- Opowiadanie: paulttrogue - Paul T. T. Rogue - TEORIA UNIFIKACJI - Część trzecia i ostatnia

Paul T. T. Rogue - TEORIA UNIFIKACJI - Część trzecia i ostatnia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Paul T. T. Rogue - TEORIA UNIFIKACJI - Część trzecia i ostatnia

Wiesz, podobasz mi się! – wyznała Natalia patrząc Szymonowi prosto w oczy. – To tylko formalność, ale muszę zapytać: przystajesz do „Kręgu Wskrzeszonych"? Zastanów się dobrze, jeśli powiesz „tak", nie będzie już dla ciebie odwrotu!

– A jak powiem „nie"?

– Lubisz igrać z ogniem, co?

Szymon przesunął czubkiem kciuka do połowy spalonego skręta między palcami. Spojrzał wymownie na wystający odrobinę dalej żar.

– Ogień to mój element!

– Tak, wiem… ale jeśli myślisz, że będziesz mógł nas, albo przynajmniej mnie, szantażować twą wiedzą o „Kręgu Wskrzeszonych" to się grubo mylisz. Wystarczy jedno słowo – moje lub kogoś innego z kręgu – a policja weźmie cie tak na spytki, że jeszcze będziesz sobie życzył śmierci…

– Grozisz mi?

– Ostrzegam, po przyjacielsku. Jesteśmy bardzo wpływowi. – Natalia nie spuszczała Szymona z oka. – A poza tym nigdy sam nie rozgryziesz teorii unifikacji!

– Nic o niej nie wiesz. To była tylko podpucha, żeby mnie tu zwabić!

– Sprytnie, ale nie myśl, że wyjawię ci cokolwiek, dopóki nie zgodzisz się do nas przystać!

Szymon zaklął w myślach. Zamierzał wyciągnąć z czarownicy jak najwięcej na temat „Kręgu Wskrzeszonych" oraz ich wiedzy. Wiedział, że walcząc z okultystami nawet na pierwszy rzut oka najbardziej błaha informacja może się później okazać na wagę złota.

– Zróbmy mały deal, okay? Ja poczęstuje cie moimi wiadomościami, a ty dasz mi skosztować waszej wiedzy o teorii unifikacji.

Czajnik zaczął gwizdać.

Natalia bez słowa wstała od stołu i skierowała się do kuchennej wnęki.

Nie mam już zbyt wiele czasu…, pomyślał Szymon i, jak tylko dziewczyna odwróciła się do niego plecami, skorygował nieco pozycje leżącego obok niego na noża. Chciał móc uderzyć w każdej chwili.

– W porządku! – Czarownica wracała trzymając w ręku nakryty talerzykiem kubek. – Ty zaczynasz.

– Na świecie wszystko porusza się cyklicznie. Ludzie stają raz po raz przed tym samym problemem, dopóki go nie rozwiążą.

– Chcesz mi naprawdę wciskać teraz jakieś filozoficzne kity? Powiedz, co wiesz o unifikacji!

– Spokojnie… Obliczyłem z własnych doświadczeń, że faza trwa około dziewięciu lat. Jeśli człowiek taki problem jednak rozwiąże, przechodzi on do następnej fazy… do trudniejszego problemu na jego drodze…

– Co to będzie, wykład o biorytmach?

Szymon sięgnął myślami wstecz. Pogrzebał w mózgu starając się odnaleźć wspomnienia z notatek spalonych na krótko przed autohipnozą. Pamiętał, że zapisał swego czasu dużo o cyfrze dziewięć.

– To nie przypadek, że długość cyklu to właśnie dziewięć lat. Dziewiątka to cyfra ewolucji.

– Możesz nieco konkretniej? – zainteresowała się Natalia.

– Siły ludzkiego mózgu rosną i opadają z częstotliwością dziewiątki. – Szymon mówił powoli, jakby recytował dawno zapomniany wiersz. – Oczywiście jednostki nie są stworzone przez ludzi, jak na przykład godziny, lecz pochodzenia czysto naturalnego: dni i lata. Na końcu każdego cyklu, małego i dużego, każdy człowiek staje przed egzaminem. Jeśli go nie zda wchodzi w okres stagnacji, ale jeśli się nań przygotuje i zda egzamin, ewoluuje dalej. Jego siły rosną tak, aby mógł wkrótce stawić czoło kolejnemu wyzwaniu.

– Rozumie, ale czemu dni i lata, czemu nie tygodnie albo miesiące?

– Tydzień to siedem dni… i nic więcej. W tym rytmie większość ludzi pracuje i odpoczywa. Ale to nie jest rytm narzucony nam przez naturę. Podobnie miesiące!

– A fazy księżyca?

– Bez wątpienia one też mają wpływ na ludzi, ale o wiele mniejszy niż ziemia. To już od stuleci był wielokrotnie powtarzany przez uczonych błąd: prawdy nie należy szukać w kosmosie, lecz tu na ziemi. To ziemia decyduje czy jest dzień czy noc, i czy jest ciepło czy zimno…

– I słońce.

– Racja. Przypuszczam, że aktywność słońca również ma wpływ na naszą ewolucje! Że jakaś trzecia częstotliwość nakłada się na te dwie… Niestety nie poczyniłem jeszcze odpowiednich badań.

– Ciekawe, nie powiem. Ale co z tego? – Natalia wzruszyła ramionami. – Jak twoja teoria pomoże nam zrozumieć wszechświat i rządzące nim siły?

– Bardzo prosto: wiedząc o tej częstotliwości, każdy człowiek może przygotować się na swój własny egzamin, zdać go i rozwijać się dalej. Może bardzo szybko ewaluować, jeśli zda swe egzaminy, a szczególnie te duże – co dziewięć lat. Większość ludzi żyje w ewolucyjnej stagnacji…

– Bo nie wie, jak takie egzaminy rozpoznać?

– Właśnie!

– A ty wiesz?

– Wiem. – zablefował Szymon.

– Jak?

– Myślę, że teraz twoja kolej. – Szymon zdjął talerzyk z kubka, odstawił go swej prawej stronie – po lewej leżał nóż -, a następnie zdmuchnął unoszącą się nad herbatą parę.

– Nie możesz uchylić przynajmniej rąbka tajemnicy?

– Niech będzie. – Westchnął. – Na przykład: ja. Ja ewoluuję rozwijając mój talent telepatyczny. Jestem pewien, że zdając kolejne egzaminy uda mi się w końcu komunikować z innymi ludźmi, zamiast ich tylko czytać. Może będę nawet umiał wszczepiać go ich mózgów własne myśli… albo może będę w stanie zbudować coś w rodzaju bezprzewodowej sieci informacyjnej, mentalnej zamiast komputerowej… Nie jestem nawet w stanie w pełni oszacować potencjału, który się przed ludzkością otworzy.

– Czyli chodzi o polepszanie własnych talentów, tak?

– A może chodzi tu o przeznaczenie?

Szymon zastanowił się krótko. Tego aspektu jeszcze nie przemyślał, „Przeznaczenie" należało bezsprzecznie do aspektów spirytystycznych.

– Nie posuwał bym się co prawda aż tak daleko, ale to przemyślę. Po prostu nie podoba mi się myśl, że ludzie nie decydują sami o własnym losie… No ale teraz naprawdę twoja kolej!

– Niech będzie. – Natalia oblizała zmysłowo wargi. – Mój posmak wiedzy nie będzie aż tak skomplikowany, ale za to bardziej przydatny w życiu codziennym: Krew jest wierniejsza niż powietrze!

– Sorry, nie załapałem.

– Otóż, może wpadłeś na pomysł mnie okłamać? Tylko powiedzieć, że przystajesz do „Kręgu Wskrzeszonych", a potem, gdy się już dowiesz wszystkich naszych tajemnic…

– Nie! – przerwał Szymon.

– Inaczej mówiąc: może wpadłeś na pomysł złożyć nam obietnicę „z powietrza"? Nic z tego nie będzie. Prawdziwa obietnica musi być przypieczętowana krwią. Tylko wtedy można być pewnym jej dotrzymania, bo gdy zaprzesz się własnej krwi, ona zaprze się ciebie. Umrzesz w przeciągu roku!

– To działa?

– To wielokrotnie sprawdzona metoda. Bractwo krwi to nie są puste słowa – tacy ludzie zawsze mogą na sobie polegać! Wiec jak? Jesteś z nami, czy przeciwko nam?

– Jak powiem „tak", będę musiał sobie rozciąć rękę?

– Wtedy ja rozetnę moją. No, chyba że wolisz dokonać rytuału okolicznościach w bardziej… intymnych? – Niedwuznaczny uśmiech Natalii wywołał mrowienie w kroczu Szymona.

Czas działać. Szymon podniósł do ust kubek świeżo zaparzonej herbaty udając, że musi się zastanowić. Mimo iż trzymał go za uchwyt czul promieniujące od cieczy gorąco. Niespodziewanie chlusnął wrzątkiem dziewczynie w oczy.

Zaskoczona Natalia próbowała osłonic się rękoma.

Za późno.

Gorąca herbata sparzyła jej twarz. Wrzasnęła z bólu podnosząc się jednocześnie z krzesła.

Szymon był już na nogach. Ściskając nóż w lewej dłoni podskoczył na krok od krzyczącej i posłał ją dobrze wycelowanym sierpowym nieuzbrojonej ręki na parkiet.

Chwycił za stojące na desce do prasowania żelazko. Przewód był za krotki wiec przysunął Natalie kopniakiem kawałek bliżej. Dopiero wtedy usiadł okrakiem na osłaniającej twarz rękoma i bełkoczącej coś czarownicy.

– Cicho! – zarządził uderzając ją w uzbrojoną w nóż ręką w podbródek – ostrze trzymał skierowane ku górze by jej nie skaleczyć.

Natalia sflaczała na moment.

Wykorzystał tą chwilę, by zdjąć jej ręce z twarzy i położyć na podłodze, po obu stronach jej głowy. Potem przygniótł jej łokcie kolanami do parkietu, a następnie spoliczkował dziewczynę na otrzeźwienie.

Zamrugała, a potem zaczęła wierzgać jak byk na rodeo, chcąc zrzucić z siebie jego ciężar.

– Spokój, chcę tylko paru odpowiedzi. – Zdawało mu się, jakby się cofnął w czasie o dziewięć lat.

Nie usłuchała.

– Jak się nie uspokoisz, posmakujesz noża.

Ta groźba odniosła zamierzony skutek. Rozszerzone strachem źrenice Natalii spojrzały mu prosto w oczy. Widział jak pod jej skorą pęcznieją pierwsze bąble poparzenia.

– Ty żmijo! – wysyczała.

– Zamknij pysk! To ty jesteś żmija. Najpierw wabisz mnie w pułapkę – egzamin, przez który o mało bym nie wykitował -, zabijasz mojego kolegę… a na koniec masz czelność pytać mnie, czy dołączę do grupy psycholi mordujących ludzi.

– Ty nic nie rozumiesz, ci ludzie nie giną na marne. Oni ponoszą ofiarę dla dobra ludzkości.

– Jasne. Tylko czemu to właśnie oni, a nie wy? I kto, do kurwy nędzy, dał wam prawo za nich decydować?

– Ludzie potrzebuję kogoś mądrzejszego, kto ich prowadzi… kogoś, kto wskażę im drogę. Inaczej zagubią się w chaosie.

– Taaa… i to właśnie wy jesteście ci najmądrzejsi – „WSKRZESZENI"! – Szymon wypluł ostatnie słowo.

– Posłuchaj…

– Nie, zamknij się. Mam dość twej faszystowskiej gadki! – Szymon podniósł znacząco żelazko nad głowę. – Mów: kto jeszcze jest w to zamieszany?

– Spadaj, nic nie powiem!

Szymon opuścił żelazko powoli na twarz Natalii.

Najpierw krzyczała ze strachu. Potem, kiedy gorąca powierzchnia żelazka pocałowała jej wargi równocześnie parząc czubek nosa, wrzasnęła z bólu.

Gdy Szymon odjął żelazko od twarzy czarownicy, jej krzyk przeobraził się w jęk ulgi, a potem w płacz.

Patrzył bez współczucia na wstrząsaną spazmatycznymi dreszczami Natalie.

– Kto JESZCZE jest w to zamieszany?

Dziewczyna siorbnęła. Najwyraźniej chciała coś powiedzieć, ale z jej gardła wydobył się tylko niezrozumiały charkot. Przy okazji Szymon zauważył, że brakowało jej części zarówno dolnej jak i górnej wargi. Zdezorientowany zajrzał pod żelazko i znalazł je tam. Czerniejąc rozprzestrzeniały swąd spalonego ludzkiego mięsa. Znał go aż za dobrze.

– Pytam ostatni raz: KTO JESZCZE…?

Natalia nawilżyła językiem szczątki ust. – Jest nas wielu… nie znam wszystkich.

– Bzdury. Działalność taką, jak wasza, trzeba trzymać w tajemnicy. Im więcej członków klubu tym większe prawdopodobieństwo wpadki… Gdzie jest lista?

– Jaka lista?

– Nie rób mnie za chuja, bo nie dasz rady. Chcę listę członków „Kręgu Wskrzeszonych"! – Szymon zbliżył ponownie żelazko do twarzy Natalii tak, aby mogła czuć promieniujące od niego gorąco. Tym razem celował wyżej.

– Widzisz te kawałki mięsa? – zapytał. – To zostało z twoich warg. A teraz wyobraź sobie, że obok mogą się znaleźć twoje oczy…

– Czekaj! – Jej głos drżał od wypełniającego ją strachu. – Lista jest pod parkietem! Pod stołem jest luźna klepka. Mniej więcej po środku…

Szymon zamyślił się na chwilę.

– Dobra, sprawdzę. A ty ani rusz. – ostrzegł odkładając żelazko poza zasięgiem jej rąk. Potem zajrzał beznamiętne w Natalii rozszerzone przerażeniem źrenice i dodał: – Bo jak spróbujesz jakiś sztuczek, to obiecuje ci: pożałujesz, że się urodziłaś… jasne?

– Jasne.

Z nożem w ręce Szymon zszedł z Natalii – obserwował katem oka jak dziewczyna dotyka ostrożnie poparzonej twarzy – a sam zaczął obmacywać parkiet pod stołem kuchennym.

Jest. Używając noża podważył obluzowaną klepkę. Pod nią znalazł wydrążony w betonie schowek, a w nim sześć spiętych gumką zeszytów. Nadal nie spuszczając oka z czarownicy wyjął je, zdjął gumkę i zajrzał do pierwszego. Zaraz na drugiej stronie znalazł poszukiwaną listę. Składała się z dwunastu nazwisk. Jedno z nich było przekreślone, ostatnie poprzedzało imię „Natalia".

– Macie się za dwunastu apostołów czy jak? – zapytał Szymon sięgając wolną ręką w górę i odkładając zeszyt z listą na pulpit stołu nad nim.

– Jeden z nas niestety ostatnio zmarł…

– I zamiast go wskrzesić poszukaliście sobie od razu nowego towarzysza broni? – zakpił Szymon.

– To był wypadek.

– No jasne! – Szymon otworzył drugi zeszyt. Rzucając od czasu do czasu okiem na Natalię wertował go kartka po kartce. Wszystkie, jak jedna, zapisane były drobnym maczkiem. Tu i owdzie wśród tekstu widniały szkice i obskurne obrazki. Symbole geometryczne przeplatały się z formułami chemicznymi i matematycznymi równaniami, gdzieniegdzie tracąc się w rzędach znaków przypominających astrologiczne odpowiedniki planet układu słonecznego. Odręcznie wykonane rysunki przedstawiały bez wyjątku ludzi i zwierzęta. Widoki z zewnątrz były rzadkością, częściej spotykane były przekroje anatomiczne, ale najczęściej zbliżenia części ciała i organów wewnętrznych. Wszystkie schematy otaczała cała chmara odnośników opisanych fachowymi nazwami z psychologii i medycyny. Wśród przedstawianych organów królował bezsprzecznie mózg.

Wiedziałem, że to nie ma nic wspólnego z duchami!, pomyślał Szymon z satysfakcją odkładając ten i resztę zeszytów w ślad pierwszego. Postanowił przyjrzeć się ich zawartości w spokoju.

Jego uwagę zwrócił lekki połysk w skrytce pod podłogą. Sięgnął doń ponownie ręką i wymacał pistolet. Schował broń w kieszeni kurtki, po czym wydostał się na czworakach z pod stołu i wyprostował się.

– Wstawaj! – polecił wyciągając prawą rękę w kierunku Natalii. – Nie okłamałaś mnie, więc wybaczam ci, co się stało na cmentarzu.

Spojrzała na niego podejrzliwie, ale w końcu chwyciła ociągając się wyciągniętą w jej kierunku dłoń.

Jednym szarpnięciem Szymon pociągnął czarownicę na nogi wyprowadzając jednocześnie celujące w jej brzuch pchnięcie nożem.

Dziewczyna jęknęła głucho, gdy ostrze zagłębiło się w jej trzewiach.

Złapała obiema dłońmi za rękę Szymona próbując za wszelką cenę wyciągnąć z siebie nóż.

Ze stoickim spokojem położył drugą rękę na trzonku i wepchnął nóż jeszcze głębiej w jej ciało.

– JA wybaczam ci wszystko… – wyszeptał niemal czule – ale tego, co zrobiliście niewinnym ofiarą waszych eksperymentów, nie można wybaczyć. A już na pewno nie można dopuścić, byście to zrobili innym ludziom!

Szymon czuł, jak pod dziewczyną uginają się kolana. Wbił w nią nóż po sam trzonek – jego ręce skąpane były po łokcie we krwi -, tak jak nauczył się tego w Japonii, po czym ciął najpierw ku górze, w kierunku mostka, a potem, tuż przed jego osiągnięciem, w bok.

Gdy cięcie było gotowe, puścił nóż jedną ręką, po czym odepchnął nią Natalie od siebie, równocześnie wyciągając zakrwawione ostrze z jej brzucha.

Pozbawiona podpory dziewczyna zatoczyła się jak pijana, a następnie runęła na kolana. Kurczowo próbowała powstrzymać wylewające się z niej wnętrzności. Jej oczy wypełniły się niedowierzaniem.

– Tak, ty naprawdę umierasz… zobaczymy, czy ktoś z twoich braci i sióstr krwi da radę cię wskrzesić… – rzucił przez ramie szyderczo Szymon zbierając ze stołu zeszyty. – A ty nie jesteś ciekawa?

Idąc w kierunku zlewozmywaka, gdzie zamierzał się umyć, przystanął, odwrócił się i splunął z pogardą w kierunku leżącej na boku dziewczyny usilnie starającej się wepchnąć zaplątane wokół jej palców kiszki z powrotem do jamy brzusznej. Zastanowił się, czy powinien podpalić mieszkanie czarownicy na odchodnym, aby zatrzeć ślady. Był pewien, że znalazłby tu wszystko konieczne do skonstruowania prowizorycznej bomby zapalającej z opóźnionym zapłonem. Zdecydował się jednak nie ostrzegać innych „Wskrzeszonych", że i z nimi zamierza się porachować.

 

Nie miał dużo czasu. Musiał działać szybko, jeśli nie chciał, aby ostrzeżeni losem Natalii psychopaci przygotowali się na jego wendetę.

Gdy Natalia nie pojawi się an Uniwerku, dowiedzą się… prędzej czy później. Postanowił najpóźniej w poniedziałek skreślić ostatniego ze „Wskrzeszonych" ze swojej listy.

Resztę soboty Szymon spędził na przygotowaniach. Jego pierwszym ruchem było zidentyfikowanie za pomocą internetu swoich celów. Okazało się, że wszyscy „Wskrzeszeni" z wyjątkiem jednego są zaawansowanymi studentami lub nawet asystentami medycyny albo psychologii – wszyscy, nie licząc Natalii, mieli nawet własne biura. Wyjątkiem był mężczyzna o imieniu Piotr – nie tylko z powodu jego imienia Szymon przypuszczał, że to przywódca psychopatów. Piotr piastował wysokie stanowisko na wydziale medycyny i dysponował własną sekretarką. Szymon pogrzebał głębiej i odkrył, że w zeszłym roku wszyscy „Wskrzeszeni", wraz z Natalią oraz martwym członkiem kręgu, uczęszczali jeszcze na zajęcia kółka parapsychologicznego, które było prowadzone właśnie przez Piotra. Przed pół rokiem kółko to zostało oficjalnie rozwiązane. W rzeczywistości – jak domyślał się Szymon – zeszło do podziemia.

Chcąc znaleźć potwierdzenie zeznań Natalii poświęcił godzinę na poszukiwania faktów o „Wskrzeszonych" w deep web; internecie nieosiągalnym przez Google.

Niczego nowego nie odkrył.

Mimo to Szymon był zadowolony z wyników. Postanowił, że najpierw wróci do domu, by przed akcją trochę odpocząć. Przebrawszy się na wszelki wypadek w tanim sklepie z odzieżą na wagę – szeroki beżowy płaszcz miał skryć nadal opinające jego nadgarstek kajdanki – skontrolował ulicę, przy której mieszkał od niedawna razem z Maćkiem. Jego ostrożność okazała się uzasadniona, gdy w bocznej uliczce odkrył parę tajniaków siedzących w srebrnym BMW i obserwujących bramę prowadzącą na otoczone budynkami podwórze, skąd można było się dostać do tylnego wejścia zdezelowanej kamienicy, na poddaszu której mieścił się jego pokój. Podczas gdy kierowca palił ze znudzoną miną papierosa, jego towarzysz na siedzeniu obok drzemał.

Udając przechodnia Szymon poszedł dalej.

Przed głównym wejściem do budynku stała podejrzana furgonetka. W jej kabinie siedział co prawda tylko jeden tajniak, ale Szymon podejrzewał, że we wnętrzu transportera czeka na sygnał do ataku co najmniej czterech dalszych.

Przechodząc obojętnie obok wozu ze skrętem w dłoni nie mógł oprzeć się pokusie sprawdzenia mentalną sondą wnętrza furgonetki. Tak jak przypuszczał, trafił na gniazdo szerszeni. Uczucia znajdujących się we wnętrzu transportera ludzi dominowała nienawiść. Spróbował sięgnąć głębiej, ale narastający ból głowy nakazał mu odwrót – nie zamierzał wpaść z powodu krwawiącego nosa. Cała sytuacja przypominała Szymonowi jego ucieczkę z Polski przed dziewięciu laty.

Tylko, że teraz to ja jestem myśliwym!, stwierdził powtarzając w głowie na okrągło nazwiska i numery biur swych celów.

Noc spędził w przytułku dla bezdomnych.

W niedzielę rano kupił sobie mocną kawę i przystąpił do przygotowań natury praktycznej. Pojechał do znajdującego się na obrzeżach Krakowa kompleksu handlowego i nabył tam dwie krótkie, ale szerokie tulejki aluminiowe, komplet śrub z podkładkami i nakrętkami, tanią piłę do metalu, wiertarkę oraz zapas pierścieni metalowych, jak i z waty szklanej. Potem zaopatrzył się jeszcze w perukę oraz profesjonalny zestaw make-up. Na koniec zakupił w sklepie z bronią dodatkowy magazynek Beretty – internet pozwolił mu rozpoznać pistolet – i podręczny taser. Przepłacony sowicie sprzedawca nie stawiał niewygodnych pytań.

Szymon mgliście pamiętał z czasów swego pobytu na Haiti przepis na wyrób prowizorycznego tłumika. Siedząc w kabinie miejskiej toalety dokonał niezbędnych prac. Najpierw przeciął jedną tulejkę na pół, a potem wywiercił w jednej połówce, z zamkniętej strony, dziurę wystarczająco szeroką by mogła przepuścić kulę. Następnie nawiercił tulejkę czterokrotnie, w równomiernych odstępach, od drugiego końca. Od tej samej, otwartej strony wypełnił ją na przemian pierścieniami z metalu i waty szklanej, aż była prawie pełna. Na koniec nałożył tulejkę szerszym końcem na lufę Beretty i przymocował do pistoletu za pomocą przekręconych przez cztery dziurki śrub i nakrętek. Wiedział z doświadczenia – trup kapłana voodoo z Port-au-Prince i jego ochroniarze potwierdziliby to z pewnością, gdyby nie byli martwi -, że w ten sposób skonstruowany tłumik traci swe właściwości już po siedmiu do dziesięciu strzałach. Jako, że miał ich w sumie trzydzieści, skonstruował z pozostałej połowy oraz całej drugiej tulejki jeszcze trzy tłumiki. Zadowolony stwierdził, że majsterkowanie za każdym razem daje coraz lepsze rezultaty.

Posilił się kolejną kawą i przeszedł w myślach jeszcze raz swój plan. Nie znalazł żadnych niedociągnięć, więc zaczął się nudzić. Najchętniej pogrążyłby się w lekturze zdobytych w mieszkaniu Natalii zeszytów, zgłębiając tajniki teorii unifikacji, zdecydował się jednak jeszcze poczekać. Widział, że lektura prawdopodobnie pochłonie go bez reszty, a nie widział żadnych szans by zdążyć zgłębić wiedzę zawartą w zeszytach w ciągu jednego popołudnia.

Muszę tam być ciałem i duchem! Nie pozwolę, by ci psychole nadal mordowali niewinnych! Szymon postanowił zgładzić wszystkich „Wskrzeszonych" za jednym zamachem. Na samą myśl, co znajomi Natalii robili niewinnym ludziom, aż palił się do akcji. Musiał jednak odczekać, aż wszyscy znajdą się w jego zasięgu – do poniedziałku. Na pierwszy ogień miał iść, Piotr. Zabijając przywódcę przywódcę „Wskrzeszonych" Szymon miał nadzieję uciąć głowę Hydrze i w razie jakiegoś niepowodzenia zyskać w ten sposób na czasie, by odnaleźć i zlikwidować resztę.

Po kolejnej nocy w przytułku – tym razem wybrał inny -, zaraz z rana zadzwonił na uniwersytet i dał się połączyć z biurem Piotra.

Tak jak się spodziewał odebrała jego sekretarka.

Wytłumaczył jej, że jest studentem psychologii i dzwoni w ważnej sprawie do profesora, który nigdy by jej nie wybaczył, gdyby go nie poinformowała o historii Szymona, kobieta połączyła go z Piotrem. Przedstawił się przy pomocy wybranego wcześniej na chybił trafił z internetu nazwiska innego studenta psychologii z pierwszego roku. Jego przynętą była wymyślona przy niedzielnej kawie opowieść o ukazującym się w jego mieszkaniu duchu kobiety, która przed rokiem tam zmarła. Dodał, że tylko on widzi zjawę. Jego znajomi, których już dawno poprosił o świadectwo swej poczytalności, traktują go od tego czasu jak trędowatego. Na koniec wytłumaczył, że nie uważa się za wariata, i że słysząc o zainteresowaniach profesora niewyjaśnionymi zjawiskami pragnie zasięgnąć w tej sprawie jego opinii. Gdy wspomniał jeszcze o znajdujących się w jego posiadaniu zdjęciach ducha, przywódca psychopatów w końcu połknął haczyk. Szymon umówił się z Piotrem na piętnastominutową rozmowę jeszcze w ten sam dzień, w czasie przerwy obiadowej.

Rozłączył się i zatarł ręce.

Idzie jak po sznurku.

Nie zwlekając spakował swe rzeczy, a następnie pojechał na uniwersytet. Uprzednio wyrwał z pierwszego z zeszytów Natalii listę członków „Kręgu Wskrzeszonych". Miał zamiar zostawić ją dobrze ukrytą w biurze Piotra, aby policja – znajdując łączący nazwiska na liście wspólny mianownik: kółko parapsychologiczne – mogła dotrzeć po nitce do kłębka. Wiedział, że ryzykuje. Ale jako że biura wszystkich jego celów znajdowały się w tylko w dwóch rożnych, niedaleko od siebie położonych budynkach uniwersyteckich, szacował, że zlikwidowanie wszystkich psychopatów nie zajmie mu więcej niż godzinę.

Zanim przystąpił do akcji, zrobił obchód od biura do biura tak, aby bez problemów trafić od jednego celu do drugiego oszczędzając na czasie. Dopiero potem ruszył na umówione spotkanie.

Gdy zamknęły się za nim drzwi biura Piotra, a ten podszedł do niego z wyciągniętą ręką, Szymon wyciągnął z kieszeni płaszcza pistolet z przykręconym do lufy tłumikiem i strzelił mężczyźnie dwa razy w pierś.

Złapał ciało, zanim zdążyło narobić hałasu przewracając meble. Ułożył je delikatnie na podłodze, a potem przyłożywszy lufę Beretty Piotrowi do skroni strzelił mu jeszcze raz w głowę – dla pewności.

Tłumik znakomicie spełniał swe zadanie. Mimo to Szymon zdecydował się oszczędzać kule.

Przeszukał pośpiesznie biuro Piotra – wnioskował, że przywódca „Kręgu Wskrzeszonych" powinien dysponować notatkami sięgającymi głębiej niż zeszyty Natalii – nie znalazł jednak niczego związanego z teorią unifikacji, ani nawet czegokolwiek tylko powierzchownie przypominającego zapiski czarownicy.

Po pięciu minutach stwierdził, że brak mu czasu an dokładniejsze poszukiwania. Schował listę „Wskrzeszonych" pod górną szufladą biurka Piotra po czym najzwyczajniej w świecie wyszedł z jego biura. Na odchodnym oznajmił sekretarce, że jej szefa nie ma dla nikogo przez następną godzinę, po czym ruszył w kierunku następnego biura na swojej liście.

Najpierw jednak przecharakteryzował się w toalecie za pomocą peruki i make-up.

Na swój następny cel zużył tylko dwa pociski. Zapukał, wszedł jakby nigdy nic, zbliżył się na odległość paru kroków do siedzącego za biurkiem, zdumionego jego wizytą mężczyzny, a na następnie strzelił mu w pierś. Akcję zakończył profilaktycznym strzałem w głowę – coup de grâce.

Wychodząc zamknął biuro znalezionymi przy trupie kluczami. Wyrzucił je do śmietnika po drodze do następnego biura.

Powtórzył wszystko jeszcze trzy razy – tylko raz się zawahał widząc przed sobą trzydziestoparoletnią kobietę przy obiedzie, ale we końcu i ją zastrzelił, gdy po chwili wahania rzuciła się na niego z nożem i widelcem w rękach.

W międzyczasie wymienił tłumik na drugi i opuścił Collegium Medicum przy ulicy św. Anny głównym wejściem.

Mżyło.

Udając turystę obszedł stare miasto Plantami, aż dotarł do Collegium Novum. W skład znajdującego się tam wydziału filozofii wchodził również instytut psychologii – Szymona następny cel.

Miał nadzieje, że nawet jakby wieść o amoku na Uniwersytecie Jagielońskim rozprzestrzeniła się szybciej niż się spodziewał, „Wskrzeszeni" nie domyślą się od razu, że to właśnie na nich poluje morderca.

Na psychologii powtórzył ten sam scenariusz, co na medycynie, jeszcze cztery razy, przy czym zużył kolejne dwa tłumiki.

Zostało już tylko dwoje do sprzątnięcia!

Nieprzypadkowo wybrał właśnie tę, posiadającą na najwyższym piętrze Collegium Novum naprzeciwko siebie położone biura, parę mężczyzn na finał.

W myślach Szymon przeszedł jeszcze raz krok po kroku decydującą fazę swego planu. Nie zamierzał umrzeć. Dzięki jego podobieństwu do jednego ze „Wskrzeszonych" wpadł już w sobotę na pomysł, aby zaprezentować go policji jako kozła ofiarnego.

Charakteryzacja Szymona miała posłużyć jako trop dla policji, wskazując na podobnego do niego psychopatę jako na mordercę, a poza tym zapewniała mu przewagę niespodzianki, gdy odwiedzał biura innych „Wskrzeszonych". Oczywiście sekretarka przywódcy „Kręgu Wskrzeszonych" widziała Szymona jeszcze przed jego charakteryzacją, nie znalazł on jednak sposobu, by tego uniknąć. Jeśli przyszedłby w przebraniu do Piotra, nie mógłby wcześniej zrobić terminu, nie ryzykując, że przywódca "Wskrzeszonych" przejrzy przedwcześnie mistyfikację, a zjawiając się na miejscu nieumówiony mógł wciągnąć we wszystko sekretarkę. Szymon chciał za wszelką cenę uniknąć cywilnych ofiar. Ponadto miał nadzieje, że na podstawie opisu zaszokowanej i histeryzującej kobiety – wychodził z założenia, że to właśnie ona znajdzie trupa przywódcy psychopatów – również pierwsza ofiara amoku pójdzie na konto nawet bez charakteryzacji podobnego do Szymona kozła ofiarnego.

Gliny mają za zadanie sprawić by ludzie czuli się bezpieczni…, dedukował Szymon, przykręcając ostatni tłumik do lufy Beretty w pustym korytarzu najwyższego piętra Collegium Novum. Gdy znajdą martwego sprawcę amoku, będą zadowoleni mogąc powiedzieć mediom, że zażegnali niebezpieczeństwo. Może nawet dostaną pochwałę za dobrą robotę… A nawet jak nie, nie ogłoszą przecież, że nie wiedzą kogo szukać.

 

Zza drzwi jednego z dwóch biur dobiegały nie dwuznaczne odgłosy. Szymon zmartwił się, że urzędujący tam psychopata nie jest sam, potem jednak – nie mógł po prostu odczekać, aż znajdująca się w pokoju kobieta, której jęki słyszał, w końcu opuści biuro – nacisnął zdecydowanie klamkę i wszedł.

Pokój, w drzwiach którego stanął, bardziej przypominał mieszkanie niż biuro, i to zarówno wyglądem jak i wielkością. Tylko stojące na podeście, pod zewnętrzną ścianą pomieszczenia stało małe biurko, a przy nim jeszcze mniejszy, niemal pusty regał. Na widok leżących na jego pułkach stosów pożółkłych gazet oraz najwyżej tuzina zakurzonych książek Szymon od razu zaczął podejrzewać, że w rzeczywistości oba meble służą tylko jako pretekst. Reszta pokoju kojarzącego mu się bardziej z luksusowym salonem mieszkalnym niż z uniwersyteckim biurem, potwierdzała tylko jego przypuszczenia. Na ustawioną pod boczną ścianą sofie siedział obnażony od stop po pas mężczyzna. Między jego rozłożonymi nogami, na pokrytym puszystym dywanem podłodze klęczała naga brunetka na przemian unosząc i opuszczając głowę nad kroczem mężczyzny.

Prawdopodobnie studentka zdająca właśnie egzamin…

Po drugiej stronie pokoju hałasował stojący na swego rodzaju niskiej meblościance telewizor. Na ekranie trójka murzynów obracała właśnie drobną Azjatkę. To jej jęki Szymon słyszał na korytarzu.

Pogrążona w półmroku parka – opuszczone do polowy żaluzje za prawie bez reszty wypełniającymi zewnętrzną ścianę oknami tworzyły kameralną atmosferę – nawet nie zauważyła pojawienia się gościa. Nieco rozczarowany tym faktem Szymon zatrzasnął za sobą drzwi z hukiem.

W tym samym momencie ciało mężczyzny wygięło się w łuk szczytując.

Zaalarmowana hukiem zatrzaśniętych drzwi brunetka właśnie podniosła głowę.

Strugi spermy zbrudziły jej twarz.

Zdawała się tego nie zauważać – wlepiła rozszerzone strachem oczy w pistolet w ręku Szymona.

– Spokojnie, nic do ciebie nie mam.

Zamiast się uspokoić brunetka zerwała się na równe nogi i rzuciła do wyjścia.

Szymon postanowił wykorzystać ją jako kolejnego świadka obciążającego jego kozła ofiarnego jako sprawcę amoku. Odsunął się o krok przepuszczając studentkę w kierunku wyjścia.

Ta jednak zamiast skorzystać z okazji do ucieczki, rzuciła się na niego celując palcami w twarz.

Zaskoczony atakiem Szymon obrócił się na piecie unikając w ostatniej chwili jej paznokci.

Lewa dłoni studentki zaplątała się w jego perukę. Siła, z jaką brunetka go zaatakowała, oraz jego unik zerwały sztuczne włosy z jego głowy.

Nagle pozbawiona oparcia kobieta runęła na dywan nadal trzymając w rękach jej trofeum, perukę.

Zdemaskowany Szymon szybko podjął decyzję.

Przed oczyma stanął mu pryszczaty młodzieniec ze stacji benzynowej, który bez mała nie nakrył go in flagranti z krwią na twarzy. Teraz już wiedział, jak daleko gotów był się posunąć.

Nie mogę pozwolić sobie na świadków…

Strzelił podrywającej się właśnie do biegu kobiecie w plecy – tym razem brunetka najwyraźniej naprawdę chciała uciekać -, a następnie zawirował na pięcie zwracając swą uwagę na swój właściwy cel.

Półnagi psychopata właśnie mierzył do niego z rewolweru.

Nie marnując czasu na rozważania, skąd mężczyzna tak szybko wziął broń, Szymon runął na ziemię.

Pierwsza kula zdawała się minąć jego ramie zaledwie o centymetr. Druga, trafiwszy ekran telewizora uciszyła udającą właśnie orgazm Azjatkę w pól słowa – krzycząc wzywała Boga po angielsku.

Głośna implozja staromodnej rury próżniowej zlała się z hukiem strzałów.

Szymona odpowiedział ogniem jeszcze podczas upadku. Raz… drugi… trzeci.

Po jeszcze przed chwilą panującym w biurze hałasie, Szymon nie słyszał własnych strzałów, ale czuł jak Beretta podskakuje mu w dłoni.

Mimo pluszowego dywanu spotkanie z podłogą odebrało mu dech.

Strzelił jeszcze raz, na ślepo.

Stojący między nim a jego przeciwnikiem szklany stolik, wokół którego leżała rozrzucona bielizna studentki, rozsypał się nagle na tysiące kawałków. Szczerby szkła zasłały zarówno dywan i bieliznę.

Mimochodem dziwił się, że psychopata już nie strzela.

Na wszelki wypadek przetoczył się po dywanie, aby pól metra dalej zerwać się na równe nogi celując w kierunku domniemanej pozycji przeciwnika.

O mało znowu nie wypalił, profilaktycznie. W ostatniej chwili zanim pociągnął za cyngiel wzrok Szymona padł na oblicze nieruchomo siedzącego mężczyzny. Od razu pojął, co się stało. Jego spojrzenie spoczęło na zdawałoby się bezdennej dziurze tam, gdzie u normalnego człowieka powinno znajdować się lewe oko. Za głową trupa tapetę zdobiła aureola z krwi i kawałków mózgu.

Szymon szybko odwrócił wzrok.

Pomijając nieprzewidzianą obecność studentki w pokoju, nadal dopisywało mu szczęście. Zerknął na kobietę.

Kula trafiła ją poniżej prawej łopatki prawdopodobnie przebijając płuco. Mimo obrażeń brunetka mozolnie czołgała się w kierunku drzwi wyjściowych, od czasu do czasu szlochając cicho.

Wziął z sofy jaśka, podszedł bliżej, uklęknął tuż za kobietą łapiąc ją równocześnie za włosy i tym samym zatrzymując jej ruch. Przyłożył jej jaśka do potylicy a potem przystawił doń lufę – szacował, ponieważ nadal dzwoniło mu w uszach, że w międzyczasie jego ostatni tłumik stał się bezużyteczny.

– Proszę… nie! – wyjęczała brunetka ledwo zrozumiale.

– Nie bój się. To nie boli – powiedział uspakajającym tonem i nacisnął spust.

Podniósł się i omiatając spojrzeniem spustoszenia w pokoju przeanalizował nowo powstałą sytuację: Psychol bronił się… ale nie dał rady! Wyglądało na to, że nie musiał zmieniać planów.

Gdy wyszedł na korytarz, usłyszał zbliżające się policyjne syreny.

Nawet jeśli ktoś usłyszał strzały poprzez te jęki z podregulowanego na maksa telewizora i nawet jeśli je jako strzały rozpoznał, policja na pewno nie zareagowałaby tak szybko… Szymon nie wierzył również, że znalazłszy zwłoki profesora policjanci od razu odkryli od razu listę członków „Kręgu Wskrzeszonych" i teraz ich po kolei sprawdzają.

No to jak się dowiedzieli? Przez chwilę łudził się, że celem radiowozów nie jest Uniwersytet Jagieliński, ale już po chwili – wycie syren u stóp Collegium Novum kojarzyło mu się ze sforą ujadających psów myśliwskich spuszczonych właśnie ze smyczy – zrozumiał, że to jednak obława na niego. Mimo wszystko nie zamierzał uciekać.

Jeszcze tylko jeden! Zapukał do drzwi naprzeciwko, ostatnich na jego liście.

Dźwięk utonął całkowicie w wszechobecnym zgiełku. Szacował, że policja najpierw ewakuuje studentów i personal.

Nie chcąc dłużej czekać, nacisnął klamkę i wszedł.

Na widok swego sobowtóra – Szymon w międzyczasie znowu założył perukę – stojący pod oknem mężczyzna, który zapewne uległ ciekawości słysząc syreny pod oknami, zmarszczył brwi.

Szymon podszedł w milczeniu bliżej.

– Kim pan jest?

Szymon jeszcze bardziej skrócił odległość.

– Co pan tu robi? – Mężczyzna w końcu otrząsnął się, oderwał ręce od parapetu i ruszył w stronę biurka.

Pewnie ma tam schowana broń, pomyślał Szymon wyciągając z kieszeni płaszcza taser. Skoczył mężczyźnie naprzeciw.

W tym samym momencie gdy ostatni psychopata dopadł biurka, Szymon wyciągniętą ręką z taserem dotknął jego piersi.

Zafascynowało go, jak szybko wyładowanie elektryczne zbiło mężczyznę z nóg. Upadł z łoskotem na podłogę.

Szymon pochylił się nad nieprzytomnym i poczęstował dla pewności jeszcze jedną dawką prądu.

Ciałem „Wskrzeszonego" wstrząsały drgawki.

W końcu, całkowicie zadowolony z wyniku, Szymon puścił cyngiel tasera.

Mam nadzieję, że autopsja nie wykaże porażenia prądem krótko przed samobójstwem, pomyślał chwytając bezwładne ciało swego kozła ofiarnego za przypominające jego własne, ale nieco dłuższe, ciemne włosy.

Nie zwlekając dłużej – okiem wyobraźni widział przeczesujące już Collegium Novum siły specjalne – pociągnął mężczyznę w kierunku drzwi wyjściowych.

Zanim jednak odważył się opuścić biuro, wychylił ostrożnie głowę na korytarz i rozejrzał się.

Pusto… jeszcze!

Wyciągnął bezwładne ciało na korytarz, zamknął za sobą drzwi od biura ostatniego z psychopatów, po czym przetransportował go do biura naprzeciwko, gdzie czekały nań już dwa trupy.

Wszedł i zamarł w bezruchu.

Nie licząc stojącego na podeście, nieopodal okna, odwróconego do Szymona profilem mężczyzny, w pokoju nic się nie zmieniło. Obcy nie tylko nosił dokładnie taki sam beżowy płaszcz jak Szymon i trzymał w ręku Berettę z przykręconym do lufy prowizorycznym tłumikiem, także z wyglądu był podobny do Szymona jak dwie krople wody.

Szymon chciał coś powiedzieć – nie wiedział jednak, co.

Nieznajomy wpatrywał się jak zahipnotyzowany w trzy małe czerwone kropki na swojej piersi.

Dopiero po chwili Szymon zrozumiał, że ma przed sobą swego sobowtóra. Zanim zdążył jednak cokolwiek zrobić – nadal nie wiedział, co – obcy nagle odwrócił się w stronę drzwi jednocześnie klękając i unosząc broń na wysokość oczu.

Szymon skulił się w sobie ze strachu.

Wtem jakaś niewidzialna siła rzuciła sobowtórem do przodu.

Zatoczył się. O mało nie upadł. W beżowym płaszczu ziała dziura.

Gdy Szymon wreszcie zrozumiał co się stało, dziura w płaszczu zaczęła krwawić.

Mężczyznę ponownie odrzuciło.

Na jego piersi, mniej więcej na wysokości serca, zakwitła plama krwi.

Sobowtór z trudem podniósł się na nogi, skierował krokiem pijaka w kierunku żaluzji.

Prawie dotarł do celu, gdy ponownie coś nim wstrząsnęło. Kolejna dziura pojawiła się w płaszczu. Znów polała się krew.

Zanim Szymon zdołał cokolwiek zrobić, jego counterfeit zatoczył się i runął bezgłośnie w kierunku nie sięgającego mu z powodu podestu nawet do kostek okna. Iluzja była tak doskonała, że przez chwilę Szymon naprawdę uwierzył, iż jego sobowtór rzeczywiście zmaterializował się w biurze psychopaty. Gdy mężczyzna w końcu zniknął w głębi za oknem przelatując przez solidną szybę jak przez mgłę, zmienił zdanie.

To tylko iluzja, pomyślał. Ostrzeżenie… tak jak dziewięć lat temu na lotnisku!

Potrzebował chwilę by dojść do siebie.

Dopiero gdy usłyszał na korytarzu stłumione odległością, ciężkie kroki i raz po raz wykrzykiwane rozkazy, otrząsnął się na dobre z szoku.

Zamiast uciekać postanowił działać. Ułożył swego nadal nieprzytomnego kozła ofiarnego pośrodku pokoju, a następnie włożył mężczyźnie pistolet do ust. Właściwie miał na tą okazję ułożonych parę zdań, którymi chętnie by teraz poczęstował psychopatę, ale z powodu przedwczesnej interwencji policji musiał z nich zrezygnować.

Mężczyzna zaczął coś bełkotać, dławił się najwyraźniej tłumikiem. Jego powieki zaczęły drgać niekontrolowanie, jakby właśnie znowu poraził go prąd.

Szymon pociągnął za spust.

Krew i kawałki mózgu ponownie spryskały pluszowy dywan.

Wytarł pistolet chusteczką, a następnie umieścił go w dłoni trupa zaginając rękę tak, aby wydawało się, że ostatni ze „Wskrzeszonych" popełnił samobójstwo.

Gotowe, pomyślał wstając. Dopiero teraz zauważył cienką stróżkę krwi na swojej dłoni. Zmarszczył brwi. Nie czół bólu.

Obmacał ramie. Niewysoko, tuż nad łokciem, wyczuł w płaszczu podłużną dziurę.

To musiał być jego pierwszy strzał. Szymon zerknął w stronę półnagich zwłok na sofie. Jego kula jednak musiała mnie musnąć, a rana zaczęła krwawic jak ciągnąłem tu tego drugiego psychola…

Zastanowił się, czym ten fakt grozi. Szybko stwierdził, że jeśli nie zostawił w tym biurze śladów krwi, to jego plan nadal może się udać. Jego oczy zaczęły automatycznie przeszukiwać dywan w poszukiwaniu kropel krwi. Rozmyślnie omijał duże plamy przy głowach brunetki i swego kozła ofiarnego.

Zdawało mu się, że czuje uciekający czas. Nie rezygnował. Systematycznie wodził wzrokiem po dywanie. W końcu jego spojrzenie padło na małą kropkę czerwieni nieopodal okna.

Wstrzymał oddech.

Mały, czerwony punkt poruszał się. Błądził po dywanie wzdłuż okna w tą i z powrotem. Chwilę później dołączył do niego drugi punkcik, a potem trzeci.

Od razu pomyślał o scenie ze swoim sobowtórem: Snajperzy… są na dachach okolicznych domów!

Odwrócił się i chciał właśnie rzucić do drzwi, ale zamiast tego zamarł w półobrotu.

Serce ścisnął mu strach.

Przed drzwiami wyjściowymi stała Natalia.

 

Zaskoczony? – Natalia uśmiechnęła się.

– Przecież… przecież cię zabiłem?

W odpowiedzi Natalia tylko się roześmiała.

– Co to za sztuczki? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że naprawdę ktoś cie wskrzesił, albo że zmartwychwstałaś?

– Nie. Byłam już martwa.

– Co? Jak to: „ byłaś martwa"?

– Normalnie: martwa, dead, tot… jak ci to jeszcze mam wytłumaczyć, Szymciu?

Szymon cofnął się. Zahaczył nogą o stopę jego kozła ofiarnego. Udając, że się potyka przewrócił się na dywan, sięgając jednocześnie po podłożoną do reki mężczyzny broń, i nie celując wypalił w kierunku drzwi.

Potem wymierzył staranniej – czarownica stała niewzruszona w tym samym miejscu – i strzelił jeszcze raz. I jeszcze raz.

Natalia powoli odsunęła się trochę w bok.

W drzwiach, za jej plecami widniały trzy dziury po kulach.

– Co jest, kurwa?

– Mówię ci przecież, że jestem martwa. Nie żyję! Trupa nie da się zabić…

– Bzdura!

– Nie poznajesz mnie, Szymciu? – Dziewczyna zrobiła krok w jego stronę.

– Nie, do cholery. Nie poznaje Cię!

– Pewny jesteś? Przyjrzyj mi się dobrze!

Gdzieś w najciemniejszych zakamarkach umysłu Szymona zaczęło kiełkować ciche podejrzenie. Przypomniał sobie uczucie déjà-vu, które nawiedziło go, gdy w piątek, w „Melinie" pierwszy raz zobaczył Natalię.

No właśnie, czy to aby na pewno był pierwszy raz?

– Widzę, że zaczynasz myśleć. – Zbliżyła się jeszcze o krok.

– Czytasz w moich myślach?

– Jesteś dla mnie jak otwarta książka, Szymciu.

– To niemożliwe, znam się na tym. Mnie nie można tak po prostu…

– Ludzie może i nie, ale my, duchy…

– Zaraz… załóżmy krótko, że mówisz prawdę. Jak to się stało, że widziałem cię nie tylko ja, ale i Maciek? – Szymon wycelował palec w twarz Natalii. – Jak mogłaś palić z nami jointa, pic Absynt i jeść halucynogenne grzybki? Jak mogłaś prowadzić auto? Jeśli jesteś duchem, to nie możesz być… nie możesz być z krwi i kości!

Dziewczyna podeszła tak blisko, że jej nos prawie dotykał wyciągniętego w oskarżycielskim geście palca Szymona. Następnie zbliżyła swoją twarz do jego twarzy.

Jego ręka przeniknęła przez nią jak przez mgłę.

– To proste: żeby oddziaływać na świat materialny użyłam ektoplazmy, a reszta po iluzja.

– To co widzę to iluzja? Ty tak na prawdę nie wyglądasz?

– Kiedyś tak, ale już nie. Chcesz zobaczyć mnie taką jaką teraz jestem?

Tak!, pomyślał Szymon ale ugryzł się w język.

– Nie. Wolę nie.

– Za późno, Szymciu, pierwsze słowo się liczy!

Przed oczyma Szymona Natalia zaczęła się rozpływać. Warstwa po warstwie spływała z niej ku ziemi jak para z czajnika z gotującą się wodą. Zafascynowany podążał wzrokiem za ginącą w nicości materią. W końcu dostrzegł prześwitujące iluzje kości, a potem stał przed nim już tylko półprzeźroczysty szkielet.

Szymon domyślał się, co zobaczy, gdy podniesie wzrok, ale zrobił to mimo wszystko.

Stał twarzą w twarz z trupią maską, podobną jak siostra do brata do twarzy zjawy młodocianego podpalacza, która na cmentarzu zniszczyła jego fałszywą tożsamość o mało go nie zabijając.

– Boisz się? – spytała maska.

– Nie! – skłamał.

– Nie wierzę Ci.

– Po co to wszystko?

– Ty naprawdę nie rozumiesz, co?

– To mi wytłumacz.

– Spójrz na mnie, naprawdę mnie nie poznajesz?

W okamgnieniu Natalia przybrała swoja dawną postać.

– Nie! Kim u licha jesteś?

– Pamiętasz pożar w domu twoich rodziców?

Nagle zrobiło mu się bardzo zimno.

– Pamiętasz dziewczynę, z którą byłeś tamtej nocy?

Poczuł mdłości.

– To ty?

– Tak… ja się wtedy w tobie zakochałam, a ty mnie tylko chciałeś wykorzystać.

Szymon cofnął się o krok, jednak przed rosnącym w głębi jego duszy przerażeniem nie było ucieczki.

– Teraz już mnie pamiętasz, co?

– Poznaliśmy się na dyskotece za remizą…

– Bardzo dobrze. Mój ojciec był strażakiem. Mieszkałam zaraz obok remizy i mimo, że byłam wtedy jeszcze młoda nie opuściłam żadnej imprezy. Ale to ty jako pierwszy zauroczyłeś mnie. Pierwszy raz spotkałam kogoś takiego jak ty, Szymciu. Twoje opowiadania o silach paranormalnych… Głupia nie chciałam ci wierzyć, więc powiedziałeś, że mi udowodnisz.

– NIE!

– Powiedziałeś, że wyślesz swego ducha na podróż astralną.

– MILCZ!

– Przyrzekłeś mi, że sprawisz, by mój ojciec miał co robić tej nocy i żeby nam nie przeszkadzał.

– Powiedziałem: ZAMKNIJ się!!!

– Przysiągłeś, że za pomocą swego ducha spalisz dom twoich rodziców…

– NIE. To nieprawda.

– Miało ich wtedy nie być w domu, ale matka zachorowała nagle i wrócili wcześniej. To był nieszczęśliwy przypadek… ale to nie zmienia faktu, że TO TY jesteś winien ich śmierci.

– Kłamiesz, SUKO!

– Nie, to ty nie chcesz się przyznać przed samym sobą do własnych grzechów.

– Moich rodziców zabił ten smarkacz… z nudów. To on podpalił dom! Dorwałem go parę dni później i wydusiłem z niego prawdę. PRZYZNAŁ się!

– Przyznał się, bo nie chciał, byś się dalej nad nim znęcał.

– NIE!

– Możesz zaprzeczać faktom jak często chcesz. – Tym razem to palec Natalii wycelował w oko Szymona. – To nie zmieni kłamstw w prawdę.

– Czego chcesz ode mnie?

Natalia zanurzyła palec w jego oku, co zdawało je momentalnie zamrozić. Szymon odskoczył jak oparzony. – Pytałem, czego ode mnie chcesz?

– Pojechałam za tobą do Krakowa, ale już cię tu nie było.

– Uciekłem przed policją.

– Właśnie, uciekłeś z kraju. Ale ja czekałam. Chciałam być z tobą… Chciałam przekazać ci dobrą nowinę.

– Jaka nowinę?

– Byłam w ciąży.

– Ze mną?

– Byłeś moim pierwszym.

– Ale…

– W końcu rodzice zmusili mnie do aborcji. Znienawidziłam ich za to. Wyjechałam na stałe do Krakowa. Żyłam z dnia na dzień. Alkohol, narkotyki… seks. Nigdy nie straciłam nadziei, że wrócisz. W końcu uciułałam trochę pieniędzy i zapisałam się na psychologie – pamiętałam, że bardzo się nią interesowałeś, a szczególnie fenomenami z jej pogranicza. Opowiadałeś mi o tym tamtej nocy. Mówiłeś, że szukasz wyjaśniającej wszystko teorii unifikacji.

– To niemożliwe, zacząłem szukać jej dopiero po ucieczce z Polski.

– Nie, już wtedy o tym myślałeś. Opowiadałeś mi o tym, jak będziemy żyć, gdy już ją odkryjesz…

– Łżesz! Zainteresowałem się psychologią dopiero po śmierci moich rodziców. Dopiero gdy odkryłem mój talent.

– Już zawsze umiałeś czytać w cudzych myślach. Zaprezentowałeś mi nawet twoje zdolności, by mnie zwabić do łóżka! Jakbym ci wtedy uwierzyła zamiast posądzać o sztuczki, może nie doszłoby do tragedii…

– Jakby to była prawda, że już od urodzenia umiałem czytać w myślach, to nie musiałbym przesłuchiwać tego małego drania. Wyczytałbym z niego, czy jest winny, czy nie!

– Nie chciałeś się sam przed sobą przyznać, że to ty jesteś winien śmierci rodziców. Potrzebowałeś, kogoś, na kogo mogłeś wszystko zwalić. Ten chłopak znalazł się po prostu w niewłaściwym momencie na niewłaściwym miejscu!

– NIE!

– Ty szwendałeś się po świecie w poszukiwaniu teorii unifikacji, a ja w międzyczasie poznałam innych mężczyzn i prawie mi się o tobie udało zapomnieć. PRAWIE… Ale wtedy nastąpiła kolejna katastrofa: znowu zaszłam w ciąże… z tym tam. – Palec Natalii wskazał na półnagiego trupa na sofie.

– Z nim? – Szymonowi zaczęło nagle coś świtać.

– Tak, z nim! To bydle zgwałciło mnie podczas Halloween, które świętowaliśmy w naszym kółku parapsychologicznym. Opowiedziałam o tym potem Piotrowi, ale ten drań tylko mnie wyśmiał. Powiedział, że mnie nie poprze, jeśli pójdę ze skargą wyżej, bo mi nie wierzy. A nawet gdyby to była prawda, to, tak mi powiedział w twarz, wiąże z tym tam na sofie za duże nadzieje, by go dla mnie poświęcić… Inni zresztą byli jeszcze gorsi. Mówili, że powinnam znowu pozbyć się dziecka, żeby potem spróbować nawiązać z nim kontakt w zaświatach…

Szymon próbował pozbierać myśli.

– Nie wytrzymałam. W końcu przedawkowałam środki nasenne, potem podcięłam sobie żyły i weszłam do wanny z gorącą wodą, by się wykrwawić. Na wszelki wypadek – miałam na prawdę wszystkiego dosyć – przyniosłam z kuchni toster, podłączyłam do prądu i wrzuciłam go do wanny.

– Trzykrotna śmierć?

– Nie wiedziałam wtedy o tym rytuale.

– Słyszałem, że daje duchowi po śmierci siłę załatwić to, na co za życia mu siły zabrakło…

– Racja.

– Czyli dobrze zrozumiałem. Tak naprawdę nie było żadnego „Kręgu Wskrzeszonych"? Wykorzystałaś mnie do prywatnej zemsty na tych fiutach z kółka parapsychologicznego?

– Tak i nie…

– Nie rozumie?

– Tak, chciałam zemsty na tych potworach bez serca, ale nie o to chodziło. Gdy pojawiłeś się znowu w Krakowie, moja miłość odżyła… chciałam być znowu z tobą!

– Odwaliło Ci!

– Zrozum, ty i ja, my jesteśmy dla siebie stworzeni!

– Ty jesteś duchem, a ja żyje! – Szymon cofnął się ponownie o krok. – I nie zamierzam umierać. Jeszcze nie teraz!

– Wiem, świetnie to wszystko obmyśliłeś. Zabiłeś te gnidy, a mino to policja nie będzie cię szukać, bo winny leży tu. – Natalia wskazała na kozła ofiarnego.

– Właśnie.

– Przewidziałam to. Doceniłam twój intelekt, Szymciu. Wysłałam anonimowe listy na policje i podałam im listę nazwisk z kółka paranormalnego jako ofiary przyszłego amoku. Oczywiście nikt w to nie uwierzył, przynajmniej dopóki nie znaleziono pierwszych zwłok…

– To dlatego tak szybko się połapali.

– Nie mogłam dopuścić, byś mi jeszcze raz uciekł, Szymciu. Poza tym wiem, że w głębi serca chcesz naprawić twój błąd i połączyć się ze mną.

– Tylko ci się tak wydaje.

– Więc czemu zostawiłeś w pistolecie jeszcze jedną kulę? Tylko jedną jedyną? Ona jest dla ciebie!

Szymon najpierw wysunął z kolby magazynek.

Pusty…

Potem ostrożnie odsunął do tyłu zamek Beretty. Gdy w otworze zobaczył błyszczący pocisk, zamknął go ponownie.

– Przypadek! – stwierdził pewnym siebie głosem.

Natalia znów podeszła o krok bliżej.

Szymon automatycznie odsunął się o krok.

Jej nos nagle poczerwieniał jakby od opalenizny, twarz obsypały wypełnione żółtawą cieczą pęcherzyki oparzeniowe, a jej wargi skurczyły się jak przypalone na patelni kabanosy częściowo odsłaniając zdruzgotane zęby. W brzuchu otworzyła się głęboka rana, przez którą zaczęły wypływać na dywan wnętrzności.

– Kocham cię! – wyszeptała.

Szymon ponownie poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła, a włos jeży się na głowie. Cofał się coraz bardziej w kierunku okna.

– Jesteś mi to winien, Szymciu! – Natalia brnęła krok po kroku do przodu wyciągnąwszy przed siebie ramiona, jakby chciała go nimi objąć. – Tylko ty i ja… na wieki wieków!

Wtem Szymon zorientował się, o co Natalii chodzi. Odwrócił się na pięcie i rozejrzał panicznie. Nie zauważył nigdzie czerwonych kropek celowników laserowych, które uprzednio tańczyły po dywanie. Okiem wyobraźni widział swego postrzelonego trzykrotnie sobowtóra wpadającego z okna. W końcu – z duszą na ramieniu – spojrzał na sobie.

Na jego płaszczu, na wysokości jego piersi, widniały trzy czerwone punkty. Już nie tańczyły.

Zza drzwi słychać było ciężkie kroki.

– AMEN! – wyrecytowała Natalia, jak gdyby była to ostatnia linijka jakiegoś wiersza.

 

Wykopane drzwi o mało nie wyleciały z zawiasów.

Do usłanego trupami biura wpadło dwóch ubranych na czarno mężczyzn w hełmach. Wyższy trzymał w rękach strzelbę typu pump action, podczas gdy niższy, lekko otyły mierzył do Szymona z pistoletu maszynowego. Obwieszeni od stóp do głów różnego rodzaju gadżetami intruzi zajęli instynktownie dogodne do walki pozycje.

– Nie ruszaj się, bo zginiesz!

– Rzuć broń!

– Ręce do góry!

Widząc okiem wyobraźni swego zmasakrowanego przez snajperów sobowtóra Szymonowi udało się powstrzymać refleks samoobronny. Zamiast więc zacząć strzelać do komandosów, co odruchowo zamierzał zrobić, powoli uniósł ręce nad głowę.

– Rzuć broń! – rozkazał wyższy mężczyzna ponownie, najwyraźniej przywódca.

Patrząc mężczyźnie w oczy – resztę jego twarzy, podobnie i jak jego towarzysza, skrywała maska narciarska – Szymon rozluźnił chwyt na kolbie Beretty pozwalając pistoletowi upaść na dywan.

Na ten widok uzbrojony w pistolet maszynowy komandos opuścił broń, a następnie sięgnął wolną ręką do przytwierdzonej paskiem do jego piersi krótkofalówki i wdusił przycisk nadawania.

– Spoko… mamy gostka!

Nie doceniłaś mnie…, pomyślał Szymon pod adresem Natalii. Zostałem ostrzeżony!

– Cofnij się do okna i połóż na ziemi. Ręce na kark! – rozkazał pierwszy komandos.

– DON'T SHOOT! – Szymon zamiast cofnąć się w kierunku okna zszedł z podestu. Bał się, że snajperzy mogą się jeszcze rozmyślić.

– Nie! Z powrotem! DO OKNA, powiedziałem!

– I don't speak polish… – wybełkotał. Nie musiał udawać przestraszonego. Przegrałaś. Aresztują mnie, ale w końcu wyjdę…

Zobaczymy…" – usłyszał w głowie głos Natalii.

Duch czarownicy ruszył zdecydowanym krokiem w kierunku grubszego komandosa.

– KURWA mać, ani kroku dalej. Kładź się. Twarzą do ziemi… – krzyknął przywódca intruzów. – I żadnych sztuczek, bo cię rozwalę!

Szymon uklęknął. Nie wiedząc, co Natalia zamierza, ale nie przeczuwał, nic dobrego. Sięgnął do umysłu stojącego bliżej mężczyzny, który najwyraźniej był celem czarownicy.

Najpierw poczuł strach. Potem zdecydowanie i wewnętrzną desperację. Bukiet uczuć zaokrąglało niemal seksualne podniecenie komandosa. Nie tracił czasu na czytanie jego myśli. Chciał go za wszelką cenę ostrzec przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Nie wiedział jak na to wpadł, ale zanim zdążył się zastanowić, skoncentrował wzrok na przemierzającej pokój Natalii, po czym przesłał tą projekcję na drodze mentalnej do mózgu swego celu.

Wytężył całą swą moc an transmisję.

Otyły mężczyzna nawet nie drgnął.

Szymon postanowił zmienić cel. Na granicy swej świadomości zarejestrował, że prawdopodobnie właśnie stoi przed nowym wyzwaniem, które – jeśli zda egzamin – pozwoli mu ulepszyć swe umiejętności.

Powtórzył jeszcze raz cały manewr tym razem przesyłając obraz zbliżającej się szybko czarownicy do przywódcy komandosów.

Czuł narastający ból we wnętrzu czaszki.

Pokój zafalował przed jego oczyma rozmazując się tak, jakby patrzał nań przez rozgrzane powietrze tuż nad asfaltem w upalny, letni dzień.

Natalia osiągnęła uzbrojonego w pistolet maszynowy mężczyznę.

Szymon skoncentrował się na mentalnym przekazie mobilizując ostatnie rezerwy sił.

– Co to jest? – wykrzyknął nagle przywódca komandosów pełnym strachu głosem. Odwrócił się w stronę Natalii, która szczerząc resztki zębów w parodii uśmiechu właśnie sięgnęła do pasa grubszego z intruzów i wyciągnęła zawleczkę z wiszącego tam granatu.

Raz, pomyślał bezwiednie nie dając się rozproszyć.

Zaalarmowany krzykiem kolegi otyły komandos także odwrócił się w stronę czarownicy.

Dwa…

Widząc przed sobą wiszącą w powietrzu dłoń czarownicy trzymającą zawleczkę mężczyzna cofnął się instynktownie, potknął i przewrócił.

Szymon tylko na to czekał. Rzucił się, jak mógł najszybciej za sofę.

Trzy! Padł na puszysty dywan, zakrył rękoma uszy i otworzył szeroko usta

Ułamek sekundy później granat eksplodował.

Wybuch o mało nie pozbawił go świadomości.

Potrzebował dobrą chwilę, zanim się nie upewnił, że nie był ranny. W uszach mu dzwoniło, czuł wypływająca z nich lepką ciecz. Jego oczy łzawiły. Zamrugał parę razy zanim odważył się ostrożnie podnieść głowę nad sofę i spojrzeć na skutki wybuchu.

Eksplozja pogrążyła biuro w chaosie. Wszędzie walały się części wyposażenia, kawałki mebli lub ciał ludzkich. Tapety były tak zbryzgane krwią, że Szymon zaczął się zastanawiać ile litrów naprawdę mieści ludzkie ciało. Półnagi psychopata na sofie został niemalże zmasakrowany wybuchem. Szymon oszczędził sobie szczegółów odwracając szybko głowę. Jego spojrzenie odnalazło mimowolnie przepołowiony korpus bez głowy, rąk i nóg po środku pokoju – pozostałości po wysadzonym w powietrze własnym granatem otyłym komandosie. Błądząc wzrokiem po biurze poszukiwaniu Natalii, odnajdywał jedną po drugiej jego nogi i ręce. W prawej dłoni komandosa, leżącej niecałe dwa metry od Szymona, tkwił nadal pistolet maszynowy tak, jakby był częścią ciała swego martwego właściciela.

Właśnie gdy Szymon zaczynał się zastanawiać, co się stało z towarzyszem poległego, zobaczył jak ten wychyla się zza resztek meblościanki. Wysoki mężczyzna nie miał już na głowie hełmu. Wystawiając głowę ze swej prowizorycznej kryjówki ściągnął z twarzy czarną maskę odkrywając tym samym mokre od potu blond włosy i naznaczoną strachem twarz. Lewa nogawka jego spodni była mokra od krwi. Mimo wszystko komandos trzymał mocno w rękach swoją strzelbę.

Szymon nawiązał kontakt wzrokowy.

Gdy blondyn go zobaczył, uniósł broń.

Szymon zamarł w bezruchu.

Po zdawałoby się trwającej wieczność chwili mężczyzna rozmyślił się. Opuścił broń i zaraz zaczął lustrować resztę spustoszonego pokoju.

Przypomniał sobie Natalię, pomyślał Szymon.

Korzystając z okazji, że czarownica zniknęła – nie łudził się, że pozbył się jej raz na zawsze – wyszedł z kryjówki za sofą. Ruszył w kierunku pistoletu maszynowego rozerwanego na strzępy komandosa. Miał nadzieje, że wysoki blondyn zrozumiał, że obaj stoją po tej samej stronie barykady.

Ominął martwą studentkę. Na pierwszy rzut oka brunetka zdawała się w ogóle nie ucierpieć od eksplozji. W końcu dotarł do oderwanej ręki. Okazało się, że musi wyłuskać pistolet maszynowy z palców martwego komandosa, który najwyraźniej nawet po śmierci nie zamierzał dać się rozbroić. Cały czas zastanawiał się, gdzie jest Natalia.

A może naprawdę zginęła?, pomyślał czerpiąc nową odwagę z broni w ręku.

Mówiłam ci przecież, Szymciu, że trupów nie da się zabić!" – usłyszał prawie natychmiast w myślach.

Panicznie rozejrzał się po pokoju.

Przed jego oczyma Natalia zmaterializowała się na podeście, nieopodal przewróconego siłą wybuchu na bok biurka. Wyglądała dokładnie tak jak w piątkowy wieczór.

Widząc, że ocalały komandos nadal rozgląda się bezradnie po biurze, a potem zabiera do opuszczenia swej kryjówki, Szymon podobnie jak uprzednio spróbował wysłać do mężczyzny mentalny obraz Natalii.

Jednak już na samym początku, gdy się koncentrował, poczuł zawroty głowy i strugę lepkiej cieczy płynącej z nosa. Pokój zaczął się rozmazywać przed jego oczyma.

Zdesperowany sięgnął do kieszeni i wydobył zeń zapalniczkę.

Daj spokój, Szymciu… to nie ma sensu. Ze mną nie wygrasz!"

Zamiast odpowiedzi Szymon potarł kółkiem o krzemień, a gdy zabłysnął płomień podsunął go sobie pod dłoń.

Ból był nieziemski.

Był pewien, że krzyczał, mimo iż nic nie słyszał.

W końcu musiał się poddać.

Policzka miał mokre od łez, a na wewnętrznej stronie jego dłoni rósł właśnie wielki pęcherz, w ciągu paru sekund osiągając wielkość piłki golfowej.

Mimo wszystko Szymon czuł się dobrze – ból otrzeźwił go, a ogień odnowił jego moc.

Z bronią w ręku – trzymając pistolet maszynowy w obu rękach żałował, że poparzył sobie dłoń a nie przedramię – podniósł się z kucek. Wycelował w Natalię.

Ty chcesz naprawdę ze mną walczyć…?" Czarownica roześmiała się w głos.

Zamiast odpowiedzi Szymon wysłał obraz Natalii do komandosa. Sam się zdziwił z jaką łatwością udało mu się tego dokonać. Jeszcze dzień wcześniej nawet nie potrafił sobie wyobrazić, że coś takiego jest możliwe.

Ewolucja…, podsumował w myślach. Zdałem egzamin!

Jakby ktoś dał jakiś niewidzialny sygnał obaj mężczyźni jak jeden otworzyli ogień do czarownicy.

Szymon nie słyszał absolutnie nic, oprócz pisku w uszach – miał nadzieję, że spowodowane wybuchem ogłuszenie nie było nieodwracalne – ale widział jak w ścianie, na tle której stała Natalia pojawiają się małe dziury, tam gdzie on celował, i duże, w miejscach trafianych ze strzelby komandosa.

Obraz Natalii migotał za każdym razem, gdy kule przelatywały przez nią jak przez mgłę, ale poza tym najwyraźniej czarownica w ogóle nie ucierpiała. Jej śmiech stawał się z każdą chwilą coraz donośniejszy mutując w końcu do demonicznego chichotu, jaki nigdy nie mógłby się wydobyć z ludzkiego gardła. Dopiero wtedy Szymon pojął że śmiech Natalii rozbrzmiewa nie w rzeczywistości lecz w jego głowie.

Poczuł, jak pęcherz na jego poparzonej dłoni pęka zalewając broń lekko kleistą cieczą, a pistolet maszynowy w tym samym momencie przestaje podrygiwać w jego rękach.

Kątem oka zobaczył, że wysoki komandos jakby w transie przeładowuje swą strzelbę.

To nie ma sensu!, pomyślał w jego kierunku.

Blondyn spojrzał na niego ze zmarszczonym czołem. Jego usta poruszyły się bezgłośnie.

Nic nie słyszę. Ogłuchłem!, wyjaśnił Szymon w myślach. Chciałem powiedzieć, że tak jej nie zabijemy. Nie ołowiem…

Ducha nie da się zastrzelić! Szymon przerwał więc kontakt z komandosem, który znowu zabrał się za ładowanie broni.

Wreszcie zrozumiałeś, co?" Głos Natalii rozległ się w jego mózgu.

Jeszcze nie wszystko… Nie rozumie na przykład, czemu mnie sama nie zabijesz, jeśli chcesz mnie martwego? Nie możesz, czy nie umiesz?

Widzę, że nie jesteś w ciemię bity, Szymciu. To mi się już zawsze w tobie podobało. To prawda: nie możesz zginąć z mojej ręki… bo… bo to niezgodne z regułami!"

Teoria unifikacji?

Wkrótce się dowiesz, kochanie. Ta tajemnica nie jest przeznaczona dla ludzkich uszu!"

Korzystając z odświeżonych oparzeniem sił – miał wrażenie, jakby ktoś w końcu naładował jego baterie – wysłał sondę mentalną do rannego komandosa.

Myśli mężczyzny przypominały mu zepsutą karuzelę. Ładując broń blondyn powtarzał w kółko: „To nie jest realne… to nie jest realne… to nie jest realne!"

Uspokój się!, odezwał się w myślach Szymon do niego osłaniając w myślach swe słowa tarczą mentalną i kierując je prosto do celu. Liczył, że w ten sposób czarownica nie usłyszy jego myśli. Chyba mam pomysł, jak się do niej d

Koniec

Komentarze

SORRY do wszyskich, którzy czytali 3. część 13. października do godziny 23 . Musiałem w ostaniej chwili jeszcze coś zmienić. Mam nadzieje, że teraz finał jest bardziej...
Zresztą sami napiscie, jak się wam podoba.
Pzdr. Paul

Podoba się bardzo, tylko ucięło Ci chyba końcówkę. Finał możę troszkę za bardzo przypomina mi sensacyjny film amerykański. Za dużo akcji. Ale do wyjaśnienia kim jest Natalia opowiadanie jest bardzo wciągające i tajemnicze. Za całokształt ode mnie 5+.

Faktycznie nie ma koncowki...
Sorry.
Doloze wkrotce.
I tak, masz racje, na koniec troche dalem sie zainspirowac przez sensacyjne filmy amerykanskie. Pomyslalem, ze skoro Szymon mu juz takie zdolnosci, a Natalia nie gorsze to powinni dac czadu!
I jeszcze raz sorry za brak polskich znakow (pisze z pracy a tu nie moge przelaczyc klawiatury na polska). 

No to dawaj, ale szybko!

Jest w opowiadaniach. Ostatni rozdział z 3. części.
Mam nadzieję, że i finał się spodoba :o)
 

Nowa Fantastyka