Oczami wyobraźni widzę kolejny niezwykły świat. Muszę się spieszyć, jeżeli mam go zachować, inaczej rozmyje się niczym fotografie z Normandii wywołane z artyzmem przez niejakiego Banksa.
Trzecia trzydzieści siedem w nocy.
Moje myśli kłębią się jak chmury przed burzą, mój wspaniały komputer nie daje zapomnieć o najdrobniejszym szczególe, zaś ciało drży niczym w ekstazie niecierpliwie oczekując na kolejne rozkazy.
Pełna gotowość systemu.
Jestem prężny i gotowy, naładowany adrenaliną, endorfinami i Bóg wie czym jeszcze, równocześnie czuję niemoc i mam ten przeklęty tępy ból, który zniknie dopiero wtedy, gdy cała wizja zostanie dokładnie spisana.
Sprawa jest jasna.
Nie będę mógł zasnąć, więc decyduję się wyskoczyć z bezpiecznego łóżka, założyć ciepłe bambosze, przenieść zadek przed nienasyconą maszynę i nakarmić jej trzewia robiąc to co nieuniknione.
„Użytkownik”. – Czytam na przyciemnionym ekranie, potem przysuwam ulubioną miskę w kolorowe misie, pewnym i zdecydowanym ruchem chwytam za leżącą obok łyżkę, dzielnie wiosłuję, nabieram kanarkowo-żółty budyń i bezwstydnie pakuję go sobie do buzi.
Wszystko jest nie tak.
Jem słodki waniliowy budyń, mimo że to śmiertelnie niezdrowe. To raz.
Budyń zrobiłem wieczorem, więc nie jest idealny. To dwa.
Trzymam metal w ustach ryzykując, że popsują się moje słabe zęby. To trzy.
No i najważniejsze – powinienem opływać w luksusy i cieszyć się jak głupi do sera, tymczasem jestem uwięziony w podartym skóropodobnym fotelu przysuniętym do najtańszego biurka ze sklejki. Siedzę w czerwonej koszulce i czarnych spodenkach i gapię się bez entuzjazmu na białą ścianę, którą jakiś pacynkarz wymalował z dziesięć lat wcześniej, jak nie lepiej. Chciałbym zasnąć, ale nie mogę, na dodatek dziś będę dumny z nowego dzieła, a jutro się zdziwię, że wygląda jak majaki starucha na łożu śmierci.
„To nie tak miało być. Do diabła z tym wszystkim”. – Przestaję użalać się nad sobą, wysuwam język, obleśnie oblizuję wargi, z namaszczeniem literka po literce wstukuję literki „t h o m a s”, a na końcu energicznie uderzam w wytarty klawisz Return.
Mój przestarzały roczny laptop przez chwilę jęczy warkotem dziewięciomilimetrowego wiatraka, podczas gdy ja przechodzę do profilu i shorta, którego wrzuciłem tydzień temu.
Czytanie zaczynam od ogłoszeń parafialnych.
„Naruszenie zasad”.
Otwieram zaciekawiony.
„Drogi użytkowniku. Na mocy artykułu trzynastego wykropkowaliśmy elementy, do których rości sobie prawa spółka Grażynex. Udzielamy Tobie upomnienia, powtarzające się naruszenia prawa mogą skutkować koniecznością uiszczenia opłaty manipulacyjnej”.
„Nosz kurła”.
Przeglądam tekst i widzę, że zniknęły takie wyrażenia jak „Najlepsza rozkosz”, „Źródło młodości” czy „Wielka pała”.
„Dobrze, że tylko sześć” – myślę pamiętając pogrom z zeszłego tygodnia.
Zaczynam czytać komentarze użytkowników. Wiem, że potrzebuję ich jak kania dżdżu i pomimo częstej krytyki bardzo szanuję za każdy komentarz i wskazówkę. Jestem im też wdzięczny, bo zazwyczaj nie chcą źle i niesamowicie mnie motywują dając nadzieję, że wejdę na sam szczyt szklanej góry.
Czy dziś będzie podobnie?
„Wszedł – brak wielkiej litery, do tego jak można tak obleśnie pisać o uświęconym zbliżeniu kobiety i mężczyzny? Błeee… Więcej romantyzmu. Napisał – literówka. Kropka po cudzysłowie a nie przed. I dlaczego, do licha ciężkiego, tak kalasz przepiękny język swoich przodków?”.
„Szacun i chrzań się gościu”. – Odzywa się moja gwałtowna słowiańska natura. Mimo że nie używam słów pewnej białogłowy z Rybnika, która znowu nie zdała „w tym waszym pierdolonym WORDzie”, to udzielam sobie reprymendy i w myślach dziękuję, że ktoś poświęcił cenny czas i wychwycił to czego nie zauważyłem, a właściwie czego nie zauważył mój nowy darmowy chiński edytor.
„Co to jest? Brak kropek. Brak przecinków. Jak ja mam to czytać? Jeszcze powinni dać mi dodatek za szkodliwą pracę”. – Uwielbiam cięty język dziewczyny, chociaż z drugiej strony te jej narzekania przypominają Madzię Gessler i jej słynne „To jest ohydne! I co to ma być? Ogarnij ten chlew!”.
„Hurtownik znowu zaatakował. Dzisiaj cztery teksty, a koleś jest chyba niereformowalny” – „Może i jest reformowalny, ale kurwa mać, nie ma nawet czasu, żeby się w tyłek podrapać”.
Wiem, że nie mam może warsztatu czy wyszlifowanego talentu, wiem, że chronicznie brakuje mi czasu na promocję i nie mam wysoko postawionych znajomych, ale się staram… i to staram jak cholera cały czas szukając kogoś kto wyciągnie mnie za uszy i pomoże wypłynąć na powierzchnię.
„Co dzień ta sama zabawa się zaczyna
I przypomina dziecinne twoje sny
Chcesz rozbić taflę szkła, a ona się ugina
I tam są wszyscy, a naprzeciw ty”.
Przypomina mi się stary dowcip z brodą:
„A kto to jest student? A to taki młody i pełen entuzjazmu człowiek, który tapla się w oceanie gówna i próbuje dopłynąć do wyspy wiedzy odpychając się łyżeczką na łupince orzecha. A kto to jest profesor? A to taki stary grzyb, który siedzi na wyspie i z przyjemnością napierdala w wodę i robi tak duże fale, żeby żaden student nawet się nie zbliżył”.
W wersji ocenzurowanej jakoś tak to leciało i kiedyś miało sens, bo studia rzeczywiście były trudne i dostępne tylko dla najlepszych.
Myślę sobie, że jestem jak ten biedny żak, który bezradnie wiosłuje mając nadzieję, że zbierze to swoje doświadczenie, spotka swojego Woźniaka, przygotuje się należycie do wielkiego skoku i zostanie w końcu zauważony.
Moje teksty może i budzą politowanie, ale za pięć, sześć lat… kto wie.
Tyle trwała wojna zmieniając świat o sto osiemdziesiąt stopni, tyle zdecydowanie wystarczy, żeby jeden homo, podobno sapiens, stał się kimś lepszym.
„Gdzie tu fantastyka? Brak logiki. Pomysł oklepany, motyw stary jak świat. Tu błąd, tam brzydko. Tu literówka, tam paskudnie”.
„Stary wyjadacz” – myślę z szacunkiem i od razu zauważam. „Ale brzmi jak beton. Kurcze, ilu świerzaków odpadło, bo ktoś ich zjechał na samym starcie? Dlaczego wszystko ma być pisane według szablonu? Dlaczego wszystkie Karyny i Sebixy mają mieć ten sam styl? Czy szczegóły muszą być najważniejsze? I dlaczego w innych światach ma obowiązywać dokładnie ta sama fizyka? Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Nie zawsze ma być logicznie, na tym polega zabawa, żeby usiąść, wyluzować, wczuć się i mieć fun przez wielkie F”.
„Nie wygląda to jak opowiadanie”.
Opadają mi ręce i wszystko inne.
„No tak, jakiś miły słodki miś gdzieś kiedyś dawno temu wymyślił sobie, że coś ma mieć pięć, dziesięć czy dwadzieścia elementów, a ludziska się tego kurczowo trzymają. Najlepsze, że miś na pewno był na kacu albo umierał śliniąc się do baby co go nie znała".
I właśnie przez takiego pacjenta wszyscy muszą się męczyć.
Koniec. Kropka. I przecinek.
To tak jak ciągle wlec się prawym pasem, patrzeć na blask słońca przez maskę spawacza czy udawać, że kałuża to ocean, inna sprawa, że jak ktoś tak pisze to znaczy, że tekst generalnie nie przypadł do gustu i trzeba wrócić do deski kreślarskiej.
„Nie jestem w stanie tego ocenić. Tu masz poradnik, jak najlepiej pisać dialogi”. – Takie wyważone opinie lubię najbardziej, bo nie wkurwiają w pierwszym czytaniu.
Przeglądam te wszystkie komentarze widząc, że ludzie znów mnie nie zawiedli.
To z jednej strony, z drugiej mam wrażenie, że pisanie najczęściej przypomina pracę galernika albo orkę w nowoczesnej korporacji, w której autor sprzedał duszę jak gównodziwka ryja w Dubaju.
Czasem już sam nie wiem czy nie mam talentu, czy czasu, czy to zawiść ludzka czy problem ze znalezieniem odpowiednich czytelników.
Tak samo ma chyba zbyt wielu twórców i ogólnie ciężko się wybić.
Kiedyś autor to był koleś, ktoś nie z tej ziemi jak Hank Moody, teraz ludzie nie szukają takich uniesień literackich, a ponieważ światem rządzi forsa, to wydawnictwa akceptują głównie to co proste, łatwe i przyjemne.
Właśnie dlatego mamy tyle romansideł, kryminałów, kursów, poradników i innych pierdół, a perełki idą do szuflady… i najczęściej są odkrywane po śmierci autora, który zdychał w bólu i samotności.
Świat jest przesiąknięty tandetą i błaga o powiew świeżości, a mnie przeraża, że inni jakoś tego nie zauważają…
***
– Panie premierze, jak praca nad budżetem?
– Panie prezydencie – Polityk delikatnie się ukłonił – powinniśmy go dopiąć, wszyscy będą zadowoleni i nie będzie debaty i całego tego cyrku co zwykle. Ludzie są zmęczeni.
– Doskonale. Przynajmniej nie będą pieprzyć o zimnym Lechu i sztucznych kutasach. – Prezydent bardziej skomentował niż stwierdził, a potem zapytał się niepewnie – To po co mnie wezwałeś Leszku? Nie chciałeś chyba rozmawiać o budżecie?
– Teraz to Leszku. – Z goryczą powiedział premier, który wziął z biurka teczkę z wielkim napisem „Ściśle tajne” i podał ją swojemu najlepszemu przyjacielowi. – Wczoraj na mnie psy wieszałeś a teraz to Leszku. No dobrze. Nie mam wyboru. Nie budżet mnie martwi, tylko to.
– Wiesz, że potrzebuję głosów i nie mam wyboru. Pomagasz mi?
– A żebyś kurwa wiedział. – Premier wzruszył ramionami. – I tak byś się dowiedział. Lepiej, jeżeli ja ci to powiem bez zgiełku, szumu i tych wszystkich głupot wokół.
– Za krzty bezinteresowności. Masz dosyć Zygzaka? – Prezydent parsknął śmiechem.
– Gnój pcha nosa w nieswoje sprawy.
– Taka jego robota. – Premier machnął prawą ręką i potrząsnął teczką trzymaną w lewej. – Na co tu patrzę?
– Raporty ze szpitali psychiatrycznych, podsumowanie z policji i służb i prawdziwe wskaźniki konsumpcji.
– Jest aż tak źle?
– Jeszcze gorzej. Nawet w tym miesiącu było kilkaset samobójstw z biedy. Dwa razy zaszyli sobie bombę w brzuchu. Tak już jest trzeci rok z rzędu i ledwo to tuszujemy. Nic im się nie chce, nie chce im się żyć, nie chce pieprzyć.
– To wszyscy wiedzą, nie pomagają prochy w wodzie?
– Nie pomagają. Spójrz tylko jak wskoczyły wskaźniki. Nadszedł czas.
– Od czego chcesz zacząć?
– Musimy to zrobić przed którymś większym szczytem.
– Żeby służby były zorganizowane?
– Dobrze myślisz.
– Co przewidują symulacje?
– W dzielnicach biedoty trzydzieści procent więcej kradzieży. Brak elektroniki, a nawet podstawowych artykułów. Trochę lepiej na zamkniętych osiedlach, ale też będzie problem.
– To my mamy takie?
Premier spojrzał się bez cienia zwykłej wesołości na co prezydent zapytał się:
– Jest aż tak źle? To jak zabezpieczymy potrzeby budżetówki?
– Trzeba będzie znów puścić bajeczkę, że koniec roku się zbliża, że jakiś będzie kataklizm czy coś.
– Franxitu ci potrzeba. Nie przejdzie. Opozycja wyczuje, że kręcimy.
– A mamy jeszcze jakąś? – Tu premier uśmiechnął się szeroko – No dobrze. Kit z nimi. Gorzej, że musimy zabezpieczyć granice a wiesz, jak jest z wojskiem.
– Czyli to już pewne?
– Tak. Nie mam wyboru. Musimy wdrożyć rozkaz sześćdziesiąt sześć.
– I albo historia wyniesie nas na piedestał albo spadniemy.
– No właśnie. Miało być łatwo a jest dupa.
– Boże miej nas w swojej opiece. I jeszcze jedno. – Tu mężczyzna zawiesił głos i podał rękę. – Leszek, mordo moja, masz moje pełne poparcie.
– Dzięki Jarek. Poniekąd wszyscy go będziemy potrzebować. – Premier wiedział, że doświadczenia z krajów rozwiniętych mówią jasno co będzie bez interwencji, a Brexit i reforma walutowa z pięćdziesiątego pokazały, jak należy się zachować.
***
– Masz trzydzieści groszy? To może chociaż dziesięć, no nie bądź taki sknera. – Panna w kolejce metr ode mnie sępi kasę od chłopaka obok, a ten zwija się na lewo i prawo i nie daje jak tylko może.
„Wiedzieli, ile wszystko kosztuje. Mogli się przygotować”. – Zbiera mi się na śmiech, chociaż doskonale ich rozumiem. Oboje wyglądają mi na studentów, a ona i tak jest mniej bezczelna niż ja, gdy załatwiłem znajomego każąc mu żebrać przy opłaceniu zamówienia w Maku.
– Jeszcze punkciki. No jak to jakie? Pan nie wie? No takie dla najlepszych klientów oczywiście. Bo ja snapchaterką jestem. – Tleniona dwudziestka szczebiocze oburzając się przy kasie z lewej, a ja mam ochotę zwijać się ze śmiechu, bo dziewczyna wzięła najtańszą czarną kawę i zablokowała kolejkę na dobre piętnaście minut, a teraz zachowuje się jak jakaś cholerna księżniczka. – Telefonem, tak zapłacę telefonem. Co to za pytanie? Normalni ludzie używają tylko jednego. Oczywiście że iPhone. Jak to nie można? iPhonem wszystko można. To może Rezolutem? A Ewolutem? Pan spróbuje tę kartę. Co? Jak to pieniędzy na niej nie ma? A breloczkiem? Breloczkiem też nie można? Od dziesięciu złotych? Co to za zwyczaje? A tatuażem? Mam taki OD LORAIR. Jak to pan nie wie kto to Lorair?
„Dupa. Ściągnij gacie i zapłać dupą”. – Mam ochotę krzyknąć zastanawiając się jak wyglądałaby na pieska, ale powstrzymuję się i wykonuję popisowy uśmiech patrząc na Malwinę, która spoczywa na krześle dokładnie naprzeciwko mnie.
Siedzimy od dobrych siedmiu minut w naszej ulubionej kawiarni w stylu Obcego, którą odwiedzamy z rana dosłownie dzień w dzień.
Zawsze jest tu taki ubaw, że boki zrywać.
Kawa taka, sraka, z mlekiem krowim, kozim, tłustym, chudym, smakowym, bez mleka, latte, z cukrem, z bobkami, laskami, pałkami, serduszkiem, wisienką, odtłuszczona, popieprzona, z nutą soli, bez szczypty wanilii…
Właśnie przez ten cyrk będziemy przychodzić tu do końca świata, a nawet dzień dłużej.
Miejsce jest niesamowite i wygląda prawie jak sterówka statku z filmu, i to tego drugiego, a nie skundlonego „Prometeusza”.
Mam do tego lokalu podwójny sentyment i siedząc w nim często wracam myślami do starych dobrych czasów i orgii dla wtajemniczonych, na których laski z najwyższej półki leżały na barze albo spoczywały na krzesłach nawigatorów a reszta je dogłębnie obsługiwała.
– Wpadnij do mnie, będzie klasyka. – Malwina najwyraźniej ma dosyć gapienia się na ludzi i przerywa moją gonitwę myśli i panującą między nami niezręczną ciszę. Dziewczyna zapisuje na serwetce nowy kod do drzwi i podsuwa ją ze znaczącym grymasem, a ja w mig pojmuję co może chodzić po tej małej ślicznej główce.
– Kocham ciebie. – Uśmiecham się do niej i ziewam.
– Ja ciebie też. – Nachyla się poprzez stolik i całuje mnie prosto w usta, bardzo czule, ale bez języczka. – Kolejna nieprzespana noc?
– Tak.
– Znowu koszmary czy chciałeś?
– Koszmary. – mówię to mając na myśli wyliczankę, która prześladowała mnie przez większą część nocy:
„Beton, beton,
Betonowi ludzie.
Co wy tu robicie?
Oceniamy teksty,
Sprawdzamy konteksty.
Tysiąc ludzi zatrzymamy,
A jednego doceniamy.
Raz, dwa, trzy,
Dobry ty”.
Malwina musi widzieć mój ból dupy, bo mnie pociesza:
– No to dzisiaj zaśniesz jak niemowlę.
Kiwam głową z głębokim zrozumieniem, a ona dodaje:
– To widzimy się później.
– Nara.
– Nara.
Wstajemy i rozchodzimy się bez słowa, a ja cieszę się, że wieczorem nie będę sam jak ten kołek, podjem frykasów i porobię to co robi każdy szanujący się obywatel.
To ostatnio jedyne urozmaicenie mojej szarej rzeczywistości.
Zależy mi wyłącznie na przyjemności i nie interesuje mnie związek na stałe, chociaż powinien, bo jestem w wieku rozpłodowym i moim obowiązkiem jest dbać o przedłużenie gatunku ludzkiego.
Może dlatego mnie to nie rusza, bo Malwina jest kochana, ale nie do końca w moim typie?
Mała ruda kobietka z piersiami jak orzeszki, półdupkami jak połówki arbuza i twarzą anioła jest piękna, ale zbyt często wykazuje się brakiem rozumu, a to odstrasza bardziej niż jędzowatość i najbardziej wymyślny pas cnoty.
Niewiele mnie kosztują te nasze wieczory, a dokładnie mówiąc muszę tylko kupić jedzenie i wyrazić szczery zachwyt Batmanem, i to tym pierwszym, tym w którym walczył z Jokerem, a nie jakimś domo-omo-multi-sado-coś.
Znam ten film na pamięć i mam go serdecznie dosyć, z drugiej jednak strony czego to nie robi się dla pięknej damy, która ma popieprzony fetysz i defekt fabryczny i po seansie zamienia się w konkretną i rzeczową seks-maszynę.
Wobec tak wspaniałej perspektywy moja praca wydaje się być niezwykle nudna i nawet nie zastanawiam się co robię cały boży dzień.
Dzień jak co dzień, czyli podpisywanie durnych papierków, negocjacja jeszcze głupszych deali, zaspokajanie próżności żon kontrahentów i opieprzanie kolejnych szparek sekretarek, z których każda myśli, że jest najważniejsza, bo ma dziurę i sypia z jakiś tam misiem.
Zwykłe problemy pierwszego świata i jedynym urozmaiceniem dnia jest godzinne spotkanie, na którym mam zamiar postawić do pionu pewną pannę. Ustawiłem je u siebie w gabinecie, zaś dziewczyna spóźnia się dobre pięć minut i wchodzi z mocno znudzoną miną.
– Przepraszam za spóźnienie – mówi to dosyć buńczucznie stojąc w bezczelnej rozkraczonej pozie z telefonem w ręku.
„Choć zapukała to zdecydowanie chce pokazać kto tu rządzi”. – Zauważam i wskazuję jej ręką niewygodny fotel. – Nie ma problemu. Proszę usiąść. Wie pani, dlaczego jest to spotkanie?
– Kilku użytkowników miało drobne problemy. – Macha ręką i rzuca okiem na wyświetlacz komórki. – Ale ja już rozpoczęłam kampanię na rowerku.
Patrzę na nią niedowierzająco i stwierdzam z całkowitym przekonaniem. – Telemetria wskazała trzydzieści tysięcy trzysta siedem przypadków, w których najprawdopodobniej wystąpił problem. Dobrze, że nie mogą nas pozwać jak w Ameryce. Co pani chce z tym zrobić?
– Kampania na zboczku, panoczku, twerku, rowerku, śmierdzielku, a nawet… – Tu patrzy się triumfująco i zaczyna coś pisać na telefonie – …a nawet na zbuczku i fejsbuczku.
Powoli zdejmuję okulary i kładę je dokładnie wytrenowanym gestem na biurko.
Widzę, że dziewczyna traci czas, bo książko-ryj jest mało popularny od afer z prywatnością, z drugiej strony nie chcę wchodzić w jej buty i dlatego pytam się o to co dla mnie najważniejsze. – Czy utrata plików dla tysięcy użytkowników to nic?
– No ale przecież mają kopię. Mamy taki dobry program do backupu, na pewno wszyscy go używają.
– A jeżeli nie?
– Ludzie dzielą się na takich którzy jeszcze nie robią backupu i na takich którzy to robią. – Wzrusza ramionami nie przestając odpisywać na jakiegoś SMS, tweeta czy inne badziewie. – Przynajmniej ich czegoś nauczyliśmy.
Wciąż nie dowierzam. Za moich czasów każdy błąd inżyniera był skazą na jego honorze, a ona zachowuje się jakby problem zupełnie jej nie obchodził.
„Milenials albo tiktakowiec” – myślę.
Wiem, że jej CV jest imponujące i zawiera wszystko, od pisania książek czy ochrony sumatek chrząstkonosych na Madagaskarze po kursy programowania dla małych biednych dzieciaczków ze slumsów w Indiach.
Panna została, a właściwie musiała zostać szefem wielkiego i utytułowanego zespołu testerskiego.
Z tego co się dowiedziałem, wprowadziła swoje porządki i miejsce jest do bólu społecznościowe.
„Ludzie mają czas na zajmowanie się naklejkami na komputery, mową nienawiści i tysiącami innych rzeczy, a nie znajdują go na to co powinni robić”. – Z tą opinią spotkałem się zdecydowanie zbyt często, gdy zbierałem wyniki audytu.
Właśnie przez takie zachowanie mamy ogromny problem, jakim jest wkurwienie tysięcy użytkowników, którzy nieodwracalnie stracili swoje cenne dane. Bajzel trzeba posprzątać i panna wyraźnie nie chce tego przyznać.
– Wie pani, że to właśnie oni płacą pani pensję? No i co ja niby mam teraz zrobić?
– Ale przecież… – Zaczyna, trochę mniej pewnie co prawda, ale mnie to już nie obchodzi i pokazuję jej, żeby zamilkła.
– Ile dni ten bug nie był ruszony?
– A czy to ważne?
– Ile?
– No, ten, jakby to powiedzieć…
– Wie pani, że bycie szefem oznacza znajomość takich rzeczy?
– No…
Dziewczyna zaczyna się mocno pocić, a ja mam niezły ubaw widząc jak miga się i ślizga chcąc zamieść wszystko pod dywan.
Słucham tej jej żałosnej gadaniny i w końcu przerywam.
– Poproszę o raport z tego jakie bugi były testowane w kolejnych dniach i jak długo nie były ruszone. Nie robi pani tego co powinna, moim zdaniem.
– Ale…
– Na wczoraj. Dziękuję. Do widzenia.
Odprawiam ją ręką, ona się ociąga, chce coś powiedzieć, ale w końcu wychodzi jak niepyszna.
Dzień jak codzień, czyli ąę przez bibułkę.
Czasem się zastanawiam, że fajnie byłoby to wszystko rzucić w diabły. Mam ochotę pójść do galerii na dole, zbajerować sprzedawczynię, kupić modne okulary, potem wyjść na ulicę, zatrzymać pierwszy lepszy czerwony kabriolet, odrzucić składany dach i odjechać z piskiem w siną dal, najlepiej w stronę zachodzącego słońca.
Chciałbym też wrócić na studia i znów zanurzyć się w binarnym kodzie klasycznych systemów, gdzie nie ma ni smutku, ni płaczu, ni bólu, ni strachu, gdzie zero to zero, jeden to jeden, czarne to czarne, a białe to białe.
Myślałem, że moje życie będzie inne, tymczasem to co przeżywam wyszło samo z siebie, nie wiadomo jak i kiedy.
Mogłem się użerać na swoim czy pracować u jakiegoś Janusza byznesu, natomiast z lenistwa zdecydowałem się na molocha, wielką firmę, gdzie wszyscy mają wyglądać tak samo i nie podskakiwać, a właściwie podskakiwać, ale dokładnie tak jak inni.
Zaaplikowałem tam po studiach i teraz korzystam z tego samego najwspanialszego telefonu co wszyscy i gapię się w ekran takiego laptopa i programu pocztowego jak inni.
Czy to nie śmieszne, że opieramy się globalizacji, ale równocześnie rzucamy jak Reksio na szynkę, gdy widzimy te same rzeczy, których używają ludzie na całym świecie?
Przez resztę dnia mam na sobie doskonale dopasowany pancerz korporacyjnego wojownika, swobodnie lawiruję między przepisami, robię dobrze wszystkim i sobie i jestem zwycięzcą, w końcu punkt siedemnasta zero zero zdejmuję gębę i skórę krawaciarza, przebieram się w luźne ciuchy i idę do baru na rogu.
Chcę zamówić tam normalne jedzenie jak zwykły skromny człowiek, którym w sumie jestem.
– Dzień dobry. Poproszę to co zawsze.
– Dzień dobry panie prezesie. Już podaję.
Nie muszę mówić nic więcej, zestaw numer pięć pochodzi z największej korporacji spożywczej świata i zamawiam go u sympatycznej Włoszki, odkąd pamiętam.
– Dwieście pięćdziesiąt złotych i sześć punktów.
– Aaaa przepraszam, proszę jeszcze dorzucić niebieskiego wariata.
Kobieta uśmiecha się znacząco, wyciąga tabletki spod lady i dodaje. – Trzysta i siedem punktów.
Cały zakup jest prosty, łatwy i przyjemny. Przykładam kartę do czytnika, a punkty wędrują na moje konto. Jestem dumny. Siedem oznacza dużą ekologiczność. Jak dobrze pójdzie, to już za sześć miesięcy będę mógł wybrać coś z katalogu, kto wie, może to będzie nowa bajerancka karta pamięci albo długopis z limitowanej serii?
Biegnę do mieszkania Malwiny jak na skrzydłach i docieram tam akurat wtedy, gdy zaczynają się „Ochotnicy”.
Dzisiaj teleturniej ma wygrać ten kto najmniej się rusza.
Ktoś chce pierdnąć.
Zoonnggg.
Wylatuje.
Ktoś inny chce się podrapać.
Buuuu.
Siedzę w jej salonie rozparty na skórzanej sofie, trzymam najprzedniejszy schłodzony cydr i oglądam wszystko na najnowszej plazmie.
Odpoczywam, a w tym czasie pojawia się Malwina. Od razu włączamy Batmana i zaczynamy jeść z papierowych pudełek. Nic nie mówimy tylko patrzymy sobie głęboko w oczy, potem zgodnie z niepisaną tradycją zaczynamy podbierać sobie makaron.
– Dobre. – Zaczyna moja kochana dziewczyna.
– Doskonałe. – Nie pozostaję jej dłużny.
Nagle od strony drzwi słyszymy stuk i cichy sygnał brzęczyka.
– Mają wyczucie. – Uśmiecham się zawadiacko i biegnę do drzwi do lodówki zakupowej po zabezpieczenia, a chwilę potem wyjmuję wraz z nimi coś jeszcze i drogiego szampana.
Staję przed dziewczyną z wyrazem bezgranicznego zdumienia na twarzy, idealnie zmrożoną butelką w jednej ręce i zabawką w drugiej.
– No co? Coś dla duszy i coś dla ciała. – Uśmiecha się i odruchowo układa za uchem włosy, a potem pokazuje żebym się zbliżył.
Od słowa do słowa przychodzimy do pocałunków i innych miłych rzeczy i w końcu rżnę co moje niczym drwal w lesie, a piękna istota pode mną daje prawdziwy popis niekontrolowanych drgawek i możliwości wokalnych.
Rano budzę się przy ukochanej przyjemnie zmęczony, zaspokojony i szczęśliwy, potem całuję ją delikatnie w słodkie usteczka i spełniam jej jakże uprzejmą prośbę o dopieszczenie tylnych partii ciała.
Dziewczyna pada ze zmęczenia, a ja wlokę się do łazienki.
Jest dzień wolny, więc nie muszę się spieszyć. Golę się staroświecką brzytwą, gdy nagle słychać petardy i słyszę pisk radości Malwiny. Trochę to niespodziewane, ale udaje mi się nie drgnąć. Kanonada trwa w najlepsze a ja w tym czasie spokojnie kończę to co robiłem, odkładam zbrodnicze narzędzie, dokładnie wycieram twarz z kremu i wychodzę z łazienki.
– Kochanie, tak się cieszę. – Malwina wpada na mnie, zaplata ręce za moją głową, ściska mnie nogami i daje mi naprawdę soczystego całusa.
– Co mnie ominęło?
– Reset, kochanie, reset, re-set, reset, reset, reset, jejku jak ja się cieszę.
Zaczynamy tańczyć i śmiać się podobnie jak na początku naszej znajomości, a potem padamy na kanapę.
Włączam telewizję.
„Reset za rok”.
„To wina Donalda, że dopiero teraz”.
„Wreszcie”.
„Po namowach rządu PyS cała postępowa Europa zdecydowała”.
Każdy serwis aż kipi od gadających głów, które wyjaśniają na czym polega najwspanialsze osiągnięcie światłej cywilizacji zachodu.
Malwina idzie zrobić coś do picia, a ja śmieję się, bo według ekspertów „Nawet kury będą się nieść lepiej”.
– Proszę kochanie. – Moja kobieta mówi to pięć minut później, gdy wręcza mi ogromny kubek z parującą i smakowicie pachnącą zawartością.
Wachluję ręką nad filiżanką przesuwając do mnie gorące powietrze, wdycham aromat kawy pomieszany z delikatną nutą świeżego mleka i powoli kosztuję życiodajny parzący płyn.
Latte bez cukru na podwójnym mleku sojowym mnie przyjemnie rozgrzewa, a ja już układam plany na najbliższe miesiące.
„Wycofać akcje, kupić ziemię, wykupić co najmniej kilkaset dysków i sprawdzić sejfy, załatwić prawnika, albo i nie, pieprzyć tego ostatniego”.
Życie nabiera barw i właśnie dlatego tego dnia kupuję wszystkie możliwe gazety codzienne i tygodniki.
„Yes! We can!”.
„Go! Donald! Go!”.
„Nasza racja jest najmojszejsza”.
Uśmiecham się, bo to ostatnie pewnie o krulu.
Następnego dnia w drodze do pracy zauważam kilka zapór na drodze i pracowników, którzy kierują na objazdy. Korki są większe niż normalnie, więc mogę spokojnie zatrzymać się przy jednym z nich i zapytać:
– Co się dzieje panie władzo?
– Roboty drogowe. Zamykamy ma miesiąc. Proszę jechać i nie tamować ruchu.
W samej pracy w kuchni wydaje się być głośniej niż normalnie, ale specjalnie nie zwracam na to uwagi.
W samej pracy biorę do ręki filiżankę z kawą, podstawkę, wstaję, podchodzę do szklanej ściany z oknami i patrzę na Paryż północy, który tętni życiem dziesięć pięter niżej.
Wiem, że moje bogactwo jest iluzoryczne i choć mogę leżeć brzuchem do góry, to zawsze i w każdej chwili wszystko może zniknąć, a wtedy szkoda będzie żyć na dochodzie gwarantowanym, no i nie będzie tej adrenaliny związanej z władzą i wyższością nad innymi.
„Gdzie będę za rok o tej samej porze?” – Wraca do mnie przykre pytanie, które zazwyczaj zadaję sobie w przełomowych momentach mojego życia.
Wiem, że świat pode mną zepsuty jest do szpiku kości i ciągle produkuje to samo gówno.
Rozważania o stosach korowych, czyli temat duszy i reinkarnacji.
Gwiezdne wrota do innych miejsc wszechświata.
Kosmiczne statki widma.
Telepaci.
Hiperprzestrzeń.
Zmęczeni życiem wiekowi obcy którzy przegrywają z naszą raczkującą cywilizacją.
Apokaliptyczne masówki, gdzie niedobitki z kijami i dzidami robią to czego nie umiał cały świat.
I gwiazdki pop które od lat śpiewają z playbacku kilka identycznych nut.
Wszędzie widać brak świeżych pomysłów i brud, ten wszechobecny syf, od którego mi niedobrze.
To wina dekadencji i tego, że ludzie odkryli, jak przedłużać byt, jak leczyć wszystkie możliwe choroby, wreszcie jak zapewnić sobie szczęśliwe życie.
„Technologia tak ma”.
Dokładnie wtedy pojawił się problem.
To wszystko było zbyt idealne. Można było nie pracować, można było jeździć po całej kuli ziemskiej, a nawet mieć wszystkie możliwe przyjemności.
Za dużo tego było.
Ktoś lubił fantastykę?
To dostawał tysiące podobnych filmów, książek i innych dzieł, wliczając w to wiersze, piosenki, opery, wodewile i skecze.
Chciał seksu?
Każda dewiacja mogła być zaspokojona na tysiące sposobów.
I tak dalej, i tak bliżej.
Nasze mózgi okazały się za małe, żeby przerobić taki ogrom informacji.
Stało się tak okropne, że aż nie do wytrzymania, zaś oznaki brudu i zepsucia lata świetlne temu zauważył już Ziemkiewicz.
Rozwiązanie okazało się idealnie proste.
Reset.
Kij, żeby zabezpieczyć najcenniejsze dane i marchewka, żeby wymazać grzechy i zacząć życie od nowa.
Gdy naród ma wypracowany odpowiedni wzrost, kasuje się część informacji takich jak dane o długach, niezapłaconych podatkach, wykroczeniach i przestępstwach, i tym podobne. Urządza się narodowe głosowania, co zostawić a co nie. Znikają kiepskie filmy i utwory i przeróżne cyfrowe śmieci. Jeżeli coś jest ważne do działania firm, to te mają czas na przygotowanie się przed resetem. Wszyscy dostają motywację do działania, i choć pozwolenia na zachowanie danych i sprzęt kosztują krocie, to naprawdę opłaca się je mieć.
Niektóre kraje idą nawet dalej i kasują znacznie więcej bankowych zapisów, a do tego palą papierowe książki i niszczą większość utworów elektronicznych. Są tacy, co porównują to do ciemnych wieków ludzkości i indeksu ksiąg zakazanych, stosów książek z nocy nienawiści hitlerowców czy „Fahrenheit 451”, ale po latach przepychanek nikt nie traktuje ich zbyt poważnie.
„Cały naród buduje swój dobrobyt”.
W stołówce dobiegają mnie strzępki rozmów, ale niespecjalnie zwracam na nie uwagę:
– Rozruchy na Pradze…
– Podobno ludzie masowo wykupują wszystko ze sklepów…
– To wina kosmitów. Chcą żebyśmy się powybijali.
Nie rusza mnie nic, nawet to, że przed wyjściem z pracy widzę namalowane sprayem ogromne litery „telewizja kłamie”.
– Gówniarze, nie wiedzą co piszą – kwituje jakiś staruszek, który pluje na ulicę dosłownie obok mnie.
Robi się dziwnie, ale też to ignoruję.
– Dzień dobry. Poproszę to co zawsze. – mówię do Włoszki kilka minut później.
– Dwie sześćdziesiąt i sześć punktów.
Zamieram z wyrazem zdziwienia, ale nie pytam się o nic, bo różnica jest marginalna.
***
Puk. Puk. – rozległo się w gabinecie premiera, który ostatnio usłyszał od pierworodnego „Putnij się w głowę” i który powtarzał to sobie za każdym razem, gdy ktoś chciał się z nim spotkać.
– Wejść – odpowiedział machinalnie polityk.
Drzwi delikatnie uchyliły się, zaś w szparze dało się zobaczyć głowę szefa służb specjalnych, który nieśmiało spojrzał do środka i po przyzywającym geście ręką wszedł i z lekkim drżeniem rąk podał cienką szarą teczkę – Panie premierze raport.
– Może mi pan go streścić? Jestem jakby zajęty.
Szef uniósł ze zdziwienia brwi na co usłyszał. – Mam nadzwyczajne posiedzenie w Sejmie i nie za dużo czasu, muszę się przygotować, sam pan widzi co się dzieje.
– Wojsko zmobilizowane w dziewięćdziesięciu pięciu procentach.
– Ilu zdezerterowało?
– Ooo, ktoś panu mówił?
– Nie, czytałem raporty z poprzednich resetów.
– Dwustu trzech. W większości nienaganna służba. Osiemdziesięciu złapaliśmy.
– Nie róbcie im krzywdy.
– Bez obaw. Poszli do psychuszki.
– Szpitale?
– Wszystko dyżurują jak w trakcie wojny. Gorzej tylko że nie mamy takiego transportu jak kiedyś.
– Widzę, że tęskno panu do Autosanów H9.
– Wie pan, kiedyś to było… mój ojciec mi opowiadał, że były takie proste i tanie i że jak chcieli tam nosze włożyć to nie było problemu, a jak je naprawiali, to wystarczył młotek i kilka kluczy.
– Zamieszki? – Premier uciął rozmarzone słowa zawodowego wojskowego, który pochodził z rodziny z wieloletnimi tradycjami.
– Trzy tysiące dwu siedmiu zatrzymanych w samej Warszawie. Spalone trzydzieści sklepów i dwa centra, do tego piętnastu rannych strażaków i siedemdziesięciu policjantów.
– Telewizja?
– Na medal.
– Nasi sąsiedzi?
– Wysłali noty popierające, z wyjątkiem Rosji oczywiście.
– Oczywiście – dodał premier chociaż był zdziwiony, bo wiedział ze Rosjanie w ostatnich latach woleli bratać się z braćmi Słowianami zamiast z Chińczykami.
– Co mówi sekcja trzydzieści jeden?
– PESEL siadł, ale według nich to normalny crash. Podobnie CEPIK trzy.
– Więc nikt tego nie wykorzystał?
– Mówią, że to cisza przed burzą.
– Wierzy im pan?
– Oczywiście panie premierze.
– Ceny?
– Trzy procent poniżej tego co zakładaliśmy.
– Chociaż tyle dobrego.
– Tak, jest jeszcze coś. – Niepewnie dodał szef wywiadu.
– No co tam?
– Podobno jest przygotowywany zamach na jedno z głównych sanktuariów. Bierzemy pod uwagę Jasną Górę, Licheń, Kościół Mariacki i kilka innych miejsc.
– Jezu, jeszcze tego tam brakuje. Który kraj chce nam dopiec?
– Służby ustalają, prawdopodobnie jednak chodzi o radykałów.
– Jak nie urok to przemarsz wojska. Dobrze, informujcie mnie na bieżąco i użyjcie wszystkich możliwych środków. Poleca głowy jak przejdę do historii jako ten kto stracił jeden z zabytków.
– Rozkaz. – Zasalutował jego podwładny.
– Panie premierze, prezydent na linii – zabrzmiało z głośnika na biurku, a premier nacisnął guzik i powiedział. – Dziękuję, zaraz odbiorę.
– To ja już pójdę – Nieśmiało rzekł szef.
– Dziękuję – stwierdził premier i podniósł słuchawkę dopiero, gdy ten wyszedł. – Tak. tak. Znowu trzy punkty w dół. Wczoraj dwa w górę, dzisiaj w dół. Jak na rollecosterze. Wiedziałeś, że ktoś dybie na Jasną Górę? Tak. Zgadzam się. Niech wojsko pilnuje i niech postawią bramki jak na lotniskach. Jak to nie mogą? Wykonać.
***
– Wiecie co nas czeka i wiecie, że musimy odzyskać długi od kontrahentów i ściągnąć sprzęt. Termin jest nieprzekraczalny. Jakieś pomysły? – mówię to całkiem poważnie na zebraniu managerów wyższego szczebla.
Jestem wściekły, bo zegar nieubłaganie tyka i minął już ponad tydzień od dnia ogłoszenia, a w naszej firmie nie zadziało się dosłownie nic szczególnego i wszyscy opierdzielają się dokładnie jak zawsze.
– Szefie, ceny biletów poszły trzydzieści procent w górę. Mamy problemy z podróżami i trzeba robić video, a siec też zwolniła.
– Wymówki – macham ręką. – Mamy budżet i kontrakty na usługi, a wy mi mówicie o jakichś drobniakach. Konkrety. Dawać mi tu konkrety, a nie jakieś pierdoły.
– Podwójne stawki dla niuchaczy? – Ktoś nieśmiało bąka.
– To może od razu poczwórne? I jeszcze może dać im wolną rękę? – Ktoś inny jest wyraźnie ironiczny.
– A dlaczego nie? Niech robią z pieniędzmi co chcą, a u nas i tak przepadną. Możemy też zapłacić im w krypto.
– Ile tego jest?
– Roczny przychód.
Intensywnie myślę, czy na to wszystko się zgodzić czy nie. Wiem, że z jednej strony kontrole są ostrzejsze przed resetem, z drugiej strony po nim nikomu nie będzie się chciało wszystkiego dochodzić.
„A co mi tam, system jest chory i tylko głupi by nie skorzystał”. – Próbuję się usprawiedliwić w myślach i ogłaszam wszem i wobec swoją niepodważalną decyzję. – Dobrze. I niech będzie któreś krypto.
Kiwam głową, bo jestem całkowicie przekonany, że będziemy potrzebowali wszystkich możliwych środków, a potem dodaję. – I jeszcze jedno.
Tu zawieszam efektywnie głos patrząc na nalane gęby spasionych managerów, dla lepszego efektu wstaję, opieram się rękami o blat i krzyczę. – Do ro-bo-ty! Już was, do cholery, nie ma!
Oni patrzą się z niedowierzaniem, więc puentuję. – No co jest? Zaproszenia jeszcze mam wysłać? Spierdalać mi stąd. Rezultaty mają być.
Mężczyźni ewakuują się z pokoju, a ja uśmiecham pod nosem z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku. Wiem, że dzisiaj dużo potu pocieknie z ich tłustych twarzy i równocześnie jestem przekonany, że efekt jest tego wart, a oni potrzebują tylko kopa w tyłek i ciągłego pchania jak stado bezmyślnych baranów.
„Ludzie nie są tacy głupi, jak nam się wydaje. Są dużo głupsi”.
Cały ten reset jest naprawdę pozytywny, bo wywołuje pierwotne instynkty i przywraca to co zabrała nam cywilizacja. Ludzie zmuszeni są znowu walczyć o przetrwanie, zapamiętywać tysiące ważnych rzeczy i robić wszystko od nowa…
***
– Nie zdążymy Leszku. – teatralnym gestem powiedział prezydent, potem nalał setkę czystej do filiżanki z kawą, upił łyka krzywiąc się przy tym niemiłosiernie i spojrzał z zadumą na panoramę Warszawy. – a nie chcę, żeby historia zapamiętała nas jako nieudaczników.
– Jarek co ty odwalasz? W May się bawisz? Chcesz coś ugrać? – odpowiedział premier i wrócił do kosztowania pysznego pstrąga.
Obaj panowie siedzieli w opróżnionej z gości restauracji na najwyższym piętrze hotelu Marriot i zastanawiali się nad przyszłością a ich obiady czwartkowe przeszły już do legendy gdyż przynajmniej raz w miesiącu zaraz po nich ogłaszano jakieś rewolucyjne decyzje.
– Nie o partię mi chodzi. Pamiętasz te zobowiązania dla Chin? Jeśli zrobimy reset to ich nie dotrzymamy.
– A niech spadają. Jak jest reset to wszystko przepada i oni to wiedzą. Za daleko to zaszło i tego nie odkręcimy.
– Tak, ale byłem wczoraj na kolacji z ich ambasadorem i powiedział jasno, że jeżeli nie podpiszemy umów to nam dadzą do wiwatu. Posłuchaj mnie. On dał do zrozumienia, że specjalnie będą to przeciągać i że ich nie interesują nasze problemy.
– Żółte pokurcze. Ziemi im nie sprzedam ani lasów…
– …bo częściowo już obiecane. Dobrze, to co robimy?
– Nie wiem, ale terminu nie chcę zmieniać. Wszyscy by nas wytykali jak brytoli.
– Tyyy, może biznes nam pomoże?
– Ale negocjujcie tylko z tymi największymi. I tak po cichu, bo nam prasa jaja utnie.
– Zygzag miałby używanie – potwierdził uśmiechem prezydent. – a swoją drogą dziwię się, że nikt nie zainstalował tu jeszcze pluskiew.
– Nie wywołuj wilka z lasu, słyszałeś o tych najnowszych dronach które podobno mogą latać przez cały dzień i są nie większe niż paznokieć?
***
– Panie prezesie, jeden z pracowników chciałby się z panem widzieć. Mówi, że chodzi o reset i pewne nieprawidłowości. – Sekretarka przerywa jedno z moich ciągnących się jak guma nudnych spotkań.
– Proszę to umówić na jutro dajmy na to na dziesiątą.
– Tak jest.
– Jakie mamy szanse na zachowanie wszystkich klientów? – Zwracam się do mojego rozmówcy.
– Trzydzieści procent. Większość z nich zbankrutuje.
– Jak wygląda bezpieczeństwo naszego software?
– Serwerownie są dobrze zabezpieczone przed impulsem. Poszło na to dwieście procent rocznego budżetu, ale testy są bardzo obiecujące. Mamy również najemników, którzy już teraz chronią nas przed wrogim przejęciem.
Biorę swój telefon do ręki chcąc sprawdzić statystyki, a on przestaje reagować.
Próbuję go zresetować, ale się nie daje.
Wiem, że była jakaś taka kombinacja klawiszy, ale jak na złość jej nie pamiętam.
Cholera!
Rzucam telefon z odrazą na stół.
Cholerne niewymienne baterie.
Cholerne korporacje, które tną koszty i zatrudniają dzieciaków co wolą ciągle dodawać nowe fiuczersy zamiast porządnie doszlifować obecne… i jeszcze narzekają, że ludzie nie chcą kupować kiepskich rzeczy.
Możemy wszystko a nie umiemy zrobić prostego kawałka elektroniki który nie będzie irytować, gdzie nie będzie super wielkiej mocy i potrzeby wyłączania wszystkiego, żeby mikra bateria wystarczyła chociaż na kilka godzin.
Srajfony, pyksele, szajsungi, wszystko takie same.
Mam dosyć starego porządku. Tego jak wiele kobiet się spina i żebrze, żeby złapać faceta i jak odrzuca każdego kto sam do nich podbija. I tego jak kierują nimi pierwotne instynkty…, żeby był bogaty, żeby o mnie dbał, żeby dał dziecko…
Właśnie wczoraj dyskutowałem z jedną taką starą panną, która nie załatwiła sobie chłopa na czas.
– A bo wie pan, z mężczyzną spać to niehigieniczne.
– No rozumiem, czy możemy jednak zawrzeć to porozumienie? Chcielibyśmy, żeby pani firma sprawdziła nasze zabezpieczenia, jeśli chodzi o fizykę podsłuchu.
– No nie wiem. A czy pan ma dzieci? To takie fajne i nie fajne zarazem.
Ręce mi odpadły, wiedziałem jednak, że musimy współpracować z takimi "fachowcami" żebyśmy nie stracili naszych danych… i żeby potem nie usłyszeć „stało się”.
***
– Panie premierze mamy kryzys w Warszawie.
– Znowu? Co tam tym razem?
– Feministki zrobiły dyskotekę w centrum. Całe miasto stoi.
– No i w czym problem? Mamy policję.
– Proszę zobaczyć to wideo.
Premier bez słowa kliknął Play na ekranie podstawionego laptopa a po obejrzeniu całości mruknął. – No tak, klip na amerykańskim portalu z chińskiej mydelniczki uczy niezawisły polski rząd jak ma zachowywać niepodległość. Usuńcie mi te baby z ulic i tyle.
– Tak jest.
– Jeszcze jakieś inne sprawy niecierpiące zwłoki?
– Mamy o wiele więcej domorosłych hakerów.
– To było do przewidzenia. Dziękuję.
– Dziękuję panie premierze. – Szef służb specjalnych wyszedł, a premier wziął telefon i zadzwonił do prezydenta. – Widziałeś? Tak. Tak. Te baby to robota Chińczyków. Właśnie zobaczyłem nagranie, gdzie jasno powiedziano, gdzie jest nasze miejsce. No i co? Do Amerykanów pójdziesz? Nie mamy wielkiego wyboru.
***
– Dziękuję, że pan prezes mnie przyjął. Pracujemy nad nowym rodzajem blockchain, niestety nasz projekt został skasowany.
– Nie bardzo rozumiem czego pan oczekuje.
– Dobrze. – Mężczyzna przede mną się waha – Powiem wprost. Szef działu mnie nie lubi i faworyzuje mojego konkurenta. Ma plecy, a ja widzę, że nie zachowujemy tego co może przynieść firmie korzyści tylko to co jest dobre według partyjnego klucza.
– To poważne oskarżenie. Czy może pan poprzeć to konkretami?
– Oczywiście. Mam prezentację. – Wyciąga swój telefon i patrzy się pytająco. – Gdzie ją mogę przesłać?
„Na wariata to on nie wygląda, ale może jednak to lepiej przejrzeć na boku” – Myślę i mówię do niego podając dane prywatnego kontenera na śmieci. – Proszę przesłać to bluetoothem. Device10.
Wymieniamy się plikiem, upewniam się jeszcze, że plik się otwiera i dziękuję za zaangażowanie.
Całość otwieram ponownie po lunchu.
Slajdy pokazują kilka rozwiązań, które całkowicie mogą wyeliminować słabości płatności bezstykowych, jednakże bazują na analizie wzorców zachowania i wymagają jeszcze dopracowania.
Problemem okazują się ilości danych testowych i teoretycznie szef projektu miał podstawy, żeby się nie zgodzić na zabezpieczenie.
„Ten człowiek bardzo lubi swoją pracę” – Przypominam sobie spotkanie i łącze się z siecią sprawdzając co ma być zachowane w tym dziale.
„A jednak” – okazuje się, że w oficjalnym raporcie są tylko śmieci takie jak wzrost efektywności niektórych algorytmów o marne pół procenta.
„Może wziąć to na siebie?” – myślę, gdy moja sekretarka wchodzi do mojego gabinetu i przerywa mi mówiąc:
– Panie prezesie goście z ministerstwa.
***
– Panie premierze, było włamanie do Orlenu.
– Ile skradziono?
– Na szczęście nic.
– Co z uchodźcami?
– Na lotniskach się już uspokoiło, tak samo na dworcach i przejściach. Ci co mieli uciec już uciekli, dyplomaci też się wycofali.
– No tak, szczury uciekają jako pierwsze.
– Co z głosowaniami?
– Strony działają, infolinie również, programy są cały czas nagrywane, możemy zacząć za jakiś miesiąc.
– Doskonale.
– A jak zabezpieczanie licencji?
– Też dobrze, po resecie będziemy mogli głosić, że mamy masę nowych zakupów. Notowania wzrosną, wszyscy się ucieszą.
– Doskonale. A poufność?
– Pełna, jest jeszcze coś.
– Tak?
– Służby chcą skręcić trochę kasy dla siebie i stąd raporty o zamachach.
– Jaja im urwę. Przy samej ziemi. Będą śpiewać falsetem. – Premier uderzył ze złością pięścią w stół.
***
Siedzimy po dwanaście godzin w pracy, a napięcie w firmie i poza nią rośnie zenitu.
Mieliśmy kilka przypadków sabotażu, ludzie też popełnili sporo błędów.
Ja jednak jestem spokojny, bo zrobiliśmy co mogliśmy i teraz pozostaje jedynie czekać.
Nie boję się o platynę, złoto ani nieruchomości, jedynym problemem może jedynie okazać się technologia…
Najciekawsze są jednak ustalenia z rządem a dokładniej ich nowe obligacje, dzięki którym mamy szansę na podwójny zysk. Zaakceptowałem, bo i tak gotówka była niepewna, a metale poszybowały tak w górę, że aż strach było myśleć o ich cenie…
***
– Na trzy miesiące przed resetem zostaną przeprowadzone manewry wojsk, dwa tygodnie przed w większych miastach pojawią się kuchnie polowe i beczkowozy. – powiedział uśmiechnięty premier udzielając wywiadu.
– To jak stan wojenny.
– Pani redaktor, rząd jest zobowiązany do tego, żeby pomagać obywatelom i żeby wszystko przebiegło możliwie płynnie. Gdyby to był stan wojenny nie byłoby ostrzeżenia. Wiemy, że wszyscy są przygotowani i że wszystko przebiegnie bez zarzutu, ale chcemy też pokazać wszystkim wichrzycielom, niedowiarkom i oportunistom, że jesteśmy silni i nawet jeżeli coś będzie źle to mamy gotowe środki, żeby działać.
– Czy to nie wygląda jak retoryka z zamierzchłych czasów, o których chcielibyśmy zapomnieć?
– Czasami lepiej mówić jak jest niż zasłaniać się ładnym słówkami. Otwartość pani redaktor, otwartość.
***
– Dziesięć, dziewięć, osiem…
Wszystko wokół gaśnie.
– Siedem, sześć, pięć, cztery…
– Cheers. – Wznoszę wraz z innymi toast patrząc na tłumy na dole, które bawią się zupełnie jak podczas Sylwestra.
Czuję się jak młody bóg. Jest ciepły wieczór, a lekki wiaterek lekko chłodzi. Stoję otoczony znajomymi na dachu wieżowca, jestem ubrany w szykowny smoking i właśnie piję doskonałego szampana.
Co może pójść nie tak?
– Trzy, dwa, jeden…
Wszędzie wybuchają fajerwerki. Wszyscy się całują i obściskują. Ludzie się cieszą, a ja cieszę się z nimi.
Dziesięć wersji „Zagubionych w kosmosie”, dwóch „Doktorów Who” i wiele innych kiepskich rzeczy szlag właśnie trafił, SI znowu będą miały co tworzyć i sprzedawać, a ludzie co zbierać.
„Zabawa zaczyna się od nowa” – myślę.
Nowe stanowiska pracy, mniej śmieci i wisienka na torcie postępu, czyli tyle nowych możliwości pogrzeszenia.
Mam cichą nadzieję, że wreszcie upadnie ta cała pieprzona polityczna poprawność i w filmach i grach nie będziemy mieć więcej czarnych żołnierzy Hitlera ani sztucznej sekretarz ONZ z Indii.
Nie to żebym miał coś przeciwko Indiom… nawet po kontaktach z ich inżynierami.
Czuję się bezpiecznie.
Na moim sercu spoczywa karta pamięci najnowszej generacji z całym moim życiem.
Wszystko na kawałku plastiku mniejszego niż mój paznokieć.
Zdjęcia, pliki pracy magisterskiej, rozpoczęte i skończone projekty, notatki, teksty, wszystkie okruchy tego co stworzyłem i co definiuje mnie samego.
To niesamowite jak człowiek zmuszony do przeżycia potrafi dostosować się do nowej sytuacji, niesamowite jak skutecznie znajduje kolejne sposoby na zrobienie kopii zapasowej i jak skutecznie wybiera to co najważniejsze.
– A wiesz, że mój zięć będzie mógł teraz aplikować do policji? – Malwina w przepięknej czerwonej sukni opiera się o moje ramię.
Czuję jej włosy łaskoczące mój policzek i drogie perfumy, które sam kupiłem.
– On, z prochami w zawiasach?
Dziewczyna kiwa głową, a ja się śmieję. – Ale jaja. Jak berety.
Śmieję się nawet nie z tej sytuacji, ale bardziej z tego, że Malwina nie wie o wielu rzeczach, na przykład nie ma pojęcia o tym, że dokładnie minutę wcześniej wszystkie jej pieniądze szlag trafił.
Zdradzała mnie i należało się jej, a ja teraz mam prawdziwą bekę.
To jednak nic w porównaniu do abolicji. Jest to naturalne rozwinięcie ustaw norymberskich, które pozwala na legalne popełnianie określonych przestępstw. Oczywiście nie otwiera to drogi do wszystkiego wszystkim, niemniej jednak powoduje, że wielu ludzi odnalazło swój cel i znowu zaczęło do czegoś dążyć.
Rejestrują się w Ministerstwie do Spraw Wyznań, płacą, dostają małe aparaciki, w których można wcisnąć przycisk, powiedzieć rodzaj przestępstwa i je popełnić.
To takie nowoczesne alibi.
Za przestępstwa się płaci, tak jak za mandaty. Można nawet kogoś legalnie zabić, jeśli tego chce i zgodzi się na to w obecności notariusza. Dyskusja nad tym trwała wiele lat, ale w postępowej Europie w końcu przeszło to połową głosów Komisji Europejskiej.
Postęp wygrał, z dobrych wzorców skorzystali ludzie z wielu krajów, a wyłamała się jak zawsze Japonia, gdzie staruszki popełniają zbrodnie, żeby tylko trafić do więzienia i mieć darmową opiekę i wszystkie przywileje.
Cały czas zastanawiam się na co będzie mnie teraz stać a ona kontynuuje. – A kuzynka to będzie mogła zapomnieć o kredycie na M4.
– Takim to dobrze – odpowiadam dyplomatycznie wiedząc, że z kobiety było, jest i będzie niezłe ziółko i że nie dostała zwolnienia sama z siebie, tylko na pewno napracowała się klęcząc na kolanach podobnie jak dwa lata wcześniej w pewnym apartamencie na Pradze.
– Na co masz dzisiaj ochotę kochanie? – pytam się cynicznie Malwiny i cieszę się jeszcze bardziej że mamy rozdzielność majątkową i że żyjemy oddzielnie.
– Szampan, szampan, szampan. – Ona idzie do baru, a ja dyskretnie ulatniam się z przyjęcia.
Mam ochotę przejść się nad rzeką, gdzie widzę śmiejących się i wiwatujących ludzi.
Idę a właściwie bardziej podskakuję z radością dokładając stopę do stopy i robiąc rękami orzełka.
Czuję wibracje telefonu, którego oczywiście nie odbieram.
Jestem wolny, w przenośni i dosłownie, a moje małe archiwum zapewni mi godne życie do końca moich dni.
Chociaż Malwina tego nie wie, to zmieniłem również adres, a moja firma zmieniła właściciela. Sprzedałem ją, a kupujący oprócz zapłaty w złocie zapewni mi miliony z procentu w regularnej pensji do końca życia, o ile oczywiście je zarobi.
Życia jest piękne i nie ma co przywiązywać się do dóbr doczesnych.
***
– Jesteście zatrzymani za zdradę stanu.
Kilku złodziejaszków spojrzało się po sobie ze zdziwieniem i podniosło ręce do góry. Chcieli zarobić i dlatego robili co robili, nie szukali jednak kłopotów i w obliczu przeważających sił policji nie próbowali nawet odstawiać bohaterów.
– Nie stawiajcie oporu.
– Ale…
– Ty pod ścianą pokaż ręce. Co tam masz? Nie ruszaj się bo będziemy strzelać.
Policjanci krzyczeli, i pomimo że opryszkowie nie ruszali się nawet na milimetr, to padły strzały i przewrócili się martwi nie wiedząc co właściwie się dzieje.
– Tak. Tak. Wszystko zgodnie z planem. – Dowódca grupy specjalnej rzucił przez słuchawkę i dodał do swoich ludzi. – Zabezpieczyć.
„Ciekawe czy kiedyś będę mógł o tym powiedzieć swoim dzieciom” – pomyślał nie wiedząc, że takich grup było co najmniej kilkanaście i nie wiedząc, że jego dowódca składał meldunek w całej sprawie samej górze z pominięciem oficjalnych metod kontaktu.
***
Było kilka prób kradzieży i włamań w trakcie resetu, ale sprawcy zostali ukarani z całą surowością prawa.
Najciekawszy okazał się zwłaszcza atak na kryptowaluty polegający na eliminacji części użytkowników tak żeby ci zainfekowani mieli ponad pięćdziesiąt procent głosów i w efekcie mogli uwierzytelnić niewłaściwe transakcje.
To jednak drobiazg, ogólnie wszystko się udało i zarówno służby jak i obywatele stanęli na wysokości zadania.
Mnie też się powiodło i moje nowe urokliwe mieszkanko jest w chińskiej dzielnicy. „Małe Tokio” ulokowane jest w okolicach Wólki Radzymińskiej i mam tu i ciszę, i spokój. To cecha okolic peryferyjnych oraz zasługa skutecznej ochrony, która nie dopuszcza zbyt dużo ciekawskich.
Żyję jak król, a pieniądze spływają do mnie szerokim strumieniem.
Nie wiem nawet jaki jest dzień tygodnia, gdy decyduję się wrócić do mojego drugiego hobby jakim kodowanie. Potrzebuję sprzętu, a że akurat jest ciepło, to idę na pobliski targ, gdzie urzęduje jeden z moich znajomych dostawców.
– Dzień dobry szefuńciu – Wita mnie z szerokim uśmiechem.
– Cześć, potrzebuję niezarejestrowany komputer, dużo korów, RAM, porządny procesor. I nie wciskaj mi Intela.
– Wie robi szefuńciu. Zamówię co trzeba, pójdziesz i odbierzesz pod tym adresem – Tu wypisuje mi kartkę – A papiery wypełnimy na słupa.
– Wiedziałem, że jesteś najlepszy.
– Taak. Nazwisko. Imię. Religia. – Wpisuje w ogromny formularz i podaje mi kartę chipową – Przyjdź pojutrze pod ten adres i powiedz, że jesteś ode mnie.
***
– Dobrze. Jak chcecie to upłynnić?
– Panie premierze,
– Już nie premierze – Mężczyzna uśmiechnął się gorzko.
– Dla nas będzie pan zawsze premierem.
– Dziękuję Mieciu. I co teraz zrobisz?
– Wie pan, te gnidy chcą wymienić wszystkich od dołu do góry.
– Wiesz, jak to jest.
– Każda wymówka jest dobra.
– Dokładnie.
– Mogą na nas psy wieszać, ale cała ta operacja to jeden wielki sukces.
– Święte słowa Mieciu.
– Pan zawsze był uczciwy i ja tam nie wierzę, że pan miał korzyści.
– Dziękuję – Uśmiechnął się były premier, który mógł teraz ze spokojem wyjechać i żyć jak król do końca życia nieruszany przez nowe władze na mocy tajnego porozumienia.
***
– Musi pan jeszcze podpisać ten formularz.
– A co to takiego?
– Zrzeczenie się naszej odpowiedzialności, gdyby dane dostały się w ręce odpowiednich służb. Zaznaczyłem już Stany i Rosję.
Patrzę się niepewnie i nie wiem, czy sprzedawca kpi czy nie.
– Ja tego nie zrobię, żartuje sobie szanowny pan ze mnie.
Sprzedawca wzrusza ramionami.
– Nowe przepisy, Stany są zaznaczone z uwagi na procesor, a Rosja z uwagi na Kasperskiego, którego szanowny pan również kupił.
– Ja tego nie podpiszę, to skandal.
– Możemy zaproponować szanownemu panu audyt za jedyne trzydzieści złotych.
– To wyciąganie pieniędzy.
– Powiem tak, gdyby sobie szanowny pan sam zbudował procesor i sprawdził każdy tranzystor i prześledził każdą linijkę mikrokodu, wtedy można by mieć pewność. A tak…
– Myślałem, że po resecie nie ma podobnych spraw.
Sprzedawca znowu wzrusza ramionami
– To nie ja ustalam reguły tej gry.
Podpisuję co należy używając oczywiście nowej karty, a potem zabieram wielką reklamówkę z miniaturowym pecetem, który ma tylko trzydzieści dwa rdzenie. Jestem sprytny i wiem, że nie powinienem mieć mocnego sprzętu, bo zbyt wielkie zużycie energii to sygnał dla włamywaczy, że trzeba się mną bliżej zainteresować. Cieszę się, zaś mojego humoru nie psuje nawet to, że w sklepie nie ma mojej ulubionej Pepsi.
– Podobno mają jakieś problemy ze wznowieniem produkcji. – mówi do mnie sprzedawca.
– Ale z tą syntetyczną to nie mieli.
Mężczyzna wzrusza ramionami a ja zabieram zakupy i wychodzę.
„Umówili się, czy jak?” – myślę sobie i przechodzę do porządku dziennego.
***
– Jak ceny?
– Bardzo dobrze panie premierze, powoli rosną i nikt nie protestuje.
Młody yuppie uśmiechnął się wiedząc że przez najbliższe kilka lat ludzie zmęczeni poprzednią ekipą nie powinni zadawać niewygodnych pytań i będą traktować nowych fachowców jak znawców chociaż ci nie wykonali przecież całej brudnej roboty.
– Numer z żabą zawsze działa – mruknął premier myśląc z którą koleżanką spędzi miło wieczór.
– Nie rozumiem.
– Nieważne. Możecie iść. Dziękuję.
– Tak jest!
***
Mój komputer zawiesza się.
„Zdarza się” – myślę i resetuję złom, ten jednak uparcie nie chce podłączyć jednego z dysków.
Wpisuję i wpisuję cholerne hasło, ale jest nieprawidłowe.
„Gdzieś tu powinienem mieć kopię certyfikatu”
Plik jest, ale moje próby dalej nie dają pozytywnego rezultatu. Oblewa mnie zimny pot. Biorę pod lupę kolejną kopię i kolejną, i kolejną. Każda jest inna, a ja jestem pewien ze przecież je sprawdzałem jeszcze dwa dni przed resetem. Jest mi nie do śmiechu, bo najwyraźniej właśnie straciłem klucze do kilku portfeli.
„Ale jak to możliwe? Przecież pliki były u mnie i offline. Chyba że… nie to niemożliwe…”
Ubieram się i idę do znajomego.
– Co jest? Coś trzeba dokupić? – Uśmiecha się do mnie, ale po chwili mina mu rzednie, gdy rzucam komputer na stoisko. – Ten sprzęt jest trefny.
– Dostawcy byli zawsze w porządku. – Jego mowa ciała wskazuje, że jest przekonany do tego co mówi a ja w sumie nie mam powodów, żeby mu nie wierzyć.
– Dobra, sprawdźmy to wspólnie.
– Patrzyłeś na trojany? – Pyta się podejrzliwie.
– Tak.
– Keyloggery?
– Tak, UEFI też resetowałem.
– Dobra, dam to swojemu specowi i zobaczymy co powie.
***
– Ktoś cię nie lubi. Michaelangelo. I to podpisany „mogłeś mnie nie zastawiać”. – Mówi mój znajomy, gdy przychodzę do niego tydzień później.
Oblewa mnie zimny pot, po raz kolejny w tym tygodniu, a to dobrze nie wróży.
– Wiesz kto? – dopytuje się.
– Domyślam się. Co ten twój spec powiedział? Że jak to zrobiła?
– Czyli kobieta. – Wzdycha. – No dobrze. Mała podpowiedz za darmo. Binarka sflashowała chipset i tyle.
– Co to robi?
– Koleś chce kasę za analizę, potwierdził tylko że to coś uszkadzało pliki na dyskach.
– Czyli bubu?
– Na to wygląda. – Wzdycha.
– Czy możemy to wyplenić?
– Jak najbardziej.
***
W domu dzwonię do swojego śledczego, który w poprzedniej firmie załatwiał dla mnie różne rzeczy. Wyłuszczam mu sprawę i pytam się wprost:
– Czy możesz wyśledzić Malwinę?
– Czy wzięła coś jeszcze? Głębsza zemsta czy chodzi tylko o kasę? – dopytuje się. – Czy chcesz się do niej później odezwać?
– Nie wiem, rozważę to.
***
– Malwina zniknęła. Z tego co wiem zalazła kilku ludziom za skórę. Szpiegostwo przemysłowe. Szukałem jej wszędzie i albo tak dobrze zaszyła albo ktoś ją zakopał metr pod ziemią.
– Czyli mogiła, kaplica i nie da się nic zrobić?
– Tak.
– Dzięki.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
***
Patrzę na starszego pana i zastanawiam się po co tu w ogóle przyszedłem.
– Możemy zacząć? – pytam się grzecznie.
– Pośpiech, pośpiech, pośpiech. Do niczego nie prowadzi, od pośpiechu jeszcze nikt się nie zesrał, najważniejsze to się relaksować i cieszyć upływającym czasem – odpowiada popijając Rooibosa z filiżanki, którą trzyma oburącz.
– To na pewno ten człowiek? – pytam się ostentacyjnie swojego znajomego sprzedawcy, bo widzę, że staruszek żyje chyba w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości.
Denerwuję się, tymczasem on ma niezły ubaw i spokojnie dopija swoją herbatę, potem wstaje, obraca się bokiem, zakłada jedną rękę do tyłu, drugą wyciąga do nas i pokazuje na nas zgiętymi palcami.
„Zupełnie jak Neo w Matrixie przed walką”. – Notuję w myślach widząc słynną pozę wojownika.
Idziemy za nom za jego dom, potem stajemy przed jakimś drzewem, do którego zbliża dłoń i coś tam mówi.
„No po prostu czubek” – myślę, ale po chwili widzę, że obok otwiera się wejście do jakiejś ziemianki.
– Zapraszam – Staruszek nagle przestaje się garbić, a jego głos nabiera siły.
Wchodzimy.
Ziemianka okazuje się całkiem niezłym bunkrem, w której widzę masę sprzętu. Coś mi tam nie pasuje, ale nie przejmuję się tym zbytnio, ważne, żeby facet zrobił co należy.
– To co się stało? Aaaa, klucz do portfeli – mężczyzna powoli składa na stole laptopa, modem, klawiaturę i podłącza pod USB jakieś urządzenia, o których nie mam pojęcia.
Zaczyna stukać w klawisze, a ja siedzę jak na szpilkach, bo dalej mi coś nie pasuje.
„Wiem” – strzelam się w czoło.
Wszystko, ale to absolutnie wszystko, jest tu sprzed jakichś pięciu lat. Poznaję starego MacBooka ze śmiesznym szklanym ekranem, są Samsungi z dziurką w rogu, a nawet telefony Huawei sprzed rebrandu. Zupełnie jakby ktoś poszedł wtedy do sklepu i kupił to co jest najdroższe i najlepsze. Rzeczy te lśnią czystością i nowością, ale mnie, starego wyjadacza, nie da się nabrać.
– Fajny ten sprzęt, co nie? – Szepcze do mnie sprzedawca, a ja zgodnie z prawdą kiwam przecząco głową.
Zasmuca go to trochę, ale po chwili dodaje. – Nie znajdziesz lepszego speca, sprzęt zresztą nieważny, ważne, żeby koleś zrobił co należy.
Przytakuję i muszę mieć chyba idiotyczną minę, gdy po jakiejś półgodzinie starszy pan podaje mi pendrive mówiąc. – Proszę. Nie myślałeś chyba, że ten reset jest dla wszystkich? Jak myślisz, dlaczego wielu ludzi nagle ma wiele kapitału na start?
– Z kradzieży? – Patrzę z niedowierzaniem.
– Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. A powiedz mi co tam wykasowali i czym się chwalili?
– No „Doktora Who” i ostatni "Kogel mogel".
– Jeszcze wspomnisz moje słowa jak za jakieś pół roku wróci na VOD.
– No ale jak to?
– Żeby zniknął to trzeba byłoby to wykasować na całym świecie. Ten cały reset to tylko doskonała wymówka do walki z tym tak zwanym piractwem.
– Ale przecież ludzie będą pamiętać…
– Naprawdę synku w to wierzysz? A wiesz, że najwięcej wykasowano porno? I dlaczego?
– To źle?
– Spadały zyski z reklam, więc firmy podpłaciły, żeby zrobić reset i moc puszczać w świat nowe produkcje.
– Chyba stare?
– Nie synku, wspomnisz moje słowa, że będzie masa uprowadzeń i nowej prostytucji. Nie opłacało się kupować dysków, robić backupów i tak dalej. Stare nagrania były stare. Nikt nie będzie chciał oglądać Teresy Orlowski w pokoju z telewizorem z dużą dupą. Jest popyt, będzie deprawacja.
– Głupoty pan gada. – mówię do niego.
– Wiesz synku. Kiedyś mówili, że telewizja ogłupia. Była bezpłatna i ludzie oglądali to co im się serwuje, ale tak naprawdę nikt nie mógł tego kontrolować. Potem wprowadzono płatną telewizję, ale nie była zbyt popularna. Pojawiły się Smart TV, ale ludzie też ich nie chcieli. Mówią, że trzech razy sztuka. W końcu stworzono VOD i teraz nie dość, że wszyscy płacą to jeszcze w każdym kraju wylicza im się co mogą oglądać i sprawdza po imieniu i nazwisku kto co obejrzał z dokładnością do sekundy. Ludzie są durni i można ich wrobić w każde gówno.
Nie wiem co mam odpowiedzieć, ale koleś mnie zaczyna irytować i dlatego pytam się cichym głosem:
– Zapłata jak się umawialiśmy?
– Oczywiście. I wspomnisz mój kolego, że będą jeszcze wycieki z kamerek z tych wszystkich telefonów i tabletów, które pokażą kto był grzeczny podczas oglądania VOD.
Podaję sztabkę platyny i wychodzę patrząc się głupio na sprzedawcę mojego nieszczęsnego komputera, który mówi od niechcenia:
– Dobry jest, dobry, ale niedoceniony. Jak wielu geniuszy. Czy wiesz, że kiedyś bez problemu pisał optymalizacje kodu, które przyspieszały znane aplikacje dwadzieścia razy?
– On jest sławny?
– No nie do końca, nie opłacało mu się to.
– A dlaczego?
– Wyobraź sobie, że masz zespół, w zespole ludzie harują przez cały rok i mają mizerne rezultaty, a tu przychodzi taki koleś i zmienia coś od niechcenia i kod zaczyna fruwać. I co byś zrobił w takiej sytuacji?
– No docenił.
– No to chyba nie pracowałeś w dużej znanej firmie. Takich ludzi usuwa się i ośmiesza. Zawyżają normę i reszta zespołu ma problemy na kwartalnych review. Tak więc, ten tego, dla dobra zespołu…
Patrzę się baranim wzrokiem, a on dodaje. – Polityka.
– Aaaa.
– Swoją drogą takie duże firmy często ich potem zatrudniają, żeby mówili korporacyjnym gwiazdkom co mają robić.
– Oooo
– Nie myślałeś, chyba że piękne laski z prezentacji firmowych wszystko wymyślają same?
– Myślisz…?
– Ja nie myślę, ja to wiem. – Uśmiecha się do mnie. – My rządzimy światem a nami kobiety… chaos rządzi światem…
– Że jak?
– „To tylko preludium – tam, gdzie pali się książki, w końcu pali się też ludzi”. – Dalej się uśmiecha, ale już tak jakoś smutno…