- Opowiadanie: Serginho - Trzynastu Koziorożców (cz. 1) FANTASY

Trzynastu Koziorożców (cz. 1) FANTASY

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Trzynastu Koziorożców (cz. 1) FANTASY

UWAGA! Standardowe, przewidywalne do bólu, klasyczne fantasy z dużymi facetami machającymi mieczykami i młotami! Czytanie grozi wysypką, częściową bądź całkowitą ślepotą i paraliżem, wymiotami, biegunką, syfilisem, kalectwem umysłowym oraz w najlżejszych przypadkach śmiercią! Jeśli nie lubisz takich klimatów, nie marnuj swojego czasu, by potem wylewać żółć w komentarzach i marnować mój czas na czytanie tego, co napiszesz ;). Dziękuję, pozdrawiam, smacznego i dobranoc! ;)

 

TRZYNASTU KOZIOROŻCÓW

 

 

Abraham Grunwald, potężny mężczyzna w sile wieku, wszedł pewnym krokiem do sali audiencyjnej Wielkiego Mistrza. Zatrzymał się na chwilę, by wpuścić do płuc zimne powietrze, a następnie ruszył wąskim, usłanym czerwonym dywanem korytarzem, zerkając na rozmieszczone po obu stronach sali migające kaganki. Wysokie ściany, pełne starych ornamentów i kilku ozdobnych filarów podtrzymujących sufit, odbijały metaliczny dźwięk jego srebrnej zbroi, poruszającej się w rytm kroków wojownika. Dawno nie był w głównej siedzibie Rycerzy Koziorożca i niemal zapomniał, jaka podniosła atmosfera tutaj panuje. Z uniesioną wysoko głową przeszedł wąskim korytarzem i stanął przed tronem Pierworodnego. Przyklęknął na jedno kolano, spuszczając wzrok.

 

– Wzywałeś mnie, mistrzu? – zapytał, a ton jego głosu zdradzał ogromny szacunek.

– Tak, powstań. – Nakazał posunięty w czasie siwobrody mężczyzna, zasiadający w zdobionym fotelu. Miał na sobie bogate, purpurowe szaty, a jego wzrok zdawał się być nieobecny.

Rycerz wykonał polecenie i spojrzał na swego zwierzchnika. Wyraz twarzy mężczyzny nie zdradzał żadnych emocji.

– Czy coś się stało, panie?

– Gdyby tak nie było, nie wzywałbym cię, Abrahamie. – Zaczął Thomas Gerlach, główny generał Rycerzy Koziorożca. – W lesie Hexenwald od pewnego czasu grasuje banda odmieńców. Nie jest to sytuacja, na którą moglibyśmy zwrócić uwagę, gdyby nie fakt, że stali się bardzo zuchwali i uprzykrzają życie uczciwych obywateli. Napadają pobliskie wioski, mordują ludzi, porywają zwierzęta. Kilka dni temu wysłaliśmy tam młody oddział Koziorożców, jednak nie potrafili sobie z nimi poradzić. Z dwudziestoosobowej drużyny wróciło zaledwie czterech.

– Mam się tym zająć, jak rozumiem?

– Nie inaczej. Chcę, żebyś zebrał swoich ludzi, ruszył tam skoro świt i rozprawił się z potworami. Ludzie w mieście zaczynają plotkować, nie czują się bezpieczni. Włodarze Ajsenholm naciskają na nas, więc musimy reagować. Jesteście najlepsi do tej roboty, dlatego was wyznaczyłem.

Rycerz skinął głową swemu mentorowi.

– Damy z siebie wszystko i na pewno cię nie zawiedziemy, mistrzu.

– Spraw się, Grunwald. Inaczej kariery nas wszystkich zawisną na włosku. Co to za zakon rycerski, który nie potrafi poradzić sobie z łupieżcami na swoich ziemiach? Nie mogę pozwolić, by ze stolicy przyjechały Czarne Lwy i posprzątały na naszym podwórku.

– Bez obaw, panie, damy sobie radę.

– Liczę na was. Jesteś wolny. Beckenhaub przygotował dla ciebie odpowiednie dokumenty. – Gerlach machnął od niechcenia prawą dłonią i pogrążył się we własnych rozmyślaniach.

 

Abraham skinął mu głową, po czym odwrócił się i wojskowym, równym krokiem opuścił salę, wychodząc na sypiący zewsząd śnieg. Wzdrygnął się, gdy mroźne powietrze wślizgnęło się między blachy pancerza. Okres między zimą a wiosną był najpaskudniejszą porą roku na tych ziemiach, a pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie. Narzuciwszy na głowę gruby kaptur z niedźwiedziej skóry ruszył przed siebie, zastanawiając się, jak przekaże swoim ludziom te „dobre" wiadomości. Od niedawna mieli urlop, który miał potrwać jeszcze co najmniej tydzień. Po ostatnim zadaniu w Szelmowskim Jarze, gdy starli się z trzema centigorami i stracili siedmiu rycerzy, mieli prawo odpocząć. Życie jednak miało to do siebie, że było nieprzewidywalne i lubiło płatać figle.

 

* * *

Drzwi gospody „Pod Obitym Niziołkiem" otworzyły się energicznie i szybkim krokiem wszedł do środka barczysty, czarnowłosy mężczyzna, wpuszczając do środka kilka zbłąkanych płatków śniegu, które szybko zakończyły swój żywot w cieple przestronnej ciżby. Główną salę zajmowało co najmniej dwadzieścia osób, z czego część z nich stanowili ludzie z oddziału Grunwalda. Zresztą, dość łatwo było ich ogarnąć wzrokiem, skoro co chwila wznosili toasty i wybuchali perlistym śmiechem. Abraham nie dziwił się ich podejściu – wstępując w szeregi tej elitarnej jednostki już dawno byli straceni dla najbliższej rodziny, więc korzystali z wolnego czasu jak tylko mogli. Przeważnie upijając się do nieprzytomności i dupcząc chętne karczmarki bądź dziwki, które oddawały im się za chwałę, która potem krążyła w tym wąskim gronie. W końcu nie każda mogła gościć w sobie Rycerza Koziorożców, a to była swego rodzaju nobilitacja w tych kręgach.

 

Abraham, wciągając do płuc zapach piwa i wiszącego nad kominkiem pieczonego dzika, podszedł do stolika zajmowanego przez Andreasa, swego zastępcy i kilku innych Koziorożców. Mężczyzna, o krótko przystrzyżonych blond włosach i zadziornej twarzy, zerknął na niego znad pełnego kufla i uśmiechnął się delikatnie na jego widok.

– No proszę, sam dowódca postanowił do nas dołączyć. Siadaj i napij się z nami.

– Zbierz ludzi – mruknął Grunwald, zupełnie ignorując słowa Andreasa.

– Mamy urlop.

– Już nie, trzeba jechać do Hexenwaldu i zrobić tam porządek – skonkretyzował dowódca.

Andreas Tanneberger skrzywił się, po czym odsunął kufel i wstał z miejsca, ogarniając wzrokiem bawiącą się w najlepsze salę.

– Słuchajcie, Rycerze Koziorożca! – przemówił, skupiając na sobie wzrok wszystkich gości. – Nagle przerywają nam urlop, bo jakiemuś urzędasowi nie chce się ruszyć dupska i załatwić sprawy lewymi sposobami. Czyż nie należy nam się odpoczynek po ostatnim zadaniu?

Grunwald usłyszał chóralną aprobatę wojowników z jego oddziału, którzy unieśli kufle w górę, zgadzając się z Andreasem.

– Co ty wyprawiasz? – Abraham chwycił swego zastępcę za ramię i skrzyżował z nim spojrzenie.

– Należy nam się odpoczynek po ostatniej walce. Sam dobrze to wiesz – wypalił Andreas.

– Nie zapominaj, komu służysz i kim jesteś – syknął Grunwald. – Co przyrzekałeś?

– Odpuść sobie. – Tanneberger wyrwał ramię z uścisku swego dowódcy. – Obiecali nam urlop, więc korzystamy.

– Jesteś żołnierzem, a ja twoim dowódcą – mruknął zimno Grunwald. – Chyba nie chcesz, żeby sam Wielki Mistrz dowiedział się o tym, co tutaj wyprawiasz?

Przez chwilę gromili się wzrokiem, a na twarzy Andreasa wykwitł dziwny grymas, jakby jego oblicze było ulepione z gliny i ktoś potężnym uderzeniem mu je właśnie nieco przestawił.

– Chcę mieć was na jutro świeżych i wyspanych – ciągnął dowódca. – I powiedz Valentinowi, żeby się nie upił jak świnia, bo to będzie jego ostatnia popijawa w tym oddziale. Wykonać!

 

Nie czekając na odpowiedź podkomendnego, Grunwald odwrócił się i spokojnym krokiem opuścił karczmę. Jako dowódca musiał trzymać tę zgraję żelazną ręką, choć mijając budynek gospody stwierdził sam przed sobą, że średnio mu to wychodziło. To byli dobrzy ludzie, zahartowani w bojach, ale i świadomi tego, że z kolejnej wyprawy mogą już nie wrócić. Naturalną rzeczą było, że pojawią się wśród nich nałogi – jeden był alkoholikiem, inny wesołkiem, który miał pecha w kartach i cały żołd zostawiał w klubach, bądź spłacając wierzycieli. Kilku innych, za zasłoną obojętności, starało się stawić czoła otaczającej ich rzeczywistości. Zaprawdę dziwna to była kompania, ale Abraham nie czuł się nigdzie lepiej i mimo ojcowskiego podejścia, traktował ich jak braci. Towarzyszy broni, którym można zaufać do końca. Swojego lub ich.

 

* * *

Świt nadszedł ponury i dżdżysty. Gdy Grunwald w pełnym rynsztunku opuścił budynek garnizonu, dzierżąc w dłoni dokumenty od zastępcy Wielkiego Mistrza, jego dwunastu rycerzy już na niego czekało, dosiadając swych ogromnych rumaków bojowych. Oprócz nich, na skąpanym w rozmiękłej ziemi placu otoczonym budynkami nie było nikogo. Zimny, przeszywający na wskroś wiatr szarpał wiszącym nad głowami rycerzy niebieskim sztandarem kompanii, a rzęsisty deszcz ciął ich niemiłosiernie po ponurych twarzach. Abraham spojrzał bez słowa na swoich ludzi – odziani w białe zbroje płytowe z wygrawerowanym na piersi łbem koziorożca i pelerynami z niedźwiedziej skóry wyglądali teraz zdecydowanie lepiej, niż minionego dnia w karczmie. Przy siodłach, oprócz juków z żelaznymi racjami żywności, spoczywały ciężkie młoty bojowe, topory, miecze i łuki. Nie wyglądali na zadowolonych i ciężko się było im dziwić, gdy z wypracowanych potem i krwią dwóch tygodni urlopu, zabrano im połowę czasu na odpoczynek. Ale takie było żołnierskie życie, a oni otrzymali czytelne rozkazy.

 

Grunwald przejechał wzrokiem po obliczach towarzyszy. Na początku szyku, po lewej, dostrzegł Kaspara i Shaeffera, dwóch najlepszych zwiadowców jakich miał cały garnizon. Zaraz za nimi, oparty przedramionami o łęk siodła, siedział Valentin, potężny mężczyzna o czarnych, długich włosach i brodzie tej samej barwy zaplecionej w dwa warkocze. Rycerz miał problemy z alkoholem, często w czasie wykonywania zadań musiał sobie łyknąć co nieco, by ręce mu się nie trzęsły, ale w walce był niezrównany. Nawet teraz, biczowany kroplami deszczu, pociągał co chwilę z niewielkiej butelki pełnej przezroczystego płynu.

 

Dalej, obok niego, sztywno w siodle siedział Konrad, szczupły blondyn o przeoranej szeroką blizną prawej stronie twarzy. Młody wojownik niewiele się odzywał, w boju jednak dawał z siebie wszystko. Andreas, zastępca Grunwalda, był kolejnym jeźdźcem. Wyróżniał się potężną sylwetką i jako jedyny nosił na swej zbroi nacięcia wykonywane ostrzem sztyletu po każdej wygranej walce. Miał ich już trochę. Oprócz tego był ambitny i zadziorny; Abraham wiedział, że prędzej czy później, Tanneberger doczeka się awansu i przeniesienia do innej brygady. Rasch, Karsten i Berktold byli najlepszymi strzelcami i jeźdźcami w kompanii. Wyróżniało ich to, że każdy z nich używał innej broni strzeleckiej – łuku, pistoletu skałkowego i garłacza. Jak zawsze, w chwilach gdy nic się nie działo, rozmawiali ze sobą o czymś i podśmiewali się pod nosem. Szczupły, choć barczysty brunet imieniem Sola, był medykiem kompanii, a igłą i nicią robił tak samo dobrze, jak swoim młotem bojowym. Tuż obok niego, z ponurą miną, niczym figura woskowa siedział Stromberg. Jego największą miłością były karty, niestety Jowisz nigdy nie był dla niego łaskawy i jedyne, co go trzymało w oddziale, był żołd, dzięki któremu mógł spłacać swoje długi i obstawiać kolejne partie.

 

Ostatnim jeźdźcem był Kastor, najmłodszy Koziorożec, przeniesiony do oddziału Abrahama z samej stolicy. Niespełna dwudziestoletni, krępy szlachcic o twarzy niewinnego młokosa, przyprowadził Grunwaldowi jego rumaka. Dowódca sprawdził popręgi, po czym wspiął się na swego konia. Biały wałach zatańczył nogami w błocie, by po chwili zwrócić się w stronę pozostałych jeźdźców stojących frontem na placu.

– Rozkazy są jasne! – zaczął Grunwald, a jego dudniący głos odbijał się echem od budynków. Czuł, jak grube krople deszczu spływają mu po twarzy. – Mamy jechać na północny wschód i sprawdzić tamtejsze tereny. Na razie priorytetem jest wieś Boven, podobno ostatnio widziano tam niepokojące kształty pośród drzew, zaczęli też znikać ludzie i zwierzęta hodowlane. Jeśli nic się nie wydarzy, mamy ruszyć na Hexenwald. Kaspar, Schaeffer, puścicie się przodem i rozeznacie w terenie. Gdybyście coś odkryli, wracacie i zdajecie raport. Żadnego szarżowania i bohaterskich czynów.

Dwaj zwiadowcy skinęli głową, po czym bez słowa zwrócili swoje dwa czarne rumaki i wyjechali stępa główną bramą garnizonu.

– Ja pierdolę, nie mogli wysłać młodszego zastępu? – wycedził Stromberg.

– Młodszy sobie nie poradził, z papierów wynika, że dali się zaskoczyć – mruknął Grunwald.

– Tak to jest, jak się wysyła amatorów – odezwał się Berktold.

– Co podejrzewasz tam spotkać, Abraham? – Andreas spojrzał na swego dowódcę.

– Nie wiem, trzeba spodziewać się wszystkiego. Może to jakaś banda banitów, ewentualnie jacyś maruderzy z rozbitego oddziału Balroga. Przekonamy się na miejscu.

– Nie sądzę, żeby został ktokolwiek z tamtej watahy – rzucił Valentin i upił łyk z butelki. Wyglądał zdecydowanie na wczorajszego. – Gdy ubiłeś Balroga, reszta tych zielonych ścierwojadów czmychnęła na hajlandy. Po co by mieli wchodzić znów na nasz teren?

– Może skończyło im się żarcie – wtrącił Sola. – Głód potrafi popchnąć do różnych rzeczy, nawet by wejść w paszczę lwa. To by tłumaczyło, dlaczego znikają zwierzęta.

– Albo to jakiś zbłąkany stwór – dorzucił Konrad.

– Nie przekonamy się, stojąc w miejscu i debatując – uciął Grunwald. – Kompania, szyk!

Jeźdźcy, jak jeden mąż ustawili się w znanej sobie formacji, po czym wolno ruszyli w kierunku bramy wyjazdowej.

 

Wyjechali z miasta północną bramą w towarzystwie zacinającego deszczu. Nikt ich nie żegnał, nikt nie zwracał uwagi. Ulice Ajsenholm były niemal puste, co przy takiej pogodzie nie było niczym niezwykłym. Karsten i Berktold odczytywali ślady zostawione przez Shaeffera i Kaspara na błotnistym szlaku, kierując oddział w odpowiednim kierunku. Po drodze minęli kilka wozów kupieckich zdążających zapewne na coroczny festyn, który miał się odbyć za kilka dni, a także pięciu przemoczonych jeźdźców, umęczonych panującą aurą.

 

Już wkrótce zostawili za sobą czarne, wysokie mury Ajsenholm i na rozstaju dróg odbili po skosie, wjeżdżając na niewysoki, porośnięty ubitą trawą masyw. Ciemne, grafitowe chmury wisiały nad nimi niczym przekleństwo Saturna i nic nie zapowiadało poprawy pogody. Trzymany przez Stromberga sztandar z wyszytym białym łbem koziorożca, targany podmuchami lodowatego wiatru, z daleka zdradzał, kto zacz. Nawet jeśli w okolicy czaili się jacyś banici, nikt nie odważył się porwać na jedenastu zbrojnych.

 

Jechali dobre siedem godzin, gdy trafili na jakąś wioskę. Kaspar i Schaeffer już tam na nich czekali. Okolona niewielką, drewnianą palisadą z kilkunastoma zbitymi obok siebie chatami stanowiła moment wytchnienia w ich podróży. Oporządzili konie, sami również coś zjedli i wypoczęli w chacie zarządcy. Przez chłopów, młode dziewki i dzieci witani byli jak bohaterowie, wracający z jakiejś wygranej bitwy. Ciężko się było dziwić – odziani w pełne zbroje płytowe, przy broni, wzbudzali szacunek i podziw, zwłaszcza wśród niższych warstw społecznych, dla których służba w Koziorożcach była czymś w rodzaju prestiżu i zaszczytu, którego doświadczyć mogli tylko najwybitniejsi wojowie. Prawda okazywała się jednak mniej kolorowa, niż krążące wśród pospólstwa legendy o tych wojownikach, czego idealnym przykładem mógł być oddział Abrahama. Byli doświadczeni i nie bali się wyzwań, jednak niektórzy z nich nie prowadzili się tak, jak wymagałby tego etos rycerski.

 

Grunwald wyznaczył warty i położyli się spać. Zostawiając za sobą spokojną noc, wyruszyli krótko po sutym śniadaniu ofiarowanym im przez wieśniaków w prowizorycznej gospodzie. Gdy wyjeżdżali z wioski, nad ziemią unosiła się gęsta mgła, choć słońce próbowało przedrzeć się przez liczne, ciemne chmury. Jak na razie nie padało, co było jedynym pocieszeniem dla rycerzy w siodłach. Nieco później, gdy wjechali między gołe sosny i dęby, słońce w końcu wyjrzało zza chmur, otulając ciepłem mężnych wojowników i całą okolicę.

 

Miny nieco im zrzedły, gdy krótko przed południem ujrzeli siwy dym, unoszący się na tle błękitnego nieboskłonu. Zwiadowcy Koziorożców wrócili do oddziału z niepokojącymi wieściami. Wioska do której mieli dotrzeć – Boven – została spalona, a zamieszkujący ją ludzie wycięci w pień. Z raportu Kaspara wynikało, że między chatami wciąż panoszyły się humanoidalne, dziwne stworzenia. To była woda na młyn dla spragnionych walki rycerzy. Odkąd wyjechali z Ajsenholm, gromadzili w sobie napięcie, któremu w końcu mogli dać upust. Na wyraźny znak Grunwalda pognali w kierunku Boven. W pełnym pędzie, z bronią w dłoniach, wypadli na główny szlak przecinający wioskę, całkowicie zaskakując bestie pozostałe między chatami.

 

C.D.N.

Koniec

Komentarze

Na razie przejrzałem, jutro przeczytam dokładnie, ale jedną uwagę już mam: zgrzyta mi imię głównego bohatera. Wydaje się nie pasować ani do postaci ani do klimatu. Juz prędzej jakiś Jürgen, Volker czy Dietrich... Chyba że to celowy zabieg autorski, który ma głębsze uzasadnienie w fabule.

Rzeczywiście klasyka, ale ja lubię takie opowiadania i jestem ciekaw jak potoczy się dalej akcja.
"...Nakazał posunięty w czasie siwobrody mężczyzna..." - super sformułowanie :)
"... Przez chwilę gromili się wzrokiem..." - nie powinno być  -  mierzyli się wzrokiem?
"...odziani w białe zbroje płytowe z wygrawerowanym na piersi łbem koziorożca..." - w oddziale są zwiadowcy, czy oni nie powinni mieć lżejszych pancerzy by móc np. się skradać?

@ urtur:  Może później to gdzieś wyjaśnię, w każdym razie możnaby z tego zrobić oddzielne opowiadanie, gdyż Abraham ma imię po cudzoziemcu, który uratował jego ojca przed śmiercią. Jak wiadomo, w fantasy można sobie pofolgować z wyobraźnią, a to imię bardzo mi pasowało :).

@ Draquo Storm: Dzięki za pozytywną opinię, cieszę się, że są jeszcze fani starego dobrego fantasy :). Co do stwierdzenia "Przez chwilę gromili się wzrokiem", wychodzę z założenia, że jeśli się mierzą spojrzeniem, to próbują się wybadać, a jeśli gromią, to są na siebie wściekli bądź gniewni. A jeśli chodzi o zwiadowców, to zależy od ich funkcji, bo przecież są też tacy, którzy jadą na szpicy i przepatrują teren, a nie skrywają się między drzewami. Tacy są właśnie w tym oddziale.

Pozdrawiam serdecznie!

Witam Serginho :) i ja przeczytałam Twój tekst i pozwolę sobie zamieœcić kilka zdań, tytułem OPINII. Oczywiœcie jest to subiektywne odczucie czytelnika; jeżeli wskazuję jakieœ błędy, to tylko dlatego, że sama się uczę i jestem wdzięczna za takowe. Reasumujšc, nie jest to żadne "wymšdrzanie się" z mojej strony.

Zatem zacznę od tego, co ja bym poprawiła i na co zwróciłam uwagę:

"ruszył wšskim, usłanym czerwonym dywanem korytarzem, zerkajšc na ..."- wyrzuciłabym tu ten czerwony usłany dywan. Dlateczego? Bo przeczytaj to zdanie na głos i zobacz czy nie lepiej brzmi bez dywanu. Przymiotniki i przysłówki, rzadko coœ wnoszš do tekstu (to stwierdzenie pewnego pisarza, nie moje), a zważ jeszcze na to, że 4 wiersze dalej znowu masz " przeszedł wšskim korytarzem" , więc tutaj chyba wypada już pominšc "wšski".

"Nakazał posunięty w czasie siwobrody mężczyzna" – przyznaję bardzo ciekawe sformułowanie, ale przecinki : "Nakazał , posunięty w czasie, siwobrody mężczyzna" i tutaj specjalnie Ci to "wytykam ", bo z tymi cholernymi przecinkami sama mam niemały problem:), a i u Ciebie kilka braków widziałam.

"a ton jego głosu zdradzał ogromny szacunek" – "tonem głosu, który zdradzał ogromny szacunek", albo "tonem głosu zdradzajšcym szacunek ". Dlaczego? Otóż, jak czytam całe zdanie, to mi (ale tylko mi) lepiej brzmi.

Powtórzenia : "by wpuœcić do płuc zimne powietrze", "wcišgajšc do płuc zapach piwa" – tylko dwa, ale jakieœ takie widoczne :D

"opuœcił salę, wychodzšc na sypišcy zewszšd œnieg" – wszytko w kontrukcji oki, tylko z sali prosto na œnieg, czy najpierw wšski ( że o czerwonym dywanie nie wspomnę (!)) korytarz?. Więc chyba wyszedł z budynku ;)

"dupczšc" – strasznie nie lubię tego wyrażenia, bšdŸ łaskaw wybrać coœ z poœród synonimów:DD:

bzykać

chędożyć

ciupciać

dmuchać

dymać

jebać

grzmocić

pieprzyć

pierdolić

posuwać

ruchać

rżnšć

walić

zapinać

Wiesz..może "ciupciać" ? :D

I w tym samym zdaniu masz :

"które oddawały im się za chwałę, która potem kršżyła w tym wšskim gronie" – "oddawajšce im się za chwałę, która potem kršżyła w tym wšskim gronie". Choć powiem szczerze, że ja bym coœ z tym zdaniem pokombinowała.

I teraz znowu przytoczę słowa pewnego pisarza, skierowane do mnie, a odnoszšce się do podobnych Twoich wyrażeń, mianowicie:

- syknšł Grunwald

- mruknšł zimno(!) Grunwald

- wycedził Stromberg

"Pani Agnieszko, jeœli chodzi o tak zwanš atrybucję dialogu, najbezpieczniej jest pisać "powiedział", "powiedziała" ( o ile nie wynika z kontekstu ). Sformułowania typu " "syknęła", "wycharczała", "zajęczała" itd. Sprawdzajš się rzadko. Kiedy się chce takiego sformułowania użyć, najlepiej przeczytać na głos wypowiedŸ "charczšc" lub "jęczšc"...Łatwo? Nie łatwo. " - Mam nadzieję, że i Tobie ta rada posłuży w przyszłoœci.

"a igłš i niciš robił tak samo dobrze , jak swoim młotem bojowym " - wybacz, ale robić dobrze i młot bojowy.... :D ( to chyba po tych synonimach, takie skojarzenie mam). Napisałabym : " a igłš i niciš posługiwał się tak samo dobrze (sprawnie) , jak młotem bojowycm ". Serginho...tutaj œmieję się i jeœli to miało być zamierzone ..to ahahahaaa :D Brawo!

Odnoœnie tych uwag powyżej, to takie do przemyœlenia, nie nakazuję Ci czegokolwiek zmieniać, bo to nie niczyja działka. To Ty piszesz i Ty czujesz swój tekst.

Doœć uwag. Teraz superlatywy ;)

" wpuszczajšc do œrodka kilka zbłškanych płatków œniegu, które szybko zakończyły swój żywot w cieple przestronnej ciżby" – absolutnie fantastyczne!

"wykwit dziwny grymas, jakby jego oblicze było ulepione z gliny i ktoœ potężnym uderzeniem mu je właœnie nieco przestawił" :D – tudzież !

Generalnie Twój warszat pisarski jest na wysokim poziomie. Widać, że pracujesz nad tekstem, jest on przemyœlany i zgrabnie napisany. Urzekły mnie opisy poszczególnych bohaterów: nie za dużo, nie za mało, akuratnie o każdym :). No i zwięzłe, zawierajšce konkrety zdania. Dialogi tez nieŸle Ci wychodzš. Na plus ode mnie imiona bohaterów oraz nazwy wiosek i " "Włodarze Ajsenholm", "Czarne Lwy" itp. Przemyœlane, spójne, pasujšce.

Generalnie całoœc czytało się naprawdę przyjemnie i co najważniejsze...chce wiedzieć jak to się skończy. Czyli sięgnę po 2 częœć. A to chyba dla pisarza bardzo ważne:)

Pozdrawiam !

o ludzie..czemu takie znaczki mi weszły zamiast ładnych znaków? buuuu

 

Witam Serginho :) i ja przeczytałam Twój tekst i pozwolę sobie zamieścić kilka zdań, tytułem OPINII. Oczywiście jest to subiektywne odczucie czytelnika; jeżeli wskazuję jakieś błędy, to tylko dlatego, że sama się uczę i jestem wdzięczna za takowe. Reasumując, nie jest to żadne "wymądrzanie się" z mojej strony.

Zatem zacznę od tego, co ja bym poprawiła i na co zwróciłam uwagę:

"ruszył wąskim, usłanym czerwonym dywanem korytarzem, zerkając na ..."- wyrzuciłabym tu ten czerwony usłany dywan. Dlaczego? Bo przeczytaj to zdanie na głos i zobacz czy nie lepiej brzmi bez dywanu. Przymiotniki i przysłówki, rzadko coś wnoszą do tekstu (to stwierdzenie pewnego pisarza, nie moje), a zważ jeszcze na to, że 4 wiersze dalej znowu masz " przeszedł wąskim korytarzem" , więc tutaj chyba wypada już pominąc "wąski".

"Nakazał posunięty w czasie siwobrody mężczyzna" - przyznaję bardzo ciekawe sformułowanie, ale przecinki : "Nakazał , posunięty w czasie, siwobrody mężczyzna" i tutaj specjalnie Ci to "wytykam ", bo z tymi cholernymi przecinkami sama mam niemały problem:), a kilka ich wyłowiłam u Cię;)

"a ton jego głosu zdradzał ogromny szacunek" - "tonem głosu, który zdradzał ogromny szacunek", albo "tonem głosu zdradzającym szacunek ". Dlaczego? Otóż, jak czytam całe zdanie, to mi (ale tylko mi) lepiej brzmi.

Powtórzenia : "by wpuścić do płuc zimne powietrze", "wciągając do płuc zapach piwa" - tylko dwa, ale jakieś takie widoczne :D

"opuścił salę, wychodząc na sypiący zewsząd śnieg" - wszytko w kontrukcji oki, tylko z sali prosto na śnieg, czy najpierw wąski ( że o czerwonym dywanie nie wspomnę (!)) korytarz?. Więc chyba wyszedł z budynku ;)

"dupcząc" - strasznie nie lubię tego wyrażenia, bądź łaskaw wybrać coś z pośród synonimów:DD:

bzykać

chędożyć

ciupciać

dmuchać

dymać

jebać

grzmocić

pieprzyć

pierdolić

posuwać

ruchać

rżnąć

walić

zapinać

Wiesz..może "ciupciać" ? :D

I w tym samym zdaniu masz :

"które oddawały im się za chwałę, która potem krążyła w tym wąskim gronie" - "oddawające im się za chwałę, która potem krążyła w tym wąskim gronie". Choć powiem szczerze, że ja bym coś z tym zdaniem pokombinowała.

 

I teraz znowu przytoczę słowa pewnego pisarza, skierowane do mnie, a odnoszące się do podobnych Twoich wyrażeń, mianowicie:

- syknął Grunwald

- mruknął zimno(!) Grunwald

- wycedził Stromberg

"Pani Agnieszko, jeśli chodzi o tak zwaną atrybucję dialogu, najbezpieczniej jest pisać "powiedział", "powiedziała" ( o ile nie wynika z kontekstu ). Sformułowania typu " "syknęła", "wycharczała", "zajęczała" itd. Sprawdzają się rzadko. Kiedy się chce takiego sformułowania użyć, najlepiej przeczytać na głos wypowiedź "charcząc" lub "jęcząc"...Łatwo? Nie łatwo. " - Mam nadzieję, że i Tobie ta rada posłuży w przyszłości.

"a igłą i nicią robił tak samo dobrze , jak swoim młotem bojowym " - wybacz, ale robić dobrze i młot bojowy.... :D ( to chyba po tych synonimach, takie skojarzenie mam). Napisałabym : " a igłą i nicią posługiwał się tak samo dobrze (sprawnie) , jak młotem bojowycm ". Serginho...tutaj śmieję się i jeśli to miało być zamierzone ..to ahahahaaa :D Brawo!

Odnośnie tych uwag powyżej, to takie do przemyślenia, nie nakazuję Ci czegokolwiek zmieniać, bo to nie niczyja działka. To Ty piszesz i Ty czujesz swój tekst.

Dość uwag. Teraz superlatywy ;)

" wpuszczając do środka kilka zbłąkanych płatków śniegu, które szybko zakończyły swój żywot w cieple przestronnej ciżby" - absolutnie fantastyczne!

"wykwit dziwny grymas, jakby jego oblicze było ulepione z gliny i ktoś potężnym uderzeniem mu je właśnie nieco przestawił" :D - tudzież !

 

Generalnie Twój warszat pisarski jest na wysokim poziomie. Widać, że pracujesz nad tekstem, jest on przemyślany i zgrabnie napisany. Urzekły mnie opisy poszczególnych bohaterów: nie za dużo, nie za mało, akuratnie o każdym :). No i zwięzłe, zawierające konkrety zdania. Dialogi tez nieźle Ci wychodzą. Na plus ode mnie imiona bohaterów oraz nazwy wiosek i " "Włodarze Ajsenholm", "Czarne Lwy" itp. Przemyślane, spójne, pasujące.

Całość czytało się naprawdę przyjemnie i co najważniejsze...chce wiedzieć jak to się skończy. Czyli sięgnę po 2 część. A to chyba dla pisarza bardzo ważne:)

Pozdrawiam !

Przepraszam, że dwa razy zabrałam tyle miejsca :(. Z techniką komputerów jestem na bakier i zupełnie nie rozumiem dlaczego on (komp) mnie nie lubi ...:((
Pozdrawiam Ciebie i żonkę - biedronkę !

- Ja pierdolę, nie mogli wysłać młodszego zastępu? - wycedził Stromberg.
- Młodszy sobie nie poradził, z papierów wynika, że dali się zaskoczyć - mruknął Grunwald.
- Tak to jest, jak się wysyła amatorów - odezwał się Berktold.
----
- Ja pierdolę, nie mogli wysłać młodszego zastępu? - Stromberg był wyraźnie poirytowany
- Młodszy sobie nie poradził, z papierow wynika, że dali się zaskoczyć - odpowiedział Grunwald siodłając rumaka
- Tak to jest, jak sie wysyła amatorów - skwitował Berktold, lokując się na swoim wierzchowcu
Ot, taka moja propozycja ( lub coś w tym stylu). Wydaje mi się, że takimi sytuacjami można jesczze opisać co nieco, a nie tylko stwierdzać...Jak myślisz?

@agazgaga
Dziękuję za uwagi, na pewno z nich skorzystam, gdy za jakiś czas wezmę się za generalne poprawki tego opowiadania :). Cieszę się, że ogólnie Ci się podobało, gdyż to zawsze podbudowuje i zachęca do dalszego pisania :D. Chciałbym w niedalekiej przyszłości stworzyć coś jeszcze z Koziorożcami, gdyż bardzo tych kolesi polubiłem. Żona też się krzywiła na to "dupczenie", ale potem stwierdziła, że to mój tekst i zostało tak jak jest :P.

Pozdrawiam serdecznie, do napisania :).

Abraham Grunwald, potężny mężczyzna w sile wieku, wszedł pewnym krokiem do sali audiencyjnej Wielkiego Mistrza. Zatrzymał się na chwilę, by wpuścić do płuc zimne powietrze, a następnie ruszył wąskim, usłanym czerwonym dywanem korytarzem, zerkając na rozmieszczone po obu stronach sali migające kaganki.

Ja tu widzę jakąś sprzeczność, nieporządek jakowyś. Wszedł do sali. OK. Ruszył wąskim korytarzem. No zaraz --- wszedł do sali, pomieszczenia dużego, przestronnego, a poszedł korytarzem? W dodatku idąc tym korytarzem spoglądał  na kaganki, rozmieszczone po bokach sali?  No to gdzie on wszedł, do sali czy do prowadzącego do niej korytarza? Hę???

@ AdamKB:

Rzeczywiście, coś tu zgrzyta - po raz kolejny źle opisałem coś, co sam miałem przed oczami, a Czytelnik odebrał to zupełnie inaczej. Chodziło mi o coś innego, ale wyszło jak wyszło ;). Miałem na myśli salę a'la w kościele, gdzie jak wchodzisz, masz czerwony dywan i zamiast ołtarza tron Wielkiego Mistrza. No ale mój błąd, bo źle to opisałem. Dzięki za wyłapanie zgrzytu. Wstyd, że tak na początku tekstu i od razu wtopa :P :D

Bywa. Odłóż ten sznur! Każdemu się zdarza, mówię... Pospiech, żeby pomysłowi, żeby wizji nie pozwolić uciec... Dlatego trzeba odłożyć po napisaniu, za dwa dni przeczytać, a powoli --- nic nowego? Trudno. Prawdy są niezmienne.
A konkretnie --- do sali audiencyjnej wchodziło się przez krótki przedsionek, jak rozumiem. No i tak trzeba było napisać. Wtedy i dywan, i kaganki na ścianach, i reszta wskakuje na miejsca.

Chyba masz rację, że czasami trzeba dać opowiadaniu poleżeć, ale ja nigdy nie należałem do osób cierpliwych ;). Nie, tam nie ma przedsionka... To jest właśnie jedno pomieszczenie, długa sala, która kończy się tronem. Ale mniejsza o to :D. Rzeczywiście źle to opisałem.

Rany koguta! Ale ja dopiero dałam plamę..." z pośród".... wybaczcie, przepiszę poprawnie 100 razy, obiecuję ! (sobie)

Przeczytałem, jak przerobię drugą część, to walnę jakąś całościową opinię :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Acha, zapomniałem. Uwaga, co do tego dupczenia. Nie mam nic przeciwko wulgaryzmom, sam używam ich często i gęsto w moich opkach, ale jednak to słowo wybitnie nie pasuje do tego tekstu. Ja osobiście, w tym kontekście zastosowałbym raczej sformułowania "gwałcili", ew. "obłapywali" lub "chędożyli". Dużo lepiej pasują do klimatu... A słowo "dupczyli", psuje go wybitnie. Za współczesne. Z tym, że te dziewczyny były chętne, więc gwałt odpada. No to tylko "obłapywali" lub "chędożyli", bym zostawił.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@ Fasoletti:

Dziękuję za dogłębną analizę dupczenia :D :D :D. Z pewnością poprawię, chociaż w niektórych książkach fantasy spotkałem się z tym określeniem :D. Czekam na finalny komentarz odnośnie opowiadania i zapraszam Cię do drugiego opowiadania z Koziorożcami (na razie jest pierwsza część, drugą tworzę). Pozdrawiam!

chociaż w niektórych książkach fantasy spotkałem się z tym określeniem
Czy sądzisz, że wszyscy redaktorzy są:
--- spostrzegawczy
--- sumienni
--- oblatani w temacie
--- zawsze trzeźwi?

@AdamKB:
Nad tym ostatnim mógłbym się zastanowić :D. Fakt faktem, w niektórych książkach fantasy można trafić takie "kwiatki", że czasami ma się wrażenie, że redakcja była na niezłym rauszu ;). Żona mi ostatnio mówiła, że polskie wydanie książek Salvatore jest naszpikowane nimi aż nadto.

Nowa Fantastyka