- Opowiadanie: Selmeric - Advena borealis

Advena borealis

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Advena borealis

 

Fulvius stał na pokładzie i przyglądał się porozrzucanym ciałom. Wszystkie zakrwawione, powykrzywiane i zastygłe w nienaturalnych pozach. Dawno nie widział takiej masakry. Martwe oczy przykryte bielmem wpatrywały się tępo w niebo, szukając tam sprawiedliwości.

On nie może wam już pomóc, pomyślał smutno Fulvius, ja muszę to zrobić za niego.

– To jak, inkwizytorze? Co o tym sądzicie? – pytał go wysoki, barczysty mężczyzna.

– Jak na razie nie znalazłem dowodów na potwierdzenie twojej tezy. Musisz mi pokazać coś więcej niż same ciała. To mogli być równie dobrze piraci, widać ślady walki.

– Ale czy piraci zostawili by statek nienaruszony, z pełnymi ładowniami? Co więcej, jak nakierowali go do portu? – Halvor, starszy wioski, nie odpuszczał.

– To że ktoś zabił tych ludzi, wcale nie znaczy, że odprawiał tutaj czarnoksięski rytuał – odparł spokojnie Fulvius de Sierra. – Masz mi coś jeszcze do pokazania?

– Tak. – Na jego usta wpełzł ponury uśmieszek. – Chodź za mną. Pod pokład.

Zeszli na dół i natychmiast uderzył ich smród gnijących ciał. O ile na zewnątrz nie był on tak intensywny, tutaj zaatakował z całą mocą. Inkwizytor skrzywił się, ale przemógł wstręt. Dla niego to nie pierwszyzna. Po chwili spostrzegł coś dziwnego na tyłach łodzi. Leżała tam ucięta głowa woła, w kałuży krwi. Po dokładniejszej analizie, Fulvius zauważył wyrysowane na niej bluźniercze symbole.

Halvor wskazał na głowę zwierzęcia i zaczął coś mówić, ale inkwizytor przestał zwracać na niego uwagę. Podszedł do kałuży i przyglądał się symbolom, szukając w pamięci ich znaczenia, jednocześnie zastanawiając się czemu mógł służyć rytuał, o ile rzeczywiście był to akt czarnoksięstwa.

– Dalej macie wątpliwości, inkwizytorze?

Śledczy zignorował mężczyznę, ciągle myśląc nad znaczeniem symboli. Nie widział ich wcześniej, miał co do tego pewność. Jedyne z czym mu się kojarzyły, to runy, jakich używali ludzie północy.

– Rozumiem, że to dla was niecodzienne i makabryczne zjawisko, które musiało przerazić mieszkańców, ale muszę mieć więcej dowodów. Rozejrzę się w pobliżu i poszukam, może coś jeszcze znajdę – powiedział oczekującemu Halvorowi.

– Nie zwlekajcie zbytnio, bo może się to źle skończyć dla nas wszystkich.

Inkwizytorowi bardzo się nie podobał ton, w jakim ten człowiek mówił. W jego zachowaniu nie było szacunku jaki pojawiał się u większości ludzi z którymi miał do czynienia. Ten mężczyzna wydawał się dziki i wulgarny, jak większość ludzi w tej wiosce. Można było niemal odnieść wrażenie, że zaraz rzucą się na niego z widłami, tylko dlatego, że jest tu obcym. Fulvius nie okazał jednak swojej pogardy i irytacji, a zimnym głosem odpowiedział:

– Wezwaliście mnie do Solveig bym rozpatrzył sprawę rytualnego mordu, jak stwierdziliście, ale to nie czyni was moim mocodawcą. Jeśli uznam, że to nie jest zbrodnia o podłożu magicznym, bądź demonicznym, zajmą się tym stróże prawa.

Mina Halvora świadczyła, że nie ma on pozytywnego mniemania o wskazanych ludziach. Fulvius całkowicie się z nim zgadzał, ale nawet gdyby miał na to zgodę, nie miał czasu na zajmowanie się sprawami świeckimi.

Pożegnał się z Halvorem i udał do pobliskiej karczmy, zjeść kolację i wynająć pokój. Pora była już późna, a po całym dniu w drodze czuł się wyczerpany i jedyne czego w tej chwili pragnął, to spokojna, przespana noc. Nie pamiętał, kiedy ostatnio taką miał. Obowiązki, stres czy niebezpieczeństwo, często nie pozwalały mu zasnąć. A kiedy już mu się to udało, sen miał płytki i pełen koszmarów. Wiedział na co się pisze, zostając inkwizytorem, a następnie przyjmując awans na stanowisko śledczego. Stawanie naprzeciw potworom, magii i śmierci odcisnęło na nim swe piętno. Praca wymagała od niego ogromnego wysiłku woli. Każdego dnia musiał pilnować, by nie ugiąć się pod naporem zła. Ważną podporą w tej walce była wiara, którą Fulvius pielęgnował jak tylko mógł. Miał w pamięci historie o inkwizytorach, którzy stawiali czoła wiedźmom, bez ochrony, jaką zapewniała. Byli w takich starciach niemal bezbronni, wystawieni na łaskę swych przeciwników, ponieważ w żaden sposób nie mogli się przeciwstawić zaklęciom i urokom. Najgorszym co mogło spotkać agenta Officium, to utrata wiary.

Leżał na sienniku i patrzył się w sufit poddasza. Obok niego leżał miecz, z wygrawerowanymi łacińskimi sentencjami. Aż dziwne, jak często osoba duchowna jaką jest inkwizytor musiała sięgać po oręż. Fulvius nie należał do tych, którzy robili to ochoczo, ale w razie potrzeby, potrafił się obronić. Oddychał głęboko, starając się oczyścić myśli, by spokojnie zapaść w sen, ale to nigdy nie było takie proste. Zwłaszcza, że pewna myśl wciąż nie dawała mu spokoju. Te znaki na statku zbytnio przypominały runy. Tak, jakby ktoś chciał, by wyglądały na magiczne, ale nie znał się na tym, więc wyrysował coś podobnego do jedynej znanej mu magii.

Fulvius usłyszał skrzypienie schodów i ciężkie kroki, do tego pobrzękiwanie żelaza. Dwóch mężczyzn, zapewne uzbrojonych. Natychmiast poderwał się z siennika. Sięgnął po ostrze i noże do rzucania.

Po kilku chwilach drzwi uchyliły się cicho, a do środka wemknęli się dwaj intruzi. Było ciemno, ale bez problemu dało się dostrzec że dzierżą bojowe topory. Skierowali się do siennika, zachodząc go z dwóch stron. Wtedy, z cichym zgrzytem, w okolicy karku pierwszego z nich zagłębił się nóż. Trafiony zawył z bólu, sięgając tam ręką. Inkwizytor nie zwlekając dłużej, wyskoczył zza szafki i zaatakował go mieczem, tnąc znad prawego ramienia. Silny cios odrąbałby rękę, którą wojownik przed chwilą uniósł, gdyby nie kolczuga. Miecz zagłębił się na kilka centymetrów, przerywając metalowe oczka i wywołując kolejne wrzaski bólu. Towarzysz trafionego rzucił się na pomoc, ale Fulvius był gotowy, odtrącił broń atakującego i dźgnął w pierś. Ostrze cięło głęboko, jednak raniony tylko warknął i zamachnął się swym toporem. Fulvius z trudem odskoczył. Wojownik który omal nie stracił ręki, dalej jęcząc z bólu, zaatakował z boku, ale drzewce topora spotkały się z żelazem ostrza. Fulvius wiedział, że nie da rady długo walczyć z dwoma przeciwnikami naraz, nawet jeśli jeden odniósł poważne rany. Wykonał szybki manewr i ustawił się tak, że ranny intruz stał na drodze drugiemu, przez co nie mogli uderzyć w tym samym czasie.

– Zatrzymajcie się! Nie musimy walczyć!

Zdawał sobie sprawę, że brzmiało to głupio i desperacko, ale wciąż miał nadzieję na pokojowe rozwiązanie sytuacji. Natychmiast je rozwiano. Ranny machnął na oślep toporem, ale cios został ponownie sparowany, choć już z większą trudnością. Mężczyźni byli silni, natomiast Fulvius zmęczony i ospały. Nie widział dla siebie wielkich szans.

Drugi przeciwnik już obchodził ich z boku, by wspomóc swojego towarzysza. Inkwizytor wyprowadził błyskawiczny, precyzyjny cios, prosto w twarz rannego. Tamten nie zdążył nawet krzyknąć, kiedy ostrze przebiło jego czaszkę, zatrzymując się na osłonie hełmu z tyłu głowy.

To nie tak miało być, myślał inkwizytor, widząc jak ciało opada na ziemię. Dlaczego to się dzieje? Czemu ci ludzie weszli mi w drogę?

Towarzysz zabitego wpadł w szał i ruszył do wściekłego ataku. Uderzał raz za razem, oburącz trzymając za broń, zmusił inkwizytora do cofnięcia się. Tamten wiedział, że za chwilę zostanie przyparty do ściany. Odbijanie ciosów silniejszego przeciwnika szybko go wyczerpywało, za chwilę nie będzie mógł już walczyć tak sprawnie. Po sparowaniu kolejnego ciosu, kopnął przeciwnika w kolano, by choć na chwilę odwrócić jego uwagę, wtedy skoczył w bok. Topór chybił o kilka cali, trafiając w drewnianą ścianę. Fulvius obrócił ostrze w dłoniach i wbił je z całej mocy, celując w bok wojownika. Ostrze przebiło oczka kolczej koszuli i zagłębiło się pomiędzy żebrami. Trafiony zacharczał krwią, wyrwał topór i usiłował ponownie zaatakować, ale ostrze wciąż tkwiące w ciele uniemożliwiło mu ten ruch. Jeszcze raz warknął, w gardle zabulgotała krew. Poleciał na plecy, uderzając z impetem o podłogę.

Śledczy stał na środku pomieszczenia, z opuszczonym mieczem z którego kapała krew. Znowu się stało, pomyślał, znów muszę zabijać ludzi. Był doskonałym szermierzem i zdawał sobie z tego sprawę, jednak nie lubił walczyć. Od zabijania byli żołnierze, nie inkwizytorzy. Opadł na kolano i postawił przed sobą miecz, skierowany sztychem w dół, trzymając się go oburącz za rękojeść. Pochylił głowę i zmówił w ciszy modlitwę. Głupcy, pomyślał, przyszli tutaj by mnie zabić, a z powodu swojej ignorancji sami stracili życia. Co to miało na celu? Dlaczego tutaj przyszli?

Do pokoju wszedł gospodarz, trzymając w ręku topór. Rozejrzał się po ciemnym wnętrzu i zaklął. Fulvius powstał z podłogi, schował miecz do pochwy, dając znać, że nie ma złych zamiarów. Karczmarz odłożył topór i sięgnął po świeczkę na szafce, koło siennika. Po chwili migotliwy płomyk dał wątłe światło, rzucając upiorny blask na martwe twarze dwóch wojowników.

– To byli rzemieślnicy… Dlaczego cię zaatakowali?

– Sam chciałbym wiedzieć – odparł smutno Fulvius. – Wiesz coś więcej o tych ludziach?

– Vern i Ingfred. Vern miał żonę i dzieciaka, Ingfred to jego szwagier. Wyrabiali narzędzia.

– Jak się nazywa żona Verna? I gdzie ją znajdę? – Postanowił, że musi o tym z nią porozmawiać, może będzie wiedziała coś o motywach męża.

– Tove. Mieszka na wschodnim brzegu wioski, niedaleko kowala.

– Zawiadomię ją o tym co się stało. Może ona jest w stanie powiedzieć mi coś więcej – zastanawiał się na głos.

Schylił się do trupa, by wyciągnąć nóż do rzucania z nasady karku. Musi poćwiczyć rzucanie, dawno tego nie robił i chyba wychodzi z wprawy. Zobaczył coś jeszcze, wetkniętego w ubranie Verna. Schował nóż i podniósł kwiat, pozwalając by światło lampy obrzuciło go swym blaskiem. Wyglądał jak róża, tylko że czarna. Karczmarz spojrzał na nią, mrużąc oczy. Sięgnął ręką do piersi, jakby chciał coś sprawdzić.

– Co…? Kwiat? – Zmarszczył czoło.

Inkwizytor z zaciekawieniem wpatrywał się w różę, zastanawiając się, jak tutaj trafiła. Słyszał, że takie występują, ale są niezwykle rzadkie i rosną tylko w jednym miejscu na świecie. Są także bardzo cenne. Zwykły rzemieślnik nie powinien wejść w ich posiadanie. Jak coś takiego trafiło aż do Normandii? Mogło być na statku kupieckim, odpowiedział sam sobie. To były tylko przypuszczenia, ale w głowie Fulviusa już przedstawiała się cała sytuacja. Grupa wojowników z wioski napadło na statek, upozorowali tam wykonanie magicznego rytuału, a kiedy śledztwo nic nie wykryje, zamierzali wejść w posiadanie wszystkich dóbr z okrętu. Ten tutaj najwidoczniej nie wytrzymał i pomyślał, że jeśli przedwcześnie zginie jeden kwiatek, nikt nie zauważy.

– Inkwizytorze?

Fulvius podniósł pytający wzrok na karczmarza.

– Wpatrujecie się w to od kilku minut…

Inkwizytor zmarszczył brwi. Gospodarz przybiegł dopiero po skończonej walce, czy naprawdę tak długo zajęło mu zebranie się z łoża, czy może celowo zwlekał, by dać tym dwóm wykonać swoje zadanie? Potrząsnął głową. To nie miało sensu. Gdyby był po ich stronie, to dołączył by do walki.

– Zamyśliłem się. Dobra, zabierzmy stąd te ciała.

Gdy wrócił do pokoju, zabarykadował drzwi. Tak na wszelki wypadek. Dopiero wtedy położył się spać.

 

Obudziły go krzyki. Zmusił się do powstania. Teraz, kiedy wreszcie udało mu się zmrużyć oczy, musiał wstać tak wcześnie. Na zewnątrz coś się działo, słyszał wrzawę robioną przez tłum wieśniaków. Wyjrzał przez okno, jeszcze nie do końca przebudzony. Słońce dopiero różowiło niebo na horyzoncie, ale jakieś światło padało na domy. Zaspanemu umysłowi zajęło chwilę, nim zorientował się w sytuacji. Pożar.

Założył szybko wyposażenie, odblokował drzwi i zszedł na dół. W sali jadalnej nikogo nie było, wybiegł na zewnątrz. Ludzie nosili wodę, inni krzyczeli. Na placu leżały dwa trupy. To byli ludzie, którzy zaatakowali go w nocy.

Co to ma znaczyć?

Płonął jakiś dom na brzegu wioski. Płomienie już prawie udało się ugasić, ale nadal intensywnie się dymił. Stał niedaleko kuźni…

Kilku wieśniaków zauważyło inkwizytora i zaczęli coś mówić, wskazując na niego palcem.

– On to zrobił! Musiał być on…

– Inkwizycja, tfu, tylko palić potrafią!

– Zamiast czarownicą się zająć, to on nasze domy pali…

– I rzemieślników zabił i warsztat zniszczył, skąd my teraz narzędzia będziemy brać?

– Potwór, a nie sługa Boży!

Wściekłość wśród chłopów rosła. Niektórzy chwycili za pałki czy widły. Kilku ruszyło powoli w jego stronę. Nie przejmowali się tym, że był inkwizytorem, wściekłość nimi zawładnęła i nie zważali na konsekwencje. Fulvius cofnął się parę kroków, przerażony tym widokiem. Natychmiast skarcił się w duchu. Stawałeś naprzeciw potworom, a boisz się grupy wieśniaków? Poczuł za sobą czyjąś obecność. Obrócił się w porę, by zobaczyć gospodarza z toporem w dłoni. Odskoczył od niego, sięgając po ostrze.

– To twoja sprawka… – warknął.

To był poważny błąd. Ludzie widząc jak sięga po oręż popadli w jeszcze większy gniew, krzyki nasiliły się.

– To on ich zabił! Dzisiejszej nocy! – krzyknął gospodarz do ludzi. – Zamordował ich z zimna krwią! Potwór, jak każdy inkwizytor!

– Koniec z tym – głębokim głosem powiedział postawny chłop z wielkim toporem w muskularnych łapach i z groźną miną ruszył na Fulviusa. Za nim podążyli inni.

Inkwizytor rozglądał się, szukając drogi ucieczki, ale tłum nadciągał zewsząd. Pozostawało mu tylko się bronić. Zmawiał cicho modlitwę i choć głos miał spokojny, to dłonie mu drżały. Przyjął postawę szermierczą.

Wtem przez masę ludzi przedarł się jeździec, trzymając konia Fulviusa za uzdę. Mężczyzna miał na sobie długi płaszcz i chustę zasłaniającą twarz. Rzucił śledczemu uzdę. Fulvius wskoczył na swojego wierzchowca i widząc jak przybysz jedzie tam skąd przybył, ruszył za nim. Niemal natychmiast wprowadził konia w cwał, a żaden z chłopów nie miał odwagi stanąć naprzeciw rozpędzonego zwierzęcia. Wyjechali z tłumu, tylko parę razy potrącając ludzi, którzy nie zdążyli zejść z drogi. W miarę jak się oddalali, krzyki tłumu stawały się cichsze, aż wreszcie umilkły, gdy jeźdźcy zniknęli w dali.

Nie zatrzymywali się jeszcze przez kilka minut, aż wioska zniknęła im z oczu. Dopiero wtedy zamaskowany mężczyzna skłonił konia do stępa, pozwalając mu odpocząć. Powoli zbliżali się do lasu. Fulvius zrównał się z obcym. Wtedy on ściągnął z siebie płaszcz i chustę. Wyglądał na człowieka północy, wydawał się dziki i obcy. Nie jak frankijscy Normanowie, musiał przybyć z daleka, Norwegii, albo Danii. Miał brązową brodę i włosy zaplecione w warkocze. Jego twarz była poznaczoną bliznami, z czego jedna, bardzo paskudna, wyglądająca jak po poparzeniu, rozlewała się wokół opaski na oko. W końcu odchrząknął, splunął za siebie i zaczął mówić.

– Nieźle daliście się wrobić, inkwizytorze. – Na ustach pojawił się szpetny uśmiech, ale bynajmniej nie było w nim wesołości. Mówił płynnym francuskim, z silnym akcentem. Fulviusowi wydawało się, że norweski. – Gdybym się spóźnił, skończylibyście na widłach. Ot, wymarzona śmierć dla bohatera.

– Jestem ci winien wdzięczność – mruknął Fulvius. – Jednakże chciałbym usłyszeć wyjaśnienia. Przybyłeś niemal natychmiast, wiedziałeś, że będą chcieli mnie zabić.

– To akurat nie było trudne. Widzicie inkwizytorze, ja z jednym okiem dostrzegam więcej niż wy z dwoma.

Widząc piorunujący wzrok Fulviusa zaśmiał się krótko.

– Kiedy dowiedziałem się o przybyciu ,,martwego okrętu”, przyjechałem, by to sprawdzić. Od ludzi dowiedziałem się tyle, że do brzegu przybił bez nikogo żywego. I było to zgodne z prawdą, ale jak sami zapewne zauważyliście, ktoś pozabijał tych ludzi i zostawił po sobie ciekawą pamiątkę. Taki fragment wołu, konkretniej, głowę. Można sobie pomyśleć: krwawy krąg, głowa zwierzęcia, masowy mord… czary! Ale ja mam pewne, ekhm, doświadczenie, można to tak nazwać. I jak to zobaczyłem, wiedziałem, że to bujda. Poszukałem natomiast czegoś innego, dowiedziałem się, że ze stada pewnego chłopa zniknęło zwierzę. Ponadto tamtego dnia na wodę wypłynęła duża łódź, z grupą mężczyzn.

– Na krew Chrystusa – zaklął Fulvius. – Ktoś z tej wioski mógł coś takiego zaaranżować?

– Nie z wioski. Ktoś, kto przybył tu z dalekiej północy. I ja właśnie w tej sprawie – odrzekł mężczyzna. – Jestem Osmond Nattjeger, Pełnię rolę podobną do twojej. Poluję na wiedźmy.

– Ja jestem Fulvius de Sierra, inkwizytor. Nie wiedziałem, że na północy zajmujecie się polowaniem na czarownice.

– Czarownice są wszędzie i wszędzie sprawiają kłopoty.

– Ale czemu wiedźma? Czyż nie upewniłeś mnie przed chwilą w przekonaniu, że ten ,,rytuał” nie był rytuałem?

– To był sposób, by cię zwabić. Po co miała by się wysilać na prawdziwe magiczne obrządki, skoro wystarczyło to upozorować? A dzięki temu, bardziej wiarygodne wydaje się to, że chłopi dopuścili się zamachu na twoje życie.

– Tylko dlaczego ta twoja czarownica miała by chcieć mnie zabić? I do tego w taki sposób, by wyglądało to na działanie miejscowych ludzi?

– Myślałem, że ty mi powiesz. A nawet jeśli teraz nie wiesz, to może jak ją złapiemy, dowiemy się czegoś więcej. Bo mam nadzieję, że będziesz w stanie mi pomóc. Jesteś mi chyba coś winien, skoro wyrwałem cię z rąk tego plebsu. Gdyby nie ja, powiedzieli by, że zginąłeś w trakcie zamieszek, spowodowanych nieuczciwym procesem. Twoje imię zostało by zhańbione, wiedźma pozostała na wolności, ale ciebie już by to nie obchodziło, bo patrzył byś na to z tych swoich zaświatów. I, jakby nie było, to też twoje zadanie, tępić posługujących się magią.

Śledczy obrzucił Osmonda oceniającym spojrzeniem. Nie wyglądał na kogoś, komu można ufać, przypominał raczej wikinga, tak jak ich opisywały dawne kroniki. Jednakże ten człowiek miał informacje, które mogły okazać się przydatne, a wyglądał także na doświadczonego. Sojusz z nim nie powinien zaszkodzić.

– Niech będzie. Wspomogę cię w polowaniu.

– Tego właśnie oczekiwałem. – Wyciągnął do Fulviusa rękę.

Tamten, już zdecydowany, uścisnął ją.

– Domyślasz się chociaż, czego ona może ode mnie chcieć?

– Cóż… z tego co się dowiedziałem, to podróżowała trochę po świecie. Możliwe, że spotkałeś ją już wcześniej.

– Nie przypominam sobie żadnej wiedźmy z północy.

– Ale ona, jak widać, pamięta ciebie.

Fulvius przez chwilę milczał, ważąc w myślach te słowa.

– Co zamierzasz czynić teraz?

– Muszę odnaleźć tych ludzi, którzy wypłynęli wcześniej na łodzi. Albo znaleźć samą łódź, to też może mi pomóc.

– Domyślam się kim mogli być ci ludzie. Karczmarz i dwaj rzemieślnicy.

– Hmm, ci dwaj, co prawda, nie żyją, ale może mógłbym sprawdzić co z karczmarzem.

– Poza tym, jeden z nich miał żonę i córkę. Warsztat spłonął, ale one być może przeżyły i coś wiedzą.

– Tak, to może być jakiś trop.

– Ale co ze mną?

Osmond popatrzył na inkwizytora z przymrużonym okiem.

– Na twoim miejscu nie pokazywał bym się już w tej wiosce bez zbrojnej obstawy. A najlepiej w ogóle. Rozbijemy obóz w lesie. Tam na mnie zaczekasz. Wieczorem, jak wrócę, omówimy dalsze plany – dodał po chwili. – Tylko… lepiej uważaj.

– Spokojnie, nie straszne mi dzikie zwierzęta, umiem sobie poradzić – odparł Fulvius, myśląc o zagrożeniach jakie mogą czyhać w lesie.

– Nie to mam na myśli. Jeśli ta wiedźma jest gdzieś w pobliżu, to powinieneś zachować czujność. I nie dać się podejść.

– Nie jeden raz broniłem się przed czarownicami.

– Ale nie przed tymi z dalekiej północy – mruknął. Następnie wzruszył ramionami. – Jeśli przeżyjesz, to przynajmniej zdobędziesz nowe doświadczenie. A jeśli nie, to mam nadzieję, że choć trochę ją dla mnie osłabisz.

Fulvius już otwierał usta by odpowiedzieć, ale Osmond zaśmiał się.

– No, nie ma czasu. Jedźmy.

 

Fulvius grzebał patykiem w płonącym ognisku. Piekł się nad nim mały królik, jedyne co udało mu się upolować i to tylko dzięki łutowi szczęścia. Cóż, nikt nie przykładał do tego wagi, kiedy szkolił się w klasztorze.

Osmond ruszył do osady parę godzin temu, zostawiając inkwizytora samego z myślami. Nie tak wyobrażał sobie tę misję. Dlaczego miał tu siedzieć, kiedy ktoś odwalał za niego robotę? Jako świecki inkwizytor nie miał za sobą wielkich instytucji, które by go wsparły, nie zabrał też ze sobą zbrojnych, więc pozostawał bezradny.

Usłyszał jakiś szmer za plecami. Odwrócił się, by ujrzeć ciemny kształt przemykający między drzewami. Poderwał się na nogi i chwycił za miecz. Po chwili spostrzegł, że kilkanaście metrów od niego stoi młoda sarenka i przygląda mu się ciekawsko. Już miał opuścić miecz, kiedy zauważył , że sarna miała na czole trzecie oko.

Nim zdołał w jakikolwiek sposób zareagować, zwierzę odbiegło, z gracją pokonując gęste zarośla. Inkwizytor usiadł z powrotem, usiłując sobie wmówić, że tylko mu się przywidziało. Jednak nie zdołał okłamać samego siebie. Dobrze to widział. Był obserwowany. To ta czarownica to spowodowała? Tylko dlaczego dała o sobie znać? Może chciała, żebym wiedział? Takie myśli krążyły mu po głowie. Nie mógł już się uspokoić, wiercąc się niecierpliwie i oczekując powrotu Osmonda. Jeśli wiedźma znała położenie obozu, to już wkrótce mogła tu po niego przybyć. Fulvius nie miał pewności, czy sprzymierzeniec dotrze na czas. Nie mógł być nawet pewny, czy rzeczywiście mógł nazwać owego jednookiego mężczyznę sprzymierzeńcem. Równie dobrze mógł iść do wioski po kogoś, by im go wydać, za zapłatą.

To niedorzeczne, powiedział sobie. Ściągnął królika z rożna i zaczął jeść. Wgryzł się w soczyste mięso i poczuł jak ciepły tłuszcz cieknie mu po brodzie. Po chwili wypluł mięso na ziemię z obrzydzeniem. Spojrzał na miejsce, w którym ugryzł królika. Z dziury wypełzały grube, białe i tłuste robaki. Odrzucił od siebie mięso i zerwał się na równe nogi. Robaków było coraz więcej, zdecydowanie więcej, niż mogłoby się zmieścić w tak malutkim ciałku.

– Starczy tego – warknął i chwycił za miecz.

Rozejrzał się wokoło, trzymając przed sobą oręż.

– Gdzie jesteś? Pokaż się!

– Tu jestem.

Poczuł, jak przez całe ciało przechodzi dreszcz. Obejrzał się w stronę, z której dochodził głos. Zobaczył, jak z robaków uformowała się kobieca twarz, cały czas będąca w ruchu, a jednak taka rzeczywista.

– Szukałam cię, Fulviusie, i oto jesteś. Nareszcie.

– K… kim ty jesteś? – wyjąkał tamten.

– Twoją dłużniczką.

Po tych słowach twarz zniknęła, a robaki z nienaturalną szybkością zaczęły pełznąć w jego stronę. Cofnął się o krok, potem następny, ale one były już przy nim. Zaczęły się wspinać po nogach, coraz wyżej, kierując się w stronę jego oczu. Odrzucił miecz i próbował je zrzucać, zdrapywać, jednak było ich coraz więcej i cały czas pięły się w górę.

Nagle robaki zaczęły syczeć, jak przypalane na ogniu. Skurczyły się, sczerniały i odpadły. Fulvius stał przez długą chwilę i patrzył na małe, spalone ciałka. Nie zauważył, że obok niego pojawił się Osmond.

– Już prawie cię miały. Jak zwykle, jestem rychło w czas.

– Ja… to… co to było? – Inkwizytor jeszcze nie do końca oswoił się z zaistniałą sytuacją.

– To były magiczne larwy. Czyli takie larwy, tylko z odrobiną magii – odpowiedział z tonem znawcy.

– Dziękuję, że wszystko mi tak dokładnie przedłożyłeś.

– Polecam się na przyszłość. A teraz tak na poważnie, byłem w tamtym spalonym domu. Znalazłem truchło kobiety, pewnie Verny. Córki już nie. Nic ciekawego tam nie było, jednak trochę więcej podpowiedziała mi wizyta u karczmarza. – Wyciągnął z sakwy kwiat, czarną różę. – I wydaje mi się, że to ci coś mówi, sądząc po twoim spojrzeniu – dodał, zaobserwowawszy spojrzenie inkwizytora.

– Tak, taką samą znalazłem u jednego ze zbirów, którzy mnie napadli. – Fulvius wyciągnął swój kwiat. Osmond natychmiast go wyrwał.

– Rozumiem, że nie wiesz do czego to służy? – rzekł jakby z naganą.

– Cóż, kwiatów zwykło się używać w celach ozdobnych…

– Mówiłem, że teraz na poważnie. Jesteś tym inkwizytorem, czy nie?

– Tak…

– A nie umiesz rozpoznać prostego narzędzia kontroli umysłu?

Fulvius popatrzył na niego pytająco.

– Wiedźma za pomocą tych kwiatów zyskała częściową kontrolę nad poczynaniami tamtych mężczyzn. Do chwili śmierci nie chcieli by się rozstać z nimi, a dopóki mieli je przy sobie, ona widziała to co oni i mogła im podsuwać myśli oraz wizje.

– Do chwili śmierci…?

– A, tak. – Podrapał się po karku w lekkim zakłopotaniu. – Karczmarz nie żyje. Cóż, wiedźma miała nad nim zbyt dużą kontrolę, zaczynał jakieś przemowy wygłaszać i podburzać ludzi. Nie chcemy takich.

– Czyli to przez ten kwiat widziałem to coś? – Wskazał na miejsce, gdzie odrzucił królika. Teraz było tam tylko nadgryzione, upieczone mięso, bez żadnych śladów zepsucia, czy robaków.

– Tak, jak to wcześniej zrobiła z tamtymi. Tylko że w twoim przypadku postąpiła bardziej gwałtownie, co potwierdza moją tezę, że ma do ciebie jakiś uraz…

– Skoro widziałem to przez wpływ tej róży, to czemu ty też to zobaczyłeś?

Osmond prawie bez zawahania odpowiedział.

– Też mam kwiat, może jej wizja nałożyła się na nas obu.

– I co teraz z nimi zrobisz?

– Posłużę się nimi, by znaleźć czarownicę.

– Jak?

– Coś dużo pytań zadajesz – warknął.

– Taki mój zawód. Więc?

– Mam na to sposób. – W jego głosie zaczynało się pojawiać rozdrażnienie.

– Nie powinieneś ich zniszczyć, skoro za ich pomocą potrafi wpływać na ludzkie umysły?

– Zniszczę je, kiedy już będę wiedział, gdzie ona jest.

– Dlaczego robaki zniknęły wtedy, kiedy ty się pojawiłeś?

– Może się mnie wystraszyły, skąd mam wiedzieć…

– Jeśli mamy współpracować, by złapać tą czarownicę, to musimy sobie choć częściowo ufać. Jestem pewny, że ona będzie w stanie wykorzystać przeciw nam wszelkie niedomówienia i wątpliwości. Czego nie chcesz mi powiedzieć, Osmondzie? Co przede mną skrywasz?

Patrzył na śledczego przez dłuższą chwilę. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Fulvius go nie ponaglał, choć coś mu mówiło, że powinni się pospieszyć. Kiedy będą walczyć z czarownicą, nie chciał mieć u boku kogoś komu nie ufa.

– Swoje oko – zaczął Osmond. – straciłem kilkanaście lat temu, kiedy byłem jeszcze młodzikiem. Byłem z ojcem na polowaniu. Kiedy dopadła nas zamieć, schroniliśmy się w małej chatce. Okazała się ona domem wiedźmy.

– Ojciec był człowiekiem wiary – kontynuował, patrząc na krzyż, wiszący na piersi Fulviusa. – Kiedy zorientował się, chciał odejść, choćby w zamieć, byle opuścić ten dom. Jednak ona nie chciała na to pozwolić. Wiara nie uchroniła go przed jej mocą. Widząc co zrobiła memu ojcu, zaatakowałem. Kiedy ujrzałem straszliwy błysk, myślałem, że już po mnie. Jednak podniosłem się, ku swojemu i jej zdziwieniu. Rzuciłem się na nią i udusiłem gołymi rękoma. Ale nie widziałem już na oko, gdyż to w nie trafił czar. Do czasu.

Zdjął opaskę, a inkwizytor gwałtownie wciągnął powietrze. Całe oko wydawało się być utworzone z błękitnego kryształu, błyszczało, wręcz emanowało własnym światłem.

– Nie widzę już nim tak jak wcześniej. Jednak mogę dostrzec to, co dla innych niewidzialne. Tym samym jestem w stanie wpaść na trop wiedźmy.

Inkwizytor stał w milczeniu. Rozważał za i przeciw współpracy z tym mężczyzną.

– Wiem co musisz sobie o mnie myśleć, jednak dzięki temu zdołamy ją znaleźć – mówił dalej Osmond.

– Zgoda – odrzekł Fulvius. – Jednak później wrócisz do siebie i nie będziesz się tu więcej pokazywać.

– Jeśli uda nam się ją złapać.

– Zostając tutaj zbyt długo, narażasz się. Jeśli znajdzie cię jakiś inny inkwizytor, może nie być już na tyle życzliwy.

– Wiem na co się pisałem, udając się tutaj. Ale już wystarczy gadki. Wydaje mi się, że mam trop.

Jego oko wyraźnie pulsowało światłem, kiedy patrzył na dwie czarne róże w dłoni. Inkwizytor już nie pytał. Wsiedli na konie i po chwili pędzili galopem przez las.

 

Wydostali się z gęstwiny w pobliżu niewielkiej wioski, ledwie parę domów na krzyż. Robiło się już ciemno i ludzie pochowali się po chatach. Osmond skierował się bez wahania do jednego z nich. Fulvius pospieszył konia, czując narastający strach.

Osmond zatrzymał wierzchowca i zsunął opaskę z oka. Patrzył przez dłuższy czas na budynek, aż Fulvius zaczął się zastanawiać, czy nie zgubił przypadkiem tropu. Wtedy jednooki zeskoczył z konia i chwycił za topór. Obejrzał się na Fulviusa. Nie zasłonił oka, które złowieszczo świeciło w ciemności.

– Idziesz, czy będziesz tu siedział i trząsł się ze strachu?

Inkwizytor chwycił miecz i podążył za Osmondem. Wydawało mu się śmiesznym, że będą walczyć z wiedźmą przy użyciu tych zabawek. Dlaczego czarownica miała by się lękać stali, skoro była w stanie uśmiercić człowieka jednym czarem?

Osmond stanął przy drzwiach i ponownie obejrzał się na Fukviusa. Ten skinął mu głową.

Jednooki wyważył drzwi jednym uderzeniem i wkroczył do środka. Zaraz za nim wpadł śledczy, rozglądając się bacznie i wodząc przed sobą mieczem. Po chwili stanął w miejscu i opuścił oręż. Na ziemi leżała stara kobieta, w wyrysowanym kręgu, trzymając w ramionach małą, może kilkuletnią, dziewczynkę. Kobieta była martwa, jednak dziecko żyło, wydawało się drzemać.

– To ona… – sapnął Osmond, podchodząc bliżej.

Kiedy Fulvius przyjrzał się kobiecie, zrozumiał, że to w jej twarz uformowały się te robaki, które wcześniej widział.

– Przeniosła się do ciała dziecka – kontynuował tamten.

Inkwizytor się otrząsnął.

– Co takiego?

– Wiedźma zamieniła swoje stare ciało, na ciało tej dziewczynki. Widzę wyraźnie jej obecność. To na pewno ona. – Pochylił się nad dzieckiem i uniósł topór.

Dziewczynka się obudziła, spojrzała przerażonym wzrokiem na Osmonda i przerażona odsunęła się.

– Czekaj! Co chcesz zrobić? – Inkwizytor podszedł bliżej, nie dowierzając.

– Zabić czarownicę.

– To dziecko!

– To wiedźma po którą przybyłem. Jeśli nie chcesz pomóc, to chociaż nie przeszkadzaj.

– Nie pozwolę ci na to. – Wyciągnął miecz w stronę Osmonda.

Tamten wpatrywał się w ostrze, a następnie powoli się podniósł. I uderzył.

Fulvius z trudem odbił cios topora, a za nim następny i kolejny. Osmond nie zamierzał go oszczędzać.

– Miałeś mi pomóc zabić wiedźmę, oto ona.

– Nie możemy zabić małego dziecka!

– Nawet jeśli to dziecko będzie wkrótce chciało zabić mnie i ciebie?

Osmond napierał dalej. Był niezwykle szybki, a krzepy także mu nie brakowało. Jednak nie był to szermierz, a jego krótki topór nie mógł się równać z mieczem. Fulviusowi udało się wytrącić przeciwnikowi broń z ręki.

– Nie pozwolę jej zabić.

– Co z ciebie za inkwizytor? Sprowadzisz zgubę na swoich ludzi! – Spojrzał mu w oczy, wtem jego kryształowe oko zabłysło. – Rzuciła na ciebie czar. Nie widzisz tego? Lure!

Jednooki wyciągnął zza pasa nóż i skoczył na Fulviusa. Ten jednak zszedł z linii ciosu i ogłuszył go, uderzając głowicą miecza w głowę.

– Wybacz, ale nie mogę tego zrobić – szepnął, kładąc nieprzytomnego Osmonda na ziemię.

Podszedł do dziewczynki, która w przerażeniu wycofała się w kąt.

– Już dobrze – powiedział, zdejmując płaszcz. Okrył nim nagie dziecko. – Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.

Dziecko patrzyło na niego smutno, ze łzami w oczach. Ta twarz przypominała mu kogoś, wiedział to już kiedy ją zobaczył, ale teraz był pewien. Pamiętał tą małą dziewczynkę, która dziesięć lat temu spłonęła na stosie w jego rodzimym mieście. Pamiętał jej krzyki. Jak takie małe, niewinne dziecko mogło plugawić się czarną magią?

Wziął ją na ręce i zabrał ze sobą.

 

Wjechał na wzgórze, by spojrzeć w dół, na Rouen, jego dom. Nareszcie z powrotem. Uśmiechnął się, zjeżdżając w dół.

Poprzedniego wieczora oddał dziewczynkę do pobliskiego klasztoru klarysek, które miały się nim zająć. Nawet jeśli to co mówił Osmond było prawdą, nie wydawało się możliwe, by młoda czarownica dorosła w katolickim klasztorze. Jednak Fulvius zaczynał sądzić, że jednookiego dopadł już obłęd, pogoń za wiedźmą tak nim zawładnęła, że nie mógł się pogodzić z faktem śmierci poszukiwanej, która nie nastąpiła z jego ręki.

Nagle wzmógł się wiatr, a niebo się przyciemniło. Będzie padać, pomyślał Fulvius. Już miał pospieszyć konia, kiedy ten stanął na zadnich nogach i zarżał, omal nie zrzucając jeźdźca. Inkwizytor z trudem opanował zwierzę.

– Dziękuję, inkwizytorze. – Usłyszał lekki głos, jakby to mówił sam wiatr. Słowo ,,inkwizytor” było wypowiedziane z wyraźną drwiną. – Gdyby nie ty, ten szaleniec już by mnie dopadł.

W powietrzu rozległ się chichot, który później przerodził się w odległy grzmot. Nadchodziła burza.

Przypomniał sobie, jak wcześniej czarownica powiedziała mu, że jest jego dłużniczką. Od początku nie chciała go zabić. Tylko wykorzystać, by uchronić się przed Osmondem.

Fulvius otrząsnął się z szoku i ruszył cwałem w stronę miasta. Coraz bardziej pragnął znaleźć się w bezpiecznym domu, z dala od tego wszystkiego. Chciał uciec od uczucia niepokoju, które z każdą chwilą wzrastało w jego wnętrzu. Mimo wszystko, nie był w stanie.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam i mimo znacznej ilości uwag ortograficznych, stylistycznych, językowych i interpunkcyjnych, fabularnie całkiem mi się spodobało. Najpierw jednak:

 

“przemógł w sobie wstręt.”

 

do czego czemu mógł służyć rytuał”

 

“ciągle myśląc nad znaczeniem znaków.”

Znaczeniem znaków brzmi jak masło maślane.

 

“nie ma on pomyślnego mniemania”

Pomyślnie trochę nie pasuje mi tu znaczeniowo. Bardziej dobrego, pozytywnego mniemania.

 

“na zajmowanie się sprawami wagi świeckiej świeckimi

 

“jedynej, znanej mu magii.”

Bez przecinka.

 

“ruszył do agresywnego ataku.”

Atak zazwyczaj jest agresywny, przez co to również brzmi jak masło maślane.

 

“oburącz trzymając za broń, zmusił inkwizytora do cofania się.”

Warto, aby w poszczególnych częściach zdania użyte czasy i tryby czasowników były jednolite, lepiej by więc brzmiało zmuszał inkwizytora do cofania się lub zmusił inkwizytora do cofnięcia się.

 

“Są także bardzo cenne. Zwykły rzemieślnik nie powinien wejść w jego posiadanie.”

Nastąpiła nagła zmiana rodzaju – [one] są bardzo cenne, więc ich posiadanie.

 

“Jak coś takiego mogło trafić aż do Normandii? Mogło być na statku kupieckim.”

Powtórzenie.

 

“nim się zorientował w sytuacji.”

trochę pomieszany szyk zdania, raczej nim zorientował się w sytuacji.

 

Przybyłeś niemal natychmiast, wiedziałeś, że przybędą po mnie.”

Ponownie powtórzenie.

 

“Tylko dlaczego ta twoja czarownica miała by chcieć mnie zabić?”

“Gdyby nie ja, powiedzieli by”

“Twoje imię zostało by”

“patrzył byś”

Piszemy: miałaby, powiedzieliby, zostałoby, patrzyłbyś. Podobne rzeczy pojawiały się jeszcze kilkukrotnie, nie wypisywałam wszystkich.

 

“Śledczy obrzucił Osmonda analizującym spojrzeniem.”

Analizującym spojrzeniem brzmi dość niezgrabnie. Warto by było to przekształcić lub zmienić na inny przymiotnik, na przykład uważnym spojrzeniem.

 

“Poza tym, jeden z nich miał żonę i córkę. Warsztat spłonął, ale oni być może przeżyli i coś wiedzą.”

Błąd już wspomniany wyżej, zmiana rodzaju.

“– Na twoim miejscu nie pokazywał bym się już w tej wiosce bez zbrojnej obstawy. A najlepiej w ogóle.

– Rozbijemy obóz w lesie. Tam na mnie zaczekasz. Wieczorem, jak wrócę, omówimy dalsze plany – dodał po chwili. – Tylko… lepiej uważaj.”

Bardzo mylący dla czytelnika sposób zapisu dialogu, wygląda to jakby wypowiadały się dwie osoby.

 

“Już miał opuścić miecz, kiedy zauważył pewną nieprawidłowość. Sarna miała na czole trzecie oko.”

Nieprawidłowość to dość łagodnie powiedziane w tym wypadku. Cały zwrot “pewną nieprawidłowość” zaburza rytm tekstu, a jest zbędny.

 

“Odrzucił od siebie mięso i wstał na równe nogi.”

Dziwnie by było, gdyby wstał na głowę. ;) Raczej “zerwać się na równe nogi”.

 

“Córki nie znalazłem. Nic ciekawego tam nie znalazłem, jednak trochę więcej podpowiedziała mi wizyta u karczmarza.”

Powtórzenie.

“Wskazał na miejsce, gdzie odrzucił królika.”

Zabrakło przecinka.

 

“Zniszczę je, kiedy już będę wiedział, gdzie jest ona.”

Lepiej “gdzie ona jest”.

 

“Całe oko wydawało się jak być utworzone z błękitnego kryształu, błyszczące się, wręcz emanujące własnym światłem.”

Wnioskując z dalszej części tekstu, oko naprawdę świeci, w związku z czym sugerowałabym zmianę na: “Całe oko wydawało się być utworzone z błękitnego kryształu, błyszczało, wręcz emanowało własnym światłem.”

 

“Inkwizytor już nie pytał. Wsiedli na konie i już po chwili pędzili galopem przez las.”

 

“ledwie parę domów na krzyż. Robiło się już ciemno i ludzie pochowali się po domach.”

 

“czując wzrastającą w środku obawę.”

Zwrot narastający strach wydaje mi się bardziej naturalny.

 

Na pewno nie wyłapałam wszystkich błędów tego typu, z pewnością jednak musisz zwrócić większą uwagę na poprawność językową, w szczególności na ilość powtórzeń. Stylistycznie tekstowi również, moim zdaniem, wiele jeszcze brakuje, jednak sam pomysł na fabułę uważam za ciekawy, całkiem dobrze udało Ci się przedstawić realia świata i stworzyć interesujące postaci.

Zastanawia mnie jednak to, co powiedziała czarownica, gdy jej twarz uformowała się z robali. Rzeczywiście znała Fulviusa wcześniej czy też mówiła o długu, który wobec niego dopiero zaciągnie, gdy ten ocali ją przed Osmondem? Czy to dziecko było jakoś powiązane z dziewczynką spaloną na stosie? 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dziękuję za komentarz i wskazanie błędów, Verus. Zdaję sobie sprawę, że mam ich całkiem sporo, pracuję nad tym.

Ten dług, o którym mówiła czarownica, w zamyśle miał być przyszłym długiem, który ona przewidziała. Nawiązanie do spalonej dziewczynki miało się pojawić w umyśle Fulviusa pod wpływem czaru, tak, by nie zrodziły się w nim wątpliwości, czy na pewno słusznie postępuje szczędząc życie dziecka.

Teraz rozumiem, dzięki za wyjaśnienie. Sama koncepcja tego długu i “wymuszonego” wspomnienia, jeśli mogę to tak nazwać, jest interesując. Warto zastanowić się, czy nie dałoby się wyraźniej oraz bardziej zrozumiale zarysować jej w tekście. :)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nie chcę wszystkiego pisać w prost, ale myślę, że parę poprawek mogę zrobić. Mam nadzieję, że wskażą na moją myśl. Dziękuję za radę!

Mogłoby to być całkiem fajne opowiadanie, gdyby Fulvius, miał w sobie więcej bezwzględności i determinacji, bo jak na inkwizytora zbyt dużo w nim rezerwy i niezdecydowania, a za mało ufności w słuszność poczynań wspólnika.

Mogłoby to być całkiem fajne opowiadanie, gdyby nie wykonanie pozostawiające bardzo wiele do życzenia. Lektura opowiadania z tak wieloma błędami i usterkami nie mogła być satysfakcjonująca.

Nie tracę nadziei, że w końcu napiszesz opowiadanie, które będę mogła przeczytać z zainteresowaniem i nie potykać się na błędach. ;)

 

Fu­lvius stał na po­kła­dzie i przy­glą­dał się po­roz­rzu­ca­nym cia­łom. ―> Raczej: Fu­lvius stał na po­kła­dzie i przy­glą­dał się leżącym cia­łom.

Zakładam, że ciała leżały tam, gdzie upadły, że nikt ich nie rozrzucał.

 

On nie może wam już pomóc, po­my­ślał smut­no Fu­lvius, ja muszę to zro­bić za niego. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

– To jak, in­kwi­zy­to­rze? Co o tym są­dzi­cie? – pytał go wy­so­ki, bar­czy­sty męż­czy­zna. ―> – To jak, in­kwi­zy­to­rze? Co o tym są­dzi­cie? – spytał go wy­so­ki, bar­czy­sty męż­czy­zna.

 

– Ale czy pi­ra­ci zo­sta­wi­li by sta­tek nie­na­ru­szo­ny… ―> – Ale czy pi­ra­ci zo­sta­wi­liby sta­tek nie­na­ru­szo­ny

 

Po chwi­li spo­strzegł coś dziw­ne­go na ty­łach łodzi. ―> Po chwi­li spo­strzegł coś dziw­ne­go na ty­le łodzi.

 

Le­ża­ła tam ucię­ta głowa woła… ―> Le­ża­ła tam ucię­ta głowa wołu

 

In­kwi­zy­to­ro­wi bar­dzo się nie po­do­bał ton, w jakim ten czło­wiek mówił. ―> In­kwi­zy­to­ro­wi bar­dzo nie po­do­bał się ton, jakim ten czło­wiek mówił.

 

nie było sza­cun­ku jaki po­ja­wiał się u więk­szo­ści ludzi z któ­ry­mi miał do czy­nie­nia. Ten męż­czy­zna wy­da­wał się dziki i wul­gar­ny, jak więk­szość ludzi w tej wio­sce. ―> Powtórzenia.

 

tylko dla­te­go, że jest tu obcym. ―> …tylko dla­te­go, że jest tu obcy.

 

– We­zwa­li­ście mnie do So­lve­ig bym roz­pa­trzył spra­wę ry­tu­al­ne­go mordu, jak stwier­dzi­li­ście, ale to nie czyni was moim mo­co­daw­cą. ―> …nie czyni was moimi mo­co­daw­cami.

 

nie ma on po­zy­tyw­ne­go mnie­ma­nia o wska­za­nych lu­dziach. ―> Raczej: …nie ma on dobrego mnie­ma­nia o wska­za­nych lu­dziach.

 

Obo­wiąz­ki, stres czy nie­bez­pie­czeń­stwo… ―> Stres nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

Ob­co­wa­nie z po­two­ra­mi, magią i śmier­cią od­ci­snę­ły na nim swe pięt­no. ―> Literówka.

 

Naj­gor­szym co mogło spo­tkać agen­ta Of­fi­cium, to utra­ta wiary. ―> Naj­gor­sze co mogło spo­tkać agen­ta Of­fi­cium, to utra­ta wiary.

 

Leżał na sien­ni­ku i pa­trzył się w sufit pod­da­sza. ―> Leżał na sien­ni­ku i pa­trzył w sufit pod­da­sza.

 

Silny cios od­rą­bał­by rękę… ―> Inkwizytor użył miecza, nie topora, więc: Silny cios odciąłby rękę

 

Miecz za­głę­bił się na kilka cen­ty­me­trów… ―> Skąd w tym świecie znane są centymetry?

 

i za­mach­nął się swym to­po­rem. ―> Zbędny zaimek ― chyba nie machałby cudzym toporem.

 

ale drzew­ce to­po­ra spo­tka­ły się z że­la­zem ostrza. ―> Topór ma stylisko, nie drzewce, więc: …ale stylisko to­po­ra spo­tka­ło się z że­la­zem ostrza.

 

Drugi prze­ciw­nik już ob­cho­dził ich z boku, by wspo­móc swo­je­go to­wa­rzy­sza. ―> Zbędny zaimek. Czy wspomagałby inkwizytora?

 

Ude­rzał raz za razem, obu­rącz trzy­ma­jąc za broń… ―> Ude­rzał raz za razem, obu­rącz trzy­ma­jąc broń

 

sil­niej­sze­go prze­ciw­ni­ka szyb­ko go wy­czer­py­wa­ło, za chwi­lę nie bę­dzie mógł już wal­czyć tak spraw­nie. Po spa­ro­wa­niu ko­lej­ne­go ciosu, kop­nął prze­ciw­ni­ka w ko­la­no… ―> Powtórzenie.

 

z po­wo­du swo­jej igno­ran­cji sami stra­ci­li życia. ―> …z po­wo­du swo­jej igno­ran­cji sami stra­ci­li życie.

Życie nie ma liczby mnogiej.

Tu zakończyłeś opis napaści dwóch mężczyzn na inkwizytora, a ja się zastanawiam, czy w karczemnej izbie na poddaszu ― małej i niskiej, jak mniemam ― mogła się odbyć walka na miecz i dwa topory, zwłaszcza że część izby zajmował siennik i szafka?

 

Schy­lił się do trupa, by wy­cią­gnąć nóż… ―> Schy­lił się nad trupem, by wy­cią­gnąć nóż…

 

Zo­ba­czył coś jesz­cze, we­tknię­te­go w ubra­nie Verna. ―> Zo­ba­czył coś jesz­cze, co było we­tknię­te­ w ubra­nie Verna.

 

Scho­wał nóż i pod­niósł kwiat, po­zwa­la­jąc by świa­tło lampy ob­rzu­ci­ło go swym bla­skiem. ―> Jakiej lampy, skoro paliła się tam tylko świeczka?

 

Grupa wo­jow­ni­ków z wio­ski na­pa­dło na sta­tek… ―> Literówka.

 

Gdyby był po ich stro­nie, to do­łą­czył by do walki. ―> Gdyby był po ich stro­nie, to do­łą­czyłby do walki.

 

Za­ło­żył szyb­ko rze­czy… ―> Raczej: Szybko się ubrał… Lub: Włożył szybko ubranie

 

chłop z wiel­kim to­po­rem w mu­sku­lar­nych ła­pach i groź­ną miną ru­szył na Fu­lviu­sa. ―> Miną nie można ruszyć na nikogo.

Pewnie miało być: …chłop z wiel­kim to­po­rem w mu­sku­lar­nych ła­pach i z groź­ną miną ru­szył na Fu­lviu­sa.

 

prze­szedł do stępa, po­zwa­la­jąc koniu od­po­cząć. ―> …prze­szedł do stępa, po­zwa­la­jąc koniowi od­po­cząć.

 

Kiedy do­wie­dzia­łem się o przy­by­ciu mar­twe­go „okrę­tu” przy­je­cha­łem, by to spraw­dzić. Od ludzi do­wie­dzia­łem się tyle… ―> Powtórzenie.

 

– Cza­row­ni­ce są wszę­dzie i wszę­dzie spra­wu­ją kło­po­ty. ―> Pewnie miało być: – Cza­row­ni­ce są wszę­dzie i wszę­dzie spra­wia­ją kło­po­ty.

Poznaj znaczenie słowa sprawować.

 

Po co miała by się wy­si­lać… ―> Po co miałaby się wy­si­lać

 

twoja cza­row­ni­ca miała by chcieć… ―> …twoja cza­row­ni­ca miałaby chcieć

 

skoro wy­rwa­łem cię z rąk tego pleb­su. ―> Plebs to raczej w mieście, nie na wsi.

 

Gdyby nie ja, po­wie­dzie­li by… ―> Gdyby nie ja, po­wie­dzie­liby

 

Twoje imię zo­sta­ło by zhań­bio­ne… ―> Twoje imię zo­sta­łoby zhań­bio­ne

 

bo pa­trzył byś na to… ―> …bo pa­trzyłbyś na to

 

nie po­ka­zy­wał bym się już w tej wio­sce… ―> …nie po­ka­zy­wałbym się już w tej wio­sce

 

Nie jeden raz bro­ni­łem się przed cza­row­ni­ca­mi. ―> Niejeden raz bro­ni­łem się przed cza­row­ni­ca­mi.

 

Fu­lvius grze­bał pa­ty­kiem w pło­ną­cym ogni­sku. ―> Masło maślane ― ognisko płonie z definicji.

 

stoi młoda sa­ren­ka i przy­glą­da mu się cie­kaw­sko. ―> …stoi młoda sa­ren­ka i przy­glą­da mu się cie­kaw­ie.

 

za­uwa­żył , że sarna miała… ―> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Nie mógł być nawet pewny, czy rze­czy­wi­ście mógł na­zwać owego jed­no­okie­go męż­czy­znę sprzy­mie­rzeń­cem. Rów­nie do­brze mógł iść… ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

za­czę­ły peł­znąć w jego stro­nę. Cof­nął się o krok, potem na­stęp­ny, ale one były już przy nim. Za­czę­ły się wspi­nać po no­gach, coraz wyżej, kie­ru­jąc się w stro­nę jego oczu. Od­rzu­cił miecz i pró­bo­wał je zrzu­cać, zdra­py­wać, jed­nak było ich coraz… ―> Nadmiar zaimków. Lekka siękoza.

 

i cały czas pięły się w górę. ―> Masło maślane ― czy mogły piąć się w dół?

 

Jak zwy­kle, je­stem ry­chło w czas. ―> Jak zwy­kle, je­stem w sam czas.

Przybyć rychło w czas, to przybyć na późno.

 

Fu­lvius wy­cią­gnął owy kwiat. ―> Fu­lvius wy­cią­gnął ów kwiat.

 

nie chcie­li by się roz­stać z nimi… ―> …nie chcie­liby się roz­stać z nimi

 

Wi­dząc co zro­bi­ła memu ojcu, za­ata­ko­wa­łem. ―> A co zrobiła ojcu?

 

Wsie­dli na konie i po chwi­li pę­dzi­li ga­lo­pem przez las. ―> Czy na pewno przez las pędzili galopem, zwłaszcza że las był gęsty, o czym wspominasz w następnym zdaniu?

 

­…pocho­wa­li się po cha­tach. Osmond skie­ro­wał się bez wa­ha­nia do jed­ne­go z nich. ―> Piszesz o chatach, a te są rodzaju żeńskiego, więc: …­pocho­wa­li się po cha­tach. Osmond skie­ro­wał się bez wa­ha­nia do jed­ne­j z nich.

 

Wtedy jed­no­oki ze­sko­czył z konia i chwy­cił za topór. ―> Wtedy jed­no­oki ze­sko­czył z konia i chwy­cił topór.

 

Wy­da­wa­ło mu się śmiesz­nym, że będą wal­czyć… ―> Wy­da­wa­ło mu się śmiesz­ne, że będą wal­czyć

 

Dla­cze­go cza­row­ni­ca miała by się lękać stali… ―> Dla­cze­go cza­row­ni­ca miałaby się lękać stali

 

obej­rzał się na Fu­kviu­sa. ―> Literówka.

 

spoj­rza­ła prze­ra­żo­nym wzro­kiem na Osmon­da i prze­ra­żo­na od­su­nę­ła się. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

odbił cios to­po­ra, a za nim na­stęp­ny i ko­lej­ny. ―> Raczej: …odbił cios to­po­ra, a po nim na­stęp­ny i ko­lej­ny.

 

Pa­mię­tał małą dziew­czyn­kę… ―> Pa­mię­tał małą dziew­czyn­kę

 

oddał dziew­czyn­kę do po­bli­skie­go klasz­to­ru kla­ry­sek, które miały się nim zająć. ―> …oddał dziew­czyn­kę do po­bli­skie­go klasz­to­ru kla­ry­sek, które miały się nią zająć.

 

nie mógł się po­go­dzić z fak­tem śmier­ci po­szu­ki­wa­nej, która nie na­stą­pi­ła z jego ręki. ―> …nie mógł się po­go­dzić z fak­tem śmier­ci po­szu­ki­wa­nej, która nie zginęła z jego ręki.

 

Nagle wzmógł się wiatr, a niebo się przy­ciem­ni­ło. ―> Nagle wzmógł się wiatr, a niebo pociemniało.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dziękuję, że masz cierpliwość by odnajdywać wszystkie moje potknięcia, staram się o poprawność, choć przyznam, że nie brak mi spostrzegawczości by wszystko wychwycić. 

Co do Fulviusa, to czy każdy inkwizytor musi być całkowicie bezwzględny? Zwłaszcza, kiedy ma do czynienia z małym dzieckiem? Kiedy jego towarzysz jest żądnym krwi i posługującym się magią poganinem? Kiedy on sam jest pod wpływem czaru?

Dobra, mógłby być bardziej pewien swego, niezdecydowani i chwiejni nie zostają inkwizytorami, ale chciałem pokazać, że nawet łowca heretyków jest człowiekiem, nie?

Dziękuję, że nie tracisz we mnie nadziei! Może w końcu napiszę coś zadowalającego.

Owszem, Selmeriku, cierpliwości jest we mnie dostatek i bardzo się cieszę, że mogłam pomóc. ;)

A Twój bohater – no cóż, takie miałeś o nim wyobrażenie i takim go stworzyłeś. To Twoje opowiadanie, Ty wymyślasz postaci w nim występujące, Ty tu rządzisz. Ja tylko wyraziłam swoje odczucia, bo miałam wrażenie, że Fulvius dość odbiega od powszechnych przekonań o naturze i charakterze inkwizytorów.

I tak, mam nadzieję, że młodzież, jeśli tylko zechce, może wiele dokonać.

Mam też nadzieję, że nie ograniczysz się do tworzenia własnych tekstów, że poświęcisz nieco czasu na lekturę i komentowanie opowiadań innych użytkowników, bowiem czytanie i komentowanie też może być znakomitą nauką.

Powodzenia!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Co tutaj się stało? Przyznam szczerze, że początek opowiadania mnie nawet zainteresował. Warsztat całkiem całkiem, fabuła może nie porywała, a świat przedstawiony raczej klasyczny w każdym wymiarze, ale właśnie ten prosty i przejrzysty język, stonowana akcja, dosyć zręcznie zawiązywana intryga, sugerowały, że mam do czynienia z nawet nieźle napisaną (jak na bardzo młodego wiekiem Autora), fantasy z bohaterem lekko wzorowanym na postaci z cyklu Jacka Piekary.

Już chciałem chwalić. A potem… Potem sporo rzeczy się posypało. Zdania zaczęły zgrzytać, warsztat zaczął się walić, fabuła zaczęła dreptać w miejscu i nasiąkać naiwnością. Umknął gdzieś niezły styl narracji. Jakby Autorowi zabrakło cierpliwości, jakby zabrakło sił i umiejętności, by wytrzymać równe tempo do mety.

Czyli tak – potencjał jest spory, potrafisz się sprężyć, ale odpuszczasz w pewnym momencie i puszczasz w internety rzecz niedorobioną i nietrzymającą poziomu. Poprawiaj według wskazówek Reg i ćwicz, ćwicz, nie zaniedbuj żadnego fragmentu tekstu, nad każdym się pochyl z podobnym skupieniem.

Fabularnie jest dosyć standardowo, ale na fikuśne piruety i zawijasy fabuły jeszcze masz czas. Na pewno zakończenie Twojej opowieści to jakaś lipa i banał. Mógłbyś się bardziej postarać.

Aha. Mam też kilka wątpliwości co do logiki wydarzeń i postępowania postaci. Np. dlaczego przedstawiciel kościoła, inkwizytor, musi coś wynajmować na nocleg w zapyziałej wiosce? Dlaczego spiskowcy napadają na niego skoro upozorowali właśnie jakieś obrzędy czarnej magii i powinno im zależeć, żeby inkwizytor żył i potwierdził tę wersję? Itd. itd.

 

Poniżej kilka wybranych przypadkowo fragmentów i kilka przykładowych uwag do tekstu:

 

 

Mina Ha­lvo­ra świad­czy­ła, że nie ma on po­myśl­ne­go mnie­ma­nia o wska­za­nych lu­dziach.

– pomyślnego mniemania?

 

Ob­co­wa­nie z po­two­ra­mi, magią i śmier­cią od­ci­snę­ły na nim swe pięt­no. 

– serio? “obcowanie z potworami” – tak banalnie i prostacko chcesz opisać swojego bohatera? 

 

Praca wy­ma­ga­ła od niego ko­lo­sal­ne­go wy­sił­ku woli, by nie ugiąć się pod na­po­rem zła. 

– kolosalnego wysiłku nie brzmi najszczęśliwiej w tym przypadku. By nie ugiąć się? Słyszysz jak to brzmi?

 

Obok niego leżał płaszcz, ćwie­ko­wa­na tu­ni­ka, pas i wy­po­sa­że­nie, w tym miecz, z wy­gra­we­ro­wa­ny­mi ła­ciń­ski­mi sen­ten­cja­mi. 

– to opis bohatera na sesji RPG?

 

Fu­lvius wie­dział, że nie da rady długo wal­czyć z dwoma wro­ga­mi naraz, nawet jeśli jeden od­niósł po­waż­ne rany. 

– z dwoma wrogami? Może z przeciwnikami?

 

 

Są także bar­dzo cenne. Zwy­kły rze­mieśl­nik nie po­wi­nien wejść w jego po­sia­da­nie.

– są czy jego – zdecyduj się co do liczby.

 

 

Zmu­sił się do po­wsta­nia. Teraz, kiedy wresz­cie udało mu się zmru­żyć oko, mu­siał wstać tak wcze­śnie.

– może lepiej oczy niż oko.

 

 

Za­ło­żył szyb­ko rze­czy, od­blo­ko­wał drzwi i zszedł na dół.

– rzeczy? To znaczy co? Krzesło? Donice z kwiatami? Tak się nie pisze w literaturze. Tak się gada na ulicy.

 

– Ko­niec z tym – głę­bo­kim gło­sem po­wie­dział po­staw­ny chłop z wiel­kim to­po­rem w mu­sku­lar­nych ła­pach i groź­ną miną ru­szył na Fu­lviu­sa.

– a co to za dziwny szyk zdania? Zgubiłeś “z” przed groźną.

 

Wtem przez masę ludzi przedarł się jeź­dziec, trzy­ma­jąc konia Fu­lviu­sa za uzdę. Udało mu się to dzię­ki za­sko­cze­niu wie­śnia­ków, któ­rzy roz­stę­po­wa­li się sły­sząc za sobą tę­tent kopyt. Męż­czy­zna miał na sobie długi płaszcz i chu­s­tę na twa­rzy. Rzu­cił śled­cze­mu uzdę i ob­ró­cił konia. Fu­lvius wsko­czył na swo­je­go wierz­chow­ca i wi­dząc jak przy­bysz je­dzie tam skąd przy­był, ru­szył za nim. 

– opis jest w sumie zabawny. Udało mu sie to dzięki zaskoczeniu wieśniaków? W tłumie słyszeli tętent za sobą? Miał na sobie płaszcz ale na twarzy chustę? Obrócił konia? własnoręcznie? Jedzie tam skąd przybył? Przez masę wieśniaków?

 

Wy­je­cha­li z tłumu, tylko parę razy po­trą­ca­jąc ludzi, któ­rzy nie zdą­ży­li się szyb­ko uchy­lić.

– Pare razy potrącając ludzi, którzy nie zdążyli się uchylić? Jak przed muchą? Może odskoczyć? Usunąć z drogi?

 

W miarę jak się od­da­la­li, krzy­ki tłumu sta­wa­ły się cich­sze, aż wresz­cie umil­kły, gdy jeźdź­cy znik­nę­li mu z oczu.

– tylko kto w tym zdaniu się oddalał? Mu z oczy nie brzmi literacko.

 

Nie za­trzy­my­wa­li się jesz­cze przez kilka minut, aż wio­ska znik­nę­ła im z oczu.

– znów coś znika z oczu? Powtórzenie paskudne.

 

Do­pie­ro wtedy jed­no­oki prze­szedł do stępa, po­zwa­la­jąc koniu od­po­cząć. 

– rozumiem, że jednooki osobiście przeszedł do stępa żaby konia nie męczyć? I skąd nagle jednooki? Pisałeś, że miał chustę na twarzy to sobie wyobraziłem, że cos jak kowboje. A tu nagle jednooki…

 

Po­wo­li zbli­ża­li się do lasu. Fu­lvius zrów­nał się z obcym. Wtedy on ścią­gnął z sie­bie płaszcz i chu­s­tę. Wy­glą­dał na czło­wie­ka pół­no­cy, jed­nak nie ta­kie­go jak fran­kij­scy Nor­ma­no­wie, mu­siał przy­być z da­le­ka, Nor­we­gii, albo Danii.

– całe długie zdanie do remontu.

 

 

Mówił płyn­nym fran­cu­skim. W jego gło­sie był silny ak­cent.

– w głosie był akcent? Może z akcentem.

 

– Na krew Chry­stu­sa – za­klął Fu­lvius. – Ktoś z tej wio­ski mógł coś ta­kie­go za­aran­żo­wać?

– dlaczego jest zdziwiony skoro sam na to wpadł kilka akapitów temu?

 

Cza­row­ni­ce są wszę­dzie i wszę­dzie spra­wu­ją kło­po­ty.

– chyba sprawiają?

 

Zo­ba­czył, jak z ro­ba­ków ufor­mo­wa­ła się ko­bie­ca twarz, cały czas bę­dą­ca w ruchu, a jed­nak taka rze­czy­wi­sta.

– będąca w ruchu niby tym ruchem robaków? Coś kiepsko to wygląda.

 

Zna­la­złem tru­chło ko­bie­ty, pew­nie tej tam Verny. Córki nie zna­la­złem.

– tej tam Verny?

 

Wy­cią­gnął z sakwy kwiat, czar­ną różę. – I wy­da­je mi się, że to ci coś mówi, są­dząc po twoim wzro­ku.

– chyba sądząc po spojrzeniu?

 

– Tak, taką samą zna­la­złem u jed­ne­go ze zbi­rów, któ­rzy mnie na­pa­dli. – Fu­lvius wy­cią­gnął owy kwiat. Osmond na­tych­miast go wy­rwał.

– owy kwiat? Zmień to szybko, bo jeszcze ktoś zobaczy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mr.maras, dzięki za wskazówki, wezmę się za poprawianie gdy znajdę trochę więcej czasu.

Chyba rzeczywiście brak mi cierpliwości, zwłaszcza przy kończeniu opowiadań. Ogólnie, z początku opowiadanie miało być na innych założeniach, bardziej w świecie fantasy, niż historycznym. Potem wyrzuciłem połowę tekstu i napisałem od nowa, ale już nie dopracowałem tak uważnie, może stąd bierze się tyle potknięć.

Sporo tu już zostało powiedziane i generalnie zgadzam się z oceną marasa. Powymądrzam się natomiast na tematy militarne. Opisy walk są nie całkiem przekonujący. Szermierz z mieczem raczej by nie odbijał ciosów topora, jest bowiem z założenia dużo szybszy. Robiłby raczej uniki i szybkie kontrataki. Jeśli Bohater jest wprawionym szermierzem, a tak powiedziałeś, to powinien pochlastać tych dwóch kmiotów w trzy miga. Nawiasem mówiąc, bogaci chłopi – mają kolczugi.

Walcząc z Osmundem, powinien ogłuszyć go raczej głowicą, a nie jelcem miecza. Jelca można użyć jako czekana, do przebijania czaszki, nie do ogłuszania.

Nikolzollern, czytając o pojedynkach i ogólnie o walce, natknąłem się na opinię, że niezwykle trudno jest o wykonanie uniku, który pozwoli zejść z linii ciosu, chyba że jest to skok w tył, ale wtedy samemu także nie można zadać ciosu. Mogę się oczywiście mylić, jeśli tak, to byłbym wdzięczny za wskazanie źródeł mówiących o tym coś więcej.

Bohater był zmęczony, a ich było dwóch, nie wiem czy pokonanie ich było by takie proste.

Natomiast co do jelca zgadzam się, to także poprawię.

Obejrzyj trochę filmików z Army, albo z Gladiatores.de. Odbijanie generalnie jest dość rzadkie. To jest raczej przekierowanie ciosu. Bohater może i był zmęczony, ale nie styrany pracą w kopalni. Jest człowiekiem nawykłym do niebezpieczeństw i niespodzianek, nie dał się też zaskoczyć. Tu powinna działać adrenalina. Normalną taktyką byłby atak z zaskoczenia i natychmiastowe wyeliminowanie jednego z napastników. Skoro rzucił nożem, to mógłby runąć na nich z tyłu. Masz swoją wizję, ja nie chcę nic narzucać, choć wydaje mi się, że dla twojej narracji i postaci inkwizytora nie ma znaczenia jak szybko ich zakatrupi. Ta walka w moim odczuciu jest w obecnym kształcie trochę niemrawa.

Ciekawym i zaskakującym rozwinięciem historii byłoby nawrócenie czarownicy w klasztorze. Trafia tam, żeby się ukryć i niespodziewanie doświadcza miłości i troski, styka się ze świętością. Dorasta. W końcu na spowiedzi ujawnia kim jest. Potem zwierza się ksieni i tak dalej…

Nie jestem pewien czy będę kontynuował, ale pomysł brzmi ciekawie.

I dziękuję za pomoc!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka