
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Erwolf stał na jednej z licznych łąk Averswaldu. Lekki wiatr przyjemnie muskał skórę i wprawiał w dobry nastrój. A raczej wprawiałby.
Ale wiatr niósł zapach śmierci.
Skaveni. Nikt nie spodziewał się ich ataku. Mało kto wiedział o ich istnieniu. Ludzie bali się orków, zwierzoludzi i mrocznych elfów. Skavenów nie bał się nikt. A to właśnie oni stali pod Averswldem. I były ich setki. A żołnierzy Imperium było ledwie 60.
– Panie pułkowniku?– usłyszał za sobą Erwolf.
– Czego chcesz Hal?
– Takem se pomyślał… Nie mamy chyba szans, prawda?
– Brawo geniuszu.
– Jest pan pułkownik całkiem pewny? Nie zna pan sztuczek jakowych? Albo manewrów jakich sprytnych?
Erwolf milczał przez chwilę. Myślał już nad tym i to całkiem sporo. Miał pomysł. Ale za takie pomysły groził stryczek.
– A żebyś wiedział, że znam taką sztuczkę.
– Zna pan?
– Znam. Za kwadrans przyślij do mojego namiotu jakiegoś rekruta.
Erwolf podjął decyzję. Był wiernym sługą Imperatora i rycerzem. Ale umierac nie zamierzał.
**********
Von Richbonn siedział w namiocie i bawił się sztyletem. To było piękne ostrze. Pozłacana rękojeśc, przyozdobiona szmaragdami. 30 centymetrowa klinga ze skomplikowanym grawerunkiem. Prawdziwie królewski dar, który Erwolf otrzymał od księcia Magnusa za udział w bitwie o Aarnau. Taka wspaniała broń, a użyta tak niegodziwie.
Do namiotu wszedł żołnierz. Młody. Jak cholera. Erwolf ocenił, że ma nie więcej niż 19 lat. Chociaż on w jego wieku otrzymał już pierwszą misję jako członek Imperialnego Wywiadu.
– Pan pułkownik wzywał?
– Wzywał.
– Jeśli chodzi o córkę młynarza to klnę się na Bogów, że sama mi się do namiotu wepchała…
– Nie o córkę młynarza chodzi. Powiedz mi. Wiesz coś o przywoływaniu demonów?
– Pan pułkownik wybaczy, ale chyba nie rozumiem…
– Wiem, że nie rozumiesz. Ale wiesz, że do przywołania demona wymagana jest ofiara. Nie miej żalu. Ja też zaprzedaję duszę.
Młody żołnierz zrozumiał.
Ale trochę za późno.
**********
– Atakują! Wszyscy do broni! Ruszac dupy i formowac szeregi!
Żołnierze biegali po obozie i próbowali się zorganizowac. A skaveni biegli. Widok był niezwykły. Setki szczuroludzi pędziły w kierunku szergów imperialnych wrzeszcząc i wywijając różnorodną bronią. Wojaci Imperium wyglądali na przerażonych.
I wtedy pojawił się Erwolf.
I zrobiło się naprawdę strasznie.
Von Richboon nie był sobą. Nie trzeba było byc geniuszem, żeby to spostrzec. Czerwone oczy, wyszczerzone zęby i zniekształcona twarz. To nie są rzeczy, które podnoszą morale wojska. Szeregi załamały się, a skaveni uderzyli. Obie strony zaczęły walczyc. Erwolf stał przez chwilę, po czym uderzył dzierżą w jednej ręce wielki berdysz, a w drugiej jeden z jataganów.
I wtedy zaczęła się rzeź.
Erwolf rżnął wszystkich. Ludzi i skavenów. Berdysz śmigał w jego dłoni, jakby nic nie ważył. Każdy kto zbliżył się do opętanego– ginął. I to w bardzo spektakularny sposób. Wystarczyło kilkanaście minut, żeby skaveni zaczęli się wycofywac. Kiedy zniknęli za wzgórzem von Richbonn podszedł do ostatniego ocalałego żołnierza Imperium.
– Przywołałeś demona. – powiedział Hal – Ty skurwysynu. Zabiłeś naszych chłopców. Odpowiesz za to przed księciem Magnusem!
– Chyba, że nie będzie świadków…
Jatagan śmignął tak szybko, że można by uznac, że się nawet nie poruszył. Ale się poruszył. Można to było stwierdzic po krwi, która chlasnęła z tętnicy Hala i po jego rozpłatanym gardle.
Erwolf uśmiechnął się.
A demon powrócił do Spaczni.
I znowuż krótkie, ale co tam.
Świat Warhammer'a ale nie gwarantuję wierności realiów.
W wyobraźni autora było z pewnością pięknie i epicko. Niestety, na "papierze" wyszło żałośnie... Absurdalnie krótkie, niemal brak fabuły, opisów, stylu, czegokolwiek. Do tego te zdania... Po dwa słowa. Proste i urywanie. Krótkie i już. Ciach ciach.
Plus, że pod względem ortograficzno-interpunkcyjnym bez zarzutów.
Plus, że pod względem ortograficzno-interpunkcyjnym bez zarzutów.
Pozwól Waść, iż cichym chichotem uwagę Twoją skwituję...
że można by uznac, że się nawet nie poruszył. Ale się poruszył. Można to było stwierdzic po krwi, która chlasnęła z tętnicy Hala i po jego rozpłatanym gardle.
Że, że, poruszył, poruszył, chlasnęła (krew!), literówki... A gdyby konsekwentnie cofać się...
Scena jak zywcem wyjeta... nie wiem, z jakiegos cudzego opowiadania. NIE jest to oskarzenie o plagiat, bo ni cholery nie pamietam, co to bylo, ale przykro mi - juz to gdziesz czytalam (ciut lepiej, ale nie duzo lepiej) napisane.
Muszę zapewnic, że o tym nie wiedziałem.
Mała uwaga. Liczebniki piszemy słownie.