
Mówi się, że oczy to zwierciadło duszy. Patrząc w nie, można dostrzec prawdę o człowieku.
Jack założył więc swoje ulubione okulary przeciwsłoneczne, mimo że zapadł już zmrok. Jakiś głos za nim wołał; jednak zaraz ucichł, stłumiony narastającym dystansem. Mężczyzna zniknął w sztucznej ciemności miasta i sztucznej samotności w tłumie ludzi, którzy schodzili mu pospiesznie z drogi, patrząc na niego z niepokojem.
Czuł, jak jego powieki robią się ciężkie, oczy zmęczone, twarz tężeje w brzydkim grymasie, ruchy stają się zbyt szybkie i zamaszyste, a plecy zginają się w garb.
Jego gniew był jak popęd; wymagał zaspokojenia. Wszystko wokół stanowiło teraz tylko potencjalne obiekty do wyładowania frustracji. Im piękniejszy obiekt, tym większa satysfakcja z destrukcji. Kiedy zaczął postrzegać mijanych ludzi jako właśnie takie obiekty – a najbardziej działały na niego atrakcyjne kobiety – zdał sobie sprawę, że jest już z nim źle. Musiał uciekać, zakończyć to wszystko.
Wkrótce jego ruchy stały się wolniejsze. Wkraczając w tryb slow-motion, poczuł, jakby ołowiane atrapy zastąpiły mu ręce i nogi. Zmarszczone brwi uległy rozluźnieniu, a spod okularów po policzku popłynęła łza. Wściekły na siebie za ukazanie takiej słabości, Jack ponownie przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojego azylu.
Idąc ze spuszczoną głową i patrząc jedynie na mokry asfalt przed sobą, zobaczył w nim odbicia zimnych neonów miasta. Deszcz lał niemiłosiernie; Jack był już doszczętnie przemoczony. Przynajmniej tłumy na chodnikach się przerzedziły – pomyślał, jednak nie było to dla niego zbyt pocieszające. Jego głowę zajmowały teraz głównie brutalne myśli, a agresja wciąż szukała ujścia – gdy znalazł się sam, to właśnie samego siebie wziął na celownik.
Powinienem był się domyślić. Jak mogłem być tak głupi? Jak. Mogłem. Nie widzieć. Nie chciałem. Nie miałem nikogo innego – teraz jestem sam. Na to zasługuję. Jestem nikim; zawsze nim byłem. Jak od tego uciec?
Kierował się tam, dokąd zawsze uciekał, jednak tym razem widok dobrze mu znanych bloków mieszkalnych nie ukoił go w ogóle. Ich urocza brzydota, jak je kiedyś określił z sentymentem, teraz była po prostu brzydką brzydotą.
Szare bloki niknęły w czerni nocy, oświetlane gdzieniegdzie tylko rozproszonym przez deszcz blaskiem latarni – lub same świeciły żółtymi prostokątami, które co chwila gasły i zapalały się w innym miejscu. Odgłosy ulewy zagłuszały jakiekolwiek znaki życia mieszkańców; Jack miał nieodparte wrażenie, jakby był teraz jedynym człowiekiem w tym mieście.
Wpisał kod do klatki schodowej trzęsącymi się rękami. Poprawny. Szarpnął za drzwi i ruszył na samą górę, do drabiny i klapy na ostatnim piętrze. Wspiął się po drabinie i otworzył klapę; zaraz znowu poczuł deszcz na twarzy. Kiedy wydostał się na dach, zaczął drżeć z zimna, smagany dodatkowo zimnym wiatrem.
Jakoś trzeba się tego pozbyć.
Stanął przy krawędzi dachu, patrząc z góry na miasto. To było jego ulubione miejsce; to tutaj przychodził, kiedy jego życie się rozpadało. Tutaj jego problemy nie miały wstępu i zawsze czekały cierpliwie na dole, podczas gdy on pisał. A pisał właśnie o nich, ubierając je w różne otoczki – bardziej lub mniej barwnych historii. Patrząc z góry na wszystko, czuł się niepokonany; jednak w końcu zawsze musiał wracać na dół, do życia codziennego.
Dzisiaj i to stracił. Idąc w górę i wychodząc na dach, wciąż czuł na plecach cały ciężar niedawnych wydarzeń. Ostatni bastion został zdobyty i Jack nie widział już jakiejkolwiek nadziei na odzyskanie go.
Jakoś jednak musiał się pozbyć tego obcego elementu, który w tak krótki czas przejął go całkowicie. Zrobił więc krok w przód, poza krawędź.
***
– Myślę, że ona po prostu zadaje się z niewłaściwymi ludźmi – podjął wątek Jack po chwili namysłu. – Już nie wiem, jak mam z nią o tym rozmawiać. Według mnie ten cały… Matt chce z niej zrobić po prostu kolejne swoje trofeum. Kolejna zaliczona do kolekcji. Ale Katerina się zawsze obraża, kiedy jej próbuję to uzmysłowić. Ona jest czasami taka– taka naiwna. Może inaczej: niewinna; nie wie, do czego ludzie są zdolni.
Zapadła cisza. W końcu Saul oderwał wzrok od swojej kartki, na której coś pisał i spojrzał na Jacka.
– Tak, no i…? Co w związku z tym?
Jack otworzył usta, chcąc odpowiedzieć, jednak terapeuta go wyprzedził, pierwszy zabierając głos.
– Panie Jacku, jeżeli jest pan zainteresowany terapią dla par, proszę dać mi znać. Tutaj, podczas sesji indywidualnej, omawiamy pana problemy i to, z czym pan się boryka.
– Ale-
– Koszty terapii dla par są nieco wyższe, jednak, jak pan się pewnie domyśla, można je dzielić na dwa. – Kontynuował Saul. – Spotykamy się raz w tygodniu, podobnie jak teraz. Oczywiście może pan w międzyczasie kontynuować obecną, indywidualną terapię.
– Z tym, że-
– Tak?
– Rozmawiałem już z nią o tym. – Powiedział w końcu Jack. – Nie chciała o tym słyszeć. Według niej terapia jest dla…
Zmarszczył lekko brwi, przypominając sobie słowa Kateriny, jednak nie zdążył dokończyć zdania; Saul ponownie wszedł mu w słowo.
– W takim razie niech pan to zostawi. Teraz już musimy kończyć. Pamięta pan, że wyjeżdżam na urlop? Świetnie. Także do zobaczenia za dwa tygodnie. Gdyby pańska dziewczyna zmieniła zdanie – proszę mi dać znać, dobrze?
– Pewnie. Dam znać.
Jack wstał z fotela w ślad za Saulem i uścisnęli sobie dłonie. Pożegnali się sucho i formalnie, obaj wymuszając z siebie jeszcze na koniec nieszczere uśmiechy, po czym Jack wyszedł z gabinetu.
Był wyczerpany, jednak nie miał pojęcia, czym. Przecież wysypiał się i zdrowo odżywiał, dlaczego więc czuł się, jakby w ostatnim czasie działał tylko w trybie awaryjnym? Nie miał siły na większość rzeczy, która sprawiała mu kiedyś radość.
W tym paskudnym mieście nigdy nie było miejsca na radość – pomyślał, omijając kolejną kałużę, rozciągniętą na cały chodnik. W nocy znów padało; nastał już sezon burz. Na ziemi pojawiły się nieregularne tafle wody, odbijające brzydotę szarych, wrogich budynków i oślepiające przechodniów światłem z nieba. Za dnia słońce palące w oczy – w nocy zimne neony.
Było jednak jedno miejsce, w którym Jack czuł się inaczej. Widok bloków na ulicy Rosetty, a szczególnie tego pod numerem 40, tchnął w niego trochę nadziei. Tutaj kiedyś mieszkał; darzył ten blok sentymentem. Potem poznał Katerinę i razem wprowadzili się do wspólnego mieszkania, co oczywiście było jedną z lepszych decyzji w jego życiu – mieszkać ze swoją ukochaną – ale mimo wszystko lubił tutaj wracać.
Kod do klatki schodowej pozostawał niezmieniony przez cały ten czas. Często przychodził na dach Rosetty 40; czuł, jakby coś go przywoływało. Szybko odkrył, co: poczucie wyższości i dystansu oraz natchnienie, jakiego tu doświadczał.
Wyjął więc z kieszeni płaszcza swój podręczny notes i zaczął pisać, siadając przy krawędzi dachu i czując na sobie zimne smagnięcia wiatru.
Jego oczy, czarne jak onyks, lustrowały przestrzeń w poszukiwaniu ofiary. I była tam; siedziała, skulona, trzęsąca się z przerażenia. Jej strach był jak wyborna przekąska – karmił się nim, ale po wszystkim zostawał tylko większy niedosyt.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co ma być dalej. Przeczytał znowu to, co napisał – jeden, drugi, piąty raz – i westchnął ze zrezygnowaniem. Dzisiaj natchnienie chyba zgubiło do niego drogę.
– Pierdolony grafoman – skwitował, zirytowany.
– Słucham?
Jack obrócił się gwałtownie w stronę, z której dobiegł go głos. Był pewien, że znajdował się przez ten cały czas na dachu sam, jednak jakieś kilka metrów od niego stała siwowłosa dziewczyna. Musiała być tu już przed nim, skoro nie słyszał, jak wychodzi przez klapę.
To go rozdrażniło jeszcze bardziej; ktoś odnalazł jego samotnię. Pewnie dlatego dzisiaj nie miał weny. Starał się jednak nie pokazać po sobie gniewu, nie było to w jego stylu.
– Przepraszam… – zaczął Jack – ale nie mówiłem do ciebie. – Posłał jej zakłopotany uśmiech i odwrócił się tyłem, wracając do swojego notesu.
Po chwili usłyszał kroki; szła w jego stronę. Stanęła nad nim, zaglądając mu przez ramię. Poczuł się bardzo nieswojo.
– Wiem, że to bezczelne z mojej strony, ale ciekawi mnie, co tam piszesz.
Spojrzał na nią, podczas gdy ona przykucnęła obok. Jej włosy były siwe jak u starca, w kontraście do młodej twarzy; oczy natomiast wydawały się przeszywać go na wylot – chyba przez to, że były tak jasne. Sprawiały wrażenie nawiedzonych.
– Niestety, jeszcze nie jest skończone. – Odparł Jack, zamykając notes. Jego asertywność jednak powoli wykruszała się; dziewczyna wyglądała na nieustępliwą, poza tym ten sposób w jaki na niego patrzyła…
– I chyba nigdy nie będzie. Tak to już jest z nami, artystami. Dzieła na zawsze pozostają w wersji roboczej, bo zawsze można w nich coś ulepszyć. Ale nie jesteśmy w stanie doprowadzić ich do doskonałości, mimo tych wszystkich starań. – Usiadła obok niego, trochę za blisko, a może właśnie w idealnej odległości. Oboje wpatrywali się w szare miasto, teraz jeszcze ciemniejsze niż zazwyczaj. Niebo spowiły burzowe chmury.
Odpaliła papierosa wyciągniętego z kurtki i zaciągnęła się dymem. W tym rozproszonym świetle wyglądała wyjątkowo atrakcyjnie, Jack jednak nie pozwolił sobie na zbyt długie podziwianie jej. Czuł, jakby to nie było w porządku wobec Kateriny. Co ciekawe, dziewczyna stanowiła całkowite jej przeciwieństwo; nawiedzone oczy pomalowane niedbale czarnym cieniem, niski głos, fryzura – dwa małe warkocze na każdy bok głowy, z jednym, dużym na czubku – do tego jakaś runa wytatuowana na palcu, no i ten papieros – a mimo to było w niej coś, co go przyciągało.
– Nami, artystami? Czym ty się zajmujesz?
– Maluję. – Odpowiedziała zwięźle. Popatrzyła na jego notes. – Czy ktoś w ogóle kiedykolwiek czytał coś, co napisałeś?
– Nie.
– To po co to wszystko?
– To jest… dla mnie.
– W takim razie jesteś egoistą.
Jacka zaskoczyły te słowa. Uznał je za nielogiczne i bezpodstawne. Już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale ostatecznie – czego sam po sobie się nie spodziewał – wręczył notes dziewczynie. Czy po to, żeby ją uciszyć, czy może podświadomie przyznał jej rację; tego nie wiedział.
Zaczęła czytać, podczas gdy Jack obserwował miasto pochłonięte półmrokiem. Zaraz potem niebo rozjaśniła błyskawica, a po kilku sekundach ziemią wstrząsnął potężny grzmot. Zbliżała się burza; po różnicy między błyskiem a dźwiękiem Jack oszacował, jak jest blisko.
Kiedy dziewczyna wręczyła mu z powrotem notes, spadły już pierwsze krople deszczu. Spojrzał na nią, oczekując jakiegoś komentarza, jednak ona milczała. Zmarszczyła brwi, intensywnie o czymś myśląc.
W końcu zwróciła ku niemu wzrok – i wtedy już coś innego było w jej oczach, ale nie wiedział dokładnie, co.
– Muszę już iść. – Powiedziała oschle. – Zaczyna padać, a ja… mam też inne rzeczy do zrobienia.
Zostawiła go w konsternacji i zdumieniu, gdy odprowadzał ją wzrokiem do klapy, w której zniknęła bez pożegnania. Mogłem jej nigdy tego nie pokazywać – pomyślał, czując wyrzuty do siebie samego. Pewnie już tutaj nie przyjdzie. Brawo Jack.
Deszcz padał coraz bardziej obficie, ale Jack dalej siedział na swoim miejscu. Całe zajście z tą dziewczyną było dość nieprzyjemne przez to zakończenie, ale i tak jego głowę zajmowała teraz głównie Katerina. Martwił się o nią. Ten cały Matt… trzeba na niego uważać; za dużo z nią przebywał, za szeroko się do niej uśmiechał. Dla Kateriny to nie było w najmniejszym stopniu podejrzane, ale Jack wyczuwał jego podłe zamiary.
Błysk. Trzy sekundy. Grzmot. Deszcz zmienił się w ulewę, która zdążyła przemoczyć Jacka do suchej nitki. Strumienie wody spływały mu po twarzy, podczas gdy patrzył pusto przed siebie, pogrążony we własnych myślach. Jego twórczość nie miała sensu, a przyszłość była mglista. Dobrze, że chociaż miał Katerinę. Jego słodką, uroczą Katerinę. Ona jedyna go nigdy nie skrzywdziła. Nie zrobiłaby tego, prawda? Prawda? Pr-
Błysk i grzmot. Jack poczuł łaskotanie w całym ciele; a potem już nic.
***
Pchany tym wiecznym niedosytem, szedł tak przez pustkowie, szukając czegoś, czym mógłby się posilić. Jednak wszystko w zasięgu jego czarnych oczu było tylko popiołem, ledwie wspomnieniem swojej dawnej świetności. Wszechobecna dezolacja wdarła się również do jego wnętrza, spalając go powoli od środka.
Z daleka usłyszał sępy; wiedział, że już od dawna go obserwują, ale strach trzymał je na dystans. Czekały na chwilę jego słabości, aby zaatakować. Niech czekają.
Po pewnym czasie dotarł do wielkiego kanału wodnego, skąd postanowił się napić. Nie interesowało go, kto go zbudował, w jakim celu, ani nawet czy wypełniająca go ciecz to rzeczywiście woda. Pochylił się jedynie nad lustrzaną powierzchnią i wtedy ujrzał w niej nieludzkie, wściekłe oblicze z oczami oprawcy.
Przerażony tym piorunującym spojrzeniem, cofnął się szybko. Potem usłyszał sępy; były bliżej niż wcześniej.
***
– …yszy mnie pan? Panie Jacku?
Jacka oślepiło sztuczne światło jarzeniówek. Mrużąc oczy, dostrzegł przed sobą dwie sylwetki w białych kitlach, a za nimi białe, sterylne ściany pokoju. On sam leżał w łóżku, podłączony kaniulami do sprzętów monitorujących funkcje życiowe.
Co robił na oddziale intensywnej terapii? Gwałtownie poderwał się do siadu – strasząc tym samym lekarza i pielęgniarkę – i zobaczył na swojej lewej ręce podłużne, czerwone znamię. Swoim kształtem i jego regularnością przywodziło na myśl korzenie drzewa. Oglądał je w konsternacji; gdzieś już widział coś podobnego, jednak nie mógł sobie przypomnieć, gdzie…
– Figura Lichtenberga – usłyszał od lekarza. – Pozostałość po uderzeniu piorunem. Panie Jacku, miał pan wiele szczęścia. Kilka dni temu pana stan był do tego stopnia krytyczny, że byliśmy zmuszeni wprowadzić pana w śpiączkę farmakologiczną. Wczoraj sytuacja już na tyle się ustabilizowała, że nie widzieliśmy potrzeby dalej podawać leków nasennych w celu podtrzymania śpiączki. Oczywiście, teraz jeszcze przeprowadzimy badania neurologiczne – takie porażenie mogło spowodować zmiany w mózgu, których nie sposób zdiagnozować od razu. Ale to na spokojnie, jak pan dojdzie do siebie.
Na chwilę zapadła cisza, zakłócana jedynie cichym, ale szybkim odgłosem kardiomonitora.
– Powiedział pan… powiedział pan: kilka dni? Jaki dziś jest dzień? – spytał dramatycznie Jack, do tej pory słuchający wszystkiego z otwartymi ustami, ledwo nadążając z rejestrowaniem kolejnych faktów.
– Przyjechał pan tutaj na sygnale wieczorem czternastego sierpnia, dzisiaj mamy… dwudziesty drugi, godzina 21:22.
Jack poczuł tąpnięcie w sercu, które kardiomonitor natychmiast odnotował. Minęło osiem dni, osiem dni wyrwanych z jego życia. Ile się wydarzyło w tym czasie?
– Gdzie są moje rzeczy? – spytał agresywnie, a jego ton zaskoczył równie mocno lekarza i pielęgniarkę, co jego samego. Zobaczył poskładane ubrania trzymane przez pielęgniarkę. – Czy to moje rzeczy?
– Tak, to pana rzeczy. – Kobieta szybko położyła je na łóżku i cofnęła się. Na szczycie stosiku z ubrań leżał telefon i notes.
Jack sięgnął po telefon. Rozładowany. No tak, czego się spodziewał?
– Czy mógłbym prosić o ładowarkę? – starał się ukryć irytację wywołaną bezczelnym obserwowaniem go, ale gniew dźwięczał głośno w każdym jego słowie i najmniejszym geście.
Gdy ją dostał i podłączył telefon do ładowania, stwierdził, że nie może już dłużej znieść tej ciszy i oceniających spojrzeń.
– Czy nikt nie dzwonił? – spytał szorstko.
– Z tego, co mi wiadomo, nie. – Lekarz popatrzył na pielęgniarkę, która pokręciła głową.
– Nie widziałam, żeby ktoś dzwonił.
– Proszę mnie na chwilę zostawić samego.
Oboje spełnili jego polecenie, wychodząc z pokoju bez słowa.
Jack włączył swój telefon. Zero połączeń nieodebranych, zero wiadomości. Patrzył na ekran w niedowierzaniu. Coś się musiało zaciąć – pomyślał, wybierając numer do Kateriny.
Odgłos nawiązywania połączenia gryzł się z cichym, coraz szybszym pikaniem kardiomonitora. Czemu nie odbiera?
W końcu ktoś odebrał.
– Kati? Jes-
– Hej, tu Kati. Zostaw wiadomość, bo pewnie mam teraz ważniejsze sprawy do załatwienia! Anyway, oddzwonię, kiedy będę miała ochotę. Bye.
Gdy komunikat się skończył, Jack odruchowo odjął telefon od ucha. Chciał się rozłączyć, jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie i postanowił zostawić coś od siebie.
– Hej Kati, tu Jack. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale przez jakiś czas się nie odzywałem… – Kurwa, na pewno zauważyła. Minęło przecież osiem dni. – Wiem, że zabrzmi to trochę ridiculam, ale… – Nie, nie ma szans, żeby mi uwierzyła, że piorun mnie trafił. Nie wykrztuszę tego. – No nieważne, powiem ci, jak się spotkamy. Oddzwoń.
Rozłączył się i siedział przez długi czas w milczeniu, wbijając wzrok w białą, sterylną ścianę. Pewne coraz bardziej natarczywe myśli zaczęły się w końcu przedostawać do jego świadomości, ale jeszcze je ignorował. Było coś bardzo istotnego, z czego nie chciał sobie zdać sprawy.
Nagle usłyszał, jak telefon wibruje. Poczuł, jak serce radośnie podskakuje mu w piersi. Katerina dzwoniła.
– Hej, Jack – znajomy męski głos. – Przestań dzwonić, co? Kati nie chce mieć już z tobą do czynienia.
– Matt? Co ty pierdolisz?
Głębokie westchnięcie po drugiej stronie słuchawki.
– Stary, ja wiem, że to ciężko przyjąć do wiadomości… ale czasami już tak jest, że… chemia między ludźmi się kończy. Trzymaj się. – Zerwanie połączenia.
Jack wstał, trzymając kurczowo w dłoni telefon. Od początku byłem tylko zabawką. Nagle poczuł w całym ciele impuls tak silny i tak gorący, że urządzenie, z którego to usłyszał, skończyło roztrzaskane na białych kafelkach. Patrzył na swoje dzieło destrukcji – i wtedy przyszedł kolejny impuls. Jakby piorun go poraził po raz kolejny, zerwał z siebie wszystkie kaniule, wywołując alarm w urządzeniach, do których był podłączony. Poczuł ból, który go jedynie bardziej rozjuszył.
Przebrał się szybko w swoje rzeczy, w tym czarny płaszcz, który narzucił na siebie. Wychodząc z pokoju, usłyszał w korytarzu zaniepokojone krzyki, jednak szedł na tyle szybko i zdecydowanie, że nikt nie śmiał go zatrzymać.
Na zewnątrz oczywiście lał deszcz, rozpraszający w przestrzeni światło zimnych neonów. Pogoda skutecznie zatrzymała podążający za nim personel; od momentu opuszczenia szpitala nikt za nim nie szedł.
Jack sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niej swoje ulubione okulary przeciwsłoneczne. Oczy to zwierciadło duszy; a ponieważ jego dusza była teraz słaba i upokorzona, postanowił ją ukryć. Założył więc okulary, mimo że zapadł już zmrok.
Czuł, jak jego powieki robią się ciężkie, oczy zmęczone, twarz tężeje w brzydkim grymasie…
***
Zrobił krok w przód, jednak zanim zdążył przechylić swój ciężar, ktoś go złapał za kaptur i pociągnął do tyłu z taką siłą, że mało co nie stracił równowagi. Obrócił się wściekły i zobaczył tą samą siwowłosą dziewczynę, którą niedawno tutaj spotkał.
Jego gniew nie wydawał się jej ani trochę przerażać. Patrzyła na niego wręcz ze współczuciem, co zupełnie go zaskoczyło.
– Nie rób nic głupiego. – Powiedziała, puszczając kaptur. Mimo troski w oczach, jej głos brzmiał dość surowo.
Poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły. Prawie upadając, usiadł na podłodze i ukrył głowę w rękach. Dziewczyna usiadła obok niego, mimo deszczu.
– Ja… – zaczął Jack bliski płaczu – ja nie wiem, co się ze mną stało. Od czasu, kiedy trafił mnie ten– ten cały fulgur… coś bardzo złego mnie opętało. Ten wściekły głos, kontroluje mnie, on… wcześniej go nie było. Nie chciałem, żeby zrobił coś, czego będę żałować… Postanowiłem uciec, przeczekać… ale nie wygląda na to, żeby to się miało kiedykolwiek skończyć. Jakbym się stał anima vilis… Przepraszam, nie powinienem ci mówić tego wszystkiego. Pewnie masz mnie teraz za wariata. Którym zresztą jestem, więc lepiej odejdź, proszę.
Przez ten cały czas słuchała go, marszcząc brwi.
– Ten głos: jak on brzmi? – spytała zupełnie poważnie.
Patrz, jaka jest piękna; ciekawe, jak bardzo upadek z dziesięciopiętrowego budynku by ją oszpecił? – Głos nie miał żadnej konkretnej barwy, był raczej czystą myślą. Jedynie treść bez formy. Szukając źródła tej treści, nie znalazł nic obcego, co miałoby go opętać – to od niego samego to wszystko wychodziło.
– On nie brzmi. To chyba nie jest głos. Nie wiem, co to. – Ton Jacka zmienił się. Westchnął głęboko. – Nie potrafię tego opisać. To… jakby ktoś inny we mnie siedział, jednocześnie będąc mną. Inny ja. Gorszy.
– Z jelenimi rogami i czarnymi onyksowymi oczami?
Zastygł w bezruchu. Nie pomyślał o tym… ale to określenie było wyjątkowo trafne.
– Skąd wiesz?
– Twoje opowiadanie. Czytałam je. Wygląda na to, że już od dawna wykazywałeś takie… skłonności. Tylko pewnie je tłumiłeś w sobie, a ostatnio stało się coś, co przelało ten kielich goryczy. – Deszcz zaczął powoli ustępować.
Jack pozwolił sobie na słaby uśmiech pod nosem.
– Tak, stało się coś, co ten kielich zatopiło – a razem z nim wszystko, co miałem. I tak było tego niewiele, ale teraz… nie mam nic. – Zaśmiał się w głos. – Tak właśnie powstają czarne charaktery w komiksach. Imię też pasuje. Jack the Ripper, am I right?
– Ragna. Miło poznać.
Zupełnie przestało już kropić, Ragna zapaliła więc papierosa. Jack obserwował ją z ukosa.
– Ragna, nie boisz się mnie? Jestem teraz człowiekiem, który nie ma nic do stracenia, więc mogę wszystko. A tak się składa, że zraniła mnie pewna kobieta, więc teraz mam uraz do wszystkich kobiet, szczególnie pięknych.
Popatrzyła na niego, zaciągając się dymem.
– Uważasz, że jestem piękna? To bardzo miłe z twojej strony, dziękuję. – Wypuściła dym, siwy jak jej włosy. – Nie, nie boję się ciebie, ponieważ tak samo jak ty, wiele ostatnio straciłam. I widziałam takie rzeczy, że niewiele jest w stanie mnie już przerazić. Musiałbyś się bardziej postarać; takie gadanie to za mało.
Jack był pełen podziwu odwagi bądź też głupoty Ragny.
– Mam ci pokazać, do czego jestem zdolny?
– Tak, poproszę – powiedziała bez chwili wahania.
Pomysł zepchnięcia jej z dziesiątego piętra wciąż siedział mu w głowie. Być może wtedy jego gniew byłby zaspokojony; nienawiść wymagała ofiar. Ale… nie chciał tego. To nie ona była powodem jego furii. Ona niczemu nie jest winna. Chociaż… na pewno ma coś na sumieniu. Każdy ma. Ale nie wobec mnie. Nie jestem sędzią, żeby wymierzać jej sprawiedliwość.
Patrzył na nią badawczym wzrokiem i w odpowiedzi dostał to samo. Ten pojedynek spojrzeń trwał do momentu, aż Ragna nie wypaliła papierosa do końca. Gdy sięgała po kolejnego, Jack wplątał swoją dłoń w jej włosy, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
Mimo że w pierwszym odruchu mu uległa, to w momencie zetknięcia ich ust cofnęła się gwałtownie; w oczach miała strach, a jej oddech był płytki i szybki. Puścił ją i siedzieli w milczeniu, kontemplując zimny, mokry beton, na którym siedzieli.
– Jest jednak coś, czego się boję. – Ragna mówiła teraz ciszej. Skuliła się, obejmując rękami kolana. – Tylko czasami o tym zapominam. To wymaga… pracy. Ale robię postępy.
Jack uśmiechnął się do niej. Wyglądała teraz na taką bezbronną. Jak mógł myśleć chwilę wcześniej o zrobieniu jej krzywdy? Zdał sobie sprawę, że głos anima vilis nie ma nad nim żadnej władzy, jeżeli on sam jej ostatecznie nie przyzna.
– Liczyłam, że wyciągniesz nóż i będziesz chciał mnie poszatkować – kontynuowała. – Wtedy bym sprawdziła, ile jeszcze pamiętam krav magi. A ty musiałeś zjebać. No nieważne, muszę się już zbierać. Też byś zlazł z tego dachu; tylko skakanie ci w głowie. – Wstała i ruszyła w stronę klapy.
– Ragna? – zawołał za nią Jack. Zatrzymała się i obróciła w jego stronę. – Wrócisz tu jeszcze?
– Na pewno.
– Dziękuję ci… za wszystko – dodał. W odpowiedzi na twarzy Ragny po raz pierwszy zagościł uśmiech, zanim zrobiła kolejny krok ku wyjściu.
– Jeszcze jedno – tym razem Ragna była już trochę zniecierpliwiona. – Skąd wiedziałaś o jelenich rogach? Nie było ich w opowiadaniu w momencie, kiedy je czytałaś. Dodałem je do postaci dopiero później.
– Nie uwierzyłbyś mi, gdybym ci powiedziała. I nie siedź tu zbyt długo; zaraz zlecą się vulturēs. – Zniknęła, zanim zdołał jej cokolwiek na to odpowiedzieć.
***
Jego sansara dobiegała końca. Zbliżał się do celu; czuł to w trzewiach. Ogień w nich palił go bardziej niż zazwyczaj, a dym przesłaniał mu onyksowe oczy.
Ofiara czekała na niego, przywiązana do ołtarza. Miejscowi wierzyli, że poświęcenie jednego ze swoich raz na jakiś czas uchroni całą wioskę od jego gniewu. Wybierali ładne, młode dziewice; wybierali mniejsze zło zamiast większego.
Już z daleka czuł zapach jej strachu. Oczy miała zapuchnięte od płaczu, a skórę czerwoną od słońca i sznurów. Mała, słaba istota. Zaczęła się trząść w miarę, jak był coraz bliżej.
Przeciął szponami jej więzy. Odrętwiała, padła na ziemię, wzbijając w górę obłok popiołu. Podpierając się rękami, spojrzała na niego, a w jej oczach oprócz strachu widniało teraz zdumienie.
– Idź i odpłać im za to, co ci zrobili. – Powiedział basowym głosem, od którego drżała ziemia. Nie chciał jej strachu. Już nie.
Wkroczył teraz na inną ścieżkę – zbawie-
– Przepraszam pana?
Jack przerwał pisanie i spojrzał na dwójkę ludzi, którzy go zaczepili. Mieli chusty na głowach, wielkie plecaki na plecach i zakłopotane miny na twarzach. Uśmiechnął się do nich. Turyści.
– Nie jesteśmy stąd i chyba się zgubiliśmy – powiedziała kobieta. – Musimy znaleźć autobus 5A, czy przejeżdża przez ten przystanek?
– Chcemy dojechać w okolice Bankowej. GPS wyprowadził nas w to… pustkowie, skąd nic nie jeździ – dodał mężczyzna.
– 5A nie jedzie na Bankową, ale… – zaczął Jack.
– Zobacz, kochanie – mężczyzna pokazał telefon kobiecie, wchodząc Jackowi w słowo. – Pokazuje mi, że jesteśmy w dobrym miejscu i autobus powinien być za dziesięć minut.
Dziesięć minut. Wystarczająco dużo czasu na to, aby poczuł impuls. Doskoczył do mężczyzny od tyłu i podciął mu gardło scyzorykiem wyciągniętym z kieszeni. Krew trysnęła na kobietę; zanim zdążyła zorientować się w sytuacji, jej szyję również ozdobił czerwony naszyjnik.
Dwa trupy leżały u jego stóp.
Czy to było skutkiem zmian w mózgu, które wywołało porażenie piorunem – o czym mówił lekarz – czy fulgur jedynie wydobył te brudne cechy charakteru na światło dzienne? Jack patrzył na swoje dzieło z niezadowoleniem.
– Trzeba mi było nie przerywać. – Rzucił, zaciągając zwłoki do pobliskich zarośli. Głos anima vilis może i nie miał nad nim władzy; ale czasem był… przydatny.
Był zabawką, kimś nieważnym – kiedyś. Teraz w końcu nauczy ludzi szacunku. Pozostawała tylko kwestia tego, w jaki sposób.
Wkroczył teraz na inną ścieżkę – zbawie
Na wstępie, nie usuwaj tekstów, szczególnie takich, pod którymi jest już jakiś komentarz, bo to strasznie denerwuje ludzi. Możesz w każdym momencie edytować, nie musisz usuwać. :)
Pomysł jest niezły. Z jednej strony Twój bohater próbuje sobie radzić z agresją przy pomocy pisania, z drugiej te jego twory mają na niego silny wpływ, w jakiś sposób przejmują nad nim kontrolę. Trochę zapętlone, ale fajne. Tylko samo opko też momentami zapętlone, mam wrażenie, że nie do końca panujesz nad narracją.
Niewiele wiemy o Jacku, tyle tylko, że ma kłopoty z dziewczyną (a kto choć raz nie miał?) i chodzi na terapię. Skąd biorą się jego problemy? Skąd w nim tyle agresji? Jest taki trochę płaski i trudno go polubić, czy choćby mu współczuć.
Wprowadzasz postać Ragny, o której dowiadujemy się jeszcze mniej. Wygląda na to, że ona wie, co właściwie dolega Jackowi, szkoda tylko, że czytelnik się tego nie dowiaduje. Dziewczyna pojawia się w kluczowych momentach, ale właściwie nic z tego pojawiania się nie wynika.
Końcowy twist trochę zaskakujący. Jack już zdał sobie sprawę, że nad tym tajemniczym głosem może panować i nagle robi coś takiego. Jak dla mnie zupełnie bez przyczyny. Myślę, że miało powiać grozą, ale ja byłam tylko kompletnie zdumiona.
Napisane całkiem przyzwoicie, jakiś wielkich baboli nie zauważyłam. Masz natomiast problemy z zapisem dialogów. Poniżej kilka przykładów i poradnik, jak sobie z tym radzić.
Generalnie nie jest źle, ale przydałoby się jeszcze nad tekstem popracować i parę rzeczy czytelnikowi powyjaśniać.
Przynajmniej tłumy na chodnikach się przerzedziły – pomyślał, jednak nie było to dla niego zbyt pocieszające.
Jeśli masz zapis myśli lub dialog, zacznij od nowego akapitu.
– Z tym, że-
Nie potrzebujesz myślnika na końcu, daj wielokropek.
– Rozmawiałem już z nią o tym. – Powiedział w końcu Jack.
– Rozmawiałem już z nią o tym – powiedział w końcu Jack.
Tu masz poradniki zapisywania dialogów:
https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794
https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112
– Niestety, jeszcze nie jest skończone. – Odparł Jack, zamykając notes.
– Niestety, jeszcze nie jest skończone – odparł…
– Czy mógłbym prosić o ładowarkę? – starał się ukryć irytację wywołaną bezczelnym obserwowaniem go
A tu dla odmiany:
– Czy mógłbym prosić o ładowarkę? – Starał się…
Poza tym, komórka na OIOM-ie?!
– Nie rób nic głupiego. – Powiedziała, puszczając kaptur.
– Nie rób nic głupiego – powiedziała…
Jakbym się stał anima vilis…
Hmm, a czemu on gada po łacinie? Przeciętny człowiek tego nie zrozumie.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Obawiam się, że chyba nie pojęłam opowiadania. W dodatku zupełnie nie przypadł mi do gustu bohater przeżywający problemy osobiste, tudzież jakieś inne, nie do końca sprecyzowane.
Rozumiem, że pisał – nie rozumiem, dlaczego robił to na dachu. Postacią równie dziwną jak Jack, okazała się Ragny. Nie pojmuję też zakończenia.
Fantastyki tu tyle, co kot napłakał.
Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Jack ponownie przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej dotrzeć do swojego azylu. ―> Nie brzmi to najlepiej.
Wpisał kod do klatki schodowej trzęsącymi się rękami. ―> Jak do klatki schodowej wpisuje się kod?
Szarpnął za drzwi i ruszył na samą górę… ―> Szarpnął drzwi i ruszył na samą górę…
…elementu, który w tak krótki czas przejął go całkowicie. ―> Raczej: …elementu, który w tak krótkim czasie przejął go całkowicie.
Ona jest czasami taka– taka naiwna. ―> Brak spacji przed półpauzą.
W dialogach lepiej nie używać dodatkowych półpauz, bo utrudniają właściwe odczytanie wypowiedzi..
Proponuję: Ona jest czasami taka… taka naiwna.
– Ale- ―> Co tu robi dywiz?
Pewnie miało być: – Ale…
– Z tym, że- ―> – Z tym, że…
– Rozmawiałem już z nią o tym. – Powiedział w końcu Jack. ―> – Rozmawiałem już z nią o tym – powiedział w końcu Jack.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow
Także do zobaczenia za dwa tygodnie. ―> Tak że do zobaczenia za dwa tygodnie.
Sprawdź, kiedy piszemy także, a kiedy tak że.
Wyjął więc z kieszeni płaszcza swój podręczny notes… ―> Zbędny zaimek. Czy nosiłby cudzy notes?
…i czując na sobie zimne smagnięcia wiatru. ―> Zbędny zaimek. Czy mógł te smagnięcia czuć na kimś innym?
Odpaliła papierosa wyciągniętego z kurtki… ―> Zapaliła papierosa wyciągniętego z kurtki…
Zbliżała się burza; po różnicy między błyskiem a dźwiękiem Jack oszacował, jak jest blisko. ―>
Obawiam się, że nie da się oszacować różnicy między błyskiem i dźwiękiem.
Proponuję: Zbliżała się burza; po czasie, który upłynął między błyskiem a dźwiękiem, Jack oszacował, jak jest blisko.
…odprowadzał ją wzrokiem do klapy, w której zniknęła bez pożegnania. ―> Na pewno zniknęła w klapie? A może raczej w otworze, który klapa przykrywała?
…pomyślał, czując wyrzuty do siebie samego. ―> Można czuć/ mieć wyrzuty z jakiegoś powodu, ale nie można czuć/ mieć ich do kogoś.
Proponuję: …pomyślał, czując żal do siebie samego.
Deszcz padał coraz bardziej obficie… ―> Raczej: Deszcz padał coraz obficiej/ coraz intensywniej… Lub: Deszcz wzmagał się…
Nie zrobiłaby tego, prawda? Prawda? Pr- ―> Nie zrobiłaby tego, prawda? Prawda? Pr…
…dotarł do wielkiego kanału wodnego, skąd postanowił się napić. ―> Raczej: …dotarł do wielkiego kanału wodnego, gdzie postanowił się napić.
Pozostałość po uderzeniu piorunem. ―> Pozostałość po uderzeniu pioruna.
…nie widzieliśmy potrzeby dalej podawać leków nasennych… ―> …nie widzieliśmy potrzeby dalej podawać leki nasenne…
– Przyjechał pan tutaj na sygnale wieczorem czternastego sierpnia, dzisiaj mamy… dwudziesty drugi, godzina 21:22. ―> – Przyjechał pan tutaj na sygnale wieczorem czternastego sierpnia, dzisiaj mamy… dwudziesty drugi, godzina dwudziesta pierwsza dwadzieścia dwie.
Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.
…spytał agresywnie, a jego ton zaskoczył równie mocno lekarza i pielęgniarkę, co jego samego. ―> Raczej …spytał agresywnie tonem, który zaskoczył równie mocno lekarza i pielęgniarkę, jak i jego samego.
Na szczycie stosiku z ubrań leżał telefon i notes. ―> Piszesz o telefonie i notesie, więc: Na szczycie stosiku ubrań leżały telefon i notes.
Jack włączył swój telefon. –> Zbędny zaimek. Czy mógł włączyć cudzy telefon?
Patrzył na ekran w niedowierzaniu. –> Patrzył na ekran z niedowierzaniem. Lub: Patrzył na ekran, niedowierzając.
– Kati? Jes- –> – Kati? Jes…
…zerwał z siebie wszystkie kaniule, wywołując alarm w urządzeniach, do których był podłączony. […] Przebrał się szybko w swoje rzeczy… –> Obawiam się, że pacjent nie tylko zdążyłby się ubrać, ale nie zdjąłby nawet szpitalnego stroju, bo wcześniej zjawiłby się zaalarmowany personel.
Bardzo niewiarygodna jest, moim zdanie, ucieczka Jacka ze szpitala.
Obrócił się wściekły i zobaczył tą samą siwowłosą dziewczynę… –> Obrócił się wściekły i zobaczył tę samą siwowłosą dziewczynę…
Prawie upadając, usiadł na podłodze… –> Skąd podłoga na dachu?
Od czasu, kiedy trafił mnie ten– ten cały fulgur… –> Od czasu, kiedy trafił mnie ten… ten cały fulgur…
Jack był pełen podziwu odwagi bądź też głupoty Ragny. –> Pewnie miało być: Jack był pełen podziwu dla odwagi bądź też głupoty Ragny.
…wzbijając w górę obłok popiołu. –> Masło maślane – czy coś może wzbić się w dół?
Wkroczył teraz na inną ścieżkę – zbawie– –> Wkroczył teraz na inną ścieżkę – zbawie…
…i zakłopotane miny na twarzach. –> Masło maślane – czy można mieć minę w innym miejscu, nie na twarzy?
– Musimy znaleźć autobus 5A… –> – Musimy znaleźć autobus pięć A…
– 5A nie jedzie na Bankową, ale… –> – Pięć A nie jedzie na Bankową, ale…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie porwało mnie :(
Przynoszę radość :)