
Kraj: Benin, czasy współczesne.
Czytajcie komentujcie, używajcie. Jak przeczytasz, zostaw dwa słowa, obojętnie jakie.
Czarny. Bawcie się tak dobrze jak ja.
Kraj: Benin, czasy współczesne.
Czytajcie komentujcie, używajcie. Jak przeczytasz, zostaw dwa słowa, obojętnie jakie.
Czarny. Bawcie się tak dobrze jak ja.
Czarownik podał czarkę z napojem Ramane Osseni, ten uważnie ujął ją obiema rękami i powoli uniósł do ust. Chwilę się zawahał, następnie przechylił i wypił jej zawartość. Najpierw poczuł ogromne pieczenie. Miał wrażenie, iż połyka żywy ogień. Chciał odrzucić czarkę i wypluć to, co już wypił, ale ona sama wyleciała mu z rąk. Tracił kontrolę nad ciałem. Czuł, jak niewidzialna siła wdziera mu się w trzewia, a następnie próbuje wydrzeć go z ciała. Pierś Ramane eksplodowała bólem. Miał wrażenie, że ktoś wyrywa mu wszystkie wnętrzności. Chciał krzyknąć, ale z ust nie wydobył się żaden dźwięk.
Po chwili wszystko ustało. Ból uleciał tak szybko, jak się pojawił. Ramane poczuł ulgę i lekkość. Zaczął się unosić. Nie był pewien, czy to tylko mu się wydaje, czy też naprawdę lewituje. Spojrzał w dół i zobaczył swoje ciało, leżące na ziemi. Patrzył na siebie i nie bardzo rozumiał.
Wszystko wokół spowiła ciemność. Tuż przed unoszącą się duszą Ramane rozległ się grzmot, a powietrze przeszył piorun. Błyskawica znikła, a w jej miejsce pojawiła się postać, którą otaczały wyładowania elektryczne.
– Witaj, Ramane Osseni – przemówiła postać.
– Kim jesteś? – zapytał przerażony Ramane.
– Zbawcą ludu Joruba.
– Czego ode mnie chcesz?
– Najpierw chcę ci coś pokazać.
Postać uniosła rękę, w której trzymała coś na kształt błyskawicy, następnie wymierzyła przed siebie w stronę ciemności. Oczom Ramane ukazała się wielka armia czarnoskórych mężczyzn, uzbrojona po zęby.
– To jest armia ludu Joruba – powiedziała postać. – Przeznaczeniem jej jest zwyciężać.
– Czemu mi to pokazujesz? – zapytał Osseni.
– Bo ty możesz stanąć na jej czele.
– Jak to?
– Zostałeś wybrany, aby poprowadzić lud Joruba do chwały.
– Czemu ja?
– Urodziłeś się już z tym piętnem.
– Co mam zrobić?
– Zanim odpowiem ci na pytanie, zobacz, co może się stać.
Oczom Ramane ukazał się obraz zwycięskiej armii, która ruszyła najpierw by wyzwolić lud Joruba z niewoli. Na jej czele widział siebie, niezwyciężonego, prowadzącego do chwały. Armia kroczyła do przodu, pokonując wroga i rosnąc w siłę. Lud Joruba skandował jego imię, imię zwycięzcy. Cały świat padł na kolana przed nim i jego armią. Wtedy pojawił się biały człowiek, armia zapłonęła, a on został wtrącony do czeluści piekielnych. Na koniec zobaczył tylko zgliszcza i rozpaczające niewiasty z dziećmi.
– Przyszłość cały czas jest ruchoma i sami ją tworzymy. Pokazałem ci jeden ze scenariuszy, jaki może się zdarzyć – wyjaśniła postać z piorunem.
– Kim jest ten biały człowiek?
– Jego się wystrzegaj, on może doprowadzić do twojego upadku. Musisz wysłać zabójcę, który usunie białego demona z twojej ścieżki.
– Gdzie mam znaleźć tego białego demona?
– Czarownik go znajdzie.
Spotkanie rekolekcyjne dobiegło końca. Młodzież powoli zaczęła opuszczać kościół, żywo dyskutując na tematy, które poruszył ksiądz. Jezuita Wiktor Tomaszewski był aktualnie księdzem egzorcystą, pełniącym posługę przy kurii szczecińsko-kamieńskiej. Wcześniej wiele lat spędził jako misjonarz w Beninie. To właśnie tam po raz pierwszy spotkał się ze zniewoleniem i opętaniem. Niejednokrotnie stawał twarzą w twarz z umęczonymi ludźmi i pomagał im w walce. Sam papież, widząc jego osiągnięcia, mianował go egzorcystą. Teraz nauczał młodych ludzi, jak uniknąć zniewolenia i jak walczyć ze złem.
Klęcząc przed obliczem Pana na krzyżu, czekał, aż kościół opustoszeje, zagłębiając się w modlitwie.
– Długo jeszcze będzie ksiądz się modlił? – Usłyszał głos kościelnego.
– W zasadzie już wychodzę.
Wiktor wstał z klęczek i pożegnawszy się z kościelnym, wyszedł z Domu Bożego. Na zewnątrz przystanął, aby naciągnąć kaptur. Usłyszał odgłos kroków za sobą. Obrócił się i zobaczył czarnoskórego, młodego mężczyznę, ubranego na ciemno, który prężnym krokiem zbliżał się do niego. W ostatniej chwili dojrzał w prawym ręku mężczyzny nóż. Chłopak zrobił zamach, sygnalizując, pchniecie. Tomaszewski błyskawicznie zareagował, układając ręce do bloku, jednocześnie zszedł z linii ataku. Chwycił rękę mężczyzny i wykorzystując jego siłę, obalił go na ziemię. Następnie przy wykorzystaniu chwytów ju-jitsu, unieruchomił mężczyznę i wytrącił mu nóż.
– Kim jesteś? – zapytał Wiktor.
Mężczyzna zaczął wyrzucać słowa w dziwnym języku. Wyglądało, jakby odmawiał jakąś modlitwę. Ksiądz Tomaszewski dopiero po chwili zorientował się, że zna ten język. Nie wszystko rozumiał. Mężczyzna mówił zbyt szybko. Jezuita tknięty jakimś dziwnym przeczuciem, wolną ręką wyjął telefon i włączył opcje nagrywania.
– Dlaczego chciałeś mnie zabić? – zadał mężczyźnie pytanie w języku, którym ten się posługiwał.
Czarnoskóry chłopak na chwilę przerwał modlitwę i zaskoczony spojrzał na księdza.
– Jesteś białym demonem i musisz umrzeć – wysyczał mężczyzna.
– Co tu się dzieje? – zapytał osłupiały kościelny, widząc walczących.
– Niech pan zadzwoni na policję – poprosił Wiktor.
Do czasu przyjazdu patrolu, czarnoskóry chłopak nie odpowiedział na żadne pytanie Wiktora, pomimo że ten usiłował wyciągnąć z niego, kim jest i dlaczego chciał go zabić. Mężczyzna przez cały czas wypowiadał modlitwę i nazywał księdza białym demonem, który musi umrzeć. Na komisariacie funkcjonariusze też nie uzyskali informacji od chłopaka. Nie dowiedzieli się nawet, jak się nazywa. Facet zamilkł i nie wypowiedział ani jednej sylaby.
Ksiądz Tomaszewski wrócił do siebie późną nocą. Nie położył się spać. Nawet by nie potrafił zasnąć po tych przeżyciach. W drodze do domu wstąpił po coś mocniejszego, na miejscu nalał sobie drinka i odpalił komputer. Język, jakim się posługiwał czarnoskóry zamachowiec, przynależał do afrykańskiego plemienia Joruba. Według informacji w internecie plemię to zamieszkiwało zachodnią część Afryki, a w szczególności Nigerię, Togo i Benin. Dane na rok 2017 mówiły, że lud ten liczy około czterdziestu pięciu milionów osób. Wiktor spotkał się z tym ludem i ich językiem podczas misji w Beninie. Prawdopodobnie chłopak właśnie stamtąd pochodził. Dlaczego chciał go zabić? Nic nie przychodziło księdzu do głowy, żadne zdarzenie z tamtego okresu, które mogłoby tłumaczyć dzisiejsze zajście. Postanowił zabrać się do tłumaczenia materiału nagranego na telefon.
Po dwóch godzinach tłumaczenia i trzech drinkach stwierdził, że to była jakaś modlitwa. Chłopak wzywał zbawiciela ludu Joruba, aby dodał mu sił i wyzwolił go od mocy białego demona. Wiktor nic z tego nie rozumiał. Potrzebował pomocy. Przyszły mu na myśl dwie osoby. Pierwszą był misjonarz i przyjaciel, który nadal był w Beninie, Paul Verges. Napisał do niego maila. Drugą osobą był emerytowany policjant Szymon Bartkowiak.
Dwie godziny później stał przed drzwiami mieszkania Bartkowiaka i uparcie naciskał dzwonek. W końcu usłyszał zgrzyt zamka i zobaczył zaspanego Szymona.
– Potrzebuje twojej pomocy – oświadczył i nie czekając na reakcję Szymona, wszedł do mieszkania.
– Wiesz, która jest godzina?
– Nie – odparł szczerze Tomaszewski.
– Piąta rano.
– Wczoraj ktoś usiłował mnie zabić.
– Nie pracuję już w policji.
– Wiem. Policja nic z tym nie zrobi. Gość nie jest Polakiem i posługuje się językiem Joruba.
– Czym?
– Lud Joruba wywodzący się z zachodniej Afryki – wyjaśnił ksiądz.
Szymon wyciągnął mleko z lodówki i pociągając tęgi łyk zbawiennego napoju, opadł ciężko na kanapę.
– Czego ty ode mnie chcesz?
– Chcę, żebyś się dowiedział, kim ten człowiek jest i dlaczego chciał mnie zabić? Zapłacę.
Wiktor siedział w swoim pokoju, pochłonięty studiowaniem mitologii Jorubów. Verges odpowiedział na maila, niestety nic to nie wniosło do sprawy. Bartkowiak też nie pojawił się od trzech dni. Zgodnie z tym, co znalazł Tomaszewski, nóż, jakim posługiwał się sprawca, nosił znaki i symbole związane z mitologią Joruba, a ściślej mówiąc z ich najwyższym bóstwem Olodumare, władcą nieba, źródło zasad moralnych i tu coś nie pasowało.
Pukanie do drzwi wyrwało księdza z zamyślenia.
– Proszę.
W drzwiach pojawił się Szymon Bartkowiak.
– Jesteś. Gdzie się podziewałeś?
– Masz coś na rozgrzanie?
Wiktor sięgnął do szafki i wyciągnął herbaciany trunek. Po chwili pojawiły się dwie szklaneczki. Szymon odczekał, aż zostaną napełnione, potem upił połowę zawartości.
– Masz coś dla mnie? – zapytał Tomaszewski.
– Niewiele. Tak jak podejrzewałeś, gość pochodzi z Beninu, poza tym nic specjalnego go nie wyróżnia. Zwykły student z Afryki.
– Z jakiej miejscowości pochodzi?
– Ouesse.
– Nic mi to nie mówi.
– Co dalej?
– Masz robotę?
– Do czego zmierzasz?
– Mam dla ciebie propozycję.
– Boję się zapytać jaką.
– Leć ze mną do Beninu.
– Zapomnij.
Niebo pogodne i słoneczne zamieniło się w jednej chwili w ponure i złowrogie. Czarne chmury przesłoniły słońce, wiatr rozszalał się na dobre, a grzmoty i błyskawice zaczęły hulać po nieboskłonie. Samolot wpadł w turbulencję. Wszystko zaczęło się tuż przy podejściu do lądowania w porcie lotniczym Kotonu w Beninie. Wiktor Tomaszewski siedział spokojnie, przyglądając się tym niezwykłym zjawiskom pogodowym i modlił się, całkowicie zawierzając Bogu.
Trochę inaczej wyglądała sytuacja Szymona. Najpierw zrobił się blady, potem przezroczysty, a w końcu wręcz zielony. Było mu niedobrze. Czuł, że zaraz zwymiotuje. Po jaką cholerę dał się namówić na tę podróż.
Samolot podchodził do lądowania dwa razy i za każdym razem pilot musiał poderwać go w powietrze, gdyż siła wiatru była tak ogromna, że znosiła maszynę poza pas do lądowania. Teraz przymierzali się do kolejnej próby. Nagle silniki zamilkły i samolot zaczął spadać.
– Panie ty jesteś moją opoką, ja podążam ścieżkami wytyczonymi przez Ciebie, Tobie ufam i oddaje się w Twoje ręce – modlił się Wiktor.
Silniki ożyły. Pilot wyrównał lot. Burza zamilkła i mogli bezpiecznie wylądować.
Szymon odetchnął dopiero, gdy weszli na stały ląd.
– Co to kurwa było? – zaklął Szymon, gdy znaleźli się na płycie lotniska.
– Nie przeklinaj – upomniał go ksiądz.
Zameldowali się w hotelu Best Western Plus Nobila Airport przy Route de l’aeroport. W pobliżu hotelu znajdowała się restauracja Debonairs/Steers, w której mieli się spotkać z Fabien Bessan. Bessan był wróżbitą należącym do ludu Joruba i bardzo dobrym znajomym księdza Vergesa.
Czarownik wyszedł z transu, był cały mokry od potu. Powoli uniósł głowę i spojrzał na Ramane.
– Zbawca jest jeszcze za słaby. Biały demon jest w Beninie – powiedział ledwie słyszalnym głosem.
– Co mam czynić? – zapytał Ramane.
– Musisz zapytać zbawcę.
Fabien już na nich czekał. Gdy tylko się przysiedli kelner przyniósł im jedzenie.
– Pozwoliłem sobie zamówić wam nasz przysmak – wyjaśnił Fabien po francusku.
– Co to takiego? – Szymon spojrzał na potrawę na talerzu. Pachniała i wyglądała apetycznie.
– Moyo z kurczaka, bardzo dobre – powiedział Wiktor, rozpoznając potrawę.
Szymon zabrał się do jedzenia, w tym czasie Wiktor zrelacjonował wydarzenia Fabienowi. Pokazał mu zdjęcie noża i odtworzył nagranie na telefonie.
Wróżbita uważnie przyjrzał się narzędziu zbrodni i kilka razy wysłuchał w milczeniu nagrania.
– Dziwna sprawa. Dziwna i niepokojąca – odezwał się w końcu.
– Gdybyś mógł rozwinąć myśl – poprosił ksiądz Wiktor.
– Pierwszy raz spotkałem się z taką modlitwą. Nigdy wcześniej jej nie słyszałem. Ponadto w religii Joruba nie ma mowy o nadejściu zbawiciela naszego ludu. Nóż i znaki na nim też się gryzą. Olodumare nigdy nie nawoływał do zabójstw, jest władcą nieba i źródłem zasad moralnych. Tu musi chodzić o inne bóstwo. Muszę rzucić muszelki kauri.
– Co to takiego? – zainteresował się Wiktor.
– Wróżba.
Dokończyli jeść i opuścili restaurację. Na parkingu wsiedli do nowego mercedesa, należącego do Fabiena. Przez całą drogę Bessan starał się im streścić, na czym polega religia Jorubów. Przedarli się do autostrady RNIE1, którą podążyli do Porto Novo.
Mieszkanie Benińczyka mieściło się na obrzeżach miasta w połódniowo-zachodniej części.
Przez całą drogę Fabien miał wrażenie, że są śledzeni. Podzielił się obawami ze swoimi towarzyszami. Szymon, jako najbardziej doświadczony w takich sprawach, zaczął instruować go, co ma robić. Zaczęli kluczyć. Trwało to dobre pół godziny, zanim Szymon się upewnił, że nie mają ogona.
Na miejscu wróżbita poprowadził ich do pomieszczenia całkowicie odciętego od świata zewnętrznego. Nie było tu okien i panowały ciemności. Jedynym światłem były nieliczne świece, zapalone przez Fabiena. Pokój był cały przyozdobiony różnego typami masek i amuletów oraz artefaktów. Usiedli na podłodze, tworząc trójkąt. Pośrodku utworzonej figury wróżbita rzucał muszelkami kauri i mamrotał jakieś zaklęcia.
– Mrok wam towarzyszy – odezwał się po czwartym rzuceniu muszelek.
– Jaki mrok? – zapytał ksiądz.
– Nie potrafię tego określić. Coś mrocznego i potężnego czai się za wami. Jesteście w wielkim niebezpieczeństwie.
Na potwierdzenie tych słów usłyszeli grzmot.
– Będzie lepiej jak zaprowadzę was do wiedźmy.
– Do wiedźmy? – zdziwił się Wiktor.
– Co on powiedział? – Szymon nic nie rozumiał z ich rozmowy. Mówili po francusku, a to był obcy mu język.
– Chce nas zawieźć do wiedźmy.
– A to czasami nie gryzie się z twoim kapłaństwem?
– Gryzie się, ale jak chcemy się dowiedzieć, dlaczego chcą mnie zabić, musimy podążać za tym tropem.
– Zaczyna mi się podobać – powiedział trochę sarkastycznie Szymon.
– Masz inny pomysł?
– Tak. Wystarczy poczekać w jednym miejscu, rzucając się w oczy, a zabójcy sami cię znajdą.
– To my ich mamy znaleźć, a nie oni nas.
– Jak oni nas znajdą to i my ich znajdziemy. Potrzebuję człowieka, żeby go przesłuchać.
Wiktor zdecydował się pójść za radą Fabiena. Miał ich zawieźć do zaufanej wiedźmy. Zdążyli wyjść z mieszkania Benińczyka i skierować kroki w stronę samochodu, gdy trzeci zmysł Szymona wyczuł niebezpieczeństwo. Spojrzał na prawo i zobaczył młodego mężczyznę, prężnie idącego w ich kierunku. Coś Szymonowi nie pasowało w jego zachowaniu. Przygotował się na odparcie ataku. W jego głowie powstały scenariusze zdarzeń.
Wzrok młodego mężczyzny spoczął na księdzu Tomaszewskim. Nic poza tym nie istniało. Wszystko inne odpłynęło w niebyt. Przyspieszył kroku, napiął mięśnie, zacisnął dłoń na rękojeści.
Szymon ruszył w stronę podejrzanego. W dłoni chłopaka pojawił się nóż, wykonał lekki zamach, w tym czasie Szymon kopnął przeciwnika pod kolano, chwytem unieruchomił rękę uzbrojoną w nóż i założył chwyt na szyję, wykonując duszenie. Po chwili chłopak stracił przytomność.
Fabien nie pozwolił go przesłuchać, tłumacząc, że będzie to strata czasu. Zaproponował, żeby związać chłopaka, umieścić go w bagażniku i zabrać ze sobą do wiedźmy i tam dopiero przesłuchać. Tak zrobili.
Na widok kobiety, która otworzyła im drzwi, Szymonowi zaparło dech w piersiach. Piękna kobieta nie mogła mieć więcej lat jak trzydzieści parę. Miała długie, kręcone, czarne włosy, spadające na wydatne piersi, ukryte za luźną, kolorową sukienką. Piękne, duże, czarne oczy, które prześwidrowały przybyszy na wskroś, usta w kształcie serduszka z uwydatnioną dolną wargą. Delikatne okrągłe rysy twarzy i mleczna cera. Nie była rodowitą Afrykanką, w jej żyłach płynęła domieszka białej krwi.
– Witaj, Fabien. Co cię sprowadza do mnie? Kim są twoi towarzysze? – przywitała ich, zatrzymując o sekundę dłużej wzrok na Szymonie niż na pozostałych.
– Witaj, Zuri, potrzebujemy twojej pomocy.
Wpuściła ich do środka. Bessan przedstawił swoich towarzyszy i streścił wydarzenia ostatnich dni.
Szymon dowiedziawszy się, że ta zjawiskowa piękność jest wiedźmą, nie potrafił tego ogarnąć. Spodziewał się zupełnie innego obrazu kobiety. Wiedźma kojarzyła mu się ze starą, zrzędliwą, pomarszczoną i brzydką babą. Przez cały czas wpatrywał się w nią, nie mogąc oderwać oczu od jej urody.
Po wysłuchaniu Fabiena, Zuri chciała zobaczyć jeńca. Przywlekli go związanego i zakneblowanego przed jej oblicze. Mężczyzna był już przytomny, od razu rozpoznał z kim ma do czynienia. Kobieta trzymała w ręku bardzo dobrze mu znane magiczne przedmioty, maskę o symbolach krokodyla i oczach kameleona, symbol prawdy, oraz czarkę z płynem. Zaczął się szarpać i jęczeć, a w oczach pojawiło się przerażenie.
– Przytrzymajcie go – powiedziała do Fabiena i Szymona.
Ksiądz przetłumaczył Szymonowi polecenie. Obaj chwycili jeńca, tak by ograniczyć mu ruchy.
Wiedźma siłą wlała mu zawartość czarki do ust. Chwile potem ciałem chłopaka zaczęły targać konwulsje. Trwało to kilka sekund. Stał się bezwładny. Szymon spojrzał na jego oczy. Miał tylko białka.
– Wyjdźcie – poprosiła wiedźma. Nałożyła maskę, a do rąk wzięła coś na podobieństwo grzechotek ozdobionych symbolami.
Szymon czas oczekiwania spędził na studiowaniu mitologi Joruba, miał nadzieję, że znajdzie jakiś punkt zaczepienia. Wątki kulturowo niezrozumiałe dla niego, tłumaczył Fabien przy pomocy księdza. Godzinę później był bardziej obeznany w wierzeniach ludu afrykańskiego.
Zuri wyszła z pomieszczenia i powiodła wzrokiem po całej trójce.
– Potężne i mroczne siły są zaangażowane w waszą sprawę.
– Ale dowiedziałaś się czegoś? – zapytał Fabien.
– Za całą sprawą stoi jakiś potężny czarownik, niestety nie wiem kim on jest, ani gdzie go znaleźć. Wiem, że ten czarownik uważa cię za zagrożenie i dlatego chce się ciebie pozbyć – zwróciła się do księdza Tomaszewskiego.
– Jak niby mam mu zagrażać? – Wiktor nic z tego nie rozumiał.
– Tego nie wiem.
– Nic więcej z niego nie wyciągnęłaś? – wtrącił Fabien.
– Kilka lat temu przyszedł do niego czarownik i opowiedział mu o nadchodzącym zbawicielu. Tak został zwerbowany. Więcej nie widział czarownika, w każdym razie nie w rzeczywistości. Objawiał się w snach naszego zamachowca i wydawał mu polecenia oraz nauczał. Nie mogłam dojść do czarownika, ciemna zasłona go owiała. Tu potrzebny jest inny czarownik albo pomoc jakiegoś bóstwa.
– Znasz jakiegoś czarownika, który im pomoże?
– Znam.
Wiktor przetłumaczył ich rozmowę Szymonowi.
– Co to za pierdolenie? Czarownik? Ciemne moce? Bóstwa? A my to pewnie drużyna pierścienia. – To wszystko nie mieściło się w głowie Szymona.
– Nie mamy wyboru, jeżeli chcemy dowiedzieć się kto na mnie poluje – powiedział Wiktor.
– I to mówi ksiądz, katolik.
– Oni w to wierzą i ten, kto usiłuje mnie zabić, żeby go złapać, musimy zacząć myśleć jak on i zrozumieć jego motywy.
– Wiktor, daj mi dziesięć minut, podłączę tego fajfusa do akumulatora i będzie śpiewał jak skowronek.
– Mówisz po angielsku? – zapytała Zuri w tym języku Szymona.
– Tak – odparł jej.
– Nie wierzysz w to, co powiedziałam?
– Wybacz, ale…
– Masz silną aurę. Posiadasz moc, o której nie zdajesz sobie sprawy.
– Tak, jak byłem mały to trenował mnie mistrz Yoda – powiedział ironicznie Szymon.
– Nie naśmiewaj się z rzeczy, o których nie masz pojęcia.
– Więc prowadź o pani do wielkiego szamana – naigrawał się.
Zuri zmierzyła go surowym wzrokiem, a potem przeniosła spojrzenie na księdza.
– Twoja wola. Ja nie muszę wam pomagać, możesz posłuchać tego pajaca.
– Wybacz, to jest facet twardo stąpający po ziemi i ciężko go przekonać do duchowego postrzegania świata.
– Rozumiem.
– Prowadź.
Cała czwórka wsiadła do samochodu Bessana i pojechali do Katagony. Malowniczej miejscowości gdzie domki jednorodzinne były oddzielone od siebie mnóstwem niskopiennych palm. Znajomy czarownik miał mieszkać w małej chatce na obrzeżach, zaszytej w gęstwinie roślinności afrykańskiej.
Nikt nie wyszedł ich przywitać. Miejsce sprawiało wrażenie opuszczonego. Zaniepokojona Zuri postanowiła sama sprawdzić, czy czarownik jest w mieszkaniu. Szymon uparł się, że dla bezpieczeństwa będzie jej towarzyszyć. Po krótkiej wymianie zdań uległa. Ten biały samiec działał jej na nerwy. Biały samiec, właśnie tak go nazywała w myślach.
Mieszkanie było puste i splądrowane. Zuri zaczęła się niepokoić. Postanowiła zajrzeć do wspólnego znajomego, jej i czarownika, który też zamieszkiwał w Katagonie. Informacje jakie uzyskała, jeszcze bardziej ją zaniepokoiły.
– Mówiłem, żeby tamtego skurwiela nie puszczać i podłączyć mu akumulator do jajec – powiedział Szymon.
– Będziesz miał swoje pięć minut – warknęła Zuri i kazała Fabienowi wracać do chaty czarownika.
Na miejscu zaczęła przeglądać w jego rzeczach.
– Co zamierzasz? – zapytał zaciekawiony Fabien.
– Chcę nawiązać kontakt z Orunmila.
– Ty? – zdziwił się Fabien.
– Nie sama.
– Jeżeli masz na myśli mnie…
– Nie.
– A kogo?
Nie odpowiedziała, tylko spojrzała w kierunku Szymona.
– Do tego potrzebny jest czarownik albo kapłan babalawo. On nie ma o tym zielonego pojęcia.
Nie odpowiedziała mu. Miała swój plan i musiała spróbować. W końcu znalazła to, czego szukała. Szybko sporządziła miksturę. Przywołała do siebie wszystkich. Wcześniej poinformowała Bessana co zamierza i czego od niego oczekuje. Szymonowi postanowiła powiedzieć, gdy już nie będzie mógł się wycofać.
– Zamierzam nawiązać kontakt z Orunmila, który jest strażnikiem tradycyjnej wyroczni ifá, dzięki której można dojrzeć przyszłość – wyjaśniła pobieżnie swój plan. Skinęła na Fabiena. Ten zareagował natychmiast. Przypadł od tyłu do Szymona i go unieruchomił. Atak był tak zaskakujący, że Szymon nie był w stanie się obronić. Wtedy Zuri rzuciła proszkiem w oczy Bartkowiaka. Został oślepiony. Powoli czuł, jak jego ciało staje się bezwładne. Ktoś przypadł do niego i zaczął mu wlewać płyn do ust. Płyn był gorzki i palący. Nie był w stanie go wypluć. Czuł jak kręci mu się w głowie. Zdawał sobie sprawę, że zaraz straci przytomność i nagle wszystko się zmieniło.
Wszystko wróciło do normy. Poczuł się taki lekki i bezwładny. Otworzył oczy. Ogarniała go bezgraniczna ciemność. W oddali pojawiło się maleńkie światełko, które zaczęło rosnąć i przybliżać się do niego. Z tego światła wyłoniła się postać. To była Zuri.
– Co mi zrobiłaś? – zaatakował ją Szymon.
– Przeniosłam nas w inny wymiar – wyjaśniła wiedźma.
– Jaki wymiar? Co ty pieprzysz? Odurzyłaś mnie jakimiś prochami – wyrzucał z siebie zdania.
– Potrzebny mi jesteś do spotkania z Orunmila, strażnikiem wyroczni Ifa – Zuri starała się zachować spokój.
– To jakieś halucynacje. – Szymon nie dopuszczał do siebie słów wiedźmy.
– Zaufaj mi i podążaj za mną – powiedziała i ruszyła w ciemność.
Szymon chwilę się wahał. Widząc, jak postać dziewczyny zanika w czerni, podążył za nią. Zanim ją dogonił, Zuri przystanęła i padła na kolana, pochylając głowę w geście uniżenia i poddania.
– Co… – Szymon przerwał swoją wypowiedź, widząc, przed czym klęczy wiedźma. Miał przed sobą wielką bramę zdobioną pismem Joruba i różnego rodzaju twarzami, jak się domyślał, były to bóstwa afrykańskie.
– Weź to i rzuć na świętej tacy, która leży po prawej stronie bram. – Zuri wyciągnęła rękę w kierunku Szymona.
– Co to jest?
– Orzeszki ikin.
– Czemu ja mam rzucić, a nie ty?
– Bo jestem wiedźmą. Tego rytuału dokonują kapłani babalawo, mi nie wolno.
– Nie jestem kapłanem.
– Wiem, ale masz silną aurę i gdybyś urodził się Joruba, mógłbyś zostać babalawo, dlatego wybrałam ciebie.
– A Fabien? On przecież jest wróżbitą.
– Masz o wiele silniejszą aurę, zaufaj mi.
Szymon wzruszył ramionami i wziął od Zuri orzeszki. Podszedł do świętej tacy i rzucił je. Nic się nie stało.
– Co mam teraz robić?
– Padnij na kolana i czekaj.
– Na co?
– Na Eszu, posłańca bogów.
– Ale czad.
Szymona bawiły te zabobony. Klęknął i czekał. Po chwili rozległ się odgłos otwieranych wrót i ku zdziwieniu Szymona pojawił się nagi z przepaską na biodrach, czarnoskóry mężczyzna. Na głowie miał coś na wzór pióropusza w kształcie zakrzywionego rogu, a u szyi zawieszony naszyjnik z głową psa.
– Kto śmie zakłócać mój spokój? – odezwał się przybysz tubalnym głosem.
– Witaj, wielki Eszu – odpowiedziała Zuri. – Wybacz, że ośmielamy się wzywać cię bez darów, ale jesteśmy w wielkiej potrzebie.
Przybysz spojrzał na nią i na Szymona.
– Wiedźma i biały człowiek – ryknął z obrzydzeniem.
– Wybacz Eszu, nie miałam wyjścia. Wysłuchaj mnie, a potem osądzisz wedle swojej woli.
– Dlaczego ty wiedźmo przemawiasz, a nie ten biały mag.
– Przemawiam w jego imieniu. On nie zna języka Joruba.
– Powinienem was przegonić na cztery wiatry albo jednym tchnieniem pozbawić życia, ale pobudziliście moją ciekawość, dlatego postanowiłem was wysłuchać.
– Dzięki, wielki Eszu.
– Nie płaszcz się wiedźmo i mów co was sprowadza do mnie?
– Wszystko zaczęło się od zamachu na białego kapłana. Zamachowcem okazał się Joruba. Tropy przywiodły białego kapłana i białego maga do Beninu. Tu na miejscu ponownie usiłowali zabić białego kapłana. Udało im się schwytać zamachowca i przyprowadzili go do mnie. Weszłam do jego umysłu, ale był chroniony ciemną barierą. Dowiedziałam się, że w sprawę jest zaangażowany potężny czarownik. Niepokojący jest fakt, że obaj zamachowcy mówią coś o zbawicielu ludu Joruba, który ma nadejść. Udałam się z tą sprawą do znajomego czarownika, niestety on znikł. Dowiedziałam się też, że to nie pierwszy czarownik ludu Joruba, który zaginął lub zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Prawdopodobnie na terenie Nigerii i Togo odnotowano wiele takich przypadków, ktoś pozbywa się czarowników, dlatego postanowiłam się odważyć na kontakt z Tobą przy pomocy białego maga – zrelacjonowała sytuację.
– Zainteresowałaś mnie wiedźmo. Czego oczekujesz?
– Chcemy zadać kilka pytań Orunmili.
– Zaczekajcie.
Eszu znikł za bramą, a drzwi zamknęły się ze zgrzytem.
– O czym rozmawialiście? – zapytał nadal oszołomiony Szymon.
– Poprosiłam o możliwość rozmowy z Orunmila.
– A kto to jest?
– Bóstwo mądrości i strażnik wyroczni.
Ponownie zazgrzytały wrota i pojawił się Eszu.
– Wielki Orunmila odpowie na wsze pytania. Niech biały mag rzuci orzeszkami ikin.
– Masz rzucić orzeszkami na świętej tacy – Zuri przetłumaczyła Szymonowi polecenie. Ten wzruszył ramionami i wykonał zadanie.
Eszu spojrzał na układ ikin. Wziął tacę do ręki i bez słowa zniknął za bramą.
– Co się dzieje?
– Musimy poczekać.
Czekali w milczeniu. W końcu się pojawił.
– Orunmila ukazał mi, co musi być ujawnione. Pytaj.
– Kim jest zbawiciel Joruby?
– On sam nadał sobie to imię, jest nim ten, który zawiódł, opuszczony, pohańbiony i skazany na potępienie jak zdrajca oriszy białego kapłana, przybył, by dokonać zemsty za owoc miłości kolorowego ptaka – Eszu odpowiedział zagadką.
– Co ma wspólnego z tym biały kapłan?
– Wszystkie pozostałe odpowiedzi są u białego kapłana. On jest kluczem do zagadki. Musi wrócić na ścieżkę, którą podążał, do miejsca ponownego narodzenia, gdzie dokonał zdrady oriszy. Tylko on może skłonić krew krwi, pochodzącej od pierwotnego. Zapamiętaj jeszcze jedno i przekaż to białemu kapłanowi. Znajdź drzewo grzechu, które wydało owoc. Owoc z tego drzewa jest krwią krwi od pierwotnego, natchnij go i uświęć, zmyj grzech pierworodny, a podąży za tobą.
Po tych słowach Eszu znikł wraz z bramą.
Wiktor Tomaszewski siedział w napięciu, obserwując Szymona i wiedźmę. Oboje leżeli z zamkniętymi oczami. Zuri podała jakiś napój Szymonowi i ten wpadł w trans, potem sama się napiła i dołączyła do Bartkowiaka. Sprawiali wrażenie, jakby spali. Taka sytuacja trwała dobre dwadzieścia minut. Ksiądz powoli zaczynał się niecierpliwić. Fabien, aby go uspokoić, zaczął mu tłumaczyć, na czym polega obrzęd, który zastosowała wiedźma.
Pierwsza wybudziła się Zuri, a następnie wyprowadziła Szymona do rzeczywistości.
– Czego się dowiedziałaś? – zapytał zniecierpliwiony Wiktor.
– Spotkaliśmy się z Eszu i to z nim rozmawialiśmy – odpowiedziała.
– To działo się naprawdę? – Szymon nadal nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Sądził, że były to jakieś narkotyczne majaki po spożyciu mikstury. Zuri zignorowała go.
– Odpowiedział na nasze pytania, ale Eszu ma to do siebie, iż jego odpowiedzi są w formie zagadek.
– Co powiedział? – wtrącił się Fabien.
– Za wszystkim stoi ten, który zawiódł, opuszczony, pohańbiony i skazany na potępienie jak zdrajca oriszy białego kapłana, przybył, by dokonać zemsty za owoc miłości kolorowego ptaka.
– Co za bełkot, nic nie rozumiem – stwierdził Szymon.
– Chodzi o zwykłego śmiertelnika, boga czy czarownika? – Fabien próbował uściślić temat.
– Nie wiem – odparła szczerze Zuri.
– Co to ta orisza? – zaciekawił się Szymon.
– Orisza to bóstwa w wierzeniach Jorubów – wyjaśniła wiedźma.
– Jezus – powiedział Wiktor.
– Co Jezus? – zapytał Fabien.
– Mój orisza to Jezus. Skazany na potępienie za zdradę mojego oriszy to Judasz – ksiądz usiłował rozwiązać zagadkę.
– Więc szukamy powiązań z tym Judaszem – oświadczyła Zuri.
– Zdradził Jezusa za trzydzieści srebrników i nękany wyrzutami sumienia powiesił się.
– Czyli szukamy zdrajcy – stwierdził Szymon.
– Zdrajca, który zawiódł, został opuszczony, pohańbiony i skazany na potępienie – rozważał na głos Fabien.
– Nikt nie przychodzi mi do głowy – stwierdziła Zuri.
– Nie będzie łatwo – dodał Fabien.
– Przybył, by dokonać zemsty za owoc miłości ptaka kolorowego – Wiktor wypowiedział na głos ostatnią część odpowiedzi.
– To dopiero jest poryte – prychnął Szymon.
– Owoc miłości ptaka to jajko – stwierdził Fabien.
– Szango – olśniło wiedźmę.
– Czwarty władca Jorubów; nie potrafił poskromić swych generałów; zdesperowani poddani posłali mu wtedy tykwę z papuzimi jajkami za znak, że powinien odejść; opuszczony przez poddanych i małżonki, powiesił się na drzewie ojan – dodał Fabien.
– Wszystko pasuje – zauważył Wiktor.
– Mamy do czynienia z Szango i jego wyznawcami. – Zuri zerwała się i zaczęła przeszukiwać księgi czarownika.
– Czego szukasz? – zainteresował się Szymon.
– Jakichś wzmianek na temat naszego bóstwa. Wy tymczasem zastanówcie się nad kolejną zagadką.
– Jaką? – padło pytanie z ust księdza.
– Eszu powiedział, że wszystkie odpowiedzi są w tobie. Ty jesteś kluczem do rozwiązania tej sprawy.
– Ja? – zdziwił się Wiktor.
– Tak. Musisz wrócić na ścieżkę, którą podążałeś, do miejsca ponownego narodzenia, gdzie dokonałeś zdrady oriszy. Tylko ty możesz skłonić krew krwi, pochodzącej od pierwotnego. Masz znaleźć drzewo grzechu, które wydało owoc. Owoc z tego drzewa jest krwią krwi od pierwotnego, natchnij go i uświęć, zmyj grzech pierworodny, a on podąży za tobą – Zuri starała się powtórzyć zagadkę co do słowa.
– Pobe – z ust Wiktora padła nazwa miejscowości.
– Czemu Pobe? – zapytał Fabien.
– Seminarium było dla mnie rozczarowaniem. To, co się tam działo spowodowało, że zwątpiłem. Nosiłem się z zamiarem rzucenia sutanny. Wtedy dostałem propozycję wyjechania na misję do Beninu. Wylądowałem w Pobe. Tam ponownie odnalazłem Boga. Można powiedzieć, że narodziłem się ponownie – wyjaśnił Wiktor.
– A kwestia zdrady oriszy? – zainteresował się Szymon.
– Miałem romans.
Zapadła chwila ciszy.
– Mam – przerwała ją Zuri, pokazując wszystkim księgę. – Tu są wzmianki na temat Szango i jego powrotu na ziemię. Jedziemy do Pobe.
Ruszyli drogą RN3 prosto do celu. Po drodze Szymon podziwiał ciągnące się sawanny drzewiaste pokryte niskopiennymi palmami oraz wielkimi baobabami, gdzieniegdzie przerwane polami uprawnymi i gajami oliwnymi.
– Drzewo grzechu, mam znaleźć drzewo grzechu – Wiktor zastanawiał się na głos.
– W religii Joruba nic się nie mówi o drzewie grzechu – stwierdził Fabien.
– Skoro to się tyczy Wiktora, to może jest odwołanie do chrześcijaństwa. Drzewo grzechu, jabłoń – dywagował Szymon.
– U nas nie ma jabłoni.
– Owoc z tego drzewa jest krwią krwi – Wiktor powtarzał słowa zagadki.
– Może tu nie chodzi wcale o drzewo – powiedział Szymon i wszyscy skierowali uwagę na niego.
– Krew krwi to dziecko – mówił dalej. – Masz znaleźć dziecko, owoc grzechu, krew pierwotnego. Nie bardzo jarze ten tekst o pierwotnym.
– On ma rację – wtrąciła się Zuri, wskazując im książkę, którą studiowała.
Czekali na dalszy ciąg.
– Znalazłam tekst mówiący, że Szango powróci, aby ponownie stanąć na czele Joruba i zemści się na tych, którzy przyczynili się do jego upadku. Spełni się to wtedy, kiedy urodzi się potomek czystej krwi Szango w prostej linii.
– Jednym słowem musimy odnaleźć potomka Szango w prostej linii. On jest odpowiedzialny za ten bałagan – podsumował Wiktor.
– Świetnie – prychnął Szymon, zdając sobie sprawę, że to może być jak szukanie igły w stogu siana. – Ale czym ja się przejmuję, wystarczy znaleźć drzewo grzechu, który wydał potomka pierwotnego.
– Jeżeli krew krwi to potomek Szango, to drzewem grzechu jest kobieta. Szukamy kobiety, która pochodzi w prostej linii od Szango – stwierdził Fabien.
– I to ma nam ułatwić sprawę? – Szymon nie był tak optymistycznie nastawiony, jak wróżbita.
Tomaszewski nie skomentował, tylko się zasępił.
Tuż przed celem ich podróży niebo pokryło się ciemnymi chmurami. Zanosiło się na burzę.
Zgodnie ze wskazówkami księdza Tomaszewskiego, skierowali się do miejsca zamieszkania jego znajomego z czasów misji.
– Poczekajcie w samochodzie, ja z nim porozmawiam – powiedział Wiktor, gdy znaleźli się na miejscu.
Wszedł do mieszkania znajomego. Po drodze musiał się kulić, aby ochronić się od bombardujących go drobin piasku. Zerwał się porywisty wiatr, który porywał odrobiny i ciskał nim w księdza.
– Wiktor przyjacielu, wróciłeś na misję? – ucieszył się Abena Ogoulola na widok Tomaszewskiego.
– Niestety zupełnie inne sprawy przygnały mnie z powrotem w to miejsce, ale też się cieszę, że cię widzę.
Obaj padli sobie w ramiona.
– Co cię przygnało?
– Ktoś chce mnie zabić. Trop prowadzi mnie tutaj.
– Ciebie? Kto? – zdziwił się Ogoulola.
– Nie wiem. Wiem tylko tyle, że ten ktoś jest w prostej linii potomkiem Szango.
– Masz wielkiego wroga – zamartwił się Abena.
Na zewnątrz uderzył piorun, rozsiewając złowrogo grzmot.
– Możesz znaleźć tego człowieka?
– Wiele niedobrego ostatnio się tu dzieje.
– Co masz na myśli?
– Brat bratu jest wrogiem. Ciemności i zaraza oraz chaos panuje w Pobe.
– To jak?
– Pomogę ci, ale wiedz, że Szango to potężny przeciwnik, jeżeli powrócił, to wszyscy jesteśmy w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
– Dziękuję.
– Przybyłeś tu sam?
– Nie, są ze mną przyjaciele.
– Zawołaj ich. Musimy pogadać, a przy okazji coś zjemy. Właśnie przygotowałem posiłek.
Wiktor zawołał swoich towarzyszy. Usiedli w jadalni, w tym czasie Abena kończył przygotowywać jedzenie. Opowiedzieli mu wszystko, co wiedzieli w tej tajemniczej sprawie, począwszy od pierwszego zamachu na księdza jeszcze w Polsce. Abena uważnie słuchał opowieści, od czasu do czasu zadając pytanie.
Na dworze burza rozszalała się na dobre. Wiatr smagał deszczem, a z nieba co chwila spływała błyskawica, groźnie mrucząc grzmotem. Zdawało się, że mówi, jesteście w paszczy lwa.
– Nie będzie łatwo znaleźć potomka w pierwszej linii Szango. Musielibyśmy prześledzić całą historię życia bóstwa – oświadczył Abena, gdy skończyli opowiadać.
– Nie mamy na to czasu – stwierdziła Zuri.
– Mam lepszy pomysł, zacznijmy tu węszyć, pokazywać się i robić hałas, a oni sami nas znajdą – zaproponował Szymon.
– To nie jest zbyt dziecinne? – powątpiewał Abena w sukces tego planu.
– Z jakiegoś powodu wielki szuszu nas tu przysłał – powiedział Szymon.
– Eszu – poprawiła go Zuri.
– Eszu, szuszu, co za różnica, w każdym razie obawiają się Wiktora i chcą się go pozbyć, więc prędzej czy później spróbują ponownie.
– To nie jest głupie – przyznał Fabien.
Postanowili wcielić plan Szymona w życie.
Po skończonym posiłku ksiądz Tomaszewski poprosił Ogoulole o chwilę rozmowy na osobności.
– Wiem, o czym chcesz porozmawiać – powiedział Abena, gdy byli już sami. Znał dobrze historię romansu Wiktora.
– Co u niej słychać?
– Nie żyje.
Takiej odpowiedzi się nie spodziewał. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Otworzył usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydobył.
– Przykro mi. – Abena położył rękę na barku księdza w geście wsparcia.
– Jak to się stało?
– Piorun. Rozszalała się taka sama burza jak teraz. – Jakby na potwierdzenie na dworze rozległ się przeraźliwy grzmot. – Była noc, piorun uderzył w dom. Spłonęła. Nie miała szans. Chcesz, to zaprowadzę cię na jej grób, jak tylko burza się uspokoi.
– Dzięki, Abena.
Ta przykra wiadomość mocno przygnębiła Wiktora.
Na dworze powoli zaczęło się rozpogadzać. Rozległy się jeszcze trzy grzmoty i wiatr ucichł jak na zawołanie.
Szymon chciał iść razem z nimi, ale Wiktor nie życzył sobie tego. Nie pomogły żadne sensowne argumenty. Szczerze mówiąc, Wiktor miał to gdzieś. Przestało mu zależeć na swoim życiu. Życie straciło sens. To prawda, że kilkanaście lat temu wybrał Jezusa i ją zostawił, ale nadal w głębi duszy ją kochał. To była jedyna osoba na świecie, która go kochała i którą on obdarzył tak pięknym uczuciem.
Poszli tylko we dwoje. Wiktor stanął nad grobem i zapłakał.
– Idę za nimi – stwierdził Szymon, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.
– Idziemy z tobą – powiedział Fabien.
– Nie, wy zostańcie.
– Cii, ktoś idzie – uciszyła ich Zuri, wyczuwając czyjąś obecność przed domem. To nie był Aben ani Wiktor.
Szymon szybko przypadł do ściany przy drzwiach wejściowych i czekał. Klamka opadła w dół i w drzwiach pojawił się młody mężczyzna o kakaowej twarzy.
– Mistrzu Abena – zakrzyknął. Zamarł widząc Zuri i Fabiena. Nie znał ich. Nigdzie nie było widać mistrza Ogoulole.
– Kim jesteście i gdzie jest mistrz Abena? – warknął młodzieniec, gotowy w każdej chwili zaatakować.
– Jesteśmy jego znajomymi, a ty kim jesteś? – powiedziała Zuri.
– Nie znam was. Gdzie jest mistrz? – nalegał Mulat.
– Poszedł na cmentarz – odpowiedziała Zuri. Teraz zobaczyła tatuaż na ręku młodzieńca. To była błyskawica. Znała ten symbol.
– Szymon! – krzyknęła.
Młodzieniec dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ktoś czai się za jego plecami. Zaczął się obracać i wtedy poczuł uderzenie pod kolano. Noga się ugięła i Mulat padł na kolano, a po chwili poczuł, potężne uderzenie w twarz i ogarnęła go ciemność.
Szymon zareagował natychmiast, gdy Zuri wykrzyknęła jego imię. Nie było czasu na wyjaśnienia. Zamroczył młodzieńca.
– O co chodzi? – zapytał, nie rozumiejąc reakcji wiedźmy.
– Tatuaż – wskazała Zuri.
– Symbol Szango – wyjaśnił Fabien, poznając go.
– O kurwa – zaklął Szymon.
– Co się stało? – Zuri i Fabnien nie bardzo wiedzieli, o co chodzi.
– Do samochodu i zapierdalamy na cmentarz.
Wiedźma i wróżbita spojrzeli po sobie, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi temu białemu.
– Wszystko wam wytłumaczę po drodze. Tego też bierzemy. – Wskazał na nieprzytomnego młodzieńca.
Abena stał za Wiktorem. Nie przeszkadzał mu w jego rozpaczy. Czekał.
– Kiedy to się stało? – zapytał Wiktor, gdy pierwsza fala bólu przeszła.
– Zaraz po tym, jak wpadła na genialny pomysł, aby się z tobą skontaktować.
Usłyszał odpowiedź przyjaciela. Zamarł. Odrzucił żałobę na dalszy plan. Powoli wstał z kolan. Nie odwrócił się. Nadal miał za plecami Abene.
– Abena za wszystkim stoi, to on jest czarownikiem Szango – wyjaśnił Szymon, gdy byli w samochodzie w drodze na cmentarz.
– Jak do tego doszedłeś? – nie rozumiał Fabien.
– Ten gnój w bagażniku mówił o nim mistrzu.
– Przyspiesz – Zuri ponagliła Fabiena.
– O czym ty mówisz? – Wiktor postanowił grać na zwłokę.
– O tym, że Chinasa dowiedziała się o moim planie i zamierzała ci o wszystkim powiedzieć.
– O jakim planie mówisz i co ja mam z tym wspólnego? – Wiktor powoli zaczynał się obracać w stronę Abeny.
– Szango przemówił do mnie. Chinasa jest jego potomkiem w prostej linii, a jej syn jest kolejnym wcieleniem Szango. Dzięki magii w trakcie zaćmienia słońca, Szango wstąpi w Ramane Osseni i odrodzi się na ziemi. Stanie na czele Joruba, pomści zdrajców i poprowadzi lud do wiecznej chwały.
– A co ja mam z tym wspólnego?
– Ramane jest synem Chinasy i twoim.
Wiktor stanął zamurowany. Wszystkie części układanki ułożyły się w jedną całość.
– Teraz musisz zginąć.
Abena ułożył dłonie przed sobą, jakby coś trzymał między nimi. Pojawiła się tam błękitna kula z piorunami. Ułożył dłonie w taki sposób, by pchnąć magiczną kulę w stronę księdza.
– Nie radzę, albo ten młody zginie.
Abena obejrzał się w stronę, skąd dochodził głos. Zobaczył wiedźmę, wróżbitę i tego białego przybłędę, który trzymał nóż na gardle związanego Ramane.
– Nie rób mu krzywdy, to mój syn – krzyknął Wiktor do Szymona.
Ta wiadomość zaskoczyła całą czwórkę. Na twarzy Abena pojawił się chytry uśmieszek.
– Biały demon jest moim ojcem? – wysyczał z obrzydzeniem Ramane.
– Nie wiedziałem o twoim istnieniu – zaczął się tłumaczyć Wiktor.
– Zabij go mistrzu.
Abena skierował prawą rękę w stronę Szymona, z jego palców wystrzeliły błyskawice, rozrywając pęta więżące Ramane i odrzucając Szymona w tył.
Młodzieniec chwycił nóż, który wyleciał z rąk Szymona i rzucił się w stronę ojca.
– Nie zasłużyłem na twoją miłość i nie proszę o wybaczenie, ale wybaczam ci twój czyn – powiedział Wiktor i ukląkł przed Ramane gotowy na śmierć.
Abena zadowolony z obrotu sytuacji, nie zwracał uwagi na wiedźmę, która zaczęła szeptać zaklęcia, wprowadzając się w trans.
Zuri usiłowała wedrzeć się do świadomości czarownika.
Ramane zatrzymał się przed klęczącym Wiktorem. Zawahał się.
Abena widząc to, chciał zareagować, ale poczuł jak do jego umysłu ktoś się wdziera. Spojrzał w stronę wiedźmy. Była w transie. Chciał cisnąć w nią błyskawicą, ale ręce odmówiły posłuszeństwa.
Szymon nie wiedział co się dzieje, ale zdawał sobie sprawę, że w jakiś sposób Zuri powstrzymuje czarownika przed atakiem. Spojrzał na nią. Była cała mokra od potu, a jej ciałem targały konwulsje. Abena powoli odzyskiwał władzę nad ciałem, wypędzając wiedźmę ze swojego umysłu. Szymon rzucił się na niego, obalając na ziemię.
– Synu, nie wiedziałem o twoim istnieniu – mówił Wiktor, klęcząc i wpatrując się w oczy Ramane. – Ja i twoja matka podjęliśmy wspólnie decyzję, że wrócę do Jezusa, aby walczyć ze złem. Nie powiedziała mi o tym, że jest w ciąży.
– Myślisz, że to cię uratuje przed śmiercią?
– Nie, ale twoja matka na pewno by nie chciała, żebyś podążał tą ścieżką.
– Skąd ty możesz wiedzieć, co ona by chciała?
– Bo zamierzała mnie prosić o pomoc, aby cię chronić.
– Dosyć tego. – Ręka z nożem powędrowała w górę.
– Ona została zabita.
Ramane zatrzymał cios.
Wiktor powstał z kolan. Teraz stał twarzą w twarz z synem, prawie stykali się nosami.
– Błogosławię cię synu w imię ojca i syna i ducha świętego.
Wiktor nakreślił kciukiem znak krzyża na czole Ramane.
– Kocham cię synu. Czyń, co musisz.
Abena uwolnił się spod mocy wiedźmy, odepchnął Szymona od siebie siłą magi Szango i zamierzał cisnąć piorunem w napastnika, aby go spopielić, gdy poczuł zimne ostrze, wbijające się w podstawę czaszki.
– To za moją matkę. – Usłyszał szept Ramane i zapadł w ciemności.
Ramane siedział nad zwłokami swego mistrza i płakał. Cały jego świat się zawalił.
– Nie płacz synu. – Usłyszał znajomy głos. Podniósł głowę i zobaczył przezroczystą postać matki.
– Mamo.
– Długa droga przed tobą. Nie zostawiam cię samego.
Wiktor podszedł do syna i chwycił go za ramię. Padli sobie w objęcia.
Zuri patrzyła na ten piękny obrazek z uśmiechem na twarzy. Udało im się. Wygrali.
– Zostaniesz? – Spojrzała na Szymona.
– Chciałabyś? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Poczułam to samo co ty, gdy cię po raz pierwszy zobaczyłam.
– Zostanę.
No! Wreszcie ktoś bez przypominania napisał w przedmowie, co trzeba.
OK, Beninu jeszcze nie było. Do konkursu.
Babska logika rządzi!
To jeszcze nie jest gotowy materiał, czysta surowszczyzna, ale mam czas na poprawki.
Wytłumacz mi, Tomaszu, jaką przyjemność może mieć czytelnik z lektury opowiadania, które jeszcze nie jest gotowe i wymaga poprawek?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Opowiadanie jest zakończone, chodzi o interpunkcję i inne błędziki. Pracuję nad tym. Wrzucam ponieważ chcę zaklepać kraj. Postaram się wszystko poprawić jak najszybciej. Przepraszam i też was lubię.
Przeczytawszy.
Babska logika rządzi!
Jeszcze nie czytając: zastanawiałem się, kiedy wreszcie pojawi się Afryka :-)
Finkla dzięki.
Wilku-zimowy
Afryka jest, ona nie musi się pojawiać, istnieje od tysięcy lat.
To jeszcze nie jest gotowy materiał, czysta surowszczyzna, ale mam czas na poprawki.
Tomaszu, jury czyta opowiadania w trakcie konkursu (jak widzisz, Finkla już się z nim zapoznała). Następnym razem staraj się opublikować opowiadanie w formie ugotowanej, nie surowej :)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Kolejność publikacji. Jest ważna, bo może decydować, który tekst zakwalifikuje się do konkursu, a który nie. Dlatego opublikowanie tekstu na chwilę, a później schowanie go i betowanie uważam za nieczyste zagranie i będę za to odejmować punkty. Jak już raz opowiadanie ujrzało światło dzienne, to powinno być dostępne dla wszystkich konkurentów – niech wiedzą, że to państwo już wypadło z gry. Można poprawiać teksty, ale otwarcie. Zastąpienie opowiadania czymś całkiem innym, z innym krajem – podobnie.
Kam_mod – zgodnie z regulaminem jest to dozwolone, więc powinno być brane pod uwagę, a w szczególności, że powiadomiłem o tym fakcie. Rozumie to tak, że mam czas do 30 kwietnia na poprawki i dopiero po tym terminie będzie oceniany materiał.
Hmmm. Na pewno masz prawo wprowadzać poprawki do końca kwietnia. Bez dwóch zdań.
Ale nie możemy pozwolić na sytuację, że ktoś bez żadnych konsekwencji publikuje niegotowy tekst, byle tylko zaklepać sobie kraj. W skrajnej sytuacji ktoś mógłby napisać dwa akapity i już – Polska albo Niemcy zajęte.
Publikując tekst, uczestnik wystawia zawodnika do walki. Jeśli przed skończeniem treningów – jego prawo i jego ryzyko.
Ja już tekst przeczytałam i – tak na marginesie – nie wypadłeś dobrze w kategorii warsztatowej. Jeśli popoprawiasz błędy, to jakieś tam punkty jeszcze dostaniesz, ale maksa już nie będziesz miał.
Babska logika rządzi!
W skrajnej sytuacji ktoś mógłby napisać dwa akapity i już – Polska albo Niemcy zajęte.
Finklo to nie są dwa akapity, to jest opowiadanie od początku do końca. Zgadzam się że napisanie zdania dla zaklepania kraju jest nie fair ale tu masz całe opowiadanie od a do z. Owszem to ty tworzysz zasady i przyjąłem ten nie bardzo dla mnie zrozumiały werdykt.
Prawda – fabularnie jest od początku do końca. Ale produkcyjnie nie – zabrakło ostatnich szlifów (albo i pierwszych). Dla mnie to podobne sytuacje.
Babska logika rządzi!
Przeczytane.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Kam, to już wiesz po co warto dyskutować “nie tylko pod opowiadaniem” na temat "poprawki vs przemeblowania” ;-)
Kiedy tu akurat chodzi raczej o drobne poprawki. Ale multum.
Babska logika rządzi!
“Papierz”? … hmmm … hę, że jak? No, chyba że to mąż papieża.
“Pan” czy “pan” … jakaś konsekwencja?
Przeczytane.
Mocno przegadane. Mało światotwórczości.
Szlifów nie zauważyłem … ani nawet Towotu.
Jest pomysł ale mnie nie porwało. Może dlatego, że na czarownikach i magii znam się raczej słabo.
Finkla – zrozumiałem, czekam na wyrok.
kam_mod – dzięki za przebrniecie.
Peter Barton – dzięki za komentarz. Każdy ma jakiś gust, miało prawo nie porwać skoro czarownicy i magia to nie twoja bajka. Może kiedy indziej trafie w to coś co porwie cię w świat magii.
Lud Joruba skandował jego imię, imię zwycięscy.
Niejednokrotnie stawał twarzą w twarz z umęczonymi ludźmi i pomagał im w walce ze złym. Sam papież, widząc jego osiągnięcia w walce ze złym, mianował go egzorcystą. Teraz nauczał młodych ludzi jak uniknąć zniewolenia i jak walczyć ze złem.
Na szybko dwa losowe przykłady, bo jeszcze nie czytałam tekstu i łapanki nie robiłam. Głos zabieram po przeczytaniu przedmowy i komentarzy.
Zgadzam się z Finklą w 101% – według mnie tekst, zwłaszcza konkursowy, wstawić należy na maksa dopieszczony. To, że można do końca terminu wnosić poprawki, to nie znaczy, że dobre jest publikowanie surówki i korekta w trakcie trwania konkursu. Oczywiście, nawet najlepiej dopieszczony i po kilku autokorektach (a czasem i becie) tekst będzie miał jakieś przegapione babole i uważam, że to one powinny być poprawiane po publikacji, a nie całe ich mrowie.
Jeśli lubisz obrazowe porównania, to proponuję takie: konkurs piękności. I wyobraź sobie, że jakaś kandydatka na miss wychodzi na scenę bez zrobionej fryzury, w rozciągniętym dresie, czy bez jakiegokolwiek makijażu. Jakie zrobi pierwsze wrażenie? A to ono się liczy.
Tam, gdzie ja juroruję, zwracam uwagę na warsztat i technikalia i nawet jeśli autor dokona poprawek i coś mu ocenę podniosę na koniec, to i tak pierwsze wrażenie pozostaje i ocena w górę nie poszybuje.
Na Twoim miejscu nie zwlekałabym dłużej, tylko zabrała się za przegląd i korektę jak najszybciej.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Dzięki Śniąca, ale może zakończmy tę dyskusję kto ma rację, sprawa została wyjaśniona i patrząc na punkt pierwszy rację ma Finkla, a jeżeli Finkla nie ma racji to patrz punkt pierwszy. Koniec. Świetnie się bawię i to jest najważniejsze, a wy?
Śniąca jeszcze jedno:
Lud Joruba skandował jego imię, imię zwycięscy.
Co nie pasi w tym zdaniu?
Powinno być zwycięzcy (jest zwycięzca, nie zwycięsca).
Jeśli Cię uraziłam, to przepraszam, już milknę. Chciałam tylko wytłumaczyć, jak to wszystko jest postrzegane i zwrócić uwagę, żebyś jednak jak najszybciej edytował tekst i naniósł poprawki. Jeśli już nie dla jurorów, to dla innych czytelników.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Żadna uraza, spoko, po prostu trochę się zmęczyłem wałkowaniem tematu. Zrozumiałem. Popraweczki staram się nanieść. Hajta wiśta wio i gitara.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
[offtop]
bez jakiegokolwiek makijażu
Może jestem dziwny, ale mi się kobiety bez makijażu lub z makijażem bardzo dyskretnym podobają.
[/offtop]
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Tharg One coraz bardziej plastyczny!
Wilku – zimowy nie wiem czy ty jesteś dziwny, ale mi też podobają się kobiety bez makijażu ,ewentualnie z delikatnym podkreślającym naturalną urodę. Te z makijażem czasami przypominają auto powypadkowe wyszpachlowane na sprzedaż.
Thargone – wyśmienita grafika do tego opowiadania. Dziękuję.
A niby jak makijaż ma podkreślać naturalną urodę? Kobieta używająca jakichkolwiek kolorowych “cosiów” próbuje ukryć niedoskonałości lub upływający czas. Jeśli twierdzi inaczej, to oszukuje nie tylko innych ale też samą siebie. Makijażowi mówię zdecydowane NIE! I nie tylko dlatego, że nie lubię klaunów i mimów.
off top – “Naturalna uroda” – to dla mnie powoli oksymoron;) i dla … obu płci, lecz nie umiem rozeznać, czy to dobrze, czy źle – koniec off top
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Peter Barton – Dorosły mężczyzna i nie wie co to podkreślenie naturalnej urody makijażem? Zapytaj żony lub córki jeżeli ją masz, może być kochanka, tylko licz się z tym, że usłyszysz kilku godzinny wykład. Ja nie jestem godzien wypowiadać się w tej kwestii a poza tym to nie jest miejsce na takie dyskusje.
Asylum – naturalna uroda to jest coś, co opiera się czasowi. Nie ma brzydkich kobiet tylko różne gusta. Kobieta w wieku 80 lat też nie jest stara i brzydka, bo dla mężczyzny 90-letniego może być boginią.
Tomasz R.Czarny – Zapewniam Cię, że przynajmniej jedna z nich nie stosuje makijażu. W przeciwieństwie do Ciebie nie muszę się też o to pytać i wystawiać na kilkugodzinny monolog, ponieważ mam własne zdanie w tej kwestii (Tobie współczuję). Ty widać jesteś w tej materii mocno indoktrynowany, co mnie niezmiernie dziwi. Wydajesz się osobą bardzo, bardzo pewną siebie z ukierunkowaniem na bycie aroganckim i paranoicznym typem. Ale uwierz, że tacy nie robią na mnie wrażenia swoim przerośniętym ego.
Peter Barton – ależ ty kąśliwy jesteś. Wyluzuj chłopie to tylko zabawa.
Tomasz R.Czarny – Już wyluzowałem. A Ty?
Peter Barton –
Zwyczajnie różnych ludzi kręcą różne cechy. Co jest dobre :-)
BTW, pamiętam jak kiedyś palnąłem gafę myląc (faktycznie, nie ze złośliwości) makijaż z podkrążeniem oczu XD Ale ja bywam mistrzem społecznych niezręczności XD
Czarownik podał czarkę z napojem dla Ramane Osseni, ten uważnie ujął ją… –> Czarownik podał czarkę z napojem Ramane Osseni, ten uważnie ujął ją…
Podajemy coś komuś, nie dla kogoś.
Chwilę się zawachał… –> Chwilę się zawahał…
Bój się bogów, Tomaszu!
…niewidzialna siła wdziera mu się w trzewia, a następnie próbuje wydrzeć go z ciała. Jego pierś eksplodowała bólem. Miał wrażenie, że ktoś wyrywa mu wszystkie wnętrzności. Chciał krzyknąć, ale z jego ust… –> Nadmiar zaimków.
…pełniącym posługę przy Kurii Szczecińsko-Kamieńskiej. –> …pełniącym posługę przy kurii szczecińsko-kamieńskiej.
Klęcząc przed obliczem pana na krzyżu… –> Klęcząc przed obliczem Pana na krzyżu…
…wyszedł z domu Bożego. –> …wyszedł z Domu Bożego.
Na zewnątrz przystanął, aby naciągnąć kaptur na głowę. –> Zbędne dopowiedzenie. Czy mógł naciągnąć kaptur na inną część ciała.
Jezuita tchnięty jakimś dziwnym przeczuciem… –> Jezuita tknięty jakimś dziwnym przeczuciem…
…zadał pytanie mężczyźnie w języku, którym się posługiwał. –> …zadał mężczyźnie pytanie w języku, którym ten się posługiwał.
– Co tu się dzieje? – powiedział osłupiały kościelny… –> Raczej: – Co tu się dzieje? – zapytał osłupiały kościelny…
Postanowił zabrać się za tłumaczenie materiału… –> Postanowił zabrać się do tłumaczenia materiału…
…oświadczył i nie czekając na Szymona reakcję… –> …oświadczył i nie czekając na reakcję Szymona…
Gość nie jest polakiem… –> Gość nie jest Polakiem…
Szymon wyciągnął zimne mleko z lodówki… –> Zbędne dopowiedzenie, czy wyjąłby z lodówki ciepłe mleko?
Doczytałam do końca fragmentu opisującego wizytę Wiktora u Szymona i na tym kończę łapankę. Mam nadzieję, Tomaszu, że wskazane błędy i usterki uświadomią Ci, że opowiadanie wymaga jeszcze sporo pracy. Twojej pracy.
Nie wykluczam, że jeszcze tu wrócę i dokończę lekturę, ale już bez wskazywania błędów.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy – dzięki za odwiedzinki i wyłapanie baboli. Pozdrawiam.
Wilku-zimowy – dzięki, mam tak samo. Może zrobimy konkurs na mistrza gaf?
Hmm. Zamysł opowiadania ma potencjał – motyw zderzenia kultur lub światopoglądów zawsze budzi emocje, a ujęcie go od strony religijno-mitologicznej pozostawia dużą przestrzeń dla wszelkiego rodzaju fantastycznych wydarzeń. Tutaj mamy chrześcijaństwo i afrykańskie wierzenia plemienne, więc zarysowuje się ciekawy kontrast; osnucie akcji wokół rytuałów to bardzo fajny zabieg. Wybór państwa też na pewno nietypowy.
Tyle że, no właśnie, językowo i warsztatowo sporo jest tutaj do poprawy. Znalazło się trochę błędów interpunkcyjnych, często na przykład brakuje przecinka oddzielającego wołacz:
Witaj, Ramane Osseni (…).
Dzięki, Abena.
Synu, nie wiedziałem o twoim istnieniu (…).
Z kolei z punktu widzenia narracji zgrzytały mi tego typu zdania:
Ta przykra wiadomość mocno przygnębiła Wiktora.
Ta wiadomość zaskoczyła całą czwórkę.
Wątki kulturowo niezrozumiałe dla niego tłumaczył Fabien przy pomocy księdza. Godzinę później był bardziej obeznany w wierzeniach ludu afrykańskiego.
Znacznie lepiej byłoby pozwolić czytelnikowi wywnioskować to przygnębienie czy zaskoczenie z dialogu czy mowy ciała. Podobnie z wątkami niezrozumiałymi kulturowo – show, don’t tell i tak dalej. ;)
Główne zastrzeżenia miałabym jednak do dialogów – a tych w opowiadaniu jest bardzo dużo (zwłaszcza w dalszej części), więc automatycznie to na nich skupia się uwaga czytelnika. Tutaj konkretnie przeszkadzało mi, że bohaterowie prowadzą rozmowy zbyt gładko i bezproblemowo przy różnicach kulturowych czy nierzadko dramatycznych okolicznościach. Przydałoby się więcej subtelności, niedomówień, napięcia.
Na przykład ta rozmowa Szymona z Zuri podczas transu; nie wiem, czy przy jego podejściu powinna go tak po prostu zabrać na rytuał. Myślę, że bardziej wiarygodnym wyjściem byłoby tutaj oddanie jego dezorientacji, może wręcz przerażenia całą sytuacją.
Czyli w skrócie – koncepcyjnie opowiadanie ma moim zdaniem potencjał, rytuały intrygują, ale językowo i warsztatowo tekst wymaga wielu poprawek.
Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle
Dzięki, Black_cape za przeczytanie i komentarz. Sugestię na pewno wezmę sobie do serca i postaram sie poprawić.
Pomysł tu jest, zwłaszcza na miks fabularny. Takie mitologiczne fantasy z motywami religijnymi z chrześcijaństwa oraz Joruba. Sama konstrukcja tekstu okej, intryga odkrywana jest stopniowo aż do końca.
Sporo poświęciłeś na risercz odnośnie tych ostatnich. To widać w detalach w tekście. Niestety zawodzi forma przekazania tej wiedzy – wiele dialogów brzmi średnio naturalnie, postacie co i rusz przekazują sobie informacje tak, by tajemniczy obserwator (czytelnik) wiedział, o czym mówią. To powoduje dysonans, wybija z klimatu. Nie żałujesz też informacji w opisach narratora. I te ponownie nie zawsze brzmią dobrze – często to suche przekazanie informacji, a nie dodatkowy element budujący klimat.
Tekst technicznie nadal mocno chrobocze. Oj, przydałoby się tu betowanie.
Podsumowując: dobry pomysł na koncert fajerwerków zamordowany wykonaniem. Od strony technicznej trzeba tu jeszcze dopracować niemało elementów, jednak ostateczny efekt powinien być przyzwoity.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Ogromny plus za zestawienie afrykańskich wierzeń z chrześcijaństwem. Na pewno był to motyw o sporym potencjale i fajnie, że zdecydowałeś się na takie “zderzenie” różnic kulturowych występujących pomiędzy Europą, a Afryką. Sama historia również potrafiła zaciekawić. Ponadto tekst ma w sobie pewną warstwę “poznawczą”, a to zawsze się chwali (choć u Ciebie momentami “hamuje” to trochę samą historię). Trochę przeszkadzały mi wulgaryzmy w tekście, ale głównie dlatego, że ogólnie nie jestem fanem ich występowania w literaturze. Nie jest to więc raczej wada tekstu, ale wyłącznie moje odczucia. O wykonaniu napisano już sporo (myślę o kwestiach technicznych) więc wiele nowego nie dodam. Czytając, potykałem się na niektórych zdaniach. Niestety, na dzisiaj nie jestem w stanie udzielić Ci żadnych fachowych porad, jak udoskonalić tekst pod tym względem. W moim przypadku to jeszcze niestety nie ten poziom i nie ta wiedza.
Pozdrawiam.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
NoWhereMan – dzięki, bardzo sobie cenię Twe uwagi.
wiele dialogów brzmi średnio naturalnie – z tym bym trochę dyskutował. Co znaczy średnio naturalnie? Według mnie dialogi są jak najbardziej naturalne, ale to pewnie kwestia gustu.
postacie co i rusz przekazują sobie informacje tak, by tajemniczy obserwator (czytelnik) wiedział, o czym mówią. – przyznam, że to był taki zamysł, ale widocznie zły. Wezmę to pod rozwagę.
Podsumowując: dobry pomysł na koncert fajerwerków zamordowany wykonaniem. – Ale żeby zamordowany? Może tylko ogłuszony, co?
Jeszcze raz dzięki.
CM – wielkie dzięki za ciepłe słowa i docenienie tego, co dobre, a nie tylko wytykanie, co złe. Jestem fanem kija i marchewki, twoja opinia była taka, więc jeszcze raz dzięki. Jeżeli chodzi o wulgaryzmy, no cóż, używanie ich w nadmiarze albo nie potrzebnie, jest nie halo, ale tu musiałem podkreślić autentyczność postaci. Uwierzyłbyś w byłego polskiego gliniarza, mówiącego: o kurczę co tu się dzieje. Dlaczego do jasnej ciasnej wy to robicie itd. itp.? Uważam że zachowanie autentyczności i realizmu postaci jest bardzo ważne.
Wciągnęło mnie Twoje opowiadanie, lecz wiosny to nie czyni – od razu rozwieję złudzenia.
Na plus: dobra konstrukcja, wartka akcja, postać Szymona i wiedźmy, wierzenia ludu Joruba. Nad postacią jezuity i zderzeniem chrześcijaństwa z wierzeniami popracowałabym mocniej, bo to ciekawe.
Na minus – „ograna” historia ze zbawcą ludu i powrotem pohańbionego, więc – tym bardziej – warto byłoby pochylić się nad mitologią Jaruba. “Geo” jest przez wierzenia, szkoda że nie ma dekoracji. Niestety, i ja też muszę napisać o wykonaniu – przeczytałabym na Twoim miejscu opowiadanie (wtedy, kiedy jeszcze był na to czas) i poprawiłabym literówki, dołożyła ogonki tam, gdzie ich brakuje, poprawiła odmianę, niektóre zdania zmieniła, a inne wykreśliła, ponieważ są zbędne z powodu powtórzeń, duplikowania informacji.
Iii… pozwolę sobie na podbicie jednego linku (papuguję od Ciebie NWMie):
Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676
Piszesz na Mitologie? Jeśli tak, to zajrzę.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Już napisał, wczoraj opublikowany.
Babska logika rządzi!
No to, przeczytam:), dzięki F.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Dzięki Asylum, cieszę się że Cię wciągnęło, przyznam, że wykonanie daje wiele do życzenia, no cóż wziąć do siebie wyciągnąć wnioski i dalej pisać, pisać pisać i pisać a potem pisać i pisać. Takie mam marzenie.
Mówisz ograna historia, a ja mówię to samo danie podane w innej konwencji z innymi przyprawami i mamy zupełnie coś innego równie smacznego. Jeżeli coś bardzo lubisz to często do tego wracasz a dodać do tego nowe dodatki zupełnie jak coś nowego.
Owszem piszę na Mitologie i już opublikowałem jak słusznie zauważyła Finkla, zapraszam do lektury i po przeczytaniu poproszę o kilka słów.
Dziękuję.
Ps. Jeżeli odesłanie mnie do poradnika łowców komentarzy, miało za zadanie wytknięcie zbyt wolne odpowiadanie na komentarze, bo tak to zrozumiałem, to przepraszam, że nie mogę odpowiadać natychmiast, staram się to robić jak najszybciej. Jeszcze raz przepraszam.
Przepraszam za niejasność związaną z linkiem, raczej chciałam zachęcić Ciebie do komentowania opowiadań innych osób, ale zobaczyłam, że już to robisz, więc link niepotrzebny :)
Wolne odpowiadanie w pełni rozumiem!:) Przecież pracujemy, uczymy się i nie możemy żyć na "stand by”. Człowiek to nie urządzenie.
Pzd i też przepraszam, nie chciałam, abyś odebrał jako wytknięcie.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Spoko. Ponawiam zaproszenie do przeczytania moich wypocin w Mitologii i czekam na komentarz. Hejka.
Oki doki :), pamiętam, lecz najpierw muszę przeczytać geo, żeby "wyrobić się" do piątego ze zgłoszeniem do najlepszych opowiadań kwietnia, jeszcze kilka mi zostało.
Edit: muszę dopisać. To nie są wypociny, to tekst, który może być lepszy, gorszy lecz został wymyślony, napisany oraz chcemy robić to coraz lepiej.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Fabuła dość ciekawa, nieźle skonstruowana, ze zwrotami akcji i zazębiającymi się wątkami. Językowo nie porywa, dialogi miejscami mało naturalne. Osadzenie akcji w ciekawym miejscu na plus.
Tekst w zasadzie fajny. “W zasadzie”, bo został bardzo zepsuty zakończeniem.
Co do ogólnego narzekania na jakość – nie wiem jak tekst wyglądał wcześniej. Teraz jest w nim parę rzucających się w oczy mocnych babołów (”mitologi”, “magi” itp.), ale nie przeszkadzają one w czytaniu. Przez całość przeszedłem dość sprawnie, jak na tę długość tekstu jest dobrze.
Merytorycznie dwie sprawy.
“Ludzie wilkami” nie bardzo pasuje do Afryki. Nie wiem jak to wygląda kulturowo, może faktycznie używają tego określenia, ale o tyle wątpię, że wilki w tym regionie nie występują. Są za to likaony, w sumie nawet w środkowej Afryce – i jak na szybko sprawdziłem, również w północnym Beninie. Tylko pytanie jak są postrzegane.
Druga rzecz, to stwierdzenie, ze romans kapłana był grzechem. Z punktu widzenia współczesnego katolicyzmu tak, ale pierwotnie wyglądało to inaczej (a tutaj mówią o tym duchy, więc nie mają pryzmatu kultury). Celibat został wprowadzony dopiero we wczesnym średniowieczu i to nie z powodów religijnych, a po to, by zapobiec dzieleniu majątków kościelnych.
Niemniej czytało się dobrze. Co najwyżej zastanawiające jest, dlaczego w tego typu opowiadaniu nie pociągnąłeś wątku egzorcystycznego i wszystko zrzuciłeś na czarownicę. Czyżby to pozostałość po jakimś wątku, który miał się tu znaleźć, ale ostatecznie z niego zrezygnowałeś?
No i końcówka – trochę za łatwo syn wybaczył ojcu (nie mówię o zmianie stron, tylko o tym, że potem nastąpiło natychmiastowe wybaczenie), trochę tak znikąd nagłe wpadnięcie oczarowanie czarownicy i “goryla”.
Całość jednak zasługuje na bibliotekę i trochę dziwi, ze do tej pory nie ma tu ani jednego klika. Idę oddać swój głos w wątku bibliotecznym.
Zygfryd89 – dzięki za wpadnięcie i komentarz. Zastanawia mnie, co wy macie z tymi mało naturalnymi dialogami?
Wilk_zimowy – WIELKIE DZIĘKI ZA KLIKA, cieszę się że opowiadanie spodobało się na tyle iż uznałeś że jest godne klika, to mój pierwszy. Kurcze, masz rację z tym wilkiem, tak się starałem, aby wszystko wpasowało się w klimat i środowisko, że przeoczyłem prosty błąd, zagrała we mnie dusza polaka.
Pozostałe uwagi również ciekawe i godne przemyślenia. Szybkie wybaczenie spowodowane jest ograniczeniem znaków i chęcią baśniowego zakończenia, jak to miłość ojca i syna przezwycięża wszystkie nieporozumienia. Jeżeli chodzi o czarownicę i goryla to ich zauroczenie nie jest taką niespodzianką, jej spojrzenie o odrobinę dłuższe na goryla niż na pozostałych, jego zachwycenie jej urodą, jej irytacja na jego sposób bycia i nazywanie go białym samcem.
O, może hiena by tam bardziej pasowała?
Może i tak, może hiena ale zachodzi pytanie czy w ogóle oni mają takie powiedzenie, zastapienie zwierza na niewiele może się zdać ale hiena tak może pasować.
Chciał odrzucić czarkę i wypluć[-,] to[+,] co już wypił, ale ona sama wyleciała mu z rąk.
Ból uleciał[-,] tak szybko, jak się pojawił. Ramane poczuł ulgę i lekkość. Zaczął się unosić. Nie był pewien, czy to tylko mu się wydaje, czy też naprawdę zaczął lewitować.
Tuż przed unoszącą się duszą Ramane[-,] rozległ się grzmot, a powietrze przeszył piorun.
Oczom Ramane ukazała się wielka armia czarnoskórych mężczyzn, uzbrojona po zęby.
– To jest armia ludu Joruba – powiedziała postać.
Zwróć uwagę na przecinki i powtórzenia.
Lud Joruba skandował jego imię, imię zwycięscy.
Zwycięzcy.
Trwało to dobre półgodziny,
Brak spacji.
Potrzebuje człowieka, żeby go przesłuchać.
On niema o tym zielonego pojęcia.
Ups.
– Co …
Niepotrzebna spacja.
– Chcemy zadać kilka pytań dla Orunmila.
Pytania zadajemy komuś, nie dla kogoś.
– Co za bełkot, nic nie rozumiem
Tylko ty możesz skłonić krew krwi, pochodzącej od pierwotnego.
Podoba mi się pomysł :)
Przynoszę radość :)
Hej Anet, fajnie, że wpadłaś. Dzięki za łapankę.
Tomaszu, przejrzyj ten tekst pod kątem przecinków, zwłaszcza przy wołaczach, bo dalej też jest problem. Ale ogólnie czyta się ;)
Przynoszę radość :)
okej, dzięki.
Kraj jest, powiązania z nim dość mocne – to mogło się wydarzyć tylko w trzech państwach, o których wspominasz. Wykorzystujesz lud, z jego językiem, religią…
Element fantastyczny również mocny. Wręcz potykamy się o czarowników.
Spodobała mi się scena rozmowy z bogiem. Ładnie zagmatwana przepowiednia.
Fabuła też w porządku – ciągle coś się dzieje, głównemu bohaterowi coś zagraża, więc toczy się śledztwo w tej sprawie, i jego sojusznicy stopniowo odkrywają prawdę.
Bohaterowie nieco schematyczni; sceptyczny policjant, wierzący ksiądz. Dobrze, że przynajmniej przełamujesz te stereotypy romansem.
Wspominasz o piśmie Joruba, a tymczasem (przynajmniej wg Wiki) do zapisu tego języka wykorzystuje się alfabet łaciński.
A wszystko to skrzywdzone wykonaniem. Niekiedy brakuje przecinków, kłopoty z dużymi literami, trochę powtórzeń, zagubione podmioty, literówki, paskudne ortografy i różne inne usterki. Mam wrażenie, że nadużywasz zaimków. Dialogi sztywnawe.
Babska logika rządzi!
Bardzo dziękuję Finkla i poprawę obiecuję. Szczerze? Matura z polskiego z ledwością na trzy a tu paradoks, nałogowo czytam i uwielbiam pisać. Jeszcze raz dzięki.
Cześć, Tomaszu!
– historia była ciekawa i oryginalna – wybrałeś sobie dobry materiał początkowy, poszedłeś w nietypowym kierunku. O samej Afryce czytałam z zaciekawieniem i żałuję, że tekst nie został poparty solidniejszym researchem, bo w tej formie immersja kolebała się jak łódź na silnym wietrze. Natomiast zdecydowany plus za tematykę
– brak przedstawienia emocji, infantylizacja słownictwa („Ta przykra wiadomość mocno przygnębiła Wiktora” – do diabła, tu mówimy o romansie życia, nie o zepsutym mleku!)
– historii szkodzi brak warsztatowego wyrobienia, opisy nie zaciekawiają, akcja ma swoje przestoje i jest podawana infodumpami – natomiast jest to coś, co leczy się nabywaniem doświadczenia, więc pisz, pisz dużo, z każdym tekstem będzie lepiej
– gramatycznie słabo, interpukcja w rozsypce, błędy, powtórzenia
– ekspozycja nie pozostawiająca miejsca do namysłu, wręcz przeciwnie, okładająca czytelnika łopatą („teraz musisz zginąć”); dialogi-ekspozycje, mało naturalne, syndrom gadających głów
– brak ciągłości historii – początkowo byłam pewna, że Wiktor jest młody, a z krótkiej misji w Afryce wrócił niedawno, po czym okazuje się, że było to dwadzieścia lat temu
– romans Zuri i Szymona jakby trochę niepotrzebny, a nawet bardzo, szczególnie nie w miejscu zakończenia tekstu opowiadającego o Wiktorze i jego niedoszłym mordercy – bo co ma piernik do wiatraka
– podobało mi się wplecenie do tekstu afrykańskiej mitologii, choć chwilami miałam wrażenie, że zbyt daleko odbiegałeś od materiału źródłowego w stronę hollywoodzkich pokazów siły (tak, mówię o tej naparzance z końca tekstu, np. „odepchnął Szymona od siebie siłą magi (sic!) Szango”)
Dziękuję za udział w konkursie.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
kam_mod dzięki za ocenę i komentarz oraz słowa zachęty.