Weterynarz zadzwonił późnym popołudniem.
– Mam dla pani syjamską kotkę. Za darmo! – oznajmił z zadowoleniem.
– Super – ucieszyła się. – Maj nie będzie się nudził.
Niespełna dwa tygodnie wcześniej Magda przygarnęła syjamskiego kota, noszącego imię egipskiego boga Maahesa (zdrobniale Maj) i od razu prosiła weterynarza, żeby rozglądał się za towarzyszką dla niego. Nie sądziła, że lekarz odezwie się tak szybko i że zaoferuje jej kotkę tej samej rasy. W końcu syjamczyki nie są aż takie popularne i zwykle trzeba za nie słono zapłacić. A tu proszę!
Zwierzak należał do dziewięćdziesięciopięcioletniej staruszki, której bardzo zależało na odebraniu kota najpóźniej następnego dnia. Wymagało to trochę zachodu i odrobiny kłamstw, którymi Magda uraczyła szefa, aby wcześniej wyjść z pracy, ale udało jej się dograć termin spotkania.
– Maj, będziesz miał dziewczynę – poinformowała syjamczyka, kiedy zakończyła serię rozmów telefonicznych.
Kocur zeskoczył zgrabnie z ostatniej półki regału z książkami. Nie przypominał już tego zabiedzonego stworzenia, które wylazło z rowu i prawie wpakowało się pod koła jej nissana. Zadziwiająco szybko doszedł do siebie. Jeszcze trochę za mało ważył, ale weterynarz przestrzegał, żeby go nie przekarmiać. Regularne posiłki same załatwią sprawę.
Następnego dnia po powrocie z pracy Magda wyciągnęła z piwnicy transporter. Na widok plastikowej klatki Maahes wskoczył na najwyższą ze ściennych półek, które zamontowała specjalnie dla niego. Jego oskarżycielski wzrok wywiercał jej dziurę w głowie. Najwyraźniej nie czuł się jeszcze całkiem u siebie.
– Daj spokój, futrzaku, to nie dla ciebie, ty zostajesz – przekonywała.
W odpowiedzi usłyszała drażniące ucho protesty. Skala dźwiękowych możliwości jej pupila była większa niż kotów innych ras i wywoływała gęsią skórkę.
– Wrócę za jakieś dwie godziny, mam nadzieję, że wtedy mi podziękujesz – poinformowała syjamczyka. Zamknęła drzwi, modląc się w duchu, żeby kot za bardzo nie zdemolował mieszkania.

Pół godziny później znalazła się w salonie Sigrid Fischer. Siedziała z syjamską kotką na kolanach, popijając lurowatą herbatę z kruchej filiżanki. Mieszkanie pachniało starością, specyficzną mieszanką kurzu, naftaliny, starych dawno nieużywanych rzeczy i niedomytego ciała. Pasowało też do właścicielki: ciężkie dębowe meble wypełnione porcelanowymi bibelotami, staroświeckie dywany w orientalne wzory, a w oknach pieczołowicie udrapowane firany i zasłony, które zatrzymywały światło i zbierały kurz. Jedynym ukłonem w stronę nowoczesności był fotel z regulowanym elektrycznie podnóżkiem, na którym spoczywała staruszka. Była ubrana w liliową bluzkę z żabotem i czarne spodnie, miała krótkie siwe, dość gęste włosy, perłowe kolczyki w uszach i różową szminkę na ustach.
Kotka była młodsza od Maja, drobniejsza od niego i miała jaśniejsze futerko. Również nosiła imię rodem z egipskiej mitologii – Bastet. Wydawała się idealną partnerką dla Maahesa. Jednak staruszka udawała się do szpitala tylko na – jak to określiła jej opiekunka – przegląd generalny. Nic jej nie dolegało oprócz, rzecz jasna, starości. Magda przyjechała z przekonaniem, że zabierze kotkę na stałe, tymczasem wyglądało na to, że frau Fisher potrzebuje kogoś, kto zajmie się zwierzęciem podczas jej nieobecności. Poczuła się odrobinę oszukana i gorączkowo zastanawiała się, jak wybrnąć z tej sytuacji, nie obrażając jednocześnie wiekowej damy.
– Chętnie zaopiekowałabym się pani kotką, ale Maj sporo przeszedł i nie chciałabym mu dodawać kolejnej traumy – tłumaczyła. Starsza kobieta patrzyła na nią bez zrozumienia. – Wróci pani ze szpitala i będzie chciała odzyskać Bastet, a…
Sigrid zbyła ją machnięciem ręki.
– Dziecinko, ja już nie wrócę. Znalezienie domu dla Bastet to ostatnie zadanie, jakie mi pozostało. Zwlekałam tak długo, bo chciałam znaleźć mojej kochaneczce naprawdę dobry dom. A wiem, że uratowałaś kota Annaliese, Panie świeć nad jej duszą, więc mojej ślicznej będzie u ciebie dobrze.
Tym razem to Magda poczuła się zagubiona i zastanawiała się, o czym właściwie frau Fischer mówi. Dopiero, kiedy do rozmowy wtrąciła się opiekunka, która dotrzymywała towarzystwa starszej pani, sprawa nieco się rozjaśniła. Okazało się, że Maahes należał wcześniej do długoletniej przyjaciółki Sigrid, dlatego żywo interesowała się jego losem.
– Ach teraz rozumiem – powiedziała Magda. – A pani pewnie przenosi się do domu opieki?
– Ależ skąd! – oburzyła się staruszka. – Widzisz, moja droga, ja umrę za trzy dni, dwudziestego października…
Magda zakrztusiła się herbatą.
– Was bitte? – zapytała z niedowierzaniem.
Staruszka wyraźnie się ożywiła. I zaczęła opowiadać jak to jako młoda dziewczyna odwiedziła pewną kobietę, która potrafiła każdemu przepowiedzieć przyszłość i podać datę śmierci. Magda zobaczyła, jak opiekunka przewraca oczami, pewnie już setki razy słyszała tę historię.

Słowa frau Fischer wywołały u Magdy falę wspomnień. Miała dwadzieścia lat, kiedy poznała Romka i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jego rodzina szybko ją zaakceptowała i traktowała jak córkę, co bardzo sobie ceniła, bo właściwie nie miała już nikogo. Mama zmarła krótko przed jej osiemnastymi urodzinami, a ojciec szybko pocieszył się w ramionach innej kobiety i przedkładał nową rodzinę nad własne dziecko. Szczególnie mocno zaprzyjaźniła się ze Stanisławą, babcią Romka i ta znajomość przetrwała katastrofę. Wielka miłość skończyła się bowiem spektakularną klapą. Na dwa tygodnie przed ślubem jej były-niedoszły, jak go później nazywała, został aresztowany za handel narkotykami.
Przyjaźń Magdy ze Stanisławą wynikała zapewne z tego, że świetnie się uzupełniały. Babcia lubiła wspominać, wyciągać stare albumy ze zdjęciami i snuć opowieści o dawno zmarłych krewnych i własnej przeszłości. A Magda uwielbiała tych opowieści słuchać. Jedna z nich dotyczyła właśnie wizyty u wróżki, do której Stanisława wybrała się w młodości. Usłyszała, że za pół roku umrze i ta przepowiednia sprawiła, że postawiła swoje życie na głowie.
Stasia pochodziła z Warszawy, w chwili wybuchu wojny miała dwanaście lat. Ojciec, wykładowca na uniwersytecie, został zmobilizowany i ruszył gdzieś w Polskę walczyć z Niemcami. Nie wrócił i rodzina nie miała pojęcia, co się z nim stało. Matka związała się z ruchem oporu, ale starała się trzymać dzieci z dala od tej działalności. Nie uchroniło to jednak córki. W 1943 roku Stasia trafiła na łapankę i w konsekwencji znalazła się w okolicach Hanoweru, gdzie tyrała w gospodarstwie rolnym. Nie wiedziała nawet, czy matka dostała jakąś informację o jej losie. Napisała list do domu, ale odpowiedzi nie otrzymała. Po wojnie okazało się, że nikt z jej bliskich nie przeżył. Dzięki pomocy Czerwonego Krzyża dowiedziała się, że ojciec zginął jeszcze w trakcie kampanii wrześniowej, a matka i brat w powstaniu warszawskim. Postanowiła nie wracać do kraju, w którym panoszyli się komuniści.
Po proroctwie wróżki zmieniła zdanie, chciała umrzeć w ojczyźnie. Powrót nie był w owych czasach prostą sprawą, minęły prawie trzy miesiące, zanim znalazła się w kraju. Opowiadała później, że niewiele pamięta z tego okresu, jakby miała to całe pół roku oczekiwania na śmierć wymazane z życiorysu.
– To było piekło. Już i tak byłam w dołku, bo dopiero co dowiedziałam się, że straciłam całą rodzinę, a tu nagle coś takiego. Chciałam po prostu ułożyć sobie życie, mieć męża, dzieci, w końcu odrobinę nadziei. Co można zrobić, gdy człowiekowi zostało tylko pół roku życia? Dzisiaj można wszystko sprzedać i ruszyć w podróż dookoła świata, ale wtedy nikt nie miał pieniędzy, nie mieliśmy gdzie mieszkać, co jeść. Niby wojna się skończyła, ale wokół panował jeden wielki chaos – wspominała.
Magda dziwiła się, że Stasia tak łatwo uwierzyła w przepowiednię.
– A wiesz, teraz to ja się sama sobie dziwię – odpowiedziała – ale wtedy było inaczej. Wojna robi z ludźmi dziwne rzeczy.
Stanisława tłumaczyła, że ludzie szukali nadziei w drobiazgach, w małych znakach, które – jak im się wydawało – widzieli dookoła siebie. Jeśli dzisiaj znajdę choćby najmniejszy kawałeczek mięsa w zupie, to przeżyję, jeśli on, ona, coś… Śmierć była zawsze tak blisko, taka realna.
– Dzisiaj ludzie rzadko mają do czynienia ze śmiercią, dla nas widok trupa nie był niczym niezwykłym. Każdy wiedział, że jutro może spotkać go to samo – wspominała.
Na wizytę u wróżki namówiła ją młoda Niemka, z którą Stanisława się zaprzyjaźniła. Czuła się wtedy taka samotna i zagubiona, że nie przeszkadzała jej narodowość nowej znajomej. Dziewczyna była w jej wieku, ale poza tym stanowiła przeciwieństwo Stasi. Wydawała się pewna siebie i stale snuła jakieś plany, jakby chciała wyprzeć ze swojego życia wszelką przypadkowość. Za wszelką cenę pragnęła poznać datę swojej śmierci. Nic więcej. Stasia poszła z nią bez przekonania, ale i też bez obaw, przeżyła wojnę i wydawało jej się, że w najbliższym czasie już nic jej nie grozi. Później znienawidziła Niemkę za pomysł zajrzenia w przyszłość.
Stasia wróciła do Polski w 1949 roku, w kraju panował stalinizm pełną gębą i oczywiście natychmiast zainteresowało się nią UB. Na szczęście jej historia brzmiała najwyraźniej tak absurdalnie, że nawet tajniacy uznali, że takiej durnej przykrywki nikt by nie wymyślił i dali jej spokój.
Niewiele brakowało, a Stasia rzeczywiście zakończyłaby życie dnia przepowiedzianego. Samochodów było wówczas w Polsce jak na lekarstwo, a jednak udało jej się z jednym spotkać i przy okazji poznać miłość swego życia. Jarek jechał z cegłami na budowę, kiedy zza sterty gruzów wybiegła jakaś dziewczyna. Prosto pod koła ciężarówki. Zahamował i był pewien, że zdążył, ale kiedy wysiadł z szoferki, zobaczył ją leżącą tuż przed autem. Nie zauważył jednak krwi ani żadnych ran, a poklepana po twarzy kobieta nagle otworzyła oczy. Stasia była w tym dniu tak przerażona, że widząc nadjeżdżającą ciężarówkę po prostu zemdlała.
Ślub odbył się pół roku później, najpierw w urzędzie stanu cywilnego, a potem przysięgli sobie jeszcze raz, w obecności księdza.
Magda jeszcze przez wiele lat regularnie spotykała się ze Stanisławą, kontakt urwał się dopiero, gdy wyjechała do Niemiec. Pięć lat temu starsza przyjaciółka zmarła, a ona nie zdołała nawet pojechać na pogrzeb, czego długo nie mogła sobie wybaczyć.

Frau Fischer aż się paliła, żeby opowiedzieć swoją historię, ale opiekunka nie pozwoliła jej dojść do słowa.
– Sigrid, kochanie, najpierw załatwimy formalności, a potem opowiesz… – Podała Magdzie umowę, na mocy której kotka rasy syjamskiej zmieniła właściciela.
– Jest pani pewna? – zapytała Magda.
– Ależ oczywiście.
Wraz z opiekunką zniosły pudło z rzeczami Bastet do samochodu.
– Obawiam się, że będzie pani musiała wysłuchać tej historii – ostrzegła opiekunka, kiedy wracały.
Magda kiwnęła głową, w gruncie rzeczy chciała się dowiedzieć, jak wyglądało spotkanie z wróżką w przypadku frau Fischer.
Staruszka czekała niecierpliwie.
– Pani mi nie wierzy – zaczęła, kiedy tylko Magda zajęła miejsce w fotelu – ale ta kobieta nigdy się nie myliła…
Frau Fischer poszła do wróżki ze strachu. Wojna sprawiła, że stale bała się śmierci. W miasteczku był ważny węzeł kolejowy, więc pod koniec wojny zostało kilka razy zbombardowane. Bomby nie zawsze trafiały w cel, ginęła również ludność cywilna. Zdarzało się, że trupy leżały na ulicach całymi dniami. Młoda Sigrid żyła w przekonaniu, że będzie następna. Wojna się skończyła, ale strach nie minął.
– Chciałam po prostu wiedzieć, inaczej bałabym się przez całe życie – tłumaczyła.
– A nie obawiała się pani, że usłyszy bardzo bliską datę?
– O tak, bałam się, ale stwierdziłam, że lepiej już wiedzieć. Nawet zastanawiałam się, co chciałabym zrobić, gdyby zostało mi niewiele życia.
– A co można zrobić, gdy człowiekowi zostało pół roku życia, szczególnie w tamtym czasie. Przecież w podróż dookoła świata by się pani nie wybrała? – dociekała Magda, mając w pamięci opowieści Stanisławy.
Staruszka zaśmiała się chrapliwie, aż kotka zastrzygła uszami.
– Dzisiaj, to się młodzi niczym nie przejmują, robią, co chcą. Wtedy było inaczej, musiałam wiedzieć, na co mogę sobie pozwolić. Gdyby zostało mi kilka miesięcy życia, nie musiałabym się przejmować, co mówią o mnie ludzie – tłumaczyła. Magda spojrzała na nią z zaskoczeniem, stara kobieta uśmiechała się filuternie. – Tak, tak, mężczyźni, przyjemności zakazane porządnym dziewczynom.
Magda gapiła się na nią z otwartymi ustami. Nie mieściło jej się w głowie, że rozmówczyni poszła do wróżki, żeby sprawdzić, czy może się puszczać. Zaraz jednak zrobiło jej się głupio, babcia miała sporo racji.
Opowieść płynęła dalej. Frau Fischer przygotowała dwa plany na życie. Pierwszy zakładał, że ma przed sobą co najmniej trzydzieści lat, zgodnie z nim za mąż (miała już upatrzonego chłopaka), urodziła dwójkę dzieci i pracowała jako sprzedawczyni. Drugi, w którym zostało jej tylko kilka miesięcy, sprowadzał się do tego, że używała życia. Amerykańscy żołnierze byli tacy przystojni i na dodatek mieli wszystkie te luksusowe towary, o których zwykli Niemcy mogli tylko pomarzyć…
Kiedy dowiedziała się, że dożyje prawie setki, zakręciła się wokół upatrzonego chłopaka i niespełna rok później była już mężatką. Nie łączyła jej z mężem wielka miłość, a przynajmniej ona nie była w nim zakochana.
– Wojna przyniosła nam za dużo emocji, chciałam po prostu spokoju – tłumaczyła.
A wybranek to gwarantował, był spolegliwy, opanowany, a jednocześnie złota rączka, ze smykałką do mechaniki, co razem wzięte zapewniało mu przyzwoitą pracę, za przyzwoite pieniądze. Dwa lata po ślubie przyszedł na świat ich syn. Opowieść staruszki straciła w tym momencie rozpęd. Wyraźnie było widać, że o swoim dalszym życiu nie zamierza opowiadać.
– A co z tą pani koleżanką? – zapytała Magda. – Z tą, z którą poszła pani do wróżki – doprecyzowała, widząc jej zagubione spojrzenie. Kobieta znowu się ożywiła.
– A na wschód wyjechała. Tam gdzieś pewnie umarła. Ilse, podaj mi proszę album – zwróciła się do opiekunki. – Niestety, ona miała przed sobą tylko pół roku życia…
Staruszka trajkotała dalej, a Magdzie dreszcz przebiegł po plecach.
„To przecież niemożliwe…” – pomyślała.
Usiłowała sobie przypomnieć, jak Stanisława nazywała swoją niemiecką znajomą. Tymczasem opiekunka wręczyła staruszce staroświecki album fotograficzny, taki z czarnymi, grubymi kartkami, na które naklejało się zdjęcia.
– O tutaj, widzi pani, tu jesteśmy na zdjęciu ze Stassie. – Frau Fischer postukała artretycznym palcem w czarno-białą fotografię.
Magda spojrzała i zdębiała. Przeczucie jej nie myliło, to była Stasia, nieco młodsza niż na swoim ślubnym zdjęciu, które jej kiedyś pokazała, ale niewątpliwie ona.
– A jak się nazywała?
– Nowacky. Stassie Nowacky – odpowiedziała staruszka bez zastanowienia. – Tak, tak, pamięć, to ja mam lepszą niż niejeden młody – pochwaliła się.
Wszystko się zgadzało; zdjęcie, nazwisko. Na dodatek znienacka pojawiło się jej w głowie wspomnienie Stanisławy, mówiącej: „Zygi”. Już chciała powiedzieć frau Fischer, że jej Stassie miała długie i dobre życie, ale nie zdążyła. Przyjechała karetka, która miała zawieźć staruszkę do szpitala i zrobiło się zamieszanie.

Opiekunka pomagała frau Fischer założyć płaszcz i buty, a Magda usiłowała zapakować Bastet do transportera, ale kotka przestraszyła się gwaru i dostała szału. Wyrwała się i zaczęła jak szalona biegać po mieszkaniu; wskoczyła na szafę, stamtąd na komodę, zaliczyła parapet, wylądowała na oparciu fotela… śmigała po pokoju, wrzeszcząc wniebogłosy. Zebrany w mieszkaniu tłumek ludzi mógł się tylko uchylać przed jej ruchliwym ciałkiem. W końcu wyhamowała na kolanach frau Fischer, która w międzyczasie klapnęła na sofę.
– Scheiße – zaklął jeden z sanitariuszy, otrzepując się z kocich kłaków.
Staruszka zachowała spokój.
– Och, kochanie, aleś mi urządziła pożegnanie – zachwyciła się. Przytuliła zwierzaka, szepcząc mu coś do uszka, a potem oddała go nowej właścicielce.
– Niech pani poczeka, aż wyjdę. Ilse później zamknie mieszkanie i przywiezie mi klucze – zarządziła i wymaszerowała z sanitariuszami.
Magda ostrożnie położyła kotkę na fotelu.
– Napijemy się kawy – zaproponowała opiekunka – a tymczasem ta dzikuska się uspokoi.
– Robiła to już wcześniej?
– Nigdy nie widziałam takiego cyrku.
Podczas gdy Ilse przygotowywała kawę, Magda rozłożyła transporter, włożyła do niego poduszkę kotki, a potem samą Bastet. Kotka wydawała się zadowolona. Zwinęła się w kłębek i zmrużyła oczy.
Kobiety przeszły na ty. Magda dowiedziała się, że Ilse była nie tyle opiekunką, co gesellschaftsdame, damą do towarzystwa. Przychodziła do frau Fischer dwa razy w tygodniu, żeby pogadać, poczytać jej, albo zagrać z nią w jakąś grę. Czasami robiła zakupy, albo coś załatwiała, ale generalnie staruszka była wciąż samodzielna i często śmigała po mieście ze swoim balkonikiem.
– Długo ją znasz?
– Ledwie dwa miesiące i zaraz na początku zapowiedziała mi, że zatrudnia mnie na krótko, bo w połowie października umrze – zaśmiała się Ilse.
W końcu Magda uznała, że czas się zbierać. Kotka nie protestowała, kiedy założyła górną część transportera, zaczęła dopiero w samochodzie. Magda gadała do niej przez całą drogę, oczywiście po polsku. Maahes doskonale rozumiał, co się do niego mówi, Bastet też będzie musiała się nauczyć. Nie miała zamiaru szprechać we własnych czterech ścianach.
„Tyle lat nas Niemcy germanizowali, to ja teraz spolonizuję niemieckie koty, czy im się to podoba, czy nie!” – pomyślała.

Weszła do domu, postawiła transporter na podłodze i zdjęła pokrywę. Kotka podniosła się i zastygła z uniesioną przednią łapką, jakby zastanawiała się, czy ma wyjść, czy też głośno domagać się powrotu do domu. Wysunęła pyszczek do przodu, wchłaniając otaczające ją wonie. Za plecami Magdy coś pacnęło, to Maahes zeskoczył z półki z książkami. Szedł ostrożnie w kierunku kotki, jak na filmie w zwolnionym tempie. Bastet już go wyczuła, jej ciałko napięło się zauważalnie. Dopiero teraz Magda zaczęła się zastanawiać, czy koty się w ogóle dogadają. Stały na wprost siebie, oddalone o jakieś dziesięć centymetrów i węszyły. Maahes dał krok do przodu i syjamczyki zderzyły się noskami. Kotka cofnęła głowę, ale ciekawość wzięła górę, bo zaczęła obwąchiwać kocura. Właścicielka ukucnęła przy nich.
– Maj, pozwól, że ci przedstawię Bastet. Bastet, to jest Maj – przedstawiła sobie syjamczyki. – O rany, przecież wy się już właściwie znacie!
Dopiero teraz skojarzyła, że skoro obie staruszki się znały i odwiedzały, to zwierzaki znają już przynajmniej swoje zapachy. Tylko czy to pamiętają i czy przypadkiem nie były o siebie zazdrosne?
Postanowiła dać im chwilę têtê à têtê, pozbierała części transportera, złożyła do kupy i wyszła, żeby zanieść go do piwnicy. Kiedy wróciła, koty tarzały się po podłodze. W pierwszej chwili wystraszyła się i chciała interweniować, ale szybko zdała sobie sprawę, że to przyjacielska zabawa. Dała im jeszcze chwilkę na figlowanie, a potem zawołała na małe co nieco. Nie była to pora karmienia, ale uznała, że nic tak nie zbliża, jak wspólny posiłek. Maahes przybiegł natychmiast, kiedy zawołała „Jedzonko!”, Bastet tuż za nim. Magda uśmiechnęła się.
„Szybko się dziewczyna uczy” – pomyślała
Postawiła miseczkę kotki obok tej należącej do Maahesa i oba syjamczyki dostały porcję tuńczyka. Przez chwilę z przyjemnością obserwowała, jak schludnie jedzą, a potem postanowiła zadbać o siebie. Z kubkiem kawy ułożyła się na sofie i zaczęła czytać, co jakiś czas kątem oka sprawdzając, co wyczyniają koty. A te zapałały do siebie gorącym uczuciem, to baraszkując wspólnie, to wylizując sobie nawzajem futerko.
W pewnym momencie Maahes zostawił swoją towarzyszkę i podszedł do sofy. Oparł się przednimi łapkami o siedzenie, jakby nie był pewny, czy iść dalej. Odłożyła czytnik i pogłaskała go. Wskoczył na sofę, a potem na nią i zbliżył łepek do jej twarzy, mrucząc głęboko. Zaskoczył ją, mieszkał tu już od dwóch tygodni, ale właściwie ani razu nie przyszedł się przytulić. Owszem, pozwalał się pogłaskać, ale nic poza tym. Szanowała to i czekała, aż się przełamie. Kot dotknął łapką jej policzka, wyglądało to, jakby chciał jej podziękować.
– Och, Maj, ty głupi kocurze, to jest teraz twój dom. Nie musisz się martwić, nie wyrzucę cię – mówiła, głaszcząc kota. Trwali tak przez chwilę, aż przybiegła Bastet, która też chciała swoją porcję pieszczot. Pogłaskała ją.
– No dobra, koty, poczytamy. – Wzięła książkę i zaczęła czytać na głos.
Maahes wskoczył na oparcie sofy, a Bastet umościła się na jej brzuchu.

Minęły dwa dni, Magda cieszyła się na wolny weekend z syjamczykami. W piątek położyła się późno, bo oglądała ulubiony program „Galileo Big Pictures”. W środku nocy obudziło ją wycie, półprzytomna zerwała się z łóżka i zapaliła światło. Wciąż zaspana myślała, że włączył się czujnik przeciwpożarowy, ale to kotka darła się, jakby ją kto ze skóry obdzierał.
„Dzięki Bogu, że nie mam sąsiadów!” – pomyślała.
Wystraszyła się; może Bastet zjadła coś, czego nie powinna i struła się, ale kocurowi nic nie dolegało, a przecież jadły to samo. Dotknęła noska, był wilgotny i chłodny, jak powinien być, a mimo to zwierzak zawodził i miała wrażenie, że bardzo cierpi. Spojrzała na zegar, wskazywał drugą w nocy. Nie wiedziała, co robić, klinika weterynaryjna była zamknięta, weterynarze nie mieli żadnych nocnych dyżurów, a prywatnego numeru do doktora Plümera nie miała. Nagle kotka się uspokoiła, przez chwilę leżała cicho, a potem zaczęła sobie wylizywać futerko na brzuchu. Przyglądała jej się przez chwilę, ale nic się nie działo. W końcu wzięła ją na ręce i przytuliła. Maahes cały czas plątał jej się pod nogami.
– Przestraszyłaś mnie – mówiła do niej. W końcu położyła zwierzę na poduszkę. – Nie wiem, jak wy, ale ja idę spać – oznajmiła syjamczykom i ruszyła w stronę sypialni.
Na plecach czuła kocie spojrzenia. Sypialnia była dla nich miejscem zamkniętym, nie miała ochoty dzielić z nimi łóżka. Oczywiście protestowały, ale była nieugięta. Niestety, po dziwnym ataku Bastet trochę zmiękła i zostawiła uchylone drzwi. Zgasiła światło i położyła się. Po chwili usłyszała cichy stukot łapek i koty wskoczyły na łóżko.
– Tylko dzisiaj – zaznaczyła. – Mam nadzieję, że nie będę tego żałować – mruknęła jeszcze do siebie.
Po upiornej nocy liczyła, że pośpi dłużej, ale już o ósmej obudził ją telefon. Odebrała, klnąc na czym świat stoi. Dzwoniła Ilse.
– Frau Fischer zmarła dzisiaj w nocy. Dwudziestego października – poinformowała bez wstępów.
– O kurwa! – wyrwało się Magdzie, a akurat to polskie przekleństwo zna większość Niemców.
– Lekarze byli zaskoczeni, nie spodziewali się tego, bo w gruncie rzeczy nic jej nie dolegało.
– To jaka jest przyczyna śmierci?
– Zatrzymanie akcji serca, lekarz powiedział, że była po prostu stara, a starym ludziom takie rzeczy się zdarzają. Myślę, że sama sobie tę śmierć wykrakała. Tak się nastawiła, że rzeczywiście umarła – odpowiedziała Ilse.
Magda zastanawiała się, co by było, gdyby zdążyła opowiedzieć frau Fischer o Stasi. Czy wiedza, że przepowiednie wróżki się nie sprawdzają, uratowałaby jej życie? I czy w ogóle byłaby wdzięczna za tę opowieść? Tego już się nie dowie. Już miała zakończyć rozmowę, kiedy jej wzrok padł na przeciągające się w pościeli syjamczyki.
– Czekaj! – zawołała, bo coś ją tknęło. – Nie wiesz przypadkiem, o której staruszka zmarła?
– Gdzieś koło drugiej w nocy. Dlaczego pytasz?
Popatrzyła na Bastet, wyglądała na absolutnie zdrowego kota. Czyżby wyczuła śmierć swojej frauchen, czy to była przyczyna jej nocnych problemów?
– Nic takiego, byłam po prostu ciekawa.
Ogarnęła się trochę, nakarmiła koty, wypiła kawę i postanowiła mimo wszystko zadzwonić do doktora Plümer. Bastet wyglądała wprawdzie jak okaz zdrowia, ale strzeżonego pan Bóg strzeże. Opisała lekarzowi zachowanie kotki.
– Je? – zapytał.
– Bez problemu – odpowiedziała, przypominając sobie, jak kotka wcinała wątrobiane kluseczki z rosołem.
– Myślę, że wszystko jest w porządku. Jest u pani krótko, więc może zatęskniła za poprzednim domem. Jeśli coś będzie się działo, proszę dzwonić. – Podał jej numer komórki.
– Wie pan, doktorze, może to śmieszne, ale czy mogła wyczuć śmierć frau Fischer? – zapytała i opowiedziała mu, czego dowiedziała się od Ilse.
Lekarz milczał przez chwilę.
– No cóż, właściwie powinienem powiedzieć, że to bzdury, ale pracuję w tym zawodzie już dość długo i nie takie rzeczy widziałem.

Magda poszła na pogrzeb frau Fischer. Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego to robi, przecież spotkała staruszkę tylko raz. Mimo to czuła, że powinna. Była to najsmutniejsza ceremonia pogrzebowa, na jakiej kiedykolwiek była. Żałobników było dokładnie jedenastu. Nawet ksiądz wydawał się zdziwiony tak nikłą frekwencją i naprawdę się postarał, uroczystość trwała ponad trzy godziny, czyli piekielnie długo, jak na niemieckie standardy. Na pogrzebie była też Ilse i kobiety postanowiły pójść razem na kawę.
– Rany, ależ to było przygnębiające – westchnęła Magda, kiedy złożyły zamówienie. – Czy ona nie miała żadnych krewnych? Co z tym jej synem?
Opiekunka Sigrid poznała ją lepiej, a czego staruszka sama jej nie opowiedziała, dopowiedzieli sąsiedzi. Okazało się, że frau Fischer nie miała w życiu szczęścia. Jej ojciec zginął pod Stalingradem, a matka zmarła krótko po ślubie córki. Również jej własne małżeństwo zakończyło się tragedią. Mąż i syn Sigrid zginęli w wypadku samochodowym w latach sześćdziesiątych. Auto prowadził syn, zbyt szybko, nie zdołał wyhamować, kiedy na wiodącą przez las drogę wybiegła nagle sarna. Potem zmarła jeszcze jakaś jej znajoma.
– Zatruła się czadem, czy coś takiego. Ludzie zaczęli gadać, że Sigrid przynosi pecha i powoli się od niej odsuwali – opowiadała Ilse. – A ostatnio, no cóż, reszta jej znajomych już albo nie żyje, albo przeniosła się do domów opieki. Mam wrażenie, że ona z utęsknieniem czekała, aż nadejdzie ten jej dzień – zakończyła.
Magda pokiwała głową.
– A wiesz, ja znałam tę koleżankę, z którą poszła do wróżki. Mało mnie szlag nie trafił, kiedy pokazała zdjęcie – powiedziała i zaczęła opowiadać historię Stanisławy.
– O, kurczę, ale zbieg okoliczności – skomentowała Ilse.
Siedziały przez chwilę w milczeniu. Magda zaczęła się zastanawiać, co porabiają koty i miała ochotę wracać do domu. Rozważała, jak zakończyć to spotkanie.
– A ona dalej przyjmuje. To znaczy nie ona, ale pewnie jakaś babka z jej rodziny, bo nazwisko ma to samo i nawet wgląda dokładnie tak, jak ją Sigrid opisywała…
– Kto? – zapytała zaskoczona Magda.
– No, ta wróżka. I ma swój salon tutaj na Mittelstraße. Myślałam, czy by się do niej nie wybrać. Już raz tam nawet byłam, ale stchórzyłam i uciekłam – wyjaśniła Ilse.
– Zwariowałaś? – Magda patrzyła na nią ze zdumieniem. – Nie widzisz, jak tacy szarlatani niszczą innym życie?
Ilse zdawała się jej nie słyszeć.
– Każe się nazywać frau Frigg – mówiła.
Magda parsknęła śmiechem.
– Frau Frigg, niezłe. Dobrze, że Stasia wróciła do Polski, bo tam się nią Rod zaopiekował – mruknęła do siebie. – Ja tam się do żadnej wróżki nie wybieram – dodała zdecydowanie. – I już iść zbierać, koty czekają.