- Opowiadanie: ANDO - Drabina do nieba

Drabina do nieba

Witam po przerwie i zapraszam do przeczytania mojego nowego tekstu.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Drabina do nieba

 „Niedługo Szymon dowie się, że w jego żyłach płynie krew smoka” – pomyślał Jacek. W ostatniej chwili nacisnął hamulec, omal nie wjeżdżając w tył wlokącego się przed nim opla.

„Mało brakowało”. – Odetchnął i rozpiął guzik koszuli pod szyją.

Popatrzył na sznurek aut korkujących drogę.

„Za godzinę dotrę do domu, jeśli dobrze pójdzie. A Szymon nie zrozumie swojego daru do czasu, aż dowie się, że został wybrany”.

Zadzwonił telefon, Jacek nastawił zestaw głośnomówiący i odebrał połączenie:

– Słucham szefie?

– Skończyłeś ten raport, który zleciłem ci rano?

– Tak, zostawiłem plik na pulpicie.

– To dobrze, bardzo dobrze. Do jutra.

– Do widzenia – odpowiedział Jacek. Robiło mu się niedobrze na myśl, że następnego dnia znów będzie musiał pojechać do biura i przez osiem godzin zajmować się firmami, które kompletnie go nie obchodziły.

„Przez ten czas dokończyłbym historię Szymona”.

*

„Słowa układają się zdania, ubrane w emocje płynące z głębi duszy, osiadają na papierze niczym barwne motyle. Jednak ciągle są przeraźliwie niedoskonałe, skoro nikt nie chce ich wydrukować!” – pomyślał Jacek, ciskając ze złością maszynopis o ziemię. Kartki rozsypały się po podłodze jego pracowni.

Podszedł do okna, na podwórku zobaczył żonę, huśtającą ich czteroletnią córeczkę, Malwinkę. Dziewczynka aż piszczała z radości, śmiała się do mamy, która też wyglądała na zadowoloną.

„Przynajmniej one nie mają kłopotów”.

Jacek chciał pobiec do nich, ale spojrzał na otwarty plik w edytorze.

„Szymon musi wyruszyć w drogę, powinienem jak najszybciej wysłać go na wyprawę”.

Usiadł przed ekranem komputera, stukał pracowicie w klawiaturę, to znów kasował całe akapity. Pracował jak w transie, z wypiekami na policzkach. Nawet nie zauważył, kiedy popołudnie zamieniło się w późny wieczór.

Kasia zapukała i wślizgnęła się do pracowni, wnosząc do środka zapach konwaliowych perfum.

– Nie przyszedłeś na kolację. – Postawiła na stole talerz z kanapkami i herbatę.

Spojrzał na żonę nieprzytomnym wzrokiem. Zauważył, że Kasia ma na sobie tylko zwiewną koszulkę.

– Chodź. – Chwycił ją za rękę i posadził sobie na kolanach. – Przedstawiam ci Szymona, potomka smoków. Zobacz! – Z dumą pokazał opowiadanie zapisane w pliku.

Przebiegła wzrokiem tekst, nie zatrzymując się nad nim dłużej.

– Fajne. Idziesz już spać?

– Za chwilę, jeszcze tylko przejrzę opowiadanie ostatni raz.

– Jak chcesz. Tylko pospiesz się, bo znów zasnę sama.

Jacek popatrzył za Kasią, kiedy wychodziła. Przez moment chciał zostawić to wszystko, nawet bez gaszenia komputera i pobiec za nią.

„Nie. Ta historia musi wybrzmieć do końca”. – Znów pochylił się nad klawiaturą.

*

Wzgórze wydawało się tak strome, że nie dawało najmniejszych szans, by wspiąć się na nie. Prawie pionowe zbocza porastały rzadkie kępki trawy i niskie, kolczaste krzewy. Za to na szczycie, doskonale widocznym z dołu, rozpościerał się sad pełen dojrzałych jabłek i gruszek. Jacek nigdy nie dotarł na górę, ale czuł, że rosną tam najbardziej soczyste owoce, jakie można sobie wymarzyć. Próbował wspinać się po zboczu, lecz za każdym razem ześlizgiwał się na dół, boleśnie raniąc dłonie.

– Żeby wejść na górę, potrzebna jest drabina – powiedział brodaty mężczyzna, który niespodziewanie zjawił się obok. W fartuchu, kaloszach i z konewką w rękach wyglądał jak ogrodnik.

– Skąd wiesz? – zapytał Jacek.

– Mam taką. – Nieznajomy skinął ręką, a przy zboczu natychmiast pojawiła się wąska, wysoka drabina, która sięgała samego szczytu wzgórza.

Jacek podszedł do niej i spojrzał w górę.

– Chwieje się – zauważył.

– Szczeble są trochę śliskie, można spaść. Chyba, że napijesz się specjalnego eliksiru. – Ogrodnik odstawił konewkę na ziemię, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. Wyciągnął małą, skórzaną butelkę, którą podał Jackowi:

– Jedna strona, jeden dzień życia. Czy to dużo za wejście na szczyt? Decyduj.

Jacek natychmiast chwycił butelkę i przytknął do ust. Ostrożnie wypił kilka kropli, po całym ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Eliksir miał smak źródlanej wody z domieszką czegoś dziwnego, co przywodziło na myśl stary papier.

– Dalej, na szczyt! – zachęcał nieznajomy.

Jacek zaczął się wspinać po drabinie. Początkowo jego stopy ślizgały się na wąskich szczeblach, ale piął się w górę coraz pewniej. Kolorowy sad był coraz bliżej, ledwie na wyciągnięcie ręki.

Wtedy Jacek się obudził. Przetarł oczy, szukając sadu, góry i drabiny. Zobaczył, że zasnął w pracowni, w fotelu przy komputerze. Pierwsze promienie słońca przedzierały się przez okno. Oświetlały butelkę, która stała na biurku. Jacek natychmiast ją rozpoznał.

„Jedna strona, jeden dzień życia”.

Odkręcił butelkę i wypił cztery łyki. A później zaczął pisać historię Szymona od nowa.

Ręce szybko stukały w klawiaturę, jakby wygrywał piękną melodię, prowadzony przez niewidzialną siłę. Jackowi zdawało się, że to on stał się Szymonem, a w jego żyłach krąży krew smoka. Marzył, że wznosi się ponad chmury, to znów opada w głąb ziemi, pośród ognia.

*

– Wydrukowali! – Jacek z triumfem pokazywał żonie swoje opowiadanie na pierwszej stronie znanego pisma.

– Szymon, potomek smoków? – Kasia spojrzała na niego zdziwiona. – Dlatego zarywałeś noce?

– Wzięli moją historię! Wreszcie! Rozumiesz?!

– Cudownie – westchnęła. – Pójdziesz dzisiaj z nami na lody?

– Niestety, jestem bardzo zajęty.

– Tata, chodź na lody. Nasze ulubione, czekoladowe – wtrąciła się Malwinka.

– Dzisiaj nie dam rady. Innym razem, obiecuję. – Dodał, widząc że mała wygina usta w podkówkę.

– Przecież wziąłeś urlop w pracy – zauważyła Kasia z wyrzutem.

– Naprawdę, nie mogę.

Jacek czuł się okropnie, kiedy to mówił. Widział, że Malwinka za chwilę się rozpłacze i nie mógł na to patrzeć.

– Dobrze, pojedziemy, ale tylko na chwilę. Później muszę wpaść do redakcji, porozmawiać.

*

„Zamówienie na kolejne dwa opowiadania, razem czternaście stron. Będę musiał oddać dwa tygodnie życia. Nie mam innego wyjścia, nie wycofam się” – rozmyślał Jacek, kiedy spacerowali całą rodziną po parku.

Malwinka trzymała go za rękę, z drugiej strony szła Kasia.

„Kiedy wydrukują te opowiadania, ludzie wreszcie poznają moje nazwisko. A stąd już tylko kilka kroków, żeby stać się pisarzem. Wtedy zrezygnuję z pracy w biurze”.

– Kiedy dostaniesz premię, którą szef ci obiecał, wyremontujemy wreszcie dom – marzyła Kasia.

– Zobaczymy – odparł. Czuł się zmęczony po całonocnej pracy, ale pobiegł z Malwinką na plac zabaw.

*

Ledwie Jacek położył się na łóżku i zamknął oczy, od razu zasnął. Kolejny raz powrócił do niego ten sam obraz. Wspinał się po drabinie, na sam szczyt wzgórza, mozolnie, stopień po stopniu. Wreszcie dotarł do upragnionego sadu. Z bliska owoce wyglądały na jeszcze bardziej smakowite niż z dołu. Zerwał czerwone jabłko i natychmiast skosztował, później sięgnął po żółtą, soczystą gruszkę, która rozpływała się w ustach. Delektował się tym smakiem.

W pewnej chwili dostrzegł coś, co całkowicie przykuło jego uwagę. Zobaczył w oddali kolejny stromy szczyt, z sadem wyglądającym na znacznie piękniejszy niż ten, do którego dotarł. Natychmiast wyrzucił zerwane owoce, już go nie cieszyły. Stanął u stóp nowego wzgórza, wpatrywał się w kolejny cel. Bezskutecznie szarpał dłońmi ziemię, próbując się wspiąć.

– Potrzebujesz drabiny. Wiesz już, jak ją zdobyć – powiedział ogrodnik, który pojawił się znikąd.

– Musiałbym poświęcić kolejne dni życia – odparł Jacek.

– Zdecyduj, czy warto – powiedział ogrodnik z uśmiechem. – Ja tam byłem i zaręczam ci, nie widziałem piękniejszego sadu i nie jadłem lepszych owoców.

Jacek sięgnął po butelkę, którą trzymał w kieszeni kurtki. Czternaście łyków. Drabina pojawiła się od razu.

*

– Dzień dobry – powiedział Jacek do Kasi, kiedy spotkali się rano w kuchni.

Nie odpowiedziała. Ostatnio nie odzywała się do niego. Od czasu, gdy przez dwa dni i noce z rzędu nie przerywał pracy nad opowiadaniami. Wtedy Kasia weszła do pracowni i powiedziała mnóstwo przykrych rzeczy.

– Będziemy milczeć, skoro chcesz – mruknął. – Odstawił kubek do zmywarki, po czym poszedł pisać dalej.

„Powinienem ją przeprosić? Że nie mam dla niej czasu, ani dla córki? To się zmieni, kiedy tylko skończę oba teksty. Wtedy coś zrobię, na razie czas mnie goni”.

Odkręcił butelkę i pociągnął dwa kolejne łyki. Zabrał się do pracy.

*

„Powieść? Powieść! Tak, to wielkie wyzwanie. Oczywiście, że dam radę. Szymon zasługuje na długą historię, bo jest wyjątkowy” – rozmyślał Jacek, wracając do domu.

W kieszeni miał umowę na napisanie książki.

„Wiem, że to będzie hit! Spełni się moje największe marzenie”.

Kiedy dotarł do domu, zauważył, że w środku panuje dziwna cisza, nie słychać ani śmiechu Malwinki, ani głosu żony. Pobiegł o kuchni, jego niepokój wzmógł się, gdy zobaczył, że żaden garnek nie stoi na palnikach. Ruszył do pokoju córki: ani śladu małej, zniknął też ulubiony pluszowy słonik dziewczynki. Wpadł do sypialni. Także pusto. Kiedy otworzył szafę, zrozumiał: rzeczy Kasi zniknęły.

Wyciągnął telefon, próbował skontaktować się z żoną, ale nie odbierała.

„Przecież nie porwały jej smoki. Odeszła? Wróci? Poczekam, nie mam teraz czasu jej szukać. Zajmę się tym później, trzeba pisać”.

Jacek zszedł do pracowni.

 „Ciekawe, czy w butelce zostało tyle eliksiru, żeby wystarczyło na całą powieść. Dwieście stron? A może trzysta? To cały rok… A co mi tam! Kiedy napiszę książkę, pójdę do Kasi, żeby mi wybaczyła”.

Spostrzegł, że butelka z eliksirem stoi na biurku. Pełen złych przeczuć, sięgnął po nią. Okazała się całkiem pusta, wewnątrz nie pozostało ani kropli. Zobaczył list, rozpoznał pismo Kasi:

„Odchodzę, mam już dość. Wszystko zaczęło się od tej butelki, więc uwalniam cię od niej. Przyjdź porozmawiać, kiedy będziesz chciał naprawdę nas odzyskać. K”.

Jacek zmiął list i cisnął do kosza.

„Co ona sobie wyobraża! Powierzyłem jej moją największą tajemnicę, a ona wszystko zniszczyła. Na pewno nie będę jej szukał”.

Siedział jak sparaliżowany i wpatrywał się ze zgrozą w puste naczynie.

„To koniec”.

Nagle chwycił butelkę, zaczął tulić ją do piersi jak dziecko. Usłyszał, że wewnątrz coś chlupocze. Pełen nadziei przechylił naczynie. Na języku poczuł znajomy posmak starego papieru. Kolejna porcja. Butelka sama zaczęła się napełniać. Jacek chłonął eliksir bez opamiętania. Jeszcze jeden łyk… dziesięć… piętnaście.

Odpalił komputer i zaczął pisać. W jego głowie słowa same układały się w historię i spływały na papier całymi falami, aby pozostać w równych rzędach liter, niczym żołnierze na musztrze.

Jacek stracił poczucie czasu. Pracował, aż zmorzył go sen.

Zobaczył, że znajduje się w sadzie, do którego dotarł ostatnim razem. W górze widział kolejny szczyt i winnicę pełną dojrzałych owoców. Zapragnął znaleźć się tam, natychmiast, bo wiedział, że w życiu nie próbował niczego słodszego.

Drabina stała oparta o zbocze.

– Widzę, że już zacząłeś podróż – powiedział ogrodnik, który wyłonił się z mgły. – Powieść to wielkie wyzwanie, ale z moim eliksirem na pewno będzie wspaniała. Ruszaj w górę, szkoda czasu.

Jacek chciał zapytać, dlaczego kolejne sady okazują się zwykłymi krzakami, kiedy do nich dociera.

– Nie czas teraz na wyjaśnienia – odparł tamten, jakby przeniknął jego myśli.

Jacek podszedł do drabiny i zaczął się wspinać.

*

Od wielu tygodni Jacek pracował nad powieścią. Historia rozrastała się, a on wsiąkł w nią zupełnie, tracąc rozeznanie, czy żyje w tym świecie, czy w tamtym. Chwilami wydawało mu się, że stał się Szymonem, który próbuje ocalić świat. Przestał się golić, siedział przed komputerem w tym samym ubraniu i pisał. Z rzadka pozwalał sobie na przerwy, chociaż do ostatecznego terminu zostało jeszcze sporo czasu.

Nie lubił wychodzić z pracowni, bo wtedy musiał powracać całą świadomością do pustego domu. Samotność osaczała go z ogromną siłą, jakby chciała się zemścić za chwile spędzone w świecie fantazji.

„Odnajdę Kasię i Malwinkę, kiedy tylko skończę powieść. Sprawię, że znów będziemy razem. Teraz nie mam im nic do zaoferowania, nawet pracę straciłem”.

Jacek wygrzebał z chlebaka starą bułkę, z którą wrócił do pracowni.

„Jeszcze tylko dwa ostatnie rozdziały”.

*

Ten sen zaczął się tak samo, jak koszmary, które nawiedzały go od tygodni. Wspinał się po drabinie, a pokonanie każdego szczebla sprawiało fizyczny ból. Nogi mdlały, ręce krwawiły od chropowatego drewna szczebli. Czuł się źle, bolała go głowa, która wydawała się ciężka, jakby ważyła tonę.

– Już niedaleko, wytrwaj. – Usłyszał głos ogrodnika.

 Jacek ostatkiem sił dotarł do upragnionej winnicy, w której krzaki uginały się od dojrzałych owoców. Zerwał winogrona, chcąc nasycić pragnienie, ale poczuł gorycz na języku. Wypluł je z obrzydzeniem. Sięgnął po owoce z innego krzaka, lecz również okazały się niedobre.

– Nie smakują ci? – Zdziwił się ogrodnik.

– Wspinałem się tyle dla kilku cierpkich kulek?

– Tam widać kolejny szczyt, gdzie rosną brzoskwinie o cudownym smaku. – Ogrodnik pokazał sad majaczący w górze.

Jacek spojrzał na trzymane w rękach winogrona.

– Dosyć! – Rzucił je na ziemię.

– Nie możesz się wycofać – syknął ogrodnik.

– Uwierzyłem ci ostatni raz. – Jacek poszedł w kierunku zbocza. Wciąż stała tam drabina, po której wszedł.

– Uważaj! – zawołał ogrodnik, ale Jacek nie słuchał, chciał jak najprędzej wrócić. Nagle poczuł, że traci grunt pod nogami.

Ogrodnik chwycił go w ostatniej chwili za koszulę.

– Bardzo łatwo skręcić kark – powiedział.

Jacek spojrzał w dół, gdzie ziała przepaść.

Obudził się z krzykiem, na podłodze we własnej pracowni. Wstał z ziemi, od razu usiadł przy komputerze. Przetarł oczy, po czym wysłał do wydawnictwa tekst, który skończył pisać poprzedniego wieczoru.

„Szkoda, ale nie ma innego wyjścia”. – Westchnął, po czym wyrzucił butelkę z eliksirem do śmietnika.

*

– Naprawimy wszystko, obiecuję – szeptał Jacek do ucha żony. Siedzieli na werandzie swojego domu. Na stole, obok kieliszków z czerwonym winem, leżała świeżo wydrukowana powieść. Malwinka układała lalki na huśtawce.

Kasia spoglądała nieufnie, kiedy Jacek przekonywał:

– Zobaczysz, będzie jak dawniej. Co ja mówię, będzie lepiej!

Chciał ją wziąć za rękę, ale odsunęła się.

– Ktoś dzwoni do furtki, pójdę zobaczyć – powiedziała. Malwinka pobiegła za nią.

Jacek sięgnął po swoją powieść. Gładził okładkę, z niedowierzaniem kolejny raz odczytywał imię i nazwisko. Otworzył książkę, wpatrywał się w rzędy liter, prowadzących Szymona od poznania własnego pochodzenia do niebezpiecznej misji.

Przekartkował książkę. Na ostatniej stronie zobaczył dziwną ilustrację, o której nigdy nie rozmawiał z wydawcą. Obraz przedstawiał Szymona tracącego smocze skrzydła i spadającego ze skały.

Jacek spostrzegł, że żona i córeczka wracają od furtki ze znajomo wyglądającym mężczyzną w stroju kuriera. Ogarnęło go przerażenie.

„Może się mylę, a on jest tylko podobny do…”

– Witam pana. – Głos ogrodnika nie pozostawiał złudzeń. – Interesująca książka. – Wskazał na powieść. – Chociaż zakończenie całkiem przewidywalne…

– Czego chcesz? – warknął Jacek.

– Przyniosłem przesyłkę – powiedział, stawiając na stolę butelkę z eliksirem.

– Zabierz to. Nie potrzebuję jej! – zawołał Jacek.

– O, tak ci się tylko wydaje. Poza tym, przypominam o warunkach umowy. Jedna strona, jeden dzień. Masz piękną żonę i córeczkę, a nie zapytałeś nawet, czyim czasem płacisz.

– Ty draniu! – Jacek złapał go za klapy kurtki. Zaczęli się szamotać.

– Przestań! Co cię opętało! – krzyknęła Kasia. Chwyciła męża za ramię, próbując go odciągnąć.

Nagle ogrodnik zniknął. Jacek zatoczył się i uderzył o stół. Butelka z eliksirem przewróciła się, z wnętrza chlusnęła na stół ciemnoczerwona ciecz, która zaczęła skapywać na podłogę niczym krople krwi.

Koniec

Komentarze

Choć główny pomysł (czas za osiagnięcia) znam od baaaardzo dawna w różnych wariantach, to nadal robi na mnie wrażenie – zwłaszcza, ze jego kolejne wersje ewidentnie są unikalne i często różnią się w istotnych szczegółach. Tutaj w dodatku bardzo sprytnie pokombinowałaś z końcówką, gdzie nagle okazuje się, że to wszystko ma wiele poziomów.

No i ta pesymistyczna puenta, ze nawet dostanie szansy może się rozsypać…

 

Początek czytało się trochę opornie, ale szybko to wyszło na równą, w dodatku okazało się, ze było to uzasadnione. Trochę tylko zmylało to, ze wyglądało to jak układanie narracji czyjejś i jednocześnie własnej.

 

Podobało mi się, idę do wątku Biblioteki zgłosić punkt :)

 

„ Jedna strona, jeden dzień życia.”

– nadmiarowa spacja.

 

No i gwiazdki straciły wyśrodkowanie przy przeklejaniu z edytora (chyba, ze to tak celowo?).

 

Edit: A tytuł przewrotny…

Wilku-zimowy, dziękuję za komentarz i za klik do biblioteki.

Zaraz poprawię spację i gwiazdki, które pouciekały na boki po przeklejeniu z edytora.

W opowiadaniu znalazło się kilka osobistych przemyśleń z ostatniego czasu, który był dla mnie dość trudny z powodu spraw rodzinnych i nie tylko.

Na początku chciałam przedstawić bohatera, trochę idealistę, zawieszonego między światem rzeczywistym i tym kreowanym przez siebie.

Starałam się uwzględnić wszystkie rady z poprzednich opowiadań. Jak wyszło – oceńcie sami.

 

Akcja rozkręca się tu stopniowo, jakby pokonywała pewną bezwładność – i to bardzo mi pasuje do tej fabuły.

Czytając przyszła mi na myśl historia Brucha, szwedzkiego dyskobola, który w latach 60. ub. w. pakował się sterydami (nie były jeszcze zakazane, aczkolwiek wiadomo było o ich szkodliwości) by pobić rekord świata, co mu się udało. Sam chwalił się, że stosuje sterydy, ma świadomość, że mogą go zabić ale przejdzie do historii i tylko to się liczy. I rzeczywiście był gwiazdą jednego sezonu. Później nie nadawał się już do startów i normalnego życia. Zmarł bodaj w 2011 r. na raka.

Twoja historia ze “środkiem dopingującym” dla pisarzy jest również podobną przestrogą dla próbujących swych sił w tej konkurencji :) I bardzo dobrze. Ode mnie klik.

Uwagi formalne:

otwarty plik w komputerze

może lepiej “ w edytorze (komputer pojawia sie zdanie później)

to znów wymazywał całe akapity

lepiej “kasował” (wymazywanie kojarzy mi się z gumką :)

 

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Tytuł mnie nie zachęcił, ale mimo wszystko zaczęłam czytać i na szczęście okazało się, że był to tytuł przewrotny. Też z początku czytało mi się nieco opornie, potem jednak wsiąkłam w fabułę i chociaż mniej więcej wiadomo było, czego spodziewać się na końcu, to ten twist z czasem, którym miał płacić bohater, trochę mnie zaskoczył. 

Nie znalazłam co prawda żadnych okrągłych, szczególnie sprawnie skomponowanych zdań, czasem jakiś dialog zazgrzytał. Nie znaczy to oczywiście, że czytało się źle – wręcz przeciwnie, po początkowych wybojach poszło już płynnie, zupełnie jakby autor sam wziął sobie łyczka z tajemniczej butelki ;) Przyjemna lektura.

Tsole, dziękuję za klik. Błędy językowe już poprawiłam. Nie znałam wcześniej tej historii dyskobola, ale przyznam, że trafiłeś w punkt. Napoje wyskokowe też wpisują się w interpretację. Na początku zamierzałam napisać o człowieku, którego zniszczył nałóg i presja otoczenia (na podstawie prawdziwej historii). Dopiero później pojawił się pomysł, żeby góra, drabina i całe opowiadanie były metaforą z możliwością różnego odczytania.

 

 

Nir, dziękuj za komentarz. Cieszę się, że Ci się spodobało. Poprawiłam trochę wpadek stylistycznych, żeby mniej zgrzytało.

Niestety, eliksiru jeszcze nie znalazłam, a do szczytu ciągle daleko;)

Rozumiem, że to fantastyka, ale nic nie poradzę, że nie przemawiają do mnie sytuacje, kiedy senne wizje przenikają do rzeczywistości, skutkiem czego w realnym świecie pisarz ma pod ręką eliksir ze snu, sprawiający że Pani Wena nie opuszcza go całymi dniami i nocami.

Podoba mi się natomiast zaskoczenie bohatera, kiedy nagle orientuje się, że to nie jego dni były przedmiotem przetargowym.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

wlo­ką­ce­go się przed nim Opla. ―> …wlo­ką­ce­go się przed nim opla.

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

„Mało bra­ko­wa­ło.” ―> „Mało bra­ko­wa­ło”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Ten błąd pojawia się wielokrotnie w całym opowiadaniu.

 

– Dalej, na szczyt! – Za­chę­cał nie­zna­jo­my. ―> – Dalej, na szczyt! – za­chę­cał nie­zna­jo­my.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Od­krę­cił bu­tel­kę i wziął czte­ry łyki. ―> Od­krę­cił bu­tel­kę i wypił czte­ry łyki.

Łyków się nie bierze.

 

Dodał wi­dząc, że mała wy­gi­na buzię w pod­ków­kę. ―> Dodał, wi­dząc że mała wy­gi­na usta/ usteczka w pod­ków­kę.

Obawiam się, że buzi/ twarzy nie można wygiąć w podkówkę.

 

Jesz­cze jeden łyk.. dzie­sięć… pięt­na­ście. ―> Pierwszemu wielokropkowi brakuje jednaj kropki.

 

ręce krwa­wi­ły od chro­po­wa­te­go drew­na na szcze­blach. ―> …ręce krwa­wi­ły od chro­po­wa­te­go drew­na szcze­bli.

 

Obraz przed­sta­wiał Szy­mo­na tra­cą­ce­go smo­cze skrzy­dła i spa­da­ją­ce­go w dół. ―> Masło maślane – czy można spadać w górę?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję za komentarz.

Błędy już poprawiłam. Założyłam w opowiadaniu, że nie każdy pisarz zdobywa Panią Wenę w taki sposób, jak mój bohater. Pewnie przy dobrym warsztacie wzgórze wcale nie wydaje się takie strome.

Bardzo proszę, ANDO. ;)

 

Pewnie przy dobrym warsztacie wzgórze wcale nie wydaje się takie strome.

Tyle że, moim zdaniem, dobry warsztat nie wystarczy, aby być dobrym pisarzem, potrzeba jeszcze tego czegoś, co odróżnia najlepszych twórców od całkiem przeciętnych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tyle że, moim zdaniem, dobry warsztat nie wystarczy, aby być dobrym pisarzem, potrzeba jeszcze tego czegoś, co odróżnia najlepszych twórców od całkiem przeciętnych.

Zgadzam się, to był skrót myślowy.

Przy okazji, ktoś mi ostatnio powiedział, że eliksir z opowiadania to vanity press.

Można na eliksir spojrzeć i w ten sposób. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przypowieść z morałem (niepodanym wprost), ale niestety nie w moim guście. "Bajka dla dorosłych" to niewdzięczna forma, trudno znaleźć odbiorcę. Dla dorosłego czytelnika będzie nieco infantylna, a swoim umownym, alegorycznym, czy metaforycznym charakterem ujmuje powagi niesionej treści.

Twoje opowiadanie to ani literatura serio, ani groza, ani fantastyka. Mamy tutaj nasz współczesny świat i całkiem zwyczajnych bohaterów, do tego dokładasz elementy nadprzyrodzone w osobie Ogrodnika, nierealnych sadów i eliksiru. Wszystko to jednak (ledwie) symbole czegoś innego. Ogrodnik to diabeł w każdym z nas, oszust, pokusa, obsesja twórcy, dążenie do celu z pominięciem rzeczy istotnych, życie ułudą. Sady to wyimaginowane cele, marzenia, które nie cieszą, gdy zostaną spełnione, mrzonki, fałszywe wartości, miraże. Eliksir to droga na skróty, fałszywy dar, oszustwo, nieuczciwy handicap, za który przychodzi zapłacić wysoką cenę.

Początkowo pojawiają się owe elementy we śnie bohatera (to najgorsza i najbardziej oklepana z możliwych kombinacji – wszystko to się bohaterowi śni, potem jednak znajduje on jakiś element ze snu w prawdziwym świecie i już wie, że nie był to tylko sen), z czasem przenikają do rzeczywistości. Najpierw eliksir, potem Ogrodnik we własnej osobie (domyślamy się jego diabelskiego autoramentu – kusi, oszukuje, namawia do złego, kradnie czas/życie zamiast duszy, zwodzi).

Ale powiedzmy sobie szczerze, opowieść nie jest ani zbyt odkrywcza, ani oryginalna i wszyscy wiemy, jak się skończy. Opowiadano ją przecież tysiące razy. A ten mały twist pod koniec, kiedy dowiadujemy się wraz z bohaterem, kto naprawdę zapłaci za jego obsesję i lekkomyślność, to dla mnie zdecydowanie za mało, żebym poczuł jakieś emocje.

Ba! Nawet w świecie wewnętrznym opowieści tych emocji brakuje. Nie ma tam wyrazistego dramatu, mocnego i porywającego przedstawienia pasji bohatera, pasji, która naprawdę spala. Nie ma poruszającego dramatu rodziny i brak również prawdziwej grozy sytuacji. Jest tylko niby-bajka niby symboliczna przypowiastka grozy ze znaną puentą. 

Również sam pisarz nie jest kimś, kogo los nas szczególnie obchodzi, nie jest żadnym pisarskim Faustem, literackim Dorianem Grayem czy innym rozdartym emocjami Twórcą dążącym do Spełnienia i Poznania za wszelką cenę. Wszak nie pragnie nawet stworzenia ideału, arcydzieła, utworu genialnego, za który warto płacić czasem/życiem. Ten tutaj "sprzedaje duszę i podpisuje pakt z diabłem" za drobne, pisząc zwykłą i chyba dosyć drętwą historię fantasy z bohaterem o imieniu zgoła niepasującym do fantasy.

Może dlatego jego zachowanie wydaje się mało wiarygodne? Może dlatego "diabeł", który snuje wizje coraz to nowych, fałszywych "rajów" by skraść kilka dni życia za przeklęty eliksir, który pozwoli ukończyć opowiadanie o Szymonie i smokach, nie budzi strachu, tylko moje lekkie rozbawienie?

O stronie technicznej nie będę się rozwodził – piszesz prosto i poprawnie, bez wielkich fajerwerków literackich; zdania klecisz klarowne, czyste i ogólnie jest w tym względzie dobrze (na większość baboli zwróciła uwagę Reg). Styl masz natomiast bardzo przezroczysty i jakby… neutralny w odbiorze. Nie chcę napisać nijaki, ani, że nie masz stylu, jednak szukałem jego śladów, pieczęci ANDO na tekście, nadaremnie. Ale czyta się gładko.

Nie porwała mnie jednak fabuła, zdała mi się nie tylko wtórna, ale też naiwna, tak jak naiwni są nieco wykreowani przez Ciebie bohaterowie tej historii.

Ale pamiętaj, to tylko moje subiektywne zdanie i tekst zwyczajnie rozminął się z moim gustem.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mr. Maras, fajnie, że wpadłeś i poświęciłeś czas, żeby przeczytać moje opowiadanie. Wszelkie rady są cenne.

Twoje opowiadanie to ani literatura serio, ani groza, ani fantastyka. Mamy tutaj nasz współczesny świat i całkiem zwyczajnych bohaterów, do tego dokładasz elementy nadprzyrodzone w osobie Ogrodnika, nierealnych sadów i eliksiru.

Interpretacja zależy od czytelnika.

 

Ba! Nawet w świecie wewnętrznym opowieści tych emocji brakuje. Nie ma tam wyrazistego dramatu, mocnego i porywającego przedstawienia pasji bohatera, pasji, która naprawdę spala. Nie ma poruszającego dramatu rodziny i brak również prawdziwej grozy sytuacji.

Jest groza zapowiedziana przez ogrodnika, przynajmniej takie były założenia przy pisaniu.

Ten tutaj "sprzedaje duszę i podpisuje pakt z diabłem" za drobne, pisząc zwykłą i chyba dosyć drętwą historię fantasy z bohaterem o imieniu zgoła niepasującym do fantasy.

Imię bohatera fantasy wybrałam celowo, mówi wiele o autorze i miejscu, w którym się znajduje na pisarskiej ścieżce. Sposób traktowania rodziny i rozwiązywania problemów też go opisuje.

Ten tutaj "sprzedaje duszę i podpisuje pakt z diabłem" za drobne

Czy wydanie powieści stanowi “drobne”? Na pewno otwiera wiele dalszych furtek. Po co dzieło idealne na dnie szuflady? Dobry temat na oddzielną dyskusję.

Rady, oczywiście, przemyślę.

 

A mnie się podoba. :)

Niby nic nowego, ale dobrze podane, ze świetnym końcowym twistem. I mam wrażenie, że masz spore poczucie humoru. Jacek mógł chcieć zostać malarzem, pianistą, a nawet astronautą, a ty uczyniłaś z niego pisarza i umieściłaś opko na portalu pisarskim, gdzie chyba nie ma ani jednej osoby, który nie marzyłaby o wydaniu książki. :)

Klik. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

…uczyniłaś z niego pisarza i umieściłaś opko na portalu pisarskim, gdzie chyba nie ma ani jednej osoby, który nie marzyłaby o wydaniu książki. :)

Irko, przynajmniej jedna jest – nigdy nie miałam takich marzeń. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spodobał mi się końcowy twist. Cóż, sama przyjęłam te same założenia, co bohater. Są takie naturalne, takie bajkowe…

Historia może nie jest zbytnio odkrywcza, ale daje radę.

Co do uwag do stylu zgodzę się z Marasem – jest poprawnie, ale bez wodotrysków, jakby uniwersalnie. Pewnie musisz jeszcze potrenować. Czyli przystawiaj drabinę do nowej ściany… ;-)

Babska logika rządzi!

Irka_Luz, starałam się tak pisać, żeby tekst umożliwiał różne interpretacje. Miło, że opowiadanie Ci się spodobało i dzięki za klik.

 

Regulatorzy, Za to wiele osób znalazło się bliżej tego marzenia dzięki komentarzom na tym forum.

 

Finkla, dziękuję za odwiedziny i klik. Do tej pory myślałam, że powtarzające się konstrukcje zdań są największym problemem. Po przemyśleniu widzę, co muszę poprawić w stylu, dlatego drabinę już naszykowałam ;) Zobaczymy, z jakim skutkiem.

 

Zawsze jest jakiś największy problem. Jak zawsze jest jakiś sad wyżej. :-)

Babska logika rządzi!

Hum!

„Słowa układają się zdania, ubrane w emocje płynące z głębi duszy, osiadają na papierze niczym barwne motyle. Jednak ciągle są przeraźliwie niedoskonałe, skoro nikt nie chce ich wydrukować!”

Skojarzyło mi się z tym:

Kiedy z serca płyną słowa

Uderzają z wielką mocą

Krążą blisko wśród nas ot tak

Dając chętnym szczere złoto

– “Lubię mówić z Tobą”, Pomarańcza, Akurat

 

A co do tekstu, może i trochę odgrzewany kotlet, oklepane motywy itd. Ale opko napisane poprawnie, czyta się dobrze, a twist na końcu nieco ratuje sytuację. Podoba mi się komentarz Marasa i chyba mam podobnie. Ale bibliotekę dobiję :)

 

*klik*

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Finkla, dokładnie tak. Dlatego każdy krok do przodu jest taki cenny.

 

Mytrix, dziękuję za komentarz i klik do biblioteki. Nie znałam wcześniej ani tekstu, ani zespołu.

Następnym razem spróbuję wymyślić coś oryginalniejszego.

 

Mr. Maras, po przemyśleniu doceniam komentarz, szczególnie radę dotyczącą stylu.

ANDO, polecam posłuchać Akurat’ów, fajnie grają m.in. ska, czyli poezję śpiewaną.

Np. Do prostego człowieka ← to zaśpiewany wiersz Juliana Tuwima (swoją drogą ten tekst jest aktualny do dzisiaj).

Piosenka Piekarnik, na poprawę humoru :D

Czy przytoczone przeze mnie Lubię mówić z tobą, dobre dla par :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mytrix, dzięki za namiary. Zajrzę w wolnej chwili. 

Zastanawiałam się, czy był już kiedyś konkurs w portalu na opowiadanie inspirowane fragmentem wiersza.

Tytuł skojarzył mi się z “Drabiną raju” Św. Jana Klimaka, jest takie klasyczne dzieło ascetyczne powstałe w VII wieku na Synaju, od niedawna dostępne też po polsku. Obrazuje idee wstępowania po drabinie cnót od podstaw do stanów niewysłowionych. Była szeroko znana w całym Chrześcijaństwie, a na obszarze prawosławnym nadal jest. W ikonografii często pojawia się wątek wspinaczki po stromej i śliskiej drabinie, z której diabły starają się ściągnąć mnicha.

Nikolzollern, cieszę się, że tekst wywołuje różne skojarzenia, taki miałam cel przy pisaniu.

W opowiadaniu ogrodnik, czyli zapewne diabeł, przewrotnie zachęca do wspinania się po drabinie. Jednak w rzeczywistości ta pokusa może się równać strąceniu w dół. W ogóle drabina to pojemny symbol, choćby przez odwołanie do filozofii Św. Tomasza z Akwinu.

 

 

 

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Anet, dzięki za komentarz.

Nowa Fantastyka