- Opowiadanie: paulttrogue - Paul T. T. Rogue - TEORIA UNIFIKACJI - Część pierwsza

Paul T. T. Rogue - TEORIA UNIFIKACJI - Część pierwsza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Paul T. T. Rogue - TEORIA UNIFIKACJI - Część pierwsza

Jak ty to robisz, że one tak na ciebie lecą?

Szymon uśmiechnął się tylko. Wiedział już o moment wcześniej nie tylko, o co jego współlokator go zaraz spyta, ale przewidział także, jakich do tego użyje słów. I faktycznie chwilę później Maciek zadał mu oczekiwane pytanie przekrzykując wypełniającą lokal muzykę.

Szymon skontrolował swój wygląd w lustrze za barem. Pomiędzy szyjkami Królewskiej i Sobieskiej przyglądała mu się znad czarnego golfa i postawionego kołnierza skórzanej kurtki o tym samym kolorze jego własna, pociągła twarz. W ciemnych, zachodzących na uszy włosach nie było mimo, że parę lat temu minął trzydziestkę, ani śladu siwizny. Jego oczy błyszczały inteligencją, a rysy twarzy nawet pokryte trzydniowym zarostem ostro zarysowywały się pod skórą świadcząc o twardym charakterze.

Wypuścił snop dymu w kierunku własnego wizerunku, po czym zgasił skręta w popielniczce na barze.

– Zdradź mi swoją tajemnicę. – nalegał Maciek sadowiąc się na taborecie obok. – W końcu przyszliśmy się tu OBAJ zabawić, no nie?

Jego kolega był przykładem powierzchowności, mimo to Szymon lubił Maćka. W swego rodzaju naiwnym sposobie bycia warszawiaka, które kojarzyło mu się z własną, beztroską młodością było coś, czego mu zazdrościł.

– No powiedz. Ty się od lasek nie umiesz opędzić, a ja już trzy razy obszedłem parkiet zagadując panienki. I nic!

– Właśnie to jest twój problem – rzekł Szymon zamawiając dwa Tyskie jednoznacznym gestem ręki.

– Co?

– Kobiety potrzebują wyzwania. Pokaż im, że cię nie interesują i od razu wzbudzisz ich ciekawość. Pomyślą, że jesteś zajęty…

– To nie będą mnie chcieć.

– Wręcz przeciwnie. Będą cię chciały odbić rywalce. Kobiety też potrzebują wyzwań. Nie zadowolą się byle czym.

Maciek zamyślił się.

Trzydzieści lat, a zachowuje się jak nastolatek, pomyślał Szymon obserwując swego współlokatora podczas gdy ten ze zmarszczonym czołem popijał z kufla świeżo podane piwo.

– Ale co ci właściwie po tym, że na ciebie lecą, skoro i tak się od nich odganiasz jak od much? – zapytał Maciek po chwili. – Nie rozumie. Przecież to był TWÓJ pomysł z tym piątkowym wypadem do „Meliny".

Szymon wiedział, że nie trafiłby na zrozumienie kolegi wyjawiając mu prawdę. Rozglądający się ciągle za przygodami na jedną noc Maciek nie zrozumiałby, że ktoś pragnie się ustatkować i szuka kobiety na resztę życia. Postanowił zbyć go półprawdą: – Mam już jedną na oku.

– Którą?

– Siedzi w niszy po drugiej stronie parkietu i co chwilę puszcza do mnie oko. O znowu! – W ostatniej chwili udało mu się powstrzymać okręcającego się właśnie na taborecie kolegę. – Zerknij lepiej do lustra!

– Ta z drinkiem w ręce? – zapytał Maciek, gdy między tańczącymi powstała wystarczająco duża luka odsłaniająca przeciwległą stronę lokalu.

– To jest Bloody Mary.

– Skąd wiesz jak się nazywa?

– To nazwa jej koktajlu.

– Wiem przecież… żartowałem tylko! – Maciek umilkł na chwilę. – Ale ona jest cała na czarno… to jakaś psychopatka… i pewnie się nie myje.

– Nie do ciebie mruga! – odparował rozeźlonym tonem Szymon. Nie w smak były mu insynuacje Macka pod adresem kobiety, od której nie umiał oderwać wyroku. Już gdy pierwszy raz jego spojrzenie odnalazło w tłumie na czarno ubraną dziewczynę poczuł swoiste uczucie déjà-vu. Od razu obudziła się w nim nadzieja, że w końcu znalazł swą drugą połówkę, chociaż przypuszczał, że może być dla niego za młoda.

– Daj spokój, Szymon, możesz mieć tu każdą, a chcesz TAKĄ?

– Martw się lepiej o siebie.

– Mnie się podoba bardziej ta tam. – Maciek wskazał bez ogródek na wyginającą się w tłumie tańczących blondynkę z powiększonym plastycznie biustem.

– Wygląda na nudziarę interesująca się tylko modą i VIP-ami. A ta czarnula… – Szymon zastanowił się jak powiedzieć Maćkowi, o swoich przeczuciach. Nie znalazł jednak odpowiednich słów, wiec zakończył lakonicznie: – Ona z pewnością nie jest nudna!

W tłumie znowu powstała luka. Dziewczyna z koktajlem w ręku uśmiechnęła się po raz kolejny do niego używając lustra. Tym razem Szymon odwzajemnił uśmiech.

– No, nie wiem…

– Miałeś już dużo kobiet, Maciek? – Zanim jego koledze udało się otrząsnąć od szoku tak bezpośredniego pytania, Szymon odczytał w jego myślach, co jego współlokator zaraz odpowie.

Po paru sekundach namysłu warszawiak zapewnił z oburzeniem: – Na pewno więcej niż ty!

Oczy Maćka podskoczyły w górę i w lewo demaskując jego wypowiedź jako kłamstwo.

Zamiast odpowiedzi Szymon okręcił się na taborecie i spróbował czytać w nieznajomej. Nie usłyszał jednak nic prócz strzępków myśli tańczących oraz kolorowej mieszanki ich uczuć.

Jest za daleko, czy może ci ludzie ją zagłuszają? A może jestem już za słaby? Zapalił jednego z kilku uprzednio przygotowanych skrętów.

Zaciągnął się mocno. Delektując się przez moment dymem poczuł jak powoli wypełnia go nowa siła. Z papierosów z filtrem nie potrafił zaczerpnąć aż tyle energii.

– Co, nie wierzysz? – podniecił się Maciek źle interpretując milczenie Szymona. – To może mały zakładzik?

– Zakład? Jaki zakład? – zapytał wyrwany z zamyślenia Szymon. Jeszcze przed sekundą rozpamiętywał swą przeszłość dochodząc do wniosku, że to jego talent czytania w myślach innych ludzi oraz lata zakończonych niepowodzeniami prób jego ulepszenia popchnęły go na studia psychologii.

– I co? Pękasz?

– Nie. Może być zakład. Kto pierwszy dostanie czarnule, wygrywa.

– Tą z koktajlem?

– Inne mnie nie interesują. Ale skoro nie chcesz…

– Dobra, stoi. O co?

– Nie wiem, co proponujesz?

O całoroczny czynsz.", usłyszał w głowie myśli Maćka.

– O całoroczny czynsz!

– Stoi!

– Stać Cię w ogóle na to? – zapytał z powątpiewaniem Maciek, który studiował ekonomie i zawsze był dokładny w kwestiach finansowych.

– Nie martw się. Mam jeszcze kasę z polisy ubezpieczeniowej po moich rodzicach. Wystarczy.

– Nie żyją?

– Zginęli w pożarze, dziewięć lat temu. – Znowu poczuł stary ból.

– Przykro mi. – W głosie Maćka nie było ani cienia współczucia. – Wiadomo, kto to zrobił?

– Jakiś stuknięty nastolatek. Złapali go dwa tygodnie później. Podobno naoglądał się wiadomości i wpadł na pomysł, żeby zostać podpalaczem. Myślał, że to jest teraz cool… Przyznał się do wszystkiego, wiec go wsadzili do poprawczaka. Ja to bym takiego gnojka…

– Daj spokój, stary, to był tylko głupi dzieciak!

Szymon łypnął na swego współlokatora spode łba. Nic nie powiedział, wypuścił tylko dym nozdrzami.

– Patrz! Widziałeś? – Maciek szybko zmienił temat. – Teraz mrugnęła do mnie.

– No to chodźmy do niej – zaproponował Szymon pustym głosem.

Chwycili kufle z piwem i zaczęli się przeciskać przez tańczący tłum wypełniający główną salę lokalu zwanego potocznie przez studentów „Meliną" na cześć jego właścicielki Melindy, która, jak niosła plotka, nigdy nie miała dość imprezowania. W powietrzu unosił się zapach świeżego potu oraz kręcący w nosie smród przedawkowanych dezodorantów. Oczy raziły rozbłyskujące w różnych kolorach światła. W uszach dudniły najnowsze radiowe przeboje, które Szymonowi tylko z trudem udawało się rozpoznać z powodu podregulowanej na maksimum głośności. Co chwilę trafiał go jakiś łokieć lub tyłek tak, że tylko z trudem udało mu się nie rozlać piwa. Gdy w końcu przebili się na drugą stronę tańczącej masy ludzkiej Szymon zauważył, że Maćkowi nie powiodło się tak dobrze. Przez białą koszulę jego współlokatora, w miejscu, gdzie została pochlapana piwem prześwitywał jego blady brzuch.

– Kurwa mać… – zaklął Maciek zauważając plamę.

– Masz, wytrzyj się! – Szymon podał koledze chusteczki higieniczne. Nosił je zawsze ze sobą, na wypadek gdyby znowu zaczął krwawic z nosa. Od śmierci rodziców zdążało mu się to często. Przypuszczał, że miało to coś wspólnego z jego talentem.

Ale jak? Odsunął tą myśl na bok, po czym odwrócił się do nieznajomej.

Uśmiechała się tajemniczo patrząc na niego znad krawędzi do połowy pustej szklanki z koktajlem.

– Cześć, jestem Szymon – przedstawiając się spróbował ponownie ją czytać. – A to…

– A ja jestem Max. – wtrącił pospiesznie Maciek. – Mówią mi tak, bo mam takiego dużego!

– Naprawdę? – Głos nieznajomej był niespodziewanie niski jak na kobietę. W uszach Szymona brzmiał bardzo zmysłowo. Bardziej jednak, niż jej głos zdziwiło go, że nadal nie potrafił wyczytać w jej myślach zwiastuna wypowiedzianych słów.

– Mówcie mi Natalia – dodała dziewczyna po chwili.

Z bliska Szymon oszacował ją na trzydziestkę.

– Możemy się dosiąść? – zapytał jednocześnie zadowolony ze swego odkrycia jak i onieśmielony jej nieczytelnością.

– Tak, ale szczerze mówiąc właśnie chciałam wyjść na chwilę. Łyknąć sobie świeżego powietrza… macie ochotę na jointa?

Szymon i Maciek wymienili krótkie spojrzenia.

A jak to jest pułapka?", odczytał Szymon w myślach warszawiaka. Równocześnie wyczuł kiełkującą w swym towarzyszu chciwość.

– To dobry materiał. Prosto z Holandii. No, ale jeśli nie chcecie…

– Kto powiedział, że nie chcemy? – oburzył się Maciek. – Dobry joincik nie jest zły, no nie?

– A Ty? – Natalia spojrzała Szymonowi głęboko w oczy.

– Czemu nie… chociaż ja jeszcze nigdy nie paliłem – skłamał Szymon odwzajemniając spojrzenie.

W jej uśmiechu nie było ani śladu wyższości. Dopiła jednym haustem swoją Bloody Mary i podniosła się zabierając torebkę i przewieszony przez oparcie jej fotela czarny płaszcz. Tak jej obciśle jeansy jak i dres z kapucą – również czarny – podkreślały zarysy jej figury. Tylko na kraciastych trampkach dziewczyny widniało trochę bieli. Oblizała zmysłowo pokryte pasującą do koloru jej koktajlu szminką wargi odsłaniając przy tym białe jak śnieg i najwyraźniej sztucznie zaostrzone zęby.

– Idziemy?

Ruszyli za nią ku wyjściu.

– Miałeś rację, stary, to niezła dupcia! – szepnął Maciek przez ramie do kończącego procesję Szymona. – Ma się chyba za wampirzycę, ale pod tymi jej ciuszkami… no-no! Ale będzie ruchanko!

 

Parę minut później Szymon inhalował już marihuanę. Czuł znajomą błogość wypełniającą jego ciało i myśli. Podczas gdy Natalia kontemplowała swe powleczone czarnym lakierem paznokcie wzrok jego kolegi podążał chciwie za grubym papierosem.

– No nie przysysaj się tak. Teraz moja kolej. Daj szluga!

Szymon podał jointa dalej.

Maciek zaraz zaciągnął się łapczywie. Trzymał długo dym w płucach zanim wypuścił go wreszcie wzdychając równocześnie błogo.

– Boski… najlepszy materiał jaki dotąd paliłem.

– Dzięki – Natalia skwitowała komplement krótkim skinieniem głowy.

– Skąd go masz?

– Connections…

– Rozumie… ale skąd dokładnie – Warszawiak nalegał gapiąc się rozszerzonymi od narkotyku oczyma na dziewczynę. – Możesz załatwić więcej tej trawki?

Natalia milczała zakłopotana. Mimo, iż paliła nie mniej niż obaj mężczyźni, jej oczy nie były nawet zaczerwienione.

– Jesteś Studentką? – zmienił temat Szymon.

– Studiuję psychologię na trzecim roku.

– O… – Szymonowi po raz kolejny nie udało się znaleźć nawet cienia uczucia w umyśle dziewczyny. Zafrapowany dodał głupkowato: – To tak, jak ja.

– Tak? – Natalia ponownie obdarzyła go swym białym uśmiechem.

– To znaczy: ja jestem jeszcze na pierwszym roku.

– Potrzebujesz może dobrej rady?

– Dzięki, na razie mi dobrze idzie, ale…

– Ale wrócisz do tej propozycji, jak będzie trzeba? – przerwała mu szczerząc zęby.

– Jakby to nie było niemożliwe, pomyślałbym, że umiesz czytać w moich myślach. – zauważył pół żartem pół serio Szymon.

– Nie, no co ty. Przemawia przeze mnie psycholog. Rozumiesz, skrzywienie zawodowe.

Szymon roześmiał się w głos. Rozumiał aż za dobrze. Dziewczyna podobała mu się coraz bardziej i – tak przypuszczał – z wzajemnością.

– A wiecie, że ludzie już za niedługo znikną z powierzchni ziemi? – wtrącił Maciek gasząc podeszwą peta po joincie. Wyraz jego twarzy kojarzył się Szymonowi z kapryśnym dzieckiem, które lada moment wybuchnie płaczem, jeśli zaraz nie dostanie wymarzonej zabawki.

– Co masz na myśli? – zapytał sięgając jednocześnie myślami do umysłu kolegi. Myśli Maćka przypominały mu pranie wirujące w pralce. Udało mu się odczytać pojedyncze słowa, czasami namiastki zdań, ale ani razu nie zdołał ułożyć ich w logiczny ciąg.

– To przecież oczywiste! – wyjaśnił warszawiak zwracając się do Natalii. – Ludzie rodzą się i umierają… a trupy są chowane i zostają trupami… to znaczy, że ich ciągle przybywa! Ich MROCZNE KROLESTWO rośnie…

– Może nie powinieneś więcej palić, stary, co? – wtrącił Szymon.

Maciek zignorował go. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w Natalie najwyraźniej oczekując jej odpowiedzi.

Dziewczyna zdawała się naprawdę zastanawiać nad teorią Maćka.

Korzystając z okazji Szymon wniknął ponownie w umysł kolegi. Myśli warszawiaka nadal nie dawały się logicznie ułożyć, ale rozpoznał wyraźnie pulsujące w jego mózgu uczucia: zazdrość oraz nadzieję na zdobycie dziewczyny tłumiła wszechobecna chuć.

Widząc, że Natalia i ja mamy ze sobą wiele wspólnego postanowił zwrócić jej uwagę na siebie tą popieprzoną teorią, przeanalizował szybko Szymon. Wybrał temat, który – jego zdaniem – mógłby ją zainteresować…

– Ale cmentarze wcale nie rozrastają się – zauważyła Natalia zupełnie poważnie. – Ciała zmarłych rozkładają się i po paru latach na tym samym miejscu zostaje pochowany kto inny!

– A co z duchami? – Maciek nie dawał za wygraną. – One się nie rozpadają!

– Widziałeś już kiedyś ducha? – zapytał z przekąsem Szymon. – To tylko bajki, żeby dzieciaki nie bały się śmierci… Martwi są martwi, a żywi żywi. Nie ma nic pomiędzy!

– Jesteś pewien? – Głos Natalii zabrzmiał nagle jeszcze głębiej. Dziewczyna już się nie uśmiechała.

– Chcę zostać psychologiem, a nie szamanem! – Szymon nie rozumiał jak trzeźwo myślący człowiek może wierzyć w duchy. To pewnie po tym joincie…

– Myślałam, że interesujesz się psychologią a nie tylko zarabianiem kasy?

– Bo tak właśnie jest!

– Jako naukowiec powinieneś być obiektywny. – Oczy Natalii zdawały się Szymona hipnotyzować. – Nie powinieneś sądzić nie znając wszystkich faktów!

– Jeszcze nigdy nie widziałem ducha… ani żadnego niezbitego dowodu na ich istnienie.

– Istnieje dużo fenomenów… – Natalia uśmiechnęła się tajemniczo, – … paranormalnych fenomenów, których dzisiejsza nauka nie potrafi wyjaśnić.

– Wiem, ale jak sama powiedziałaś: "dzisiejsza nauka" nie potrafi ich wyjaśnić. Nauka w przyszłości na pewno będzie umiała… Zresztą sam się zamierzam do tego przyczynić.

– Myślisz, że psychologia kiedyś wytłumaczy takie zjawiska jak sny prorocze, automatyczne pisanie albo podróże astralne?

– To wszystko są umiejętności ludzkiego umysłu, który ewoluując otwiera przed nami nowe możliwości. Częściowo są to umiejętności, do których tylko nasza podświadomość ma dostęp. Dlatego wydają nam się one takie… magiczne.

– Myślę, że co do telekinezy i telepatii to masz rację, ale jak wytłumaczysz przestrzegającego przed katastrofą sobowtóra?

– Co wy pleciecie? – wtrącił się Maciek drapiąc się po głowie.

Tym razem to Szymon zignorował kolegę i odparł w kierunku Natalii: – Szósty zmysł?

– A aury, albo zjawiska ektoplazmowe, jak na przykład duchy i upiory? – dopytywała się Natalia nie dając zbić z tropu.

– Halucynacje?

– Czyli jesteś zatwardziałym animistą?

– Do szpiku kości. – Szymon uśmiechnął się.

– I nie dasz się przekonać?

– Możesz spróbować… jestem otwarty na nową wiedzę. Ale pozwolisz, że zbadam najpierw wszystkie fakty, a dopiero potem ocenie – jak na naukowca przystało.

– W takim razie myślę, że mam coś dla Ciebie!

– Co? Prawdziwego ducha? – zakpił Szymon.

– Może…?

– No, nie wiem… – Nie wiedząc jak wybrnąć z sytuacji Szymon zwrócił się o wsparcie do Maćka. – Właściwie, to chcieliśmy się zabawić, no nie, stary?

– Co jest, pękasz? – Maciek triumfował najwyraźniej myląc wahanie Szymona z lękiem.

– Szukaliśmy imprezy! Spędzenie całej nocy w jakiś śmierdzących ruinach nie można nazwać dobrą zabawą! Szczególnie, że i tak z tego nic nie wyniknie.

– To nie ruiny, to cmentarz – sprostowała Natalia. – Poza tym myślałam, że jesteś otwarty na nowe doświadczenia?

Szymon nadal nie był przekonany.

– Możemy TAM zrobić imprezkę. Tylko my. W trójkę… albo we dwójkę? – podchwycił Maciek mrugając znacząco do dziewczyny. Potem zrozumiał jednak, że bez Szymona się nie obędzie i wycofał się mówiąc obojętnym tonem: – To jak? Idziesz z nami na ten cmentarz, czy nie?

– Impreza na cmentarzu… – Pomysł Maćka zdawał się znajdować posłuch Natalii. – Mam w domu Absynt – trunek średniowiecznych czarownic i czarowników. Prawdziwy!

– Super! – rozpromienił się Maciek. – To my kupimy piwko.

– No to jak? – Natalia odwróciła się do Szymona.

Jej uśmiech krył w sobie coś tak nieprzyzwoitego, że aż poczuł mrowienie w kroczu.

– Stoi! Animiści kontra spirytyści!

– Dokładnie tak! – roześmiała się Natalia w głos. Chwilę później spoważniała jednak. – Słyszałeś już kiedyś o teorii unifikacji?

– Nie, co to jest?

– Jesteś pewien? – Natalia spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi. W jej wzroku kryło się coś dziwnego.

Tym razem Szymon użył całej swej mocy i doświadczenia, aby odczytać choć strzępek myśli dziewczyny albo przynajmniej usłyszeć dalekie echo jej uczuć.

Odniósł kolejne niepowodzenie, ale nie poddawał się, nasłuchiwał dalej, coraz intensywniej.

Dopiero gdy poczuł jak świat wokół niego zaczyna się rozpływać, wycofał myśli.

– Musicie mi to wytłumaczyć! – zażądał Maciek obrażonym tonem.

– Z przyjemnością, Max! – zgodziła się Natalia.

Zdawało się, że Maciek urósł słysząc jak dziewczyna nazwala go "Maxem". Zaraz zarządził: – Dobra, my organizujemy piwko, a ty idziesz po ten Absyncik. Spotkamy się przed „Melina" za pół godzinki.

Natalia skrzywiła się lekko.

– Aż pół godziny?

– A co? Za długo?

– Mieszkam zaraz za rogiem, mogę być z powrotem za pięć minut.

– No ale do następnego sklepu jest niezły kawałek – odparł zatroskanym głosem Maciek.

– W porządku… Jakbyście dali radę szybciej, to tu macie mój numer domowy. – Natalia podyktowała jednym tchem szereg cyfr. – Nie mam komórki.

Szymon wbił liczby do swego telefonu, opisał: „Natalia", po czym podał jej na wszelki wypadek swój własny numer.

– Daleko do tego cmentarza? – zapytał.

– Nie, a poza tym mam brykę!

– No to w porządku! – Maciek odwrócił się na pięcie i pociągnął Szymona za rękaw. – Chodź, idziemy. Im szybciej wrócimy, tym lepiej.

Szymon nie ruszył się. W głowie mu huczało od mentalnego wysiłku. Zapalił skręta, by nabrać nowych sił. Potrwało chwilę zanim doszedł do siebie.

– Co to za auto? – Okiem wyobraźni widział Smarta. – Zmieścimy się w nim ze skrzynka piwa?

– Spokojnie. Moim wozem można wozić z nawet włoki i nikt się nie kapnie!

Nie wiedząc, co odpowiedzieć na ten żart, Szymon skinął tylko głową i ruszył się w kierunku czekającego nań opodal Maćka. Oddalając się obejrzał się przez ramię.

Z uśmiechem na twarzy Natalia właśnie zapalała papierosa odprowadzając go wzrokiem.

Ostatni raz spróbował ją czytać.

Nic! Jak to możliwe? Odwrócił się do kolegi i przetestował swój talent na Maćku.

Najpierw mi dziwka obciągnie… a potem ja będę brał… od tylu!"

Wycofał się z odrazą. Po krótkim namyśle zdecydował, że woli makabryczny humor Natalii niż zboczone myśli Maćka.

– Co z tobą , stary? – spytał warszawiak zatroskanym głosem. – Krwawisz!

Głos kolegi wyrwał go z zamyślenia. Szymon odruchowo sięgnął do nosa. Zaraz poczuł lepką wilgoć.

Chyba ostatnio za dużo czytam…

– Wszystko w porządku? Może powinieneś iść do domu?

Szymon wytarł nos w chusteczkę. Zużył trzy, zanim krwawienie ustało.

– Chciałbyś, co?

Maciek nie odpowiedział.

– Nic z tego! Wszystko okay – idziemy! Najpierw po piwo, a potem na ten cholerny cmentarz.

– Dobra. A tak przy okazji: powiedz mi, co to wszystko za bzdury, o których gadaliście?

– Co masz na myśli?

– Ten spirytus i ten drugi… jak mu tam… animal?

– Animizm i spirytyzm?

– Tak.

Szymon zastanowił się chwilę.

– Animiści tłumacza zjawiska… powiedzmy sobie… – Zaznaczył w powietrzu niewidzialny cudzysłów, – „niewyjaśnione" za pomocą nie odkrytych jeszcze funkcji ludzkiego mózgu. Patrzą na takie zjawiska z czysto naukowego punktu widzenia starając się oddzielić fakty od zabobonów i sztuczek. Natomiast spirytyści – jak sama nazwa mówi – wierzą, że istnieje niezależna od ciała dusza, i że zjawiska nadprzyrodzone – tak właśnie je nazywają – są wynikiem interakcji naszego świata ze światem umarłych. Kapujesz?

– Chyba tak…

– Spirytyści postulują istnienie świata zmarłych – lub duchów, jeśli wolisz – mimo, że nie istnieją na to żadne dowody. Wciskają nam bzdury budując na ogólnej niewiedzy swoje teorie. Niektórzy z nich dorabiają się na takich machlojkach nieziemskich fortun.

– Szczerze mówiąc, wolę teorie tych spirytualistów.

– Spirytystów – poprawił Szymon. – Niech zgadnę dlaczego: ona daje nadzieję?

– Właśnie! – potwierdził Maciek. – Daje nadzieję, ze śmierć to nie koniec.

– Problem jednak w tym, że tu nie chodzi o nadzieję, tylko o naukowe zbadanie niewyjaśnionych zjawisk. Kierując się nadzieją nigdy nie będziesz mógł obiektywnie osądzić niewyjaśnionego zjawiska… nigdy go nie pojmiesz takim, jakie jest, tylko takim, jakie chciałbyś żeby było.

Maciek zamyślił się. Parę kroków dalej wypalił: – A co, jeśli dziś na cmentarzu zobaczymy ducha?

– To mi tutaj kaktus wyrośnie! – Szymon postukał palcem w wewnętrzna stronę dłoni.

 

Obudziło go zimno i potworny ból głowy.

Leżał na wznak na wilgotnej ziemi. Półprzytomny zamrugał oczyma próbując się otrząsnąć z letargu. Czuł instynktownie, że coś było nie tak.

Wokół panowały ciemności i cisza.

Szymon nie orientował się ani gdzie jest, ani jak się tu dostał. Chcąc się rozejrzeć ruszył głową…

O mało nie zemdlał z bólu. W jego mózgu wybuchł fajerwerk o intensywności bomby atomowej. Zacisnął zęby tłumiąc jęk. Czuł jak łzy napływają mu do oczu. Odruchowo złapał się za głowę w obawie, że może ona lada moment eksplodować. Jego lewa ręka dotarła bez problemów do skroni, prawa natomiast zatrzymała się w połowie drogi.

Minęło parę chwil zanim się zorientował, że jego nadgarstek krępuje, zakończona łańcuszkiem, zamykana na klucz, polowa zwyczajnych kajdanek. Nie ważąc się ponownie ruszyć głową, przyjrzał się coraz bardziej zaniepokojony stalowej bransolecie. Nie zauważył niczego nadzwyczajnego.

Co się tu do cholery dzieje?

Spróbował znaleźć rozwiązanie zagadki we wspomnieniach. Wracały tylko opornie, towarzyszył im tępy, pulsujący ból. Szymon nie poddawał się. Przypomniał sobie Natalię i Maćka oraz ich pomyśl, aby zrobić na cmentarzu imprezę czekając na objawienie się ducha. Teraz, leżąc samotnie w ciemności sam pomysł przyprawiał go o gęsią skórkę. Nadal nie ruszając głową rozejrzał się po widocznej z jego aktualnej pozycji okolicy. Po niebie sunęły gnane wiatrem ciężkie chmury przysłaniając raz po raz pełnie księżyca. Otaczające go ciemności przybierały wówczas na intensywności, jednak nie stawały się absolutne. Kątem oka Szymon zauważył słabą, pomarańczową poświatę bijącą zza jego głowy, dokąd jego wzrok nie sięgał.

Pachniało świeżą ziemią.

Dodawszy dwa do dwóch Szymon zaklął w myślach. Od czasu śmierci rodziców nienawidził cmentarzy nawet za dnia i wolał nie wyobrażać sobie, że naprawdę mógł imprezować między grobami, nie mówiąc już o utracie przytomności.

A jednak…, pomyślał przez chwilę zażenowany.

Otrząsnął się na wspomnienie kajdanek.

– Hej, dość tych żartów! – zawołał w ciemność.

Odpowiedziała mu cisza.

– To naprawdę nie jest śmieszne! – krzyknął. W duchu liczył na to, że stał się ofiarą żartów Natalii i Maćka, którzy przyczajeni w pobliskich krzakach zaśmiewali się właśnie do rozpuku.

Gdzieś za sobą, z tego samego kierunku, skąd docierała do niego słaba poświata, usłyszał cichy szelest krzaków.

– Słyszałem was. Wychodźcie!

Znów zabrakło odpowiedzi.

Odgłos nie powtórzył się.

Szymon nasłuchiwał dalej. Nie będąc pewien, czy dźwięk nie został jednak wywołany przez wiatr.

A może to jakieś zwierze?

Albo ten duch?, strzeliło mu mimowolnie przez głowę.

Idiota!, zganił sam siebie w myślach. Duchy nie hałasują… a w ogóle to duchów nie ma!

– Hej, jest tam kto?

Nic.

– Pomocy!

Nie doczekawszy się reakcji zdecydował się polegać wyłącznie na sobie. Postanowił w duchu, że porachuje się z Maćkiem i Natalią za ten kawał. Zacisnął zęby i zdesperowany ruszył głową. Oczekiwany ból nie okazał się tak straszny jak uprzednio. Mogąc polegać tylko na jednej ręce, mozolnie – poruszał głową w zwolnionym tempie, jakby była to bombka bożonarodzeniową – odwrócił się i podniósł na kolana. Przez łzy bólu spojrzał na parę stojących na szczycie nagrobka zniczy. To ich blade światło rozpraszało ciemności. Jego wzrok powędrował dalej, aż do krzaków, z których, jak przypuszczał, wydobył się przed chwilą niezidentyfikowany odgłos.

Nie zauważył niczego niezwykłego.

Trochę uspokojony zlustrował najbliższą okolicę. Nieopodal leżały puste puszki po Harnasiach, które Maciek i on zakupili z myślą o imprezie. Tuż obok nich zauważył zielonkawą butelkę Absyntu. Ona również była pusta.

To chyba po tym gównie tak mnie łeb napierdala…

Starając się nie poruszyć głową odwrócił całe ciało w drugą stronę. Na skraju naturalnej, utworzonej przez krzaki polanki – znajdował się dokładnie w jej centrum – zauważył stos koców i śpiworów, a na nich mały słoik bez naklejki. Widok od razu obudził w nim wspomnienie Natalii, która pojawiwszy się punktualnie przed „Meliną" wyciągnęła z plecaka ów słoik mówiąc, że to niespodzianka. Przyniosła na spróbowanie grzybki halucynogenne własnej roboty. Wspomniała, że wpływają one dobrze na potencję. Szymon widział okiem wyobraźni wyszczerzoną w rekinim uśmiechu twarz Maćka, jakby stało się to przed chwilą.

Do cholery z nim… i z nią też!, pomyślał wściekły. Zostawili mnie tu na pastwę losu.

Dopiero teraz – nie zauważywszy w pobliżu żadnego bezpośredniego niebezpieczeństwa – Szymon skoncentrował uwagę na sobie. Klęczał na niewysokim, usypanym z ziemi podwyższeniu miedzy stertą puszek a spoczywającym na śpiworach słojem. Patrzył prosto na nagrobek ozdobiony parą przygasających zniczy. Wyryte w kamieniu imię i nazwisko były mu obce, natomiast daty urodzin i śmierci zdradzały, że pochowany miał jedynie trzynaście lat, gdy zmarł.

Pod kolanami Szymona ziemia była czarna jak węgiel. W nosie kręcił go jej piżmowy zapach. Zauważył, że przytwierdzony jednym końcem do kajdanek wokół jego nadgarstka łańcuch znikał pod jej powierzchnią. O mało się nie posikał z wrażenia.

To nie to!, próbował wmówić sam sobie. To tylko jeszcze jeden głupi kawał!

A jeśli nie? Mimo panującego zimna oblał się potem.

HALOOO? – krzyknął zdesperowany na całe gardło. – JEST TU KTOOO?

Odczekał chwilę nasłuchując zanim wrzasnął ponownie: – POMOCY! POOOMOOOCY!

Jego krzyki ginęły w pogrążonym w mroku cmentarzu bez odzewu.

Wtem Szymon przypomniał sobie o swej komórce. W ostatniej chwili powstrzymał odruchowe uderzenie otwarta dłonią w czoło.

Roześmiał się z ulgą.

Nie ruszając głową wyciągnął telefon wolną ręką z wewnętrznej kieszeni kurtki. Włączył aparat i w tym samym momencie o mało nie dostał szału.

Na displayu nie było nawet jednej kreski zasięgu. Wziął głęboki wdech, by się uspokoić, po czym schował aparat z powrotem do kieszeni.

Musze się stąd wydostać!, postanowił. O własnych siłach!

Księżyc schował się za chmurami.

Jego rozważania nad wyjściem z sytuacji przerwał znajomy już szelest w pobliskich chaszczach.

Tym razem Szymon był prawie pewien, że nie spowodował go wiatr. Wydawało mu się, że zauważył też ruch wśród krzaków. Coś odrobinę jaśniejszego niż otaczająca go zewsząd noc zdawało się trwać właśnie nieruchomo wśród gałęzi i go obserwować.

Poczuł swąd spalenizny.

Włosy na całym ciele stanęły mu dęba. Nie mogąc oderwać wzroku od niewyraźnej plamy zaczął szarpać z całych sił za łańcuch. Od razu jego mózg zalała kolejna fala bólu, ale dzięki tętniącej w jego żyłach adrenalinie udało mu się ją przezwyciężyć.

Łańcuch nie chciał się poddać. W końcu Szymon wstał na nogi i pochylając się złapał zań obiema dłońmi. Ukucnął. Zapierając się stopami o grunt zaczął ciągnąć zarówno rękoma jak i z krzyża.

Bez rezultatu.

Co cholera… jest tam kamień młyński, czy co? O alternatywie wolał nie myśleć.

Nagle polankę znowu rozświetlił księżyc. Z duszą na ramieniu Szymon zerknął w krzaki. Bał się tego, co mógł tam zobaczyć, ale ponownie nie zauważył miedzy gałęziami niczego nadzwyczajnego. Niewyraźna plama zniknęła bez śladu.

Ale mi odbija… To chyba po tych grzybkach…

Nie zwlekając opadł na kolana. Musiał za wszelką cenę dokopać się do drugiego końca łańcucha. Dopiero gdy zatopił ręce w ziemi spostrzegł, że jest ona tylko prowizorycznie udeptana. W świetle księżyca wyraźnie widział ślady trampek.

Od razu pomyślał o Natalii. Jego wściekłość wyrosła jeszcze.

Zaczął kopać gołymi rękoma. W duchu modlił się – pierwszy raz od śmierci rodziców – by jego przypuszczenie okazało się słuszne.

Proszę Boże, niech tam będzie kamień młyński… proszę!

 

Pół godziny i litr potu później palce Szymona trafiły na coś zimnego i elastycznego, co definitywnie nie było kamieniem młyńskim. Przetarł pot z oczu nie zważając na to, że tym samym ubrudził sobie twarz. Odetchnął parę razy głęboko zanim zdecydował się odsłonić swe znalezisko.

Ostrożnie zdejmował zeń kolejne warstwy ziemi. Cokolwiek to było – bał się sam przed sobą przyznać, że dobrze wiedział, co znalazł – nie chciał tego uszkodzić.

Gdy jego place w końcu okopały ludzki nos nie był bynajmniej zaskoczony. Mimo to nie udało mu się zdusić w sobie jęku przerażenia.

Czując na dnie żołądka rosnące zimno pracował dalej.

Przestał dopiero, gdy odsłonił całą twarz.

– Maciek… To ty? – Nie potrafił zrozumieć, że ma przed oczyma rzeczywistość z krwi i kości, a nie jakiś makabryczny obraz. Najbardziej nierealne w twarzy odkopanego były jego szeroko rozwarte, wpatrujące w nieskończoność oczy. Widniało w nich bezgraniczne przerażenie. Szymon szybko przerwał kontakt wzrokowy.

Jakby zobaczył ducha…, pomyślał mimowolnie i machinalnie usunął znajdujące się w zagłębieniach między nosem i okiem jego współlokatora bryłki ziemi.

Po paru minutach nieruchomego trwania miedzy hipnozą a histerią odważył się ponownie spojrzeć w wytrzeszczone oczy Maćka. Jego wzrok padł najpierw na łańcuch rozpoczynający się u jego nadgarstka stalową bransoletką, a potem podążył po nim na jego drugi koniec, do szerszej bransoletki – kojarzyła mu się z obrożą dla psa – oplatającej szyję odkopanego.

Wyrób specjalny, stwierdził Szymon jakby stojąc obok siebie. Przyglądał się z namysłem rożnym zakończeniom po obu stronach jak na zwykłe kajdanki o wiele za długiego łańcucha. Dla pewności przyłożył dwa palce do szyi domniemanego trupa tuż powyżej obroży. Tak jak się spodziewał, nie wyczuł tętna.

Maciek…, Nadal zaszokowany Szymon pokręcił z niedowierzaniem głową. – … ktokolwiek Ci to zrobił, chciał, żebym cię znalazł… ale czemu? I kto byłby aż tak… tak chory?

Odpowiedz na drugie pytanie nasuwała się sama.

Znajdę ja! – obiecał swemu martwemu kumplowi uroczyście zamykając mu jednocześnie powieki. – Odpowie mi za to!

Czuł w sobie pulsującą nienawiść. Przypominała mu uczucie, jakie wypełniło go zaraz po śmierci rodziców, gdy wróciwszy rankiem do domu zastał tylko zgliszcza zamieszkałe przez dwa zwęglone trupy. Sycił się, tak jak i wtedy, rosnąca w nim desperacja. Wiedział, że nie spocznie, póki nie dopadnie Natalii.

Dam ci szansę, się wytłumaczyć, ale jak mnie nie przekonasz…, myślał malując przed okiem wyobraźni scenę sądu. I lepiej nie opowiadaj mi żadnych bujd o duchach!

Napędzany gotującą się w nim nienawiścią przyjrzał się najpierw swojej bransoletce a potem obroży wokół szyi kolegi. Obydwie zamykał tego samego rodzaju prosty zamka, do którego Szymon nie miał klucza. Dla pewności przeszukał swoje kieszenie.

Nic!

Zastanawiał się dlaczego Natalia i jego nie zabiła. Szczególnie, że był przecież otumaniony alkoholem i narkotykami do nieprzytomności. Może ona chce, żeby mnie gliny tak dorwały… na gorącym uczynku…

Nie, to nie ma sensu. Jakbym to naprawdę ja zabił Maćka, nigdy bym się do niego nie przypiął kajdankami a potem wyrzucił klucz. Gliny to debile, ale nie aż do tego stopnia!

Więc po co to zrobiła?

Nie chcąc tracić więcej czasu na bezowocne rozważania Szymon zaczął ponownie kopać. Miał nadzieje znaleźć w kieszeni Maćka pasujący klucz. Ku swemu zdumieniu odkrył, że trup był całkowicie nagi. Dla pewności odkopał go całego po czym zaczął szukać klucza wokół zwłok.

Nie znalazł go i tam.

Podążając za jakimś wewnętrznym impulsem przyjrzał się trupowi w poszukiwaniu jakichkolwiek ran – nie był pewien dlaczego, ale chciał koniecznie wiedzieć, jak zginął jego kolega. Nie znalazł żadnych obrażeń zewnętrznych.

A jeśli to był wypadek? Jeśli ten baran po prostu przedawkował? Szymon przypomniał sobie pełne przerażenia oczy swego współlokatora. Natalia spanikowała, w końcu to była jej trawka i jej Absynt… nie mówiąc już o grzybkach!

Ale dlaczego mnie tu zostawiła?

Zapytam Cię o to, suko! Niechętnie tylko odwrócił myśli od zemsty i zaczął się zastanawiać, jak się uwolnić. Szacował, że przybyli na cmentarz krótko po dwunastej w nocy.

Godzina duchów, pomyślał mimowolnie i zaraz dodał świadomie: Idiotyzm!

Impreza nie mogła trwać długo zważywszy nikłe zasoby alku… zresztą po jointach i grzybkach na pewno nie tylko ja zaliczyłem glebę! A więc jest…, zastanowił się. Trzecia? Może czwarta?

Display jego komórki potwierdził jego obliczenia. Wiedział, że nie zostało mu dużo czasu, zanim znajdzie go grabarz lub jakiś duchowny. Nie zamierzał czekać aż tak długo. Odkrycie go przez osobę trzecią prowadziło nieomylnie do wizyty na komisariacie, a Szymon nie zamierzał testować polskiego wymiaru sprawiedliwości tłumacząc się z zarzutu morderstwa alkoholowo-narkotykowym black-outem.

A poza tym dałoby to czas Natalii, żeby umknąć przed zemstą.

Jego myśli zaczęły krążyć wokół ucieczki ze cmentarza. Wyjście przez główną bramę ze zwłokami przerzuconymi przez ramię nie wchodziło w rachubę. Musiał się od nich za wszelką cenę uwolnić. Przed oczyma wyobraźni przedstawił sobie jak najpierw łamie trupowi kark, a następnie przepiłowuje jego szyję zrobionym z butelki po Absyncie tulipanem. Na samą myśl żołądek podskoczył mu go gardła. Przez dobre parę sekund musiał walczyć z mdłościami.

Nie widząc jednak innego wyjścia wyszedł z własnoręcznie wykopanego grobu i sięgnął po butelkę. Łańcuch okazał się za krótki.

Zdjął buta i trzymając go za sznurówkę rzucił nim w kierunku butelki jakby był wędkarzem. Mimo kilkunastu prób jego cel pozostawał poza jego zasięgiem.

W końcu odwrócił się do butelki tyłem, napiął łańcuch łączący go z trupem tak mocno, że poczuł ból w nadgarstku, a następnie spróbował dosięgnąć butelki stopą.

Po kolejnej porażce doszedł do wniosku, że odległość dzieląca go od butelki po Absyncie nie była przypadkiem.

Perfidna suka!

Nie pozostało mu nic innego, tylko wygramolić się na powierzchnię razem z trupem Maćka. Zszedł do grobu.

Wtem usłyszał nad sobą znajomy szelest. Tym razem jednak odgłos nie dochodził już z krzaków na obrzeżu polany. Jego słuch podpowiedział mu, że źródło dźwięku leży dużo bliżej.

Przypominał sobie blady zarys stojący nieruchomo w krzakach i obserwujący go.

Przeszły go ciarki. Nagle jego instynkt samozachowawczy wziął górę nad obrzydzeniem. Zanim Szymon zorientował się, co robi, schylił się najpierw nisko, a moment później wgryzł w szyję Maćka. Jednym gwałtownym ruchem wyszarpnął kawał mięsa, ścięgien i chrząstek.

O mało nie zwymiotował.

Po brodzie spływała mu letnia krew.

Jeszcze nie jest długo martwy, zarejestrował tą częścią umysłu, która nadal brała wszystko za nocny koszmar. Wypluł kleistą masę na ziemie. Mimo, iż odgłos na zewnątrz nie powtórzył się Szymon odsunął obroże na bok jakby była owijającym hamburgera papierem a potem ugryzł jeszcze raz.

I jeszcze raz.

Nie potrafił przestać. Raz za razem obgryzał szyje i kark swego kumpla, jakby to było kurze udko, a on od co najmniej miesiąca pościł. W końcu między nim a wolnością stał już tylko obwieszony niezidentyfikowanymi kawałkami tkanki kręgosłup. Szybko pogłębił dziurę dokładnie pod odsłoniętą kością.

Wstał.

– Sorry, stary! – Uniósł nogę i opuścił ją z całą silą na obgryziony kark.

Strzeliła kość. Pod wpływem kopnięcia oraz siły ciężkości głowa trupa odtoczyła się kawałek na bok.

Szymon zawinął łańcuch wokół przedramienia, a następnie przełożył je przez zdjętą z kikuta szyi swego współlokatora obrożę. Chwycił się brzegu grobu i podciągnął na powierzchnie ziemi gotowy do walki. Akt kanibalizmu, mimo, iż tak naprawdę nie spożył ludzkiego mięsa, uwolnił go od strachu.

Ciężko dysząc – nie wiedział czy z wysiłku czy z obrzydzenia – Szymon rozejrzał się wokół.

W międzyczasie niebo pokrył zamknięty kożuch chmur. Gnane wiatrem na południe nie przepuszczały już światła księżyca ani na chwilę.

Dla pewności Szymon zerknął jeszcze raz w kierunku krzaków, gdzie wcześniej na tle nocnego mroku widział bladą plamę.

Pośród panujących ciemności grupa krzewów wyglądała najnormalniej w świecie.

Nie będąc pewien, w którym kierunku leży wyjście ze cmentarza skierował się dokładnie w tą stronę.

Zaczął przebijać się przez krzaki. Uniesione ochronnie na wysokość twarzy ręce nie zawsze zdołały uchronić go przed gałęziami. Chłostany od czasu do czasu przez nierzadko zaopatrzone w kolce gałęzie klął pod nosem. Dotarłszy do miejsca, w którym, jak szacował, znajdowała się wcześniej niezidentyfikowana, jasna plama, przystanął. Uklęknął i zaczął obszukiwać ziemie w tym miejscu. Spodziewał się znaleźć ślady stóp, ale się zawiódł. Nic nie wskazywało na to, że miejsce to było w jakimkolwiek sensie szczególne.

Idiotyzm!, podniósł się żeby ruszyć dalej. Duchy nie istnieją!

Wtem ponownie usłyszał szelest. Równocześnie wionęło zimnem.

Ignorując nagłą gęsią skórkę obrócił się na pięcie szukając wzrokiem źródła dźwięku. Serce waliło mu jak młotem. Na polance, którą właśnie opuścił, dokładnie nad świeżo wykopanym grobem zdawało się coś lewitować.

Szymon z trudem przełknął ślinę.

Zacisnął zęby i ruszył z powrotem. Gdy ponownie trafiony wiotką gałęzią w twarz odruchowo zamknął oczy a potem je znowu otworzył, zjawa znikła.

– Cholerne grzyby! – Nie chcąc się sam przed osobą przyznać do wypełniającej jego żołądek ulgi Szymon zawrócił po raz wtóry i zaczął wściekle torować sobie drogę przez chaszcze.

Chwilę później był już na wiodącej miedzy grobami dróżce. Sadząc po marnym stanie nagrobków, braku płonących zniczy, suchych lub gnijących kikutach kwiatów oraz panoszących się wszędzie zaroślach cmentarz był już od dłuższego czasu opuszczony.

W lewo, czy w prawo? Szymon próbował sobie przypomnieć, jak podążając za Natalią dotarł tutaj razem z Maćkiem. Nadaremnie.

– Szymon… – usłyszał nagle szept za plecami.

Odwracając się automatycznie w stronę głosu na pięcie potknął się o coś i upadł na plecy.

Przeklinając w myślach domniemany kamień poczuł siadając wypełniony niemal do bólu pęcherz. Jego wzrok przeczesywał panicznie krzaki, z których właśnie się wyłonił – zaczerpnięta z nowo odzyskanej wolności odwaga rozwiała się niczym dym na wietrze. Zdawało mu się, że faktycznie coś się rusza wśród chaszczy. Tym razem to coś nie było jednak jaśniejsze niż otaczająca go noc, lecz wręcz przeciwnie przypominało świeżo rozlaną smołę.

Nie wierząc własnym oczom zamrugał.

Coś kojarzące się mu na pierwszy rzut oka z czarną mgłą przelewało się bezgłośnie przez krzewy jednoznacznie w jego kierunku.

Zanim zdążył zebrać myśli, był już na nogach.

Nie umiał sobie wytłumaczyć własnego zachowania, ale nie kwestionował go nawet na moment. Widok lezącej u jego stóp głowy Maćka – najwyraźniej to właśnie o nią się potknął – umocnił go tylko w podjętej decyzji.

Rzucił się biegiem w lewo, w kierunku widniejącej nad drzewami, odbijającej się od chmur słabej łuny światła. Wiedział, że podobne łuny to zanieczyszczenia świetlne powstające nad miastami lub dużymi kompleksami fabrycznymi.

Nie oglądając się gnał przed siebie.

Wytężając wzrok Szymon starał się dojrzeć grożące upadkiem przeszkody na drodze. Czuł instynktownie, że w razie upadku zostanie pochłonięty przez czarną mgłę, która bez wątpienia deptała mu już po pietach. W myślach ganił się za swe zachowanie wyrzucając sobie brak naukowego podejścia do sprawy – był prawie pewien, że chmura to w rzeczywistości tylko wywołana narkotykami halucynacja. Mimo to nie potrafił się zmusić, żeby zwolnić, nie mówiąc nawet o obejrzeniu się przez ramię, albo zgoła stawieniu czoła nieznanemu.

– Szymooon… – usłyszał ponownie.

Bliżej.

Nie wiedząc skąd bierze siłę, dodał jeszcze gazu. Przemknął między wielkim pomnikiem skrzydlatego anioła a drugim przedstawiającym niegdyś prawdopodobnie Maryję z dzieciątkiem, a będącym teraz jedynie bezkształtną bryłą kamienia.

Wypadając z pomiędzy zdobiących obie strony alejki drzew poczuł na twarzy podmuch wiatru.

– Szymooo… – Tym razem szept zdawał się nie dochodzić już z aż z tak bliska jak uprzednio.

Szymon jednak nie zwalniał. Zauważywszy nieopodal kaplicę o mało w tym kierunku nie skręcił. Przypomniał sobie jednak, że o tej porze była ona z pewnością zamknięta.

Pognał dalej.

Tuz za kaplicą leżał ziejący pustkami parking, a na jego granicy wtopiona w wysoki kamienny mur żelazna brama.

Dopadł jej walcząc o każdy oddech.

Szarpnął za klamkę.

Bliski paniki zauważył, że brama była zamknięta. Mgliście przypominał sobie, że gdy przybył tu krótko po północy z Maćkiem i Natalią była ona jeszcze otwarta.

Mur okalający cmentarz był niewątpliwie za wysoki by go przeskoczyć, i za gładki, by się nań wspiąć.

W poszukiwaniu nowej drogi ucieczki odwrócił się na pięcie.

W tym samym momencie z nieprzeniknionych ciemności czarnej mgły – dzieliło go on niej najwyżej dziesięć kroków – wystrzeliła w jego kierunku biaława, półprzeźroczysta maska. Jej uformowane jakby z szarej mgły rysy zdawały się znajome mimo, że nie było w nich nic ludzkiego. Między ziejącymi czernią jak dwie bezdenne studnie oczodołami znajdowała się gnijąca namiastka czegoś, co niegdyś mogło być nosem. Poniżej, szeroko z powodu braku warg, szczerzyły się w szyderczym uśmiechu połamane namiastki zębów.

Szymon odruchowo cofnął się o krok.

Za plecami poczuł kratę żelaznej bramy.

Zbliżające się z prędkością pociągu pospiesznego oblicze rozwarło szczeki.

Powiało spalenizną.

Czuł jak serce podchodzi mu do gardła bębniąc finałowe staccato.

Gdy w końcu rozpoznał w zbliżającym się widmowym wizerunku osobę, którą ten miał przedstawiać, było już za późno.

Z przerażenia jego usta same otwarły się do krzyku.

Trupia maska trafiła go w twarz.

Przez okamgnienie Szymonowi zdawało się, jakby jakiś drugi język zatańczył w jego ustach w parodii namiętnego pocałunku. Coś w nim pękło.

Chwycił się za serce, kolana ugięły się pod jego ciężarem i zaczął zsuwać się plecami po kratach. Czuł jak w jego kroczu powstaje i rośnie mokra plama.

Jego myśli zaczęły samowolnie uciekać w przeszłość. Widział krótkie jej ujęcia – jak czarno-białe slajdy -, twarze osób z daleka i z bliska, słyszał pojedyncze słowa, niekiedy zdania. Czasami widział wszystko swymi oczyma, kiedy indziej obserwował samego siebie.

Wiedział, że właśnie umiera. Najstraszniejsze jednak było to, że zarówno obrazy jak i dźwięki tylko częściowo pochodziły z jego życia. Większość z nich była Szymonowi nowa.

Koniec

Komentarze

Przepraszam, ale właśnie zauważyłem, że sformatowany tekst szlak trafił...
Czy ktoś może pomóc?
Tak opowiadanie jest tylko połową siebie.
Z góry dzięki!
Paul

Wchodzisz we własny profil, klikasz edytuj, a potem poprawiasz... linijka po linijce... Nikt się tym specjalnie za Ciebie nie zajmie, zapewniam. 

W porządku.
Dzieki za rade!

Bardzo namacalna, ciezka i gesta atmosfera, prosze o wiecej!!!

Dziękuje!
I prosze oto jest: (w opowiadaniach)!

Nowa Fantastyka