- Opowiadanie: szymonzoo - OBÓZ - jest już czytelne cz.1

OBÓZ - jest już czytelne cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

OBÓZ - jest już czytelne cz.1

– Cholera co to było?! – spytał Andy uciekając jak najdalej od wiaduktu – Dylan, trzymaj się, słyszysz co do ciebie mówię?!

Dylan zwisał z ramienia Andy'iego i Thomasa. Był pół przytomny, czuł jak ból w okolicy obojczyka wyżera dziurę w jego ciele. Thomas podobnie jak Greg i „Młody" Joe milczał, nie mógł uwierzyć w to co się wydarzyło przed chwilą. To był jakiś obłęd! Siódemka kumpli wyrwała się na chwilę ze stanicy. Mieli chwilowo dość obozu. Robienie wszystkiego co każą wyżsi rangą – to jest bez sensu! Za płotem ogradzającym ich pole namiotowe rozciągał się przez jakieś pół kilometra las sosnowy zaraz za lasem była łąka i w końcu tory kolejowe, a skoro tory to i cywilizacja, a jeśli cywilizacja to musiały być sklepy. Proste dedukowanie, prawda? Obozowicze spędzili już tydzień w tej dziurze i zaczynało ich bardzo suszyć. Mieli ochotę na małe piwo. Najwyżej trzy małe piwa. Nie więcej. Od komendanta obozu (jako uprzywilejowani, najstarszi wiekiem, bo niekoniecznie rangą) dostali piętnaście minut wolnego czasu. Tyle właśnie czasu pozostało do ciszy nocnej. I tyle też w zupełności by im wystarczyło. Frank i Phil – kolejni z grupy najstarszych – wrócili się nieco wcześniej do obozowiska po fajki, które zostawili na kanadyjce. Szczęściarze – pomyślał Greg. Zaraz gdy tamci ich zostawili wyskoczył chłopakom na drogę jakiś siwy dziad w dżinsowych ogrodniczkach. W pierwszej chwili chłopacy myśleli, że to facet od zwrotnic, wiecie ten co przestawia tory i opuszcza szlabany na skrzyżowaniach, tylko co do cholery w jego rękach robi pistolet?!

– Wracajcie tam skąd przyszliście – warknął.

– Spokojnie, my tylko do sklepu – Dylan zrobił krok w stronę świra zastanawiającego się kto ma być jego pierwszą ofiarą. Reszta chłopaków stała jak wryta, nie wiedzieli co mają ze sobą zrobić. Zapaść się pod ziemię? Tylko kurwa jak? Wszyscy byli blisko siedemnastki, jeszcze nawet sobie porządnie nie poużywali z dziewczynami, a teraz mają umrzeć przez jakiegoś dupka?

Thomas jako jedyny miał już dawno skończone siedemnaście lat. Za dwa miesiące miał mieć osiemnastkę. Był to jego pierwszy obóz z tą ekipą. Swoją przynależność do grupy miał przypieczętować Pearl'em wyżłopanym do dna za pierwszym podejściem. Wybrał to zamiast spalenia jednej trzeciej fajki – czerwonego Malboro za pierwszym przyłożeniem do ust. Oba te zadania były proste. Jednak rok temu chłopak rzucił palenie i nie chciał wracać do gównianego nałogu. Najmłodszy w grupie był Joe, miał zaledwie piętnaście lat. Trzymał się zresztą tylko dlatego, że był kuzynem Phila.

– Cofnij się chłopcze, macie natychmiast wracać do domu, inaczej zginiecie. Nawet nie wiecie co was tutaj czeka!

Facet bredzi.

– Byliśmy tu cztery lata temu i nic nam się nie stało – powiedział Dylan kpiąc z mierzącego do niego mężczyzny. Pistolet był czarny, chyba jakaś beretta.

Przez chwilę Andy pomyślał, że ten stojący o krok przed nim ważniak, Dylan, jest na prochach, ale to raczej nie było możliwe. Spędzili dziś prawie cały dzień razem, grając w karty. Dylan nosił długie blond włosy i przez cały czas Andy myślał, że to stąd wzięła się ksywa Wiking. Teraz jednak zaczął się przekonywać, że jest w tym jakiś głębszy sens(jeśli można tak to nazwać). Wiking był po prostu cholernie odważny i kurewsko głupi.

– Cztery lata temu wszystko było inne niż jest dzisiaj. Teraz jest was komplet.

On naprawdę bredzi!

– Że co?! – w końcu odezwali się wszyscy churem.

– Cała siódemka, w dodatku macie odpowiedni wiek. – cztery lata temu nie było tu Andy'iego i Młodego, którzy swój pierwszy obóz zaliczyli dopiero w zeszłym roku, a Thomas jak już wspomniałem był zupełnie świeży.

– Facet odłóż to – znów odezwał się Dylan – nie wiem co brałeś, ale szkodzi ci.

-Nawet nie wiecie jaką przysługę wam wyrządzę zabijając was tutaj, bez reszty cierpień. Dylan postąpił jeszcze jeden krok do przodu. Mężczyzna wystrzelił. Przerażony chyba bardziej od stojących naprzeciw niego głupców. Kula wbiła się tuż pod obojczyk Wikinga. Ciało chłopaka zostało odrzucone na stojącego zanim Andy'iego i obaj wylądowali na ziemi.

– Wybaczcie mi.

Mężczyzna wycelował teraz w Grega, wahał się przez chwilę z przyłożeniem ręki do spustu. Nie zdążył. Pomarszczona twarz dziadka zalała się czerwienią. Upadł. Greg sekundę później klękał koło faceta w ogrodniczkach dławiąc się strachem. O mały włos, a zginąłby, człowiek z bronią stał półtora metra od chłopaka, wyciągnięta broń dotykała za długiej grzywki Grega, jednak pistolet nie wystrzelił. Andy był szybszy cisnął w niedoszłego zabójce kamieniem wielkości pięści, który znalazł się pod jego ręką, gdy przygniótł go Dylan. Na szczęście Andy mimo okularów na nosie miał naprawdę dobre oko i kamień przebił skroń tamtego gościa. Gdyby odległość była nieco większa, kamień by tylko rozciął skórę, co by jeszcze bardziej rozwścieczyło tego pojebańca.

 

Thomas czuł jak jego ręka oparta na piersi kumpla nasiąka krwią. Starał się nie patrzeć w tamtym kierunku, jednak oczami wyobraźni widział jak niebieskie polo przyjaciela zmienia kolor na fioletowy. Zaczynał żałować, że to Młody, a nie on pobiegł szukać pomocy. Choć z drugiej strony wiedział, że Joe nie poradziłby sobie z utrzymaniem mdlejącego co chwila ciała przyjaciela. Ten chłopak był łajzą. Jedynie co mu wychodziło naprawdę dobrze to palenie papierosów i użalanie się nad sobą. W końcu pozostałej czwórce udało się zejść z polany i znaleźli się w lesie, jeszcze tylko kilka metrów. Trzymaj się Wiking – myślał Andy.

– Ktoś idzie! – krzyknął wysunięty nieco przed resztę Greg – To Frank i Phil.

Kiedy obaj dotarli do rannego i jego towarzyszy wypuszczali z kącików ust ostatnie kłęby dymu z papierosa.

– Co mu się stało do cholery? – krzyczał Phil z daleka.

– Jakiś skurwiel go postrzelił – odezwał się Greg – Akurat wtedy, kiedy miałem coś zrobić.

Thomas i Andy przewrócili oczami. Greg zawsze był mocny w gębie i na tym się kończyło.

– A gdzie Młody? – spytał Andy.

– Przecież z wami poszedł. – powiedział Phil

– Tak, ale wysłaliśmy go, aby znalazł pomoc. Myślałem, że to on was przysła.

– Nie, nie spotkaliśmy go.

– Nie czas teraz na pieprzenie o dupie Maryny. Facet nam się wykrwawi – zauważył Frank i odbierał rannego Andy'iemu.

– Racja spadamy stąd.

Kiedy dotarli w końcu do obozowiska słońce właśnie chowało promienie za drzewami. Znaleźli Joego wymiotującego pod płotem, oczy miał czerwone od łez.

– Młody co ci jest? – spytał Phil beztrosko.

– Nie czujecie tego? – odparł dzieciak pytaniem, wciąż pochylony ku ziemi.

– Czego?

– Sami zobaczcie. – Młody wskazał dziurę w płocie.

Szóstaka, a właściwie piątka chłopaków przeszła przez dziurę zostawiając Joego samemu sobie i transportując Dylana na drugą stronę płotu. Było zupełnie cicho, jak nigdy. Do apelu zostało jeszcze trochę czasu więc obóz powinien tętnić życiem. Kilka latarek świeciło w namiotach, ale żadna się nie poruszała. Andy wybiegł przed resztę grupy, mijając namiot blokujący mu pole widzenia. Kiedy TO zobaczył, natychmiast się wycofał do Joego rzygając płatkami i kanapkami z czekoladą, które były na kolację. Reszta chłopaków położyła Dylana na ziemi i poszła sprawdzić co doprowadziło do tego stanu Andy'iego – Glana. Chłopak ten nigdy nie rozstawał się ze swoimi topornymi butami. Zawsze miał ze sobą dwie pary glanów. Długie zapinane na pięć klamr służących do tego co gąsienice w czołgu, czyli do niszczenia wszystkiego co stanie im na drodze i krótkie sięgające zaledwie kostek niewiele mniej destrukcyjne.

Ledwo minęli namiot, a z ich ust wypadło jedno słowo; równo i głośno, jak psalm śpiewany przez zakonników.

– O kurwa!

Cały plac apelowy wraz z czterometrowym masztem, na którym trzepotała flaga państwowa i drewnianą bramą wybudowaną drugiego dnia obozu przez dwa najstarsze zastępy chłopaków i dziewcząt. Dosłownie wszystko było usmarowane krwią i szczątkami dzieciaków. Ogromna jatka, wszędzie walały się trupy młodych ludzi w wieku od podstawówki po liceum. Nad trupami zdążyła się zebrać cała plaga egipska much i komarów. Scena wyglądała jak z horroru. Cholernie realnego. To się działo naprawdę.

– Wracajcie tu! – usłyszeli za plecami błagalny ton Glana.

Minęli ciało Dylana nie zwracając na nie większej uwagi. Byli wstrząśnięci, a to miał być dopiero początek. Doskoczyli do Andy' iego, twarz miał całą we krwi.

– Nic się nie dało zrobić. Kiedy tu przyszedłem on już leżał – zaczął zawodzić – ktoś go zabił i pewnie na nas też już czeka.

 

 

Czy czekam na was? Oczywiście, że tak. Spróbujcie się tylko rozdzielić, a nie zobaczycie już nigdy więcej świtu – pomyślała ciemna postać siedząca na gałęzi dębu. Miała stąd doskonały widok na wszystkich dzieciaków – trzeba było się posłuchać dziadka on wiedział co mówi. Teraz tylko się módlcie, żebyście zmarli jak najszybciej. Pomysłów na waszą śmierć mi nie brakuje. Miałem całe wieki żeby na nie wpaść. Zakapturzona postać w czarnej pelerynie wyrzuciła kilka razy topór strażacki w powietrze, łapiąc go za każdym razem za trzonek.

– Ale będzie zabawa. – wyszeptał morderca i zniknął w ciemności.

 

 

Lisa i Judy leżały zagrzebane pod kilkoma trupami. Nie wiadomo skąd pojawił się człowiek w kapturze i zaczął rozrywać harcerzy na strzępy. Kiedy – jak miały nadzieję – nikt nie widział Lisa rzuciła się na koleżankę i upadły na ziemię. Dziewczyna szybko oceniła swoje położenie, było gorsze niż tragiczne, zakryła się jednym z pierwszych trupów jakie padły tego wieczoru. Swoim przełożonym Mikeim Sandersem komendantem obozu. Przez chwilę patrzyła martwemu w oczy zastanawiając się co powie jego żonie, kiedy to wszystko się skończy. Kilka miesięcy temu urodziła się Sandersowi córka, facet był naprawdę szczęśliwy z tego powodu i w kółko o niej gadał. Niestety Lisa już więcej nie usłyszy o małej i jej różowiutkich policzkach, czy jaśniutkich, jak u aniołka blond włosach. Nie myślała o tym długo, bo chwilę później padł na nich kolejny trup. Judy krzyknęła niemo, a facet cuchnący alkoholem i papierosami zatrzymał się na chwilę przed dziewczynami. Czuły jak się nad nimi pochyla i prostuje, w końcu wbił topór (który musiał znaleźć w składziku na narzędzia w namiocie kadrowym ) Obok dziewczyn, zarechotał i ruszył na kolejne ofiary uciekające w popłochu. Cała scena trwała jeszcze najwyżej siedem minut. Dziewczyny słyszały ostatnie krzyki i ciała padające na ziemię, a kiedy i to się skończyło zapadła cisza, jakiej jeszcze nie było nigdzie na świcie. Wydawało się, że nawet mrówki zamarły na chwilę by oddać cześć umarłym. Lisa i Judy były w takim szoku, że dopiero po kolejnych kilku minutach pozwoliły sobie na płacz. To były ich najbardziej gorzkie i szczere łzy w życiu. Jednak nie było mowy o tym żeby się ruszyć. Ten pieprzony morderca w ciąż mógł się kręcić po obozie podziwiając swoje dzieło. Dopiero kiedy usłyszały krzyk chłopaków postanowiły się odgrzebać. Znalazły latarkę zatopioną do połowy we krwi i ruszyły w stronę, z której dobiegło zdaniem dziewczyn słowo oznaczające nastraszy zawód świata. Lisa jako starsza wiekiem, a do tego należąca do kadry obozowej poszła przodem, choć Judy nie odstępowała jej na krok trzymając się kurczowo ze rękaw swojej wybawczyni. Miła nadzieję, że Thomas żyje. To przez nią się tutaj znalazł. Trzy lata temu poznali się na jakimś forum o Harrym Potterze. Szybko się okazało, że książki to tylko jedno z wielu wspólnych zainteresowań ich obojga. Aż do czasu obozu nie widzieli siebie „na żywo" , lecz przez te trzy lata bardzo się zaprzyjaźnili. Związek był tylko kwestią czasu. Dziewczęta minęły namiot, w którym leżało pięć nieruchliwych postaci, a kiedy go minęły poczuły jak kamień spada im z serca i rozbija się o jelita. Pięciu chłopaków, żywych, klęczało przy czymś. Podbiegły do nich. Thomas ujrzawszy Judy odsunął się od zebrania nad martwym ciałem Joego i pozwolił by dziewczyna wskoczyła mu na szyję.

– Żyjesz, dzięki Bogu. Nic ci niej jest? – spytał.

– Już teraz nie. – Judy objęła swojego kolegę z internetu w pasie, a on ją pocałował czule w czoło.

Po chwili oglądania sceny niczym z przesłodzonego romansidła odezwał się Phil.

– Wszystko pięknie. Jednak co tu się do cholery dzieje?!

– Kiedy zaczynaliśmy się zbierać na wieczorny apel, ktoś wyskoczył na Mike'a i urwał mu głowę. – Zaczęła Lisa starając się o spokój – Po prostu podszedł do niego od tyłu schwycił jedną ręką za głowę, drugą za bark i oddzielił jedno od drugiego bez najmniejszego wysiłku.

– Dokładnie tak – wtrąciła się Judy nie wypuszczając z rąk Thomasa – pamiętam jeszcze jak ten psychol schwytał Marion za rękę i zmiażdżył jej kości, kiedy upadała usłyszałam jak jej głowa jest przekręcana do tyłu. Sekundę wcześniej i mnie by to się stało. Potem Li… Lisa… – dziewczyna zaczęła płakać, a koleżanka dokończyła za nią.

– Rzuciłam się na Judy i upadłyśmy. Przykryłam nas Sandersem. Potem jeszcze kilku na nas upadło, tylko że już nie żywych. Chyba Julia – Lisa spojrzała na blednącego Phila. Byli ze sobą od ponad roku – i Chester. Nie jestem pewna czy to on. Ten sukinkot wbił mu topór w sam środek głowy.

Wszyscy zamilkli. Chester był jednym z nich. Został w obozie tylko dlatego, bo nie słyszał jak go reszta wołała. Jak zwykle za głośno słuchał muzyki. To była jego pieprzona wizytówka; jeśli było słychać jakieś gitarowe dźwięki ze słuchawek lub faceta zawodzącego punkowe starocie, wiadomo było, że Chester jest w pobliżu. Prócz tego jeszcze spał no i od czasu do czasu jadł, ale punk – tym żył i przez to umarł.

– Gdzie zniknął Andy? – spytał Greg.

– Tu jestem! – słychać było odpowiedź za plecami stłoczonej grupki ocalałych. – Nie chcę was martwić panowie, ale gdzie zostawiliście Wikinga?

– Gdzieś tam powinien leżeć.

– Nie ma go.

– Jak to nie ma? – spytał Frank.

– Jak tu szłyśmy jeszcze leżał myślałam, że nie żyje – wyznała Lisa.

– Nie ma go sami zobaczcie.

– Glan, jeśli to jakiś głupi żart… – zaczął Greg.

– Żaden żart.

Cała grupa stanęła w miejscu gdzie wygnieciona trawa miała kolor zaschniętej krwi.

– Dokładnie tutaj leżał. – powiedział Greg. Brawo Watsonie , chciał dodać Andy, ale się powstrzymał.

– Nie ma śladów ciągnięcia po ziemi. – powiedział Frank klęcząc przy zakrzepłej plamie. – jeśli mamy tutaj przeżyć musimy się trzymać razem zwarci i gotowi jak facet ze sraczką.

– Taa. – Mruknęła reszta czując jak im wnętrzności wywracają się na lewą stronę. Podobnie jak Frank, pozostali byli zbyt przejęci by się śmiać.

Cała siódemka pomaszerowała w kolumnie dwójkowej z Lisą na czele. Postanowili na początek znaleźć jak najwięcej latarek. Światło było im teraz bardziej potrzebne niż powietrze. Znaleźli ich kilkadziesiąt, lecz tylko dziesięć latarek nadawało się do użytku. Następnie Lisa wydzieliła dla każdej pary z osób po „borni", jaką tylko udało jej się znaleźć w kadrówce. Dwie pary dostały po siekierze reszta musiała się zadowolić młotkami. Dodatkowo, kto chciał mógł się zaopatrzyć w śrubokręt, reszta uzbrojenia była na własną rękę. Może to i nie Wietnam, ale wszystko mogło się wydarzyć.

– Nie wytrzymam jak zaraz nie zapalę – odezwał się Greg siedzący na łóżku polowym i wpatrujący się jak reszta pracuje. Niezłe kino, myślał, prawie jak wojna tylko, że nieco uboższa wersja.

– Frank rozdziel fajki. – zadecydował Phil.

– Mnie też możecie poczęstować – powiedziała Lisa, po czym widząc minę pozostałych szybko dodała – No co? I tak tu zginiemy, nie?

Kurewskie dzięki za podtrzymanie na duchu, pomyślał Thomas.

 

 

Nawet nie wiesz ile jest prawdy w twoich słowach – morderca cały czas obserwował ocalałych napawając się strachem każdego żyjącego dzieciaka – stoję pośród was, a wy nawet tego nie podejrzewacie. Mógłbym was teraz zgnieść jak mrówki, ale wolę być wspaniałomyślny i pozwolę wam przed śmiercią zaznać taki ból i strach jakiego nie poznała żadna z tych kupek ciał leżących wokół nas. Tamci tylko umarli, wy macie szansę naprawienia swojego życia. Wasz pociąg już dawno ruszył pospieszcie się…

 

 

– Ej, chodźcie tu natychmiast! – krzyknął Thomas do stojących w głębi namiotu palaczy. Przed chwilą z Andym i Judy próbowali (bez skutecznie) opracować plan przeżycia, kiedy zauważył TO.

– Co się stało? – spytała Lisa. Papieros w ogóle jej nie uspokoił. Ba! Była bardziej naładowana złością niż przed jego zapaleniem.

– Spójrzcie! – wskazał maszt. Na samym czubku drewnianego pala wisiały jakieś grube liny całe świecące się w świetle księżyca od jakiegoś płynu. Przyczepione były do zwisającego w połowie masztu ciała. Ciała należącego do Dylana. Chłopak został przebity na wylot i powieszony za jelita.

– Chyba nie powiecie mi, że to…

– Tak to on.

Greg z powrotem usiadł na polówce biały, jak te kości wystające z ciał trupów na placu apelowym w kształcie kwadratu. Mamrotał coś przez zaciśnięte zęby, co zabrzmiało jak:

– Wynośmy się stąd, kurwa mać, natychmiast!

– Dobra, teraz mnie posłuchajcie – odezwała się Lisa stojąc tak by wszyscy ją widzieli – Wiem, że był zakaz telefonów komórkowych na obozie, ale myślę, że Mike już nie będzie miał nic przeciwko nim. Wyjmijcie je i dzwońcie na policję.

– To nic nie da, już próbowałam – powiedziała Judy – nie ma tu zasięgu.

– Jak to, przecież zawsze był. – oburzyła się Lisa

– Sami spróbujcie. – wzruszyła ramionami Judy.

Lisa wyjęła swój telefon, wykręciła 911 i wcisnęła zieloną słuchawkę. Usłyszała przeciągły sygnał i telefon sam się rozłączył. Po twarzach reszty przyjaciół widziała, że ich telefony również protestują. Akurat dziś kurwa jego mać.

– A internet? W namiocie komendanta jest laptop. – odezwał się Thomas.

– Można spróbować.– powiedziała Lisa – Frank, Phil idziecie ze mną.

– Nie lepiej jak pójdziemy razem? – spytał Greg. Wizja rozdzielania się nie spodobała się chłopakowi. Kiedy to zrobią będą szanse cztery do jednego, że to on będzie następny z rozprutym brzuchem, albo wątrobą w miejscu języka.

-Daj spokój, przecież to sąsiedni namiot.

 

 

– Fred, Phil zaczekajcie na zewnątrz, to nie potrwa długo. – Powiedziała Lisa rozpinając poły szaroczerwonego namiotu typu iglo.

Dziewczyna weszła do środka, było tam wystarczająco dużo miejsca, żeby zmieściła się cała trójka, jednak potrzebowała ochroniarzy na zewnątrz. Odpaliła komputer i zaczekała, aż się wszystko załaduje. Po czym włączyła ikonę Internetu i… Nie możliwe! Spróbowała ponownie. Znów nic. Internet nie działa!… Mike korzystał z bezprzewodowego łącza satelitarnego. Jego komputer powinien mieć zasięg wszędzie! Spróbowała ponownie. Po raz kolejny wyświetliła się informacja Diagnostyka sieci. Podłącz do Internetu. To znaczy, że sama będę od teraz odpowiedzialna za pozostałych. Nic im się nie może stać. Lisa była rok starsza od Thomasa, ale bardziej doświadczona niż on i cała reszta razem wzięci. Fred i Phil zachowywali się jeszcze jak dzieci, a o Gregu wolała już nie myśleć. On będzie następną ofiarą. Jego muszę najbardziej pilnować, myślała dziewczyna wychodząc z namiotu przed którym stał sam Phil.

– Gdzie Frank? – spytała Lisa.

– Coś zauważył przed bramą i poszedł to sprawdzić – wzruszył ramionami chłopak.

 

 

Frank zobaczył jakiś cień poruszający się pod bramą. Zerknął na Phila, ale ten najwyraźniej nic nie zauważył, bo stał posępnie wpatrując się w zwłoki leżące pod swoimi nogami. No dobra, może ktoś jeszcze przeżył, trzeba pójść sprawdzić. Oddał młotek przyjacielowi i wyjaśnił mu gdzie idzie. Phil na początku się nie zgodził, ale gdy Fred za argumentował, że biega najszybciej w szkolnej drużynie futbolowej, a do tego ma świetny refleks – dostał pozwolenie. – Ale masz wrócić cały, jasne? – powiedział Phil. Tamten tylko przytaknął i pobiegł przed siebie starając się nie poślizgnąć na jakimś wydłubanym oku, czy rozchlapanym mózgu. Stał teraz przy bramie. Nikogo nie widział. Z walącym sercem odważył się przekroczyć drewnianą konstrukcję. Tu też nic nie ma. Już się odwracał rozczarowany żeby powrócić do Phila, kiedy jednak coś wyrosło obok chłopaka. Jakaś dłoń schwyciła Franka za twarz i przyciągnęła do siebie. Chłopakowi udało się przez ułamek sekundy widzieć twarz czającą się pod kapturem. To ty! W tym momencie drewniany kołek wbił się w jego szyję i utknął w wierzy widokowej, będącej częścią bramy.

 

 

– Dlaczego go puściłeś? – spytała Lisa – Och Phil! Mieliście stać razem.

– Ale on powiedział, że zaraz wróci. Dałem mu pięć minut.

– A ile minęło?

– Trzy.

-To ja tutaj dowodzę. Jeśli ktoś opuści swoje stanowisko ma mi najpierw o tym zameldować. Ty jeszcze nie wiesz na co stać tego gościa w kapturze. – zagroziła dziewczyna – Phil już po nim!

Lisa zaczekała chwilę na reakcję chłopaka, a on stał udając nie wzruszonego, jak zwykle. Było to cholernie wkurzające. Kretyn! Pomyślała dziewczyna po czym powiedziała głośno:

– Greg i reszta dołączcie!

– Coś się stało? – spytała Judy.

– Tak, Frank poszedł sprawdzić czy przy bramie nie ma przypadkiem jakiegoś dzieciaka, bo zobaczył cień, a ten dureń mu na to pozwolił – Lisa wskazała na Phila, który rozglądał się po obecnych. – Co znów?

– Gdzie Andy?

– Poszedł się odcedzić – powiedział Thomas jedną ręką udając że sika, drugą opierając na ramieniu Judy.

– Akurat teraz, kiedy was zawołałam?

– Nie zaraz jak wyszliście. – powiedziała Judy tuląc się do Toma. Przy nim czuła się – choć to głupio zabrzmi – bezpieczna.

Grupa spojrzała po sobie znacząco. Nikt nie chciał powiedzieć tego na głos, ale kiedy zniknęło ciało Dylana Andy'iego przy nich nie było, teraz kiedy Frank poszedł szukać szczęścia, albo cholera wie czego, Andy znów znika.

– Już jestem. Słyszałem co mówiliście. Została mu minuta, nie? Oby się pośpieszył – powiedział Glan chowając siekierę do kieszeni bojówek trzonkiem do góry.

– Gdzie byłeś? – spytał Greg wyzywająco.

– Odlać się za namiotem. – odpowiedział chłopak zdziwiony pytaniem. To chyba było oczywiste; mówił o tym jak byli w namiocie. Więc o co Gregowi chodzi?

– No dobrze – westchnęła Lisa tak głęboko, że prawie jej się stanik odpiął. Andy jest zbyt uczciwy i hm… radosny, żeby móc kogoś zabić, ale lepiej mieć go na oku, pomyślała dziewczyna – Andy idziesz na przodzie z Philem, później ja i Greg, a na końcu Thomas z Judy. Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte idziemy do Szefa.

– Czy on czasem znów gdzieś nie wychodził? – spytał Phil.

– Nie wiem sprawdzimy.

Pozostało ich tylko sześciu. Fred już nie wróci. To było bardziej niż pewne. Gdybym tylko nie pozwolił mu iść, wyrzucał sobie Phil. Znali się ze sobą od pięciu lat. Przez ten czas wypili hektolitry piwa, wypalili tonę papierosów i doskonale się przy tym dogadywali. Rozeszli się dopiero na początku roku, idąc do innych szkół ich kontakty się nieco zachwiały. Na tym obozie mieli odbudować swoją przyjaźń, a trzy dni po obozie czekała na nich wielka libacja. Nie wyszło. Już nigdy nie będzie tak jak dawniej, a to wszystko przez jakiegoś sukinsyna z toporem, który to właśnie oni ukradli kilka lat temu harcerzom z jakiegoś pipidówka, z którymi nie mogli się dogadać. Był to topór zdobyczny. Najważniejszy przedmiot w tym szczepie. Andy patrzył z ukosa na Phila, a raczej na wrak Phila. Jeszcze nigdy nie widział go zmartwionego, a tym bardziej tak cholernie dobitego. Phil był zawsze pewny siebie. Andy chciał kumpla jakoś pocieszyć. Nie umiał. Na jego szczęście nie musi dzielić losu chłopaka. Kuzynka Glana, dzięki której się tu znalazł wyjechała na jakieś testy przed studyjne i miała wrócić dopiero za dwa dni, gdyby tu była i też by leżała wśród tych wszystkich ciał Andy na pewno byłby równie przygnębiony co Phil. W czasie kiedy chłopak rozmyślał o kuzynce, Franku, Philu i całej reszcie, coś złapało go gwałtownie za szyję i pociągnęło w dół. Andy szybko oprzytomniał wyjął siekierę z kieszeni i przyłożył ją do twarzy napastnika. Poczuł słodki zapach znajomy mu aż za dobrze.

– Rose, żyjesz! – wykrzyczał bardziej szczęśliwy niż zdawało mu się na początku.

Lisa odepchnęła Andy'iego od dziewczyny jakby to on właśnie zamierzał ją napastować publicznie, a nie na odwrót i objęła Rose za szyję.

– Dzięki ci Boże!- zaczęła krzyczeć przez wzbierające w niej łzy Lisa.

Rose była jej młodszą siostrą. Kiedy tylko rozpętało się to piekło starsza siostra modliła się by dziewczynie nic się nie stało.

– Taa żyję, ale jak mnie nie puścisz to się uduszę. – powiedziała Rose.

– Och wybacz. – Lisa rozluźniła uścisk i dodała szybko nie wypuszczając siostry z objęć – Jakim cudem udało ci się przeżyć?

– Kiedy ten potwór wpadł do mojego namiotu leżałam już pod kanadyjkami. Myślałam, że zaraz mnie dopadanie i rozerwie tak jak pozostałe dziewczyny, ale się myliłam. Wychodząc tylko powiedział, że mamy jeszcze czas. Mówił to jakby do mnie, ale był zwrócony w stronę masztu. Nie wiem o co mu chodziło i nie specjalnie mnie to obchodzi.

– Ten sukinsyn urządził sobie grę polową, której głównym celem jest wybicie całego naszego szczepu! – żachnął się Thomas.

– Lisa, jak już tutaj jesteśmy muszę coś sprawdzić – oznajmił Phil takim tonem jakby właśnie przypomniało mu się coś od czego zależeć może jego życie.

– Co takiego?!

– Zaraz zobaczysz. Greg chodź ze mną.

Phil wszedł do namiotu (stojącego na lewo od tego, z którego Rose rzuciła się na Andy'iego). Po kilku sekundach i okrzykach zadowolenia Greg i Phil wyszli na zewnątrz.

– Dylan nie kłamał! Naprawdę to przemycił. – powiedział uradowany chłopak machając małą plastikową torebką przed nosami pozostałych.

– Co to? – spytała Judy.

– Czyściutkie trzy gramy zielska. Starczy tego dla nas wszystkich. – powiedział dumnie Phil. Dzięki temu będzie mógł na chwilę zapomnieć o bólu po stracie najbliższych. Tak mu się przynajmniej zdawało.

-Czy cię już do końca pojebało?! – krzyknęła prosto w twarz Phila Lisa.

 

 

Jane idź uspokój Knypka. Znów nas podgląda! – wołała Samanta do przyjaciółki stojąc pod prysznicem w letniej wodzie. Niestety, nie wiedziała, że Jane wpadła na ten pomysł już chwilę temu, a teraz wisi z poderżniętym gardłem nad Knypkiem – podglądaczem, który co wieczór podziwiał bogato wyposażone ciała starszych dziewczyn z drużyny harcerskiej. Na jego szczęście łazienka chłopców od prysznica dziewcząt była oddzielona niewysokim murem, który on przewyższał o ponad głowę stając na kiblu.

Ręka Knypka wędrowała w gaciach, zaraz dojdzie do erekcji. Czuł jak krew w nim buzuje, kiedy coś chlapnęło mu na głowę, wytarł to wolną ręką nie przestając z robótkami ręcznymi. Teraz musiał tylko dokończyć. Nic go nie obchodziło. Znów coś na niego chlapnęło. No kurwa, kto mi przeszkadza! Podniósł głowę do góry akurat w najciekawszym momencie. Myśląc: No dawaj Sam. Postaraj się trochę, a ja zaraz… O w mordę! Wisiała nad nim zawinięta w ręcznik Jane, z jej szyi sączyła się gąsienica krwi.

– Ładnie to tak podglądać? – szepnął przez zamknięte drzwi do chłopaka chropowaty głos – przyprowadziłem ci koleżankę masz czas, żeby sobie pomacać. Dziesięć, dziewięć, osiem, -odliczał głos – jeden.

Jakieś ostrze najpierw rozerwało drzwi na dwie części, a w następnej sekundzie pozbawiło chłopaka dłoni i tego co w niej trzymał. Nim zdążył wrzasnąć skóra na jego klatce piersiowej została rozryta wzdłuż tułowia.

– Jane co to za hałasy? – spytała dziewczyna, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi dodała – Chyba nie bijesz Knypka, co?– Samanta wystawiła głowę za parawan prysznica. W całej łazience zaszły pewne zmiany, których nie dało się przeoczyć. Wiecznie mokra podłoga straciła swoją zieleń i stała się czerwona, podobnie zresztą jak ściana już nie była taka biała jak przedtem. Biało czerwone moro, znaczyło, że albo Jane dostała okresu i zaraz się wykrwawi, albo komuś tutaj zdrowo odjebało.

 

 

– Aaa! – siódemka towarzyszy usłyszała wrzask.

– Ktoś jeszcze żyje! Szybko! – krzyknął jeden z chłopaków.

Cała grupka wybiegła za bramę obozowiska, nie zwracając uwagi na ciało Franka przypominające marionetkę, bez sznurków. Ktoś krzyczał w łazienkach i tam też pobiegli. W męskiej było ciemno, więc to musiała być damska. Wpadli do pomieszczenia na środku którego stała rozhisteryzowana, naga Samanta. Dziewczyny szybko rzuciły jej ręcznik, żeby się czymś okryła, a faceci tracąc obiekty zainteresowania ruszyli do pryszniców. W pierwszym pusto. W drugim też nic, prócz lecącej wody. W trzecim leżało ciało tego młodego na którego wołali wszyscy Knypek. Chłopak leżał z odrąbaną ręką i bebechami na wierzchu – nowy przysmak McDonalda sałatka mięsna. Całkiem świeża.

– Co tutaj się stało? – spytał Thomas, któremu przypadł trzeci prysznic.

– Sam uspokój się. – poprosiła ją Judy.

– Nie wiem, brałam prysznic, kiedy usłyszałam jakiś hałas. Myślałam, że to znów ten nie pieprzony podglądacz, więc powiedziałam Jane, żeby sprawdziła. – dziewczyna znów wybuchła płaczem i nic się więcej nie dało zrozumieć prócz jakiegoś bełkotu. Ymioam pieasz wona.

Dla Judy zabrzmiało to jak kosmita proszący o kanapkę, ale zachowała tę uwagę dla siebie.

– Gdzie Andy? – spytał Greg nie opuszczając Phila na centymetr od kiedy znaleźli marychę.

– Za tobą stoję.

– A gdzie Jane? – spytał teraz któryś z chłopaków.

– Ny fiem. – zachlipała Samanta.

– Phil, Andy chodźcie ze mną. Dziewczyny przypilnujcie Grega, coś mi się zdaje, że wiem, gdzie ona jest – powiedział Thomas nie zwracając uwagi na oburzenie pominiętego kolegi.

Phil i Andy wyszli za Thomasem idącym do męskich kibli. Ledwo przekroczyli próg, a już znaleźli to czego szukali. Ciało Jane leżało na podłodze przed przeciętymi na pół drzwiami. Zajrzeli do środka i zobaczyli leżącą na podłodze zaciśniętą dłoń. Odwrócili ją palcami na wierzch i zaraz tego pożałowali. Znaleźli coś czego nie chcieliby widzieć nigdy w takim stanie – genitalia zmiażdżone przez opuchniętą rękę. Kurwa! Wycofali się od razu opierając ręce na ścianie.

– Nie wytrzymam tego dłużej. – Powiedział Phil zaciskając oczy. Po chwili wyjął siekierę z kieszeni Andy' iego i zaczął dawać upust swojej złości na trzymających się jeszcze drzwiach – Słyszysz mnie zasrańcu!? Chodź się zmierzyć!

– Daj spokój. – zaczął Thomas

– Po co? Już i tak wszystko straciłem! Julia nie żyje, Frank tak samo! A Młody? Co ja ciotce powiem? Kurwakurwakurwa mać!

Wszyscy trzej zamilkli, słychać było jedynie sapanie Phila. Chłopak odgarnął włosy z oczu i powiedział.

-Ale wiecie co? Macie rację. Muszę się pozbierać. Greg!

– Co? – usłyszeli za ścianą.

– Dawaj zielsko!

 

 

Oj, widzę chłopcze, że zaczynasz tracić nerwy. Bardzo dobrze. Ciebie zostawię sobie na koniec – myślał upiór obserwując poczynania ocalałych dzieciaków. – Jakie to jest przyjemne, wybiję was wszystkich po kolei. Hmm. Phil nie martw się, nie jesteś sam. Jeszcze ktoś może tu stracić ważną dla siebie osobę…

 

 

Lisa i Judy zmyły z siebie krew, która zdążyła już pozlepiać im włosy, twarz i ubrania. Śmierdziały jak kostnica, ale póki co nie mogły nic na to poradzić. W tym czasie Rose pomogła się ubrać w ciąż roztrzęsionej Samancie. Greg stojący plecami do dziewczyn był pod wrażaniem spokoju młodszej wersji Lisy. Rose miała w końcu tyle samo lat co Joe, a różniła ich ogromna przepaść samozachowawcza. Młody miał w grupie rolę chłopca do bicia. Często starsi koledzy na czele z Philem wyszydzali z niego, co wcale nie rzadziej kończyło się płaczem Joego. Nikt się nim nie przejmował, w końcu sam chciał się do nich przyłączyć. Rose rzadko kiedy spędzała czas ze starszymi. Wystarczało jej towarzystwo dziewcząt ze swojego namiotu i pomoc kadry, o którą prosiła tylko w krytycznych sytuacjach. Życie pod jednym dachem ze starszą siostrą nauczyło ją bycia swego rodzaju twardą, co wcale nie oznaczało, że nie była wrażliwa. Wręcz przeciwnie, niektóre rzeczy brała sobie zbyt głęboko do serca. Chyba to ją najbardziej odstraszało przed starszymi, w szczególności facetami. Nie potrafili utrzymać języka za zębami, a i ichnie ręce często zawędrowały tam gdzie nie powinny. Andy wpadł na to już na zeszłorocznym obozie. Wszyscy ci, którzy nie trzymali ze starszymi – obojętne czy dziewczynami, czy chłopakami – musieli być w cieniu. Do takich osób na pewno nie zaliczała się Judy. Ta piętnastolatka potrafiła odnaleźć się w każdej sytuacji. Przed wyjazdem na ten obóz znała Thomasa jedynie z internetu. Nie mówię tutaj tylko o wspomnianym wcześnie forum. Pisywali do siebie maile wystarczająco często , aby Tom pojawił się na obozie. Sam załatwił sobie transport z jednego końca kraju na drugi, żeby spotkać się w końcu w cztery oczy. Nie jechał tak całkiem w ciemno widział jej zdjęcia na facebooku, były to zdjęcia sprzed kilku lat. No ale jak bardzo może się zmienić nastolatka przez trzy lata? Andy nie wiedział w jaki sposób się poznali w parku pełnym ludzi, ale coś podpowiadało mu, że Judy ustaliła tajne hasło gestów. Coś jak język migowy. Było to całkiem w jej stylu – zwariowane od początku do końca.

– Panowie jesteśmy gotowe! – krzyknęła Lisa do czekającej na nią i resztę dziewczyn czwórki chłopaków.

– Akurat teraz, kiedy skończyłem robić skręta! – żalił się Phil gramoląc się z podłogi.

– Ja tutaj jeszcze chwilę zostanę. Muszę zmyć z siebie w końcu tą krew – zameldował Andy przed wychodzącą z łazienki kadrową.– Wcześniej nie miałem kiedy. W kiblu nie ma zlewu.

Lisa spojrzała badawczo na Glana, o kilkanaście sekund za długo zdaniem chłopaka.

– Dobrze możesz zostać. Masz dziesięć minut. Jeśli nie zdążysz my idziemy dalej.

– Dokąd?

– Jak się nie spóźnisz, to się dowiesz.

– Niech ci będzie. Zdążę.

– Chcesz go samego zostawić? – wtrąciła się Rose stając między Lisą, a Andym.

– To on tutaj chce zostać. – Powiedziała starsza siostra. To nie był najlepszy argument, więc dodała szybko. – Przebywanie za długo w jednym miejscu nie jest dla nas korzystne, dopóki nie dowiemy się z kim, albo czym mamy do czynienia.

Nie chciała powiedzieć, że podejrzewa Andy'iego o zabicie Młodego, Franka czy nawet Dylana. To było zbyt niedorzeczne puki nie znajdzie odpowiednich dowodów obciążających chłopaka.

– Ale coś się może jemu stać!

Lisa wzruszyła ramionami.

– Zostaje z nim.

– Rose nie możesz! – powiedziała poirytowana upartością siostry Lisa.

– Zostaje. – zadecydowała dziewczyna obejmując rękę Andy'iego.

Jeśli on coś jej będzie chciał zrobić na pewno to usłyszymy – pomyślała Lisa – stołówka jest jakieś piętnaście metrów stąd, a Rose jest zbyt mądra, żeby dać się zwieść.

– No dobrze zostań. – spojrzała na Andy'iego – Masz ją pilnować, bo jeśli spadnie jej choć włos z głowy ty stracisz najpierw te blond loczki, a następnie całą głowę. Rozumiesz?

– Taa, nie martw się.

Andy wyszczerzył zęby i pomachał siekierą przed twarzą Lisy. Ktoś za jej plecami wymamrotał przez nos: Właśnie o to ona się martwi.

 

 

– Czyja to krew? – zagadnęła Rose Andy'iego opierając się o ścianę.

– Dylana i Młodego – odpowiedział chłopak przemywając twarz.

– Czyli Dylan też już…

– Tak, jakiś świr go postrzelił w klatkę zanim się to wszystko zaczęło.

– Że co?!

– No, wydaje mi się, że od tego się wszystko zaczęło.

Andy opowiedział Rose całą historię związaną z wypadem do sklepu, kończąc na znalezieniu umierającego Młodego. Po raz kolejny doszedł do wniosku, że uwielbia towarzystwo tej dziewczyny. Czuł się przy niej spokojniejszy. Często po ogłoszeniu ciszy nocnej czekał, aż większość namiotów pogrąży się we śnie, dzięki czemu kadra zakończy wieczorny obchód i zajmie się wszystkim bzdurami związanymi z dokumentacją, po czym wymykał się do namiotu Rose pod pretekstem gry w karty. Siedział kilka centymetrów od niej, a wtedy czuł się naprawdę szczęśliwy i nie baczył na to, że gdyby został przyłapany na swoim występku do rana ćwiczyłby swoją tężyznę fizyczną w świetle fleszy aparatów cyfrowych. Zawsze chciał się dowiedzieć, co ona do niego czuje. Miał ku temu milion możliwości, ale za każdym razem brakowało Glanowi odwagi. Facet, któremu zawsze się wydawało że jest zbyt dojrzały jak na swój wiek i szczery aż do bólu, a brakowało mu odwagi, żeby zadać jedno pytanie brązowookiej dziewczynie. Śmieszne! Tym razem postanowił położyć wszystko na jedną kartę. Może uda mu się pokonać damę jopkiem? Czy jakoś tak.

– Rose – zaczął niepewnie czując jak serce staje mu w poprzek gardła – czy…

– Więc to ty zabiłeś Ansona? Jestem ci cholernie wdzięczny.

To nie mówiła Rose, ona była całkiem blada. Wyglądała jakby zobaczyła ducha, albo co gorsza demona w ludzkiej skórze. Andy instynktownie rzucił się w jej kierunku. Oboje upadli na mokrą podłogę. Chłopak objął dziewczynę w pół i przeturlał się z nią do przeciwległej ściany czując jak tuż zanim ogromna siła kruszy płytki. Zostawił dziewczynę w kącie, a sam podniósł się na nogi wyciągając siekierę, akurat żeby osłonić się przed kolejnym natarciem topora. Dobrze, że zabrał go Philowi, kiedy chłopak zajmował się skrętem.

– Kim jesteś?

– Jeśli ty zabijesz mnie to będzie samoobrona. Jeśli ja później zabiję cię nazwę to zemstą.

Andy skądś znał te słowa. Postarał się przypomnieć sobie co to za cholerstwo. Jakiś wiersz?Machając siekierą prawie na oślep przed zabójcą po raz kolejny bardziej instynktownie niż świadomie wypowiedział kolejny wers:

– Plując w twe oko przeciwstawiam ci się.

Zakapturzony mężczyzna przytaknął. To było to.

– Będziesz się bał gdy wymówię swoje imię. – ciągnął potwór.

-Nie jestem numerem, jestem wolnym człowiekiem. – odezwała się Rose za plecami Andy'iego. Najwyraźniej doszła do siebie, dziewczyna stanęła obok kolegi dzierżąc wielki młot w swoich rączkach i z trudem nim wymachując.

– Przeżyję swoje życie tak jak chcę!- wykrzyknął ile sił w płucach Andy. Już teraz wiedział co to jest. Często słuchał tej piosenki z Rose po zmroku siedząc w jej namiocie. Zresztą nie tylko tej całej płyty słuchali na okrągło oczywiście z „nielegalnego" telefonu.

– Lepiej wykreśl mnie ze swojej czarnej listy. – zamachnęła się Rose.

– Niestety, nie mogę tego zrobić moja droga. – potwór w jednej sekundzie wymierzył kopniaka w podbrzusze dziewczyny, która gruchnęła nieprzytomna o ścianę i zablokował kolejny ruch siekiery Andy'irgo. – Jakoś nigdy nie przepadałem za Iron Maidenem.

– Rose! – wychrypiał Andy. Zahaczył wyjętym przed chwilą śrubokrętem o kaptur napastnika i zrzucił mu go. – Co? To ty!

– Tak, to ja. Może nie do końca we własnej osobie.

Przed Andym stał długowłosy brunet z wściekłym szaleństwem w oczach. Rozpoznał go od razu w końcu należał do kadry!

– Lester, jak możesz!

– Przepraszam jaki Lester? Mówisz o tym słabeuszu, który udławił się orzeszkami kiedym szukał wolnego ciała?

– Co?

– Ano ta. Ja nazywam się James Marshall, pewnie o mnie słyszałeś, a jeśli nie to jeszcze usłyszysz. – mężczyzna skłonił się nieznacznie Andy'iemu.

– Nie rozumiem.

– Nie musisz. Wiesz co, ta piękna a la latynoska miała być następna – Lester – James wskazał nieprzytomną Rose – ale skoro uwolniłeś mnie od Ansona pozwolę wam jeszcze kilka godzin pożyć. Znaj moją wspaniałomyślność – zostawię ci tylko tę małą pamiątkę. Mężczyzna podrzucił jakby od niechcenia topór w powietrze, zabrzęczał łańcuch pod peleryną mężczyzny, a broń wylądowała na barku zdezorientowanego Glana czyniąc w jego skórze wyrwę długości dłonią, która miała się nie zagoić do końca jego życia. Andy'iemu czarne plamy wykwitły przed oczami, kiedy opadły zabójcy już nie było została tylko czerwona mgła przed oczami. W miarę jak się powiększała dotarło do chłopaka jaki kurewski ból przeszywa jego ciało. Ryknął i upadł prosto w kałuże wody z domieszką własnej krwi. Ostatkiem sił przesunął się jak najbliżej Rose. Chciał ją chronić dopóki jest jeszcze świadom jak się nazywa. Nie trwało to długo. Właściwie, kiedy tylko objął Rose za szyję zemdlał.

 

 

– Niech się tylko ocknie, a zabiję sukinsyna! – krzyczała Lisa chodząc między ławkami stołówki z jednego kąta w drugi, jak piłka w czasie meczu tenisa.

– Przecież żyją – uspokajał dziewczynę Thomas. – Choć jemu nie zazdroszczę… Gdybyśmy zaczekali jeszcze trochę facet by wykitował.

To pewnie chodziło o Andy'iego, który leżał na drewnianym stole, na tyle długim, że chłopak zmieścił się cały. Krew na chwilę przestała lecieć z rozsapanego barku, a to za sprawą prowizorycznego opatrunku zrobionego przez Judy z małą pomocą Samanty z czarnej koszuli Glana. Dziewczyny zdjęły z chłopaka dziurawą koszulę , porozrywała ją na mniejsze płaty i obłożyły nim bark związując dwa większe kawałki pod pachą Andy'iego. Chłopak leżał teraz w białym T-shirtcie z dużą krwawą plamą zjeżdżającą do pasa. Nie było mu zimno, bo noc była naprawdę ciepła.

– Niezły jest – zarechotał Phil – jako jedyny przeżył.

– Tak i to mnie martwi. – zasępiła się Lisa. Była coraz bardziej sceptyczna co do niewinności Andy'iego. Może to Rose go tak załatwiła, broniąc się przed uduszeniem? W końcu kiedy znaleźli ich oboje w łazience dziewczyn Andy trzymał rękę na szyi Rose, co wyglądało wystarczająco jednoznacznie by wysnuć podejrzenia.

Kiedy o tym rozmyślała, Glan leżał z zamkniętymi oczami, nabrał powietrza do ust i prawie się nim udławił.

– Ej, ocknął się! – zawołała Judy.

Wszyscy, którzy udali się za kadrową na stołówkę tłoczyli się teraz wokół Andy'iego. No wszyscy prócz Grega i Phila, którzy siedzieli przy wydawce i popalali zioło.

– Dajcie mu trochę powietrza – zażądała Lisa odpychając wszystkich od stołu, a samemu stając tak by Andy zobaczył jaka jest wściekła – Co żeś zrobił Rose!?

– Gdzie ona? – odpowiedział pytaniem Andy. Głos miał słaby, bardzo słaby. Spróbował podnieść się na łokciach – bez skutecznie. Był przypięty do stołu niewidzialnymi łańcuchami.

– Leży nie przytomna. – starsza siostra wskazała chłopakowi sąsiedni stół, równie długi co ten Andy'iego. Leżała na nim nieprzytomna dziewczyna w brązowym bezrękawniku.

– Żyje? – ten gnojek powiedział to tak słabo, że Lisa musiała się pochylić.

– Żyje… – Lisa chciała jeszcze dodać że jest nie przytomna, ale ten dupek – Glan jej przerwał.

– To dobrze – Andy rozpromienił się po czym zemdlał.

 

 

Chwilę po tym jak Andy stracił przytomność ocknęła się Rose. Przez chwilę zastanawiała się, gdzie jest po czym w głowie zahuczało jej od uderzenia o ścianę. Pamiętała każdy szczegół z heroicznej walki Andy'iego do czasu kiedy nie padła.

– Lisa!

Jej siostra znalazła się natychmiast przed oczami dziewczyny. Najwidoczniej siedziała przy niej cały czas czekając, aż się Rose obudzi.

– Słucham. – Lisa była bardzo zdenerwowana.

– Co z Andym?

– Nie wytrzymam! – wybuchnęła starsza siostra. – Jedno pyta o drugiego, a kto mi w końcu wyjaśni co tu się stało? – zobaczyła łzy w oczach Rose i zaraz się uspokoiła. – leży obok jest nieco zadrapany… Ty mu to zrobiłaś?

– Nieco zadrapany? Ja pierdole! On jest rozryty jak ziemia po spulchnianiu! – zakwiczał Phil i obaj z Gregiem najpierw wydali z siebie głośne „Ooo!", a potem wybuchli śmiechem.

– Nie to nie ja. Zaatakował nas ten gość z toporem. – Rose opowiedziała wszystko w najdrobniejszym szczególe do momentu, kiedy urwał jej się film. W trakcie opowiadania przysiadła się do stołu Judy z Thomasem słuchając dokładnie wszystkiego co mówi dziewczyna. Phil i Greg siedzieli w tym czasie na swoich miejscach pod wydawką i rechotali ze wszystkiego co zdołali ogarnąć. Szło im całkiem sprawnie, tak że pod koniec zaczęli trochę chrypieć. Kiedy Rose zbliżała się do końca obudził się Andy, zobaczył stojącą nad nim Samantę, była bardzo wystraszona, wręcz przerażona. Andy słuchał nie przerywając dziewczynie, dopiero kiedy Rose zakończyła, a jej słuchacze oswoili się z każdym wypowiedzianym słowem spytał wskazując na Grega i Phila:

– Co im?

Samanta podskoczyła na ławce, widocznie nawet nie zauważyła, kiedy Glan się obudził.

– Zjarali się idioci. – machnęła ręką Lisa.

– Spróbujesz już nie odlecieć? – zapytał Thomas ciągnięty przez Judy w stronę Andy'iego. Teraz uwaga wszystkich będących ciałem, a przede wszystkim duchem na stołówce padła na chłopaka z czarną łatą na lewym barku. Banderze domowej roboty nieco przesiąkły, ale nie było jeszcze najgorzej.

– Tak. Znaczy postaram się.

– Dobrze, wiesz na czym skończyła Rose. Dokończ tę część.

Andy zamknął oczy i zaczął opowiadać, a kiedy skończył pierwsza odezwała się Lisa.

– Chcesz nam powiedzieć, że to Lester jest mordercą?

Glan przytaknął, czuł się jak idiota. Lester objawiał czasem nadpobudliwość i lubił pokazywać na innych jaki jest silny i sprawny w boju. W końcu ćwiczył dobre siedem lat Muay Thai czy coś takiego. No, ale to był Lester? On na pewno nikogo by nie zabił. Andy mógłby za to ręczyć, aż do dzisiaj…

– To nie do końca on sam, raczej ktoś w jego skórze. Przedstawił się jako James Marwell. – kto normalny uwierzy w takie bzdury, myślał Andy.

– A może James Marshall, co? – spytał Greg lekko zezując, a kiedy cztery pary oczy spoczęło na nim dodał. – No co? Nie słyszeliście tej historii?

– Ja słyszałem! – wyskoczył z ręką do góry Phil udając przedszkolaka. – Dwadzieścia, albo nie. Trzydzieści lat temu żył sobie tutaj jeden oboźny, który wszystkich pozabijał. Ot tak, dla zabawy!

– Bredzi. – skwitował Thomas.

– Nie, mi też się coś przypomina – powiedziała Judy – Ostatnim razem, kiedy tu byłam Szef nam opowiedział pewną historię. Myślałam, że chce nas tylko nastraszyć – wiecie dzieciaki nocą przy ognisku, aż żal, żeby miały zmarnować całą noc na spokojny sen. Niech poczują dreszczyk – ale zapamiętałam ją dokładnie. Wiecie, był to mój pierwszy obóz wszystko się wtedy wydawało takie nie zwykłe. – dziewczyna uśmiechnęła się smutno – Na długo przed tym, jak Szef objął tu stanowisko oboźnego, pieczę nad tą stanicą sprawował J. Marshall. Pewnego razu facetowi odbiło, pokłócił się z jakimś komendantem skądś tam, mniejsza o to… Kiedy wszyscy poszli spać James spił się, żeby zagłuszyć swoje sumienie i pozabijał wszystkich. Teraz do miasta są tylko trzy kilometry, kiedyś było ich ponad dziesięć. Podobno tory kolejowe na tej trasie położono dopiero rok po tej masakrze, którą przeżył jedynie mały chłopiec.

– Przecież na wiadukcie była data powstania tej linii torów. Wielkimi literami tysiąc dziewięćsetny rok – wtrącił Thomas. – To na pewno nie jest trzydzieści lat…

– Wolisz słuchać tych ćpunów, czy mnie? – powiedziała Judy niezadowolona, że ktoś jej przerywa – Podobno ten chłopiec go pokonał, a kiedy Marshall konał dzieciak rzucił na niego klątwę.

– Mój ród będzie tu żyć po wsze czasy! Jeśli się jeszcze kiedyś pojawisz zniszczymy cię! Rzucam na ciebie klątwę. Idź do piekła! – Phil zaczął udawać chłopca z opowieści, a Greg konającego Jamesa Marshalla. Kiedy Greg skonał obaj znów zanieśli się śmiechem.

– Czyli jedyne co musimy zrobić to odnaleźć następce tego dzieciaka. – powiedziała Samanta czując nadzieję po raz pierwszy od kiedy znalazła zwłoki Knypka.

– Niestety, to nie będzie takie łatwe. – powiedział Thomas, jego pociągłą twarz zdobił teraz ten sam grymas co przy piciu soku z cytryny, który przyrządzał jego ojciec, gdy chłopak był przeziębiony. Cośmy najlepszego zrobili?

– Dlaczego? – spytały równocześnie dziewczęta.

– Bo jedynym potomkiem tamtego chłopca był facet, który dziś zginął. – odpowiedział Andy czując jak rośnie mu gula w gardle.

– Skąd wiesz, przecież… – zaczęła Samanta. Miała nadzieję i chciała ją zatrzymać w sercu jak najdłużej. Było to takie przyjemne. Ta myśl – przeżyjemy.

– Ha! Andy go zabił! – wykrzyczał Greg podchodząc do stołu, na którym leżał ranny chłopak. – Człowieku, myślałem, że to ty jesteś tym skurwielem z toporem… Zresztą nie tylko ja – kilka osób, w tym Lisa, zwiesiło głowy czerwieniąc się jak burak – ale okazałeś się kimś o wiele gorszym! Zabiłeś dziadka, który miał nas wyciągnąć z tego gówna. Dzięki kurw…!

– Zamknij się! – weszła mu w słowo Rose ściskając rękę Andy'iego. Była zła, ba! Wściekła jak nigdy! – Wybawcą nazywasz człowieka, który zastrzelił Dylana?! Gdyby nie Andy sam byś już leżał z dziurą w miejscu, gdzie zazwyczaj ma się mózg! Widać ciebie to nie dotyczy, więc miał byś tylko osrane gacie i dziurę w główce. Gdyby nie Andy sama bym już leżała martwa. Sami musimy znaleźć sposób na pozbycie się tego czegoś, a kłótnia na pewno nie jest dobrym rozwiązaniem. Więc zamknij mordę i spierdalaj!

Litania do miłosierdzia Grega została wypowiedziana na jednym dechu i dziewczyna pod koniec była już trochę czerwona. Coś co przed chwilą ścisnęła w ręce było teraz kupką zgniecionych kości należących do dłoni Andy'iego. Dziewczyna miała ogromną siłę, a co najważniejsze potrafiła przemówić do rozsądku. Nawet Phil zaczął się uspokajać.

 

 

James Marshall był z siebie zadowolony. Do świtu zostały jakieś trzy godziny – na rybach czas szybko płynie, jak mawiał w poprzednim życiu – do tego czasu, wszystkie dzieciaki będą martwe.

Nim rozpoczął swą grę powyłączał prąd w całym ośrodku. Od jego śmierci niewiele się tutaj zmieniło, a i wszystkie wyłączniki były wciąż w tym samym miejscu. Prócz tego osobnego do łazienki, potrzebnego do ogrzewania bojlerów na wodę. Instalacja nie działała za dobrze i często dzieciaki skarżyły się, że kopie je prąd, kiedy dotykają baterii prysznicowej. Dowiedział się o tym od Lastera, czy Lestera…

Teraz wszędzie panowała ciemność, nawet z łazienkami się uporał na wszelki wypadek rozbijając żarówki. Jedynym źródłem światła był księżyc. Jego pełna tarcza mogła popsuć nieco szyki Marshalla, ale nie przeszkadzało mu to. Jego myśli były zajęte teraz czymś innym. Ciało, w którym się znalazł wydawało się dla niego idealne. Szybkie i silne. Jednak mózg nie pracował tak jak powinien. Chodzi o to, że w ogóle pracował. Kiedy duch tego Lestera wyszedł ze swojej skóry mózg powinien przestać pracować po kilku sekundach, a tu się stało coś zupełnie innego. James pamiętał to co pamiętało ciało, w którym się znajdował. To za dużo, jak na jednego ducha. W pewnym momencie wspomnienia zaczęły mu się mieszać. Pamięć tego idioty, z pamięcią Jamesa. Czyli coś zupełnie innego, oddalonego o lata świetlne próbowało ze sobą współgrać. – Iron Maiden. Co to jest? Do kurwy nędzy! Jedyne co przyszło Marshallowi do głowy to maszyna do tortur używana wieki temu w Anglii. Żelazna Dziewica, tak ją nazywano. – Na szczęście udało się Jamesowi uśpić umysł ciała. Teraz sterczał mu z ucha długi szpikulec, który powinien być wbity w ziemię i pilnować, żeby namiot się nie zawalił. Jakie to szczęście, kiedy nie odczuwa się bólu. – myślał Mashall – Najlepsze co go kurwa po śmierci spotkało! Teraz nic go nie powstrzyma przed osiągnięciem celu. James Marshall już nigdy nie pojawi się w piekle, zamiast niego będzie tam odsiadywał dożywocie były właściciel tego ciała. Chłopak miał pecha, mówi się trudno. – Idąc do więzienia człowiek ma dwa wyjścia, albo się pogrąży i szybko umrze w jeden z miliona sposobów, albo się dostosuje do otoczenia pełnego ćpunów, gwałcicieli i morderców. W piekle jest gorzej. Nie masz tam wyjścia ewakuacyjnego o nazwie „śmierć" (bo dokąd?), możesz co najwyżej stać się taki jak pozostali odsiadujący dożywocie lub stracić resztkę człowieczeństwa przestając myśleć jak człowiek. Co w rezultacie wychodzi na to samo. Jednak, Jamesowi udało się stamtąd uciec…

– Do świtu zginiecie, dzięki czemu ja będę żył wiecznie. – powiedział mężczyzna uśmiechając się do siebie.

 

 

Lisa postawiła wszystkich na nogi. Ciążyła na niej duża odpowiedzialność, chyba nawet nie zdawała sobie sprawy jak OGROMNA, ale że lubiła dowodzić nie przeszkadzało jej to zanadto. No, poza tymi motylami, które zaroiły się jej w żołądku i latały po wszystkich zakamarkach jej brzucha. Uznała, że powinni pójść do kwatery Szefa i jeśli go naprawdę nie ma, to poszukać czegoś na temat wydarzeń sprzed ponad stu lat. Adam „Szef" Smith, od jakiś sześciu lat oboźny tej stanicy był dość niechlujny, obojętnie jaką miał na sobie koszulkę, pod koniec dnia zawsze było widać co robił. Jadł pączka – lukier i dżem. Obiad – sos. Grał w piłkę – trawa. Smarował swój jedyny środek lokomocji – antyczny rower – czarny glut. Itd. Szef był znany chyba przez każdą osobę w mieście. Kiedy szedł ulicą zawsze było widać najpierw jego dorodny mięsień piwny, następnie długie dredy, a dopiero na końcu resztę brodatej postaci uśmiechniętej od ucha do ucha. Grupa Lisy weszła schodami prowadzącymi wzdłuż stołówki na drugie piętro. Drzwi na szczęście były otwarte.

– Rose, weź Samantę i Andy'iego i zobaczcie co jest w lewym skrzydle. Judy i Thomas idźcie na prawo, a ja, Phil i Greg powęszymy tutaj. Zbieramy się za trzydzieści minut w tym miejscu.

 

 

Thomas i Judy weszli do ciemnego pokoju z zapalonymi latarkami. W kącie pomieszczenia stała perkusja, niedaleko niej dwie gitary i bas. Ściany pomieszcenia obklejone były plakatami z zespołami. Gdyby nie Marshall, Thomas na pewno po podziwiałby pomieszczenie przez dłuższy czas, bo z tego co zauważył Szef miał limitowany plakat Black Sabbath warty fortunę, kilka zespołów reggae'owych, Thin Linzzy i wiele innych cudów, których słuchał od dawna! Coś jednak zakuło chłopaka w plecy i zanim dotknął pierwszej półki szafki sięgającej niewysokiego sufitu poleciał do tyłu lądując nieprzytomny na bębnach.

– Co się stało?! – usłyszała Judy z sąsiedniego pokoju. Tym razem to coś trzymało ją za usta nie pozwalając odpowiedzieć. Najgorsze było to, że dziewczyna wiedziała co, a raczej kto ją trzyma.

– Nic takiego. Judy potknęła się o perkusje! – odpowiedział Marshall zmieniając barwę głosu by brzmiała, jak leżącego za nim chłopaka. Cholera, nawet całkiem dobrze wyszło! Usłyszał tylko odgłos zachwytu ze strony wciąż przyćpanej dwójki chłopaków. Zmusił dziewczynę by otworzyła usta, ostrzegając ją, że jeśli tylko piśnie Thomas zginie na jej oczach. James chwycił Judy za język i wyrwał go, chciał go wrzucić do lodówki w razie gdyby tamci nagle zgłodnieli, ale wpadł na lepszy pomysł. James ogłuszył dziewczynę ciosem w tył głowy – teraz dopiero się zacznie.

 

 

Lisa zaczęła przeszukiwać biurko Szefa. W przeciwieństwie do blatu, na którym ledwo było widać lampkę spod piętrzącej się góry opakowań po marsie, lejsach i innych słodyczach, w szufladzie był względny porządek – jeśli można tak powiedzieć o dokumentach robiących za zakładki dla kolorowych czasopism z biustownymi blondynkami. W tym czasie Phil i Greg przeszukali niewielką biblioteczkę przetrzepując każdą książkę pokolei i odkładając ją na kupkę. Nagle usłyszeli jakiś hałas z pokoju dla najlepszej pary tego obozu. Papużki nierozłączki – pomyślała Lisa – gdyby mogli nie rozstawaliby się nawet na sekundę. Niestety nawet Thomasa i Judy obowiązywała cisza nocna. Właściwie tylko formalnie. W praktyce kończyło się na tym, że spacerowali nocą po lesie, albo zaszywali się w jakimś kącie robiąc to co zazwyczaj robią zakochani. Koleżanki z namiotu dziewczyny (w tym najlepsza przyjaciółka Judy – Marion) były trochę złe na dziewczynę, że nie spędza z nimi tyle czasu co kiedyś. Choć mimo wszystko potrafiły okazać wyrozumiałość Judy. Same przecież też bywały nie raz zakochane. To normalne kiedy się dorasta, tak bynajmniej tłumaczą to rodzice. Lisa pociągnęła za klamkę drzwi, za którymi byli Judy i Thomas. Ach pewnie nic się nie stało, pomyślała dziewczyna. Dla pewności spytała tylko Thomasa czy na pewno wszystko w porządku. Okazało się, że jest w jak najlepszym. Głos Thomasa był nieco dziwny, ale pewnie powstrzymywał śmiech. Lisa wróciła do poszukiwania dokumentów. Chciała pomóc swoim dwóm towarzyszom, którym robota jak zwykle nie szła najlepiej i zaczęli budować z książek coś na kształt fortecy obronnej. W pewnym momencie Lisa przystanęła, zrobiła dwa kroki w tył i znów przystanęła. Deski pod jej stopami skrzypiały bardziej niż w innych miejscach, a na dodatek wydawało się Lisie że w ogóle nie są przybite.

– Chłopaki podnieście te deski – powiedziała Lisa.

Phil i Greg spojrzeli na siebie jak by chcieli powiedzieć „ona jest jakaś pojebana", ale wykonali polecenie. Znaleźli skrzynkę, a w niej aktówki opisane imieniem i nazwiskiem byłych oboźnych. Od czasów założęnia tej stanicy, czyli od 1879 roku. Odszukali aktówki JAMES'a MARSHALL'a . Mieli to czego szukali. Jednak zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć usłyszeli huk.

 

-Dzięki że się za mną wstawiłaś. – powiedział jakby od niechcenia Andy. Całe ramie go piekło, ale starał się nie okazywać słabości.

– Nie ma za co. Myślę, że też byś to zrobił na moim miejscu. – dziewczyna puściła oko do Glana przechodząc z wąskiej sypialni do jeszcze ciaśniejszej łazienki.

Samanta się nie odzywała. Szperała pod łóżkiem w poszukiwaniu kartonu po butach z dokumentami. Sądząc po tym syfie, tylko w czymś takim Szef mógłby trzymać rzeczy, od których zależeć może ludzkie życie. Zamiast pudełka znalazła coś ciekawszego. Glocka nabitego i gotowego do wystrzału. Wsadziła go za pasek spodni i szukała dalej. W tych ciemnościach nikt nic nie zauważy, a ona będzie przygotowana na skurwiela z toporem. Kiedy stąd wyjdziemy MOŻE pochwalę się zdobyczą Lisie, ale NA PEWNO nikomu go nie odda.

– Fuj! – wyszczerzył się Andy – zobaczcie co znalazłem!

Na czubku latarki Glana wysiała zużyta prezerwatywa. Pozostałość po nocy pełnej ochów i achów, którą Szef zawdzięczał swojej narzeczonej. Dziewczyny (Rose wystawiła głowę zza futryny łazienki) spojrzały z politowaniem na Andy'iego i kondoma upolowanego na snopie światła. Chłopak wyglądał jak człowiek pierwotny ze swoją zdobyczą – w tym przypadku skórą węża. Australopitek pooglądał jeszcze chwilę swoją zdobycz po czym uznał, że nie przyda mu się do niczego i rzucił ją za siebie. Prezerwatywa przykleiła się do okna, chwilę przy nim po wisiała i upadła na deski przybite do podłogi. Andy już zajął się czymś innym, podobnie jak Rose obmacująca ściany w łazience. Samanta w ciąż była wpatrzona w okno, bo zanim na balkonie powiewała czarna peleryna. Dziewczyna wyjęła broń zza paska i zanim uderzyła jej do głowy pierwsza myśl wyładowała ponad połowę magazynka w niczego nie spodziewający się cień tuż nad głową Andy'iego. Sekundę później do pokoju wparowała Lisa z Philem i Gregiem. Andy i Rose patrzeli oniemieli na Samantę, pozostali tylko się do nich dołączyli. Samanta z rozdziawionymi ustami wskazała swój cel. Phil otworzył drzwi balkonu i obejrzał z bliska ofiarę dziewczyny.

– Ja pierdole – powiedział chłopak wracając do środka – nie uwierzycie.

Na kilkunastu grubych żyłkach przyczepiona była Judy do komina na dachu budynku. Marshall narzucił na nią swoją pelerynę – niewielka opłata za taki ubaw – Dziewczyna nie mogła krzyczeć, bo morderca wsadził jej żabę do ust i zakleił taśmą izolacyjną. Rolą żaby było sprawienie, by Judy zaczęła się szarpać. Udało się. Dziewczyna nie cierpiała długo. Zmarła od czterech kul, które przebiły jej płuca. Ostatnią rzeczą o jakiej myślała był zapach jej ukochanego, uwielbiała go.

– Samanta, nie! – krzyknęła Rose za plecami dziewczyny przykładającej sobie broń do ust.

Jeśli byście ją spytali, czego żałowała w życiu, na pewno w czołówce znalazłby się jej sposób życia. Nazwała by to puszczaniem się. Zbyt wcześnie poznała rozkosz czerpaną z seksu. Przez co była często sponiewierana przez rówieśników. Z tego powodu miewała dość częste myśli samobójcze. Po tym co zrobiła przed kilkoma sekundami wiedziała, że już dłużej nie utrzyma ciężaru własnego życia. To koniec. Pociągnęła za spust.

– Szlag! – wrzeszczał Phil. Czuł jak oblepiają go kawałki mózgu i czaszki dziewczyny. Na kimś zawisło kilka włosów Samanty, przyczepionych do skóry, nie widział na kim.

– Dlaczego pozwoliliście jej, żeby trzymała przy sobie spluwę! – powiedziała Lisa schylając się po broń. Panie świeć, kurwa, nad jej duszą!

– Nie wiedziałem, że ma coś takiego! – po raz kolejny tego wieczoru Andy'iemu zbierało się na wymioty. Zresztą nie tylko jemu, wszystkim żywym w tym pokoju robiło się niedobrze, kiedy ścierali kawałki koleżanki ze swoich bluz, koszul i spodni. Widzieć morze krwi to jedno, ale być upaćkanym od jakiegoś różowego mięsa, które jeszcze przed chwilą żyło to zupełnie co innego.

– Ja tak samo. – usprawiedliwiła się Rose, w czasie wystrzału była najbliżej koleżanki i to na nią poleciało najwięcej tego wszystkiego co siedzi w ludzkiej głowie. – Musiała to znaleźć pod łóżkiem, nigdzie indziej nie szukała.

– Sprawdźcie czy nie ma tam więcej naboi. – powiedziała Lisa sprawdzając magazynek. Ręce jej się trzęsły jak osika.

Nikt z obecnych w tym pokoju nie przypuszczał, że Samanta będzie kiedykolwiek zdolna popełnić samobójstwo. Ta dziewczyna była zbyt dumna ze swojego ciała, nieraz eksponowanego z pełną czcią i powagą.

Żadna z osób obecnych w chwili wystrzału nie znała też całej prawdy o dziewczynie. Była małomówna i właściwie od pierwszego dnia, kiedy pojawiła się na zbiórce uznano ją za snobkę. Tak naprawdę miała problemy z własną samooceną. Uważała się za coś jednorazowego użytku i za taką też zaczynali ją postrzegać ludzie po kilku tygodniach znajomości, kiedy zaczynała się przed nimi otwierać. W głębi duszy wiedziała, że to nie jest prawda. Gdy miała trzynaście lat jej eks skrzywdził dziewczynę na jej własne życzenie. – on miał wtedy szesnaście lat, testosteron w nim buzował. – Rzecz jasna oboje wtedy nie uważali, że to co robią to coś strasznego. Wszyscy to robili, tłumaczyli sobie nawzajem. Jednak zapomnieli, że najpierw trzeba do tego dojrzeć…

– Znalazłem całe pudełko. – powiedział Phil podnosząc się z podłogi. Jedną ręką zatykał sobie nos. Zwieracze dzi

Koniec

Komentarze

sry za małe zamieszanie, ale to mój pierwszy raz tutaj ;P

Porażające.

w jakim sensie??

Jedynym możliwym.
Niestety nie jest to typ twórczości, na temat którego mogę się wypowaidać, więc się nie wypowiadam.

Nowa Fantastyka