Latający dywan
Życie nigdy nie ostrzega, kiedy szykuje dla ciebie wielkie zmiany. Budzisz się pewnego ranka niczego nieświadomy i myślisz, ot zapowiada się kolejny spokojny dzień. A tymczasem złośliwy los już szczerzy zęby zza rogu, gotując dla ciebie całą masę rewelacji. Ale po kolei, zacznijmy tę opowieść jak należy, czyli od samego początku.
***
– Ojciec nas za to zabije – przestraszonym głosem wyszeptał jasnowłosy podrostek, co rusz spoglądając to w jedną, to w drugą część korytarza, jakby spodziewał się, że lada moment któreś z rodziców wyskoczy zza rogu..
– Nie zabije – mruknęła lekceważąco rudowłosa dziewczyna, siedząca na jego barkach. – Ani drgnie, normalnie jakby go ktoś zaklął! – wysapała zdyszana, mierząc wiszący przed nimi wełniany gobelin wrogim spojrzeniem zirytowanej piętnastolatki.
Była to jedna z klanowych pamiątek, która czasy swojej świetności miała już dawno za sobą. Gobelin przedstawiał bliżej nieokreśloną scenę batalistyczną, już wieki temu wyblakłą tak, że ledwie można było na nim odróżnić rycerzy od drzew i koni. Tkanina miejscami była poprzecierana i postrzępiona, a spora jej część poplamiona została czymś rdzawym. Frigg lubiła sobie wyobrażać, że to krew, gdyż takie wyjaśnienie było o wiele bardziej awanturnicze i ciekawsze niż plamy, z dajmy na to, sosu do mięsa. Domniemana krwawa przeszłość rodowego gobelinu była jedną z jego niewielu zalet, gdyż poza tym był na wskroś nijaki i prezentował się raczej paskudnie. Sądząc po okopconym dolnym rogu, ktoś próbował go nawet kiedyś podpalić. Niewątpliwy dowód na to, iż nie tylko Frigg nie doceniała jego walorów estetycznych.
– Ojciec może i nie, ale matka zabije nas za to na pewno – upierał się tymczasem Hallard najmłodszy z czterech starszych braci Frigg.
– To już bardziej prawdopodobne – zgodziła się niechętnie dziewczyna odgarniając włosy z twarzy. – Ale tylko, jeśli się o tym dowie – dodała po chwili. – Zresztą, nie może nas zabić, przecież jesteśmy jej dziećmi – zauważyła logicznie. – Najwyżej trochę pokrzyczy i da nam jakąś karę.
Hall był w odczuciu Frigg zdecydowanie zbyt bojaźliwy. Gdyby za każdym razem miała go słuchać, pewnie całe dnie gniliby w bibliotece, czytając mądre książki i oglądając stare mapy. To nie tak, że unikała zamkowej biblioteki jak ognia, przeciwnie, czasem zaglądała tam nawet z własnej woli! Ba, w deszczowe dni nie było dla niej większej przyjemności niż zaczytywanie się w opowieści o przygodach wielkich bohaterów. W te słoneczne wolała jednak przeżywać własne przygody, nawet jeśli były nieporównywalnie mniejsze.
Hall natomiast, gdyby ktoś zapytał go o jego domniemany brak odwagi i chęci przeżywania przygód, powiedziałby, że to nie strach tylko zdrowy rozsądek, którego jego siostrze zdecydowanie brakuje. Frigg co rusz wpadały do głowy nowe hultajskie pomysły, które z reguły natychmiast zaczynała realizować. Jemu natomiast, jako starszemu, mądrzejszemu bratu, nie pozostawało nic innego, jak jej przy tych eskapadach wiernie asystować. Po pierwsze, ktoś ostatecznie zawsze musiał ją wyciągać z największych drak. Po drugie, realizacja zwariowanych pomysłów siostry nierzadko wiązała się z całkiem dobrą zabawą.
Zatem jeśli tylko mogli, spędzali całe dnie na włóczeniu się po zamku i okolicznym miasteczku Keld. Wspinali się na drzewa, skakali po dachach, wykradali smakołyki z zamkowej kuchni, strzelali z łuków i okładali wszystko i wszystkich wokół, a zwłaszcza siebie nawzajem, drewnianymi treningowymi mieczami. Życie idealne, chciałoby się rzecz, a przynajmniej takie było do niedawna, kiedy to ich matka, lady Eleonora, nie doszła do wniosku, że czas najwyższy zacząć udzielać Frigg lekcji dobrych manier, co znacznie ograniczało jej czas wolny i uprzykrzało życie. Póki co wszystkie zabiegi mające na celu uczynienie z Frigg młodej, dobrze wychowanej damy spełzały na niczym, nie zanosiło się jednak na to, aby jej matka zamierzała szybko skapitulować.
– Pomyśl rozsądnie Hall – prowadziła dalej swój wywód Frigg, powracając do mocowania się z gobelinem. – W końcu rozsądek to chyba twoje ulubione słowo. Komu może zależeć na takim starym, zapleśniałym kawałku szmaty? Przecież nawet nie wisi w głównej sali, ani nawet w holu. Matka pewnie wstydzi się go pokazywać gościom – przekonywała w równej mierze brata, co samą siebie.
Cała trudność w ściągnięciu gobelinu ze ściany polegała na tym, że nie dość, że był nadspodziewanie ciężki, to jeszcze ktoś przemyślnie zawiesił go na hakach pod samym sufitem, przez co nawet teraz, siedząc na barkach Halla, ledwie mogła ich sięgnąć. W końcu jednak, po kolejnej minucie morderczej szarpaniny i rozchodzących się wokoło odgłosach prucia, tkanina z ciężkim łup opadła na kamienną posadzkę. W ślad za gobelinem z ramion Halla zeskoczyła także i Frigg, popisując się przy tym zręcznością leśnej wiewiórki. Nie tracąc ani chwili zaczęła zwijać materiał w ciasną belę.
– Jestem niemal pewien, że ojciec kiedyś mi wspominał, że to pamiątka po którymś z jego wielkich przodków. Chyba upamiętnia zwycięską bitwę czy coś – zastanawiał się na głos Hall.
– One wszystkie upamiętniają wielkie bitwy albo jeszcze większe sojusze – mruknęła, niespecjalnie przejęta, a kiedy skończyła zwijać tkaninę pomogła Hallowi zarzucić ją na ramię. – Tędy – wskazała w lewo.
– A gdzie my teraz tak właściwie idziemy? – zainteresował się chłopak.
– Zobaczysz – powiedziała z tajemniczą miną i ruszyła przodem. – Nie chcę ci psuć niespodzianki.
Miała swoje powody, aby od razu nie zdradzać Hallowi celu ich wędrówki, coś jej bowiem mówiło, że jego reakcja będzie daleka od wybuchu radości.
Był piątkowy ranek, a co za tym idzie, jak co tydzień na zewnętrznym dziedzińcu odbywał się targ. W zamku pozostało niewiele osób, bo większość służby jak i jego mieszkańców poszła uzupełnić zapasy i oglądać towary przywiezione przez handlarzy z odległych miast. Nie było, zatem najmniejszej potrzeby skradania się ani mówienia do siebie szeptem, ale i tak to robili, chociażby dla samej tylko zasady. W końcu niecodziennie wykrada się klanowe pamiątki z własnego domu, dlatego kiedy już do tego dojdzie, należy to robić jak należy!
Po kwadransie ukradkowego przemykania od jednego rogu korytarza do kolejnego, przekazywania sobie poleceń za pomocą gestów i cichych szeptów w końcu dotarli do pomalowanych niebieską farbą podwójnych drzwi. Frigg zatrzymała się przed nimi i, wziąwszy się pod boki, spojrzała na wrota z szerokim uśmiechem. Ah! Nic tak nie poprawiało jej humoru z rana, jak rysująca się na horyzoncie wizja kolejnej niecodziennej przygody! Uśmiech spełzł jednak z jej twarz ledwie usłyszała za sobą marudzenie Halla.
– Zaraz! – zaczął, kiedy w końcu dotarło do niego, dokąd zmierzali. – Nie było mowy o żadnej wieży! Czy ty wiesz jak ciężki jest ten gobelin Frigg? I ile stopni ma ta wieża? Sama go sobie tam wnoś, to przecież najwyższa wieża w zamku! – z naburmuszoną miną zrzucił z ramienia gobelin u progu niebieskich drzwi, za którymi kryły się strome spiralne schody. – Nie jestem jucznym koniem ani tragarzem – dodał na koniec wzburzonym głosem.
– Wiem, że nie jesteś koniem mądralo – zaszydziła Frigg. – Widziałeś kiedyś konia wchodzącego po schodach? – dopytała złośliwie i otworzywszy drzwi szybko popędziła spiralnymi schodami na górę.
Mając czterech starszych braci, trzeba wiedzieć, kiedy należy brać nogi za pas, zwłaszcza gdy lubi się im dokuczać, a oni mają o wiele więcej siły od ciebie.
– Pomysł był mój i to ja będę musiała zaczarować gobelin żeby latał. Dlatego tobie, żeby było sprawiedliwie przypadła rola tragarza – krzyknęła, wbiegając na wieże po dwa stopnie, żeby było szybciej.
– Też mi sprawiedliwość – doleciał ją burkliwy głos z dołu.
Chwilę później na spiralnych schodach dało się jednak dosłyszeć ciche stęknięcie świadczące o tym, że Hall podniósł gobelin z ziemi. Następnie do jej uszu doleciało jeszcze parę stłumionych przekleństw, za które lady Eleonora zapewne wytargałaby swojego syna za uszy, a na koniec po schodach poniósł się miarowy odgłos ciężkich kroków. Zadowolona Frigg uśmiechnęła się pod nosem.
– A nie mogłabyś go zaczarować tak, żeby nic nie ważył!? – usłyszała jeszcze z dołu pełne nadziei wołanie.
– Przykro mi, ale nie potrafię – odkrzyknęła zgodnie z prawdą.
Jej znajomość magii była raczej wybiórcza. Prawda, odziedziczyła talent magiczny po babce, a ojciec któregoś roku zatrudnił nawet na zamku maga, aby ten ją szkolił. Niestety ów zdążył udzielić jej ledwie paru podstawowych lekcji, nim zniknął w niewyjaśnionych po dziś dzień okolicznościach. Ponoć miała z tym związek kowalowa, a konkretniej jej mąż i jego powszechnie znana skłonność do zazdrości i ciężka ręka. Co tak naprawdę stało się z zamkowym magiem chyba nikt nie wiedział, a przynajmniej nie mówił o tym głośno. Faktem pozostawało jednak, że po zaledwie dwóch tygodniach nauczycielskiej kariery mistrz Melepetus zniknął bez śladu pozostawiając po sobie nie tylko wiele pytań, ale również cały swój magiczny inwentarz. W jego opuszczonej komnacie znaleźli szafę pełną powłóczystych, niebieskich szat oraz bez liku tajemniczych, zapewne magicznych przyrządów. Niestety, zastosowanie większości z nich nadal pozostawało dla Frigg zagadką. Przy łóżku stał kufer pełen eliksirów i słojów z dziwnymi substancjami. Nad kominkiem wisiał pęk zasuszonych ziół, a większość ścian zajmowały wielkie drewniane regały wprost uginające się pod ciężarem magicznych, oprawionych w skórę grymuarów.
Innymi słowy, w komnacie znajdowała się cała masa fascynujących i godnych uwagi przedmiotów, niestety przez większość czasu zbierały one jedynie kurz. Zaraz po zaginięciu mistrza Melepetusam jej i Hallowi surowo zakazano zbliżania się do wieży maga, a drzwi do niej dla bezpieczeństwa planowano zamknąć na głucho. Dziwnym trafem, na dzień przed tymi wydarzeniami, klucz do komnaty w tajemniczych okolicznościach zniknął z pokoju ochmistrzyni i wieży ostatecznie nie zamknięto. Zakaz jej odwiedzania pozostał jednak w mocy.
Umiejętność władania magią, zwłaszcza na północnych rubieżach królestwa, była czymś rzadko spotykanym, dlatego większość osób wolała się od magii trzymać z daleka. Jeśli byli już jednak zmuszeni do obcowania z nią, zawsze zachowywali się bardzo ostrożnie. Bogowie raczą wiedzieć, co ten dziwak tak naprawdę tam trzymał – zwykł mawiać jej ojciec, kiedy po raz kolejny ktoś podnosił temat Zakazanej Wieży i zaginionego maga. Frigg nie byłaby jednak sobą, gdyby owych zakazów miała słuchać. Nic nie działało na jej wyobraźnię tak bardzo jak zakazanie jej czegoś, i chyba by ją poskręcało w środku, gdyby miała wieży mistrza Melepetusa nigdy nie odwiedzać.
Już w pierwszym tygodniu po zniknięciu nauczyciela, kiedy to jeszcze radzono, co zrobić z jego komnatą i rzeczami, zakradła się do pokoju ochmistrzyni i wykradła stamtąd klucz do wieży. Od tamtej pory regularnie odwiedzała dawną wieżę maga i w co najmniej połowie z tych naukowo-poznawczych eskapad towarzyszył jej Hall. W wieży maga przeważnie wertowali księgi i starali się dojść zastosowania poszczególnych magicznych akcesoriów. Od eliksirów Frigg wolała póki co trzymać się z daleka. Hall mógł mówić wiele na temat jej braku zdrowego rozsądku, miała jednak na tyle oleju w głowie, aby nie sprawdzać na sobie działania potencjalnie niebezpiecznych magicznych mikstur. Może gdyby znalazła gdzieś opisy ich działania… Niestety etykiety przytwierdzone do butelek wypisane były jakimś dziwnym, kompletnie dla niej niezrozumiałym, niemal rysunkowym pismem.
Podobnymi niezrozumiałymi znakami zapisano wiele czarodziejskich grymuarów stojących na półkach. Zatem, jeżeli nawet w którejś z ksiąg znajdowały się informacje o dekoktach i eliksirach, to na nic jej się to zdało, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafiła ich odczytać. Co jakiś czas udało jej się natrafić na księgę zapisano w jej rodzimym języku, niestety nawet to nie na wiele się zdało, bo większość zaklęć najwyraźniej w świecie nie działała, bogowie tylko raczą wiedzieć, dlaczego! Pewnikiem musiała robić coś w niewłaściwy sposób, Tuk jej jednak świadkiem, że powtarzała wszystko dokładnie tak, jak było opisane w księgach.
Jeden z największych zawodów przeżyła, natrafiwszy w którejś z ksiąg na zaklęcie pozwalające wyczarować wielką, skwierczącą kulę ognia. Odkąd tylko dowiedziała się, że ma w sobie magiczny talent, miotanie kulami ognia stało się obiektem jej westchnień. Marzyła, żeby móc posłać w kierunku każdego, kto ją zdenerwuje, ogniowy pocisk. Ależ mieliby miny! Wszyscy by się jej bali. Nawet dorośli! Wtedy nikt by jej nie rozkazywał ani nie dokuczał. Tak, gdyby mogła wyczarować kulę ognia, pierwszą posłałaby w stronę złośliwej córki rzeźnika, która nie dalej jak dwa dni temu naśmiewała się z niej podczas zabawy w podchody. Ciekawe, kogo wtedy nazywałaby płonącym czerepem. Niestety, miotanie kulami ognia nigdy jej nie wychodziło, chociażby nie wiem ile próbowała i jak bardzo się starała. Z córką rzeźnika musiała się zatem rozprawić się w mniej finezyjny sposób, co skończyło się dla nich obu siniakami i zadrapaniami, a dla Frigg dodatkowo trzema godzinami zajęć z dyplomacji i etykiety oraz tęgą burą od matki. Zajęcia z etykiety było potwornie nudne, a głębokie zadrapanie na szyi nieprzyjemnie piekło, ale i tak było warto, bo pocieszała się myślą, że tamta oberwała mocniej.
Pewną rekompensatą dla niepowodzeń na polu magii bojowej było dla niej zaklęcie lewitujące. Tak naprawdę było to jedyne zaklęcie, jakiego zdążył ją nauczyć mistrz Melepetus, i z każdą kolejną próbą udawało jej się zmuszać do latania coraz większe przedmioty. Ostatnio podniosła nawet Halla, i to właśnie podsunęło jej pewien pomysł. Jedna z kucharek opowiadała jej dawno temu bajkę o elfim czarodzieju latającym na dywanie. Ów mag przemierzał w ten sposób cały świat wzdłuż i wszerz. Z miejsca zapragnęła powtórzyć ten wyczyn. Niestety, jak na złość mieli w zamku tylko jeden dywan, i do tego znajdował się on w komnacie sypialnej rodziców. Na dodatek był tak wielki i ciężki, że do jego przeniesienia potrzebowałaby nie Halla, a połowy zamkowej służby. Pomijając już sam fakt, że czego jak czego, ale braku swojego drogocennego kobierca matka dopatrzyłaby się na pewno. Raz, że rzeczony dywan wniosła na zamku w posagu. Dwa, że w tej części królestwa dywany były niebotycznie drogie, i nawet przywódcy klanów rzadko kiedy mogli pozwolić sobie na taki luksus. Mieli za to w zamku całe mnóstwo gobelinów, jako że większość kobiet w rodzinie tkała je namiętnie całymi latami. Jej matka, babka, prababka a wcześniej prababki babka i tak dalej. Wszystkie wyszywały misterne gobeliny, które następnie zawalały połowę zamkowych ścian.
Dla odmiany mężczyźni w jej rodzie z równie fanatycznym uporem zwozili do domu wszelkiej maści łowieckie i wojenne trofea. Obie te przypadłości były na tyle powszechne i dziedziczne, że teraz nie sposób było spacerując zamkowym korytarzem nie natrafić a to na misternie wyszywany gobelin, a to na zawieszone na ścianie jelenie poroże, stary miecz czy niedźwiedzią skórę. Gdzieniegdzie w korytarzu straszył i cały wypchany niedźwiedź bądź dzik, a w głównym holu stała pełna, paradna zbroja. Kiedyś na kominku w jadalni leżała też najprawdziwsza ludzka czaszka. Z której to podobno jeszcze pradziadek Angus miał w zwyczaju popijać wino. Niestety, kilka lat temu matka ją wyrzuciła, twierdząc, że straszy dzieci. Co prawda tatko trochę wtedy protestował wobec takiego absolutnego braku poszanowania dla rodowych pamiątek. W batalii z żoną najwyraźniej jednak poległ z kretesem, bowiem czaszka zniknęła z jadalni bezpowrotnie.
Po parunastu minutach męczącej wspinaczki, w czasie których Hall zdążył co najmniej trzy razy zarzec się, że to już ostatni, ale to ostatni raz, kiedy dał jej się na coś namówić, w końcu dotarli na szczyt wieży. Kiedy tylko Frigg zamknęła za bratem drzwi, ten najpierw zdjął z ramienia zwinięty w belę gobelin, a następnie rzucił go na ziemię i padł nań bez życia. Frigg mimowolnie się uśmiechnęła. Wcale mu się nie dziwiła, ją też zmęczyła wspinaczka, a przecież niczego nie dźwigała. Że też magowie tak szczególnie upodobali sobie akurat wieże. Pomyśleć tylko, ile za każdym razem trzeba schodzić z wieży na śniadanie, potem znowu wchodzić i schodzić na obiad, wieczerzę i w każdej innej najdrobniejszej sprawie, a potem po raz kolejny wspinać się samą górę. A co jeśli się czegoś zapomni? Zupełnie niedorzeczne. Jeśli kiedyś naprawdę zostanie wielkim magiem zamieszka w piwnicy, żeby nie musieć się nigdzie wspinać!
Nie, to też był kiepski pomysł. W piwnicy jest wiecznie zimno i ciemno, a do tego pełno tam szczurów. Zresztą tam też prowadzą schody, tylko w drugą stronę. Zamieszka na parterze i nie będzie musiała nigdzie wchodzić ani schodzić.
– Możesz chwilę odpocząć. Nigdy jeszcze nie czarowałam dywanu, muszę to dobrze przemyśleć i jeszcze raz sprawdzić zaklęcie w księdze, nie chcę czegoś pomieszać – powiedziała do półprzytomnego Halla, ale za odpowiedź musiało jej wystarczyć ciche chrząknięcie.
Ruszyła w stronę biurka, na którym leżała już rozłożona księga o wiele mówiącym tytule Zasady lewitacji, latania i wprawiania obiektów niemagicznych w ruch. Usiadła za biurkiem i zaczęła ją wertować szukając właściwej strony.
– Gdzieś tu był rozdział o latających dywanach – mruknęła sama do siebie. – Kiedyś na pewno już go czytałam.
Niestety, rozdział jak na złość nie chciał się znaleźć. A może jednak znajdował się w jakiejś innej księdze? Powiodła wzrokiem po wypełnionych magicznymi grymuarami regałach, które pokrywały niemal każdą ścianę. Do tego większość ksiąg nie była opisana na grzbietach, co oznaczało, że znalezienie właściwej zajmie jej wieki. Zawsze brakowało jej czasu, żeby odkładać je na właściwie miejsce, i teraz miała za swoje.
Wprawienie w ruch kałamarza czy pióra nie było już dla niej żadnym wyczynem, ale zmuszenie do latania gobelinu, na którym będzie siedzieć, to już było przedsięwzięcie nie w kij dmuchał. Rozsądek nakazywał trzy razy upewnić się, że wszystko wykonuje poprawnie. Z drugiej strony jednak nie mieli zbyt wiele czasu, nie dalej jak za dwie godziny matka skończy przyjmować poranne wizyty i zacznie ich szukać. Wertując księgę natrafiła na rozdział o latających miotłach i ostatecznie stwierdziła, że to musi jej wystarczyć. Następna okazja, żeby zakraść się do wieży może nastąpić dopiero za parę dni, albo nawet i tydzień, a to zdecydowanie za długo.
– Wstawaj – szturchnęła Halla stopą parę minut później.– Musimy wejść na dach.
Hall jęknął cicho, przewrócił się na plecy i w końcu spojrzał na nią, na wpół sennie, na wpół z niedowierzaniem.
– Ale jak to na dach? – powtórzył z niezbyt mądra miną. – Po co na dach?
Mimowolnie wywróciła oczami na ten objaw skrajnej tępoty.
– A jak chcesz wylecieć z wieży przez tak wąskie okno? – zapytała z politowaniem. – My się przez nie przeciśniemy, ale na gobelinie na pewno nie wylecimy. Trzeba wejść na dach i tam go rozłożyć – wyjaśniła.
Ruszyła w stronę okna, nie czekając na dalsze protesty brata i wspięła się na parapet, a następnie otworzyła je i wychyliła się na zewnątrz, spoglądając do góry. Od dachu wieży dzieliło ją paręnaście centymetrów, jeśli wespnie się na palce powinna dosięgnąć, gorzej będzie się potem podciągnąć.
– Myślałem, że idziemy tu tylko po zaklęcie. A latać będziemy na dziedzińcu albo gdzieś indziej… na ziemi. Nie tak wysoko. Frigg, to jest niebezpieczne – powiedział Hall podnosząc się z ziemi i otrzepując spodnie. – A co jeśli twoje zaklęcie nie zadziała? Sama dobrze wiesz jak często ci się to zdarza. Co jeśli spadniemy? Ta wieża jest naprawdę wysoka, w najlepszym razie połamiemy sobie wszystkie kości, a najpewniej po prostu zginiemy.
Zacisnęła usta w wąską linie i zadumała się na chwilę. Hall i ten jego zdrowy rozsądek zawsze psują najlepszą zabawę! Ale co, jeśli tym razem miał rację? Może powinna była poszukać tego rozdziału o latających dywanach jeszcze raz? Kiedyś już go jednak czytała, zresztą te zaklęcia lewitujące różniły się od siebie tylko ułożeniem dłoni podczas ich wypowiadania, słowa pozostawały te same. Nie ma co pisać na zapas czarnych scenariuszy.
– Zaklęcie zadziała, nic się nie martw – zapewniła brata, starając się brzmieć pewnie. – Pomyśl lepiej, jakie wszyscy zrobią miny, kiedy tak sfruniemy na dziedziniec z nieba. Umrą z podziwu i padną z zachwytu.
– Padną, co najwyżej z niedowierzania nad naszą głupotą – sarknął pod nosem Hall. – Kiedy gruchniemy na środek dziedzińca łamiąc sobie karki – marudził dalej, ostatecznie jednak wspiął się na parapet obok niej i z miną człowieka, który już wie, że przyjdzie mu żałować swojej decyzji, spojrzał w górę. – Będę musiał wejść pierwszy, albo cię podsadzić, sama nie dasz rady się tam wspiąć.
Frigg mogłaby z tym stwierdzeniem polemizować, ale ostatecznie wyszczerzyła tylko zęby i zadecydowała błyskawicznie nie dając Hallowi czasu na wycofanie się.
– Wchodź pierwszy! Jak już będziesz na dachu podam ci gobelin, a potem podciągniesz i mnie.
Hall spojrzał chmurnie na jej szeroki uśmiech, nie sprzeczał się już jednak dalej tylko uchwycił rękoma dwie solidnie wyglądające belki podtrzymujące daszek i zaczął się podciągać.
Za to właśnie kochała Hala. Owszem, straszny był z niego maruda, ale zawsze kiedy przychodziło co do czego pomagał jej i nigdy nie chodził na skargę do rodziców. Obserwowała, jak jej brat podciąga się na drewnianych belkach, przerzuca nogę przez jedną z nich i z grymasem wysiłku wymalowanym na twarzy wdrapuje się na pokryty glinianymi płytkami daszek wieży. Kiedy Hall znalazł się już na górze podała mu gobelin, a następnie z jego pomocą również wgramoliła się na dach.
Kiedy w końcu stanęła obiema stopami na stromym daszku, dyszała ciężko. Nie przyszło jej jednak nawet do głowy, aby narzekać, bo widok jaki się teraz przed nią roztaczał rekompensował cały poniesiony trud. Widać stąd było nie tylko cały zamek ojca, ale także przylegające do niego portowe miasteczko oraz opalizujące za nim morze. Na południe i zachód, aż po horyzont ciągnęły się porośnięte lasem, zielone wzgórza. Na wschodzie natomiast góry powoli zaczynały piąć się ku niebu tak, że czubki tych najbardziej oddalonych tonęły w chmurach.
– Gdzieś tam żyją krasnoludy – powiedział Hall wskazując ręką na najwyższe szczyty. – Wiele kilometrów za Czarcimi Górami i tamtym najwyższym szczytem, zaczynają się jeszcze wyższe Góry Trolli.
– Myślisz, że tam naprawdę żyją trolle? – zapytała Frigg z powątpiewaniem, patrząc we wskazanym kierunku.
Było nie było, miała już piętnaście lat i jakoś jeszcze żadnego trolla w życiu nie widziała. Krasnoluda owszem, elfa i orka też, ba, któregoś razu spotkała nawet na targu kobietę, która jadła same warzywa i żadnego mięsa! Ale trolla? Żadnego nigdy nie widziała, co kazało jej powątpiewać w ich istnienie.
– Oczywiście, że tak! – zapewnił ją Hall. – Nie słyszałaś nigdy jak krasnoludy pieklą się o tę nazwę? Że to niby ich góry, a nie trolli, i że te są głupie, napadają na kopalnie i zsyłają lawiny na kupieckie karawany.
– Może – wzruszyła ramionami.
Jak się dobrze zastanowić to faktycznie słyszała podobne utyskiwania. Chociaż kto by tam wierzył w każde słowo krasnoludów, połowa z nich to straszni bajkopisarze i zmyśla niestworzone rzeczy, żeby ubarwić swoją podróż i podnieść cenę oferowanych towarów.
Z tej perspektywy ziemie jej ojca wyglądały inaczej, niż kiedy oglądało je się z dołu. Od zawsze zachwycała ją zieleń tutejszych iglastych lasów, ciemnoniebieska toń wód i wiejąca od morza bryza, teraz jednak zobaczyła to wszystko jakby na nowo i ogarnął ją jeszcze większy zachwyt nad tym miejscem. Nigdy się stąd nie wyprowadzę – obiecała sobie. Stojący obok niej Hall miał chyba podobne odczucia, bo zamiast dalej opowiadać o trollach i krasnoludach po prostu stał i chłonął otaczający go widok.
– Wiesz, co, zaczynam chyba rozumieć zamiłowanie magów do mieszkania tak wysoko – odezwała się w końcu. – Dla takich widoków, też mogłabym tutaj zamieszkać, gdybym tylko za każdym razem nie musiała się aż tyle wspinać.
– Zaznając twoje lenistwo mogę się założyć, że kazałabyś się tu wnosić któremuś ze służących – rzucił kpiąco Hall. – Albo wpadła na jakiś bardziej durny plan. Na przykład zjeżdżałabyś z okna na linie modą tych wszystkich bohaterów z romantycznych opowieści, w których zaczytujesz się po nocach.
– Słucham?! – wyprostowała się. – Wcale nie zaczytuje się żadnymi romansami! – zaprotestowała krzyżując ręce na piersi.
Dobra! Może tam jeden czy dwa przeczytała, ale tylko z ciekawości i dla ogólnego poszerzenia literackich horyzontów. Zatem to się w ogóle nie liczyło!
– Jasne. Nie dalej jak wczoraj widziałem w twoim pokoju elfickie romansidło! – szydził Hall. – Czekaj, jak ono się nazywało – teatralnie podrapał się po brodzie – O wiem! Pięćdziesiąt odcieni sosnowych igieł!
Poczerwieniała lekko, na co Hal zaśmiał się głośno i w braterskim geście rozczochrał jej już i tak będące w zupełnym nieładzie włosy. Wojowniczo strzepnęła jego rękę.
– To nie było żadne romansidło – fuknęła. – Tylko powieść przygodowa! A poza tym sam powiedziałeś, że elficka! Ja tylko pogłębiałam swoją wiedzę na temat innych kultur! Też byś czasem mógł.
Teraz Hall rechotał już na całego.
– Opowieść przygodowa! Ha! Ha! Chyba nie chce znać szczegółów owych przygód! – bezczelnie śmiał się dalej. – Tylko żebyś z tej fascynacji innymi kulturami nie przyciągnęła kiedyś do domu jakiegoś długouchego wierszoklety. Biedny ojciec chyba z miejsca padłby trupem. Dwadzieścia pokoleń wojowników i tu nagle elfi poeta.
Ależ on ją denerwował! Zamachnęła się pięścią, żeby przywalić Hallowi w nos i w końcu zetrzeć ten głupkowaty uśmieszek z jego twarzy, niestety w porę zrobił unik. Ten, kto wymyślił starszych braci, był doprawdy złośliwym człowiekiem. Nie było chyba bardziej irytującej istoty na świecie, niż starszy brat, nie wspominając nawet o czterech. Czterech to była po prostu klęska.
– Dobrze już dobrze, uspokój się. Więcej nie będę. – zapewnił ją Hall podnosząc do góry ręce. – Czytaj sobie, co chcesz. Przecież nie będę ci wzbraniał edukacji. Gdzie mi tam stawać na drodze twojemu wykształceniu.
Chociaż w głosie Halla nadal słychać było wyraźną kpinę, Frigg czasowo postanowiła zaniechać prób policzenia się z nim, ostatecznie znajdowali się na stromym daszku zamkowej wieży, a do ziemi było bardzo daleko.
– Jakiś ty troskliwy – odparła równie kpiąco, po chwili jednak uśmiechnęła się lekko. – Masz szczęście, że jako siostra musiałabym po tobie nosić żałobę, inaczej bym cię stąd zepchnęła. A teraz bierz się za rozwijanie gobelinu zanim stwierdzę, że w czarnym byłoby mi jednak do twarzy – powiedziała dając Hallowi sójkę w bok.
Żarty żartami, ale teraz, kiedy znaleźli się na dachu wieży, a do niej w końcu dotarło jak duża odległość dzieli ich od ziemi, poczuła w piersi zdradliwe ukłucie strachu. Co jeśli zaklęcie nie zadziała? Albo, co gorsza, przestanie działać w trakcie lotu? Albo stanie się cokolwiek innego, co sprawi, że spadną na ziemię w wysokości kilkudziesięciu metrów? Nagle uświadomiła sobie z pełną mocą, jak wiele rzeczy może pójść nie tak. Zabrnęła już jednak tak daleko, że wręcz ujmą dla honoru byłoby się teraz wycofać. Nie pozwoli obawom przejąć nad sobą kontroli! Lepiej już zginąć jako odważny szaleniec, niż iść przez życie z piętnem tchórza. Tak zawsze mawiał dziadek Angus.
Poczekała, aż Hall skończy rozwijać materiał gobelinu, a potem rozsiadła się wygodnie na samym jego środku. A przynajmniej taki miała zamiar. Niestety o żadnej wygodzie nie mogło być mowy, bo klepki dachu złośliwie wbijają ci się w tyłek przez cienką tkaninę gobelinu.
– Jesteś pewna? – zapytał Hall sadowiący się za nią, a głos drżał mu lekko.
– Nie – przyznała całkiem szczerze.
– Świetnie. To może zrezygnujemy? – ostatni raz spróbował z nadzieją.
– Nie! – zaprotestowała stanowczo.
Nie było się czego bać, wszystko się uda, powtarzała sobie w duchu. Zawsze się udaje, czasem, co prawda, jedynie o włos, ale ostatecznie ze wszystkiego zawsze udawało się im wyjść cało. Wzięła głęboki oddech, po czym zamknęła oczy koncentrując się na wypowiadanym zaklęciu i opisywanej w księdze sekwencji gestów, jakie powinna wykonać. Kiedy skończyła przez chwilę nadal siedziała z zamkniętymi oczami obawiając się je otworzyć i spojrzeć prawdzie w oczy. Zaklęcie nie zadziałało, nic się nie wydarzyło. Klepki dachu nadal wbijały się jej w tyłek, wiejąca od strony morza bryza mierzwiła im włosy, a z dołu od dziedzińca dolatywał ich gwar rozmów i miarowo uderzający o kowadło młot. Otworzyła oczy dopiero w chwili, kiedy tuż obok swojego ucha usłyszała stłumiony okrzyk Halla. Stary, powycierany gobelin zaczął pod nimi lekko wibrować, a chwilę później powoli, jakby z ogromnym wysiłkiem, uniósł się parę centymetrów ponad daszek wieży. Tak bardzo ją to ucieszyło, że aż wydała z siebie przeciągły pisk zachwytu.
– A niech mnie! Nie wierzyłem, że naprawdę ci się uda! – wykrzyknął Hall, a w jego głosie słychać było autentyczny podziw.
– Mówiłam ci, że jeszcze kiedyś zostanę szanowanym w całym królestwie magiem! – powiedziała dumnie wypinając pierś do przodu.
– A bądź sobie, kim chcesz, bylebyś, zanim polecisz robić karierę do stolicy, sprowadziła nas bezpiecznie na dół.
– Jak sobie życzysz – odparła z uśmiechem, łapiąc w jedną rękę jeden z rogów gobelinu, w drugą zaś drugi. – O ile dobrze pamiętam tamten rozdział, autor książki porównywał latanie na dywanie do powożenia rydwanem.
– O ile dobrze pamiętam? – powtórzył Hall marszcząc brwi.
– Jest ryzyko, że coś mogło mi wylecieć z głowy. Wiesz czytałam o tym dosyć dawno temu.
– Dawno temu?! Myślałem, że czytałaś to dzisiaj!
– Nie drzyj się! Zaraz usłyszy cię połowa zamku. Dzisiaj czytałam o lataniu na miotłach, to prawie to samo.
– To samo?! Opuść nas, ja wysiadam.
W obliczu tego, że Hall zaczął się wiercić na gobelinie jakby naprawdę planował z niego zejść, Frigg, niewiele myśląc, strzeliła rogami tkaniny, niczym końskimi lejcami, dla większego efektu zakrzykując jeszcze głośne Wio! Na reakcję gobelinu nie trzeba było długo czekać, wyrwał do przodu z prędkością, której nie powstydziłby się najbardziej rączy rumak, tak że Hall, który obejmował ją już tylko jedną ręką, niemal runął w dół. Jego przerażone krzyki poniosły się od podnóża gór aż po skraj morza, kiedy to gobelin furkocząc wściekle pędził przed siebie z coraz większą prędkością.
– Aaaaaaaa! Zabijeeeesz nas! Zwooolnij! Zwooooooolniiiiij! – wrzeszczał do jej ucha, a ściskał ją przy tym w pasie tak mocno, iż miała wrażenie, że żołądek, a zaraz po nim i reszta organów, wyjdą jej lada moment na wierzch ustami.
Łatwo mu było powiedzieć! Zwolnij. Niby jak?! Owszem, rozdział o lataniu przeczytała, ale na dole jakoś nie przyszło jej do głowy, że warto byłoby przeczytać również ten o lądowaniu!
– Aaaaaaa! – wrzeszczała razem z Hallem. – Prrr! Słyszysz stój! Zatrzymaj się natychmiast! Rozkazuje ci!
Gobelin miał jednak w nosie jej polecenia i protesty, a na uświęcone boskim prawem Prr, Stój i Spokój nie reagował wcale, co więcej, im bardziej ciągnęła za rogi, starając się go wyhamować, tym ten jakby jeszcze bardziej przyśpieszał. Bogowie! Widać w klanie Alden nawet gobeliny muszą być samowolne i uparte!
Gobelin, kiedy już znudziło mu się bezcelowe krążenie nad zamkiem wyhamował bez ostrzeżenia, a następnie całkowicie zmienił kierunek i niczym wypuszczona z elfickiego łuku strzała pognał w stronę ciemniejącego na dole dziedzica.
– Uwagaaaa! – wrzeszczała teraz na całe gardło w kierunku zebranych w dole ludzi. – Z drogiiiii! Chowaj się, kto możeeee!!! Z drooooogi!
W dziedzińcu trwał właśnie w najlepsze jarmark, na który ściągała ludność nie tylko z Keld, ale również z okolicznych wiosek i osad rybackich. Obecnie cała ta ciżba z półotwartymi gębami gapiła się w górę, zachodząc zapewne w głowę, co to za nowe dziwo spada na nich z nieba, wywrzaskując przy tym wniebogłosy jakieś niezrozumiałe słowa. Kiedy w końcu do zebranych w dole ludzi, dotarł sens wykrzykiwanych przez rodzeństwo słów było już za późno. Gobelin z dwójką pasażerów na grzbiecie wpadł między stragany, siejąc pośród zgromadzonych handlarzy panikę i spustoszenie. Na pierwszy ogień poszedł kram rzeźnika, nad którym złośliwy gobelin zapikował tak nisko, że postrącał na ziemię większość szynek i udźców, a opasłego właściela zmusił do schowania się pod wyładowanym mięsem stołem.
– Przepraszaaaam. – krzyknęła Frigg w stronę gramolącego się z ziemi mężczyzny, ale ten, nie udobruchany wcale, w odpowiedzi zamachał za nimi wojowniczo tasakiem.
Gobelin nie zamierzał na tym jednym wyskoku bynajmniej poprzestać. Pogonił starego zielarza, przez połowę dziedzińca, wskutek czego biedny staruszek aż pogubił sandały. Wywrócił stragan z warzywami, przez co uciekający w popłochu ludzie dodatkowo potykali się teraz o toczące się we wszystkie strony, ziemniaki, kalarepy i arbuzy, a załamany właściciel rwał włosy z głowy, licząc straty. Porozganiał pękatej handlarce wszystkie kury, chociaż trzeba było przyznać, że babiszon gobelini nalot odpierał całkiem gracko. Frigg tylko cudem uniknęła potężnego ciosu wałkiem w głowę. Po co kobieta w ogóle zabierała ze sobą na targ wałek do ciasta, pozostawało dla niej tajemnicą, nad którą nie miała jednak obecnie czasu się zastanawiać. Swawolny gobelin nie zamierzał, bowiem zaprzestać na tym swoich popisów. Przeciwnie wizgnął wściekle i jakby ze zdwojonym zapałem pomknął w stronę namiotu, w którym kowal prezentował swoje wyroby. Cóż, nad tym, co działo się potem można by się wiele rozwodzić wystarczy jednak powiedzieć, że kiedy gobelin w końcu rzeczony namiot opuścił, ten wyglądał jakby mniej reprezentatywnie, a siarczyste przekleństwa kowala niosły się za nimi jeszcze na długo po tym, jak ponownie zaczęli wzbijać się w górę. Frigg od nieustannych wrzasków bolało już gardło, za to Hall już jakiś czas temu zaniemówił całkowicie.
– Z-z-gi-gi-gi-n-n-nie-my – zdołał w końcu z siebie wydusić. – O bogowie – szeptał przerażony. – Tyle strat, co myśmy najlepszego zrobili Frigg! Rodzice nas za to zabiją. Boję się nawet patrzeć w dół na to pobojowisko.
Frigg też wolała nie patrzeć. Z dwóch głownie powodów. Po pierwsze, na ten widok do gardła podeszłaby jej zapewne cała reszta wnętrzności, których swoimi niedźwiedzimi łapami nie zdołał tam jeszcze wycisnąć Hall. Po drugie, mieli obecnie inny o wiele większy problem. Nadal znajdowali się na grzbiecie zbzikowanego gobelinu, który najwyraźniej znudził się już sianiem spustoszenia na targu i mknął teraz w stronę portu.
– Frigg – jęknął Hall, kiedy dotarło do niego to, o czym ona widziała już od dłuższej chwili. – Błagam cię, proszę zatrzymaj go! Klnę się na wszystko, nigdy więcej nie będę ci dokuczał. Przysięgam, nigdy nawet słowem nie wspomnę o żadnych romansach. Tylko błagam cię zatrzymaj go. Zatrzymaj zanim wpadniemy do portu i tam też narobimy draki.
– Niby jak mam go zatrzymać? Myślisz, że tak łatwo to zrobić? – rozzłościła się, sama nie do końca wiedząc, na kogo bardziej, na Halla, na siebie czy może na ten nieznośny kawał starej szmaty. – Cały czas próbuję go zatrzymać, ale on w ogóle nie chce mnie słuchać! Sam go zatrzymaj jak jesteś taki mądry!
– Oszalałaś? Jak niby miałbym to zrobić? To ty władasz tutaj magią! Nie wiem jak masz to zrobić, po prostu coś wymyśl. Wypowiedz jakieś zaklęcie, cokolwiek, byleby ten przeklęty gobelin w końcu się zatrzymał!
Wypowiedz jakieś zaklęcie! Dobre sobie, bo akurat miała ich pod ręka całą masę! Myśl, myśl, myśl! Ponaglała się w duchu, usiłując przypomnieć sobie cokolwiek. Co biorąc pod uwagę jej zdenerwowanie, jak i szczątkową wiedzę magiczną, było zadaniem wcale nie prostym. W końcu, widząc przed sobą zbliżającą się w zawrotnym tempie burtę jednego z zacumowanych w porcie statków, spanikowała całkowicie i wykrzyczała jedyne zaklęcie, jakie w danej chwili przychodziło jej do głowy. Puściła przy tym rogi gobelinu i wyciągnęła przed siebie ręce, jakby samym tym gestem chciała uchronić ich przed roztrzaskaniem się o drewniany bok okrętu.
Efekt końcowy nie zaskoczył chyba nikogo bardziej niż jej samej. Bo oto pierwszy raz w życiu udało jej się wyczarować najprawdziwszą kulę ognia. Wielką, huczącą i buchającą piekielnym żarem kulę ognia, która natychmiast pomknęła w kierunku znajdującego się najbliżej statku. Dziewczyna z przerażenia aż zasłoniła oczy dłońmi. O bogowie, właśnie podpaliła ulubiony drakkar ojca. W tym też momencie ich magiczny wierzchowiec stracił najwyraźniej cierpliwość do takich niewychowanych, miotających ognistymi pociskami pasażerów, wierzgnął bowiem kilka razy dziko, zrzucając ich ze swojego grzbietu Ostatnim, co pamiętała Frigg zanim wpadła do wody, były krzyki ludzi zebranych na nabrzeżu.