
To opko bierze udział w pojedynku MrBrightside vs Irka_Luz
Opko przeciwnika znajdziecie tu: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/23461
Natomiast głosować możecie tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/23460
To opko bierze udział w pojedynku MrBrightside vs Irka_Luz
Opko przeciwnika znajdziecie tu: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/23461
Natomiast głosować możecie tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/23460
Warszawa, 18 grudnia
Nienawidziła świąt, całej tej bieganiny, gotowania, pieczenia, kupowania. A wszystko tylko po to, żeby na koniec dnia, padając na pysk, zasiąść do sutej kolacji i po godzinie pożreć się z rodziną. Przedzierała się przez rozgorączkowany tłum, ścigana przez sączące się ze sklepów świąteczne szlagiery. Merry Christmas Everyone zagłuszało Coraz bliżej święta, irytujące Jingle Bells konkurowało z Last Christmas, a kiedy z otwartych drzwi sklepu z dżinsami gruchnęło swojskie Bóg się rodzi, przed oczami Madzenty zaczęły latać czerwone plamki.
Na dodatek zima postanowiła pokazać klimatologom środkowy palec i zasypała Polskę śniegiem, a słupki termometrów opadały w zawrotnym tempie. W botkach na wysokich obsasach, wiedźma balansowała niepewnie pomiędzy górami nieuprzątniętego śniegu, pałętającymi się po ulicy dupkami przebranymi za Mikołajów i zakupowiczami, ciągnącymi ze sobą zmęczone i marudne dzieci. Jakiś bachor darł się wściekle, tupiąc nogami i opryskując przechodniów śniegową breją. Madzenta spojrzała na niego z taką furią, że przerażony dzieciak zamilkł i schował się za nogami matki.
– Widzisz, jak będziesz niegrzeczny, to cię diabeł zabierze. – Rodzicielka nie omieszkała wykorzystać sytuacji do celów dydaktycznych.
Przez chwilę wiedźma miała ochotę zmienić oboje w króliki, ale dała spokój i ruszyła energicznie, a ludzie, widząc jej minę, instynktownie odskakiwali, woląc raczej zapaść się w zaspę brudnego śniegu, niż stanąć na drodze wkurzonej babie.
Zapiszczał smartfon, Madzenta nie zwalniając kroku odebrała wiadomość i stanęła jak wryta.
– Co, kurwa?! Pojebało ich! – wrzasnęła.
*
– Nie obchodzi mnie, że jest zajęta! – darła się. – Z drogi, bo wlecisz do środka razem z drzwiami!
Asystent gorączkowo zastanawiał się, która z kobiet jest groźniejsza, jego szefowa, czy to babsko w amoku. Odetchnął z ulgą, gdy drzwi gabinetu uchyliły się.
– Wejdź, Madzento, i przestań wrzeszczeć – przywitała ją Auradione.
Wiedźma wparowała do środka i opadła na fotel.
– Nie pojadę tam za chińskiego boga – oznajmiła, machając smartfonem, na który godzinę wcześniej dostała informację, że tegoroczna impreza gwiazdkowa Ministerstwa Magii, Religii i Innych Spraw Nadprzyrodzonych odbędzie się w przeddzień Wigilii w Bieszczadach, o rzut kamieniem od domu Widara.
– W naszym przypadku obecność jest obowiązkowa.
– Pojebało ich!
– Ministerstwo chce udowodnić, że nie boi się Widara. Demonstracja siły, rozumiesz – wyjaśniała Auradione.
– A jednak ich pojebało – westchnęła z rezygnacją Madzenta. – Nie wystarczy im to, co zrobił z Vikanderem?
– Ochrona będzie silna jak nigdy, nasi najlepsi plus borowiki. Cały ośrodek został otoczony magiczną kopułą, nawet mysz się nie prześlizgnie.
– Nie chcę!
– Pojawimy się na chwilę, żeby nas zobaczyli, a potem spieprzamy.
– Nie chcę, to się źle skończy!
– W razie czego…
Auradione dotknęła wisiorka na szyi. Mogła go łatwo zmienić w latającą miotłę. Druga wiedźma miała taki sam.
– Teraz to ciebie pojebało! Czy ja wyglądam na miotłocyklistkę! – wkurzyła się Madzenta. Nienawidziła latania.
***
Gdzieś w Bieszczadach, 23 grudnia
– Ponad czterysta metrów! Rozumiesz, kurwa jego mać! Ponad czterysta metrów do przejścia, zanim znajdziemy się pod ochroną. A potem musimy jeszcze wrócić! – piekliła się Madzenta, wysiadając z auta.
Auradione nie odpowiedziała, bo sama czuła się niepewnie. Rozejrzała się trwożnie, a potem ruszyła szybkim krokiem ku dolinie. Im prędzej znajdzie się w środku, tym lepiej. Była tak przestraszona, że nawet nie zwróciła uwagi na koronę wieńczącą budynek, do którego zmierzały. A było na co popatrzeć. Tam gdzie kończyła się magiczna kopuła, tańczyły zielone, żółte i czerwone światła. Jakby zorza polarna zawitała nagle w Bieszczady.
*
Przemówienia ciągnęły się w nieskończoność. Każda szycha chciała się pochwalić jakimś sukcesem, a na koniec minister jeszcze raz podsumował wszystkie dokonania resortu. Oczywiście o sprawach schrzanionych nie wspomniał ani razu. Pracownicy ziewali, walcząc ze znużeniem. Jeszcze chwilę trwało, zanim minister zorientował się, że poziom znudzenia u słuchaczy osiągnął szczyt i wreszcie skończył swoją mowę jakimś niezbyt udanym dowcipem. Na salę wkroczyli kelnerzy, a towarzystwo trochę się ożywiło.
„Jedno trzeba im przyznać, dobrego żarcia i picia zawsze jest pod dostatkiem” – pomyślała Madzenta, rozprawiając się ze stekiem z dzika.
Kątem oka zobaczyła zbliżającego się wiceministra Stultusa.
„O żeż, w mordę jeża” – pomyślała.
To on był odpowiedzialny za przygotowanie dossier Widara i walkirii, a co za tym idzie, za śmierć Vikandera. Nienawidziła sukinsyna tym mocniej, że nie poniósł żadnych konsekwencji. I na dodatek od miesiąca próbował umieścić ją w swoim haremie. Mężczyzna niósł flaszkę stolicznej i dwa kieliszki, najwyraźniej uznał, że to dobra okazja, by ukoronować swoje starania. Madzenta zaklęła w duchu, nigdy nie miała mocnej głowy.
„Że też jeszcze nikt nie wymyślił zaklęcia przed” – pomyślała.
Istniały wprawdzie czary niwelujące skutki upojenia alkoholowego, ale z reguły, gdy ich potrzebowano, nie było już nikogo na tyle trzeźwego, by je rzucić.
Wiceminister dosiadł się do wiedźmy i napełnił kieliszki.
– No, pani Madzento, za ministra Falsusa – zaczął bez wstępów.
Wypiła, a Stultus ponownie nalał.
– Za wiceministra Avaruma… Za podsekretarza Sempera…
Wznosił kolejne toasty, a Madzenta piła i zastanawiała się, ilu właściwie mają podsekretarzy w ministerstwie i czemu, kurwa, tak dużo. Mężczyzna spojrzał w lekko już szkliste oczy wiedźmy i położył rękę na jej kolanie. Nie zaprotestowała. Nie, żeby nie miała ochoty dać mu w pysk, ale przed imprezą rzuciła na siebie zaklęcie zapewniające, że nie zrobi, ani nie powie, niczego głupiego. Polityk zręcznie napełnił kieliszki i wzniósł toast za kolejnego aparatczyka, a jednocześnie jego ręka powędrowała na udo Madzenty. Kolejny toast i palce Stultusa dotarły do skraju pończoszki i dotknęły skóry. Wiceminister zerwał się jak oparzony.
– No, muszę iść, obowiązki wzywają – rzucił, oddalając się.
Na twarz wiedźmy wypełzł wredny uśmiech. Nie zamierzała ryzykować zwichnięcia kariery, ale też nie miała ochoty robić za kociaka. Kolejny czar, rzucony jeszcze na trzeźwo gwarantował, że każdy kto polezie z łapami tam, gdzie sobie nie życzyła, zaliczy trzysta woltów. Odetchnęła, wstała nieco chwiejnie i rozejrzała się w poszukiwaniu Auradione.
*
– Czy na pewno chcą panie wyjść? Wypuścić możemy, ale już później nikogo nie wpuszczamy – dopytywał się borowik, patrząc na dwie chwiejące się przed nim kobiety.
– Pussssszaj – wybełkotała Auradione.
– Nie! Ma! Powrotu! A panie są, tego… w nienajlepszym stanie.
– Fiem, sso robię. Pusssszaj, bo ci rzyć przypalę!
Na takie dictum ochroniarz wzruszył ramionami, upewnił się, że po drugiej stronie jest bezpiecznie i otworzył przejście.
Mróz i sypiący w oczy śnieg na chwilę otrzeźwiły obie wiedźmy. Spojrzały na siebie i odwróciły się jak na komendę. Za późno, przejście zamykało się z sykiem, a torba z ciepłymi ciuchami i wygodnymi butami została w środku.
– Kurwa! – warknęła Madzenta i zaszczękała zębami.
– Damy radę, to tylko czterysta metrów.
Ruszyły chwiejnie, Auradione prawie natychmiast zwaliła się w śnieg, ale udało jej się wstać. Madzenta zatoczyła się i wpadła w zaspę. Otrzeźwienie już minęło i droga rozjeżdżała jej się w oczach.
– Zdechniemy tu – jęknęła.
– Nie gadaj głupstw. No, dalej, ze śpiewem na ustach – zarządziła Auradione. – Bóg się rodzi, moc truchleje… – zaczęła niezbyt czystym altem.
– Się rodzi… – dołączył mocno spóźniony sopran.
Przeszły jakieś sto metrów i Madzenta upadła.
– Odpocznę trochę. Tylko parę minut – powiedziała i zamknęła oczy.
– Musimy iść, niech cię wszyscy diabli!
Auradione próbowała podnieść koleżankę, nie dała rady i sama klapnęła obok niej. Przez chwilę jeszcze walczyła, ale w końcu jej także opadły powieki i zachrapała cicho.
*
Widar i Hlokk stali ukryci między świerkami, kilka metrów od parkingu z samochodami pracowników ministerstwa i przyglądali się ośrodkowi, w którym odbywała się impreza.
– Nie wkurza cię to? – zapytała walkiria.
Bóg wzruszył ramionami.
– Przynajmniej jest cicho – odpowiedział.
Faktycznie, magiczna kopuła skutecznie tłumiła hałas.
– Bóg się rodzi…
Ciszę przerwał nierówny duet altu i sopranu. Ten piskliwy głosik Widar rozpoznał od razu.
– Znowu ona! – warknął, czując jak rośnie w nim furia.
Spojrzał na dwie figurki, dobrze widoczne w grze świateł nad magiczną kopułą. Kobiety zataczały się, padały, wstawały, ciągle wywrzaskując kolędę, od której bolały go uszy. Aż w końcu zaległy w śniegu i zastygły. I znowu zrobiło się cicho.
– Zamarzną – zauważyła Hlokk. – Do rana będzie po nich.
Widar westchnął. Podobało mu się w Bieszczadach, ale jeśli te baby umrą, ministerstwo nie da mu spokoju.
– Trzeba im pomóc – mruknął.
– Ale śpieszyć się nie musimy – stwierdziła walkiria.
Wolniutko ruszyli w stronę wiedźm, tak wolno, że zajęło im to pół godziny. Stanęli nad śpiącymi kobietami i przyglądali im się w milczeniu.
– A może je jednak zostawimy? – zapytała Hlokk. – Wiesz, ile wrzasku narobią, gdy je obudzimy?
Widar spojrzał na nią z ukosa.
– Nie kuś – powiedział i kopnął Auradione potężnym buciorem.
– Co, co, kto? – Nie do końca przytomna wiedźma rozglądała się dookoła.
– Święty Mikołaj z aniołkiem – warknęła Hlokk. – Wstawaj, idiotko!
Spojrzenie Auradione zogniskowało się na walkirii. Zza oparów alkoholu wypłynęło wspomnienie ich ostatniego spotkania.
– Aaaaaaa! – wrzasnęła.
Krzyk obudził Madzentę. Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, była pochylająca się nad nią twarz Widara.
– Iiiiiiii! – zapiszczała, a bóg odskoczył gwałtownie.
Auradione już miała w ręku miotłę.
– Dawaj, spadamy! – ryknęła na koleżankę.
W sekundę później obie wiedźmy odlatywały, a ciszę rozrywał krzyk Madzenty, która nie znosiła latania.
I właśnie ten dobiegający z wysoka wrzask uruchomił w końcu siły przyrody. Najpierw ruszyła niewielka zaspa prawie u szczytu jednej z gór, a potem już ze wszystkich stron pędziły ku ośrodkowi zwały śniegu. Widar i Hlokk zdążyli się przemieścić nieco wyżej i z fascynacją podziwiali rozgrywający się u ich stóp spektakl, a lawina omijała ich łagodnym łukiem. Wokół budynku śnieg kotłował się jak woda w kipieli. Magiczna kopuła zadziałała jak magnes, biały puch przylegał do niej, tworząc coraz grubszą warstwę. Gdy wszystko ucichło tam, gdzie stał ośrodek, wyrosła nowa góra.
– A niech mnie Fenrir w dupę ugryzie – szepnęła nabożnie Hlokk. – Nie odkopią się do Nowego Roku!
Widar wiedział, że kopuła ochroniła gości. Wyobraził sobie jednak śmigłowce, ciężki sprzęt i wszystkich ludzi, zaangażowanych przy odkopywaniu ministerialnej imprezki. I hałas, który będzie musiał znieść.
– Kurwa! – rzucił w przestrzeń.
A góry odpowiedziały echem.
***
Polska przestrzeń powietrzna, noc z 23 na 24 grudnia
Z lotniska w podkrakowskich Balicach dostojnie startował boeing 747. Wznosił się pewnie, mimo marnej pogody, gdy nagle coś przemknęło tuż za oknem kokpitu. Tylko lata praktyki uchroniły kapitana przed puszczeniem sterów i prawdopodobnym rozwaleniem samolotu.
– Widziałeś to? – zapytał, gdy ochłonął.
– Dwa bałwany na miotłach? – odpowiedział niepewnym pytaniem drugi pilot.
Spojrzeli na siebie i natychmiast postanowili zapomnieć o tym, co zobaczyli.
*
Sypało cały czas. Auradione wytrzeźwiała na szczęście na tyle, że mogła chronić siebie i koleżankę czarem ogrzewającym. Nie żeby to bardzo pomagało, ale przynajmniej jeszcze żyły, choć obsypane śniegiem faktycznie wyglądały jak bałwany. Prowadziła, co rusz zerkając na GPS. Lecąca za nią Madzenta pojękiwała cicho, zdążyła już pozbyć się z żołądka tak dziczyzny, jak i alkoholu. Było jej zimno, bolała głowa i dawał się we znaki lęk wysokości. Całe szczęście, niewiele było widać, ale i tak brak oparcia pod stopami powodował takie zawroty głowy, że z trudem utrzymywała się na miotle.
– Już niedługo – pocieszyła ją Auradione, gdy znalazły się w okolicach Tomaszowa.
I w tym momencie GPS zdechł, leciały po omacku. Auradione zaklęła. Na dodatek nie miała już siły utrzymywać czaru ogrzewającego. Wiedziała, że kiedy miotła znajdzie się pięćdziesiąt kilometrów od domu, sama znajdzie drogę. Szybowały dalej, a wiedźma błagała kolejnych bogów, by nie zgubiły się w śnieżycy. Wreszcie miotłą szarpnęło w bok i już wiedziała, że są ocalone.
***
Warszawa, 24 grudnia
Wylądowały na dywanie w salonie Auradione. Madzenta bezskutecznie próbowała zleźć z miotły.
– Dupa mi do kija przymarzła – poskarżyła się. – I uda zresztą też.
– Podobnie jak mnie.
Ułożyły się na podłodze, w możliwie wygodnych pozycjach. Zgrabiałe z zimna dłonie, zatkane katarem nosy i obolałe gardła nie pozwalały im pomóc sobie zaklęciem. Leżały więc i tajały, i tajały, i tajały.
Nim wreszcie zdołały oderwać się od mioteł, wygrzać porządnie w wannie i w ogóle doprowadzić siebie i mieszkanie do względnego porządku, za oknem zrobiło się ciemno, a na bezchmurnym w końcu niebie pojawiła się pierwsza gwiazdka.
Siedziały w fotelach, opatulone pledami, popijając barszczyk z kartonika solidnie doprawiony pieprzem i przegryzając odgrzanymi w mikrofalówce krokietami. Mieszkanie Auradione położone było na luksusowym osiedlu i kosztowało krocie, ale ściany były tak cienkie, jak w gierkowskich blokach. Więc z mieszkania powyżej dobiegał wrzask Kevina, który został sam w domu, za ścianą ryczały kolędy w wersji heavy metalowej, a poniżej jakiś dzieciak darł się, że to nie o tę wersję gry mu chodziło.
– Wiesz, w takich chwilach sama mam ochotę sięgnąć po but i przywołać wikingów Widara – powiedziała niespodziewanie Auradione.
Madzenta już miała gwałtownie zaprotestować, ale nagle pomyślała, że może rzeczywiście, przynajmniej raz w roku, przydałaby się jedna cicha noc.
Zabawna, lekka historia. Dobrze oddana przedświąteczna atmosfera i klimat imprez firmowych. Fajne żarty, wplecione w zajmującą opowieść. Tekst niby o wiedźmach, ale ich problemy wydają się bardzo ludzkie, a bohaterki wzbudzają sympatię. Uśmiechnęłam się kilka razy, szczególnie przy bałwanach na miotłach i reakcji ochroniarzy. Zgłaszam do biblioteki.
Anonim dziękuje, za wizytę i za kliczka. I tak tylko przypomina, że opko bierze udział w pojedynku. Tu: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/23461
opko przeciwnika. A głosować można tutaj: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/23460
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
– Co, kurwa?! Pojebało ich! – wrzasnęła.
A tu od początku jest klimat, a i przekleństwo, takie swojskie, niewydumane.
Ponieważ nie muszę przeszukiwać internetu aby zrozumieć, kim jest dane bóstwo, włożyłem spory wysiłek, aby wyobrazić sobie poniższą scenę i niestety sromotnie poległem. :(
Była tak przestraszona, że nawet nie zwróciła uwagi na koronę wieńczącą budynek, do którego zmierzały. A było na co popatrzeć, tam gdzie kończyła się magiczna kopuła, tańczyły zielone, żółte i czerwone światła. Jakby zorza polarna zawitała nagle w Bieszczady.
Korona wieńczy budynek i ma kopułę, a zielone, żółte i czerwone światła wyglądają jak zorza polarna. OK, trzecia próba dała radę.
– Dupa mi do kija przymarzła – poskarżyła się. – I uda zresztą też.
– Podobnie jak mnie.
Ułożyły się na podłodze, w możliwie wygodnych pozycjach.
No, to mi zrobiło wieczór.
Czytało się fajnie, podobało się bardziej, niż opko konkurencji.
Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.
Fajne :)
Przynoszę radość :)
godzinie pożreć się z rodziną
Powtórzony dźwięk ("in").
ścigana przez sączące się ze sklepów
Czy coś, co się sączy, może ścigać?
Marry Christmas Everyone
irytujące Jingle Bells
A może to pokażesz? To wku…rzające brzdąkanie, arr?
Wiedźma balansowała niepewnie, w botkach na wysokich obsasach
Przestawiłabym: W botkach na wysokich obcasach wiedźma balansowała niepewnie pomiędzy… Hopsasa :)
górami nieuprzątniętego śniegu
Może po prostu "zaspami"?
dupkami, przebranymi
Bez przecinka, bo przebranie jest atrybutem dupka.
ruszyła energicznie
Hmm.
gorączkowo zastanawiał się
Hmm. A po czym to widać?
Wejdź, Madzento i przestań
Wejdź, Madzento, i przestań.
smartfonem, na który godzinę wcześniej dostała informację
Coś to kolokwialne.
A jednak
A miała co do tego wątpliwości? Bo "a jednak" wskazuje, że miała, a teraz się ostatecznie rozwiały.
wisiorka, który nosiła na szyi
Skróciłabym: wisiorka na szyi.
Czy ja wyglądam na miotłocyklistkę!
A było na co popatrzeć, tam gdzie
Rozdzieliłabym: A było na co popatrzeć. Tam, gdzie…
walcząc ze znużeniem
Zbędne, bo oczywiste.
Stultusa
Nazwisko znaczące? ;)
a co za tym idzie za śmierć Vikandera
A co za tym idzie, za śmierć Vikandera.
tej akcji
Psuje rytm i nic nie wnosi.
by ukoronować swoje starania
Na pewno wiesz, co to znaczy?
ale z reguły, gdy ich potrzebowano
To nie brzmi dobrze.
za ministra Falsusa
A, czyli nazwiska są znaczące. OK, ale nie wiem, czy z tym nie przesadzasz – w Polsce łacińskie nazwiska rzadko się zdarzają.
ponownie polał
Aliteracja.
zastanawiała się ilu
Zastanawiała się, ilu.
nie żeby
Nie, żeby.
nie zrobi, ani nie powie niczego
Nie zrobi, ani nie powie, niczego.
Kolejny czar, rzucony jeszcze na trzeźwo ręczył
Wtrącenie: czar, rzucony jeszcze na trzeźwo, ręczył. Ręczyć może tylko osoba.
voltów
Przez "w". Ustawa o ochronie języka, wiesz.
każdy kto
Każdy, kto.
Otrzeźwienie już minęło
Może lepiej "chwila otrzeźwienia już minęła"?
sama klapła
Klapnęła.
czując jak
Czując, jak. Po co mnie o tym zapewniasz?
Spojrzał na dwie figurki, dobrze widoczne w grze świateł nad magiczną kopułą, kobiety zataczały się
Któryś z tych przecinków winien być zastąpiony kropką. Który? Niechaj Anonim samodzielnie wybierze.
Wiesz ile wrzasku
Wiesz, ile wrzasku.
Wstawaj idiotko!
Wstawaj, idiotko!
rzeczą, jaką zobaczyła
Którą.
ciszę rozrywał krzyk
Łaaa… purpurowe…
wrzask, uruchomił
Przecinek między podmiotem, a orzeczeniem? Oj, bo wezwę Widara.
kotłował się, jak woda
Tu akurat przecinka bym nie dała.
hałas, jaki
Który.
niepewnym pytaniem
To pilot jest niepewny swego. Eh.
na szczęście na tyle
Powtórzenie.
Nie żeby
Nie, żeby.
Auradione zaklęła, na dodatek
Tu też dałabym raczej kropkę.
Wreszcie miotłą szarpnęło w bok i już wiedziała, że są ocalone.
Skracasz. Limit?
Podobnie jak mnie.
Taka formalność w takiej sytuacji?
barszczyk z kartonika, solidnie doprawiony pieprzem
Bez przecinka.
cieńkie
przydałaby jedna cicha noc
A gdzie "się"?
Hmm. Bohaterowie są zmęczeni. Nie jest źle, ale czuje się znużenie tematem i sprawdzoną formą, widać pewne niechlujstwo (gdzie "się"? Gdzie?), pewnie z tego znużenia wynikłe. Ujdzie. Szału nie ma, ale ujdzie.
Masz mój głos.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Wydarzenia nie łączą się z puentą, nie ma tu typowej fabuły prowadzącej do jakiegoś typowo opowiadaniowego zakończenia, jest pokazane tylko jakieś zdarzenie z życia, wiele jest wątków nieznaczących, nie wnoszących nic do fabuły, ale w sumie przyjemnie się czytało. Opowiadanie zaciekawiło i wciągnęło, było zabawne. Ładnie wpisało się w temat pojedynku, bo święta i zimno były tu ważnym elementem fabularnym.
Opko pokazuje wszechobecne pijaństwo społeczeństwa i niebezpieczne skutki spożycia alkoholu – bohaterkom się akurat upiekło, ale ledwo, ledwo. Nie zawsze wychodzi się z tego szczęśliwie. Bezdomni piją, żeby poczuć fałszywe ciepło, jakie daje upojenie alkoholowe, a potem zamarzają, bo nie czują zimna. Pokazany tu jest też brak asertywności przy namawianiu do picia (”ze mną się nie napijesz?”) i problem molestowania pracownic przez swoich szefów, które boją się sprzeciwić, bo boją się utraty pracy.
pochylająca się nad nią twarz Widara.
Twarz sama z siebie nie może się pochylać.
Wikander i Hlokk zdążyli się przemieścić nieco wyżej
A nie Widar?
– Już niedługo, pocieszyła ją Auradione,
Po niedługo półpauza, nie przecinek.
Poza tym mi też trudno było wyobrazić sobie scenę z koroną.
Całkiem niezły, dobrze napisany tekst.
Jest lekko, płynnie, bez istotnych potknięć, co tym bardziej warto docenić przy tak krótkim terminie. Humor niczego sobie, na szczęście nie polegający tylko na przeróżnych konfiguracjach wulgaryzmów. Motyw zimowo-świąteczny obecny, istotny dla fabuły i mimo krytyki pewnych okoloświątecznych zachowań i zwyczajów,) ładnie i zaskakująco ciepło wybrzmiewający na końcu.
Fabuła prościutka – taka kolejna przygoda, kolejny odcinek, ale właściwie, biorąc pod uwagę "konwencję" widarowej serii, nie jest to wada. Choć rzeczywiście – bohaterowie są już zmęczeni i można dać im odetchnąć.
Ale czytało się bardzo dobrze, a o to tutaj chodzi. Dlatego też, Anonimie, masz mój głos.
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Jeśli dobrze zrozumiałam, opowiadanie traktuje o konieczności wzięcia udziału w bankiecie, w którym nie chciałoby się uczestniczyć i zgubnych skutkach nieumiarkowania w piciu alkoholu. Całości dopełnia nienachalny humor w niezłym gatunku i kilka umiejętnie wplecionych smakowitych zdań, że wspomnę o miotłocyklistce.
Przekleństw nie lubię, ale tutaj je przełknęłam, uznając za uzasadnione.
Mężczyzna niósł flaszkę stolicznej i dwa kieliszki, najwyraźnie uznał… ―> Literówka.
Wypiła, a Stultus ponownie polał. ―> Raczej: Wypiła, a Stultus ponownie nalał.
…śnieg kotłował się, jak woda w kipieli. ―> Widzę tu masło maślane – kipiel to kłębiąca się woda.
…popijając barszczyk z kartonika, solidnie doprawiony pieprzem i przegryzając odgrzane w mikrofalówce krokiety. ―> …i przegryzając odgrzanymi w mikrofalówce krokietami.
Więc z mieszkania powyżej dobiegał je wrzask Kevina… ―> Więc z mieszkania powyżej dobiegał wrzask Kevina…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No, tutaj zima i święta odgrywają istotną rolę.
Humor też wydaje mi się lepszy. Wizja bałwanów latających na miotłach – całkiem, całkiem.
Na klimat pracowej imprezy integracyjnej też nie będę narzekać.
Wikander i Hlokk zdążyli się przemieścić nieco wyżej
Widar?
Babska logika rządzi!
Po pierwsze, jeszcze raz dziękuję wszystkim za głosy na moje opko. Kurcze, lubię wygrywać. :) Muszę jednak przyznać, że sama głosowałabym tak, jak Sonata, co trochę psuje mi radość ze zwycięstwa.
Po drugie, pragnę poinformować, że Widar idzie spać na co najmniej sto lat. Przede wszystkim dlatego, że, jak ktoś to ładnie napisał, opko było fajne, ale dupy nie urywało, a skora nie urywało, to… Poza tym zaczynam mieć obawy, że w końcu przyjdzie mi do chaty pismo od prawnika, żądające kasy za bezprawne przywłaszczenie Madzenty, Vikandera i Auradione. A muszę przyznać, że jakoś nie potrafię już sobie wyobrazić Widara bez nich. ;)
Jak się w którymś momencie złamię, możecie mi tyłek skopać. ;)
Większość baboli już poprawiłam, ale zdaje się, że coś mi się tam jeszcze przeoczyłam. Obiecuję poprawę.
Fizyku,
Korona wieńczy budynek i ma kopułę, a zielone, żółte i czerwone światła wyglądają jak zorza polarna. OK, trzecia próba dała radę.
Ok, budynek jest pokryty magiczną kopułą, która ma mniej więcej takie właściwości, jak atmosfera ziemska. Uderzający w nią śnieg powoduje efekt podobny do zorzy polarnej.
I widzisz, kurcze, w końcu udało mi się to napisać zwięźle i mam nadzieję zrozumiale. :)
Anet, fajnie, że fajne. :)
Tarnino, ech, ujdzie już mnie, psiakostka, nie zadawala. ;)
Czy coś, co się sączy, może ścigać?
Nie wiem, ale fajnie mi brzmiało. ;)
Może po prostu "zaspami"?
Zaspa jest kawałek niżej. ;)
A miała co do tego wątpliwości? Bo "a jednak" wskazuje, że miała, a teraz się ostatecznie rozwiały.
Powiedziałabym raczej, że miała nadzieję, że się myli.
Na pewno wiesz, co to znaczy?
Chodziło mi o to ostatnie znaczenie. ;)
A, czyli nazwiska są znaczące. OK, ale nie wiem, czy z tym nie przesadzasz – w Polsce łacińskie nazwiska rzadko się zdarzają.
A wiesz, jak to jest, kiedy zostały Ci tylko trzy godziny, doszłaś właśnie do miejsca, w którym trzeba nadać imiona pojawiającym się postaciom, a Ty masz pustkę w głowie? ;) Na swoją obronę dodam tylko, że Madzenta i Auradione też nie brzmią po polsku. ;)
Wtrącenie: czar, rzucony jeszcze na trzeźwo, ręczył. Ręczyć może tylko osoba.
Wiem, ale jedyne, co przyszło do głowy mnie i słownikowi to gwarantować, a gwarantowanie jest dwie linijki wyżej. ;)
Przez "w". Ustawa o ochronie języka, wiesz.
O, nie wiedziałam.
Może lepiej "chwila otrzeźwienia już minęła"?
Ech, tak to jest, jak człowiek za wszelką cenę stara się unikać powtórzeń. Kawałek wyżej jest, że otrzeźwiały na chwilę. ;)
To pilot jest niepewny swego. Eh.
Też bym na jego miejscu nie była. ;)
Sonato,
Wydarzenia nie łączą się z puentą, nie ma tu typowej fabuły prowadzącej do jakiegoś typowo opowiadaniowego zakończenia, jest pokazane tylko jakieś zdarzenie z życia, wiele jest wątków nieznaczących, nie wnoszących nic do fabuły, ale w sumie przyjemnie się czytało.
W sumie masz rację, ale czy fabuła musi zawsze prowadzić prościusieńko do puenty? Dla mnie ważne, że się przyjemnie czytało. Widary nie mają aspiracji do wielkiej literatury, chciałabym, żeby czytelnik miło przy nich spędził czas.
Poza tym mi też trudno było wyobrazić sobie scenę z koroną.
Ech, bo mi się trochę rozjechała.
Thargone, dziękuję. :)
Reg, cieszę się, że podobała mi się miotłocyklistka. :)
Przekleństw staram się nie nadużywać, ale Widar przekleństwami stoi, a konkretnie jednym. :)
…śnieg kotłował się, jak woda w kipieli. ―> Widzę tu masło maślane – kipiel to kłębiąca się woda.
Wiem, sama sprawdziłam. Na początku była sama kipiel, ale czytałam to zdanie parę razy i za każdym się potykałam. Nie gniewaj się, ale zostawię masło maślane. ;)
Cieszę się, że Ci się podobało. :)
Finklo, dziękuję :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Ależ Irko, skoro Twoim zdaniem na samej kipieli można się potknąć, a i nie dajcie bogowie, niechybnie wywalić, to niechże Ci się rzeczone masło maśli do woli. ;)
No i ilekroć zdarzy mi się przeczytać o miotłocyklistce, a traktuję ją jako dobro portalowe i jestem niezmiernie wdzięczna Unfallowi, że ją swego czasu wymyślił. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
:D
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Wiem, ale jedyne, co przyszło do głowy mnie i słownikowi to gwarantować, a gwarantowanie jest dwie linijki wyżej. ;)
A co sądzisz o “sprawiać”, “zapewniać”, “zapobiegać” itd.? ;-)
Edytka: I oczywiście gratuluję wygranej w pojedynku. :-)
Babska logika rządzi!
ujdzie już mnie, psiakostka, nie zadawala
Kurczę, wymagania mają :D
Nie wiem, ale fajnie mi brzmiało. ;)
Irciu droga, wyobraź sobie sączenie przez bibułkę. I co, może? Hmm?
Chodziło mi o to ostatnie znaczenie. ;)
:P
A wiesz, jak to jest, kiedy zostały Ci tylko trzy godziny, doszłaś właśnie do miejsca, w którym trzeba nadać imiona pojawiającym się postaciom, a Ty masz pustkę w głowie?
I dlatego nie umiem na termin. Ulubiona_emotka_Baila.
Na swoją obronę dodam tylko, że Madzenta i Auradione też nie brzmią po polsku. ;)
Nie, ale ktoś mógłby tak skrzywdzić potomstwo :)
Wiem, ale jedyne, co przyszło do głowy mnie i słownikowi to gwarantować, a gwarantowanie jest dwie linijki wyżej. ;)
Mniejszym złem jest powtórzenie. Słownik synonimów jest zaś dobrem :)
Też bym na jego miejscu nie była. ;)
XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Finklo,
A co sądzisz o “sprawiać”, “zapewniać”, “zapobiegać” itd.? ;-)
A czemu ja tego nie widziałam w słowniku? ;)
Dobra, poprawiłam.
Tarnino,
I dlatego nie umiem na termin.
Oj tam, oj tam, panika dobrze działa na wenę ;) Z reguły.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Jak na mnie za dużo wulgaryzmów. Pisarze to elyta mająca prowadzić maluczkich na wyżyny najczystszej kultury, a nie ulegać marnemu naśladownictwu. I z tym przesłaniem stawiam klika! :)
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
Tsole, witaj, dzięki za kliczka. Obiecuję, że najmocniejszymi przekleństwami w następnym opku będą cholera i psiakrew. :) A maluczkich prowadzić nie zamierzam, niech sami zasuwają. ;) Już nie wspomnę o tym, że taki ze mnie pisarz, jak z koziej… eee… to znaczy żaden. Nawet centa na tym pisaniu nie zarobiłam. :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Oj tam, oj tam, panika dobrze działa na wenę ;) Z reguły.
To ja jestem wyjątkiem, który ją potwierdza. Odrobinka stresu i deer in the headlights, serio.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Irka, głowa do góry! Się postarasz to jeszcze noblistką zostaniesz. Może nobliwą ale zawsze noblistką :) Ino pamiętaj o maluczkich :)
A tak serio to opko zacne, niedługie ale z rozmachem poprowadzone.
Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię
przywitała ją Aurdione.
:) :) :) :) :)
ściany były tak cieńnkie
Wreszcie jestem!
Leciutkie to opowiadanie i takie nienachalnie zabawne. Zupełnie inny kaliber niż ten mój kloc, teraz już nie mam wątpliwości, dlaczego zasłużenie wygrało. ;)
Trudno jakoś roztrząsać ten tekst, bo ewidentnie jest rozrywkowy, wręcz komercyjny (:p), stąd myślę, że najlepszym komentarzem będzie, że po prostu dobrze się bawiłem podczas lektury, a i nie poczułem zmęczenia.
/Szybko czytając wystraszyłem się, że minister magii i reszty tego dziadostwa nazywa się Fallus. XD/
Gratuluję jeszcze raz. Mam nadzieję na rewanż, kiedyś tam. ;)
“Bohaterowie są zmęczeni”.
To jedno, podrzucone przez Tarninę zdanie, tak trafnie oddaje odczucia związane z lekturą, że właściwie można by na tym poprzestać.
Opowiadanie nie jest złe. Jest naprawdę przyzwoite. Czyta się dobrze. Zdecydowanie ma swoje momenty. Tak, jak pisałem pod opowiadaniem MrB, punktujesz celnie, kiedy można i na tym opiera się wartość tekstu. Znokautować nie ma z czego.
Czy to Twoja wina?
Nie. Przynajmniej moim zdaniem. Zrobiłaś tu tyle, ile mogłaś. Zwyczajnie temat jest już wyeksploatowany, wyciśnięty jak cytryna. No czuje się w trakcie lektury, że nic więcej wyszarpać się z niego nie da, bo już zwyczajnie nie ma z czego.
Punktujesz utrzymaniem klimatu, stosunkową lekkością tekstu. Jest kilka fajnych, wcale zabawnych fragmentów, takich “na wyczucie” – to znaczy, gdzie pojawia się szansa na jakiś akcent humorystyczny, tam się on pojawia.
Nie pomagają natomiast wulgaryzmy. Mój stosunek do nich jest powszechnie znany, tym nie mniej postaram się być maksymalnie obiektywny. Głównym problemem jest więc tutaj nie sama ich obecność, ale przesadne nagromadzenie. Czym jest wulgaryzm? Szalenie mocnym słowem akcentującym, podkreślającym. Kilka takich słów może pełnić właśnie taką formę. Jeśli jest ich więcej, zatapiają się już w tekście, stają się jego częścią i, tak jak tutaj, ciążą, niestety, na lekkości opowiadania.
“Bohaterowie są zmęczeni”. Czy to oznacza zmierzch Widara? Moim zdaniem niekoniecznie. Nawet uznałbym to za błąd. Bo Widar dalej będzie miał klimat, potencjał, żeby bawić, albo chociaż umilać czas. Potrzeba tylko dłuższych wakacji i radykalnego odświeżenia. Bo to formuła się wyczerpała. Nie sam Widar. Masz pewien fundament w postaci klimatu, charakterystycznego bohatera. Potrzeba tylko poszukać jakiejś nowej drogi. Pomijanych dotąd elementów charakterystyki tej postaci, jej mitologicznej historii. W tej mitologii muszą tkwić jeszcze jakieś rezerwy. Podobnie jak w samej postaci. A może wystarczy nawet prościej? Jakaś zamiana ról? Żadnych konkretów oczywiście nie podam. Sugeruję tylko, że jest jeszcze wcale spora szansa na przynajmniej jeden “triumfalny” powrót tej historii. Za rok? Półtorej? W nowych szatach, ale ze starym charakterem.
Wiesz, dla mnie pisanie tego akurat komentarza jest zadaniem szalenie osobliwym. Bo widzisz, wystarczy usunąć z tej mojej opinii słówko “Widar”, zastąpić je “Quetzalcoatlem” i nagle okazuje się, że z perspektywy czyjegoś opowiadania mogę spojrzeć i na swoje, które, nawet mając odmienną charakterystykę i historię, obecnie zmaga się z tym samym problemem: wyeksploatowania tematu. Uczucie dziwne, ale i w jakiś sposób przyjazne, bo pozwalające w ten pokrętny sposób spojrzeć na własną pisaninę z perspektywy czyjegoś opowiadania.
Plus jest taki, że wysnuwając szereg wniosków na temat Quetzalcoatla, mogę też podrzucić Ci je jako potencjalnie opcje dla Widara. Bo naprawdę uważam, że po odświeżeniu jest tu jeszcze miejsce na jeden naprawdę solidny tekst. A może i więcej?
Jednocześnie wiem też, że i moje perspektywy “wiezienia” się na podstawowej koncepcji Quetzalcoatla zmierzają ku końcowi. :)
Odbiegłem trochę od tematu, więc na koniec jeszcze raz podkreślę. “Bohaterowie są zmęczeni”, ale walczyłaś dzielnie, rozsądnie, więc i lekturę oceniam jako satysfakcjonującą. :-)
Tyle ode mnie.
Pozdrawiam. :)
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Czym jest wulgaryzm? Szalenie mocnym słowem akcentującym, podkreślającym.
Tak. Właśnie tak.
z perspektywy czyjegoś opowiadania mogę spojrzeć i na swoje
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
MrB, dzięki. Rewanż – zawsze. :)
CM, no są zmęczeni, ale Widar poszedł spać na sto lat. Jeśli dobrze pamiętam, to Twoje bóstwo o piekielnie skomplikowanej nazwie, wystąpiło w dwóch opkach. W porównaniu z nim, Widar, który ma za sobą pięć moich i dwa Jasnej Strony jest naprawdę weteranem. ;) Przyznam jednak, że lubię go i dobrze się z nim bawię. Tak więc istnieje prawdopodobieństwo, że złamię się przed upływem wieku. ;) Mam jednak nadzieję, że Ciapek pojawi się wcześniej. :)
Co do przekleństw, wiem, że nie lubisz. Problem w tym, że one istnieją. Staram się ich nie nadużywać, ale czasem po prostu są potrzebne. A propos, rozumiem, że są marne szanse zobaczenia Twojego komentarza pod opkiem na Lokomotywik?
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Za ten Lokomotywnik to miałem szczerą ochotę Cię oskalpować. ;-)
Stworzyłaś takiego wrednego bohatera, jakiego bardzo nie lubię, a który niesamowicie zachęca do lektury, bo już od samego początku życzysz mu podagry, syfilisa i dziesięciu wizyt w ZUSie i ta rosnąca niechęć niesie cię przez kolejne akapity, bo coraz mocniej mu “kibicujesz” (wiadomo z jakim przesłaniem). W pewnym momencie przyszło mi jednak sromotnie polec. Znasz powód, prawda? :-)
Z tym Twoim opowiadaniem to jest tak. Czułem od pierwszych akapitów, że jest wciągające. Nominacja do piórka tylko mi to potwierdziła. Więc tak, jak na początku zostało bezwzględnie zdyskwalifikowane (podobnie jak tekst Chrościska), tak raczej koło świąt się jednak pod nim pojawię.
Naparzę sobie melisy i jakoś te wulgaryzmy zniosę.
Inna rzecz, że tak, jak tutaj zrzędziłem o te wulgaryzmy, tak tak spodziewałbym się już permanentnych lamentów. :)
A może i zadania pokuty. XD
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Oj tam, zaraz lamenty, a i pokuta jakoś do mnie nie pasuje. ;)
A wiesz, tak mi się przypomniała anegdotka polsko – niemiecka. Otóż u Niemców rolę przerywnika pełni słowo scheisse (nie chce mi się niem. podwójnego s szukać) i ma taki ciężar gatunkowy, że nawet go w telewizji nie wypikowują. Kiedyś koleżankę z pracy, Niemkę właśnie, wkurzył nasz szef, kiedy już sobie poszedł, mocno wzburzona zaczęło mówić, co o nim myśli. W pewnym momencie zapowietrzyła się, zabrakło jej słów. I wtedy powiedziałam: Widzisz, właśnie w takich sytuacjach przydaje się nasza polska k… Zatkało ją na chwilę, potem się roześmiała i w końcu przyznała mi rację. Zastrzegając jednak, że my tego przekleństwa zdecydowanie nadużywamy.
I mniej więcej taki stosunek mam do wulgaryzmów. Z tym, że jeśli opisuję kogoś, kto permanentnie nadużywa wiadomych słów i będę je mimo wszystko opuszczała, to co piszę przestanie być wiarygodne.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irciu, wulgaryzm ma swoje miejsce w języku. Idzie o to, żeby był jakiś język, nie same bluzgi.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Toż o tym mówię. :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
No, w sumie o tym :D
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
:)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
No, w sumie o tym :D
Toś pomogła, Tarnino. Naprawdę. XD
Irko, przykład w punkt. On akurat dobrze pokazuje, że wulgaryzmy mają swoje miejsce i rolę w języku. Temu zresztą nie przeczę. Co oczywiście nie zmienia faktu, że jak tylko znajdę chwilę czasu, to o te wulgaryzmy w literaturze i tak będę pyskował dalej. ;-)
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
A, pyskuj, pyskuj :D
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ładny, lekki tekst. Nie pozbawiony wad, ale widzę tu tempo związane z “konkursem” i trybem powstania. Czyta się nieźle. Krótko mówiąc: przyjemny koncert fajerwerków, taki do obiadu ;)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
NWM, dziękuję. :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Zaraz sprawdzę czy to jest na półce Humor. Nie ma. Karygodne niedopatrzenie admina. Ktoś za to poleci albo i nie, jak znamy z realu. :)))
A to nie admina, tylko autora, który oszczędnie korzysta z tagów :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!