- Opowiadanie: mstronicki - Marenhold [I]

Marenhold [I]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Marenhold [I]

2039, Marenhold

 

Miasto wydawało się nie mieć głębi; wciąż te same nudnawe drapacze chmur, pozdzierane kloce chodnikowe, odór detergentów. Każdy, kto przekraczał jego bramy czuł, że musi coś przyznać – Marenhold innego oblicza. A nad szarym świstkiem wymiętych twarzy unosił się Kallambra, pan miasta, oko wszystkiego, sterowiec ze ściankami upchanymi wodorem. JEDYNY taki na świecie.

 

– Po katastrofach tych bzdurnych niemieckich latawców biznes podupadł – Bakerman przygotowywał się do wzniesienia toastu. Kieliszki z nadzwyczaj cienkiego szkła przechodziły z rąk do rąk, wpuszczane w obieg przez młodziutką stewardessę. – Kiedy byłem młody, lubiłem filmy o mocnych facetach i marzyłem nawet, by stać się jednych z nich. A więc teraz, kiedy osiągnęliśmy już wszystko co chcieliśmy, pragnę wam podziękować i zapytać, czy sięgniemy po więcej.

 

Trzymany przez niego kieliszek górował teraz nad wszystkimi niczym hostia. Wiwatował tak dobrą chwilę, nim opadł i musnął wargi Bakermana.

 

– Sięgniemy! – odpowiedziały wreszcie zahipnotyzowane oblicza.

 

Wieczorem Kallambra zawrócił, by raz jeszcze przyjrzeć się miastu z góry. W tym czasie Bakerman popijał beztrosko rakiję ze stewardessą, która nie wyglądała już jak pokojówka, ale jak rasowa prostytutka.

 

Ściągnęła marynarkę. Jak się okazało, zamierzała rozebrać się do naga. Bakerman poczuł przypływ męskości. Niecierpliwym wzrokiem przyglądał się jej różowemu ciało. Wówczas uświadomił sobie, że musi coś zmienić, że wyważenie stanowiło przecież jego domenę.

 

Gdy zbudził się z półsnu pierwszym co spostrzegł, była uśmiechnięta buzia dziewczyny. – Podobam ci się? – zapytała, a on kiwnął tylko głową. – Pytanie tylko – przejął inicjatywę – czy i ja podobam się tobie, rozumiesz. Nie jestem gwałcicielem.

 

Rzuciła mu się w ramiona. Zrozumiał, że ten bądź co bądź głupi, zarezerwowany dla małolat gest zastąpił tysiące słów.

 

Zbudził się po niecałej godzinie. Odszukał wzrokiem dziewczynę, leżała tuż obok, wtulona w jego ciało. Odsunął się ostrożnie, by jej nie zbudzić i poczłapał w stronę okrągłego okienka. Spojrzał w dół. Przypomniał mu się strach, jakim napawał go nocny nokturn Marenholdu.

 

– Panie Bakerman – zza drzwiczek dobiegł kobiecy głos. Należał do kucharki, Sasiny. – Proszę pana, panowie Brusco i Sarkowski pana proszą.

 

Stanął przed stolikowym ekranem, na który po chwili wystąpił widok zza drzwi. Nie mylił się, to ta pusta baba z dołu.

 

– Przekaż im – odparł cierpko – że zaraz przyjdę.

 

Kiedy się upewnił, że odeszła, narzucił na plecy marynarkę i czym prędzej pognał do salonu.

 

Wielkie pomieszczenie rozświetlała energooszczędna żarówka, pod którą siedzieli Brusco i Sarkowski. Już z daleka widać było, że czymś się przejmują.

 

Kiedy zbliżył się na długość ramienia, wstali. Brusco wydawał się żywszy, jakby czymś podniecony, jego oczy dosłownie lśniły, podczas gdy twarz drugiego nie przedstawiała żadnych emocji.

 

– Jakiś kretyn opanował maszynę – oznajmił Brusco. – Żąda rozmowy z tobą, mówi, że jest zdesperowany i nie zawaha się zabić.

 

– Siebie?

 

– Cholera, wtedy nie byłoby problemu – wtrącił Sarkowski. – Ten skurwiel chce nas dorwać. Niech to szlag, akurat dzisiaj, kiedy obchodzimy jubileusz… pieprzona łajza.

 

Brusco wzruszył ramionami. – Tak czy owak, niech się cieszy. Czeka przy telefonie.

 

Bakerman dał znak technikowi w kącie. Po paru sekundach rozległ się głuchy, przerywany trzaskami sygnał.

 

– Psiakrew, skaził linię – wyjaśnił i zabrał się do majstrowania przy dziesiątkach kabelków w czerwonej skrzynce. – Na razie nic z tym nie zrobię, pozostaje rozmowa na dwa głosy.

 

I tym razem wzruszył ramionami. No cóż, skoro jego bunt nic nie zmieni, krzyczeć nie ma powodu. Uważał też, że jakakolwiek forma ataku na nieobliczalnego faceta przybliży go do śmierci. Gdyby chociaż mógł wyrwać się stamtąd, sumienie dałoby mu przecież jakoś żyć ze straconymi losami stewardessy, Sasiny czy dwóch mężczyzn spod żarówki.

 

Żelazne drzwi zamknęły się za nim z charakterystycznym świstem. Po chwili zza ściany wysunął się srebrny głośnik z wbudowanym mikrofonem.

 

– Z tego miejsca nas nie słyszą, wiesz? – zapytał dziwnie znajomy głos. – Dżentelmenowi wypada się przedstawić, ale ja przecież nim nie jest, więc przejdę do sedna… dlaczego upodliłeś nasze miasto?

 

Twarz Bakermana pozostawała niezmienna.

 

– Masz wszystko i obiecujesz sięgnąć wyżej? Momentami sam się dziwię, że ludzie tacy jak Sarkowski pomagają ci w tym gównie, że w ogóle wierzą w te bajki. Cholera, nie zdają sobie sprawy, że wtapiają się w to zło razem z tobą? – na moment urwał, by odchrząknąć. – Niech to diabli wezmę, najdroższy sterowiec świata, a ja nabawiam się przeziębienia… tyle warte bogactwo.

 

Odnosiło się wrażenie, że Bakerman zaczyna się nudzić. Po chwili wrażenie to przeradzało się w coś większego, gdy rzekł surowym tonem:

 

– Nie interesują mnie cudze waśnie. Albo przejdziesz do konkretów, albo poproszę kogoś, żeby otworzył ci okno w twojej kabinie i pozwolił wyskoczyć. Co ty na to?

 

Rozmówca ucichł. Wówczas Bakerman nieco się rozweselił. – I co, palancie? Mam nie sięgać po więcej, bo jakiś idiota zamierza mi przeszkodzić? Pieprz się, frajerze. Jedyne co umiecie, to taplać się w świństwie jak jakieś naćpane wieprze.

 

Drzwi rozwarły się. W ataku złości nie zauważył nawet, jak w jego stroną podążają Sarkowski i Brusco.

 

– W porządku, koniec pogawędek – stwierdził pierwszy i chwycił go za ramię. – Spadajmy stąd, bo nic dobrego nam z tego nie przyjdzie.

Koniec

Komentarze

Kurczę, chyba nie zrozumiałam przesłania...? Miał zdrajcę na pokładzie , czy jak?

Kila literówek i źle wstawionych przecinków - z tego co zauważyłem, poza tym jest chyba dobrze. Ale sam styl jakoś mnie nie przekonuje, raczej nie wezmę się za drugą część.
Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka