- Opowiadanie: Piotruś Pan - Chmura (1/1)

Chmura (1/1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chmura (1/1)

Chmura

 

 

Delta siedział w swoim fotelu za biurkiem i przewracał jakieś papiery. Nudził się. Od jakiegoś czasu nie miał zajęcia dla siebie i swoich agentów.

Thal i Caya wybrali się tego dnia na rekonesans ciemnej strony Księżyca. Tym razem polecieli Kojotem z zamiarem dłuższego pobytu.

Delta już prawie kończył służbę kiedy do jego biura wszedł radiotelegrafista z wieży kontrolnej w Copernicusie. Z miną chłodnego służbisty położył na biurku przed Deltą kawałek papieru, zasalutował i wyszedł.

Chwilę trwało zanim adresat przesyłki zdecydował się przeczytać jej treść, przekonany, że to tylko jeszcze jeden rutynowy meldunek.

Zebrał papiery w jeden plik, uporządkował i włożył do szuflady. Następnie wziął do ręki notatkę od telegrafisty. Nie było tam dużo do odczytania, ale były to ważkie słowa.

 

Mieszkańcy układu Ankaa z gwiazdozbioru Feniksa przysyłają sygnał S.O.S. Proszą wszystkich, którzy mogą przybyć o szybką, bezzwłoczną pomoc. Sprawa jest pilna i najwyższej wagi.

 

Tylko tyle.

Delta otworzył szeroko oczy i wstał z fotela. Wiedział, że to poważna sprawa i że czeka go okres wytężonej pracy. Był jednak fachowcem i zabrał się do dzieła profesjonalnie. Notatka była wprawdzie lakoniczna, ale takie zwyczaje były w łączności. Poza tym była przesłana specjalnym, wysoko kodowanym kanałem. Pomyłka była wykluczona.

Wezwał podwładnego i wydał mu polecenie natychmiastowego skontaktowania się z Thalem. Chciał mieć tu agentów natychmiast.

Wprawdzie gwiazdozbiór Feniksa nie był sfederowany z Układem Słonecznym, niemniej jednak sygnał S.O.S. pochodził od ludzi. Agencja nie zwykła nigdy odmawiać ludziom. Układ Ankaa nie wzywał konkretnie pomocy z Księżyca. To był sygnał wysłany na wszystkie strony jak to bywa w takich przypadkach. Dowodziło to jednak, że pomoc była pilnie potrzebna.

Delta nie miał zamiaru jej bagatelizować. Musiał jednak poczekać na powrót agentów. Wszedł do ogólnego systemu informacyjnego. Chciał znaleźć coś na temat układu Ankaa. Niewiele tego było. Okazało się, że układ ten do niedawna był niezamieszkały, ale od kiedy odkryto tam bogactwa naturalne na kilku planetach powstały osiedla ludzkie.

Przeczytał wszystko co było w systemie na temat tamtego układu i postanowił pójść na wieżę kontrolną, żeby spróbować połączyć się z nim.

 

*

 

Próba połączenia z układem Ankaa nie powiodła się. To było do przewidzenia.

Pociechą było to, że Thal i Caya pojawili się natychmiast po odebraniu rozkazu powrotu.

Delta czekał już na nich u siebie. Chciał ich wysłać jeszcze tego samego dnia w pomoc. Miał do przekazania agentom tylko proste, podstawowe informacje. Innych nie miał.

 

– Dziękuję wam za szybki powrót – rozpoczął odprawę

– Drobiazg. Co masz dla nas? – spytał Thal

– Niewiele mam wam do przekazania. Odebraliśmy rutynowy sygnał S.O.S. z układu Ankaa, w gwiazdozbiorze Feniksa. Wiecie co to znaczy. Wiem tylko tyle ile udało mi się znaleźć w systemie. Musicie tam polecieć. Nie jest to nasz obowiązek, ale nigdy w takich przypadkach nie odmawiamy.

– Jasne. Co zatem udało ci się znaleźć w systemie?

– Układ Ankaa składa się z wielu planet i księżyców, które do niedawna były niezamieszkane. Ostatnio jednak odkryto tam duże złoża bogactw naturalnych. Pewna sprytna kompania handlowa zajęła się tym natychmiast. Chodzi o naszych dobrych znajomych, czyli Space Company.

– Jaki ten kosmos mały – westchnęła Caya

– To wygląda tak jakby w galaktyce była tylko Space Company

– Są także inne, ale Space Company jest najbardziej energiczna i przedsiębiorcza. Dostali koncesję na cały układ.

– No proszę. Rzeczywiście sprytni

– Nie ma powodu być cynicznym. Nie mamy im nic do zarzucenia – powiedział Delta – Tak naprawdę wszystkie osiedla na planetach układu Ankaa to osiedla górnicze.

– Nie ma tam żadnych rodzimych form życia?

– Są, ale nie ma inteligentnych istot. Nie ma tam też nigdzie atmosfery bogatej w tlen, którym można by oddychać. Niezbędne są skafandry. Ankaa to średniej wielkości gwiazda. Mniejsza od naszego Słońca.

– Gdzie mamy się udać po przybyciu na miejsce?

– Na czwartej planecie układu o nazwie Propula jest zdaje się centrum zarządzania Space Company w tym układzie. Polecicie tam i skontaktujecie się z zarządem. Myślę, że rozmiary zniszczeń, czym one by nie były nie są tak duże, żeby zmiotło z powierzchni ziemi tamtych ludzi. Miejcie oczy szeroko otwarte, bo nie wiemy z czym mamy do czynienia. Lepiej będzie jak będziecie działać z zaskoczenia. Nie nawiązujcie łączności od razu. Wylądujcie na Propuli w ustronnym miejscu i złóżcie niezapowiedzianą wizytę ludziom ze Space Company.

– Będziemy ostrożni

– Wierzę. To jest w waszym własnym interesie – podsumował Delta. Odpocznijcie trochę, uzupełnijcie zapasy i w drogę.

– Rozkaz komandorze.

 

*

 

Thal i Caya byli w pełni sił, zdrowi i sprawni. Delta wydał im rozkaz natychmiastowego wylotu.

Kojot pojawił się jeszcze tego samego dnia gdzieś w środku układu Ankaa, poza orbitą czwartej planety.

Krótka lustracja wzrokowa od razu była strzałem w dziesiątkę. Agenci skierowali wzrok ku gwieździe centralnej i z dużą ciekawością dostrzegli tam ciemną chmurę pyłu kosmicznego, która spowijała to średniej wielkości słońce. Nie potrzeba było wielkiej inteligencji, żeby odgadnąć przyczynę problemów mieszkańców układu Ankaa.

Kosmiczny pył, zalegający najwidoczniej w pobliżu układu i przyciągnięty siłą ciążenia słońca zbliżył się do niego i zaczął je przesłaniać. Tego typu sytuacja była wielkim zagrożeniem dla mieszkańców pobliskich planet. Chmura mogła spowodować nawet całkowite zasłonięcie gwiazdy, a to skończyłoby się śmiercią termiczną układu Ankaa.

Planety tego układu, od miliardów lat mające zapewnioną ciągłą emisję promieniowania słonecznego i nagle jej pozbawione musiałyby zginąć pewną śmiercią z zimna.

Thal wiedział, że rodzime życie tego układu było bardzo ubogie, ale na tamtejszych planetach zagościli jakiś czas temu przedstawiciele kompani handlowej Space Company.

Od momentu pojawienia się w układzie przestrzegali ciszy radiowej w eterze. Nikt zatem nie powinien wiedzieć o ich obecności.

 

– Jak ci się to podoba? – spytał Thal

– Widzę kosmiczne śmieci wokół słońca. Nie przepadam za śmieciami, nawet kosmicznymi – odparła Caya

– Ja też. Wylądujemy na Propuli we współrzędnych, które przekazał nam Delta i zorientujemy się w sytuacji.

– Może najpierw zbadamy tą chmurę?

– Zostawimy to na później. Najpierw trzeba porozmawiać z ludźmi.

 

Kojot ruszył powoli w kierunku czwartej planety. Wydawało się, że wszędzie w przestrzeni wokół planetarnej zalega martwa cisza i rzeczywiście jak sięgnąć okiem przestrzeń była pusta.

Pantoplan schodził powoli w dół i kierował się w stronę miejsca wskazanego przez Deltę agentom.

Planeta była uboga w roślinność i skalista. Szalał wiatr na powierzchni. Atmosferę wypełniał trujący gaz.

Wreszcie Kojot dotarł do wskazanego miejsca. Z dala można było dostrzec jakieś zabudowania stworzone ludzką ręką. Wylądowali wśród skał i drzew. Rozciągająca się na zewnątrz panorama nie zachęcała do wyjścia z pantoplanu, a jednak musieli to zrobić. Im szybciej tym lepiej.

Drzwi Kojota otwarły się i najpierw Thal, a za nim Caya wyszli na zewnątrz. Dziewczyna przesłoniła oczy ręką, żeby zastawić się od wiejącego pyłu i coś zobaczyć.

Thal szybko zorientował się w topologii i ręką wskazał kierunek marszu. Ruszył pierwszy, za nim Caya. Wichura wzmagała się. Pogoda na tej planecie doprawdy nie należała do przyjaznych.

Po dwóch godzinach marszu spoza drzew i skał dostrzegli zabudowania naziemne. Thal ukrył się za skałami i wpatrywał się ciekawie w plac przed zabudowaniami. Caya dołączyła do niego dopiero po chwili dysząc ciężko.

Nie dostrzegli niczego nadzwyczajnego. Ludzie poruszali się wprawdzie z trudem z racji wiejącego wiatru, ale swobodnie i bez przeszkód.

Agenci ruszyli dalej. Byli pewni, że wszystko prócz chmury jest w porządku.

Mineli kilku ludzi, nie wdając się w rozmowy, a sami nieodróżnialni od miejscowych szli dalej bez przeszkód aż dotarli do zabudowań. Tam natknęli się na wartownika. Tu należało się ujawnić.

 

– Chcielibyśmy rozmawiać z kierownictwem. Czy tu się znajduje centralny zarząd kompani Space Company? – spytał Thal

– Tak tu, a wy nie tutejsi? Nie należycie do załogi? – spytał wartownik przyglądając się bacznie przybyszom

– Nie. Przybyliśmy tu z Ziemi, a właściwie z Księżyca. Wysyłaliście sygnał S.O.S.?

– Tak. Wy znaczy przylecieliście, żeby nam pomóc?

– Jak najbardziej. Jesteśmy agentami Agencji Wywiadu z Księżyca.

– To świetnie, ale czy coś pomożecie to nie wiem. Widzieliście tą chmurę? – spytał wartownik – Co tu kto może pomóc na taki syf?

– Prowadź nas do zarządu przyjacielu – powiedział Thal trochę zniecierpliwiony

– Dobrze. Wskażę wam tylko drogę, bo mnie nie wolno się stąd ruszać.

– Jasne, a więc?

– Dyrekcja jest na pierwszym piętrze. Możecie wejść po schodach, ale jest i winda.

– Dzięki przyjacielu. Poradzimy sobie.

 

W budynku zarządu panował ożywiony ruch co było najwyraźniej symptomem kryzysowej sytuacji. Thal i Caya dotarli do sekretariatu i tu zatrzymali się w nadziei, że zastaną kogoś z dyrekcji. Kiedy sekretarka dowiedziała się, że przybysze są agentami z Ziemi wprowadziła ich natychmiast do gabinetu dyrektora. Dyrektor otworzył szeroko oczy i wstał z fotela chcąc gości przywitać z należnym szacunkiem.

Był to człowiek już w sile wieku, dobiegający sześćdziesiątki. Siwe włosy zaczesywał do tyłu. Na nosie miał okulary. Był raczej niskiego wzrostu. Widać było, że to człowiek konkretny, rzeczowy i kompetentny.

To co spadło mu na głowę najwidoczniej przerastało go. Zapewne świetnie potrafił zorganizować poszukiwania, a następnie eksploatacje i transport bogactw naturalnych. Jednak chmura wokół słońca najwidoczniej zaskoczyła go całkowicie. Toteż z dużą nadzieją patrzył na agentów, chociaż ich młody wiek wywoływał cień powątpiewania. Dyrektor chciał się przekonać, czy ma do czynienia z poważnymi ludźmi.

 

– Siadajcie i czujcie się jak u siebie. Napijecie się czegoś? – spytał. Chciał przyjąć tych ludzi jak mógł najlepiej – A więc przybyliście tu aż z Ziemi, żeby nam pomóc?

– Tak. Jesteśmy z Agencji Wywiadu, z bazy Copernicus na Księżycu – odparł Thal

– Agencja Wywiadu? To mi coś mówi. Jakiś czas temu pomogliście odnaleźć naszych ludzi?

– Zgadza się. Zna pan kapitana Kraba?

– Tak, to jeden z naszych najlepszych pilotów. Jeśli tak to powinienem wam w pełni zaufać.

– Raczej nie ma pan wyjścia. Chyba, że ma pan lepszych pomocników.

– Nie, skąd. Zresztą wy jesteście pierwsi, którzy odpowiedzieli na nasz sygnał S.O.S.

– Mamy okręt z napędem tachionowym.

– Rozumiem.

– Dysponujecie jakimś statkiem z napędem tachionowym?

– Nie, niestety, ale myślimy o tym, żeby sobie taki statek sprawić.

– Widzieliśmy chmurę wokół waszej gwiazdy.

– Tak. To prawdziwe nieszczęście.

– To się zdarza. Ale to nic więcej jak tylko wodór i hel. Kosmiczny pył.

– Tylko wodór i hel mówi pan? Chyba lepiej niż ja wie pan co to znaczy. Niebawem planety układu Ankaa pokryją się grubą warstwą lodu i śniegu i całe tutejsze życie skończy się raz na zawsze, a my będziemy musieli się stąd wynieść.

– Może da się coś zrobić.

– Może. A kto za to zapłaci? Space Company rzecz jasna.

– Nie pobieramy opłat za naszą pomoc.

– Co pana zdaniem można zrobić w sprawie tej chmury?

– Myślę, że nasi naukowcy potrafią coś na to zaradzić.

– Oby miał pan rację.

– Ale to nie będzie łatwe i zapewne zajmie dużo czasu.

– Mniejsza o to. Jeśli nam pomożecie w tej sprawie to możecie liczyć na dozgonną wdzięczność z naszej strony.

– Szeroko pojęta współpraca byłyby mile widziana.

– Możecie być tego pewni.

– Czy podjęliście już jakieś badania tej chmury? Zrobiliście coś w tej sprawie?

– Wysłaliśmy nasz statek naukowobadawczy, żeby zbadał skład chemiczny tego pyłu, ale skoro jesteście pewni, że to tylko wodór i hel…

– Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, ale trzeba to sprawdzić. Weźmiemy to w swoje ręce. Po to tu jesteśmy.

– Proszę bardzo. Wprawdzie jak mówiłem wysłaliśmy tam nasz statek, ale skoro dysponujecie napędem tachionowym będziecie koło chmury przed nim.

– Będziemy się musieli połączyć z naszym szefem na Księżycu i przedstawić mu całą sprawę, bo on nie jest niczego świadom. Niech zagoni naukowców do pracy. Ich pomoc będzie konieczna.

– Niech pan robi co pan uzna za stosowne. Będę panu pomagał i wszyscy moi pracownicy.

– Dobrze. To na początek niech każe nam pan podać jakiś napój z podwójną dawką kofeiny.

– Nie widzę przeszkód.

 

*

 

Dyrektor wprawdzie obiecał pomoc we wszystkim, ale w czym właściwie mógł pomóc? Chyba tylko w owym napoju z podwójną dawką kofeiny. Sam raczej liczył na pomoc agentów.

Hogat, bo tak nazywał się dyrektor chciał oprowadzić ich po swoim „gospodarstwie", ale Thal podziękował i odparł, że chętnie obejrzy je po wszystkim. Bóg chyba jednak raczył wiedzieć co znaczy „po wszystkim". Chmura kosmicznego pyłu była ogromna i wciąż rozwijała się można tak powiedzieć. Na razie przesłonięta była tylko niewielka część słońca, pył jednak napływał jakby ciągle z przestrzeni i było go coraz więcej. Należało się liczyć z tym, że słońce zostanie zasłonięte całkowicie. Potrzebna była jakaś akcja na astronomiczną skalę.

Zneutralizowanie pyłu kosmicznego nie wydawało się rzeczą nie do rozwiązania. Chodziło tylko o to, że tego pyłu było mnóstwo. Czyżby układ Ankaa czekała termiczna śmierć? Thal drapał się w czoło, spoglądał na Cayę, a Caya na niego. Nie sądzili, że poczują się tak bezsilni wobec swojego zadania jak w tym wypadku.

Niebezpieczeństwo, które mieli zneutralizować i usunąć nie było nagłe, ani podstępne. Nadchodziło otwarcie, powoli, bezczelnie patrząc w twarz swoim ofiarom. Te ofiary jednak postanowiły działać.

Thal omówił wszystko z Hogatem i ruszył wraz z Cayą w stronę Kojota.

Jego plan był prosty, chociaż niewiele się spodziewał osiągnąć. Chciał obejrzeć z bliska chmurę.

Kojot czekał spokojnie na swoim miejscu.

Wsiedli i ruszyli.

Thal wstukał do komputera kod współrzędnych pierwszej planety układu, za którą gromadziły się kłęby wodoru i helu.

Na miejscu byli w ułamku sekundy. Następnie Thal uruchomił napęd MHD. Poruszali się teraz stosunkowo powoli i obserwowali chmurę. Była ogromna i błyskawicznie zakrywała dalsze fragmenty gwiazdy.

Na ekranie radaru Caya zauważyła małą świecącą plamkę. Był to statek naukowobadawczy wysłany przez Hogata. Dotarł już prawie do chmury, dość szybko wbrew temu co mówił dyrektor.

Kojot też był blisko. Caya obsługiwała przyrządy. Ich okręt był małym pyłkiem w stosunku do chmury. Thala opanowały ponure myśli. Nigdy wcześniej nie widział takiej ilości kosmicznego pyłu.

 

– Chciałeś to obejrzeć z bliska. Jesteś zadowolony? To ci wystarczy? – spytała Caya

– Przelecimy na drugą stronę tej chmury – odparł Thal

– Jak chcesz, obyśmy tylko nie wpadli na słońce.

– Ogrzejemy się trochę. Ruszaj powoli naprzód – rozkazał Thal

– Powoli naprzód – powtórzyła Caya i wykonała rozkaz

 

Kojot posuwał się powoli i ostrożnie, ale konsekwentnie naprzód. W kabinie byłoby ciemno, gdyby nie sztuczne światło. Chmura zakrywała słońce zupełnie. Promienie widzialne nie mogły się przedrzeć na drugą stronę. Poruszali się więc w ciemnej przestrzeni. Byli już blisko chmury kiedy Caya zaczęła nerwowo spoglądać na przyrządy.

 

– Thal, włącz pole siłowe, mam jakieś dziwne odczyty – powiedziała

– Jakie odczyty? – spytał Thal

– Nie wiem. To nie jest wodór i hel. To nie jest kosmiczny pył!. W każdym razie nie tylko. Włącz pole siłowe!

– Włączam – powiedział Thal i nacisnął kilka klawiszy – Zrobione.

– Chcesz konieczne zagłębić się w tą chmurę?

– Już się w nią zagłębiliśmy.

– No tak, rzeczywiście.

– Co tam na przyrządach?

– Pole siłowe jest atakowane. Wokół nas utworzył się bąbel. Napierają jakieś małe drobiny.

– Drobiny?

– To nie poczciwy wodór. To coś więcej. Jakby jakieś agresywne środki chemiczne.

– Tego jeszcze brakowało. Pole siłowe wytrzyma, czy powinniśmy się wycofać?

– Wytrzyma. Mamy duży zapas mocy. Co robimy?

– Lecimy dalej naprzód. Na drugą stronę.

– Uparty jesteś.

– To moja choroba zawodowa. Wyciągnij ramię z zasobnika i pobierz próbkę tego świństwa.

– Rozkaz.

 

Caya przez dłuższą chwilę manipulowała stalowym ramieniem zanim udało jej się schwytać do małego pojemnika niewielką ilość ciemnej substancji otaczającej ze wszystkich stron okręt.

 

– Mam – powiedziała wreszcie

– Podsuń nam to pod nos. Obejrzymy to z bliska.

 

Dziewczyna podsunęła szklany pojemnik tuż do przedniej szyby Kojota. Niewiele było widać. Pojemnik oświetlało tylko światło z wnętrza pantoplanu.

 

– Co to może być? – spytał Thal

– Chyba gaz.

– Gaz? Może plazma?

– Nie przypomina mi to niczego co już widziałam.

– A może to nanoboty?

– Nanoboty?

– Tak. Malutkie roboty o wielkości nanometrów.

– Roboty? W takim razie ktoś musiał je tu rozpylić, ale kto?

– Tego nie wiem.

– Zaraz wyjdziemy w czystą przestrzeń.

– Dobrze. Włóż tą próbkę do zasobnika.

– Mam nadzieję, że te nanoboty nie sforsują ścianek naczynia.

– To włóż to naczynie do większego, a tamto do jeszcze większego.

– Dobry pomysł. To na pewno je powstrzyma.

 

Kojot po chwili wynurzył się z chmury i kabinę zalała masa promieni słonecznych, które oślepiły agentów.

 

– Co teraz? – spytała Caya

– Dobrze, że tu przylecieliśmy, nie sądzisz?

– Sądzę, że nieraz masz dobre pomysły.

– Tak. A moja teoria dziewięćdziesięciu dziewięciu procent sprawdza się w stu procentach.

– Na pewno? Nie w dziewięćdziesięciu dziewięciu?

– Nie komplikuj sprawy. Zrobimy teraz skok na Propulę. Nie mam zamiaru dać znowu satysfakcji tym małym smrodom.

 

Kojot pojawił się w jednej chwili w pobliżu czwartej planety. Zwiad był przeprowadzony wzorowo, a jego zadziwiające rezultaty były zaskoczeniem dla wszystkich zainteresowanych.

 

*

 

Thal tym razem wylądował na placu przed głównym budynkiem zarządu Space Company. Wiedział, że zaskoczy Hogata tym co zaobserwował w chmurze, ale nie wiedział, że Hogat zaskoczy także jego. Okazało się mianowicie, że statek naukowobadaczy, który dyrektor wysłał do zbadania chmury został zaatakowany przez nanoboty, które najprawdopodobniej doprowadziły do jego rozhermetyzowania i eksplozji. Krótko mówiąc Hogat stracił statek i ludzi, przez swoją niezbyt frasobliwą decyzję. Skąd jednak mógł wiedzieć o co chodzi z chmurą.

To zdarzenie nastroiło Hogata pesymistycznie. Nie był już tak wylewny i otwarty jak poprzednio. Trudno się dziwić. Naukowcy, którzy lecieli statkiem byli jego starymi, dobrymi przyjaciółmi. Dyrektor czuł się po prostu tak jakby stracił kogoś z rodziny.

Trzeba było jednak działać dalej.

 

– Jak to możliwe, żeby taki statek dał się tak łatwo rozhermetyzować? – pytał Thal zniesmaczony – Czy on nie miał żadnych systemów ochronnych? Nie miał pola siłowego?

– Nie. Tylko pancerz. To był zwyczajny statek naukowobadawczy. Zupełnie nieuzbrojony – odparł dyrektor

– Pokpił pan sprawę Hogat. Czy pan jest dzieckiem i nie wie pan co to jest niebezpieczeństwo? Co z pana za inżynier? Inżynierów uczy się kalkulowania zagrożeń.

– Niech pan da spokój. Nigdy w życiu nie miałem do czynienia z wojskiem, ani z wojną. Słusznie pan zauważył, że jestem tylko inżynierem. Zajmuję się wydobyciem bogactw naturalnych, a nie tropieniem zagrożeń.

– A w pańskim fachu nie ma zagrożeń?

– Są, ale innego rodzaju.

– Ma pan rację. Dajmy już temu spokój.

– A więc mówi pan, że ta chmura to nanoboty? Chyba wiem co to jest. I co ma pan zamiar z nimi zrobić?

– Muszę je dostarczyć do naszej bazy Copernicus. Naukowcy muszą znaleźć jakiś sposób na nie.

– W jaki sposób? Poleci pan na Księżyc?

– Z początku tak myślałem, ale czy dysponuje pan teleporterem?

– Tak. Mam teleporter tu w głównej bazie.

– W takim razie może teleportujemy te nanoboty.

– Dobry pomysł.

 

Thal ustalił z Hogatem dalszy plan działania i wrócił do pantoplanu, gdzie była Caya.

 

– Słuchaj Thal, te małe smrody pożarły pierwsze naczynie. Musimy z nimi coś zrobić, bo inaczej pożrą tu wszystko dookoła. Te naczynia są zrobione z materiałów kompozytowych. To straszne – powiedziała Caya

– Takie żarłoczne?

– Sam widzisz.

– Ustaliłem z dyrektorem, że teleportujemy je na Księżyc. Mają tu teleporter.

– Nie wiem, czy to się uda. Zresztą, czy teleportacja nie zniszczy ich?

– Trzeba coś wymyślić. Może zahibernujemy je najpierw? Jak myślisz?

– To chyba dobry pomysł. One są tak aktywne i energiczne, że teleportacja ich w naturalnym stanie mogłaby się nie udać.

– Dobrze. Daj mi to naczynie i chodź ze mną. Wyślemy je do Copernicusa, ale przedtem muszę porozmawiać z Deltą.

– Chodźmy.

 

Thal i Caya poszli do gabinetu dyrektora, który następnie zaprowadził ich na głębokie zaplecze bazy. Była ona świetnie wyposażona w różnego rodzaju nowoczesną technikę. Nic dziwnego, że był tu teleporter.

Thal, który niejedno widział, a przede wszystkim miał w pamięci cuda zebrane w Copernicusie kręcił z uznaniem głową. Wszędzie krzątali się ludzie kompani ubrani w białe, hermetyczne uniformy. Agenci i dyrektor też musieli włożyć takie same. Dotarli wreszcie do teleportera, który był w tej chwili wolny i gotowy do użycia. Thal postawił naczynie z nanobotami na stole, a sam poszedł na dach połączyć się z Deltą.

Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu. Wyjaśnił Delcie wszystko co zaszło w układzie Ankaa i uzgodnił dalszy plan działania. Uzyskał pełną akceptację swoich zamiarów. Delta zgodził się na przysłanie nanobotów i zapewnił, że zmusi naukowców do szybkiego rozwiązania problemu. Po skończonej rozmowie Thal wrócił do Hogata i Cayi.

Dyrektor zajął się sam hibernacją nanobotów. Obniżył temperaturę naczynia do minus stu stopni Celsjusza.

Następnie przesyłka został umieszczona w teleporterze. Thal podał kanał przesyłowy do bazy w Copernicusie.

Operacja trwała krótko. Teraz pozostało tylko czekać na odzew z Księżyca.

 

*

 

Po teleportacji nanobotów agenci i dyrektor wrócili do biura.

Niebo nad Propulą stało się ciemne, prawie czarne i na dobrą sprawę zapadła noc, która się miała nigdy nie skończyć. Baza kompani rozświetliła się licznymi światłami. Ludzi zamieszkałych na powierzchni planety opanowały ponure myśli. Pomału wszyscy szykowali się już do opuszczenia planet układu Ankaa. Cóż, projekt był w fazie wstępnej. Straty na tym etapie nie były jeszcze duże. Pewnie więc szybkie zwinięcie manatków i wyniesienie się z układu było najlepszym wyjściem. Hogat wydał już pierwsze polecenia po skontaktowaniu się z zarządem głównym kompani i w skrytości nie wierzył w powodzenie akcji agentów z Księżyca, ale nie mówił nic.

Thal chciał wszystko przygotować zanim przybędzie pomoc z Copernicusa. Spodziewał się, że na Propuli pojawi się Scorpion, który zawsze ratował Thala, kiedy to było potrzebne.

Był pewien, że naukowcy z Copernicusa wymyślą coś co pomoże jakoś zneutralizować chmurę, albo jej część. Był świadomy tego jak wielkie narzędzia daje ludziom do rąk współczesna nauka. Dlatego był nawet dobrej myśli i był przekonany, że w jakiś sposób pomoże Hogatowi, chociaż jeszcze nie wiedział jak.

Dyrektor przydzielił Thalowi i Cayi kwatery, a wieczorem zaprosił ich na kolację u siebie w mieszkaniu służbowym.

 

– Nieźle pan tu sobie żyje dyrektorze. Nie zbywa panu na niczym – powiedziała Caya

– Mam nadzieję, że nie ma mi pani tego za złe – powiedział dyrektor i nawet uśmiechnął się promiennie – Zasłużyłem sobie na to wszystko latami pracy w Space Company.

– Mieć panu za złe? Skądże.

– Jak wysoko jest pan w hierarchi kompani? – spytał Thal

– Niezbyt wysoko. Nie dotarłem jeszcze do zarządu głównego, ale jestem już blisko. A tam się już prawie nic nie robi. Są tylko cykliczne posiedzenia. Prawdę mówiąc nie tęsknię za takim życiem. Wolę pracę w terenie. Lubię znajdować nowe złoża i organizować pracę. To duża przyjemność kiedy projekt puszcza się w ruch i obserwuje jak to wszystko działa.

– Rozumiem pana. Ja też mogłem pracować za biurkiem, ale wybrałem pracę agenta operacyjnego. Po tym co pan powiedział myślę, że dużo nas łączy.

– Ja też. Wypijmy za to – powiedział Hogat i podniósł kieliszek z winem do góry i tak spełnił się pierwszy toast

– Skąd pan ma takie dobre wino? – spytała zachwycona Caya

– Zaskoczę was. Produkuję je sam w mojej prywatnej winnicy – powiedział dyrektor i uśmiechnął się szeroko.

– Prawdziwy z pana człowiek renesansu.

– Być może. W każdym razie wino robię dobre. Mogę wam nawet zdradzić, że moja winnica była alternatywą dla pracy w Space Company. Chciałem uprawiać winną latorośl.

– Gdzie pan ma tą winnicę? – zapytał zaintrygowany Thal

– Na Ziemi.

– Jaki ten kosmos mały

– Tak tak, moi drodzy. Jeśli nie macie nic naprzeciw to zapraszam was do mojej winnicy. Musimy tylko ustalić datę.

– Zaprosiny przyjmujemy z wdzięcznością.

 

Kolacja przeciągnęła się do późna w noc. Towarzystwo w rozmowach odbiegło daleko od bieżących spraw. Kiedy wreszcie postanowili zakończyć tą biesiadę było już naprawdę późno.

Caya od stołu poszła wprost do swojej kwatery. Natomiast Hogat postanowił pokazać Thalowi ogród, który miał na dachu głównego budynku bazy. Dyrektor jako doskonały ogrodnik amator założył tam prawdziwy małpi gaj. Widoki, które zobaczył Thal odbiegały daleko od surowego klimatu Propuli. Hogat musiał naprawdę kochać to swoje dzieło. Założył po prostu ogród botaniczny. Posprowadzał rzadkie rośliny egzotyczne i zadbał o mikroklimat tego rezerwatu na dachu. Dach był niewysoki. Budynek miał zaledwie cztery piętra. Ogród był dostępny dla wszystkich mieszkańców bazy. Był na tyle duży, że z łatwością mogła tu odpoczywać duża grupa ludzi.

Hogat wskazał Thalowi pobliski leżak, a sam usadowił się na innym.

Thal zupełnie nie spodziewał się zobaczyć tu czegoś podobnego. Kompanie handlowe to były prawdziwe udzielne państwa. Tym bardziej, że prawdziwych państw w dawnym stylu właściwie nie było. Kompania zatem troszczyła się o wszystko dla swoich pracowników od zapewnienia bezpiecznej pracy po wypoczynek. Trudno się dziwić, że ludzie w niej pracujący byli zadowoleni i bezpieczni. Zwłaszcza chętnie do niej wstępowali ci, którzy mieli silną potrzebę identyfikacji z jakąś większą społecznością, chcieli żyć z innymi, w grupie, w zespole.

Regres instytucji państwa był nie do zastopowania. Tak to można ująć.

W czasach Thala każdy radził sobie sam, każdy był samowystarczalny pod prawie każdym względem. Pozyskiwanie energii było łatwe i nie sprawiało problemów. Zaopatrzenie w żywność, odzież, dach nad głową doprowadzono do perfekcji. W zasadzie wszystkie te dobra były dostępne za minimalną cenę i każdego było na nie stać.

Trudno się dziwić, że w tych warunkach nie potrzeba było polityków, a potrzeby ogółu w pełni były zaspokajane przez urzędy administracji lokalnej.

Space Company jak i inne podobne kompanie na tle tego wszystkiego musiały wyglądać na silnie scentralizowane i wręcz nienaturalne duże skupiska ludzkie, ale te grupy powstawały zupełnie dobrowolnie i nie były żadną formą zniewolenia. Thal prawie zapomniał po co przybył na tę planetę i tylko szybki rzut oka w kierunku słońca otrzeźwił go nieco.

 

– Nieźle pan to wszystko tu urządził Hogat. Trudno by teraz było to wszystko zostawić – powiedział

– Wpierw trzeba by było to wszystko zniszczyć. Rozebrać, poskładać i wywieźć – odparł Hogat

– Dokąd?

– W tym właśnie rzecz, że nie wiadomo. Musielibyśmy wszystko zacząć od początku w innym miejscu.

– Pan już jest na to gotowy, prawda?

– Tak.

– Nie wszystko jeszcze stracone. Pan wie równie dobrze jak ja ile może dzisiejsza nauka i technologia.

– W kwestii astroinżynieri nie orientuję się zbyt dobrze.

– Ta chmura jest możliwa do zwalczenia. Nawet jeśli to są żarłoczne nanoboty. Objęła już ogromny obszar, ale można z tym sobie poradzić.

– Pociesza mnie pan.

– Nie. Gdyby pan widział to co ja mówiłby pan tak samo. Na jedne nanoboty można stworzyć inne. Nasza Agencja ma wielkie doświadczenie także w sprawach astroinżynieri.

– Chciałbym związać się z waszą Agencją na stałe.

– A ja z waszą kompanią.

– Wypijmy za to. Zostało jeszcze trochę wina.

– Ale nie mamy kieliszków.

– Po co nam kieliszki? Pamiętam, że w we wczesnej młodości obywałem się bez nich.

– Naprawdę? Nie wygląda pan na to. Wygląda pan raczej na chłopca z dobrej rodziny.

– Jestem z dobrej rodziny. Ze starej, dobrej rodziny.

– Zadziwia mnie pan.

– Nie traćmy czasu.

– Zgoda. Tylko może… bruderszaft?

– Dobrze.

 

*

 

W taki właśnie sposób Thal i dyrektor Hogat zawarli bliższą znajomość. Nieczęsto się zdarza spotkać bratnią duszę i zawrzeć przyjaźń, która trwa latami, dlatego Thal był wielce rad. Już dobrze po północy obaj panowie podnieśli się z leżaków i udali na spoczynek.

Następnego dnia rano Thala i Cayę bolała głowa. Musieli wziąć na to nawet proszki. Wino wyprodukowane przez Hogata było z pewnością dobre, tzn. zrobione ze wszelkimi kanonami sztuki winiarskiej. Ból głowy wynikał prawdopodobnie z tego, że agenci w zasadzie nie zażywali alkoholu w dużych ilości. Nie zażywali go wcale, ale miłemu gościowi nie wypadało odmówić.

Thal postanowił skontaktować się z Deltą i dowiedzieć jak przebiegają prace nad antidotum przeciw nanobotom, jako że nie miał jeszcze żadnych wiadomości.

 

– Delta, to ty? Witaj. Co nowego w Copernicusie? – zagaił

– Witaj. Podesłałeś nam tutaj niezłą puszkę pandory. Co ty sobie myślisz. Chcesz zniszczyć bazę i cały nasz dorobek? – odparł Delta z wyrzutem

– Jak to? Masz na myśli nanoboty?

– A niby co? Całe szczęście, że pomyślałeś i je wcześniej zahibernowałeś.

– Nie przesadzasz?

– Naukowcy mówią, że to najbardziej zjadliwe małe bestie jakie dotąd widzieli. Nie wiem, czy uda się opracować na nie jakieś lekarstwo. Skąd one się tam wzięły? Wiecie kto za tym stoi?

– Nie mamy pojęcia, ale to chyba nie takie ważne.

– Ważne, bo nanoboty tego rodzaju mogą niszczyć całe układy planetarne. Są zdolne przegryźć się przez skorupę ziemską i tym samym obrócić planetę w obłok pyłu międzyplanetarnego. Jeśli ich nie zastopujemy układ Ankaa szlag trafi wcześniej, czy później. Mieliśmy tu posiedzenie na ten temat i doszliśmy do wniosku, że trzeba namierzyć i zniszczyć laboratorium, w którym te nanoboty zostały stworzone.

– Tego się nie spodziewałem.

– A widzisz. Całe szczęście, że was tam wysłałem. Za wszelką cenę musicie znaleźć sprawców.

– Niby jak? Dawno się już stąd ulotnili.

– Musicie. Te nanoboty to jakby inny rodzaj materii. Jeśli nic nie zrobimy one będą niszczyć naszą czasoprzestrzeń.

– Rany boskie. Co za ludzie to wymyślili?

– Może to nie ludzie?

– Może. Muszę poważnie porozmawiać z dyrektorem Hogatem.

– Koniecznie i musisz zrobić dużo więcej. Thal, liczę na ciebie i na Cayę.

– Zrobimy wszystko co w naszej mocy.

– Dobrze. Teraz się rozłączam. Przemyśl dobrze wszystko co ci powiedziałem.

 

*

 

Thal wziął dodatkową tabletkę na ból głowy i poszedł szukać dyrektora. Caya została w swojej kwaterze, ponieważ poczuła się gorzej i postanowiła położyć się do łóżka.

Hogat był w swoim gabinecie. Spodziewał się agentów od rana.

 

– Witaj Thal. Coś niewyraźnie wyglądasz – powiedział dyrektor jakby nigdy nic

– Witaj. Jeśli już zauważyłeś to muszę ci się poskarżyć, że po twoim winie boli mnie głowa, a Caya nawet została w łóżku.

– Cha cha cha – zarechotał Hogat – To nic strasznego. To wino jest na ziołach. Właściwie to wermut.

– Nie znam się na winie.

– Przykro mi. Powinienem was uprzedzić.

– Słuchaj Hogat. Sprawa jest poważna. Rozmawiałem przed chwilą z moim szefem. Nasze nanoboty to jednak duży problem. Szef powiedział, że trzeba znaleźć i zniszczyć laboratorium, w którym je wyprodukowano. Nie wiesz przypadkiem kto mógł to paskudztwo stworzyć?

– Coś takiego – powiedział dyrektor i usiadł na fotelu – Nie chciałem przedtem o tym mówić, ale…

– Ale co?

– Mieliśmy kłopoty z kosmicznymi piratami nie tak dawno temu. Nic dziwnego, że taka kompania jak nasza ma wrogów.

– I co?

– Oni zdaje się też zajmują się handlem bogactwami naturalnymi, tyle że robią to bez żadnych koncesji. To wychodzi dużo taniej. Nietrudno znaleźć nabywców, którzy zapłacą pół ceny.

– Trzeba było mi o tym powiedzieć.

– Trzeba było.

– Gdzie oni mogą mieć swoją bazę?

– Nie mam pojęcia. Nie braliśmy ich gróźb na serio.

– Rozumiem. Wygląda na to, że będziemy tu musieli zostać dłużej.

– Nie mam nic przeciwko. Tylko szkoda, że okoliczności są takie a nie inne.

– Dobrze, że już coś wiemy. Nie wiadomo jednak jak namierzyć tych piratów.

 

*

 

Dwa tygodnie później Delta skontaktował się z Thalem, który niecierpliwił się i nie mógł usiedzieć na miejscu z powodu braku wiadomości z Księżyca. Pociechą było to, że w Hogacie znalazł prawdziwą bratnią duszę. Przynajmniej wszystko na to wskazywało. Nie pił już jego wina, przynajmniej na razie, ale prawie cały czas przebywał z nim.

Dyrektor odkrył przed nim horyzonty świata wielkich korporacji i wielkich interesów z jakich istnienia Thal nie zdawał sobie sprawy. Opowiadania Hogata zafascynowały go, szczególnie że dyrektor był świetnym gawędziarzem.

Natomiast wiadomość od Delty wyrwała Thala z półsnu, w którym tkwił.

 

– Masz dla mnie jakąś dobrą informację? – zapytał swego szefa zaraz po wstępnych przywitaniach

– Powiedzmy, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Naukowcy lada dzień skonstruują antidotum na wasze nanoboty, ale cała operacja nie będzie ani łatwa, ani krótka. Za dwa może trzy dni pojawi się u was Scorpion. Bez niego sobie nie poradzicie. Zresztą nawet pomoc Scorpiona to będzie mało, ale może zdołamy zrobić dobry, pierwszy krok. Kira zna szczegóły zadania. Ona ci je przekaże. Mam nadzieję, że będzie wam się dobrze współpracować.

– Na pewno. To wszystko?

– Napędziłeś nam strachu bracie. Musieliśmy przestrzegać najwyższych wymogów bezpieczeństwa nie mówiąc już o tym, że cały dział naukowy pracuje dla was.

– To dobrze. Nareszcie jajogłowi się na coś przydadzą. Sam widziałem nieraz jak zbijają bąki. Niech pokażą co potrafią.

– Mam nadzieję, że żartujesz. To co mówisz nie przystoi ludziom z Copernicusa.

– Oczywiście, że żartuję. Prawdę mówiąc czuję się bezsilny.

– Rozumiem. Niedługo wszystko znowu zadziała jak trzeba.

– Czekam na Scorpiona. Dowiedziałem się od dyrektora Hogata, że Space Company miała jakiś czas temu problemy z kosmicznymi piratami. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nanoboty to ich sprawka. Nie wiemy jednak gdzie oni mogą się ukrywać.

– Dobra robota. Drąż dalej ten ślad i miej oczy szeroko otwarte. Oni mogą wrócić na miejsce zbrodni, że tak powiem. Rozumiesz. Twoim zadaniem jest przyłapać ich kiedy się zjawią. Odpowiadasz za to głową. Sprawa ma najwyższy priorytet. Pamiętaj.

– Pamiętam. Nastawię moje oczy i uszy na przestrzeń. Nie przegapię ich jeśli się tylko zjawią.

– Dobrze. Czekaj zatem na Kirę i rób swoje.

 

Słowa Delty wlały otuchę w duszę Thala. Wiedział już co robić.

Przybycie Scorpiona świadczyło z jednej strony o większych kłopotach, ale zawsze miło było zobaczyć Kirę, dowódcę Scorpiona, którą dosyć rzadko spotykał i jej trzech podkomendnych, trzy androidy: Maxa, Morisa i Halla.

Kobieta była dowódcą Scorpiona, ale ta kobieta pod wieloma względami przewyższała mężczyzn. Przede wszystkim miała doświadczenie dwudziestu lat w służbie wywiadowczej i patrolowej i była mistrzem w swoim fachu. Przez lata trudnej służby szlifowała swoje umiejętności i doprowadzała do perfekcji taktyki i strategie postępowania w pracy wywiadowczej. Jej koledzy po fachu mawiali o niej, że w jej ruchach nie ma żadnego zbędnego gestu, co było oczywiście przesadą, ale bliską prawdy.Kira była trochę szorstka i oschła wobec ludzi, ale miała słabość do Thala, a Thal lubił ją mimo trudnego charakteru. Była to postawna blondynka o krótko przystrzyżonych włosach i kształtach całkiem kobiecych, ale Kira nie szukała towarzystwa mężczyzn. Wyglądało na to, że te sprawy ma już za sobą. Cała oddała się służbie w Agencji Wywiadu i tylko dla niej żyła. Teraz miała wspomóc Thala w jego misji w układzie Ankaa.

 

*

 

Thal wziął się energicznie do dzieła. Najpierw jednak musiał naradzić się z Hogatem. Jego pomoc jednak miała się okazać wymiernie użyteczna. Otóż dyrektor Space Company w układzie Ankaa dysponował siecią dobrze zorganizowanych placówek na wszystkich prawie planetach i niektórych księżycach. To mogło bardzo pomóc w nasłuchu przestrzeni kosmicznej w celu szybkiego wykrycia niepożądanych gości.

 

– Dyrektorze. Masz sieć placówek na prawie wszystkich planetach tego układu. Powiedz mi, czy te placówki mają jakieś urządzenia do nasłuchu przestrzeni?

– Mamy chyba coś lepszego. Nad wszystkimi planetami wiszą nasze satelity do poszukiwania złóż bogactw naturalnych. One penetrują nie tylko przestrzeń, ale i materię w szerokim zakresie promieniowania. Ich zasięg jest praktycznie nieograniczony. Wystarczy tylko skierować je zamiast na powierzchnie planet w stronę pustej przestrzeni.

– Doskonale. Tego mi było trzeba. Wynika z tego, że praktycznie cały układ Ankaa od krańca do krańca może być monitorowany?

– Jak najbardziej. Wystarczy, że wydam polecenie.

– Zatem wydaj to polecenie natychmiast i informuj mnie o każdym obcym statku, który pojawi się w układzie, zwłaszcza w okolicach chmury.

– Z przyjemnością.

 

Sprawy zaczęły iść w dobrym kierunku. Przynajmniej wszystko na to wskazywało.

Następnego dnia Thal z dyrektorem chcieli lecieć na najbliższą i najmniejszą zarazem planetę układu na lustrację tamtejszej placówki, ale Caya dostała sygnał, że Scorpion wyląduje wieczorem na Propuli.

Caya odchorowała przyjęcie u Hogata i obiecała sobie, że nigdy więcej nie weźmie do ust żadnego alkoholu.

Po obiedzie Hogat zabrał oboje na krótką wycieczkę do pierwszych, historycznych odwiertów w tym rejonie. Musieli włożyć skafandry. Chociaż wyprawa była krótka z całą siłą dały znowu o sobie znać nędzne warunki atmosferyczne. W sumie niewiele zobaczyli, bo zerwała się burza piaskowa i przesłoniła prawie zupełnie i tak kiepski widok zza szyby hełmu. Thal musiał przyznać, że te surowe obrazy planety też mają jakieś walory estetyczne, jeśli oczywiście ktoś potrafi dostrzec jakieś piękno w widoku pustynnych, stepowych równin z nielicznymi skałami i jak wyjętymi z innej rzeczywistości karłowatymi drzewami i wiszącym nad tym wszystkim, ołowianym niebem. Z opowiadania Hogata dowiedzieli się, że tutaj prawie nigdy nie świeci słońce, za to często zrywają się piaskowe burze i pada deszcz. Szczęściem gęsta atmosfera chroniła przed meteorytami.

Była to dosyć specyficzna wycieczka krajoznawcza. Wycieczkowicze wrócili z hukiem w uszach i mroczkami przed oczyma.

 

*

 

Pod wieczór rzeczywiście na placu przed bazą kompanii wylądował Scorpion. Był przynajmniej ze dwa razy większy od Kojota, masywniejszy i ogólnie wyglądał solidniej w porównaniu z delikatnym Kojotem.

Thal i Caya oraz dyrektor Hogat czekali przed wejściem do budynku.

Drzwi Scorpiona otwarły się i wyskoczyła z nich energicznym krokiem Kira. Jej ludzie zostali na razie w okręcie.

Kira była wyraźnie w dobrej kondycji zarówno fizycznej jak i psychicznej, zresztą zawsze trzymała dobrą formę. Dbała o to.

Thal ruszył powoli w jej kierunku. Spotkali się w połowie drogi.

 

– Jak się masz grzeczny chłopczyku? Co u twojej miłej dziewczynki? – spytała Kira z nieledwie macierzyńską troską

– Bywało lepiej, ale jest dobrze mamuśka – odparł wesoło Thal, lubił bowiem Kirę i atmosferę, którą wokół siebie roztaczała, a prawda była taka, że Kira matkowała po prostu młodszym agentom, Thal był natomiast jej ulubieńcem

 

Wzięli się w ramiona i ucałowali w oba policzki przez hełmy co w efekcie sprowadziło się do dwukrotnego stuknięcia szybkami.

 

– Coś ty nam przysłał za puszkę pandory urwisie?

– Chciałem was po prostu wziąć do galopu. Dobrze wiem co się dzieje w bazie w czasie zastoju. Wałęsacie się jak swobodne elektrony po półprzewodniku, zostawiacie za sobą tylko pustkę.

– A ty niby co robisz w czasie zastoju?

– Rozwijam się twórczo.

– Jak nieznany czwarty wymiar chyba.

– Zgaduję, że przywiozłaś antidotum na bolączki tutejszych ludzi.

– Tak, ale operacja usunięcia tych nanobotów wokół Anki nie będzie łatwa, ani szybka. Zresztą…

– Co zresztą?

– Delta pewnie mówił ci w czym rzecz.

– Mówił, że ty wiesz wszystko.

– Bo wiem, ale gdzie twoje dobre maniery chłopcze? Prowadź na pokoje. My z drogi. Potrzeba nam odpoczynku.

– Słusznie, wybacz, gdzie ja mam głowę.

– Jak tu jest?

– Znośnie. Dyrektor Hogat to swój chłop i wygląda na to, że może wiele pomóc.

– W swojej sprawie.

– Tak, jasne, ale wiesz jak to jest, przeważnie musimy sobie radzić sami.

– No to poznaj mnie z twoim dyrektorem jeśli łaska.

– Jasne, chodź.

 

Przybycie Scorpiona miało ruszyć sprawy do przodu i tak rzeczywiście było. Kira miała bowiem to na co czekał dyrektor Hogat i jego ludzie, a to oznaczało, że Space Company mogło się utrzymać w układzie Ankaa i dalej rozwijać swoją działalność. Byli dopiero na początku drogi, ale wszystko zapowiadało się optymistycznie.

Kira i jej ludzie dostali swoje kwatery tuż obok Thala i Cayi. Hogat był wielce rad ze swoich gości. Wiedział, że przyjmuje nie byle kogo, pomijając już kwestię pomocy.

Kira jeszcze tego samego dnia wieczorem odbyła naradę z Thalem i Hogatem. Ustalenie szczegółów operacji trwało do późnego wieczora. Kiedy już wszystko było dograne Hogat zaprowadził Kirę i Thala do oranżerii na dach. Tym razem jednak nie proponował alkoholu. Zostawił to na później.

 

*

 

Już następnego dnia rozpoczęła się operacja o kryptonimie „chmura". Każdy miał wyznaczone swoje miejsce i swoje zadania.

Kira nie traciła czasu tylko z impetem ruszyła na nanoboty. Rozpylanie antidotum na nie nie było łatwe, dlatego że tak jak wspomniał Delta nanoboty były jakimś rodzajem innej materii, która niszczyła czasoprzestrzeń rodzimego kosmosu i szerzyła jakby inną, obcą przestrzeń, inny kosmos.

Naukowcy z Copernicusa opracowali antidotum na wrogie nanoboty, które w połączeniu z nim były neutralizowane w procesie podobnym do anihilacji, która jest rodzajem wybuchu i sama w sobie jest niebezpieczna dla bliskich obserwatorów. Innymi słowy Scorpion, rozpylający antidotum musiał zachowywać cały czas bezpieczną odległość od chmury.

W praktyce wyglądało to tak, że rozpylane antidotum też było nanobotami. Rozprowadzało się je tuż za orbitą pierwszej planety, a ponieważ dobre nanoboty były sterowalne radiowo, po tej operacji dopiero kierowało się je na chmurę.

Plan był taki, żeby najpierw rozpylać dobre nanoboty wzdłuż równika słońca, co pozwoliłoby przetrzeć widok na planety układu. Co zrozumiałe, chodziło o w miarę szybkie przywrócenie na nich normalnych warunków klimatycznych.

Ta operacja miała trwać długo, ale dobre nanoboty, tak zresztą jak i złe rozprzestrzeniały się w przestrzeni z niesłychaną szybkością, iście astronomiczną. W tych warunkach sytuacja w układzie Ankaa mogła stosukowo szybko wrócić do normy.

Kira nie chciała zaprzęgnąć Thala do tej pracy. To miała być jej część operacji.

Jakoż właśnie tego dnia, koło południa rozpoczęły się jedne po drugich, punktowe wybuchy wzdłuż równika słonecznego, które musiałyby zachwycić obserwatorów tego widowiska, gdyby tacy byli. Anihilacja postępowała błyskawicznie. W ułamkach sekundy dochodziło do wybuchów potężnej mocy i moment później promienie słoneczne miały wolną drogę w drodze do krańców układu Ankaa.

Thal i Caya udali się tymczasem na rutynowe patrolowanie przestrzeni na krańcach układu. Przy odrobinie szczęścia mogli natknąć się na statek piratów. Doszło nawet do spotkania obcego statku, ale to był zwyczajny, pasażerski liniowiec.

Hogat natomiast miał utrzymywać łączność ze swoimi placówkami na wszystkich planetach i dawać znać Thalowi, gdyby satelity zaobserwowały coś niepokojącego w kosmosie. Chodziło oczywiście także o namierzanie piratów.

Dyrektor Hogat tego dnia ni stąd ni zowąd, przebywając cały czas w wieży kontrolnej ze zdziwieniem stwierdził, że jakiś obcy statek poprosił o zezwolenie na lądowanie w bazie Space Company. Ze złością uświadomił sobie, że jego satelitarna kontrola układu przeoczyła ważny obcy obiekt i pozwoliła mu na zbliżenie się do Propuli. Później jednak okazało się, że statek ten był wcześniej namierzony i skontrolowany przez jednego z kontrolerów na wieży. Kontroler ten wydał pozwolenie na podejście do bazy bez konsultacji z dyrektorem. Cóż, nie była to wieża wojskowa i nie było tam wojskowego rygoru. Kontroler nauczony samodzielności i bagatelizując niebezpieczeństwo wpuścił obcy statek. Wcześniej go jednak wylegitymował i stwierdziwszy, że to kolejna pomoc, jaka przyszła na Propulę nie uznał za stosowne poinformować dyrektora.

Okazało się, że z sąsiedniego układu gwiezdnego przyszła pomoc w odzewie na sygnał S.O.S. Sąsiedzi, dysponując jednak tylko silnikami strumieniowymi dali się znaczne wyprzedzić agentom z odległego Księżyca.

 

*

 

Dyrektor Hogat przyjął przybyszów uprzejmie, aczkolwiek nieco chłodno i lekko zniecierpliwiony. Wynikało to z tego, że goście przybyli po prostu nie w porę. Operacja „chmura" właśnie na dobre się rozwinęła, wszystko szło dobrze, należało tylko cierpliwie kontrolować rozwój wypadków, a tu pojawiają się goście, którzy nie bardzo mogą w niczym pomóc, bo dopiero zjawili się, żeby zapoznać się z sytuacją. Hogat miał ochotę posłać ich do wszystkich diabłów, ale nowa pomoc budziła niejakie zaufanie i wyglądało, że ci ludzie mają dobre chęci. Hogat więc się pohamował i nie powiedział, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane.

Przekazał dowodzenie swemu zastępcy, a dżentelmenów zaprosił do gabinetu.

Ludzie ci w samej rzeczy wyglądali na dżentelmenów w swoich doskonale skrojonych, wojskowych mundurach.

Kapitan Norton i porucznik Smith przylecieli jednak zwykłym, niewojskowym statkiem o nazwie Pelikan.

Hogata zupełnie nie interesowało dlaczego nie podróżują wojskowym okrętem. Nie zwracał na to uwagi.

Miał jednak problem, bo nie wiedział co z tymi ludźmi zrobić. Wojskowi uśmiechali się uprzejmie w fotelach naprzeciw niego i jakoś niewiele mówili.

 

– A zatem panowie przybyli nam w pomoc? A skąd właściwie jesteście? – zapytał

– Z sąsiedniego układu planetarnego, układu Diphoda – odparł spokojnie Norton

– Myślę, że podróżując przez nasz układ już zdążyliście się zorientować o co chodzi, co jest naszym problemem? – powiedział Hogat

– Tak, widać to gołym okiem. To poważny problem.

– Rzeczywiście – powiedział Hogat uśmiechając się lekko, bo go już zaczynała ta rozmowa bawić – Na szczęście pomoc nadeszła szybciej niż się tego spodziewaliśmy i to z daleka, bo z Ziemi, panowie się spóźnili – powiedział i uważnie spojrzał w oczy przybyszom oczekując, że dostrzeże w nich zawód, ale pomylił się

– Doprawdy? – zapytał Norton – To mieliście dużo szczęścia.

– Najwyraźniej tak, zważywszy na to z czym panowie przybyli – powiedział Hogat i złożył ręce na piersiach

– Gratulujemy panie dyrektorze.

– Dziękuję w imieniu mojej kompani. Szczerze mówiąc nie wiem co z panami zrobić – wyznał szczerze dyrektor – Trwa właśnie operacja likwidacji chmury, dlatego…

– Dlatego możemy się przydać – podjął Norton.

– W czym? – spytał wprost Hogat – Panowie wybaczą, ale skąd ja mam wiedzieć kim wy właściwie jesteście? Może jesteście przebranymi, kosmicznymi piratami. Nawiasem mówiąc, przypuszczamy że ta chmura to ich sprawka. Co wy na to?

– Może pan skontaktować się z naszym dowództwem i nas sprawdzić, a jeśli chodzi o piratów to radziłbym przyjąć naszą współpracę.

– Naprawdę? A co wiecie o piratach?

– Ścigamy ich tak jak wy. Jak pan widzi jesteśmy sojusznikami – odparł stanowczo Norton i to on teraz wbił swoje oczy w Hogata, który nieco się speszył

– No tak, chyba rzeczywiście jesteśmy sojusznikami, ale czy dysponujecie jakimiś realnymi środkami, żeby nam pomóc? Wasza wizyta wygląda raczej na kurtuazyjną.

– Być może wiemy coś, czego wy nie wiecie – powiedział Norton i światło błysnęło w jego lewym oku, Hogat był pokonany.

– Dobrze panowie, nie przerzucajmy się piłeczką. Wygląda na to, że rzeczywiście powinniśmy rozmawiać poważnie.

– Na to wygląda.

– W tej chwili jednak powinienem być na wieży kontrolnej. Jeśli jesteście zmęczeni to…

– Nie, nie jesteśmy zmęczeni.

– To chodźcie ze mną na wieżę. Zapraszam.

 

*

 

Thal i Caya penetrowali w tym czasie dalekie peryferia układu Ankaa. Dobrze wiedzieli, że mają minimalne szanse spotkania piratów i unieszkodliwienia ich. Statek kosmiczny na tle układu słonecznego był niedostrzegalnym pyłkiem. Niemniej jakaś szansa istniała. Kojot miał wyjątkowo czułe przyrządy detekcyjne o dużym zasięgu, zwłaszcza kiedy pola obserwacji nie zasłaniały ciała niebieskie. Trudno było zgadnąć, z której strony mogą nadlecieć piraci. Mogli z każdej. Kojot rozpostarł szeroko swoje „skrzydła" i robił swoje.

Kira ze swoimi ludźmi oczyszczała przestrzeń wytrwale i systematycznie z obcych nanobotów. Efekty były dobre, a nawet bardzo dobre. Miejsca po anihilacji były czyste od wrogiego pyłu i promienie słoneczne docierały już swobodnie do planet układu.

Wielka była radość dyrektora Hogata i jego ludzi, kiedy nisko już operujące słońce oślepiło ich na wieży kontrolnej.

Scorpion pracowicie rozpylał dobre nanoboty w pasie równikowym słońca kiedy Kira usłyszała w słuchawkach głos Hogata.

 

– Namierzyliśmy obcy obiekt między orbitą czwartej i trzeciej planety. Nie reagują na nasze wezwania. Dobrze by było, żebyście ich sprawdzili. Są niedaleko was – powiedział dyrektor

– Rozumiem. Podaj nam ich współrzędne – powiedziała spokojnie Kira – Chłopcy, słyszeliście ten meldunek. Odejdziemy na razie stąd i sprawdzimy ten statek

 

Obcy statek był rzeczywiście niedaleko. W linii prostej, łączącej słońce i trzecią planetę. Scorpion był z tej samej strony układu.Kira wskazała kurs na obcych i teraz oba statki zaczęły się szybko zbliżać. Początkowo Kira chciała wezwać na pomoc Kojota, ale się rozmyśliła. To był tylko jeden statek, niezbyt wielki.

Kira nakazała włączyć silnik tachionowy i przeskoczyła za orbitę trzeciej planety. Nie chciała tracić czasu.

Teraz obcy statek miała już na radarze. Obcy musieli wiedzieć, że ktoś się do nich zbliża. Kira zupełnie jawnie powiadomiła ich o tym włączając radar.

Kiedy oba statki nawiązały kontakt wzrokowy dało się zobaczyć znaki i napisy na ścianach statku nieproszonych gości. Kiedy na ekranie w centrum dowodzenia Scorpiona pojawiła się trupia czaszka i dwa skrzyżowane piszczele Kira drgnęła.

 

– To piraci, mamy ich, nie ujdą nam. Moris, przygotuj broń, nastaw na ogłuszanie, musimy mieć ich żywcem – powiedziała do mikrofonu

– Broń gotowa. Włączyć pole siłowe? – zapytał Moris

– Włącz.

– Włączam pole siłowe – powiedział Moris

– Dobrze – powiedziała Kira i skupiła się, obserwując zbliżający się statek

– Nie będziemy z nimi rozmawiać? – spytał Hall

– Spróbuj.

 

Hall wezwał piracki statek do opowiedzenia się dwukrotnie, nie otrzymał żadnej odpowiedzi, a raczej otrzymał taką odpowiedź, której wszyscy na pokładzie się spodziewali. Obcy statek wystrzelił w kierunku Scorpiona dwie rakiety.

 

– Dwie rakiety idą w naszą stronę – powiedział Moris

– Rakiety? Co mamy z nimi zrobić, przekazać do muzeum? – powiedziała ironicznie Kira

– Co mam z nimi zrobić? – spytał Moris

– Zagnij czasoprzestrzeń od frontu i poślij je do diabła.

– Rozkaz. Zaginam czasoprzestrzeń od frontu – powtórzył Moris

 

Kira uśmiechała się drwiąco obserwując zbliżające się pociski. Rakiety sunęły prostu w kierunku Scorpiona.

Wielkie było zdziwienie Kiry kiedy rakiety sforsowały czasoprzestrzenne zagięcie i z impetem uderzyły w pancerz jej okrętu, a właściwie w pole siłowe. Dwie wielkie kule ognia rozkwitły tuż nad kadłubem Scorpiona. Pole siłowe jednak ochroniło okręt.

 

– Co to jest do cholery?! To mają być rakiety, czy rogate diabły? – wycedziła Kira przez zęby – Moris, pancerz jest cały?

– Cały. Te rakiety musiały mieć jakieś niwelatory zagięcia. Mieliśmy szczęście, że to były ładunki konwencjonalne – powiedział Moris – Co dalej?

– Jeśli to wszystko czym oni dysponują to mamy ich – powiedziała już spokojna Kira – Poczekamy chwilę, zobaczymy co zrobią.

 

Piracki statek wystrzelił jeszcze cztery takie same rakiety i zrobił zwrot w tył. Kira uśmiechnęła się pogardliwie.

 

– Zdejmij te rakiety laserem – powiedziała do Morisa

– Rozkaz. Zdjąć rakiety laserem – powtórzył Moris

 

Cztery niezależne wiązki laserowe w ułamku sekundy zniszczyły obce rakiety. Teraz oczy Kiry błysnęły złowrogo.

 

Nu zajic, pagadi – powiedziała spokojnie w swoim rodzimym języku do samej siebie – Ruszaj za nimi Max – powiedziała – A teraz przysmażymy im kuper. Moris, laserem dużej mocy w rufę im.

– Rozkaz. Laserem dużej mocy w rufę – powtórzył Moris

– Tak łatwo się wycofali? Dziwne – powiedział Max

– Widocznie mieli tylko te rakiety, niezłe zresztą – skomentowała Kira

 

Teraz rozpoczęła się pogoń. Wyglądało na to, że Kira rzeczywiście schwyta piratów żywcem i odstawi na Propulę.

Piracki statek zaczął jednak uciekać Scorpionowi.

 

– Jeszcze chwila i zniszczę ich laserem. Zniwelowałem ich pole siłowe. Co dalej? – spytał Moris

– Musimy mieć ich żywych – powiedziała Kira – Ale czy ja dobrze widzę, że oni nam uciekają, Max?

– Tak. Uciekają nam. Na MHD ich nie dogonimy. Mają silniki strumieniowe – odparł Max

– Cholerny kosmos! Jak to możliwe, że my nie mamy silników strumieniowych. Co za niedopatrzenie. Skandal.

– Mamy za to silniki tachionowe.

– Tak. Nie wiemy jednak dokąd przeskoczyć.

– Co robimy? – spytał Max

– Nie możemy ich zniszczyć. Stracimy w ten sposób wszelki ślad po innych – powiedziała skonsternowana Kira, przez chwilę biła się z myślami, to milczenie trwało stanowczo za długo – Przyklej im pluskwę do ogona – powiedziała wreszcie z wysiłkiem

– Rozkaz. Wystrzeliwuję pluskwę w kierunku statku piratów – przez dłuższą chwilę trwała cisza – Pluskwa w celu – oznajmił wreszcie Moris

– Dobrze, teraz pozwolimy im uciec.

– Będą się zastanawiać dlaczego – zauważył Max

– Domyślą się, że mamy za słabe silniki – powiedziała Kira

– Nie wiemy co pomyślą. Mieliśmy ich już przecież w rękach – odparł Max

– Musimy zaryzykować. Są już daleko. Moris, poślij im kilka wiązek laserowych nad pancerzem

– Rozkaz, kilka wiązek laserowych nad pancerzem – powtórzył Moris

 

Załoga Scorpiona obserwowała chwilę oddalający się statek piracki. Wreszcie Kira wydała rozkaz odwrotu.

Scorpion wrócił do swego poprzedniego zadania, ale po namyśle Kira zdecydowała, że trzeba przerwać operację „chmura" i wrócić na chwilę na Propulę, żeby opowiedzieć o spotkaniu z piratami. Rozkaz powrotu na czwartą planetę dostał także Thal.

 

*

 

Pojawienie się piratów w układzie Ankaa zmusiło świeżo upieczonych aliantów do skorygowania planu działania. Wbrew pozorom ich pojawienie się było dobrą okolicznością, albowiem postępek piratów należało zdusić w zarodku i do cna. Nikt z sojuszników nie wiedział dlaczego piraci rozpylili wrogą chmurę, która miała niszczyć rodzimą czasoprzestrzeń i rozprzestrzeniać jakiś inny kosmos, ale wiadomo było, że ten postępek zagrażał wszystkim istotom zamieszkującym Drogę Mleczną i nie tylko. Kto mógł wpaść na tak szalony pomysł? Chmura zagrażała przecież życiu samych złoczyńców. Nie czas był, żeby rozważać takie kwestie. Trzeba było szybko działać zanim piraci powtórzą swój wyczyn jeszcze raz w innym miejscu.

Kira miała jednak coś co miało wprawić wszystkich w dobry humor. Chodziło o pluskwę, przyklejoną piratom w ostatniej fazie spotkania z nimi. Był to po prostu nadajnik, który miał cały czas pokazywać położenie pirackiego statku, a to mogło pozwolić znaleźć ich bazę i zneutralizować ich.

Dlatego Kira zjawiła się na naradzie u Hogata w dobrym humorze. Wszystko zapowiadało się jak najlepiej.

Tym razem na naradzie zjawiło się więcej ludzi. Prócz dyrektora Hogata i Kiry było dwóch wojskowych z układu Diphoda, byli także Thal i Caya. Sojusz, który zawiązał się spontanicznie dla pokonania piratów.

Prawie wszyscy mieli coś do dodania od siebie na temat złoczyńców.

Po krótkim wstępie, który wygłosił dyrektor głos zabrała Kira.

 

– Jak widzicie dzięki nadajnikowi, który przykleiliśmy piratom będzie można ich łatwo zlokalizować. Myślę, że powinniśmy przerwać na razie operację „chmura" i znaleźć złoczyńców, którzy rozpylili wrogi pył. Zlokalizować ich nie będzie trudno. Pytanie jest: Co z nimi zrobić później? Jeśli wpadną żywi w nasze ręce wypadałoby ich osądzić i zamknąć do końca życia w jakimś dobrze strzeżonym więzieniu. Ale kto ma to zrobić i na jakiej podstawie prawnej? Chcemy przecież przestrzegać prawa. Jesteśmy tu w imieniu prawa i w jego imieniu ścigamy przestępców. Kto odpowie na te pytania? – Kira powiodła oczyma po obecnych, po chwili ciszy głos zabrał kapitan Norton

– Może ja coś powiem – rozpoczął flegmatycznie – Myślę, że to co mam do powiedzenia może odpowiedzieć na pytania Kiry. Otóż my ścigamy tych piratów już od dłuższego czasu. Mamy sporo informacji na ich temat. Nie chcę wchodzić w szczegóły, które teraz są nieważnie. W każdym razie chcemy ich złapać i osądzić i chyba mamy na to podstawy prawne i wszelkie inne.

– Chce pan nam opowiedzieć za co ich ścigacie? – spytał Hogat

– Nie. Może kiedy indziej będzie na to czas i okazja. Nawet na pewno będzie, ale to nie jest najważniejsze w tej chwili. W każdym razie mamy także odpowiednie środki, żeby zorganizować akcję poszukiwawczą i tak dalej. Jestem w kontakcie z naszą VI Armią w układzie Diphoda. Więcej chyba nie muszę mówić. Mamy powody, siły i środki, żeby schwytać piratów. Nawiasem mówiąc oni są prawdopodobnie mieszkańcami naszego układu, czyli podlegają naszej jurysdykcji.

– Świetnie. To rozwiązuje większość spraw – powiedziała Kira – Chętnie damy się odciążyć. My, jako pracownicy Agencji Wywiadu. Nie wiedzieliśmy, prawdę mówiąc jak rozwiązać te problemy. A zatem przerywamy na razie operację „chmura", wrócimy do niej później z całą pewnością. Dyrektor Hogat może być spokojny. Teraz musimy tylko znaleźć piratów i dobrać się im do skóry.

– Tylko? – zapytał Thal

– Szczegóły całej operacji musimy skonsultować z naszą VI Armią. Potrzebna nam będzie ich pomoc – powiedział Norton

 

*

 

ciąg dalszy opowiadania w Chmura (1/2)

 

 

 

Koniec

Komentarze

Słyszałeś o najnowszym gramatycznym wynalazku? Nazywa się akapit polizdaniowy (^^).
A tak na serio- te krótkie, chaotyczne i opisowe zdania odpychają mnie od tekstu niczym dwa RPD blokujące przejściu i pięciu snajperów na dachach. Nie jestem w stanie doczytać.

Przepraszam za puste wiersze i brak niektórych polskich liter w moim opowiadaniu. Dwa razy próbowałem to zmienić, ale nie ma żadnej reakcji.

Chciał ich wysłać jeszcze tego samego dnia w pomoc. – na pomoc?

 

Krótka lustracja wzrokowa od razu była strzałem w dziesiątkę – po co to „od razu”?

 

Chmura mogła spowodować nawet całkowite zasłonięcie gwiazdy, a to skończyłoby się śmiercią termiczną układu Ankaa. – śmierć termiczna układu. Ciekawe określenie.

 

Thal wiedział, że rodzime życie tego układu było bardzo ubogie, ale na tamtejszych planetach zagościli jakiś czas temu przedstawiciele kompani handlowej Space Company. – nie widzę sensu powtarzania tego po raz kolejny. Wcześniej było o tym napisane, wynikło z rozmowy, więc po co powtarzać?

 

Planeta była uboga w roślinność i skalista. Szalał wiatr na powierzchni. – To „szalał wiatr na powierzchni” składniowo kuleje.

 

Chmura kosmicznego pyłu była ogromna i wciąż rozwijała się można tak powiedzieć. – To „można tak powiedzieć”, jest niepotrzebne. Brzmi dziwnie w tym kontekście.

 

Na razie przesłonięta była tylko niewielka część słońca, pył jednak napływał jakby ciągle z przestrzeni i było go coraz więcej. – to ciągle czy z przerwami? I skąd by miał napływać, jak nie z przestrzeni? To „jakby”, trzeba wywalić.

 

Zneutralizowanie pyłu kosmicznego nie wydawało się rzeczą nie do rozwiązania. – rozwiązać można problem, kłopot. Rzecz, można zrobić. Albo rzeczą nie do zrobienia, albo problemem nie do rozwiązania.

 

Jego plan był prosty, chociaż niewiele się spodziewał osiągnąć. – Plan się spodziewał?

 

- To włóż to naczynie do większego, a tamto do jeszcze większego. – genialne…

 

Była ona świetnie wyposażona w różnego rodzaju nowoczesną technikę. – Może w zaawansowane technicznie urządzenia.

 

Wyłapałem tyle, we fragmencie przez który przebrnąłem.To co przeczytałem, jest słabe. Masa powtórzeń i niestety, głupawych sformułowań. Skoro w atmosferze były toksyczne gazy, to skąd tam ludzie? W dodatku, jak wynika z tekstu, nawet kombinezonów nie mieli... Dialogi są strasznie infantylne i bez polotu, opisy szwankują... Nie czuć w tekście żadnych emocji, nie ma tego czegoś, co zachęcałoby do czytania.Napisane ot tak. Szczerze mówiąc to miałem gdzieś, co oni zrobią z tą chmura, nie wzbudziło to we mnie żadnego zainteresowania. Jako, że do końca nie dobrnąłem, pozostanę przy tej krótkiej opinii.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka