaśniacza bardzo szybko to w jedną, to w drugą stronę, aż w końcu jednemu udało się połączyć z wszystkimi i oznajmił:

– Znaleziono Wyjście!

 

 

Samochód podskakiwał na wybojach, a siedzący za kółkiem Kamil trząsł się z ekscytacji. Dom! Jego własny, własny, pieprzony dom! Wciąż nie mogł do końca uwierzyć, że jego daleki wujek, siódma woda po kisielu, zostawił mu w spadku dom. I to jaki!

Jak tylko się dowiedział, załadował Agę do samochodu i ruszył oglądać swój spadek. Dom był trochę daleko – bo na obrzeżach Kartuz – ale nie wybaczyłby sobie, gdyby go od razu nie obejrzał. Czy też, poprawka, obejrzeli – w końcu jechał razem z Agą, która spała sobie na fotelu obok. Kamil z radością przywitał tabliczkę oznajmiającą, że do Kartuz pozostało 30 kilometrów i dodał gazu, żeby przejechać je jak najszybciej. Nie zauważył przez to lisa, który nagle wbiegł na drogę.

W sumie nie było jednak tak najgorzej – zderzak był tylko lekko pęknięty. O wiele gorzej miał się lis, którego połowę z powodzeniem można by było wkleić do zielnika. Kiepsko wyszła też na tym jego psychika, gdy obudzona gwałtownym hamowaniem Aga dała mu długi wykład na temat uważania na drodze na zwierzęta i tym podobne. Cóż poradzić, zakłopotany zapewnił że będzie jechać ostrożniej. W myślach obiecał sobie wyprawę do myjni.

 

 

Po słowach Wolnego zapadła cisza, która chwilę potem przerodziła się we wrzawę. Wszyscy starali się połączyć z mówiącym o imieniu Bys i spróbować dowiedzieć się więcej. On sam, przytłoczony ogromną ilością połączeń, nie był w stanie nic powiedzieć.

Cisza! – wrzasnął.

Wszyscy zamilkli.

Tak, już odpowiadam na wasze pytania. Wyjście odnaleziono już wczoraj, przez Ki i Fis, z których wrócił tylko Ki. Jest on zbyt zmęczony by przemawiać, stracił czułek i ma poszarpane skrzydło, jednak udało mi się z nim porozmawiać. Fis został – jest po drugiej stronie pozornego wyjścia. No wiecie, tam gdzie nic nie widać, a jednak coś nie pozwala nam przelecieć. Jest tam bardzo niebezpiecznie i chciałbym, żeby ktoś poleciał po Fisa. Czy ktoś ma ochotę to zrobić?

Czułki zadrżały mi z podniecenia, gdy zatrzymałem się w locie, sygnalizując tym samym gotowość na podróż przez Wyjście.

Świetnie, Pos. Ktoś jeszcze?

Niestety, nikt się nie zgłosił.

Z Ki widywałem się bardzo rzadko, głównie na spotkaniach wokół jaśniacza. Zawsze imponował mi masą i rozmiarem skrzydeł, a sam słynął z tego że udało mu się kiedyś pokonać pająka będąc w sieci. Teraz jednak nic nie pozostało z jego dawnej siły i przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Skrzydła miał nie tyle poszarpane, co połamane, a oprócz czułka brakowało mu jeszcze nogi. Aż rozwinąłem trąbkę jak go zobaczyłem. Wiedziałem, że jeśli kiedykolwiek ma jeszcze latać, musi wrócić na jakiś czas do Pożywki i spędzić w niej dużo czasu, żeby mu wszystko odrosło. Co oznaczało również powrót pod kontrolę Matek do czasu aż znów znajdzie w sobie siłę by się im przeciwstawić.

Opowiedział mi o Przejściu, w którym stracili z Fisem orientację i o białym świetle które ich oślepiło jak tylko skorzystali z Wyjścia. Opowiedział mi o tym, jak Fis spanikował chciał wrócić i praktycznie rozbił się o niewidzialną zaporę pozornego wyjścia. Jak sam próbował go docucić i wtedy coś poszarpało i połamało mu skrzydło. I jak wracał Przejściem, gdzie stracił nogę i czułek.

Uważaj, Pos – powiedział na koniec – tam są rzeczy, o których nie ujrzałbyś nawet w transie Matek. Po prostu sprowadź Fisa i nie dotykaj niczego, dobrze? Obiecaj mi.

No to obiecałem.

Droga przez Przejście była trudniejsza niż się spodziewałem. Trzeba było wybierać ostrożnie drogę, zły wybór mógł skończyć się utknięciem. Badałem każdy zaułek, każde pęknięcie, wiedząc, że moje życie zależy od tego jaką drogę wybiorę. W końcu zobaczyłem słabe światło. W miarę jak przesuwałem się przez szczeliny trąc skrzydłami o ich ostre krawędzie, światła było coraz więcej i w końcu wypełniło całe pole widzenia. Przesłoniłem oczy czułkami tak, żeby mnie nie raziło i od razu zrobiło się znośniej, tylko trudno mi było latać. Polatałem w koło, cały czas nawołując Fisa na wszystkie sposoby jakie tylko znałem. Trudno mi się było na tym skupić, bo nic nie było już szare i wszystko przyciągało moją uwagę. Koło skrzydeł śmignęło mi coś, co początkowo uznałem za młodego Brata Roju, a potem udało mi się temu przyjrzeć. Stworzonko wyglądało na cienkie i kruche, jednak tam, gdzie powinno mieć trąbkę była długa igła. Poruszało się w sposób powodujący drżenie czułków, które nie było spowodowane tym, co czuję.

Po raz kolejny obejrzałem to stworzenie, choć tym razem patrząc na nie wszystkimi zmysłami. Z jego skrzydeł, które poruszały się niesamowicie szybko, wypływały fale. Dostrzegałem je ledwo-ledwo, więc byłem pewien że są dosyć słabe. Wystarczały jednak do tego by moje czułki zaczęły reagować bez mojej woli! Żeby przygotować się na niespodzianki, przestawiłem się na pełne postrzeganie wszystkimi zmysłami.

Stwór też przyglądał mi się badawczo, lecąc tuż obok. Próbowałem do niego coś powiedzieć, połączyłem się, wyczułem panikę i niezrozumienie. Niemowa, czy co? Wysłałem mu obraz mnie leżącego koło bariery, bo to jedyny sposób na przekazu jaki mi przyszedł do głowy. Panika osłabła, najwyraźniej próbował z całych sił połączenie zerwać. Musiałem wykorzystać swoją wolę żeby go sobie podporządkować. Czułem do siebie obrzydzenie (w końcu to sposób Matek), jednak za wszelką cenę musiałem odnaleźć Fisa.

Bariera. Ja. Obok. – spróbowałem znowu i wzmocniłem przekaz.

Nic. Próbowałem jeszcze kilka razy, ale bez żadnego skutku.

Nic już nie wskazywało na to że odnajdę Fisa, jednak nie przestawałem szukać. Postanowiłem odlecieć trochę od Przejścia i rozejrzeć się raz jeszcze. Tym razem szczęście mi dopisało, dzięki temu że jakiś Brat Roju poruszył się za Przejściem i udało mi się dostrzec ruch. Poleciałem w tamtą stronę prostując i zginając nogi żeby przygotować się do lądowania. Fisa dostrzegłem już po chwili, i mogę powiedzieć jedno – za przyjemny widok to nie był. Fis z całą pewnością był martwy, a pozbawiony skrzydeł i nóżek wyglądał jak makabrycznie zdeformowany kokon. Wylądowałem obok niego, a raczej tego, co z niego zostało i próbowałem dowiedzieć się co się właściwie stało. Oględziny przerwało mi szarpnięcie za skrzydło. Udało mi się obejrzeć za siebie i zobaczyłem, że coś przyczepiło mi sie do skrzydła.

Chwilę to trwało, zanim zorientowałem się że to czarny stwór, składający się z trzech części, sześciu nóg, pary czułków i dwóch wypustek na głowie, którymi mnie trzymał. Poczułem jego specyficzny zapach, a po chwili okazało się że mimo że był ode mnie o wiele mniejszy, to wcale nie ustępuje mi siłą. Udało mu się mnie podnieść, a ja w przypływie desperacji postanowiłem znów użyć woli. I zdumiałem się po raz nie wiem który, bo najsilniejszy przekaz na jaki było mnie stać nic nie dał. Chwilę później podczas szarpaniny zrozumiałem – on już odbierał od kogoś polecenia! I najwyraźniej zostawiał informacje współbratymcom za pomocą zapachu. Szarpanina nabierała tempa, próbowałem odlecieć, ale trzymał mocno i tę próbę przypłaciłem kawałkiem skrzydła. Ignorując pulsujący ból, spróbowałem raz jeszcze. I jeszcze.

Wszystkie moje wysiłki schodziły na marne, a mój prześladowca ściągnął mnie z płaskiej powierzchni między długie smugi zieleni. Gdy zobaczyłem, że ciągnie mnie w stronę kolejnych stworów, spanikowałem i chwyciłem się ostatniej smugi. Nie trzymałem się jej długo – nagle zatrzęsła się ziemia i coś gigantycznego przesunęło się tuż obok mnie, miażdżąc moich niedoszłych oprawców. Moje czułki wibrowały jak szalone, a oczy wychwyciły silne, tęczowe fale płynące od poruszającego się kolosa. Po chwili fale zniknęły, a ja odważyłem się poruszyć. Głowa stwora wciąż trzymała się mojego skrzydła, ale miałem nadzieję, że odpadnie w Przejściu. Ruszyłem w drogę powrotną.

 

 

Kamil wygramolił się ze swojego malucha, obszedł go wokół i pomógł wyjść Adze.

– Witaj w twej nowej posiadłości, pani – zażartował i ukłonił się przed nią niczym lokaj.

– Tak mi się wydaje że posiadłością to to było ze czterdzieści lat temu. Nie wiem czemu, ale jak powiedziałeś "dom" to ja spodziewałam się domu, a nie rozwalającej się rudery – zamarudziła.

– Oj tam, naprawi się wszystko.

– Jesteś pewien? – wskazała na dziury w dachu mniej więcej rozmiarów (i, co dziwne, także kształtu) krowy – ten "dom" wygląda jakby został zbombardowany, ostrzelany, a potem służył jako przystanek dla plutonu wojska. Budowa nowego wyszłaby taniej.

– Marudzisz. Zobaczysz, jeśli dużo rzeczy zrobimy sami, naprawa wszystkiego wyjdzie za śmieszne pieniądze, tyle, co za materiały.

– Zobaczymy. – Aga jakoś nie mogła przekonać się do optymizmu. Jak każdy optymista wierzyła, że świat stoi przed nią otworem, z tą małą różnicą, że ona wiedziała, jaki to otwór.

Kamil zamknął samochód i otwrzył drzwi do domu. Wewnątrz dom nie sprawiał tak przygnębiającego wrażenia – para obejrzała przestronny salon służący też za sypialnię, kuchnię, łazienkę i resztę pomieszczeń, która była nieumeblowana, choć w części z nich stały jakieś graty – mikroskopy, szkiełka i mnóstwo zakurzonych książek. Gdzieś walał się zapomniany teleobiektyw sprzed 20 lat. Przez półprzymknięte okiennice wpadały słupy światła, wyraźne dzięki wszechobecnemu pyłowi.

– Kadr idealny – mruknął Kamil i od razu zrobił kilka fotek telefonem – tylko domem nijak się w necie pochwalić…

Na próbę włączył lampę. Zamrugało i po chwili pokój wypełnił się ostrym światłem jarzeniówki. Tu i ówdzie latało coś podobnego do dużych moli, pokręciły się w kółko i po chwili wszystkie wyleciały z pokoju.

– Uuuu, ciężko będzie się pozbyć robaczków – zafrasował się. Jego niewesołe myśli na temat stanu jego domku przerwał głośny hałas z kuchni i wołania Agi.

No, masz, na chwilę wejdzie do domu i oczywiście musi ruszyć do kuchni wszystko posprawdzać – pomyślał – i pewnie skończy się na tym że najwięcej będzie narzekać, a najczęściej będzie chciała przyjeżdżać, i pewnie pierwsza zaproponuje by tu zostać na stałe. Wszedł do kuchni i zapalił światło.

– Kim był ten twój wujek? – ni stąd, ni zowąd zapytała Aga.

– Ja wiem… – odpowiedział – zdaje się że był jakimś entomologiem, pracował na Uniwersytecie Gdańskim. Nigdy jakoś specjalnego kontaktu nie mieliśmy, tyle, co na imprezach rodzinnych u babci. A jak babci się zmarło, to spotkania się skończyły. Mój ojciec miał z nim dobry kontakt, ale wuja zapadł się jak kamień w wodę jakieś 10 lat temu. Został uznany za martwego i niedawno odczytano jego testament. Tyle wiem – wyjaśnił – a czemu pytasz?

– To musiał być śmieszny człowiek. Nie ma tu żadnych normalnych naczyń, za to pełno probówek, zlewek i rurek. Z czego on pił herbatę?

Kamil nie miał trudności z wyobrażeniem sobie wuja parzącego sobie herbatę w probówce i popijającego z niej sobie podczas eksperymentów.

– Może zamawiał wszystko do domu – odpowiedział rozbawiony tą wizją i otworzył lodówkę. Na szczęście była pusta, tylko na jednej półce leżała jedna zmumifikowana, zapomniana marchewka. Wyrzucił ją do worka na śmieci, który jego dziewczyna zdążyła już w połowie napełnić.

– Co ty, już sprzątasz? Wprowadzamy się jutro? – zakpił.

– Sprzątam, bo jest bałagan – odpowiedziała i rzuciła mu spojrzenie zdolne zabić słonia – jeśli mamy zaadoptować ten "dom" dla siebie, to muszę tu trochę ogarnąć.

– No tak, przecież to wstyd wpuścić ekipę remontową w bałagan – Kamil uderzył się w czoło i uchylił się przed nadlatującą gąbką do naczyń – to jak ogarnął cię szał sprzątania, to idę sobie zobaczyć piwnicę.

Piwnica była w stanie idealnym – o ile reszta domu wyglądała jakby szalało w nim stado pawianów z wścieklizną, o tyle ta świeciła przykładem schludności i porządku. Miała trzy pomieszczenia, Kamil próbował zajrzeć do każdego, ale jedne drzwi okazały się zamknięte. Szarpnął za nie z całej siły, ale nie dał rady ich otworzyć. W reszcie pomieszczeń nie znalazł nic z wyjątkiem stołu, który zagradzał wejście do pomieszczenia, więc przesunął go pod ścianę. Nie mógł ustawić go prosto, jedna noga okazała się trochę krótsza. Rozejrzał się i zobaczył przy wejściu podkładkę zrobioną ze złożonej kartki ozdobionej rysunkiem na górze. Z ciekawości rozłożył kartkę, żeby zobaczyć cały obrazek. Przedstawiał on ni to muchę, ni to mola, ni to ćmę, a podpis pod nim dumnie głosił Prob/8/DEN_36. Kamil zrobił mu zdjęcie i podłożył go z powrotem pod stół. Zadowolony, postanowił wrócić do kuchni.

Aga zdążyła napełnić już pięć worków, więc promieniała zadowoleniem. Umyła ręce w zlewie i wytarła je o jego koszulę mówiąc:

– Chyba całkiem nieźle będzie się nam tu mieszkało.

Kamil uśmiechnął się do swoich myśli.

 

 

 

Coś przeszkadzało mi w poruszaniu się. Miałem trudności z oderwaniem nóg od podłoża, czułem się senny. Otaczała mnie nieprzyjemna lepkość, każdy pyłek osiadający na czułkach był ciężarem, otaczało mnie powietrze gęste i lepkie jak pajęcza nić. Głowa stwora szorowała po powierzchni Przejścia, wzbijając tumany kurzu. W końcu utknęła w szczelinie. Widać mojemu prześladowcy nawet śmierć nie mogła przeszkodzić w próbie zgładzenia mnie. Postanowiłem odpocząć. Przysnąłem. Śniłem o ostrzach zieleni, łagodnie falujących przy ruchach powietrza. Kolor był intensywny, zdawał się rozlewać, aż wypełnił całe pole widzenia. Wtedy się obudziłem. Zieleń wcale nie znikła, nadal wypełniała moje oczy. Postanowiłem wyszarpnąć głowę stwora lub swoje skrzydło, byle tylko się uwolnić. Jakby poza sobą poczułem szarpnięcie, i głowa została po drugiej stronie szczeliny razem z pokaźnym kawałkiem mojego ciała. Ból odebrał mi przytomność i ogarnęła mnie zieleń.

Ciszej wszyscy, obudzicie go!

Paradoksalnie, to właśnie ten okrzyk mnie obudził. Otworzyłem oczy i rozejrzałem się. Leżałem, a wokół mnie stało kilku Wolnych. Ciągle czułem odrętwienie, a przed oczyma latały mi zielone kropki. Choć przynajmniej nie przeszkadzały mi w obserwacji otoczenia, szybko ułożyły się na granicy pola widzenia.

Fis nie żyje. – nadałem – Zjadły go stwory.

Wiemy – odebrałem – trochę się zmieniło tutaj, gdy cię nie było, Pos.

Przecież wyleciałem i zaraz wróciłem – parsknąłem – co tu się mogło zmienić?

Nie było cię o wiele dłużej niż myślisz.

Chwilę przetrawiałem tę informację.

Przestań gadać jak rozdęta Matka i powiedz mi o co chodzi. Co wy tu w ogóle robicie? Czemu obudziłem się nie tam, gdzie ostatnio byłem? Co tu się dzieje?

Nie było to grzeczne, zadawać pytania w taki sposób i w takiej formie, a już w ogóle z taką siłą przekazu. Jeśli Wolnych to obraziło, nie dali po sobie tego poznać.

Myśleliśmy, że to ty nam powiesz.

Jeszcze czego.

To może zrobimy wymianę informacji. Wy powiecie mi wszystko co wiecie i ja powiem wam wszystko co wiem. Pasuje? – Zaproponowałem.

Spojrzeli po sobie, zapewnie wymieniając uwagi.

Znaleźliśmy cię w Przejściu podczas rutynowego wyjścia…

Chwila, zaraz – przerwałem – jakie znowu rutynowe? Jestem jednym z pierwszych któremu udało się stamtąd wrócić!

Jakiś czas popatrywali na siebie i wymieniali uwagi.

Nie do końca. Znaleźliśmy cię kilka szarości temu, byłeś kompletnie odrętwiony. Myśleliśmy, że znaleźliśmy jednego z zaginionych Wolnych, a okazało się że znaleźliśmy kogoś, kto od kilkudziesięciu dni był uznany za martwego. Niezłą nam niespodziankę sprawiłeś, Pos.

Sobie też – mruknąłem – to jak długo mnie nie było?

Ale odpowiedzi nie usłyszałem, bo znów ogarnęła mnie zieleń.

 

 

Malowanie szło wyjątkowo szybko, ściany po kolei zmieniały kolor ze szarego na śnieżnobiały, wszystkie meble zostały wyrzucone, na nowo polakierowano podłogi. Po trzech miesiącach wytężonej pracy Kamila i kilku chłopaków z sąsiedztwa dom zaczynał przypominać miejsce, do którego można by już wstawiać meble i zwozić rzeczy. Kamil z zadowoleniem spoglądał na efekty swojej pracy, a Aga już zacierała ręce na samą myśl o wymianie zestawu probówek i zlewek na coś odpowiedzniejszego do picia herbaty.

– To kiedy przywieziemy tu w końcu nasze meble? – zapytała.

Kamil zamyślił się głęboko.

– Wiesz, najpierw chciałbym jeszcze uprzątnąć piwnicę. Mamy tam mnóstwo rzeczy do zrobienia, trzeba ją odmalować, sprawdzić czy gdzieś przypadkiem nie przedostaje się wilgoć… No i w końcu chciałbym otworzyć te zamknięte drzwi i zobaczyć co jest za nimi.

– A nie może to trochę poczekać?

– No, niezbyt. A co jeśli wniesiemy wszystkie nasze rzeczy i okaże się że musimy skuć tynk i robić wszystko od nowa? Zabrudzą się i poniszczą. Lepiej być ostrożym. A ty już byś się chciała wprowadzić, co?

– No…tak, chciałabym. Mam już trochę dosyć i chciałabym w końcu móc w spokoju sobie usiąść przed kominkiem, pić herbatę i czytać gazetę. Idealnie byłoby, gdyby na dworze było ciemno i padał deszcz – rozmarzyła się – w końcu mamy już wrzesień, nie chciałabym robić przeprowadzki zimą.

– Myślę, że już za miesiąc zaczniemy zwozić meble. Wyrobimy się przed zimą, nie damy się zaskoczyć jak drogowcy – mrugnął do niej, a ona odpowiedziała uśmiechem – to co, herbatę?

– Chętnie.

Usiedli na krzesełkach wędkarskich, które Kamil znalazł podczas przekopywania gratów w jednym z pokojów. Cieszyli się widokiem białych, świeżo malowanych ścian i ciągle unoszącym się w powietrzu zapachem farby. Aga postawiła herbatę na kominku i zamyśliła się.

– Co tak dumasz? – zainteresował się Kamil.

– Wiesz, od kiedy zaczęliśmy tutaj przebywać, jestem jakaś taka rozkojarzona. Mam coraz dziwniejsze sny. I wszystkie pamiętam, a jakoś zawsze mi się je zapominało jak tylko otworzyłam oczy.

– A co ci się śniło?

– Możesz się śmiać, ale dzisiaj mi się śniło że widzę dźwięki. Splatały się i wiły się koło mnie kolorowe pasma, a ja latałam w gigantycznym ogrodzie. Potem zorientowałam się, że to nasz ogród, tylko ja jestem malutka. Na koniec coś mnie przestraszyło i się obudziłam.

– Wiesz, też mam dziwne sny… Gdzieś czytałem że zmiana otoczenia tak wpływa na człowieka. Ale tak zakręconych to nigdy nie miałem. Ciągle tylko o pracy, a raz to nawet miałem we śnie dwa życia i przełączam się między nimi na alt-tab żeby móc więcej pracować. Ale rzeczywiście, ostatnio zdarza mi się to o wiele rzadziej. To pewnie stres przedprzeprowadzkowy – wymyślił i spróbował oprzeć nogi o kominek. Prawie się udało, tylko zapomniał że krzesełko nie ma oparcia i po chwili wycierał sobą podłogę patrząc, jak Aga chichocze.

– A wiesz co? – mruknął – Spadaj.

I pokazał jej język.

 

 

Otworzyłem oczy. Zieleń pulsowała wokół mnie, ale powoli zaczęła ustępować, tylko nieliczne zielone plamki latały tu i ówdzie. Zauważyłem, że znowu mnie gdzieś przenieśli. Tym razem było to przynajmniej moje miejsce gdzie zawsze spałem. Rozpocząłem codzienny rytuał czyszczenia czułków i rozprostowywania skrzydełek. W międzyczasie prawie wszystkie kropki poznikały i została tylko jedna. Trzymała się z boku pola widzenia, jakby była nieśmiała, ale zdarzało się że nagle wyskakiwała na sam środek zasłaniając częściowo to, na co akurat patrzyłem. Skłąłem ją w myślach i rozejrzałem się za kimś, z kim mógłbym pogadać. Wokół starego jaśniacza leniwie latało kilku Wolnych. Podleciałem więc bliżej i przywitałem się.

Hej. Czy możecie mi powiedzieć, kiedy będzie zebranie Wolnych?

Witaj. Właśnie trafiłeś na jedno z nich. – usłyszałem odpowiedź.

- A dlaczego jest nas tak mało? Co się stało z resztą? Gdzie jest Ki, Bys i inni?

Już ich tutaj nie będzie – powiedział inny Wolny – postanowili opuścić to miejsce. Przeszli przez Przejście kilka szarości temu. Nie wiedzieli jak cię zabrać, więc zostawili cię w starym miejscu, tam, gdzie spałeś. W ogóle jestem Gym – przedstawił się – Razem z kilkoma Wolnymi postanowiliśmy tutaj zostać. Reszta przeniosła się w inne miejsce po tym jak jedna z Matek przestała kontrolować siebie i innych.

Takie rewelacje po prostu nie mieściły mi się w głowie. Jak Matka mogła nagle przestać kontrolować i siebie i innych? Jedyne możliwe rozwiązanie, które mi się nasuwało to szaleństwo. Kiedyś, dawno dawno temu, słyszałem że jedna z Opiekunek Roju oszalała. Reszta nie mogła przyjąć pod kontrolę wszystkich jej podwładnych i kilku zostało pominiętych. Stąd wywodzą się Wolni.

A co się stało z jej podwładnymi? Wszyscy wrócili pod kontrolę?

Nie, nie wszyscy. W zasadzie wszyscy tutaj obecni, za wyjątkiem Kyd, byliśmy do niedawna pod kontrolą.

Znam Kyd – ucieszyłem się – jest gdzieś tutaj?

Zaprowadzę cię – zaoferował się jeden z nowych Wolnych.

Polecieliśmy do miejsca Kyd. Wolny odleciał jak tylko zobaczył Kyd na miejscu, a ja z radością go przywitałem.

Co to za szaleństwo się tutaj rozpętało? – zapytałem długim powitaniu.

Wiesz, działo się tutaj naprawdę wiele, a najlepsze jest to, że wszystko przespałeś jakby nic nie było w stanie cię obudzić! Chodź, zjemy coś i opowiem wszystko co wiem.

Po jakimś czasie miałem już pełny obraz sytuacji. Gdy przynieśli mnie tutaj, byli już w trakcie szukania innego miejsca. Wcale się nie dziwię – przez nagły przyrost liczebności Bratów Roju i dużą ilość Wolnych robiło się tutaj ciasno. Przechodzili coraz częściej przez Przejście, a po kilku spotkaniach z różnymi stworami nauczyli się bronić. Kyd wspominał coś o strachu, że wzorem Matek wpływają na otoczenie pokazując w miejscu gdzie są coś, czego najbardziej boi się stwór. Działało to naprawdę dobrze, więc jedyne czego potrzebowali to Opiekunki Roju, która składałaby jaja i produkowała Pożywkę. Rozumieli też, że nie może to być zwykła Matka – bo taka próbowałaby cały czas ich kontrolować, a po zjedzeniu Pożywki od razu wpadliby w jej sidła. Więc postanowili zwalczyć ją jej własną bronią i przejąć kontrolę nad nią.

Wszyscy Wolni zebrali się koło Roju i zaatakowali wrzaskiem Opiekunkę, ale to była krótka walka – ona odpowiedziała wrzaskiem który sprawił że połowa Wolnych od razu spadła na ziemię. Ale jak szybko odpowiedziała, tak szybko zamilkła. Zaczęły się dziać dziwne rzeczy – Bracia Roju, nagle wyzwoleni spod jej władzy, zaczęli chaotycznie latać. A na tym się nie skończyło. Reszta Matek wyczuwając słabość zaatakowanej przypuściła atak na nią wrzaskiem. Udało im się przejąć większą część Bratów Roju, jednak kilku po prostu nie zdołały utrzymać w ryzach. Tymczasem napadnięta Opiekunka przestała się ruszać i dawać oznaki życia. Wtedy jeden z Wolnych zakomunikował do wszystkich o wyjściu przez Przejście i, niespodziewanie, ruszyła za nimi. Z tego co rozumiem, musiała stać się pustą powłoką bez rozkazów płynących z jej głowy. Wolni wylecieli przez Przejście, a Kyd został tylko dlatego, że przyjął na siebie pierwsze uderzenie wrzasku i długo nie mógł się pozbierać.

Kyd pokazał mi też Pożywkę – ale nie taką, jaką dotychczas widziałem. Zamiast świecącego się różu zobaczyłem zieleń. Taki sam odcień, jaki widziałem cały czas przed moimi oczami w postaci jednej plamki.

Ktoś tego próbował? – zapytałem go.

Tej Pożywki od zaatakowanej Matki? Nikt. Wszyscy wylecieli, nowi Wolni mają uraz do Pożywki, a ja po przyjęciu na siebie ataku Opiekunki boję się, że nawet po kawałeczku wpadłbym na zawsze z powrotem pod rozkazy.

No to co było zrobić, ignorując jego ostrzegawcze komunikaty przystąpiłem do jedzenia. Rozwinąłem trąbkę i zacząłem wciągać Pożywkę. Smakowała inaczej niż ta, którą pamiętam – zjadłem jedną porcję i wykąpałem się w reszcie. Cały czas byłem gotowy, by stawić opór kontroli. Ale nic się nie wydarzyło. Tylko plamka przed oczami zrobiła się jaśniejsza, ale zignorowałem to.

Następne dni upłynęły naprawdę wolno i spokojnie, więc miałem wreszcie czas, by odpocząć po wszystkich przeżyciach, zapoznać się z nowymi Wolnymi, wśród których poznałem tego, który szturchał mnie co rano – ucieszyłem się, że więcej nikt nie będzie go zmuszał do zderzania się z innymi i robienia sobie krzywdy. W międzyczasie trochę urosłem, co wywołało zdziwienie wśród wszystkich. Ale nie miałem czasu się tym przejąć, bo niedługo później nasze miejsce zaczęły wypełniać kolory.

 

 

Mimo że w piwnicy nie było wiele do zrobienia, remont przedłużał się niemiłosiernie. Chłopacy z sąsiedztwa uznali że zarobili już dość i Kamil musiał rozejrzeć się za kimś do pomocy. Niestety każdy fachowiec oglądający piwnicę doradził mu żeby zrobił to sobie sam i ulatniał się z prędkością światła. W końcu zrezygnowany Kamil zabrał się do roboty. Pomalował ściany, posprzątał kurz, wyrzucił stół i wstawił nowy, który się nie chwiał. Obrazek schował do portfela na pamiątkę. W końcu uznał że pora zabrać się za drzwi, których jak dotąd nie mógł otworzyć. Jak tylko przyjechał ślusarz, poszedł po Agę, pamiętając o tym, że obiecał jej obejrzeć każde pomieszczenie jako pierwszej (efekt przegranego zakładu). Więc stali czekając aż będą mogli wejść do pomieszczenia.

Ślusarz strasznie się męczył przy drzwiach, jego wydajność wzrosła dopiero wtedy, gdy Kamil poszedł na chwilę na górę i wrócił ze zmrożoną wódką. Obecność napoju magicznie wpłynęła na jakość i szybkość pracy i po chwili usłyszeli, że drzwi można już otworzyć. Kamil strzelił ze ślusarzem po jednym, zapłacił, odprowadził go i wrócił, żeby otworzyć drzwi do pomieszczenia, po czym puścił Agę przodem. Wszedł zaraz za nią i natychmiast poczuł, że coś jest nie tak. Powietrze falowało jakby było niesamowicie gorąco. Nagle Aga zaczęła krzyczeć i wybiegła. Kamil próbował pójść za nią, ale miał wrażenie, że nogi stopiły mu się z podłogą. Gdy spojrzał w dół, zauważył, że rzeczywiście się tak dzieje – warstewka betonu narosła mu na nogach i powoli pięła się w górę, paraliżując nogi. Zatrzymała się tuż nad kolanami.

Wtedy zatrzęsła się ziemia, a ściany zaczęły pękać. Kamil uszczypnął się raz i drugi mając nadzieję że to co się dzieje nie jest realne. Niestety, wszystko wskazywało na to że właśnie napadł go beton, a w Kartuzach rozpoczęło się trzęsienie ziemi. Ale na tym się nie skończyło. Zauważył, że ze ścian powoli wysuwają się pnącza i wszystkie ruszają w jego stronę. Poczuł, jak błyskawicznie zapuszczają korzenie w betonie na jego nogach i przesuwają go w jedno, konkretne miejsce. Ziemia zatrzęsła się ponownie i z pęknięć na podłodze wyrosła mała roślina. Roztrzęsiony obserwował jak rośnie, przekształca się i faluje, aż osiągnęła rozmiar sporego samochodu. Wtedy na samej górze pojawił się pąk kwiatowy. Zaczął błyskawicznie pęcznieć, ociekać sokiem i zmieniać kształt, aż można go było zobaczyć w pełnej krasie. Zębata paszcza obróciła się powoli i ryknęła na Kamila, a pnącza zaczęły go przesuwać w stronę wielkich, ostrych jak brzytwa zębów. Rośliny nie mają strun głosowych, przeszła mu przez głowę myśl. W końcu wrzasnął i próbował się wyswobodzić, ale pnącza trzymały go mocno, cały czas nieubłaganie ciągnąc go w stronę paszczy. Gdy roślina ugryzła go w nogę, krzyknął z bólu i zemdlał.

Obudził się w swoim łóżku i złapał się za nogę, którą złapał skurcz. Zauważył, że Aga śpi obok, ale po chwili też się obudziła – z krzykiem. Szybko złapał ją i przytulił, aż się uspokoiła.

– Noc koszmarów – mruknął – co Ci się śniło?

– Nie pa-a-miętam – załkała Aga – ale było stra-a-asznie…

– Kurde, musieliśmy ostro popić wczoraj i stąd te koszmary. Nie pamiętam nawet, jak zajechaliśmy do Poznania – zastanowił się – pewnie autobusem. Hej, no, przestań już ryczeć, jestem tu przecież. Już dobrze?

Aga kiwnęła głową i otarła łzy.

– Hej, dzisiaj się przeprowadzamy, skończyliśmy remont piwnicy – pocieszał ją Kamil – do naszego domu! Tuut! – udał dźwięk odjeżdżającego pociągu. Na tyle nieudanie, że Aga roześmiała się natychmiast. Kamil natomiast poczuł solidny ból głowy.

– Taak, to na pewno kac – zidentyfikował – a ja nawet nie pamiętam co piłem, do cholery…ciebie też tak głowa boli? – zapytał Agę. W odpowiedzi tylko kiwnęła głową i z powrotem wgramoliła się pod kołdrę. Kamil szybko poszedł w jej ślady.

 

 

Nagle, w środku dnia, znikąd pojawiły się dwa stwory. Zaczęły przemieszczać się po naszym miejscu, co rusz coś potrącając. Patrząc, jak poruszają się coraz wolniej, zrozumiałem, że Matki zaczęły się bronić przed domniemanym agresorem. Siedziałem w miejscu, a kropka przesunęła się na mniejszego z nich. Zrozumiałem, że bąbelek pokazuje mi cele ataku, a może nawet jego źródła? Skupiłem się i zobaczyłem kilka zielonych kropek w miejscu, gdzie był Rój. Były połączone z kropkami na górnej części stworów, które znalazły się w naszym miejscu. Zobaczyłem, jak matki pompują strach w mniejszego z nich, który nagle rzygnął całą gamą kolorów w ich stronę i zniknął z pola widzenia. Potem zobaczyłem jak drugi próbuje walczyć ze strachem w jego umyśle przemieszczając się coraz bliżej Roju, a Opiekunki widząc trudności wysłały mu potężną porcję bólu. Stwór w odwecie, tak jak poprzedni, wyrzucił z siebie strumień kolorów, które przeniknęły wszystko co znalazło się w pomieszczeniu i znikły. On sam jednak nie wybiegł jak poprzedni – upadł i leżał jakby był martwy. Matki, zadowolone takim obrotem spraw, wróciły do taplania się w Pożywce. Pozostały jednak czujne – cały czas widziałem nitki połączeń.

Pomyślałem, że sam mogę spróbować nawiązać połączenie. Zobaczyłem, jak z moich czułków wysuwa się nić – nie nitka, jak w przypadku Matek, ale naprawdę solidna nić – i łączy się z jego górną częścią…głową? Natychmiast zalał mnie strumień, nie, rzeka informacji, które osiadły w mojej głowie. Zabrałem wszystko z ostatnich piętnastu…minut? Obudziłem go i kazałem mu wyjść i zaprowadzić mnie do drugiego stwora. Posłusznie zabrał mnie tam, gdzie leżał drugi osobnik. Otworzyłem drugie połączenie. Natychmiast zrozumiałem, że drugi ma funkcję Matki, ale niezwykłej – nie tylko wydawała polecenia, ale i przyjmowała polecenia. Pojąłem też, jak te stwory są potężne i słabe zarazem – niszczyły rzeczy wielokrotnie od siebie większe, ale nie byli przygotowani na prosty kontakt. Głowa zaczęła mnie boleć od przyjmowania nadmiaru nazw. Więc, ludzie…zmienili swoje miejsce, byli gigantyczni, znali nazwy których nie potrafiłbym nawet nadać, a co dopiero zapamiętać i ogólnie potrafili wiele, a mimo to manipulowałem nimi jak chciałem. Oprócz tego, szybkie poszukiwania w ich umysłach pokazały, że będąc bardzo podobni z wyglądu, wewnętrznie bardzo się różnią: umysł większego z nich był nastawiony na przyszłość i związane z nią ciągi niezrozumiałych mi znaków, a mniejszy żył chwilą i jego (jej?) umysł zajmował się głównie swoimi emocjami. Czując, że długo już nie będę w stanie podtrzymać połączenia, wyczyściłem ostatnie piętnaście minut z głowy mniejszego stwora, po czym jeszcze pięć, bo był zaatakowany jako pierwszy. Zamknąłem ich umysły na widok wejścia do naszego miejsca, by nigdy go już nie zobaczyli, poleciłem im wrócić tam, gdzie czują się najlepiej. Natychmiast zaczęli się przemieszczać, a ja poleciałem spać.

 

 

Zwożenie rzeczy do nowego miejsca to udręka, pomyślał Kamil. Kłopoty, kłopoty i jeszcze raz kłopoty. Trzeba uważać, żeby nie uszkodzili Ci mebli, cholera, dobrze przynajmniej, że mamy kogoś znajomego do pomocy. Szkoda, że Michał nie miał czasu, ale przynajmniej Adam nam pomoże.

Droga została wyrównana, ale ciężkie koła ciężarówki już pokazały na co je stać i zostawiły głębokie bruzdy w ziemi tuż przy domu. Razem z Adamem i kilkoma chłopakami do pomocy rozładowywali meble i ustawiali je w mieszkaniu.

Zobaczyłem kolory, czy też, usłyszałem hałasy, i poleciałem zobaczyć co się dzieje. Ludzie wchodzili do domu razem z różnymi ciężkimi rzeczami i pokazywali sobie wzajemnie gdzie je postawić. Przysiadłem sobie na ścianie i obserwowałem, jak się męczą. W tych stworach jest potencjał – chciałbym kiedyś choć przez chwilę być jednym z nich. Zobaczyłem jak część ludzi ustawia się w linii i odbiera jakieś papierki – to są chyba te pieniądze, o których cały czas myślą – po czym część z nich wychodzi. Został jeszcze jeden, który trochę porozmawiał ze znanym mi już większym stworem i poszedł.

– No, to dzisiaj pierwsza noc w nowym domu! – zawołał Kamil radośnie. Podszedł do Agi, wziął ją na ręce i z radości przeniósł ją przez próg.

Obserwowałem, jak większy stwór łapie mniejszego i myślałem że walczą, ale krótkie połączenie uświadomiło mi, że to radość. Patrzyłem na ich radość, i sam też czułem się zadowolony – otworzyłem się na nią i pozwoliłem, by mnie wypełniła. Nagle większy z nich błyskawicznie się poruszył i uderzył w miejsce, gdzie się znajdowałem. Poczułem ból.

– Co tak rąbiesz? – zapytała Aga.

– Robala zabiłem…

Czując, że zostały mi tylko chwile, otworzyłem jedno z połączeń najszerzej jak umiałem i sam zacząłem się nim przeciskać. Obejrzałem się na swoje spłaszczone ciało, wygięte nogi i połamaną trąbkę, ale nie czułem ani żalu, ani gniewu. Cieszyłem się, ekscytowałem się swoimi przyszłymi nowymi możliwościami. Połączyłem się z mniejszym stworem.

– Hej, Aga…wszystko w porządku? Halo! Tu Ziemia! – wydarł się Adze do ucha Kamil. Spojrzała na niego, a on się uśmiechnął. Ona odwzajemniła uśmiech – jak jeszcze nigdy dotąd.

 

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

'Droga przez Przejście była trudniejsza niż się spodziewałem. Trzeba było wybierać ostrożnie drogę, zły wybór mógł skończyć się utknięciem. Badałem każdy zaułek, każde pęknięcie, wiedząc, że moje życie zależy od tego jaką drogę wybiorę.' - za dużo tej "drogi" jak na trzy sąsiednie zdania.

"Poruszało się w sposób powodujący drżenie czułków, które nie było spowodowane tym, co czuję." - nie wiem o co chodzi w tym zdaniu

"odrętwiony." - odrętwiały?

Generalnie tekst spoko, poziom języka pozostawia trochę do życzenia, ale praca z redaktorem chybaby pozwoliła to wyeliminować. Pomysł może mnie nie urzekł... ale nie jest wcale zły:) Nie stawiam oceny bo nie wiem czy to Twoj debiut, i ile masz lat.



Niestety nie mogę już poprawić tej "drogi" i "odrętwionego". To debiut, więc mam nadzieję, że poziom języka z czasem sie poprawi jak już nabiorę doświadczenia.

Dziękuję za przeczytanie :) Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka