- Opowiadanie: thomasward - Tata idzie na wojnę

Tata idzie na wojnę

Ostatnie opowiadanie publikowane tutaj przed przerwą na sesję. Tym razem osoby dramatu to schron przeciwatomowy, szturmujący go zmutowani, zdesperowany facet oraz dwójka dzieci. Prosiłbym o oznaczanie spoilerów w komentarzach.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Tata idzie na wojnę

– Nie bój się, synku. Tata cię obroni.

Delikatnie gładził rozczochrane, przetłuszczone włosy dziecka. Jego dotyk był pełen troski. Zastanawiał się nad przewrotnym losem, który zagnał ich tutaj, głęboko pod ziemię, gdzie od braku grzebienia i lustra znacznie groźniejszy był niedobór jedzenia. Półki w obu magazynach niestety były puste. Mężczyzna w prawej ręce trzymał otwartą konserwę. Drugą dłonią, uzbrojoną w składany wojskowy nóż, kroił i łapczywie pożerał mięso.

Skończył się posilać, beknął z uznaniem. Przetarł dłonią usta, wytarł nóż o kurtkę i włożył do kieszeni spodni. Spojrzał w szeroko otwarte oczy dziecka. Dostrzegł w nich głód, przerażenie i kryjącą się za nimi pustkę. Na próżno szukał w nich choć odrobiny nadziei. Chłopiec zaczął płakać.

– Spokojnie. Nie przyjdą nie tutaj. Nie porwą cię i nie zjedzą. Tata cię obroni.

Gdy się nad tym głębiej zastanowił, uznał, że dopisało mu szczęście. Schron przeciwatomowy okazał się być całkiem przestronny. Kilkanaście pomieszczeń połączono siecią wąskich korytarzy, którymi biegły przewody elektryczne oraz rury systemu recyklingu wody i powietrza. Co prawda nie znalazł w środku zapasów jedzenia, ale okazało się, że działa zarówno generator prądu, jak i wentylacja filtrująca przy okazji powietrze.

– Bądźcie grzeczni. Tata idzie na wojnę.

Ostatni raz pogłaskał chłopca i spojrzał czule na leżącą obok niego dziewczynkę. Wstał, usiadł przy biurku i zerknął na wyblakły ekran komputera pracującego w trybie niskiego zużycia energii. Kamera na zewnątrz schronu, nad betonowymi drzwiami, wciąż działała. Mężczyzna westchnął. Zjawili się.

Czarni, długonosi, przerażający. Pluli śmiercią, żywili się słabościami. Przypominali wyzbytych z człowieczeństwa ludzi. Kiedyś przeczytał w jednej książce, że po wojnie atomowej w wyniku zabójczego promieniowania potomstwo tych organizmów, które przetrwają nuklearny holokaust zmutuje i przybierze krwiożerczą formę. Stąd właśnie wziął ich nazwę: mutanci. Zmutowani.

Ich bezwzględność oraz ślepy upór przerażały go. Dobijali się wściekle do drzwi schronu. Nie miał wątpliwości, że chcieli go zabić, że zagrażali nie tylko jemu, ale też jego rodzinie. W końcu to oni, jeszcze tam, na powierzchni, zabrali ze sobą matkę. Westchnął. To było oczywiste, że ani on, ani dzieci już nigdy jej nie zobaczą. Skąd zmutowani wiedzieli, że schronił się właśnie tutaj? Jeżeli przeżyje, być może pozna odpowiedź na to pytanie. Teraz liczyło się jedno – przetrwanie.

Nawet gdyby chciał, nie miał jak uciec. Awaryjne wyjście ze schronu zasypane było ziemią. Znajdował się w pułapce. Początkowo nie wiedział, co powinien zrobić, ale przypomniał sobie szkolenie, jakie przeszedł w liceum. Uczono go, by w przypadku ataku napastnika z bronią automatyczną najpierw uciekać, potem się chować, a na końcu walczyć. Postanowił schować dzieci, a potem stawić mutantom opór aż do ostatniego tchu.

Spojrzał na leżącą na biurku broń. MP7, solidne, niemieckiej roboty, dodatkowo wyposażone w domowej roboty tłumik. Gwarancja niezawodności. Wziął do ręki pistolet maszynowy, przewiesił go przez ramię. Założył maskę przeciwgazową. Gdy zmutowani sforsują wrota i wedrą się do środka, wraz z nimi wleci toksyczne powietrze. Tutaj, w bezpiecznym, odciętym od reszty schronu pokoju, dzieciom nie groziło niebezpieczeństwo. Spojrzał na kamerę. Wrota zaraz ustąpią, a zmutowani niczym szarańcza wedrą się do środka.

Wyszedł na korytarz i zamknął hermetyczne drzwi do bezpiecznego pokoju. W całym schronie nie paliła się nawet jedna żarówka. Włączył noktowizor, w który wyposażona została maska przeciwgazowa. Usłyszał głośny wybuch. To wrota! Zmutowani dostali się do środka! Bezszelestnie wszedł do leżącego na końcu korytarza magazynu i ukrył się za pokrytym kurzem regałem. Włożył do uszu zatyczki. Nie chciał słyszeć dźwięków wydawanych przez intruzów.

Nagle zauważył ruch. Zaczekał kilka sekund na dogodny moment, po czym skoczył na mutanta, który wszedł do pomieszczenia. Szybkim ciosem wyciągniętego zawczasu z kurtki noża przebił szyję zaskoczonego przeciwnika. Ten próbował się szarpać, wierzgać kończynami, ale był zbyt słaby. Zmutowany uderzył o ścianę i opadł, martwy. Mężczyzna otarł nóż o kurtkę i schował go do kieszeni. Złapał za MP7 i ruszył przed siebie. Na końcu korytarza zobaczył jednego z nich. Strzelił. Pomimo zatyczek w uszach oraz tłumika na końcu lufy huk wystrzału był ogromny.

Zdezorientowany mężczyzna zamrugał. Puścił krótką serię z pistoletu. Trafił kilku zmutowanych, którzy brnęli w jego kierunku. Pozostała część wycofała się, przerażona hukiem. Do korytarza powoli wlatywała gęsta, biała mgiełka. Zatrute powietrze z powierzchni… Spojrzał na drzwi bezpiecznego pokoju, o które się opieram. Walczyć do ostatniego tchu czy wrócić do dzieci i z wraz z nimi czekać na koniec? I wtedy właśnie zranił go mutant.

Przebił na wylot ramię. Otwór był wąski,ale natychmiast wypełnił się krwią. Mężczyzna nie zastanawiał się długo. Otworzył pokój i wbiegł do środka. Pomimo bólu ogarniającego jego klatkę piersiową zasunął za sobą pancerne drzwi. Spojrzał na ranę. Bolała, broczyła obficie. Nie był głupi, z doświadczenia wiedział, że przy takiej utracie krwi za kilka minut straci przytomność, a za kolejne kilka jego serce przestanie bić. Doczłapał do biurka, przełączył kamerę i spojrzał na korytarz. Zmutowani dobijali się do drzwi pokoju. Podziwiał ich za upór i wytrwałość, nawet jeśli mieli przynieść mu śmierć.

Podszedł do dzieci i uklęknął nad nimi. Oczy obojga były szeroko otwarte. Dojrzał w nich coś znacznie straszniejszego od zwykłego strachu – przeraźliwą wręcz grozę, obawę przed śmiercią.

– Dobrze wiecie, że prędzej umrę, niż pozwolę im was zabrać.

Wyjął z kieszeni nóż, na którym zauważył kilka kropel krwi. Przed schowaniem do kurtki zapomniał go wytrzeć. Westchnął. Nie, nóż to zły pomysł. Chłopak miał sześć lat i nazywał się Joey. Młodsza o dwa lata dziewczynka miała na imię Jess. Takie urocze dzieci. Takie niewinne. Nie powinny umierać… Poczuł ulgę, gdy najpierw strzelił w głowę Jess, a potem Joey’go. To była szybka śmierć, zaskakująco spokojna. Znacznie mniej bolesna pod powolnego wykrwawiania się. Nie dostaną ich żywcem.

Nie płakał. Chciał przestać myśleć o śmierci. Ledwo mógł ustać, rana bardzo go bolała. Trzęsąca się dłoń upuściła pistolet maszynowy, który zawisnął na jego ramieniu. Zabezpieczył broń. Ostatkiem sił doczłapał do biurka i usiadł na krześle. Wiedział, że za kilka minut umrze. Bał się. Odruchowo ściskał ranę. Próbował zatamować krwawienie, ale zamiast tego jedynie powodował trzeźwiący zmysły ból. Zerknął na monitor pokazujący czarne sylwetki dobijające się do drzwi. Przełączył widok na kamerę w magazynie. Raz jeszcze spojrzał na leżące w kałuży krwi ciało z białym napisem SWAT na plecach.

Przypomniał sobie pokój o miękkich, białych ścianach. Rozbity, żółty autobus w deszczu. Jednorodzinny domek na uboczu miasteczka i rodzinę nieświadomą nadciągającego losu. Bagażnik samochodu, w którym zostawił poćwiartowane zwłoki prawdziwego ojca. Brzozowy lasek z ciałem prawdziwej matki, zastrzelonej podczas próby wezwania pomocy. Stary, opuszczony schron przeciwatomowy, idealna kryjówka przed policyjną obławą. Ciasne węzły na nogach Jess i Joey’a. To była czwarta z kolei rodzina, którą stworzył z zaadoptowanymi dziećmi.

Koniec

Komentarze

To było oczywiste, że nigdy ani on, ani dzieci już nigdy jej nie zobaczą.

Za dużo grzybków w barszczu.

 

Nawet gdyby chciał, nie miał jak uciec. Awaryjne wyjście ze schronu zasypane było ziemią. Znajdował się w pułapce. Początkowo nie wiedział, co powinien zrobić, ale przypomniał sobie szkolenie, jakie przeszedł w liceum. Uczono go, by w przypadku ataku napastnika z bronią automatyczną najpierw uciekać, potem się chować, a na końcu walczyć. Nie mógł jak i dokąd uciec, więc postanowił schować dzieci, a potem stawić mutantom opór aż do ostatniego tchu.

To wyboldowane jest niegramatyczne. Jeśli zmienisz na nie mial jak, to będziesz miał powtórzenie, bo tak zaczyna się ten fragment.

Wyjął z kieszeni nóż, na którym zauważył kilka kropel krwi. Przed schowaniem do kurtki zapomniał go wytrzeć. Westchnął. Chłopak miał sześć lat i nazywał się Joey. Młodsza o dwa lata dziewczynka miała na imię Jess. Takie urocze dzieci. Takie niewinne. Nie powinny umierać… Ale druga opcja była gorsza. Poczuł ulgę, gdy najpierw strzelił w głowę Jess, a potem Joey’go.

Nożem strzelił?

 

Przyznaję, że mnie zaskoczyłeś. Faktycznie myślałam, że opisujesz postapokaliptyczny świat. Proponowałabym zmienić tag, bo science fiction w tym szorcie nie ma. W ogóle nie ma fantastyki.

Pokazujesz urojenia chorego psychicznie człowieka, a przynajmniej próbujesz. Obawiam się, że w rzeczywistości to tak nie wygląda. Chorzy nie mają urojeń na okrągło. Generalnie spłycasz problem choroby psychicznej, a jednocześnie zdejmujesz ze sprawców ciężkich przestępstw odpowiedzialność za ich czyny. Bo w gruncie rzeczy należałoby żałować tego nieszczęsnego gościa. To fałszywy obraz. Myślę, że o chorobach psychicznych wiesz niewiele.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo dobre, podoba mi się!!! Wręcz super był powiedział. Naprawdę!

 

pozdrawiam

 

Jestem niepełnosprawny...

Dziękuję za komentarze!

[SPOILERS AHEAD]

@Irka_Luz Do uwag technicznych się zastosowałem. W kwestii noża – chciałem zaznaczyć, że wahał się pomiędzy wyborem broni. Dodałem odpowiednie zdanie, które lepiej oddaje owo wahanie. Ostatecznie skorzystał z pistoletu maszynowego, który cały czas miał przewieszony przez ramię.

Tag pozwolę sobie zostawić, ponieważ kontekst komunikatu jest tutaj istotnym elementem gry z czytelnikiem.

Z tymi urojeniami to ciekawa interpretacja, podoba mi się. Ale, prawdę mówiąc, pisząc to miałem w głowie obraz nie człowieka, który uroił sobie wszystko, a chłodnego socjopaty, który historię wmówił porwanym dzieciom. W takiej interpretacji historia chyba zachowuje psychologiczne prawdopodobieństwo (a przynajmniej jest jej do niego znacznie bliżej). Poza tym uważam, że zbytnia dbałość o aspekt wiarygodności choroby psychicznej jest w tym przypadku (oraz wielu innych tekstów kultury) zbędna i niezgodna z konwencją. Myślę, że moja wiedza na temat chorób psychicznych nie ma zbyt wielkiego związku z interpretacją tego tekstu.

Nie zgodzę się też z twoją oceną moralną, ale szanuję twoje zdanie. 

Tym niemniej jednak raz jeszcze dziękuję za wartościowy komentarz!

Frytki.

Nie jest dobrze.

Tak może wyglądać konspekt opowiadania w Twoim prywatnym notatniku. Po napisaniu czegoś takiego, scena po scenie, powinieneś rozpocząć budowanie opowieści. Z prymitywnych zdań, rozpocząć tworzenie pięknie płynącej narracji i wciągających dialogów. Na mój gust 2-3 tygodnie pracy i powstanie wciągające opowiadanie na jakieś 40k znaków.

 

Poniżej, kilka, z bardzo wielu zdań, które bolały – z równie lakonicznymi uwagami, jak całe Twoje opowiadanie:

 

Schron przeciwatomowy okazał się być całkiem przestronny.

Czy to lepsze niż “Schron przeciwatomowy okazał się całkiem przestronny.”?

którymi biegły przewody elektryczne oraz rury systemu recyklingu wody i powietrza.

A to, czy lepsze niż “którymi biegły przewody elektryczne oraz rury systemu odzyskiwania wody i powietrza.”?

 

 wentylacja filtrująca przy okazji powietrze.

– przy okazji czego? Czy nie wystarczy “ wentylacja filtrująca powietrze.”?

 

Pluli śmiercią, żywili się słabościami.

– ?????

Przypominali wyzbytych z człowieczeństwa ludzi.

– ?????

Bezszelestnie wszedł do leżącego na końcu korytarza magazynu

– magazyn leżał?

 

ukrył się za pokrytym kurzem regałem. Włożył do uszu zatyczki. Nie chciał słyszeć dźwięków wydawanych przez intruzów.

Czy kurz jest ważny? Dlaczego nie chciał słyszeć? W takich sytuacjach, słuch jest ważniejszy niż wzrok.

 

Mężczyzna otarł nóż o kurtkę i schował go do kieszeni.

Przed schowaniem do kurtki zapomniał go wytrzeć.

– No kurna, chociaż trochę konsekwencji!!!

 

I jest tego więcej, wierz mi. :(

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Postapokalipsa od początku wydała mi się mało wiarygodna, a w ojca nie uwierzyłam wcale. Papa nie pożerałby sam konserwy – nakarmiłby też dzieci, nawet odejmując sobie od ust. Twój bohater wydał mi się tak mało wiarygodny, że zdało mi się, iż jest zajęty raczej rodzajem gry, by nie rzec zabawy. Tragiczne wydarzenia kazały mi spojrzeć na zajście nieco inaczej, jednak finał, objawiając prawdę o „tacie”, pozostawił mnie całkiem zdegustowaną.

 

Zła­pał za MP7 i ru­szył przed sie­bie. ―> Zła­pał MP7 i ru­szył przed sie­bie.

 

Spoj­rzał na drzwi bez­piecz­ne­go po­ko­ju, o które się opie­ram. –> Literówka.

 

Otwór był wąski,ale na­tych­miast wy­peł­nił się krwią. –> Brak spacji po przecinku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż, to nie jest fantastyka… To obyczajówka z omamami postapo.

Mogę kupić niewiarygodność bohatera i np. to, że nie karmi dzieci, bo to akurat pasuje, ale nadal – napisałeś obyczajówkę. Nie jestem zniesmaczona, bo takie historie się zdarzają, ale po pierwsze dość szybko da się wymyślić, o co chodzi i czym są mutanci, po drugie – nie jest to napisane dobrze.

Nawiasem mówiąc, gdybyś chciał napisać porządny obyczajowy horror, to właśnie takie sceny jak ta z facetem zajadającym się konserwą i głodnymi dziećmi byłyby doskonałą wskazówką, że coś jest nie tak. Tylko paradoksalnie to by się lepiej sprawdziło w formie dłuższej, kiedy przez jakiś czas wszystko wydaje się normalne, a potem takie drobiazgi zaczynają pokazywać czytelnikowi, że coś jest bardzo nie w porządku. Jak tym walisz na samym początku, to zaskoczenie znika, a spojlery są raczej niegroźne.

 

Tag pozwolę sobie zostawić, ponieważ kontekst komunikatu jest tutaj istotnym elementem gry z czytelnikiem.

Raczej atrapa kontekstu, oszukańczy kontekst, symulakr :P Poza tym, o ile pamiętam Jakobsona, z kontekstem chodzi o trochę co innego.

http://altronapoleone.home.blog

Nie czyta się źle, chociaż faktycznie kilku rzeczy tutaj zabrakło.

Moim zdaniem dobrze by było wymienić imiona dzieci już na samym początku opowiadania – wtedy ostrzej zarysowałby się związek emocjonalny ojca z dziećmi.

Drugą rzeczą jest kwestia mutantów.

 

które przetrwają nuklearny holokaust zmutuje i przybierze krwiożerczą formę.

 

Wydaje mi się, że określenia holokaust używa się wyłącznie w kontekście zagłady Żydów, ale proszę mnie poprawić, jeśli się mylę. Może zamiast tego “nuklearną wojnę”, albo coś w tym stylu?

 

Trochę brakuje mi opisu fizycznego wyglądu mutantów. Jeśli facet faktycznie ma urojenia, to można to ciekawie wykorzystać. Sama wiadomość o tym, że są straszni i bezwzględni wydaje mi się niewystarczająca.

 

I wtedy właśnie zranił go mutant.

Przebił na wylot ramię. Otwór był wąski,ale natychmiast wypełnił się krwią.

W jaki sposób go zranił? Domyślam się, że chodzi o strzał z pistoletu, ale jakoś mi brakuje tutaj skonkretyzowania.

 

Sporo rzeczy wydaje mi się tutaj do rozwinięcia. Opowiadanie nie jest złe, ale może jeszcze dużo zyskać.

Z językowego punktu widzenia “holokaust” to po prostu “całopalenie” (= ofiara całopalna, praktykowana w antycznym judaizmie), z greki. Metaforycznie bywa używane na określenie wszelakiej zagłady, ale w szczególności oczywiście Żydów w czasie II wojny. W zasadzie jeśli jest małą literą, to ok (ofiara lub zagłada np. gatunków), bo ten drugowojenny powinien być z dużej. A np. w angielskim i w ogóle w językach z rodzajnikami może być dodatkowo różnica w rodzaju the Holocaust/le Holocaust vs. a holocaust/un holocaust.

http://altronapoleone.home.blog

O, to wiele wyjaśnia, dzięki drakaina! W takim razie w tym wypadku to słowo może być użyte bez większych przeszkód. :)

Mam podobne zdanie jak przedpiścy. Świat postapo wydał się mało wiarygodny, kiedy “ojciec” nie nakarmił dzieci, tylko sam zjadł konserwę. Zgodzę się z Irką, że ogląd rzeczywistości przy chorobie psychicznej tak nie wygląda. Socjopatia nie oznacza halucynacji czy omamów, to zaburzenie osobowości nie mające wiele wspólnego z postacią, którą opisujesz.

Nie znalazłam w tekście wmawiania dzieciom czegokolwiek, świat został przedstawiony jak zapis spostrzeżeń głównej postaci. Powtórzę też, że końcówka zniesmacza.

miałem w głowie obraz nie człowieka, który uroił sobie wszystko, a chłodnego socjopaty, który historię wmówił porwanym dzieciom

W mojej głowie w trakcie czytania tekstu pojawiał się zupełnie inny obraz – brakuje mi wskazówek, że opisy przemyśleń bohatera dotyczą historii wmówionej porwanym dzieciom, a ostatni akapit wywołuje wrażenie, że wizje “taty” ustąpiły miejsca wspomnieniom rzeczywistych wydarzeń. Być może coś mi umknęło podczas lektury.

Wydaje mi się również, że najmocniejszym punktem tekstu miało być zaskoczenie odbiorcy tymże ostatnim akapitem. Wyżej padały komentarze o zdegustowaniu i zniesmaczeniu – ja powiedziałbym, że zabrakło mi głębszego spojrzenia na opisywane zdarzenia. Przyznam, że jestem ciekaw, jak sam określiłbyś temat i problem w “Tata idzie na wojnę”. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka