- Opowiadanie: ArS_ - Cienie Salaris Rozdział I

Cienie Salaris Rozdział I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cienie Salaris Rozdział I

Gdy nadejdzie wyrok śmierci
Z nas samych wydany ręki
Owoc naszego zniszczenia
Otworzy nam bramy zbawienia
– z księgi Stwórcy

 

Rozdział I

Drzwi karczmy „Pod Łbem Gryfa" ustąpiły z hukiem, otwierając drogę zimnu i śniegowi. Większość ludzi nawet nie obejrzała się w ich stronę. Lecz on patrzył. Miał wyraźne cele. Ważne cele. Na razie jednak tylko czekał, czekał i obserwował. Był cierpliwy. Jego imieniem było Obserwator. Jednym z jego wielu imion.

Fala zimna i śniegu uderzyła niczym pięść rozgniewanego Stwórcy, wrzucając do środka zdyszaną postać. Wędrowiec zamknął drzwi, po czym ściągnął z głowy, obszyty skórą, hełm. Pukle ciemnych blond włosów spadły na ramiona.

 

„Kobieta!" – pomyślał Obserwator. „Ciekawe! Chociaż Marthianki są twarde, tego nie przewidziałem. Doprawdy ciekawe." Nim skończył swe rozważania kobieta wymieniła parę zdań z grubą i łysą osobą karczmarza i teraz rozglądała się, z zainteresowaniem po izbie.

 

Pomieszczenie nie było duże, raczej surowo urządzone, tylko ławy, stoły z nieheblowanego drewna i wąski bar. Na ścianach wisiały olejne lampki. Płomień tańczył w kominku. Światła lampek i płonących polan zlewały się tworząc migotliwe plamy światła, skaczące po całym pomieszczeniu, powodując, że sala była raczej słabo widoczna. Większość klienteli wolała taki stan rzeczy. Gwarantowało to dostateczną dozę prywatności, a w takim miejscu było to bardzo ważne.

Marthianka rozglądała się i z coraz większą odrazą studiowała kolejne brudne części tego lokalu. „Czy ktoś tu w ogóle sprząta?" – myśl przebiegła jej w głowie. „Nieważne" – takie problemy zostawiła za sobą. Teraz liczyło się coś innego. Patrzyła dalej. Karczma miała niski okopcony strop, na podłodze leżały brudne wióry którymi ją wysypano, lecz wzrok wojowniczki pomijał te części wnętrza, jakby nie chcąc się o nie zbrukać, skupiał się głównie na bywalcach tego przybytku upadku i zepsucia, niewiele zresztą lepszych od samego wnętrza. Ludzie o brutalnych twarzach, na których życie oznaczyło każdy ich niecny uczynek, każdą ich zbrodnie i występek, o oczach w których można ujrzeć tylko śmierć, jedyne czego byli pewni w swym życiu. Patrzyli teraz na nią nieufni, podejrzliwi, gotowi zerwać się w jej kierunku z byle jakiego powodu. To było widać: nie była stąd! Już za to, w oczach tych ludzi, powinna umrzeć.

Szukała jeszcze chwilę. Wreszcie jej oczy zapłonęły iskierkami radości. Znalazła.

 

Pewnym krokiem ruszyła w stronę stolika, przy którym, samotnie, pomimo dużej ilości wolnych miejsc wokół, siedział mężczyzna, odziany w czerń. Jakiś pijaczyna przeciął jej drogę. Wybełkotał jakieś słowa, zapewne przeprosiny, nie dbała o to. Pijak wytoczył się z gospody. Dwójka ciemno odzianych ludzi ruszyła za nim. Nie wróci już dziś do domu. Nie zauważyła tego, zbyt była pochłonięta mężczyzną w czerni.

Zdziwiła się lekko widząc wymizerowaną twarz o zapadniętych oczodołach, którą otaczały długie proste, czarne włosy. Gdy się zbliżyła jego ręka odruchowo powędrowała do laski opartej o ławę. Długa i prosta nie różniłaby się niczym od zwykłego podróżnego kija. Niczym, gdyby nie kryształ który błyszczał na jej końcu. Kryształ który był świadectwem, że mężczyzna ów jest członkiem zakonu Białych Smoków. „Dziwne" – zamyśliła się – „dlaczego nie ma na sobie oficjalnych białych szat Smoka? Pewnie to przez to miasto, woli się nie ujawniać, tu ich specjalnie nie lubią. Też coś! Ślepy by rozpoznał w nim Białego… i jeszcze ta laska…"

Para stalowoszarych oczu mężczyzny powędrowała w górę, taksując przybyłą. Miała na sobie ciężkie podróżne futro spod którego wyglądały brązowe spodnie i ciepła wełniana bluza, ubranie to, choć grube i tak w żadnej mierze nie mogło ukryć jej obfitych kształtów. Musiał przyznać: miłych dla oka. Jego rozbudzona ciekawość została jednak brutalnie zahamowana. Przy pasie zwisał miecz. Od razu zrozumiał.

Ręka czarnej postaci zwolniła uścisk na lasce a druga powędrowała do kielicha z winem. Srebrne runy którymi były obszyte jego rękawy zaiskrzyły się w świetle lamp. Upił łyk wina i znów podniósł wzrok. Jej owalna symetryczna twarz z nieco zbyt wydatnymi ustami i burzą blond loków, nachyliła się nad nim. Jej zielone oczy zajrzały głęboko w jego. A może na odwrót. Podobno, gdy patrzysz w otchłań, ona również patrzy w ciebie. Nagle odwróciła głowę. Próbowała się uspokoić.

– Witaj – wykrztusiła – „te oczy, te oczy, one… dlaczego one…?" – myśli galopowały w jej głowie, powoli uspokajała się, mężczyzna nie reagował, w końcu doszła do siebie – Witaj! – powtórzyła – nazywam się Zarein a ty pewnie jesteś… – urwała, przybysz powoli wstawał od stolika. – Co robisz?

– Nie – padła sucha, pozornie bezsensowna odpowiedź, chuda sylwetka maga zaczęła wysuwać się zza stolika.

– Co? – zdziwienie brzęczało w głosie kobiety – Co nie? O czym ty mówisz?

– Nie zrobię tego. Chcesz abym pomógł bronić twej wioski, prawda? – dokończył nie czekając na odpowiedź – Nie trudź się. Nie zrobię tego.

– Ale… mogę ci zapłacić.

– Mówiłem już: nie! Jesteś głucha dziewczyno? – powtórzył dobitniej.

Podniósł się i skinął w stronę barmana. Tamten, niski grubasek, najwyraźniej zrozumiał gest, bo tylko, ze smutną twarzą, dopisał coś do długiej listy.

– Wiem, że wasz protektorat nie obejmuje Marthi, ale ja naprawdę mogę ci zapłacić, opłaci ci się, obiecuje – karczmarz najwyraźniej przysłuchiwał się temu, bo jego twarz nieoczekiwanie poweselała.

– Nie – zabrzmiała sucha odpowiedź, twarz gospodarza, na powrót spochmurniała.

– Jesteś pewien, to dużo pieniędzy a poza tym coś jeszcze… salaris. – małe świńskie oczka postaci za barem rozbłysły radością.

Salaris, pierwotna materia, strumień życia, to dzięki niej magowie mogli czynić swą sztukę, i o niej właśnie myślała czarna postać. Wahała się, było to widać.

– No więc jak Gelercie? – kobiecy głos zabrzmiał pytaniem.

– Znasz moje imię? – zdziwił się – Z resztą nieważne. Wracając do sprawy. Nie sądzę. – walczył ze sobą– Nie. Na pewno, nie! – zdecydował, powoli zaczął otwierać drzwi do gospody – A ty… – wskazał na barmana, który miał wyraźną ochotę zniknięcia pod ziemią – nigdy więcej nie podsłuchuj moich rozmów.

– Ależ… ależ Smoku… oczywiście Smoku – jego głos odbił się tylko od zamykających się drzwi.

– Cholera – zaklęła Zarein, po czym wybiegła za Białym.

 

„Uparty… Tak długo, a on nadal się broni." Obserwator myślał, w tych parę sekund dużo się wydarzyło. „Ma silną wolę, to dobrze. Będzie jej potrzebował. Ona również, może nawet bardziej niż on. Będę musiał to przemyśleć ale najpierw…" – mimo wszystko miał nadzieję że to nie będzie konieczne.

 

Był środek nocy. Płatki śniegu tańczyły, niesione uderzeniami wiatru, niewiele robiąc sobie z jego wściekłości. Każde z jego okrutnych smagnięć było dla nich tylko kolejną okazją aby znów poderwać się do tańca. Bawiły się i goniły w owym szalonym korowodzie nie zważając ani na wąskie uliczki Ravion, ani na bliskie, ciasne, słabo oświetlane i ogrzewane mieszkanka biedoty, ani też jaśniejące w oddali pałace szlachty, nie widziały także maluczkich ludzi idących ulicami. Co raz tylko któreś z nich uderzone szczególnie silnym podmuchem wichru, leciało w dół z ogromną siłą i uderzało o twarz lub ubranie jakiejś postaci. Przyklejało się wtedy do niej i powoli, ogrzewane przez ciało jakiegoś człowieka, w tych ostatnich chwilach swego życia poznając to tajemnicze uczucie ciepła, które niewielu z jego braci dane jest poznać, konało.

Gelert starł z twarzy trochę śniegu, który ostatni poryw wichury tam zaniósł. Zamyślił się. Próbował być taki jak on. Zimny. Bez uczuć. Tak było łatwiej. Chciał zapomnieć. Chciał przestać czuć wyrzuty. Popatrzył na rękę. „Nie udało ci się pozostać zimnym przyjacielu." – pomyślał gdy woda powoli, ściekała mu pomiędzy palcami – „ale ja muszę wytrzymać. Muszę. To nie może się powtórzyć."

W dali przed nim powoli chwiejąc się, pod naporem podmuchów sunęła jakaś sylwetka. Była niewysoka, okryta poszarpanym płaszczem, który co rusz porywał wiatr, odsłaniając bose stopy postaci. Chwiejnie zbliżała się do Gelerta.

W końcu stanęła przed nim. Jej duże zielone oczy wyjrzały z okrągłej bladej twarzyczki, znajdującej się gdzieś na wysokości jego pasa. „To jeszcze chłopiec, co on tu robi? O tej porze? Może mieć z 10 lat. Zwariował?" – przemknęło przez myśl Smokowi.

– Gelert Smok? – zapytał cichy, a jednocześnie nad podziw stanowczy u takiego dziecka głos. Czarne, posklejane i mokre od śniegu włosy mierzwiły mu się na głowie i zasłaniały większość twarzy, ręce zaciskały się w rozpaczliwej próbie ocalenia resztek ciepła. Całym jego ubraniem był ów płaszcz i para zniszczonych spodni. Jednak mimo tego stał wyprostowany i rzekłbyś dumny niczym jakiś wielki bohater ze starych legend. Niczym sam Teutyr, pierwszy który ujarzmił smoka. Stał tak, a jego blade oczy patrzyły zażarcie w twarz Gelerta. Patrzyły i czekały.

– Tak – padło niezbyt zdecydowanie po niemiłosiernie długim czasie.

– Dobrze, szukałem pana… – cała postać chłopca zwiotczała, w sekundę po wypowiedzeniu tych słów i niczym zwiędły kwiat osunęła się na ręce zdziwionego Białego. Dopiero teraz dostrzegł, że …

– Cholera, czemu tak uciekasz, chciałam tylko… – głos Marthianki powoli cichł, gdy do niego podchodziła – Kto to? – powiedziała ledwie słyszalnym szeptem. Nachyliła się nad ramieniem Gelerta by zobaczyć postać którą trzymał. On jednak zasłonił ją szybko.

– Znasz jakieś bezpieczne miejsce?

– Zatrzymałam się w gospodzie niedaleko stąd, ale w lepszej dzielnicy. Wydawała się bezpie…

– Jest tam tylne wejście? – przerwał jej brutalnie.

– Chyba ta… – zatrzymała się zdziwiona tym co robi – Chwila! Czemu mam ci pomagać, skoro ty nie chcesz pomóc mi?

– O tym porozmawiamy później. – owinął postać chłopca w płaszcz – Teraz prowadź!

– Dobrze… – zgodziła się niepewna czy robi dobrze. Jednak, mimo wszystko zbliżało ją to do jej celu. Powoli ruszyła jedną z uliczek. – Chodź.

Ciemna postać podniosła się razem ze swym małym towarzyszem zawieszonym na ramionach i powoli ruszyła za Marthianką. Cała trójka zanurzyła się w labirynt małych i ciasnych uliczek. Z obu stron osaczeni przez zrujnowane trzy i cztero piętrowe budowle, które przypatrywały im się z wysoka swymi pustymi oczodołami, z których już dawno wybito źrenice. Patrzyły tak te stare wraki mieszkań, jakby podejrzliwie, w zamyśleniu i zdawały się zastanawiać jakie to skutki będzie miało owo spotkanie dla tych którzy śpią w ich wnętrzach. Ta chwila zamyślenia starczyła aby nieznajomi zniknęli w labiryncie miasta. Mała uliczka niedaleko „Łba Gryfa" została pusta. Lecz to co się zdarzyło zdawało się wywrzeć na nią jakiś tajemniczy wpływ. Zdawało się wywrzeć ów wpływ na wszystko dookoła, na całe miasto, może nawet na cały świat. Zaczęło się.

Koniec

Komentarze

Przeczytane. 3a, ale pod względem technicznym/konstrukcji zdań/ bardziej 2. 

Wąski bar - nie bar, a szynkwas...
...ruszyła w stronę stolika, przy którym, samotnie, pomimo dużej ilości wolnych miejsc wokół... - no samotnie, bo miejsc wokoło było od groma - to chyba jasne, po co "pomimo"?
Podobno, gdy patrzysz w otchłań, ona również patrzy w ciebie - z ręką na sercu, czytałeś "Tako rzecze Zaratustra", czy grałeś w Baldur's Gate?;) Ale nie wnikam, znowu mi ktoś napisze, że Mortycjana w złośliwości prześciguję...
Jesteś głucha, dziewczyno? - brak przecinka. Czytaj na głos, to pomaga z przecinkami.
Ogólnie - nie jest źle. Da się czytać, choć za klasyczną fantasy nie przepadam.
Stawiam 3. Wiem, że możesz nie być zadowolony - ale Twój tekst jest zwyczajnie "dostateczny".

- z ręką na sercu, czytałeś "Tako rzecze Zaratustra", czy grałeś w Baldur's Gate?;)

Nie przesadzajmy... zobaczyl na Demotywatorach. 

Ostatni akapit powala mnie na kolana. Wzniosłość, tajemniczość, zapowiedź czegoś niemożliwego do nazwania, ale na pewno straszliwego... Trzy noce bez snu gwarantowane.
Aha --- oczodoły, z których wyrwano źrenice. Nowatorskie pod każdym względem. Anatomicznym zwłaszcza.

Dziękuję za wszystkie komentarze. Ufam, że miały na celu konstruktywną krytykę.
To stary tekst, którego już sam nie potrafiłem ocenić, dlatego wrzuciłem go tutaj.

@Mortycjan: o jakim demotywatorze mowa, bo chyba nie widziałem, a chętnie zobaczę? 

Per saldo wszystkie komentarze, również, a może zwłaszcza, krytyczne, mają spełnić rolę krytyki konstruktywnej przez to, że wskazują, co czytelnicy uważają za niedociągnięcia.

Mortycjan, dobra ta twoja skala ocen :P Powinienieś zamieścić w Hyde Parku, coby ludziska nie mieli wątpliwości. Co do opka, to podłączam się do opinii poprzedników.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka