
XVIII wiek. Rzeczpospolita
XVIII wiek. Rzeczpospolita
– Co to ma być? – zapytałem.
– Robok – odpowiedział chłop.
W otwartej dłoni trzymał pospolitego żuka. Jedyną osobliwością żyjątka było to, że odnóża miał tylko po jednej stronie ciałka. Najwidoczniej ten głupi cham wyrwał owadowi połowę nóg. Zwykły oszust.
– To mnie nie interesuje.
Wieśniak coś tam bełkotał po nosem, zachwalał swoje rzekome znalezisko niczym przekupka na targu, ale sołtys kazał mu iść precz, kopnął poniżej pleców i wyzwał od najgorszych.
– Macie tu jeszcze coś dziwacznego, niezwykłego, jedynego w swoim rodzaju? – tłumaczyłem jak najgłupszemu żakowi.
Podrapał się po łbie, wykrzywił gębę i oznajmił:
– Jest jeszcze spasiona baba, zupełnie jak trzyletnia świnia.
– Gdzie ona jest?
– Na pewno siedzi pod chałupą i grzeje się w słońcu. Zaprowadzę was, to niedaleko.
– Chodźmy – zdecydowałem.
Nie liczyłem, że tym razem zobaczę coś interesującego, ale skoro zmarnowałem pół dnia na oglądanie a to płaskiej żaby, którą ktoś ledwie dwie zdrowaśki temu rozdeptał, a to gniazda jaskółczego, co prawda wyjątkowo dużego, ale przecież nie takie te przemyślne ptaki potrafią budować, a to krowy, co nigdy nie chorowała, a to giczołów starca, który miały, według zapewnień całego stada miejscowych, być tak zrogowaciałe, że przypominały końskie kopyta, co okazała się, oczywiście, kompletną bzdurą, wyrostka, który jakoby od urodzenia nie miał, ani jednego zęba, osobnika, który kręcił się w koło i utrzymywał, że nie może nawet na chwilę przestać, czy żuka bez połowy nóg, to mogłem poświecić kwadrans na obejrzenie grubego babsztyla. I tak już buty miałem całe w błocie, koszula lepiła mi się do pleców, a komary zdążyły pokąsać chyba w stu miejscach.
– To ta baba. Tłusta jak świnia – powiedział sołtys, gdy znaleźliśmy się na miejscu.
Istotnie na ławie siedziała porządnie spasiona kobieta. Coś tam chrumkała pod nochalem, ale mój przewodnik kazał jej się zamknąć. Przyznaję była gruba, ale nie tak bardzo jak pani Potocka. Dlatego powiedziałam:
– Widziałem bardziej tęgie.
– Ale sami panie zobaczcie, wygląda jak maciora! – Chłop zdziwił się, że nie doceniłem tuszy mieszkanki wsi Wody.
– Grubsze bywają – zapewniłem. – Macie tu jeszcze jakieś dziwadło?
– Tutaj to już chyba nie. – Zmartwił się, a wąsiska opadły mu jak u suma.
No tak, znalezienie eksponatów do gabinetu osobliwości pana Potockiego nie było łatwe, przynajmniej tu, na zasranym Polesiu. Ale nie miałem wyjścia, pan wojewoda polecił właśnie tu szukać kuriozów. Nie wiem, kto temu staremu durniowi nagadał głupot, że im bliżej bagien, tym łatwiej można znaleźć starożytne wazy, ludzi o dwóch głowach, szkielety wielorybów, starców pamiętających bunt Nalewajki czy ptaki o czterech skrzydłach. Naprawdę na tym zadupiu nie było nic ciekawego. Od rana mieszkańcy Wody znosili mi jakieś duperele, za przywiezienie których do Tulczyna, mój pryncypał pewnie nie tylko zwolniłby mnie ze służby, ale i nie zwrócił wydatków, które poniosłem na tą ekspedycję.
– Może chociaż kurczak o czterech nogach, cielak o dwóch łbach, albo jakiś bardzo stary przedmiot z ozdobami, jakimiś takimi tajemniczymi – podpowiadałem.
– Była taka kura, cztery nogi miała, ale zdechła w tamtym roku.
– Szkoda.
– Niewielka, jajek nie nosiła. Darmozjad taki.
Sołtys najwyraźniej mnie nie rozumiał. Ale machnąłem na to ręką.
– A w sąsiednich osadach? – zapytałem.
– To, już prędzej. – Ożywił się. – W Starych Błotach jest chłop, ma na imię Wasyl. Ma zęby jak u krowy.
– Słabe. Żre to samo co bydło to i zęby bydlęce mu się zrobiły. Co w tym dziwnego? – Wzruszyłem ramionami.
– Jest też taki, co nie widzi, a chodzi wszędzie bez kostura, jakby widział.
– Ślepych jest pełno.
– No to jest taki mały ludek. – Przystawił dłoń gdzieś tak do pępka. – Iwanko na niego wołają, chociaż na chrzcie mu Jędrek dali. Zwinny jak pies.
Nie wiem, co w tym wypadku miało być, według mojego rozmówcy, niezwykłego, to, że inaczej się nazywał, a inaczej na niego mówili, czy to, że był zwinny. Ale nie dociekałem.
– Pan Potocki ma trzech karłów na dworze, więcej mu nie potrzeba – oznajmiłem.
– No to już nie wiem. – Sołtys zafrasował się. – To może tych dwóch, co siedzi na Uroczysku Wilka? Tacy w białych szatach, dziwnie mówią, ale da się zrozumieć. Mieszkają w chałupie na kołach, takim wozie – tłumaczył. – Nosimy im gorzałkę. Płacą byle czym.
– Mówisz o pustelnikach? – zapytałem.
– Gdzieżby! – Oburzył się. – Samotnicy u nas też są, mają brody do pasa i żyją zielskiem. Ale ci, to inni, dziwacy jacyś. Zaraz wam pokażę, co od nich dostałem za garniec siwuchy.
– Tylko, żeby mi to długo nie trwało – ostrzegłem.
Sołtys podreptał do swojej chałupy, a że jedną nogę miał krótszą, spodziewałem się, że prędko nie wróci. Trzeba było pomyśleć o kolacji, noclegu i jakimś miłym dziewczęciu, które za talara uprzyjemniłoby mi noc.
– I gówno znaleźliśmy – powiedziałem do pana Budzyńskiego, którego wynająłem wraz z pachołkami na czas mojej ekspedycji na Polesie. Miał zapewniać bezpieczeństwo i wszelką pomoc. Według zawartej umowy, należność miałem uiścić po tym, jak pan Potocki wypłaci mi pieniądze za służbę, zorganizowanie wyprawy i dostarczone znaleziska. Jednak o znalezienie czegoś niezwykłego było trudno i mój zaciężny z coraz mniejszym entuzjazmem podchodził do służby. Nie była to dla mnie komfortowa sytuacja, cała brać szlachecka w województwie wiedziała, że dla tego rębajły ubić człowieka znaczyło tyle, co splunąć, dlatego też obdarzałem go znaczną estymą.
– Panie Kajetanie, a czego się pan spodziewał? – Spojrzał na mnie lekceważąco. – Złotego cielca, siedmiu śpiących rycerzy, zaginionej roty Jaremy, buławy Chmiela?
– No nie, ale kurczak o czterech nogach mógłbym się przytrafić – odparłem.
– Słyszał pan, zdechł w tamtym roku. Spóźnił się pan.
– To co robić? – Rozłożyłem bezradnie ręce.
– Proste, karmić i poić tą babę, aż będzie przypominała beczkę, a później uwędzić.
– Nawet jak będzie przypominała bekę, to i tak nie będzie wystarczająco gruba. Przecież wie pan, jak potrafią wyglądać żony karmazynów.
– Jak wrócił pan z niczym, to tego pan Potocki nie pochwali – ostrzegł. – Dobrze radzę, utuczmy i uwędźmy tą babę.
– Zastanowię się nad tym – odparłem, ale oczywiści nie zamierzałem upaść i zatruć dymem kobieciny.
– Dobrze radzę, niech pan bierze cokolwiek i wracajmy. Pleśń nas pokryje w tej przeklętej wilgoci.
– Będę pamiętam o pana radach – zapewniłem.
– O, idzie sołtys. – Pan Budzyński wskazał kciukiem na chłopa. – Coś tam niesie.
Istotnie, w naszą stronę dreptał kuternoga. W ręku trzymał niewielki przedmiot. Obawiałem się, że spotka mnie kolejny zawód.
– Takie coś – wydyszał chłopina i podał mi niewielki zegarek! Przyznam, że byłem zaskoczony.
Przyjrzałem się czasomierzowi. Mój wzrok przykuła czerwona gwiazda i inskrypcja CCCP wypisana majuskułą. Na gwieździe znajdował się skrzyżowany sierp i młotek. Żaden ród szlachecki w Rzeczypospolitej nie nosił takiego herbu. U dołu cyferblatu wypatrzyłem jedynie maleńki litery Made in USSR i jeszcze jakieś słowo wykaligrafowane cyrylicą. Ale nie tylko to mnie zdziwiło. Zegarek był prymitywny, nie miał zdobień, nie wypisano na nim ani słowa po łacinie, nie mówiąc już o starożytnej sentencji. Na pewno nie nosiłby takiego nawet najbiedniejszy szarak. Wyglądał, jakby jakiś mistrz wykonał go dla chamów. Cyrylica wskazywała, że miał coś wspólnego z państwem moskiewskim. Wskazówka nie poruszała się, albo był zepsuty, albo nowemu posiadaczowi nie przyszło do głowy, że zegarek należy nakręcać.
– Przypomnij sołtysie, gdzie ci ludzie mieszkają – poleciłem.
– Na Uroczysku Wilka.
– Jutro nas tam zaprowadzisz.
c.d.n.
Utrillo, skoro to tylko część pierwsza, a nie skończone opowiadanie, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fajne, czytałbym dalej ;)
Utrillo, czemu dałeś tylko kawałek tekstu? Nie jest bez wad, ale czyta się nieźle, dobrze oddajesz realia, co jest samo w sobie plusem, ale dlaczego nie zamieściłeś całego opowiadania?
http://altronapoleone.home.blog
Eeeee… to już koniec? Całkiem przyjemnie się czytało, szkoda, że tylko fragment.
ninedin.home.blog
żyjątka było to, że odnóża miał
Żyjątko miało.
nie miał, ani jednego zęba
Bez przecinka – to jedna całość.
Przyznaję była gruba
Przyznaję, była gruba.
nie tak bardzo jak pani Potocka
Nie tak bardzo, jak pani Potocka.
bardziej tęgie
Możesz napisać: tęższe.
sami panie zobaczcie
Sami, panie, zobaczcie.
Chłop zdziwił się, że nie doceniłem tuszy mieszkanki wsi Wody.
Mogłeś wcześniej przemycić nazwę wsi, bo tutaj to jednak kłuje w oczy.
tą ekspedycję
Tę.
Żre to samo co bydło to
Żre to samo, co bydło, to.
No to jest
No, to jest.
inaczej się nazywał, a inaczej na niego mówili, czy to, że był zwinny
Tu raczej w czasie teraźniejszym (c.t.).
No to już nie wiem
No, to już nie wiem.
znalezienie czegoś niezwykłego było trudno
Przegadane: o niezwykłości było trudno.
obdarzałem go znaczną estymą
Nagle sobie przypominasz, że chciałeś stylizować… bo dotychczas, gdybyś tego nie napisał w przedmowie, nie wiedziałabym, że mowa o osiemnastym wieku ("komfortowa sytuacja" też nim nie pachnie, wcale a wcale). Ale "estymą" raczej darzyłem – obdarzanie nie brzmi dobrze.
kurczak o czterech nogach mógłbym
Kurczak mógłby.
tą babę,
Tę babę (później powtarzasz ten sam błąd).
Jak wrócił pan z niczym
Jak pan wróci z niczym (albo, w stylizacji: Jak pan wrócisz z niczym).
oczywiści
Literówka.
nie zamierzałem upaść i zatruć dymem kobieciny
Wiem, że chodzi o upadek moralny, ale jednak lepiej byłoby to zaznaczyć.
Będę pamiętam
Literówka.
podał mi niewielki zegarek!
Hmm. Wikipedia powiada, że w wieku osiemnastym zegarki naręczne były znane, ale należały do stroju kobiecego. Poza tym zaczęto już wtedy produkować w fabrykach części, jeśli nie całe zegarki. Samo słowo "zegarek" jest wiec niejasne w tym kontekście – mężczyzna z tamtych czasów myślałby o damskim zegarku jako o biżuterii, czymś, czego "chamy" na pewno by nie obstalowały. Zresztą to, co opisujesz, przypomina bardziej order Lenina, niż Pobedę. Nie wiem, z jakich źródeł korzystałeś, ale najbardziej podobny, jaki znalazłam, jest ten, albo może ten.
Zegarek był prymitywny
Jakoś mi to trąci oksymoronem.
nie poruszała się, albo był zepsuty
Zamiast przecinka dałabym dwukropek, żeby to rozdzielić wyraźniej.
Przypomnij sołtysie
Przypomnij, sołtysie.
No, i kosmonauci wylądowali w przeszłości. Fajnie. I co z tego wynika? To znaczy, wynikłoby dużo, ale co konkretnie masz na myśli? To dopiero strzępek opowiadania, niewiele tu można oceniać, poza tym, że ja akurat nie poczułam się przeniesiona na zapadłe Polesie w czasach przedrozbiorowych, a bohater nie zrobił na mnie wrażenia kogoś, kto myśli inaczej, niż pierwszy lepszy gość podłapany na Grunwaldzkiej. Stylizacja chociażby pojawia się w jednym punkcie, i tylko w jednym. Hmm. Zobaczymy, co będzie dalej.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnino, ja założyłam, że to taki zegarek kieszonkowy, typowy w tamtych czasach… Głupio założyłam, zważywszy, co to naprawdę. Ergo rzeczywiście powinno być, że zegarek wydał się łowcy kuriozów dziwaczny również z powodu kształtu.
http://altronapoleone.home.blog
Jak widać, każdemu zdarza się coś przeoczyć.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Zaciekawiło, ale trochę mało tego. :(
…a to giczołów starca, który miały, według zapewnień całego stada miejscowych, być tak zrogowaciałe… –> Literówka.
…to mogłem poświecić kwadrans… –> Literówka.
…nie zamierzałem upaść i zatruć dymem kobieciny. –> Zakładam, że bohater nie mówi o sobie, nadmieniając, że nie zamierzał poniżyć się do trucia niewiasty, a tylko wyjaśnia, że nie miał zamiaru upaść jeszcze bardziej i zatruć dymem już nieźle upasionej kobieciny.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
A gdzie dalszy ciąg? Mnie się podobało :)
Przynoszę radość :)
hm… z tym zegarkiem, to chyba nie tak źle. Przynajmniej jeśli i sięgnąć do Encyklopedii staropolskiej Glogera i dzieła Kitowicza. Ale dziękuję za wszystkie uwagi :)