- Opowiadanie: BasementKey - Puste obietnice

Puste obietnice

Wariacja na temat motywu “uważaj czego sobie życzysz”. Co by było, gdyby wypowiedziane w gniewie słowa się spełniały? No i gdzieś w tle Mickiewicz, który być może właśnie się w grobie przewraca ;)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Puste obietnice

1.

 

 Butelka toczyła się po blacie, a ja zastanawiałem się dlaczego akurat dziś piłem z okrągłej flaszki. Butelka o przekroju trójkąta lub kwadratu nie mogłaby się toczyć, a w konsekwencji rozbić, spadając ze stołu. Hanna podniosła na mnie wzrok, jakby coś w niej również pękło:

 – Miałeś już nie pić.

Cholerna, okrągła, zdradziecka butelka.

 – Obiecałeś… Koniec z piciem, mówiłeś. Za rok pojedziemy do ciepłych krajów na wakacje. To było pięć lat temu.

 Brutalna logika suchych faktów: cel, czas, kryteria akceptacji. Przejechała ręką po moich papierach, po stole z którego przed chwilą spadła flaszka z tanią whiskey. Wzięła do ręki kilka kartek.  

 – Puste, jak twoje obietnice. Pracujesz niby cały czas, piszesz… Ale nic z tego nie wychodzi.

 Wyrzuciła zebrane kartki, które dołączyły do małej sterty pod stołem.

 – Obiecujesz, obiecujesz za to cały czas. Że się zmienisz, że zarobisz pieniądze, że wyjedziemy. Nonsens!

Wykrzyknęła ostatnie słowo i przeciągnęła jeszcze raz ręką po blacie stołu. Ruch był tym razem bardziej energiczny. Patrzyłem jak pozostałe kartki spadały na ziemię i pomyślałem, że wyglądają jak wielkie, ciężkie płatki śniegu. Wyobraziłem sobie, że kiedy dotkną podłogi, zmienią się w odpowiednie słowa, które pozbieram i wypowiem. I znowu będzie dobrze, będzie jak zawsze. Hanna złapała mnie delikatnie za podbródek, mój wzrok został odciągnięty od podłogi, patrzyłem teraz prosto w jej chłodne, niebieskie oczy.

 – To koniec, Krzysiu.

Odwróciła głowę i wskazała palcem drzwi mieszkania.

 – Wyjdę przez te drzwi i nigdy więcej mnie nie zobaczysz, obiecuję.

I wyszła.

 

2.

 

 Kobieta w chuście przesuwała się coraz bliżej mnie, a ja udawałem, że nie widzę, jak patrzy na mnie ukradkiem. Butelka wódki stała tuż obok mojej ławki, sięgnąłem po przezroczysty płyn i pociągnąłem łyk. Chyba ręce mi drżały, bo większość alkoholu wylałem na ziemię. Targały mną emocje tak, że nie mogłem się nawet porządnie upić. Kobieta w chuście, nie wiadomo kiedy, znalazła się tuż przy mnie.

 – Cyganka prawdę powie, powróżyć, powróżyć…

 Zignorowałem ją i spojrzałem na jeziorko na środku parku, przy którym stała drobna staruszka w zielonym, spłowiałym płaszczu. Stała i karmiła kaczki. Obok mnie na drugiej ławce siedział młody chłopak z wielkim plecakiem, odpowiednim raczej w góry niż do miasta.

 – Dziewczyna zostawiła, ja widzę w kartach – mamrotała Cyganka wyciągając zgraną talię kart ze zmechaconej torby. – Widzę, że zostawiła, ale wróci, wróci na pewno. Wy będziecie mieć dużo dzieci, ja widzę w kartach.

 Szukałem w kieszeni, czy nie została mi jakaś reszta od wódki, nic jednak nie znalazłem. Za to chłopak obok mnie już wyciągał do kobiety w chuście rękę z drobnymi. Tak, jakby to do niego właśnie zwracała się Cyganka i kto wie, może tak właśnie było. Ulice wybrukowane są połamanymi sercami – pomyślałem melancholijnie.

 Wstałem i poszedłem w kierunku jeziorka, zabierając butelkę i ocierając łzę, która pojawiła się w kąciku oka. Karmiąca kaczki staruszka zagadnęła mnie:

 – Nie zwracaj uwagi na to gadanie, dziewczyna wróci albo nie, a czas goi rany.

 – Raczej nie wróci – powiedziałem i pociągnąłem kolejny łyk wódki oblewając się alkoholem. – A ja nie mogę jej przeprosić i obiecać, że wszystko będzie dobrze.

 Staruszka rzuciła resztę chleba kaczkom i obróciła się do mnie.

 – Oczywiście, że możesz. Może ona nie usłyszy, może nie zrozumie, ale będzie ci z tym lepiej, wyrzucisz to z siebie. Jeśli niczego nie zrobisz, będziesz potem żałował.

 Nie wiem, po co w ogóle się odzywałem. Czego szukałem – zrozumienia, rady? Poczułem, jak bardzo nie na miejscu są wszelkie słowa, rzuciłem butelkę w krzaki, w geście bezradności i zdenerwowania.

 – Tak się nie stanie, ja… nie mogę jej zobaczyć, jest coś, jakaś siła, która mnie powstrzymuje. Gdybym tylko mógł jej powiedzieć, gdybym mógł ją przeprosić…

 Zaczynałem się jąkać, poczułem też, że chwieję się na nogach. Alkohol i silne wzburzenie zrobiły swoje, krew pulsowała mi w skroniach. Staruszka chwyciła mnie pod ramię i posadziła ponownie na pustej ławce.

 – Spokojnie młodzieńcze, opowiedz mi wszystko, na pewno znajdzie się jakaś rada.

Pokiwałem głową, powoli dochodząc do siebie. Mogę opowiedzieć, czemu nie? Przecież nikomu tym już nie zaszkodzę.

 

3.

 

 Kilka dni temu, wychodząc z kawalerki Hanna obiecała, że już więcej się nie zobaczymy. I stało się tak jakby rzuciła jakiś czar, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Tamtego dnia byłem pijany, nie miałem sił, żeby biec za nią, nie pamiętam nawet, co robiłem później tego wieczora. Z samego rana jednak udałem się wprost do jej domu ze stanowczym zamiarem naprawienia naszych relacji.

 Mieszkała w niewielkim budynku, w którym kiedyś była szkoła. Razem z nią mieszkali rodzice i dwóch braci, w jednym domu, choć każdy miał swoje, osobne mieszkanie.

 Kiedy znalazłem się przed odpowiednimi drzwiami, zadzwoniłem. Żadnej reakcji. Zapukałem, najpierw cicho, potem trochę głośniej. Nic. Dobijałem się więc dalej, coraz głośniej, aż z mieszkania naprzeciwko doleciał mnie okrzyk kobiety:

 – Co to za potępieńcze hałasy?

 Nie chciałem wyjść przed rodziną Hani na jakiegoś szaleńca, który bez opamiętania łupie we drzwi. Zbiegłem szybko po schodach, starając się nie narobić jeszcze więcej hałasu. Stanąłem w bramie naprzeciw domu mojej dziewczyny i czekałem.

 Budynek miał tylko jedne drzwi wejściowe, nie było zatem innej możliwości dostania się do niego, jak tylko obok mojego posterunku. Godziny mijały jednak, a Hania się nie pojawiła. Zbierałem się już do odejścia, kiedy zauważyłem, że w oknie jej mieszkania pali się światło. Przeszedłem na drugą stronę ulicy, spojrzałem jeszcze raz w górę, na moich oczach światło zgasło. Sprawdziłem godzinę: dwudziesta trzecia. Późno na odwiedziny, szczególnie w kontekście mojego wcześniejszego dobijania się do drzwi. Westchnąwszy, wróciłem do swojego mieszkania i położyłem się spać.

 Następnego dnia rano czekałem przed domem Hanny, żeby spotkać ją, gdy będzie wychodziła do pracy. Przez kilka godzin mojego oczekiwania nie pojawiła się jednak w drzwiach. Wszedłem do budynku, mając nadzieję, że może poszczęściło mi się i nie będę musiał zagadywać jej na ulicy, może została dziś w domu. Dobijałem się do drzwi jeszcze głośniej niż poprzednio, ale nikt mi nie otworzył. Zastanawiałem się przez chwilę czy nie zapukać do innych mieszkań na piętrze, ale po namyśle porzuciłem ten pomysł. Hanna musiała być w pracy, niewiadomym sposobem znów mijając mnie niepostrzeżenie. Oczywiście widziałem, gdzie moja dziewczyna pracuje, postanowiłem zatem tam się udać.

 Dotarłem na miejsce i czekałem przed wejściem na klatkę schodową, przy którym zwykle zbierali się palacze. Po kilku minutach, jeden z pracowników otworzył drzwi, a mi udało się niepostrzeżenie wślizgnąć do środka. Ludzie nie zwracali na mnie uwagi zamknięci w boksach. Pochyleni nad ekranami monitorów, z twarzami opromienionymi niezdrowym blaskiem, wyglądali jak bladzi męczennicy korporacji.

 Wiedziałem, że Hanna ma biurko naprzeciwko kserokopiarki, przy oknie wychodzącym na pobliski hotel. Miejsce było jednak puste. Co tu zrobić? Na pewno nie mogłem stać zbyt długo w miejscu, bo zaraz jakiś kierownik zmiany się mną zainteresuje. Podszedłem do kserokopiarki, wyciągnąłem z niej pustą kartkę, na której napisałem czarnym mazakiem “awaria”. Kartkę umieściłem na plastikowej pokrywie urządzenia, a następnie pochyliłem się nad dozownikiem papieru i naśladując cierpiętnicze miny ludzi z boksów, udawałem, że próbuję rozwiązać problem z kopiarką. Spędziłem tak kilkanaście minut, ale Hania się nie pojawiła. Za to utworzyła się kolejka ludzi, chcących coś skserować. Uśmiechnąłem się przepraszająco (na szczęście nikt nie zwracał na mnie uwagi) i w końcu zabrałem kartkę i ruszyłem ponownie pomiędzy biurka.

Pokręciłem się jeszcze chwilę po piętrze, zajrzałem do kuchni, zajrzałem do salek konferencyjnych, bardzo długo wiązałem sznurówki przy damskiej toalecie. Nie spotkałem jednak mojej dziewczyny. Opuściłem budynek używając ponownie schodów, nikt mnie o nic nie zapytał, nikt nie robił mi problemów. Mój główny problem pozostał jednak nierozwiązany.

 Oczywiście można powiedzieć, że miałem po prostu pecha, że mijałem się po prostu z Hanią, byłem w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Tak i ja myślałem, choć zaczynałem też czuć coraz większy niepokój. Poszedłem w końcu na moje dawne miejsce, w bramie pod jej domem. Upewniwszy się wcześniej, że Hani nie ma w domu, czekałem do wieczora, znów jej jednak nie spotkałem. Choć wydawało się to niemożliwe, po jakimś czasie w oknie jej mieszkania zapaliło się światło, podobnie jak dzień wcześniej. Tego już było za wiele. Skierowałem się wprost pod jej drzwi. Gdy dotarłem na miejsce, zacząłem się bezceremonialnie dobijać. Nie obchodziło mnie już, co będzie o mnie myśleć moja dziewczyna czy jej rodzina, miałem dość, chciałem ją zobaczyć, chciałem skończyć ten koszmar, chciałem dowiedzieć się o co tu chodzi. I wtedy stała się najdziwniejsza i zarazem najstraszniejsza rzecz. Drzwi się otworzyły powoli, jakby ktoś ostrożnie je uchylał, otworzyły się na całą szerokość. Za nimi nikogo nie było, nikt tam nie stał mimo, że widziałem jak klamka się obraca. Osłupiałem. Drzwi po chwili delikatnie się zamknęły a ja zszedłem na dół, zamyślony, przestraszony, kompletnie ogłupiały.

 

4.

 

 – Nie mogę się zobaczyć z Hanią, jakaś moc dzieli nas, jakaś magia, sam nie wiem – mówiłem drżącym głosem, a staruszka, która wcześniej karmiła kaczki, patrzyła jakby przeze mnie. Nie wiedziałem czy nie wzięła mnie za wariata. Może się przestraszyła i planowała właśnie wezwanie policji. Nie bałem się tego, przeżywałem za to znów tę serię dziwnych zdarzeń. W końcu kobieta przestała patrzyć niewidzącym wzrokiem i skupiła się ponownie na mnie.

 – Znam różne siły rządzące tym światem, stare wiary, gusła. Niektórzy mówią nawet, że potrafię rozmawiać z umarłymi.

 Zaśmiała się suchym śmiechem, a ja przełknąłem ślinę.

– Czy nie chcesz jadła, napoju? – Otworzyła dłoń z pokruszonym chlebem.

– Nie – odpowiedziałem powoli. Może ostatecznie to nie ja z naszej dwójki jestem szurnięty. – Dziękuję.

Rzuciła okruchy w stronę stawu z kaczkami.

 – Nie jestem ci zatem w stanie pomóc, przykro mi. – Zamyśliła się. – Choć być może znam kogoś, kto pozwoli ci poznać odpowiedzi.

 Spojrzałem na nią pytająco.

 – Mieszka tutaj, w tym parku. Spotkasz go w tym samym miejscu o północy, o tam, niedaleko wierzby.

Wskazała palcem na drzewo.  

 – O ile uzna za stosowane się pojawić – dodała. – Możesz powiedzieć, że jesteś znajomym Elsy, że ja cię przysyłam.

 Wstała, spojrzała na mnie jakby ze smutkiem i odeszła wolnym krokiem w kierunku bramy. Mamrotała coś o tym, że jest ciemno i głucho. Pomyślałem, że faktycznie była wariatką. Nagle się zatrzymała, a ja przestraszyłem się, że odczytała moje myśli.

 – Pamiętaj, – rzuciła jeszcze na odchodnym – że mieszkaniec wierzby bardzo lubi zagadki.

 Przesiedziałem na ławce w parku do wieczora, ludzie przechodzili obok mnie zamyśleni, lub zajęci sobą nawzajem. Ani staruszka, ani Cyganka już się ponownie nie pojawiły, nawet kaczki się pochowały. Słońce zachodziło i zrobiło się szaro. Lekki wiatr marszczył wodę w pobliskim stawku, gdy usłyszałem zgrzyt zamykanej bramy parku o dwudziestej drugiej. Myślałem o tej dziwnej osobie, z którą mam się spotkać oraz o Elsie, staruszce, która oprócz karmienia kaczek zajmowała się gusłami. A przynajmniej tak twierdziła. Potem zacząłem myśleć o Hannie.

 – Wyjdę przez te drzwi i więcej mnie nie zobaczysz – powtórzyłem cicho jej słowa.

 – Szepcesz do siebie, bełkoczesz, nie jesteś zdrowy – usłyszałem nagle czyjś piskliwy głos.

 Podniosłem wzrok i ujrzałem nietypową postać, niski człowieczek z włosami poskręcanymi w długie strąki, ubrany w nieco za duży, szary płaszcz. Podszedł do mnie bliżej, nieco się pochylił i zajrzał mi prosto w twarz. Zobaczyłem jego intensywnie zielone oczy, jak dwie zielone latarnie świecące w ciemności.

 – Nie czujesz się dobrze, co? Nie wyglądasz dobrze, lepiej jeśli stąd sobie po prostu pójdziesz.

 – Nie mam dokąd pójść – odpowiedziałem. – Gdziekolwiek pójdę, chodzi za mną obraz Hanny. 

Człowieczek się zniecierpliwił.

 – Idź do malarza, zapłać mu, on namaluje Ci obraz, obraz zamknij w skrzyni w domu, albo przybij do ściany grubymi gwoździami, żeby nie mógł za tobą chodzić. I problem z głowy.

– To są żarty, a ja przyszedłem prosić o pomoc.

 – Po pierwsze nie przyszedłeś, bo już tu siedziałeś. – Jeden palec zielonookiego wyprysnął z jego małej piąstki, za nim podążył drugi palec. – Po drugie, rozmawiałeś z Elsą, którą wzruszyła twoja historia, powiedziała ci o mnie, więc siedzisz tutaj i zawracasz mi głowę. A po trzecie – Kolejny palec dołączył do poprzedniej dwójki. – żadnej pomocy nie dostaniesz.  

 – Dlaczego? – dopytywałem.

 Człowieczek spojrzał na mnie z niechęcią, oceniając nie tylko moją wyświechtaną kurtkę z przetarciami na łokciach oraz podarte dżinsy, ale też jakby zaglądając do mojego wnętrza. Zastanawiałem się przez chwilę, co tam ujrzał.

 – Tak się składa, że znam cię, jesteś Krzysztof Żelezny, pisarz, poeta i kto tam jeszcze – zacmokał z poirytowania. – Przychodziłeś tutaj nieraz, do parku, pod moją wierzbę. Nie sam, oczywiście. Z dziewczyną – jedną, drugą, trzecią. Każdą z nich trzymałeś z czułością za rękę, całowałeś, mamiłeś obietnicami, mamiłeś słowami. A teraz wiążę cię inna obietnica, wiążą cię słowa o niespotykanym… hmmm… ciężarze. Znam twój przypadek, jesteś jak przykuty do skały, jak przywiązany do pala. I dobrze!

 Odwrócił się na pięcie i ruszył energicznym krokiem w kierunku wierzby.

 – Zaczekaj! – złapałem go za drobną rękę, ale nagle wyrosły z niej kolce i dotkliwie mnie pokłuły.

 – Bierz te ręce! – skrzywił się, jakby był zmuszony do odegnania natrętnej muchy. Po chwili szedł dalej w kierunku wierzby.

 – Zagadki! – krzyknąłem, nim zniknął. – Elsa mówiła, że lubisz zagadki, zagrajmy w zagadki.

 – Zagadki, sradki – powiedział zielonooki, ale jednak stanął.

 Poprychał przez chwilę, coś tam zamruczał pod nosem, w końcu powiedział:

 – No dobrze, dam ci szansę, ze względu na Elsę.

Odwrócił się znów do mnie, usiadł pod drzewem i wskazał mi miejsce obok.

 – Kim jesteś tak w ogóle? – zapytałem podchodząc.

 – Ty mi powiedz… – uśmiechnął się łobuzersko. – "Pośród zieleni żyję, ulotny jak puch. Wśród drzew mnie nie sięgnie, upływ czasu". Kim jestem?

 Słowa człowieczka w płaszczu wniknęły do mojego umysłu i zaczęły się układać jak mozaika, tworzyć wzór, który mogłem odczytać, tak przynajmniej czułem. Musiałem tylko spojrzeć z góry, zobaczyć jakich elementów brakowało. Trwało to dłuższą chwilę.

 – Lasu Duch – powiedziałem w końcu.

 – Poeta cholerny, zapomniałem – mruczy człowieczek. – Oto mój las – wskazał kilka krzaków i wierzbę za swoimi plecami. – A ja jestem jego duchem. Oin cię pozdrawia.

 Skinął lekko głową w moją stronę.

 – No dobrze, to była runda bonusowa, o wejście do gry. – Potarł swoje małe dłonie o siebie. – Mów teraz swoją zagadkę, jeżeli jej nie rozwiążę, spróbuję ci pomóc, jeżeli rozwiążę, będziesz pracował u mnie, powiedzmy, sto lat.

 – Mam pracować u ciebie?

 – No, przynieś, wynieś, pozamiataj, wierzbę oczyść z robactwa, krzaki poprzycinaj, tego rodzaju zadania.

 Sto lat służby u jakiegoś, nie wiadomo w sumie nawet kogo? Byłem w totalnym szoku i musiałem wyglądać jeszcze bardziej mizernie niż przed chwilą.

 – Siedemdziesiąt pięć lat, niech będzie moja strata – Oin spojrzał na mnie jakby oceniał konia przed kupnem. – Pewnie jeszcze będę cię musiał i tak odkarmić i leczyć. Mów szybko tę zagadkę, bo robota czeka.

 Kolejny żart, a może próba przestraszenia mnie? Ale ja postanowiłem nie rezygnować, nie zrezygnować choćby nie wiem co. Przyszedłem tu, żeby poznać odpowiedzi.

 Zagadka, wymyślić zagadkę… Tyle słów w mojej głowie, a tu trzeba wybrać i to wybrać sprytnie. Nie mądrze, ale właśnie sprytnie.

 – Opowiedz mi najpierw o obietnicy Hanny, czy jej słowa rzeczywiście mają magiczną moc?

 Sam już doszedłem do wniosku, że tak, ale chciałem zyskać kilka chwil na wymyślenie zagadki dla człowieczka. Duch Lasu podrapał się po brodzie, obdarzonej rzadkim zarostem. Wzruszył ramionami.

 – Tak, jest w nich moc, albo magia, jeśli tak chcesz to nazywać. Taka moc nie bierze się jednak znikąd. Czarodzieje od dawna recytowali inkantacje, żeby tworzyć zaklęcia, czary o określonych właściwościach. Ich słowa często odwracały bieg wydarzeń, potrafiły niszczyć całe armie. – Wycelował we mnie palec. – W twoim wypadku podejrzewam, że ta jedna obietnica rzucona przez Hannę w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, zebrała moc wszystkich, czy też większości, twoich własnych, pustych obietnic. Twoje puste słowa wytworzyły negatywną energię, moc naładowaną ujemnie. Było tylko kwestią czasu, kiedy ta energia znajdzie sobie ujście.

 Milczał chwilę w zamyśleniu, po chwili jednak przypomniał sobie, o czym wcześniej rozmawialiśmy. Klepnął mnie w ramię z zadziwiającą, jak na swoją nikczemną posturę, siłą.

 – Ale do rzeczy, zagadka gotowa?

 – Już prawie – w głowie kiełkował mi pewien pomysł. – Daj mi sekundkę.

 – Nie mamy całego dnia – zielonooki wydawał się zirytowany. – Mów zagadkę, albo odejdź.

 Spojrzałem na niego i powiedziałem;

 – Oto zagadka dla Ciebie, Oinie: "Litwo, Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie; ile cię trzeba cenić, kto tylko się dowie?"

 Duch lasu przymknął oczy w zamyśleniu i zaczął mamrotać.

 – Co ty mi tu… – podrapał się po głowie. – Co to ta Litwa…

 Myślał, oczy miał zamknięte, co chwilę mówił coś do siebie i marszczył czoło. Teraz przyszła na mnie kolej, żeby go trochę popędzić.

 – Znasz rozwiązanie?

 – Już, już. Mam na końcu języka.

 Czekałem, mając nadzieję, że tylko tak mówi. Zacząłem gwizdać, niby ze znudzenia, co wyraźnie go zdenerwowało.

 – Zamkniesz się wreszcie?

 – Jak tylko podasz mi rozwiązanie.

 – Bądź cicho i licz w myślach do dwudziestu.

Zamknął oczy i dalej myślał. Zacząłem liczyć. Gdy doszedłem do piętnastu, Oin otworzył oczy i uśmiechnął się szeroko. Poczułem dreszcze na plecach.

 – Oto rozwiązanie, Krzysztofie Żelezny – powiedział Duch Lasu. – "Litwo, Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie; Ile cię trzeba cenić, kto się tylko dowie?… Dowie się ten, kto się ceni, bo się leni".

Odetchnąłem, nawet nie było mi specjalnie do śmiechu.

 – To nie jest poprawna odpowiedź.

 – Nieee?

Pokręciłem głową.

 – Poprawna odpowiedź to: "Ten tylko się dowie, kto cię stracił".

 Oin odchylił głowę i jęknął cicho:

 – Byłem tak blisko. – Popatrzył na mnie z wyrzutem. – No dobrze, słowo się rzekło, postaram się pomóc.

 Sięgnął w kierunku wierzby i z dziupli wyciągnął mały woreczek.

 – Posłuchaj mnie uważnie. Najpierw trzeba zbadać, z czym mamy do czynienia. Słowa zwykle nie są same w sobie obdarzone mocą, nie kumulują się nawzajem, nie zwiększają swojej energii. W większości wypadków potrzebny jest katalizator, wydarzenie, związane z siłami obdarzonymi wielką mocą, niekiedy artefakt, przedmiot skupiający takowe siły. Musisz się dowiedzieć, co to jest.

 Wręczył mi woreczek.

– W tej sakiewce jest proszek, który rozsypiesz pod domem Hanny. Mimo, że jej nie możesz zobaczyć, kiedy twoja ukochana przejdzie po proszku, powinien pojawić się trop, za którym podążysz. Jakikolwiek charakter ma katalizator, dziewczyna powinna być z nim do tej pory związana, musisz chodzić za nią wszędzie i postarać się odkryć co to jest.

 Wziąłem zawiniątko i spojrzałem poważnie na Oina.

 – Tak zrobię. Wrócę, gdy czegoś się dowiem.

 Oin uśmiechnął się szeroko i zatarł ręce.

 – Lepiej przygotuj się wtedy na kolejne zagadki.

 Odwróciłem się i odszedłem. Kątem oka zobaczyłem, że uśmiech Oina zgasł i mały człowieczek ze smutkiem pokręcił głową, patrząc w ślad za mną. Ale może mi się tylko tak wydawało.

 

5.

 

 Padał deszcz, ale nie zwracałem na to uwagi. Stałem przed domem Hani, jak codziennie od kilku dni. Nie mogłem teraz użyć proszku od Oina, bo zmyłby się zaraz. Był wieczór, światło w pokoju mojej dziewczyny było zapalone, jak wiele razy o tej porze. Prowadząc moje małe śledztwo powoli zaczynałem się domyślać, co mogło dać moc słowom Hanny, co było katalizatorem.  

 – Miłość – wyszeptałem w mrok.

 Tak, miłość, ale nie do mnie, miłość do innego mężczyzny, która być może rozdzieliła nas na zawsze. Mnie i moją dziewczynę (ciągle ją tak nazywałem w myślach). Miłość, która wzmocniła obietnicę Hanny nieznaną mocą, być może, tak jak twierdził Oin, była to moc moich pustych obietnic, negatywna energia wytworzona ze słów, które powinny coś znaczyć, ale nie znaczyły. Bo takimi je uczyniłem.

Mimo, że podejrzewałem, że Hania z kimś się związała, bałem się jednak to sprawdzić, bałem się wiedzieć na pewno. Miałem nadzieję, że deszcz nigdy nie przestanie padać, że zostanę w tej bramie i niczego nie odkryję. Zawieszony w czasie, ogrzewany do środka nikłym płomykiem nadziei.

 Przysnąłem na stojąco i ocknąłem się, gdy był już ranek. Silny wiatr rozgonił chmury i deszcz. Rozsypałem proszek o białej barwie przed drzwiami do budynku. Ranek rozjaśnił mi umysł i uwolnił od oporów przed odkryciem prawdy. Mimo, że obawiałem się tego, co odkryję, zdecydowałem, że chcę zrozumieć, dowiedzieć się, co się tutaj dzieje.

 Ludzie na ulicy nie zwracali na mnie uwagi, kiedy sypałem magiczny proszek. Każdy spieszył się do pracy i myślał o swoich sprawach. Już po chwili znów czekałem w bramie. Przechodnie deptali rozsypany przeze mnie specyfik, nie zostawiając żadnego śladu. Po jakimś czasie jednak, pojawiły się drobne odciski butów osoby wychodzącej z budynku. To musiała być Hanna. Poszedłem za jej śladami.

Dreptałem pochylony nad śladami w proszku, trop po jakimś czasie zaczął jednak słabnąć, białe odciski butów stawały się coraz mniej wyraźne. Na szczęście Hania akurat weszła do jakiegoś budynku, a ja przed jego drzwiami rozsypałem natychmiast kolejną garść magicznego proszku. Podniosłem głowę – kwiaciarnia. Czyżby kupowała kwiaty dla swojego nowego mężczyzny? Z reguły to mężczyźni kupują kwiaty kobietom, ale Hania zawsze lubiła zaskakiwać. Uśmiechnąłem się do siebie, wspominając niespodzianki, które mi urządzała i otarłem ciepłą łzę spływającą po moim policzku. Oddałbym wszystko, żeby wrócić do tamtych czasów, znów trzymać ją w ramionach i czuć bicie serca tuż przy moim sercu. Otrząsnąłem się z zadumy i sięgnąłem po kolejną porcję proszku Oina. Może jeszcze nie wszystko stracone, może da się odwrócić ten czar.

 Czekałem przed kwiaciarnią dłuższą chwilę, aż ślady znów się pojawiły. Ponownie podążyłem za nimi. Hanna wsiadła do tramwaju nr 13, a ja wsiadłem wraz z nią; jechaliśmy aż do pętli. Wysiadłem pierwszy z tramwaju wprost na betonową platformę i znów rozsypałem trochę białego proszku od Ducha Lasu, dzięki czemu, już po chwili ponownie pojawiły się ślady. Podążałem w dalszym ciągu magicznym tropem. Wokół szumiały drzewa, było sporo zieleni, pomyślałem, że to dobrze, bo rośliny tworzą osłonę od wiatru, który rozdmuchuje magiczny proszek.

Hania przyspieszyła kroku, więc musiałem się skupić, żeby jej nie zgubić i jednocześnie sypać proszkiem raz po raz, żeby ślad był dobrze widoczny. Moja dziewczyna szła jedną z wielu, zaskakująco blisko siebie wytyczonych alejek. Ślady butów, doprowadziły mnie w końcu do ławki. Stanąłem z boku i czekałem wpatrzony w miejsce, w którym powinna się znajdować Hanna. Czekanie stało się ostatnio moim głównym zajęciem.

 – Jaki mam wybór? – zapytałem siebie.

Nie miałem żadnego.

 Bezczynność się przedłużała, nikt się nie zjawiał. Podszedłem do ławki, żeby rozsypać ponownie wokół Hani proszek Oina. Wiatr przez chwilę się wzmógł, unosząc zawartość mojej ręki, magiczne drobinki ukazały przez chwilę zarys osoby siedzącej na ławce.

Doznałem olśnienia: skoro proszek ukazuje ślady Hanny na chodniku, może pozwoliłby również zobaczyć coś więcej, może pozwoliłby mi ujrzeć… ją. Rzucona przypadkowo na wiatr, garstka magicznego specyfiku wydawała się potwierdzać, że jest to możliwe. Wziąłem trochę więcej proszku i sypnąłem go nad ławką, zobaczyłem włosy mojej dziewczyny i zarys głowy, siedziała pochylona. Rzuciłem kilka garści więcej, wiatr nieco przeszkadzał moim planom, ale powoli udało mi się, obsypać niemal całą Hanię. Poczułem, że złamałem tę magię, że jej obietnica już nie ma nade mną mocy, że jest jeszcze nadzieja. Moja dziewczyna pochylona na ławce w skupieniu obserwowała coś przed sobą. W ręku ściskała, przyprószone obecnie proszkiem, kwiaty, zakupione chwilę temu w kwiaciarni. Jej plecy unosiły się i opadały, wydawało mi się, że płacze. Co dziwne, przed nią niczego nie było. Obróciłem się i wpatrywałem intensywnie w miejsce, w którym ewidentnie coś powinno się znajdować. Niczego tam nie było.

Nagle Hanna się poruszyła, położyła kwiaty przed sobą, wstała i zaczęła zbierać się do odejścia. Magiczny proszek, którym była obsypana, porwał wiatr, tak jakby ktoś nagle zerwał z niej biały płaszcz. Drobinki specyfiku zaczęły osiadać na przedmiocie, w który tak intensywnie się wpatrywała. Było to coś ukryte przede mną w podobny sposób, a może nawet jeszcze bardziej niż sama Hanna. Być może artefakt, który byłby w stanie posłużyć do ostatecznego złamania mocy wiążących mnie słów. Proszek, niczym całun, okrył przedmiot uwagi Hani. Zobaczyłem kształty kolejnych kwiatów, ułożonych na płaskiej powierzchni oraz tabliczkę w kształcie rombu lub tarczy. Porwane drobinki pyłu wniknęły w żłobienia na tarczy, ukazując krzyż i dwa słowa: Krzysztof Żelezny.

 

6.

 

 Przypomniałem sobie nagle tamten wieczór. Tak naprawdę zawsze go pamiętałem, prawda? Tylko tak bardzo nie chciałem, żeby to zdarzyło naprawdę.

 – Wyjdę przez te drzwi i nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Obiecuję.

 Szkło z rozbitej butelki i moje pokrwawione ręce. Moje biedne, uciekające pomiędzy palcami, życie.

 Gdy zobaczyłem swój grób, poczułem się jak postać w kreskówce zawieszona nad przepaścią, która właśnie zrozumiała, że nie ma oparcia dla stóp. Właśnie spadałem, właśnie… Umarłem. Odwróciłem się i zacząłem uciekać cmentarną alejką. Bo to był przecież cmentarz. Biegłem przed siebie coraz szybciej i pewnie krzyczałbym, gdybym mógł. Gardło miałem jednak ściśnięte czystą grozą, strachem, że mogę nie istnieć. Przecież jeszcze istniałem. Czy już nie?

 Świat zaczął robić się stopniowo coraz ciemniejszy, jakby słońce było wielką lampą naftową, której knot ktoś właśnie postanowił przykręcić. Wkrótce zapadła nieprzenikniona ciemność, zrobiło się też nienaturalnie cicho. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, pomyślałem o słowach Elsy z parku. Brnąłem w tej ciemności licząc, że dokądś trafię. Sam nie wiedziałem dokąd, jak, ani po co, ale nie chciałem się zatrzymywać. Biegłem więc, aż zupełnie straciłem poczucie czasu.

 Nagle za mną pojawiło się światło, które rzucało dziwne cienie. Mimo że cały czas biegłem przez otwartą przestrzeń, patrząc na nie miałem wrażenie, że znajduję się w wielkim tunelu.

 – Ach tak – powiedziałem do siebie. – Światło w tunelu, cholerny klasyk.

 To światło jednak niosło bardzo nieprzyjemne skojarzenia, jak refleksy na białej ścianie szpitala. Jak błysk słońca na nożu tuż przed zadaniem ostatecznego ciosu. Nie chciałem być wessany przez tę jasność, na pewno nie. Przyspieszyłem, rzucając się do ucieczki w ciemność. Po chwili jednak stwierdziłem, że światło zaczęło się przybliżać. Mimo, ze myślałem, że to niemożliwe, udało mi się jeszcze nieco przyspieszyć, ale światło przyspieszyło również. Nie miałem już żadnych wątpliwości, to był pościg za mną. Starałem się wydłużyć krok, ale światło pędziło coraz szybciej i było coraz bliżej. Obejrzałem się przez ramię i niemal oślepłem. Było już bardzo blisko, tak blisko, że ucieczka nie miała sensu. Stanąłem nieruchomo i sięgnąłem po resztę proszku Oina. Nie chciałem odejść, nie mogłem zostać wessany przez to demoniczne światło. Skupiłem całą wolę, napiąłem wszystkie mięśnie, całe ciało, czy co tam jeszcze ze mnie pozostało. Sypnąłem proszkiem przed siebie i odskoczyłem w bok, najdalej jak mogłem, a świetlisty pociąg przewalił się tuż obok mnie. Światło nie zawróciło, chyba się udało, proszek mnie ukrył. Domyśliłem się już wcześniej, że skoro magiczny proszek odkrywa jedne rzeczy, może być tak, że inne zakrywa. Trochę jak zagadka o wielu znaczeniach. A Oin przecież tak lubił zagadki. Leżałem przez chwilę i próbowałem uspokoić oddech. Zacząłem liczyć do stu, nie skończyłem, straciłem przytomność.

Kiedy otworzyłem oczu, poczułem silny ból w lewym boku. Sięgnąłem ręką i wymacałem sporą ranę, jakby wyrwę w ciele. Nie krwawiłem, co biorąc pod uwagę moją obecną kondycję, nie powinno dziwić. Mimo wszystko po omacku oderwałem rękaw z wytartej kurtki, którą miałem na sobie i przyłożyłem do rany. Poczułem się lepiej i byłem gotów iść dalej. Wstałem, przywitała mnie gęsta i lepka ciemność, w którą wyruszyłem bez strachu.

 Mogłem brnąć przez tę ciemność lata, mogło również minąć zaledwie kilka godzin. Czas w tamtym miejscu nie miał znaczenia. W końcu jednak znalazłem wierzbę, wspiąłem się na nią i zasnąłem pośród gałęzi. Obudziłem się w parku nad jeziorem. Leżałem pod drzewem, a Oin stał nade mną pojąc mnie jakimś wywarem. Szepnąłem do niego:

 – "Ścięły się usta i oczy zawarły. Na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata! Cóż to za człowiek?"

– Śpij – powiedział Oin. – Śpij jeszcze… Przyjdzie czas na zagadki.

 Złapałem go mocno za rękę

 – "Cóż to za człowiek!?"

 Spojrzał na mnie smutno.

 – "Umarły" – opowiedział po chwili milczenia.

 Zasnąłem. Kiedy obudziłem się ponownie, miałem już nieco więcej sił. Była noc, a Duch Lasu siedział wraz ze mną pod wierzbą, nad jeziorem w parku. Opowiedziałem mu, co się stało, o tym, że udało mi się ujrzeć Hanię raz jeszcze i o katalizatorze, którym prawdopodobnie był mój grób.

 – To nie tak – powiedział Oin, drapiąc się po rzadkim zaroście. – Katalizatorem była sama twoja śmierć.

 – Wiedziałeś, że jestem martwy? – spytałem cicho, choć znałem odpowiedź.

 – Wiedziałem. Elsa również – odpowiedział. – Słowa Hanny trzymały cię w tym świecie, miłość do niej i jej obietnica, którą chciałeś przekreślić, pokonać.

 – I mi się to udało – powiedziałem, lecz bez radości.

 – Zupełnie jednak nie rozumiem, dlaczego wróciłeś. – Człowieczek pokręcił głową i zmrużył w zamyśleniu swoje zielone oczy.

 – Ze strachu przed światłem. – Wzruszyłem ramionami. – No i z powodu mojej drugiej miłości.

 – Drugiej miłości?

 – Oinie, przynieś mi papier i coś do pisania. Muszę opisać tę historię, bo bez tego nie zaznam nigdy spokoju.

 – Zaraz przyniosę – obiecał Oin, a ja byłem pewien, że nie jest to pusta obietnica.

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawy pomysł, spodobał mi się. Dałam się zaskoczyć wyjaśnieniem.

Gorzej z wykonaniem. Mam wrażenie, że tekst nie odleżał, bo zostało trochę literówek, które podkreśliłby każdy edytor.

mamrotała cyganka nie patrząc tym razem na mnie,

Wypadałoby dać Cygance dużą literę.

skupiam się jakichś swoich dokumentach, których nie skopiować.

Hę?

 – Nie jestem Ci zatem w stanie pomóc, przykro mi.

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. W listach dużą.

Mimo, że cały czas biegłem przez otwartą przestrzeń,

Jak się zbiegną dwa spójniki, to raczej nie wrzucamy między nie przecinka.

Babska logika rządzi!

Dzięki za uwagi! Cieszę się, że Ci się spodobało :)

 

Tekst leżał i to kilka lat ;) Piszę w edytorze, który niczego nie podkreśla, więc pewnie dlatego takie problemy. Już się biorę za poprawki.

Che mi sento di morir

Nasz portalowy podkreśla. ;-p

Babska logika rządzi!

Jeszcze taka mikro literówka ode mnie: 

(…)żeby mam Hanny mnie nie zauważyła i wyszedłem z budynku.

Chyba miało być mama Hanny :). 

 

Tekst bardzo mi się podoba. Bardzo. Do samego końca nie przypuszczałam, że Krzysztof będzie martwy, miałam nadzieję, że istnieje sposób na przełamanie czaru. Trochę jednak nie rozumiem: nie żył już, a był widoczny dla ludzi? Dla ludzi w pracy oczekujących na ksero? Dla ludzi w parku? Słyszała go mama Hanny? Bo że widziała go Elsa (imię niezbyt pasujące do przedstawionych realiów, ale może nie złapałam jakiegoś kontekstu) czy Cyganka, to jeszcze mogę zrozumieć. Skąd to się wzięło? 

Ciekawy motyw z proszkiem pokazująco-ukrywającym. Pokazuje żywych, ale chroni przed bytem nadprzyrodzonym:).

Nie do końca jestem pewna, jak tego Mickiewicza, a raczej nawiązania ocenić. Są i nie widzę w tym większego problemu, ale czy potrzebne… Musze to przemyśleć.

Nawiązanie do “Dziadów” bardzo fajne – takie mrugnięcie. Z inwokacją już trochę gorzej, ale ujdzie.

Babska logika rządzi!

Nasz portalowy podkreśla. ;-p

@Finkla, noooo wieeeeem. I przed wrzuceniem czytałem na portalowym, ale mimo wszystko nie widziałem :(

 

@Firiel – dzięki. Z tą widocznością to jest główny problem, w zamyśle miało być takie “oszustwo”, żeby czytelnik myślał, że widzą, ale tak naprawdę nie widzą. Coś jak “6 zmysł “;) Pomyślę, co można z tym zrobić. A że się podoba, to ja jestem bardzo szczęśliwy.

Che mi sento di morir

Naniosłem kilka poprawek. Tę scenkę przy ksero także zmieniłem nieco, żeby bohater nie został zauważony.

Che mi sento di morir

O, fajne rozwiązanie! Proste i bez obciążenia fabuły!:) 

Godzina daje się we znaki, masz literówkę ;) 

Soędziłem tak kilkanaście minut, ale Hania jednak się nie pojawiła

:) 

Zupełnie inny klimat niż w poprzednim tekście, ale całkiem udane opowiadanie. Podobało mi się wykorzystanie inwokacji do “Pana Tadeusza” w zagadce i nawiązanie do “Dziadów”. Od początku opowiadania intrygujesz czytelnika. Zastanawiałam się, dlaczego bohater nie może spotkać się z Hanną i w zakończeniu dostałam zaskakującą odpowiedź.

@Ando, dziękuję :) Tak sobie umyśliłem, żeby czytelnika zaskoczyć i cieszę się, że to się udaje. A Mickiewicz jakoś tak sam się pojawił, lubię go bardzo i pomyślałem, że do tych dwóch dzieł się odwołam, a zwłaszcza do Dziadów,. BTW, ten swoisty prolog do “Dziadów” – “Upiór”, wg mnie jest naprawdę świetny i inspirowałem się nim w całej historii :)

 

@Firiel – dziękuję raz jeszcze, poprawione. “Soędziłem”, no normalnie wstyd :/

 

 

Che mi sento di morir

I mnie spodobał się pomysł opowieści o chłopcu usiłującym odzyskać dziewczynę. Czytałam ze sporym zainteresowaniem, bo ciekawiło mnie, dlaczego Krzysztof nie widzi Hanki, a rozwiązanie historii, co tu dużo mówić, zaskoczyło.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc kliknąć Bibliotekę. ;)

 

– Cy­gan­ka praw­dę powie, po­wró­żyć, po­wró­żyć…. –> Po wielokropku nie stawia się kropki!

 

Po­ła­ma­ne serca, bru­ku­ją ulicę – po­my­śla­łem me­lan­cho­lij­nie. –> Nie ma błędu w tym zapisie, ale może zainteresuje Cię ten poradnik: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Gdy­bym tylko mógł jej po­wie­dzieć, gdy­bym mógł ją prze­pro­sić…. –> Zbędna kropka po wielokropku.

 

Razem z nią miesz­ka­li ro­dzi­ce i dwoje braci… –> Razem z nią miesz­ka­li ro­dzi­ce i dwóch braci

Dwoje to mężczyzna i kobieta.

 

Nie mo­głem wyjść na ja­kie­goś sza­leń­ca, który łupie się pod drzwia­mi Hanny… –> Co to znaczy łupać się?

A może miało być: Nie mo­głem wyjść na ja­kie­goś sza­leń­ca, który łupie w drzwi Hanny

 

Dom Hani był za­bu­do­wa­ny ze wszyst­kich stron in­ny­mi bu­dyn­ka­mi… –> Brzmi to nie najlepiej

Proponuję: Dom Hani był otoczony ze wszyst­kich stron in­ny­mi bu­dyn­ka­mi

 

w oknie jej miesz­ka­nia świe­ci się świa­tło. –> Brzmi to nie najlepiej.

Może: …w oknie jej miesz­ka­nia pali się/ jaśnieje świa­tło.

 

bar­dzo długo wią­za­łem buta przy dam­skiej to­a­le­cie. –> …bar­dzo długo wią­za­łem but przy dam­skiej to­a­le­cie.

 

miej­sce, w bra­mie pod jej domem. Upew­niw­szy się wcze­śniej, że Hani nie ma w domu, cze­ka­łem w bra­mie… –> Czy to celowe powtórzenia?

 

prze­sta­ła pa­trzyć nie­wi­dzą­cym wzro­kiem i sku­pi­ła wzrok po­now­nie na mnie. –> Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: …prze­sta­ła pa­trzyć nie­wi­dzą­cymi oczyma i sku­pi­ła wzrok po­now­nie na mnie.

 

– Choć być może znam kogoś, kto po­zwo­li Ci po­znać od­po­wie­dzi. –> – Choć być może znam kogoś, kto po­zwo­li ci po­znać od­po­wie­dzi.

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Zo­ba­czy­łem jego in­ten­syw­nie zie­lo­ne oczy, ja dwie zie­lo­ne la­tar­nie… –> Literówka.

 

on na­ma­lu­je Ci obraz… –> …on na­ma­lu­je ci obraz

 

– Po pierwsze nie przyszedłeś, bo już tu siedziałeś – jeden palec zielonookiego wyprysnął z jego małej piąstki, za nim podążył drugi palec. – Po drugie, rozmawiałeś z Elsą, którą wzruszyła twoja historia, powiedziała ci o mnie, więc siedzisz tutaj i zawracasz mi głowę. A po trzecie – kolejny palec dołączył do poprzedniej dwójki – żadnej pomocy nie dostaniesz. –> – Po pierwsze nie przyszedłeś, bo już tu siedziałeś.Jden palec zielonookiego wyprysnął z jego małej piąstki, za nim podążył drugi palec. – Po drugie, rozmawiałeś z Elsą, którą wzruszyła twoja historia, powiedziała ci o mnie, więc siedzisz tutaj i zawracasz mi głowę. A po trzecieKolejny palec dołączył do poprzedniej dwójki.Żadnej pomocy nie dostaniesz.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

żeby nie mógł za Tobą cho­dzić. –> …żeby nie mógł za tobą cho­dzić.

 

za­cmo­kał z po­iry­to­wa­nia . –> Zbędna spacja przed kropką.

 

A teraz wiążę Cię inna obiet­ni­ca… –> A teraz wiążę cię inna obiet­ni­ca

 

– No do­brze, dam Ci szan­sę… –> – No do­brze, dam ci szan­sę

 

-Ty mi po­wiedz… –> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

– Pew­nie jesz­cze będę cię mu­siał i tak od­kar­miać i le­czyć. –> Literówka.

 

– Oto za­gad­ka dla Cie­bie Oinie: –> – Oto za­gad­ka dla cie­bie, Oinie:

 

Dowie się ten, kto się ceni, bo się leni." –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Ranek roz­ja­śnił mi umysł i uwol­nił mnie od opo­rów przed od­kry­ciem praw­dy. –> Drugi zaimek jest zbędny.

 

Ju po chwi­li znów cze­ka­łem w bra­mie. –> Literówka.

 

Drep­ta­łem mpo­chy­lo­ny nad śla­da­mi w prosz­ku… –> Literówka.

 

Z re­gu­ły to męż­czyź­ni ku­pu­ją kwia­ty ko­bie­tą… –> Z re­gu­ły to męż­czyź­ni ku­pu­ją kwia­ty ko­bie­tom

 

Cze­ka­nie stało się ostat­nio moim głów­nym za­ję­ciem, –Na końcu zdania powinna być kropka, nie przecinek.

 

Zo­ba­czy­łem jesz­cze wię­cej kwia­tów, jakiś wy­sta­ją­cą, pła­ską rzecz… –> Literówka.

 

po­my­śla­łem do sie­bie. –> …po­my­śla­łem sobie.

Można myśleć o sobie, ale nie można myśleć do siebie.

 

jakby wyrwę w moim ciele. Nie krwa­wi­łem, co bio­rąc pod uwagę moją obec­ną kon­dy­cję, nie po­win­no mnie zdzi­wić. Mimo wszyst­ko po omac­ku ode­rwa­łem rękaw z mojej wy­tar­tej kurt­ki… –> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

ode­rwa­łem rękaw z mojej wy­tar­tej kurt­ki i prze­wią­za­łem bok. –> Nie wydaje mi się, aby rękawem kurtki można przewiązać bok.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@reg bardzo Ci dziękuję za wkład pracy w poprawienie tego tekstu. Kilka wytkniętych błędów sprawiło, że się zaczerwieniłem :( Wszystkie poprawki wdrożone, a głowa posypana popiołem.

 

Dziękuję także za linki do artykułów o zapisie myśli i dialogów. Postaram się uwzględnić te informacje, choć wiem, że stare nawyki czasami trudno wykorzenić :/

 

No i na koniec, cieszę się, że historia Cię zainteresowała, a końcówka zaskoczyła. Taki był plan :)

 

 

Che mi sento di morir

Ależ bardzo proszę, a jeżeli uważasz, że wkład mojej pracy przyczynił się do tego, że tekst prezentuje się lepiej, mogę się tylko cieszyć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szlag, napisałem długi komentarz i z jakiegoś powodu komputer postanowił mi go nie wysłać – więc przepadł. To teraz w skrócie.

Reg – masz z czego się cieszyć, bo mnie, już po szlifach, czytało się bardzo dobrze. ;)

Bardzo fajny tekst. Niby temat przerabiany wielokrotnie, ale ugryziony z ciekawej strony. Najbardziej przypadło mi chyba do gustu stwierdzenie, że niedotrzymane obietnice wytworzyły ujemną energię – błyskotliwe i jednocześnie zabawne, mnie kupiło.

Na duży plus też opisy spotkań z Cyganką i facetem od zagadek. Uruchomiły skojarzenia z Gaimanem, a to w moim prywatnym rankingu porównanie, które stawia naprawdę wysoko. 

Na minus zagadka z inwokacją, mam wrażenie, że wepchnięta nieco na siłę. Druga natomiast, paradoksalnie, choć dziadowska, to fajowska. ;)

Bardzo dobra robota, szacuneczek!

@barniuszu, chyba zacznę sobie zapisywać Twoje powiedzenia :)

 

Dzięki wielkie, jestem ukontentowany, że historia przypadła Ci do gustu. Widzę też, że dałeś 5 – świetnie!

 

Ja sam co do Gaimana mam mieszane uczucia, raczej nie jest źródłem moich inspiracji, chyba, że nieuświadomionym ;)

 

Che mi sento di morir

Reg – masz z czego się cieszyć, bo mnie, już po szlifach, czytało się bardzo dobrze. ;)

Barniuszu, bardzo dziękuję. No i owszem, cieszę się niezmiernie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No właśnie @reg, dzięki raz jeszcze!

Che mi sento di morir

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe opowiadanie. Podoba mi się pomysł na niewidzialnego bohatera, aczkolwiek przyznam, że miałam taką myśl, że pewnie umarł (cóż, długo tu jestem ;)). Dobrze mi się czytało.

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję Anet, cieszę się, że Ci się spodobało to opowiadanie. Napisałem je kilka lata temu, a nadal, pomimo wielu niedociągnięć, mam do tej historii ogromny sentyment. To wspaniałe, że ktoś tutaj jeszcze dotarł po takim czasie i je przeczytał :)

Che mi sento di morir

Naprawdę fajne, czyta się z przyjemnością, czasem warto trochę poszperać ;)

Przynoszę radość :)

Połamane serca, brukują ulicę – pomyślałem melancholijnie.

Zbędny przecinek

Czy na pewno brukują? Są brukarzami? Kładą kostkę?

Może raczej to ulica jest nimi wybrukowana?

Karmiąca kaczki staruszka, zagadnęła mnie

Zbędny przecinek. Nie oddziałamy przecinkiem podmiotu od orzeczenia.

 A ja nie mogę jej wytłumaczyć, nie mogę przeprosić, nie mogę jej…

Wydaje mi się, że przy przeczeniach powinien być dopełniacz, czyli w tym przypadku “jej”, choć nie jestem pewny. Możliwe, że obie formy są dopuszczalne. 

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Forma-dopelnienia-dopelniacz-czy-biernik;18792.html

 

 Nie mogłem wyjść na jakiegoś szaleńca, który bez opamiętania łupie w drzwi Hanny, zbiegłem szybko po schodach, żeby mama Hanny mnie nie zauważyła i wyszedłem z budynku. Stanąłem w bramie naprzeciw domu mojej dziewczyny i czekałem.

 Dom Hani był otoczony ze wszystkich stron innymi budynkami,

Niespójne. Raz nazywasz ją Hanną, a raz Hanią. Skoro to jego dziewczyna, to Hanna brzmi zbyt oficjalnie.

 

W drodze obmyślałem, jak dostać się do wnętrza biurowca i co zrobię, gdy będę już w środku. Ludzie z ulicy nie mają dostępu do biur, ale Hania opowiadała mi, że pracownicy często przechodzą pomiędzy piętrami udając się do firmowej kuchni czy wychodząc na papierosa. Powinienem wejść do środka bez problemu, czekając aż zabezpieczone zamkiem magnetycznym drzwi uchylą się w takiej właśnie sytuacji.

Troszkę za dużo wyjaśnień i ekwilibrystyki słownej. W sumie cały akapit tylko po to, by powiedzieć, że poszedł do niej do biura. Dalej kolejne kilka akapitów w biurze, które można by śmiało skrócić, bez wpływu na fabułę. Czytelnik już wie, że oni fizycznie nie mogą się spotkać, bo wcześniej to zdradziłeś. A skoro zdradziłeś, to nie musisz już tego udowadniać. Czytelnik wierzy na słowo. Można przejść do rzeczy.

mówiłem drżącym głosem[+,] a staruszka, która wcześniej karmiła kaczki, patrzyła jakby przeze mnie. 

Podniosłem wzrok i ujrzałem nietypową postać, niski człowieczek z włosami poskręcanymi w długie strąki, które opadły mu na ramiona, ubrany w nieco za duży, długi do ziemi, szary płaszcz.

Nie trzeba duplikować informacji. Skoro opisujesz dokładnie jak wygląda, to nie ma konieczności podkreślania, że jest nietypowy.

 – Tak się składa, że znam cię, jesteś Krzysztof Żelezny, pisarz, poeta i kto tam jeszcze – zacmokał z poirytowania. –

Zbędny ten początek. Nic nie wnosi.

Twoje puste słowa wytworzyły negatywną energię, moc naładowaną minusowo.

ujemnie

 

 

Napisane dość sprawnie. Niezły początek, zdecydowanie zbyt długie i przegadane rozwinięcie, oraz zakończenie również dość satysfakcjonujące.

Problemy z tym opowiadaniem mam dwa: fabuła może unieść tak z 20-25k, objętość powyżej 30k to jest jednak zbyt wiele, gdzieś w połowie zaczęło mnie już mocno nudzić i dopiero w końcówce się znów zainteresowałem. Druga sprawa to niestabilność opowiadania pod względem gatunkowo-klimatycznym.

Początek przynosi na myśl obyczajówkę/dramat, później od pojawienia się Elsy i Ducha Lasu to właściwie taka naiwna bajka ze zgranymi motywami (zagadki, magiczny pył), do tego okraszona kilkoma żartami, aż wreszcie w końcówce bajka bierze w łeb i robi się tym razem romantyczno-dramatycznie.

Dość dużo też masz infodumpów, tam, gdzie tłumaczysz sposób działania proszku, zasady, katalizatory… mieszasz fakty z domysłami głównego bohatera.

 

Ogólnie tekst taki średni, można by nad nim jeszcze popracować.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko, dzięki wielkie za wizytę, poświęcony czas i komentarze. Za poprawki wezmę się wieczorem. Może pokuszę się o większe przeredagowanie całego tekstu, bo niektóre fragmenty faktycznie straszą.

Tak czy owak, cieszę się, że jednak coś tam się spodobało ;)

Che mi sento di morir

No to masz jeszcze klika na zachętę ;)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Che mi sento di morir

Wracam raz jeszcze. Poprawiłem cały tekst, skróciłem nieco (m. in scenę w biurze), wyrzuciłem kilka zwrotów, które tworzyły dziwne zdania, lub powtarzały sens poprzednich zdań. Uwzględniłem większość uwag.

 

Niespójne. Raz nazywasz ją Hanną, a raz Hanią. Skoro to jego dziewczyna, to Hanna brzmi zbyt oficjalnie.

Mi to pasuje, spotkałem się wielokrotnie z takim przeplataniem pełnych form imienia ze zdrobnieniami.

 

Nie trzeba duplikować informacji. Skoro opisujesz dokładnie jak wygląda, to nie ma konieczności podkreślania, że jest nietypowy.

Skróciłem nieco opis Oina, bo był zbyt długi. Pozostawiłem określenie nietypowy, bo zależy mi, żeby to podkreślić. IMO, opis wyjaśnia dlaczego ta postać jest nietypowa, takie jest moje zamierzenie.

 

Zbędny ten początek. Nic nie wnosi.

Info o Żeleznym ma kilka celów: 1 – zależy mi, żeby wybrzmiało jego imię i nazwisko, żeby potem móc je wykorzystać do końcowej sceny na cmentarzu. 2 – zależy mi, żeby opisać go jako takiego trochę don juana, który sam sobie jest winien, bo bałamucił dziewczyny i to się na nim zemściło.

 

Cóż – nie jest to tekst doskonały, nie jestem z niego do końca zadowolony i taki chyba na razie pozostanie.

 

Jeszcze raz dzięki Chrościsko za cenny komentarz.

 

Che mi sento di morir

Cześć BasementKey:-) zajrzałam i do tego opowiadania, przyciągnął mnie tytuł.

Ciekawy pomysł, puste obietnice skumulowały się w jedną obietnicę, która się akurat spełniła. Muszę przyznać, że w momencie, w którym Elsa wspomina, że potrafi rozmawiać z umarłymi, to trochę się domyślałam, co stało się z bohaterem. Niemniej nie przeszkodziło mi to czerpać przyjemności z lektury:-) Zawsze jak czytam o alkoholikach, to widzę w nich ogromny smutek i ciężar doświadczeń, z którymi nie potrafią sobie poradzić. 

Ciekawi mnie dlaczego zawsze o tej samej godzinie paliło się to światło w pokoju Hanny (czy ja po prostu tego nie wyłapałam)

Może Mickiewicz jednak nie przewraca się w grobie:-) Druga miłość Krzysia, to musiał zadać właśnie taką zagadkę:-)

polecam do biblioteki, bo to dobry tekst

pozdrawiam

Cześć Olciatko :) Bardzo mi miło, że odwiedziłaś kolejny mój tekst i cieszę się, że lektura była przyjemna.

 

Ciekawi mnie dlaczego zawsze o tej samej godzinie paliło się to światło w pokoju Hanny (czy ja po prostu tego nie wyłapałam).

A wiesz, że nie wiem? A tak się zapalało? :)

 

Może Mickiewicz jednak nie przewraca się w grobie:-)

Dzięki, miód na moje serce lejesz :D

 

polecam do biblioteki, bo to dobry tekst

Dziękuję, cieszę się, że tak uważasz heart No proszę jak po takim czasie ten tekst się wybija z poczekalni. Może jeszcze nad nim posiedzę w weekend, żeby był lepszy odbiór, jbc ;)

 

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka