- Opowiadanie: ArS_ - Cienie Salaris Rozdział II

Cienie Salaris Rozdział II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cienie Salaris Rozdział II

Gdy nadejdzie wyrok śmierci
Z nas samych wydany ręki
Owoc naszego zniszczenia
Otworzy nam bramy zbawienia
– z księgi Stwórcy

 

Rozdział II

Gelert siedział nad dzieckiem i myślał. Byli teraz w karczmie. Co prawda mieli pewne problemy z wyjaśnieniem karczmarce dlaczego chcą wnieść tak dziwny „pakunek" tylnim wejściem, lecz mimo wszystko udało się… miał taką nadzieję. Zarein nadal uspokajała gospodynię, dlatego miał chwilę spokoju. Siedział na stołku, nie rozglądając się po małym pokoiku, który dostali. Z ledwością mieściły się w nim dwa łóżka. Proste, nie ozdobione niczym ściany, były czyste tak jak i całe pomieszczenie, ale nie były domem. „Z resztą" – pomyślał – „ja już nie mam domu, czyż nie?". Odtrącił tę myśl miał teraz inny problem. Spojrzał jeszcze raz na twarz dziecka leżącego przed nim na łóżku.

Widział dokładnie jego rysy. Lecz bardziej niż one fascynowała go sieć niebieskich nitek które obiegały całe ciało malutkiej postaci. „Skąd się tu wziął? Musiał nieźle zmarznąć." Faktycznie postać była zziębnięta i mimo, że nieprzytomna, instynktownie przytulała się do puchowej kołdry którą ją okryto. Była drobnej budowy, wydawała się krucha, jakby można ją było złamać tylko samym dotykiem. Owalna, szczupła twarzyczka z której nie dało się wyczytać jakiej płci jest owo dziecko była teraz przytulona do poduszki.

 

Drzwi otworzyły się szybko, robiąc przy tym sporą ilość hałasu. W ułamek sekundy później czyjaś dłoń, jakby opamiętując się, złapała je, nim uderzyły w ścianę. W przejściu, niepewnie trzymając klamkę stała Zarein. Dopiero po chwili weszła i zamknęła za sobą, już cicho, drzwi. Podeszła do zupełnie nie reagującego na nią Smoka. Zajrzała mu przez ramię. Na jej twarzy wykwitł wyraz zdziwienia i przerażenia za razem. Usiadła na krześle obok.

– Co… Kim… on jest? – ciężko składała zdania.

– Alari. – chwila przerwy – Jest Alari.

– Myślałam, że oni istnieją tylko w legendach… – wyraz zszokowania pojawił się na jej twarzy.

– Żyli kiedyś na Taurynie, ale ludzie bardzo się starali żeby o nich zapomnieć.

– Więc co on tu robi?

– Najwyraźniej nie wszystkich zniszczyliśmy.

– Właśnie… legendy mówią, że byli źli i podstępni, że sprowadzali nieszczęścia i choroby…

– Nasze legendy. – wymruczał bardziej niż powiedział.

– Co mówisz?

– To nasze legendy. Wiesz jacy byli naprawdę? – w powietrzu zawisła cisza – Z resztą skąd masz wiedzieć. Sam niewiele wiedziałem na ten temat… do czasu. Ich jedynym grzechem było to że potrafili przepowiedzieć przyszłość i to, że chcieli nam pomóc, że ostrzegali przed nadejściem Cieni. A my w swej dumie odrzuciliśmy ich rady. I nadszedł Cień. Wtedy to ich oskarżono o najazd upiorów. Ścigano Alari i mordowano ich, bez litości, bez zastanowienia, bez różnicy dorosły czy dziecko. Chciano ich zniszczyć. I prawie się udało. Prawie…

Mała postać nerwowo poruszyła się na łóżku, jakby jakąś częścią swej pamięci gatunkowej wspominając te czasy, strachu, łez i bólu. Nerwowo szarpnęła się przyciskając do siebie kołdrę. Promienie wschodzącego słońca tańczyły na jej twarzy. Po której teraz przebiegły nerwowe skurcze, jak fale boleści gdy ktoś w staw bólu wrzuci kamień wspomnień. Trwało to tylko chwilę, potem jej malutka twarzyczka wypogodziła się.

– Dobrze… – niepewnie zaczęła Zarein – Trzeba mu kupić jakieś ubrania. Pójdę to załatwić. Kupie mu… – na chwilę zamilkła – bo to on prawda?

Gelert uśmiechnął się, a jego oczy błysnęły wesołością, która już dawno w nich nie gościła.

– W pewnym sensie. – jego ton głosu przybrał barwę idealną na jakiś wykład – Oni nie są tacy jak my. Są… – szukał słowa – kompletni, jeśli wiesz o czym mówię. – Pomimo tonu głosu, na jego wargach tańczył uśmieszek niegrzecznego chłopca, który właśnie ma ochotę coś zbroić.

– Co przez to rozumiesz? – spytała mocno zdziwiona.

– U nich nie ma kobiet, ani mężczyzn, po prostu jest się Alari i tyle.

– Chcesz powiedzieć że oni… – kiwnął potakująco głową – Więc jak oni… no wiesz…

– Nie myśl za dużo. Sądzę że po prostu przychodzi odpowiedni czas i tyle. No idź… I kup te ubrania.

Jego oczy błyszczały jeszcze rozbawieniem gdy wychodziła z niepewną miną. Lecz po chwili iskierki w nich zgasły by być może już nigdy się nie rozpalić. Spojrzał na Alari. To nie prawda, że przynoszą nieszczęście. Jeden starczył aby wlać w bolące serce Smoka radość. Jeden i nawet nic nie zrobił. Przyglądał mu się i myślał. Doprawdy, magiczny lud.

 

Mdławe światło poranka powoli zaczęło wlewać się pod powieki Alari. Szum we własnej głowie, którego był świadkiem zdawał się zakłócać wszystko dookoła. Powoli uchylił powieki. Świat wirował, kolory tańczyły, najpierw zlewając się w jeden, potem przechodząc w drugi. Wydał z siebie ciche westchnienie…

Zapewne niegdyś potężna, lecz teraz wymizerowana i lekko przygarbiona postać Gelerta obróciła się gwałtownie w jego stronę, jakby wyrwana z transu. Twarz przysunęła się bliżej, lustrując chłopca.

– Jak się czujesz? Wszystko w porządku? – pytał zaniepokojony Smok – Co tu robisz?

– Czuję się dobrze, proszę pana. Tylko wszystko wydaje mi się kręcić. A przysłał mnie Weldorn, podobno jest pan jego przyjacielem. – Gelert zmarszczył brwi przysłuchując się tej odpowiedzi i zastanawiając się co te słowa znaczą dla niego.

– Czy mogę zatem wiedzieć: po co cię przysłano?

– On powiedział, że pan się mną zaopiekuje.

– Weldorn nie może się tobą zająć? – głos maga zdawał się przedstawiać bezgraniczne zdziwienie.

– Tego nie powiedział, mówił tylko, że pan się mną zajmie. – odpowiedział mu spokojny, idealnie opanowany głos na oko około dziesięcioletniego dziecka.

– A co ja mogę ci takiego dać?

– Nie wiem proszę pana.

– Pomyślmy. – twarz Gelerta stała się plątaniną sieci zmarszczek, tak skomplikowaną jak drogi myśli, które teraz snuł. – Nie możesz tu zostać… – głos powoli cichł – Musimy wyjechać… – znów przerwa – Dziwne zrządzenie… – potem znów – Nie mam wyboru… Cholerny dług! Muszę go spłacić…

Tak myśląc, krążył po pokoju. Jakby w tym marszu szukając odpowiedzi. Jakby pomiędzy jedną, a drugą ścianą miał znaleźć rozwiązanie. Krążył tak jeszcze przez długą chwilę, w tym czasie Alari leżał na łóżku w bezruchu, wyczerpany nocnym wysiłkiem i zimnem którego doświadczył.

– Dobrze – zaczął powoli Gelert – Nie możesz tu zostać. Ludzie łatwo zapominają, ale na pewno są tu tacy, którym coś jeszcze się przypomni na twój widok, a to na pewno nie przyniesie nic dobrego. – przerwał na chwilę – Na razie pojedziesz ze mną. Powinno mi się udać gdzieś cię bezpiecznie umieścić. Rozumiesz?

– Rozumiem, proszę pana.

– I skończ z tym panem. – stwierdził zirytowany– Jestem Gelert. A tak w ogóle ile ty masz lat?

– Skoro prosisz Gelercie, tak cię będę nazywał. A mam sto jedenaście lat.

– Ile? – zdziwił się Gelert ostatnio bywał często zdziwiony, zdecydowanie zbyt często. Nie lubił tego.

– Sto jedenaście, proszę pan… – zamilkł zakłopotany, pochylił główkę – przepraszam, Gelercie. Czy jest w tym coś niezwykłego?

– Nic, poza tym, że ja mam niecałe trzydzieści.

– Rozumiem. Nasze rasy trochę się różnią. – stwierdził rzeczowo chłopiec. W jego głosie znów słychać było dawną pewność.

– Ładne mi trochę. Wiedziałem, że jesteście długowieczni, ale nie myślałem, że aż tak. Kiedy osiągacie dojrzałość?

– Musiałbym żyć jeszcze raz tyle.

– Trochę długo. – tak, ostatnio bywał zdziwiony zdecydowanie zbyt często – Jak ty się w ogóle nazywasz?

– Mam na imię Arion.

– Zatem przygotuj się do drogi Arionie. – musiał zmienić temat na bardziej przyziemny – Niedługo wyruszamy.

– Czy mogę spytać gdzie jedziemy, Gelercie?

– Do Marthi, mój mały przyjacielu. Do Marthi…

Koniec
Nowa Fantastyka