- Opowiadanie: Piotruś Pan - Nie wierzyć, aby żyć (1/2)

Nie wierzyć, aby żyć (1/2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nie wierzyć, aby żyć (1/2)

CZĘŚĆ DRUGA, OSTATNIA

 

Thal podniósł wodza z ziemi i wręczył mu ową zapalniczkę. Obdarowany przyglądał się dłuższą chwilę płaskiemu przedmiotowi, a kiedy udało mu się także wzniecić ogień najpierw przestraszył się, a później znowu zaśmiał się gromko, podnosząc płomień do góry. Tubylcy zawyli z zachwytu. Wódz poklepał Thala po ramieniu.

Gestykulowali tak jeszcze jakiś czas, a następnie wódz przywołał czterech wojowników i ruszył wraz z nimi i agentami w kierunku obozu przybyszów.

Wódz odprowadził ich dosyć daleko. Chciał im oświetlić drogę pochodniami, bo już było ciemno. Nie mógł wiedzieć, że Thal i Caya mają latarki. Nie wyjmowali ich jednak, żeby znowu nie przestraszyć miejscowych.

Nadeszła jednak chwila pożegnania. Wódz niemalże rozczulił się na koniec i wziął Thala w ramiona, a następnie Cayę.

 

– Mbutu banga tara bach – powiedział na koniec tajemniczo do agentów i ruszył z powrotem do wioski a z nim jego wojownicy.

 

Przybysze odczekali chwilę, patrząc za tubylcami a wreszcie wyciągnęli noktowizory i założyli na oczy. Nie chcieli używać latarek, żeby nie straszyć niepotrzebnie swoich nowych przyjaciół.

Ruszyli zwolna w kierunku Kojota. Thalowi odbiło się co było widomym znakiem, że to co zjadł w wiosce przyjął jego żołądek.

Kiedy Caya odetchnęła głośno zaczęli rozmawiać.

 

– Wydaje mi się, czy jesteś zadowolona z tej wizyty? – spytał Thal

– Dlaczego mam być niezadowolona? Przecież wszystko dobrze poszło.

– No tak, ale ty chyba poczułaś się jak u siebie w Afryce?

– Daj spokój. Lepiej powiedz, czy zauważyłeś coś ciekawego?

– Nic specjalnego.

– A ja zauważyłam, że to co oni mają na twarzy to nie żadne maski. To są ich twarze. A ich dłonie i stopy nie mają palców. Tylko kciuk przy dłoni.

– Naprawdę?

– Tak.

– Gdybym nie musiał myśleć o twoim zachowaniu „przy stole" też bym to zauważył.

– Przestań, bo czuję się jak na proszonym obiadku u mamusi.

– Bałem się, że znowu zwymiotujesz.

– Dureń.

 

Niebawem dotarli do Kojota. Thal nacisnął przycisk na komunikatorze i otwarły się drzwi, a w środku rozbłysło światło.

Wyprawa do wioski udała się całkiem dobrze, tylko Thal wyrzucał sobie, że niepotrzebnie pochwalił się zapalniczką.

*

 

Następnego dnia rano bolały ich żołądki, ale nie było to nic gorszego od zgagi.

Thal przemyślał wszystko dokładnie i doszedł do wniosku, że wizyta w wiosce wypadła dobrze, pod warunkiem, że będzie ciąg dalszy. Musiał znaleźć jakiś sposób, żeby przeszukać wioskę, bo było duże prawdopodobieństwo, że są tam ludzie Kraba.

Thal swoim bystrym umysłem odgadł od razu, że tubylcy chcieli królewskim przyjęciem udobruchać agentów, a jeśli tak to widocznie mieli coś do ukrycia. Nie musiał długo myśleć, żeby dojść do wniosku, że jedynie ci tubylcy byli jakimś zagrożeniem dla tamtych ludzi. Chyba, że pożarł ich jakiś straszny zwierz, ale to było mało prawdopodobne.

Thal do południa rozmyślał jak tu dobrać się do wioski. Nie chciał odwiedzać znowu wodza i jego ludzi, bo mogliby nabrać podejrzeń.

Mógł wprawdzie zaprzyjaźnić się z tubylcami, żeby po jakimś czasie móc spokojnie bywać w wiosce, ale to była długa i żmudna droga, a i tak nie wiadomo, czy wódz dałby im wolną rękę.

Wreszcie wpadł na szczęśliwy pomysł, żeby zakraść się do wioski nocą. Miał przecież satelitę i mógł doskonale zlustrować ją z góry.

Podszedł do radaru usytuowanego w centralnej części pantoplanu i przełączył na obraz z satelity. Miał teraz wszystko jak na dłoni. Nie musiał szukać długo. Łatwo dało się odróżnić domostwa od innych wydzielonych miejsc, a tubylców od zwierząt. Lustracja dała znakomite efekty. Thal znalazł szybko miejsca, które wyglądały na coś w rodzaju aresztu. Nie było ich dużo. Dobrze widoczne były tam sylwetki dwunożnych istot leżących jedna przy drugiej pod ścianami. Bingo! – zawołał Thal po czym poszedł do Cayi, która zajmowała się od rana robotami. Podzielił się z nią swoim pomysłem. Caya była gotowa na wszystko. Nie pozostało nic innego jak przygotować się na ponowny rekonesans wioski. Tym razem po ciemku.

*

 

Czekali przyczajeni w zaroślach od zachodniego skraja osiedla, gdzie ruch powoli wygasał. Thal postanowił iść sam. Nie sądził, żeby to przedstawiało jakieś duże niebezpieczeństwo. Był uzbrojony po zęby, a na oczach miał noktowizory. Caya czekała na niego w zaroślach.

Kiedy w wiosce wygaszono ogniska Thal ruszył. Mapę wioski miał na pamięć w głowie. W myślach wyznaczył sobie trasę jaką miał pokonać, chcąc dotrzeć do owego aresztu. Zabrało mu to godzinę, ale trafił bez pudła. Przedarł się przez drzwi i znalazł się wewnątrz. Zachowywał się cicho, żeby nie wzniecić popłochu. Wszyscy spali jednak głęboko. Thal zaczął oględziny śpiących dokładnie i drobiazgowo, a lwią czuprynę tubylca łatwo dało się odróżnić od ludzkiej twarzy. Kiedy zobaczył ludzką postać omalże nie krzyknął. Opanowały go nie znane mu wcześniej uczucia w tej niesamowitej scenerii ciemnej nocy w tym prymitywnym areszcie. Teraz musiał obudzić znalezionych ludzi. Byli obaj.

Watson i Sagan. Pierwszy oficer i nawigator Orfeusza. Obdarci i zapewne głodni, nie wierzący w możliwość odzyskania wolności.

Thal dla pewności zakleił im usta taśmą. Długo zwlekał, ale musiał ich wreszcie obudzić. Obawiał się, czy zdołają się wydostać z aresztu o własnych siłach.

Przebudzili się z trudem, widocznie byli wycieńczeni, ale wtedy do głosu doszła rutyna i długie lata służby w wojskowym rygorze. Obaj zrozumieli natychmiast o co chodzi i obaj mieli na tyle dużo sił, żeby opuścić areszt samodzielnie. Szczęście i radość rozrywały Thalowi krtań, mimo że miał już tak duże doświadczenie w swoich misjach. Po następnej godzinie byli na skaju wioski. Thal wziął ich w ramiona. Nie widział ich twarzy, ale wiedział, że byli szczęśliwi.

Kiedy dotarli do Cayi byli już „w domu". Okazało się jednak, że stanięcie na własnych nogach sprawiło wiele trudu obu nieszczęśnikom.

Thal wziął pod ramię Watsona, a Caya Sagana i w ten sposób powoli i z trudem dotarli do pantoplanu. Thal zatrzasnął drzwi wejściowe i odetchnął głęboko. Teraz mógł łatwo przyjrzeć się twarzom obu towarzyszy kapitana Kraba, ale ledwie to zrobił przesłonił oczy. Widok był żałosny. Wymizerowane, poczerniałe twarze i brody do pasa. Oto co zobaczył. Caya usadowiła obu w dwu oddzielnych kajutach i wróciła do Thala.

 

– Dobra robota komandorze – podsumowała, Thal nie był jednak w nastroju do żartów, bo sam także był zmęczony.

– Dajmy im wyspać się w spokoju, są wykończeni – powiedział, a Caya zgodziła się bez słów.

*

 

Watson i Sagan przebudzili się dopiero następnego dnia wieczorem. Nie przypomnieli sobie w pierwszej chwili gdzie są.

Agenci nie poganiali ich. Misja właściwie była już skończona. Zaginieni ludzie zostali odnalezieni. Reszta nie należała już do Thala i Cayi, chociaż oczywiście ich obowiązkiem było opiekować się ludźmi Kraba, aż do przekazania ich Delcie.

Caya przygotowała dla nieszczęśników specjalne, niskokaloryczne jedzenie, żeby ich układ trawienny wrócił do normy. Byli zapewne karmieni jakimś paskudztwem.

Watson był silniejszy. Jeszcze tego samego wieczora ogolił brodę i poprosił Cayę o obcięcie włosów. Był jeszcze wymizerowany i słaby, ale w oczach już miał iskierki.

Thala świerzbił język, żeby dowiedzieć się jak najszybciej wszystkiego co mu się przydarzyło na Comie. Wiedział dobrze co może myśleć człowiek, który spędził kilka miesięcy wśród dzikusów. Nie poganiał Watsona, ale on sam chciał mówić, chciał jak najszybciej z powrotem wrócić do normalności.

 

– Jak to się stało, że wpadliście w ich ręce? – spytał Thal

– Przez nieostrożność. Zaskoczyli nas. Byliśmy pewni, że na Comie są tylko zwierzęta. Później okazało się, że razem z nami w areszcie było jeszcze dwóch misjonarzy z Ziemi.

– I co się z nimi stało?

– Tubylcy utuczyli ich i zjedli.

– Jak to zjedli? – pytał Thal

– Te dzikusy to kanibale – odparł Watson

 

– To dlaczego was nie zjedli?

– Nie daliśmy się utuczyć. Robiliśmy strajki głodowe.

– Zaraz zaraz, czy to co oni nam podali do jedzenia to było ludzkie mięso? – spytała skonsternowana Caya

– Nie sądzę. Poczuli byście to. Zresztą oni chcieli po prostu się was szybko pozbyć – odparł Watson

– Racja. Nie mogli wiedzieć przecież po co tu przybyliśmy. Myśleli, że przypadkowo

– Musicie wiedzieć, że ich szaman potrafi zamieniać ludzi w skamieniałe posągi – powiedział Watson

– Ich szaman? Ten starzec? To stąd te posągi – zauważyła Caya ze zdumieniem.

– Niesamowite – powiedział Thal – A my myśleliśmy, że te posągi są wyrzeźbione, a ich twórcy są subtelnymi artystami.

– Niesamowici są z całą pewnością – odparł Watson

– Ten szaman próbował zaczarować także nas – powiedział Thal

– Nas też – powiedział Watson

– To dlaczego mu się to nie udało? – spytała Caya

– Odpowiedź na to jest i prosta i wielce doniosła – oznajmił Watson – Długo zastanawialiśmy się nad tym z Saganem

– I do jakiego wniosku doszliście? – spytał Thal

– Chodzi o to, że my ludzie już nie wierzymy w czary. Nasze umysły są na nie niepodatne – po tych słowach zapadła chwila ciszy – Nie wierzycie w to? – spytał poważnie Watson

– Jesteś pewien? – spytał Thal

– Całkowicie

– Jeśli tak to nasi naukowcy będą mieli nad czym myśleć

– Jeśli się o tym dowiedzą – powiedział zagadkowo Watson

– Jak to? Wystarczy, że im powiemy

– Może nie powinniśmy im o tym mówić

– Jak to? Po czyjej jesteś stronie? Chcesz zdradzić naszą ludzką sprawę? – spytał Thal

– Jedyne słowo jakie kojarzy mi się w tej chwili to: zdrada – powiedziała Caya

– Pomyślcie. Ci tubylcy żyją w innym świecie. Chcecie ten świat zburzyć? – mówił Watson z ogniem w oczach – My, ludzie też prawdopodobnie kiedyś wierzyliśmy w czary, ale utraciliśmy tą zdolność przez tak zwany postęp. To czym oni dysponują jest nadzwyczajne i bardzo cenne. Niech oni żyją w ten sposób dalej. Niech rozwijają swoje duchowe umiejętności. Dla nas, ludzi już za późno na to.

Co według ciebie mamy z tym zrobić, zataić przed innymi ludźmi? – powiedział Thal – I tak prędzej, czy później przylecą tu inni i wszystko odkryją.

– Thal ma rację.

– Nie wiem, ale wiem, że to coś czym oni dysponują powinno się chronić – powiedział Watson

– Dlaczego szaman zamieniał w kamień swoich współplemieńców? – spytał Thal

– To byli ci, którzy sprzeciwiali się władzy szamana i w ogóle porządkom panującym w plemieniu. Tacy zawsze się znajdą

– Rozważymy twoją prośbę – obiecał Thal – Ale mojemu szefowi Delcie będę musiał wszystko wyjawić. Wnioski i prośby będziesz mógł mu przedłożyć. Niewykluczone, że ja i Caya cię poprzemy, ale musisz nas przekonać.

– Spróbuję – powiedział Watson – Sagan mnie poprze.

*

 

W ten właśnie zadziwiający sposób zakończyła się misja na Comę.

Thal i Caya byli z siebie zadowoleni i szczęśliwi, że udało im się odnaleźć ludzi Kraba.

Nie sądzili jednak, że wyjaśnienie zagadki tej planety wprawi ich w konfuzję, a to co oznajmił im Watson wprowadziło niemałe zamieszanie w ich umysłach. Ta sprawa ewidentnie musiała mieć ciąg dalszy, który jednak nie był już zależny od agentów. Decyzję w sprawie Comy musiały podjąć czynniki wyższe. Nie było to nawet w mocy Delty, chociaż od niego należało zacząć, żeby nadać sprawie dalszy bieg.

Dla Thala i Cayi sprawa na tym się zakończyła.

Na prośbę Delty musieli jeszcze dostarczyć Watsona i Sagana na pokład Orfeusza, który był już w drodze do gammy Małego Psa. Spotkanie z Krabem nastąpiło więc w przestrzeni kosmicznej w miejscu wskazanym przez Deltę. Krab przyjął swoich ludzi, a także agentów serdecznie. Thal i Caya spędzili na pokładzie Orfeusza zaledwie parę chwil po czym wrócili na Księżyc.

 

 

 

KONIEC

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Czekałam z wielkim napięciem na końcówkę, gdyż spodziewałam się, że opowiadanie zadedykowane Lemowi będzie zaskakujące i nowatorskie. Niestety bardzo się zawiodłam, bo zakończenie jest zwyczajne i mało odkrywcze. A co się stało z antymaterią?

Przykro mi, że Elleth się zawiódł/ła. Rzeczywiście można się było spodziewać, że będzie do końca o antymaterii. Myślę jednak, że zakończenie jest odkrywcze i zaskakujące. Nie wiem, co Lem by powiedział, ale poruszanie w twardej sf kwestii wiary jest chyba zaskakujące. Nie jest oczywiste chyba dla każdego, że zbyt duża wiara w cokolwiek może być szkodliwa. Wystarczy wspomnieć coraz to nowe święte wojny religijne wszczynane przez Arabów. Europa okres wojen religijnych ma już za sobą. To wszystko wielka skala problemu, ale jest i mniejsza, ta codzienna. Nie jest zdrowo wierzyć w cokolwiek z przesadą, bo to fanatyzm i to może doprowadzić do samodestrukcji. Chyba psychologowie by się ze mną zgodzili.
W cyklu opowiadań o Thalu i Cayi postanowiłem do spraw podchodzić raczej lekko. To miała być lekka rozrywka połączona z małą dozą dydaktyzmu.
O antymaterii warto napisać coś większego niż tylko opowiadanie. Może kiedyś się o to pokuszę.
Myślę, że forma raczej krótkiego opowiadania nie pozwala na dotarcie do sedna sprawy, ale takie też było moje zamierzenie w cyklu o Thalu i Cayi: zasygnalizować tylko problem. Tylko tyle.

Masz rację co do wojen religijnych, ale przyznam, że nie zinterpretowałabym tak Twojego opowiadania :) Przekaz był zbyt zamaskowany. Natomiast powiadanie było całkiem sprawnie napisane, toteż spodziewałam się "szoku" na końcu.

Wiesz, nie jest moim pragnieniem szokować ludzi, nawet z przymrużeniem oka. Lem kiedyś napisał, że najbardziej mu odpowiada klimat "łagodnego rozbawienia" i ja staram się stosować do tego zalecenia.
A jeśli chodzi o opowiadanie to możliwe, że rzeczywiście puenta nie była należycie wyeksponowana, ale było moim zamiarem, żeby wszystko wyjaśniło się dopiero na końcu.

Droga Elleth. Zapraszam Cię do przeczytania drugiego opowiadania pt.: "Chmura" Ciekaw jestem co powiesz o nim. Chyba jesteś jedną z poważniejszych krytyków na tej stronie. Dalsze opowiadania o Thalu i Cayi też są zadedykowane S.Lemowi.
Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka