Szpiegowskie fantasy w realiach quasi epoki brązu. Jest trup, tajemnica, zaszyfrowany papirus i szpieg do odnalezienia.
Ogromniaste podziękowania dla super beta-ekipy: Arnubisa, Sy i Wiktora :) Wasza pomoc była nieoceniona :)
Szpiegowskie fantasy w realiach quasi epoki brązu. Jest trup, tajemnica, zaszyfrowany papirus i szpieg do odnalezienia.
Ogromniaste podziękowania dla super beta-ekipy: Arnubisa, Sy i Wiktora :) Wasza pomoc była nieoceniona :)
Ceth wiedział, że to, co robił, karane było śmiercią. Serce waliło mu ze strachu, przepocona tunika lepiła się do pleców, dłonie kurczowo zaciskał na lejcach rydwanu, gdy czekał, aż dwóch strażników w napierśnikach z brązu przepuści go przez bramy Gebterveterii.
– Słońce już nisko – powiedział jeden z nich, poprawiając rogaty hełm. – Musisz się spieszyć, jeśli chcesz wrócić przed zamknięciem bram.
– A jeśli się spóźnisz i będziesz zakłócał nam ciszę krzykami – wtrącił drugi – to poślę ci z murów strzałę. Taką z ostrym grotem z brązu!
Ceth nie odpowiedział. Bał się, że gdy tylko otworzy usta, z jego ściśniętego strachem gardła nie wydobędą się żadne zrozumiałe słowa. Zdobył się jedynie na lekkie skinienie głowy, po czym poderwał konie do biegu i wyprowadził rydwan z miasta.
Najtrudniejsze było już za nim. Zmęczeni długą wartą strażnicy nie zapytali go, dlaczego wyjeżdża z Gebterveterii tuż przed zmrokiem, nie przeszukali przewieszonej przez ramię sakwy i nie znaleźli zwiniętego w rulon papirusu. Boski Prażubr musiał nad nim czuwać tego wieczoru.
Ceth domyślał się, jaki los czeka go w przypadku schwytania. Często widział zakopanych po pas nieszczęśników kamienowanych na oczach rodzin i dzieci. Codziennie mijał odcięte głowy szubrawców zatknięte na włóczniach przy pałacu imperatora i odwracał wzrok na widok kalek bez oka, ręki czy nogi. Twarde, boskie prawo, jak głosiły kliny wyryte nad bramą do świątyni Prażubra.
A dla zdrajców przewidywało ono tylko jedną karę – śmierć. Ceth miał tego świadomość, gdy zgodził się pomóc spotkanemu w świątyni mężczyźnie. Wiedział, czym ryzykuje, ale ten człowiek oferował tyle miedzianych pierścieni, że Ceth nie mógł odmówić. To przecież tylko jedna noc poza bezpiecznymi murami. Jedna pełna strachu noc i jego nędzne życie w końcu się odmieni. Dla takiej fortuny warto było zaryzykować.
Mknął więc leśną drogą, zmuszając konie do lekkiego galopu. Byle prędzej, byle dalej od miasta i imperialnych strażników, byle dalej w las. Pęd rydwanu wywiewał mu z głowy strach i niepewność. Śpiew ptaków łagodził spięte nerwy.
A przynajmniej do chwili, gdy zobaczył wycięty w pniu sosny znak. Dokładnie taki, jak opisał mu człowiek ze świątyni. Ceth odetchnął głęboko, zjechał z drogi i zatrzymał rydwan między drzewami. Dalej musiał już iść pieszo. Jazda była zbyt niebezpieczna.
Za znakiem sto kroków w lewo – przypomniał sobie, walcząc z nawracającym strachem i ruszył głębiej w las. Było już ciemno, ale nie zapalał pochodni. Wolał, by nikt, nawet zbłąkany myśliwy, nie dostrzegł go podczas tej wędrówki. Skradał się więc w coraz większych ciemnościach, za przewodnika mając jedynie nikłe światło księżyca i kolejne, coraz trudniej dostrzegalne znaki na drzewach.
I tylko dzięki nim odnalazł w końcu stary, rozłożysty dąb z dużą dziuplą na środku. To tutaj miał zostawić papirus. Tutaj miały na niego czekać miedziane pierścienie. Czując, jak serce wali mu z podniecenia, wsadził rękę do dziupli, dotknął palcami zimnego drewna, pomacał, zaklął. Skrytka była pusta!
– Szukasz czegoś?
Drgnął, gdy w ciemnościach rozległ się głos. Strach ponownie zawładnął całym jego ciałem. Ostatkiem woli zmusił dygoczące nogi do jeszcze jednego wysiłku, odwrócił się i zamarł. Tuż za nim, w ciemnościach między drzewami, stał wysoki mężczyzna w płaszczu z wilczej skóry. Na twarzy miał maskę z wizerunkiem psa, wściekle szczerzącego kły.
– Psi pysk – wyszeptał cicho Ceth.
I dopiero teraz tak naprawdę poczuł, co to strach.
***
Sędziwy Manthur oderwał wzrok od pokrytej klinami glinianej tabliczki, gdy tylko usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi.
– Witaj, Thebrisie – powiedział na widok mężczyzny w psiej masce na twarzy. – Jak twoje polowanie?
– Prażubr okazał się łaskawy. – Thebris przysunął sobie zydel i usiadł po drugiej stronie stołu. Nawet tutaj, w podziemnych korytarzach Legowiska, nie zdejmował maski. Był psim pyskiem, tropicielem szpiegów i wszelkich wewnętrznych wrogów imperatora. Jego twarz musiała pozostać nieznana.
– Ale to był tylko posłaniec, zwykła płotka w wielkim jeziorze szpiegowskich powiązań. Płotka, która może mnie jednak doprowadzić do szczupaka lub innej, naprawdę groźnej ryby…
– Drugiego Zajęczego Księcia? – Manthur uśmiechnął się szeroko.
– Lepiej. – W głosie Thebrisa pojawiła się dziwna nuta. – Zajęczy Książe był szpiegiem z Pogranicza. Całkiem niezłym i cholernie niebezpiecznym, ale tylko z Pogranicza. Ten, którego teraz tropimy siedzi gdzieś tu, w stolicy, może nawet w pałacu imperatora…
– Nie musisz mi tego tłumaczyć. Przycisnąłeś już tę twoją płotkę, rybaku?
– Na razie wszystkiego się wypiera. Ja nie wiem, nie wiedziałem, to spisek i złośliwość bogów. Pognije sobie w lochu, to odzyska pamięć.
– W czym więc mogę ci pomóc?
– Miał przy sobie to. – Thebris rozłożył na stole zwitek papirusu. – To abukhtyckie znaki. Widziałem takich wiele na Pograniczu, ale…
– Ale te nie układają się w żadne sensowne zdania – domyślił się Manthur. On całe życie spędził ze zwojami i tabliczkami. Niegdyś jako kapłan Prażubra, teraz skryba psich pysków.
– Tak – potwierdził Thebris. – Ten papirus musi być zaszyfrowany. Potrzebuję twojej pomocy, kapłanie.
Psi pysk wiedział, że Manthur był prawdziwym znawcą szyfrów i tajnych szpiegowskich wiadomości. Jeśli ktoś w Gebterveterii miał odczytać ten papirus to tylko on.
– Abukhtyci – powiedział po dłuższej chwili kapłan, oglądając dokładnie zwój. – Używają prostej metody utajniania. Po prostu zamieniają miejscami co któreś znaki. Tworzy to wrażenie bełkotliwego tekstu, ale jest dość łatwe do złamania. Wystarczy złapać prawidłowość i ułożyć to wszystko we właściwej kolejności… No, ale po co ja ci to mówię. Jesteś przecież Wilczurem z Pogranicza. O Abukhitach wiesz więcej niż ja.
– Na kiedy będzie gotowy? – zapytał Thebris, nie komentując ostatnich słów kapłana. Wiedział, że wiele osób w stolicy nazywa go Wilczurem z Pogranicza. Sam jeszcze nie zdecydował, czy lubi to określenie. Z jednej strony wyrażało podziw dla jego pościgu za Zajęczym Księciem, z drugiej podkreślało prowincjonalne pochodzenia. Thebris był w stolicy nowy i na każdym kroku przekonywał się, że nie wszystkim w Legowisku, jak powszechnie zwano główną siedzibę psich pysków, się to podobało.
– Łamanie szyfru jest jak bałamucenie dziewki. – Starzec westchnął smutno. – Możesz już na pierwszej schadzce zaciągnąć ją do łóżka, ale nieraz trzeba się porządnie namęczyć.
– Teraz nie czas na dziewki. – Głos Thebrisa stwardniał. – Szpieg z Abu-Kharu jest wśród nas.
Manthur wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy drzwi do komnaty otworzyły się, a w progu stanął zziajany posłaniec.
– Szlachetny panie – powiedział, trwożliwie spoglądając na psią maskę Thebrisa. – Znaleźli ciało.
***
Skrybę odnaleziono w niewielkiej izbie na poddaszu miejskiej gospody. Leżał pod ścianą w zakrwawionym płaszczu ze skóry dzika. Na brzuchu pełno miał ran, poderżnięte gardło uśmiechało się krwawą raną, a rozwarte do krzyku usta zapchane były porwanymi fragmentami tuniki.
Otaczający ciało strażnicy i gapie rozmawiali ze sobą cicho, co chwila pokazując na plamy krwi czy leżący na podłodze, ułamany sztylet z brązu. Gwar przyciszonych rozmów wypełniał izbę.
I momentalnie się urwał, gdy w progu pojawił się Thebris. Struchlały gospodarz otworzył mu drzwi, strażnicy jakby skurczyli się w sobie, gapie schodzili z drogi i chyłkiem wymykali się na korytarz. Nikt nie chciał spotkać się z psim pyskiem twarzą w twarz. Ludzie w maskach budzili powszechny strach.
Wilczur w kompletnej ciszy przeszedł przez ciasną izbę i stanął nad wciśniętym w kąt ciałem. A więc odnalazł się Arthis, osobisty skryba samego imperatora. Do tej pory na dworze sądzono, że zdradził i uciekł, by sprzedać sekrety jakiemuś ościennemu władcy. Tymczasem on po prostu nie żył. To ułatwiało nieco sprawę.
Thebris pochylił się nad ciałem. Przyczyną śmierci bez wątpienia było poderżnięte gardło. Rany na piersi i brzuchu pojawiły się później. Wyglądały na zadawane chaotycznie i na oślep, jakby sprawca chciał wyładować na umierającym swoją wściekłość. Ponadto w jednej z nich Wilczur dostrzegł odłamki pokruszonego brązu. Najwidoczniej sztylet nie wytrzymał kolejnego uderzenia. To się zdarzało. Brąz był łatwiejszy w obróbce od kamienia, ale czasem się kruszył lub wyginał.
Thebris uważnie oglądał każdą, nawet najmniejszą rankę. Śmierć Arthisa otwierała nowy rozdział w jego poszukiwaniach. Skryba był przecież obecny na wszystkich spotkaniach imperatora i zapisywał, a później przepisywał każde wypowiedziane tam słowo. Miał dostęp do wielu pałacowych tajemnic. Kto wie, które z nich wyjawił przed śmiercią? Wilczur musiał jak najszybciej znaleźć mordercę.
W końcu wyprostował się i wyciągnął z ust ofiary podartą tunikę. Z jej fałd wypadły i potoczyły się po podłodze odłamki gliny. Thebris zamarł. To ewidentnie były fragmenty tabliczki do pisania. Morderca zatkał skrybie usta pokruszoną tabliczką!
– Zbierz te odłamki i zanieś do pałacu – powiedział po chwili Thebris, wskazując palcem najbliższego strażnika. – Mają tam na mnie czekać, gdy wrócę.
Wytypowany strażnik przełknął głośno ślinę i ukląkł, by zebrać glinę. Wilczur nawet na niego nie spojrzał. Wolnym krokiem przeszedł przez izbę i stanął przed przerażonym gospodarzem.
– Jest tu miejsce, gdzie możemy spokojnie porozmawiać?
***
Gospodarz drżącymi dłońmi rozlał miodu do dwóch rogowych kubków. Kilka kropel kapnęło na popękany blat stołu.
– Pojawił się ponad cykl temu – powiedział, ocierając spocone czoło. – Opłacił pokój na wiele dni wprzód, aż do Nocy Wróżb. Miał dużo miedzianych pierścieni. Ja nie wiedziałem, kto on! Palcem go nawet nie tknąłem. Przysięgam na rogi Prażubra!
– Nikt go nie odwiedzał? – Thebris sięgnął po miód.
– Zabronił kogokolwiek wpuszczać. A też i nikt o niego nie pytał. Ale wiadomość taką zostawił. – Gospodarz wyciągnął zza lady drewnianą tabliczkę do pisania. – Kazał do pałacu zanieść, gdyby coś mu się stało. Wielką tajemnicę z tego robił!
– Pokaż to. – Thebris zabrał tabliczkę i przebiegł kliny wzrokiem. – Wiesz, co tu jest zapisane?
– Ja nie czytaty, panie.
– Dobrze. – Thebris podniósł się zza stołu. – Zapomnij, że kiedykolwiek to widziałeś.
***
– A więc to nie skryba był szpiegiem, którego szukamy? – zdziwił się sędziwy Manthur, gdy Thebris opowiedział mu o wizycie w gospodzie.
– Nie skryba.
To krótkie stwierdzenie wywracało ich dotychczasowe ustalenia do góry nogami. Gdy kilka cykli temu psie pyski dowiedziały się o abukhtyckim szpiegu w pałacu imperatora, wszystko wydawało się jasne. Arthis zniknął kilka dni wcześniej. To nie mógł być przypadkowy zbieg okoliczności. Imperator wydał wyrok. Spuszczony ze sznura Wilczur wyruszył na łowy. Nikt w Legowisku nie znał Abukhitów lepiej niż on.
– Skoro to nie skryba… – Kapłan głośno przełknął ślinę. – To kto?
– Ktoś, kto miał dostęp do tajnych informacji, któryś z wysokich urzędników… – zastanawiał się na głos Thebris. – Dowódca Rogatej Armii, arcykapłan Prażubra albo mistrz brązu!
– O bogowie!
– To by wyjaśniało, dlaczego Arthis uciekł z pałacu. Musiał odkryć, który z nich jest zdrajcą, ale nie miał dowodów. Bał się, że szpieg go zniszczy…
– I wiele się nie pomylił. Znalazłeś coś na miejscu?
Thebris wyciągnął z sakwy odłamki glinianej tabliczki i ułożył je na stole Manthura w ściśle określonym porządku. W przeciwieństwie do papirusu, tutaj użyto powszechnie znanych w Gebterveterii, gebtyjskich klinów.
– Skryba miał tego w ustach więcej, ale tylko tyle udało mi się złożyć.
Kapłan nachylił się nad blatem i wolno odczytał poszczególne kliny:
– „Mistrz”, „odlew”, „srebrne pierścienie”, „milczeć”. Ech, wiele to nam nie pomoże.
– Nie? Przecież to oczywiste! Skryba musiał szantażować naszego zdrajcę. Żądał srebrnych pierścieni w zamian za milczenie. A „mistrz” i „odlew” zapewne odnoszą się do tajemnicy, którą wykradł szpieg.
– To tylko przypuszczenia – burknął kapłan. – A ty nie znasz większości tajemnic imperatora. Tej zagadki sam nie rozgryziesz.
– Nie doceniasz mnie, starcze. Te kliny ewidentnie wskazuje na imperialną odlewnię i mistrza brązu.
– Nie zadzieraj z mistrzem brązu bez wyraźnych dowodów. Dobrze ci radzę. To nie Pogranicze! Tutaj nie jesteś bogiem. Musisz się liczyć z wielką polityką…
– Na rogi Prażubra! Jestem przecież psim pyskiem!
– Nawet my nie możemy tu wszystkiego… Jeśli nadepniesz na odcisk niewłaściwej osobie, jutro nie tylko nie będziesz już psim pyskiem, możesz w ogóle nie żyć! Nie poświęcaj życia dla jednego widmowego szpiega…
Thebris milczał chwilę. Z posępnego spojrzenia, świdrujących w otworach maski oczu nie dało się nic wyczytać.
– Byłeś kiedyś na Pograniczu, kapłanie? – odezwał się w końcu, a głos miał zimny. – Widziałeś góry tak wysokie, że nikt nigdy nie wspiął się na ich szczyt? Lasy tak rozległe, że nikt nigdy ich w pełni nie zbadał? Złote piaski pustyni po drugiej stronie? I Wąwóz Przejścia, jedyne połączenie między nami, a nimi. Wiesz, co tam się dzieje? Słyszałeś jęki rannych? Czułeś swąd śmierci? Siedzisz tu, w bezpiecznej stolicy i myślisz, że pozjadałeś wszystkie rozumy… Nic nie wiesz o Abukhitach, starcze. Nie wiesz do czego są zdolni… Ja muszę dorwać tego szpiega! I zrobię to, nawet jeśli będę musiał zajrzeć do sypialni samego imperatora!
– Aż tak nienawidzisz tych Abukhitów?
– Mój ojciec zginął pod kołami ich rydwanów – mruknął cicho Thebris. – Ale to nie ma nic do rzeczy. Moim zadaniem jest dorwanie tego szpiega. Ty masz tylko odczytać ten cholerny papirus.
– Jeszcze nic nie mam – westchnął smutno Manthur. – Ale przyniosłeś mi niezłą podpowiedź. Jeśli na papirusie powtarzają się te słowa – popukał palcem w odłamki gliny – niedługo będziesz miał cały tekst.
– Lepiej się pośpiesz – warknął Thebris i wyszedł z komnaty. Nie powiedział Manthurowi o znalezionej tabliczce. Jej treść była tak szokująca, że musiała na razie pozostać tajemnicą.
***
Ceth wrzasnął, gdy oprawca przytknął płonącą pochodnię do jego nagiej skóry. Zapach palonych włosów zmieszał się z wypełniającym lochy odorem śmierci. Ogień tańczył po ciele więźnia, łzy kapały mu z oczu, okrzyki bólu nasilały się z każdą chwilą.
– Wiesz, kto to jest? – zapytała cicho oprawca, wskazując głową na siedzącego w kącie mężczyznę w psiej masce na twarzy. – To słynny Wilczur z Pogranicza. Tak, ten, który złapał Zajęczego Księcia.
Thebris nie zareagował. Nie odzywał się, ani nawet nie patrzył na wiszącego na linach, poobijanego więźnia. W milczeniu bawił się trzymanym w dłoniach sztyletem i słuchał coraz to rozpaczliwszych jęków bólu.
– Powiadają – kontynuował oprawca – że w pogoni za nim, przeszedł na drugą stronę gór granicznych, do Abu-Kharu! A potem przywiózł go tutaj zamkniętego w ciasnej skrzyni. Wyobraź to sobie. Zajęczy Książę nie mógł nawet ruszyć małym palcem u nogi! A droga z Pogranicza do Gebterveterii jest długa, oj długa. Ty nie miałeś jeszcze tak źle. Przynajmniej na razie…
Oprawca uśmiechnął się paskudnie. Czuł, że jest bliski złamania więźnia. Historia Zajęczego Księcia była powszechnie znana w Gebterveterii. Miasto żyło nią przez wiele dni, a wiszące przed pałacem imperatora resztki zwłok nie pozwalały nikomu zapomnieć, jaki los czeka zdrajców. Umiejętnie podsycany strach mógł zdziałać więcej, niż ból. Oprawca dobrze o tym wiedział.
– Pamiętasz, jak to się skończyło? Na pewno byłeś wtedy na placu, widziałeś co zrobiliśmy z Zajęczym Księciem…
Ceth wydał z siebie niezrozumiały wrzask. Skóra piekła go bezlitośnie, ból rozlewał się na boki, ciasne więzy wrzynały się w ciało. Kiedyś, w podobnych okolicznościach, modliłby się na głos, wzywając na pomoc Prażubra i innych ojców puszczy. Teraz, po kilku dniach spędzonych w lochu psich pysków, po setkach niewysłuchanych modlitw i chwilach spędzonych z oprawcą sam na sam, zatracił nieco ze swojej religijnej żarliwości. Krzyk był znacznie lepszym rozwiązaniem.
– Nie? To ci przypomnę! Najpierw przegnaliśmy go ulicami Gebterveterii w samej tylko zajęczej przepasce. Uderzeniem batów powoli zmienialiśmy jego plecy w krwawą miazgę, a potem…
– Wystarczy – powiedział nagle Thebris, podnosząc się z zydla pod ścianą. Oprawca wyraźnie niepocieszny cofnął pochodnię i odszedł na bok. Ceth głośno wciągał powietrze.
– Poznajesz ten sztylet? – Wilczur stanął obok więźnia i zbliżył pokruszone ostrze do jego twarzy. – Tym zabiłeś Arthisa, prawda?
– Nikogo nie zabiłem – zajęczał Ceth. – Ja miałem tylko dostarczyć ten przeklęty papirus. Przysięgam!
– Kto ci go dał?
– Mężczyzna w świątyni. Nie wiem, jak się nazywał! Kaptur miał i chustę na twarzy! Obiecał dużo miedzianych pierścieni. Nic więcej nie wiem, przysięgam!
– Jak był ubrany?
– W tunikę i płaszcz ze skóry dzika… A i pas miał! Taki wysadzany miedzianymi płytkami!
– Pas odlewnika – mruknął Thebris, chowając sztylet do sakwy przy pasie. – Kontynuujcie. – Skinął ręką na oprawcę i wyszedł z izby tortur.
***
– Chcę rozmawiać z mistrzem brązu – powiedział Thebris, wchodząc na teren imperialnej odlewni brązu w Geterveterii.
– Mistrz jest zajęty. – Młody czeladnik uniósł głowę znad przygotowywanej formy na odlew miecza. – Przyjdź później, panie.
Thebris mrugnął zaskoczony. Nie takiej reakcji się spodziewał. Ludzie mieli drżeć na widok jego maski, trząść portkami i spełniać każde życzenie, a nie odsyłać jak pierwszego lepszego przybłędę.
Wolnym, niemal flegmatycznym krokiem podszedł do czeladnika, złapał go za tunikę i przyciągnął do siebie, przytykając jego twarz do psiej maski.
– Chcę rozmawiać z mistrzem brązu – powtórzył, wolno artykułując każde słowo. – Teraz!
Czeladnik głośno przełknął ślinę. W jego oczach Thebris dostrzegł to, czego brakowało mu na początku: strach.
– Już po niego idę. – Chłopak spuścił wzrok i gdy tylko Wilczur go puścił, popędził ile sił w nogach na poszukiwania swojego mistrza.
Thebris usiadł na ławie obok niedokończonego odlewu i czekając, obserwował pracę innych pomocników. Kilku z nich rozpalało właśnie olbrzymi, opalany drewnem piec. W specjalnie przygotowanych koszach czekały już rudy miedzy i cyny. Niedługo czeladnicy przetopią je w płynny brąz, który wlany do kamiennej formy zastygnie, tworząc nadany mu kształt. A później wystarczy tylko usunąć kamień, wyciągnąć uzyskany przedmiot, naostrzyć to, co ma być ostre.
I modlić się do Prażubra, żeby nic nie pękło, ani nie odkształciło się podczas tych wszystkich czynności. Tylko bogowie wiedzieli, dlaczego raz uzyskiwano materiał twardy i elastyczny, psujący się dopiero po jakimś czasie, a innym razem wszystko trafiał szlag już na samym początku.
– Co to ma znaczyć?! – krzyk mistrza brązu wyrwał Wilczura z zadumy. – Co ty tu robisz, kundlu zawszony?
Thebris podniósł wzrok. W jego kierunku szedł wzburzony mężczyzna w płaszczu ze skóry dzika. U pasa kołysały mu się odlewnicze płytki.
– To ja tu zdaję pytania – odwarknął Wilczur. Nie podobał mu się ton mistrza brązu. Nikt, nigdy nie zwracał się w ten sposób do psich pysków.
– To zadawaj je sobie gdzie indziej! Tu nie ma żadnego szpiega! – Odlewnik był wyraźnie poddenerwowany. – Ludzi mi tylko straszysz! W pracy przeszkadzasz! Imperator nie będzie zadowolony, oj nie będzie. Tu masz jego osobisty dekret, pchlarzu głupi! – Zamachał trzymaną w dłoniach tabliczką. – Widzisz, co tu jest napisane? Macie zakaz zakłócania mojej pracy! Brąz jest ważniejszy od waszych urojonych poszukiwań. Słyszysz? Wynoś się, ale już!
Thebris przebiegł wzrokiem kliny i zaklął w myślach. Wszystko wyglądało na autentyczne. Bez twardych dowodów nie będzie mógł nawet przesłuchać mistrza brązu. Nie mówiąc już o dokładnym przeszukaniu odlewni i okolicznych budynków.
– Jeszcze tu wrócę – mruknął i ruszył do bramy.
***
Mistrz brązu coś ukrywał. To było jasne. Therbis nie mógł jednak ryzykować próby sił. Nie, jeszcze nie teraz. Z osobistą pieczęcią imperatora nawet psi pysk nie powinien zadzierać. Co nie oznaczało, że miał zamiar łatwo odpuścić.
Wrócił przed bramę do imperialnej odlewni kilkanaście modlitw po tym, jak go z niej wyrzucono. Tym razem nie miał na sobie nieodłącznej maski ani nawet oficjalnego płaszcza z wilczej skóry. Ubrany był w szarą tunikę obficie poplamioną winem i błotem. W dłoni ściskał wyszczerbiony, gliniany dzban, a u pasa kołysał mu się skórzany bukłak. Nikt, nawet najbardziej podejrzliwy wrogi szpieg, nie rozpoznałby w nim teraz Wilczura z Pogranicza, postrachu Abukhitów. Przypominał bardziej odurzonego miodem i winem pijaczka.
I o to właśnie mu chodziło. Łowcy szpiegów nieraz musieli sięgać po szpiegowskie metody: obserwacje, śledzenie, podglądanie. Thebris miał nadzieję, że udało mu się nastraszyć mistrza brązu. Wizyta psiego pyska nigdy nie oznaczała niczego dobrego. Odlewnik mógł spanikować, wyjść ze swojego królestwa i popełnić jakiś błąd.
A Thebris nie chciał tego przegapić. Siedział więc na ziemi, oparty plecami o ścianę sąsiedniego domu i udając pijaczka obserwował wejście na teren odlewni. Nie wzbudzał niczyjego zainteresowania. Pijak to przecież tylko pijak. Jeden z wielu jakich można było spotkać na ulicach Gebterveterii.
Dzień powoli zmieniał się w noc, z terenu odlewni wychodzili kolejni robotnicy, warty przy bramie zdążyły się dwa razy zmienić, a Thebris wciąż czekał. Tyłek mu odmarzał od zimnej gleby, nogi drętwiały, żołądek skręcał się z głodu.
Obserwacja była zajęciem dla najwytrwalszych.
***
Szlachetny Vithrius, główny nadzorca psich pysków westchnął, gdy rozległo się ciche pukanie do drzwi. Dwa szybkie uderzenia, przerwa i jeszcze jedno. Sygnał od najlepszego informatora, jakiego Vithrius miał w Gebterveterii. To musiało być coś ważnego.
– Wejść! – krzyknął i nalał miodu do rogowego kubka.
Drzwi otworzyły się niemal bezgłośnie i do środka wślizgnęła się wątła postać w szarej tunice.
– Mam najnowsze wieści z Pogranicza.
– Mów! – Vithrius sięgnął po miód. Czuł, że zaraz zrzednie mu mina. Pogranicze nigdy nie oznaczało niczego dobrego. Od stuleci trwała tam wojna. Niby Góry Graniczne skutecznie oddzielały dwa największe mocarstwa kontynentu, a jednak Gebtyjczycy i Abukhtyci zabijali się tam na przeróżne sposoby. Wszystko przez Wąwóz Przejścia, jedyną drogę łączącą pustynny wschód z leśnym zachodem. Wiodące tamtędy szlaki handlowe były łakomym kąskiem dla obu władców.
– Znowu doszło do większej bitwy. – Informator mówił szybko, niemal wypluwając z siebie słowa. – Abukhtyckie rydwany pod dowództwem księcia Bekhri uderzyły na naszą rogatą piechotę niedaleko Hagry. Moment wybrali idealny, nasi nie byli gotowi do bitwy. Przeżyła garstka…
– Na rogi Prażubra! Niedaleko Hagry? Czy to był…
– Tak. Oddział generała Dethriusa, ten który wyruszył z tajną misją na ziemie Abukhitów…
– Skąd oni wiedzieli na bogów! Przecież pozbyliśmy się Zajęczego Księcia! Ilu jeszcze szpiegów umieścili po naszej stronie! No ilu!?
– Myślę, że co najmniej tyle samo, ile my umieściliśmy po ich stronie…
Vithrius upił kolejny łyk miodu, uspokoił się.
– A jak wygląda sytuacja w odlewni?
– Nasz człowiek donosi, że wynalazek mistrza brązu jest już prawie gotowy…
– To dobrze… Niedługo losy wojny się odmienią. A wtedy dobierzemy się tym przeklętym Abukhitom do dup!
– Jest jeszcze coś… – w głosie informatora pojawiła się wątpliwość. – Thebris był wczoraj w odlewni. Ponoć pokłócił się o coś z mistrzem brązu. Chyba go podejrzewa.
– Wilczur zaczyna węszyć tam, gdzie nie powinien. – Vithrius upił kolejny łyk miodu. – Ja się nim zajmę, a ty informuj mnie o wszystkim na bieżąco.
***
Mistrz brązu ostrożnie zamknął drzwi do izby, w której pracował. Nikt, nawet najwierniejszy czeladnik, nie mógł zobaczyć tego, co miał zamiar zaraz zrobić.
Na rogi Prażubra! – westchnął i poprawił przysłaniającą okno sarnią skórę. W słabym blasku paleniska niewiele było widać. Nawet jeśli jakimś cudem ktoś go teraz podglądał, nie będzie w stanie nic dostrzec.
Odlewnik podszedł do stołu i spojrzał na leżącą na blacie glinianą tabliczkę. Znalazł ją w swojej sakwie ledwie kilka chwil temu. Skąd się tam wzięła? Kto mu ją podrzucił? Takie pytania z pewnością krążyłyby w głowie mistrza brązu, gdyby nie treść wyrytych na niej klinów.
O Bogowie! A jeśli to prawda? – westchnął, obracając tabliczkę w dłoniach. Wizyta tego cholernego psiego pyska zdaje się to potwierdzać. Muszę być ostrożny. Bardzo ostrożny, inaczej te przeklęte kundle dobiorą mi się do dupy!
Zaklął i uderzył tabliczką o kant stołu. Raz, drugi, trzeci. Odłamki gliny posypały się na podłogę. Mistrz stał chwilę, zastanawiając się co dalej, a potem kucnął, zebrał wszystkie fragmenty i wrzucił je do paleniska. Wiadomość została zniszczona, ale jej treść mocno wryła mu się w pamięć.
Już czas! – pomyślał, gdy za oknem rozbrzmiały rogi świątyni Prażubra.
Zbliżała się Noc Wróżb.
***
Zbliżała się Noc Wróżb, wielkie święto Prażubra. Ulice Gebterveterii powoli zapełniały się odświętnie ubranymi mieszkańcami. Widać było kobiety w spinanych pribulami szatach, mężczyzn w bawełnianych tunikach i płaszczach ze skóry dzika, czy niewolników w zajęczych przepaskach biodrowych. Wszędzie migały bransolety, pierścienie i ozdoby z wypolerowanych rogów.
Tej nocy Gebtyjczycy szybko nie położą się spać. Najpierw pokłonią się Prażubrowi, wysłuchają kapłańskich wróżb, a potem będą ucztować i pić do samego rana. Trudno o lepszy moment na tajne, szpiegowskie spotkanie.
Thebris doskonale o tym wiedział. Każdej innej nocy spotkany na ulicy człowiek budziłby podejrzenia. Ale nie w Noc Wróżb. W tłumie łatwo można zniknąć, ukryć się przed niepożądanym wzrokiem, odbyć krótką rozmowę lub przekazać tabliczkę na oczach rozradowanych, bawiących się w najlepsze ludzi.
Mistrz brązu musiał wyjść akurat tej nocy. Thebris był tego pewien. Wytrwale czekał więc pod bramami odlewni, dyskretnie obserwując każdą wychodzącą stamtąd postać.
I w końcu się doczekał.
Było już całkiem ciemno, gdy mistrz brązu wyłonił się ze swojej kryjówki. Thebris na początku go nie poznał. Ubrany w prostą, bawełnianą tunikę mężczyzna w niczym nie przypominała dumnego odlewnika. Wyglądał jak przeciętny mieszkaniec Gebterveterii, co jeszcze bardziej starał się podkreślać, garbiąc nieco plecy i pochylając ramiona. Nie założył nawet swojego cechowego pasa.
Wilczur odczekał chwilę i ruszył za oddającym się mistrzem. Był niczym spuszczony ze sznura pies. Wytrwale podążał tropem swojej ofiary, krył się za załomami budynków, przystawał za straganami i pomnikami, wtapiał się w tłum. Cały czas utrzymywał bezpieczny dystans, śledził i obserwował z ukrycia.
Odlewnik szedł powoli, często się zatrzymując i rozglądając dookoła. Wyraźnie czegoś się obawiał. Był zdenerwowany i przestraszony. Thebris podążał za nim niczym cień. Towarzyszył mistrzowi, gdy ten przemykał ulicami Gebterveterii, gdy przeciskał się między ludźmi i gdy w końcu dotarł na Rogaty Plac, centralny punkt miasta.
Tam zebrało się najwięcej mieszkańców. Gęsty tłum otaczał podwyższenie, gdzie rozpięty na wielkich, odlanych z brązu rogach wisiał rozpłatany żubr. Siwy kapłan gmerał palcami w jego wnętrznościach, raz po raz krzycząc do tłumu:
– Widzę pomyślne zasiewy! Wasze motyki nie będą się już łamać!
– Widzę szczęście rzemieślników! Wasze dłuta nie będą pękać!
– Widzę dobrobyt myśliwych! Wasza broń nie będzie się wyginać!
Krew kapała z dłoni kapłana do specjalnych, rogowych mis. Ofiara dla Prażubra została złożona. Teraz bóg ustami swojego sługi przepowiadał Gebtyjczykom pomyślną przyszłość.
– Widzę wielkie zwycięstwo naszej armii! Widzę połamane rydwany, skruszony brąz i setki wrogich trupów! Widzę tłumy Abukhitów kłaniających się Prażubrowi i przewracane posągi ich plugawych bożków!
Thebris nie słuchał krzyków kapłana. To były bzdury dla zwykłych ludzi. On, psi pysk, miał ważniejsze rzeczy do roboty. Zamiast żubrzych flaków wolał obserwować mistrza brązu.
A ten właśnie wchodził do stojącej nieopodal Powszechnej Świątyni Prażubra. Thebris podszedł bliżej i spojrzał na dwa, marmurowe posągi żubrów, podtrzymujące sklepienie świątyni. Ich przedłużone, połączone ze sobą rogi tworzyły łuk nad wejściem, w którym przed chwilą zniknął mistrz brązu.
Owca sama pcha się w wilcze łapy – pomyślał Thebris i wszedł do świątyni.
***
– Wielki Prażubrze, ojcze wszechpuszczy, stworzycielu lasu i patronie życia – obolały Ceth cicho modlił się w swojej celi. – Błagam, przerwij swoim świętym rogiem cienką nić mojego życia. Pozwól umrzeć temu marnemu ciału i wpuść mą duszę do krainy umarłych.
Miał już dość. Po kilku dniach spędzonych w więzieniu psich pysków, po torturach, biciu i głodzeniu, po nieprzespanych nocach, bólu i krwi, był już na skraju wytrzymałości. Podjął decyzję. Na następnym przesłuchaniu powie wszystko. Wyjawi to, co ten cholerny Wilczur chce usłyszeć.
A może wtedy pozwolą mu w końcu umrzeć.
***
Mistrz Brązu wszedł do Powszechnej Świątyni Prażubra i zakasłał, gdy tylko poczuł silną woń kadzideł. Wielka hypostylowa sala pełna była kamiennych kolumn, stylizowanych na pnie drzew, z kapitelami w kształcie rozłożystych gałęzi podtrzymujących sufit z malowidłem nieba. Na posadzce, między pniami, stały odlane z brązu posążki zwierząt. To w ich pyskach płonęły kadzidła, wypełniające wnętrze świątyni boskimi oparami.
Mistrz brązu zaklął pod nosem. Gdzieś tu miał na niego czekać człowiek od tajemniczej tabliczki. Tylko, na rogi Prażubra, gdzie?! Ta świątynia była wielka. On mógł być wszędzie!
Czując, jak serce próbuje wyrwać mu się z piersi, ruszył w stronę ołtarza i wielkiego menhiru z odciskiem boskich kopyt. Tam zawsze zbierało się najwięcej osób. Istniała szansa, że…
– Wiedziałem, że przyjdziesz.
Odlewnik poczuł, jak ktoś łapie go za łokieć i odciąga w bok, między kolumny, zwierzęta i opary kadzideł.
– To ja cię wezwałem – wyszeptał tajemniczy mężczyzna, prowadząc go w głąb świątynni.
– Kim jesteś?
– Kimś, kto pomoże ci uratować skórę. Ale najpierw klęknij. Tu, przed tym posągiem. Ludzie pomyślą, że się modlimy. Będzie można spokojnie porozmawiać.
Odlewnik posłusznie opadł na kolana, ukradkiem spoglądając na twarz nieznajomego – brzydką i naznaczoną szeroką blizną na nosie.
– Słyszałeś, co mówił kapłan przed świątynią? – zapytał po chwili nieznajomy. – Wiesz, co to oznacza? Dla ciebie i twojego wynalazku?
– Nie wiem, o czym mówisz. – Serce mistrza waliło jak oszalałe. Pot kapał z czoła na dygoczące z nerwów ręce. – Kapłani zawsze obiecują ludziom cuda.
Odlewnik w ogóle nie powinien był tu przychodzić. Jedna krótka wiadomość to jeszcze nie powód, by tak ryzykować. Ale na bogów! Ten tajemniczy człowiek wiedział o rzeczach, o których nikt nie powinien wiedzieć. Jeśli więc to, co napisał było prawdą? Jeśli faktycznie grozi mu niebezpieczeństwo? Niepokój zmuszał mistrza brązu do wysłuchania słów nieznajomego.
– Nie udawaj. Gdybym nie miał racji, to byś tu nie przyszedł. W głębi serca przeczuwasz, co cię czeka. Twój wynalazek zostanie przypisany łasce bogów. Tak, łasce bogów! A ciebie zniszczą! Wiesz za dużo, by zostawić cię przy życiu. Psie pyski już szukają sposobu, jak tu dobrać ci się do skóry. Myślisz, że ich dzisiejsza wizyta była przypadkowa?
– Jestem wiernym sługą imperatora. Wypełniam rozkazy i cieszę się jego łaską.
– Tak myślisz? To słuchaj. Kundle znalazły ciało skryby, tego co dużo wiedział o pałacowych sprawach. Wiem też, że pojmali jakiegoś biednego durnia i znaleźli papirus z wiadomością, jaką wysłałeś do Abu-Kharu.
– Na rogi Prażubra! Nie wiem, kim jesteś i czego chcesz, ale to jakieś bzdury!
– Nie krzycz. Jesteśmy w świątyni.
– To bzdury – powtórzył już szeptem mistrz brązu. W pierwszym odruchu chciał wstać i wyjść, ale coś go powstrzymało. Czuł, że nieznajomy może mieć rację. Kundle sporo węszyły ostatnio wokół jego odlewni, a jak powszechnie wiadomo oni nie potrzebują prawdy i dowodów, by zniszczyć komuś życie… – Nigdy nic nie pisałem dla Abukhitów.
– Ja to wiem. Ty to wiesz. Myślę, że nawet psie pyski to wiedzą, ale ich to nie obchodzi. Chcą się ciebie pozbyć. Ten biedak na torturach oskarży cię o zabójstwo skryby, papirus będzie stanowił dowód. No, a potem będzie już tylko gorzej. Imperator skaże cię na śmierć. I to nie taką zwykłą. Nici z powszechnego kamieniowania. Ze szpiegami robi się inaczej. Dużo głośniej i bardziej krwawo.
– Niby po co mieliby mnie zabijać? Jestem zbyt cenny…
– Byłeś cenny. Teraz inni odlewnicy poradzą już sobie bez ciebie. A twoją wiedzę, którą zawsze mógłbyś sprzedać innym, bezpieczniej jest wysłać do krainy boga śmierci.
– Przecież to bez sensu!
– W śmierci nie ma większego sensu.
Zamilkli, gdy tuż za ich plecami przeszło dwóch świątynnych strażników. Odlewnik czuł jak po plecach stacza mu się olbrzymia kropla potu.
– Po co mi to wszystko mówisz? – zapytał, gdy tylko ucichł stukot strażniczych sandałów. – Czego chcesz?
– Wiedza nadal jest kluczem do twojego życia. Wykorzystaj ją mądrze.
– Ty! Ty Jesteś z Abu-Kharu, tak? To wszystko było tylko po to, by wciągnąć mnie w te wasze szpiegowskie gierki! Nigdy!
Mistrz zaczął podnosić się z klęczek, lecz dłoń nieznajomego osadziła go w miejscu.
– Świat to nie tylko Gebtyjczycy i Abukhtyci. Są też inni, gotowi rozdzielić Sfinksa i Prażubra. Jestem poddanym króla Sereuthesa z Diagorsporu. Gdy się zacznie, mogę cię wywieść do Diagoru. Zastanów się, zanim będzie za późno.
***
Thebris patrzył, jak mistrz brązu podnosi się spod posążku i szybkim krokiem opuszcza świątynie.
Mam cię, owieczko! – pomyślał, uśmiechając się szeroko. Już nie musiał nikogo śledzić. Uzyskał to, co chciał uzyskać. Odczekał jeszcze trochę, po czym wyszedł ze świątyni i ruszył do siedziby psich pysków.
Miał wieści do przekazania.
***
Mistrz brązu zatrzasnął drzwi do swojej komnaty i powoli osunął się na podłogę.
To jakiś obłęd – pomyślał, wpatrując się tępo w ścianę naprzeciwko. Diagor, nadmorskie królestwo położone na najniższym paśmie gór granicznych, od lat było niczym drzazga w oku zarówno gebtyjskiego cesarza, jak i abukhtyckiej królowej. To było drugie i jedyne poza Wąwozem Przejścia miejsce, łączące wschód z zachodem. Oba imperia bardzo chętnie zawładnęłyby tymi terenami, ale na diagorskich górach i potężnych twierdzach niejedna armia połamała już sobie zęby. Powszechnie uważano tę krainę za nie do zdobycia.
Do tej pory Diagorczycy nie angażowali się specjalnie w politykę kontynentu, zadowoleni ze swojej bezpiecznej pozycji potentata handlowego. Teraz najwyraźniej coś się zmieniło.
Odlewnik sam nie wiedział, co o tym myśleć. Niby ten Diagorczyk gadał straszne głupoty. Przecież to oczywiste, że bez osobistego nadzoru mistrza brązu nikt nie poradzi sobie z jego najnowszym odkryciem. Najważniejszym odlewnikiem w imperium nie zostaje się przecież za ładna oczy. Wiedzy i doświadczenia nie można tak łatwo zastąpić.
Ale z drugiej strony psie pyski nie były najbardziej racjonalnie myślącą formacją w imperium. Nie raz i nie dwa udowadniały, że potrafią znaleźć szpiega tam, gdzie nikt się go nie spodziewał, a jak już chcą kogoś skazać to dowody zawsze się znajdą. Odlewnik bardzo dobrze pamiętał, jak skończył Zajęczy Książę, przez wiele lat szanowany gebtyjski generał. Czy to możliwe, że i jemu kundle szykują podobny los?
***
– Czyś ty się z kozą na rozum zamienił, Thebris? – ryknął szlachetny Vithrius, pierwszy psiarz imperium i główny nadzorca psich pysków. – Przesłuchać mistrza brązu? Na podstawie tak szczątkowych dowodów?
– Ależ, panie. – Wilczur jeszcze niżej pochylił głowę. – Wszystko wskazuje, że wrogi szpieg powiązany jest z imperialną odlewnią. Fragmenty tabliczki znalezionej w ustach skryby, odlewniczy pas mistrza brązu, tajne spotkanie w świątyni…
– Którego nawet nie udało ci się podsłuchać!
– Miejsce wybrali idealne. – Thebris spuścił wzrok. – Nie dało się podjeść bliżej bez wzbudzania podejrzeń. Ale któż wybrałby takie miejsce, jeśli nie szpiedzy!
– To wszystko domysły i marne poszlaki. Chyba nie chcesz na ich podstawie aresztować głównego odlewnika imperium? Wiesz, jaki skandal byś wywołał?
– Ale jeśli on jest szpiegiem? Jeśli jego rady są fałszywe? Jeśli wszystko, czego dowiaduje się w pałacu wysyła zaszyfrowanym papirusem do Abu-Kharu?
– Nie jesteś już na Pograniczu, Therbisie. Abukhtyjscy szpiedzy nie czają się tutaj w każdym zaułku. A już na pewno nie jest nim mistrz brązu. Myślisz, że go nie sprawdzamy? Psie pyski kontrolują wszystkich! A wysokimi urzędnikami zajmują się nasi najlepsi ludzie…
– Ależ, panie. Jestem przekonany, że mistrz brązu miał swój udział w śmierci skryby Arthisa. Myślę, że próbował namówić go do współpracy. Informator mający dostęp do wszystkich zapisków z życia imperatora to skarb. Tyle, że skryba okazał się wierny i zapłacił za to głową. Skoro mistrzem brązu zajmują się lepsi ode mnie, to niech sprawdzą ten wątek. Ja wiem, jak działają szpiedzy z Abu-Kharu!
Vithrius przez chwilę milczał, patrzył na Thebrisa i wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
– Oj, Thebrisie, Thebrisie – powiedział w końcu, a na twarzy dość niespodziewanie pojawił mu się uśmiech. – Nigdy nie odpuszczasz, co? Imperatorowi bardzo to imponuje. Nikt na dworze nie spodziewał się, że odkryjesz aż tak dużo.
– To jego boskość imper…
– Tak. Doskonale zna postępy twojego śledztwa i dlatego zgodził się, bym cię wtajemniczył.
– Wtajemniczył?
– Widzisz, jego boskość doskonale wie, co dzieje się na terenie odlewni. Jak już mówiłem mamy tam swoje uszy i oczy.
– Na rogi Prażubra – sapnął Thebris.
– Na polecenie imperatora mistrz opracował nową metodę przetopu brązu – powiedział cicho Vithrius. – Broń uzyskiwana tą metodą ma się mniej kruszyć i trudniej wyginać. Jednym słowem ma zapewnić naszej armii przewagę na polu bitwy.
Thebris pokiwał w milczeniu głową. Wiedział, co to oznacza. Z nowym brązem rogata armia w końcu pokona Abukhitów i zdobędzie Wąwóz Przejścia! A potem pomaszeruje dalej na wschód, niosąc tym dzikusom z pustyni gebtyjską kulturę i wiarę w Prażubra.
Wilczur zdawał sobie sprawę z wagi wypowiedzianych przez Vithriusa słów. Właśnie został dopuszczony do jednej z największych tajemnic imperatora. I to dlaczego? Bo oskarżył jednego z najzdolniejszych imperialnych wynalazców? Coś tu było bardzo nie tak. To nie zwiastowało niczego dobrego.
– Nie myśl tylko, że mówię ci to wszystko, bo tak zaimponowałeś samemu imperatorowi – mruknął nadzorca, jakby odgadując myśli Wilczura. – To jest obecnie najpilniej strzeżona imperialna tajemnica. Ale ty musisz ją znać, bo też będziesz jej strzegł. Tak, Thebrisie, śledztwo w sprawie zdrady i śmierci skryby przejmie ktoś inny. Od dzisiaj będziesz chronił nasz nowy brąz.
– Chronić brąz? – powtórzył cicho Thebris.
– Przed szpiegami, zdrajcami i wyciekiem informacji. I przed samym mistrzem brązu, jeśli twoje przypuszczenia okażą się prawdziwe. Na razie nic nie możemy mu zrobić, ale ja ci ufam. Twój instynkt jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Dlatego załatwię ci posadę strażnika w odlewni…
Przerwało im skrzypienie drzwi, zza których wyjrzała głowa odźwiernego.
– Wybacz, panie – skłoniła się. – Ale przyszedł kapłan Manthur i ma wieści. Ponoć ważne dla waszej rozmowy.
– Niech wejdzie.
Starzec był blady i wyraźnie roztrzęsiony. W spoconej dłoni trzymał glinianą tabliczkę.
– Odczytałem treść papirusu – powiedział, zapominając o zasadach dworskiej etykiety. – Mam dowody na zdradę mistrza brązu.
***
– Powiem! – wrzasnął przerażony Ceth. – Wszystko powiem!
Thebris gestem zatrzymał oprawcę i podszedł do zapłakanego więźnia.
– Odczytaliśmy twój szpiegowski papirus – powiedział, zbliżając psią maskę do jego twarzy. – Od razu rozpoznam kłamstwo.
– Prawdę… Powiem samą prawdę.
– To ty zabiłeś skrybę?
– Tak.
– Na polecenie mistrza brązu?
– Tak. On przekazywał mi polecenia i papirusy. Ja później zanosiłem je do skrytki. On mnie zmusił! Groził, że…
Thebris uderzeniem pięści przerwał ten monolog.
– Odpowiadaj na pytania – warknął. – Abukhtyci wiedzą o nowej metodzie przetopu brązu?
– Tak. Mistrz wszystko im zdradził. Sam się do nich zgłosił… Uważał, że imperator za mało go wynagradza… Dostał za to wiele srebrnych pierścieni…
Uczestniczący w przesłuchaniu główny nadzorca psich pysków aż zatrząsnął się ze złości. A potem wydał rozkaz.
***
– Otwierać! W imieniu imperatora! – Thebris załomotał w bramy odlewni. Towarzyszący mu strażnicy poprawili hełmy i mocniej chwycili trzymane w dłoniach włócznie.
– Otwierać!
Przez chwilę nic się nie działo, a potem wrota drgnęły, zaskrzypiały i uchyliły się delikatnie, przepuszczając przerażonego czeladnika.
– Mistrz… – zaczął i wtedy dostał drzewcem włóczni. Któryś ze strażników poprawił kopniakiem, któryś odepchnął go na bok. Reszta wbiegła na teren odlewni.
Uwinęli się szybko. Raz, dwa spędzili wszystkich znalezionych ludzi pod wielki piec do wytopu brązu.
– Mistrza nie było w izbie – cicho zameldował dowódca strażników.
Thebris kiwnął głową. Spodziewał się tego. Wolnym krokiem przeszedł przed frontem przerażonych czeladników i zapytał:
– Gdzie jest wasz mistrz?
Odpowiedziała mu cisza.
– Gdzie jest wasz mistrz? – powtórzył i wskazał palcem najbliższego czeladnika. Strażnicy zrozumieli bez słów. Doskoczyli, wyciągnęli nieszczęśnika z tłumu i zaczęli okładać pięściami. Bili po głowie, nerkach, brzuchu. Bez litości.
– Przestańcie! – krzyknął któryś z odlewników. – Mistrza nie ma! Dostał jakąś wiadomość i zniknął nad ranem!
Thebris kiwnął głową.
– Przeszukać teren! – rozkazał strażnikom. – Wejdźcie do każdej izby! Zajrzyjcie w każdy kąt. Znaleźć mi go, ale już!
Strażnicy rozbiegli się po odlewni.
– Jeśli gdzieś go tu znajdziemy – wysyczał Thebris w stronę czeladników. – Jeśli mnie oszukaliście to będzie tego żałować bardziej niż ten parszywy zdrajca.
Nikt nie mógł widzieć, jak na ukrytej za maską twarzy pojawiał się uśmiech triumfu.
***
Mistrz brązu naciągnął głębiej kaptur i szybkim krokiem wycofał się sprzed bram odlewni.
Na rogi Prażubra!
Widział wszystko. Stał w bezpiecznej odległości, przebrany za biednego rzemieślnika, i z ukrycia obserwował oddział psich pysków. Strach pomyśleć, jaki los by go czekał, gdyby nie pomoc tajemniczego Diagorczyka. Pewnie właśnie teraz wyprowadzaliby go związanego z własnej izby. Pewnie prowadziliby na krwawe przesłuchania i tortury. A tam przyznałby się do wszystkiego. Nawet do tego, że razem z leśnymi demonami, szykował zamach na życie jego boskości imperatora. W lochu psich pysków wszyscy mówią.
I nikt nie wychodzi stamtąd o własnych siłach.
Wzdrygnął się na samą myśl. Teraz nie miał już wyboru. Musiał zaufać tajemniczemu Diagorczykowi i uciekać z Gebterveterii. Byle dalej od tych przeklętych kundli!
***
Księżyc rozgościł się na niebie, rozpraszając nieco ciemności nocy. Mistrz brązu siedział na kamieniu pośrodku polany i w milczeniu wpatrywał się w otaczające go drzewa i krzewy. Wysokie sosny, dumne dęby i potężne jesiony kołysały się, targane lekkim wiatrem. Między ich pniami przemykały niewyraźne kształty, błyskające czerwonymi ognikami ślepiów. Gdzieś w oddali wył do księżyca wilk, gdzieś ryczał raniony tur, gdzieś huczała wyruszająca na łowy sowa. Gebtyjska puszcza nie była przyjemnym miejscem, a przynajmniej nie w środku nocy.
Mistrz westchnął i pociągnął łyk miodu z bukłaka. Musiał uspokoić spięte nerwy. Ostatnio wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Zdecydowanie za szybko z szanowanego odlewnika, jednego z najbliższych doradców samego imperatora, zmienił się w poszukiwanego zbiega. Boski Prażubr przestał patrzeć na niego przychylnym okiem…
Durna, futrzasta krowa!
Cóż, przynajmniej udało mu się niepostrzeżenie wydostać z miasta. Miejsce spotkania z tajemniczym Diagorczykiem też odnalazł bez problemu i teraz czekał na swojego wybawiciela. Już niedługo te pieprzone kundle będą go mogły pocałować!
Nieopodal zaszeleściły krzaki, z pobliskiego drzewa zerwały się, trzepocząc, przerażone ptaki. Ktoś się zbliżał. Skrzypienie ściółki i trzask łamanych gałązek nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
Borze liściasty! Mistrz brązu poderwał się z kamienia, chwytając za sztylet.
I wtedy spomiędzy drzew wyłoniła się samotna sylwetka. Odlewnik zamarł. Mimo ciemności doskonale widział wilczy płaszcz i psią maskę…
Cholerny kundel! Nawet tu mnie znalazł! – pomyślał, mocniej zaciskając dłoń na rękojeści sztyletu. Nie dam się wziąć żywcem!
– To ja! – powiedział Thebris, ściągając z twarzy maskę. Na nosie miał brzydką, szeroką bliznę. – Musimy się spieszyć. Całe miasto cię szuka.
***
– Spodoba ci się życie w Diagorsporze – powiedział Thebris, gdy jechali już brukowaną drogą na południe od Gebterveterii. – Nad morzem jest zupełnie inaczej niż w puszczy, a król Sereuthes da ci tyle złotych pierścieni, ile sam ważysz, jak tylko udoskonalisz jego odlewnie brązu.
– To nie jest droga nad morze – zorientował się odlewnik, lecz było już za późno. Zza zakrętu wyłoniło się właśnie trzech śniadych jeźdźców. Pierś pierwszego z nich przecinał pas ze sztyletami we wspólnej pochwie ze skóry krokodyla.
– To jest Ankheb z Akhtusy. – wyjaśnił Thebris. – Zabierze cię do Abu-Kharu.
– Ale przecież…
– Kłamałem – Thebris uśmiechnął się paskudnie.
***
– Nieźle – mruknął Merhebi, mistrz szpiegów z Abu-Kharu, odrywając wzrok od zapisanego równymi znakami papirusu. – Naprawdę nieźle to nasz Thebrisik rozegrał.
– Mam też raport ustny – powiedział Ankheb. – Thebris nie chciał powierzać wszystkiego papirusowi.
– Mów!
– To Thebris zabił skrybę. Wcześniej próbował namówić go na współpracę z nami. Chciał uzyskać dostęp do tabliczek z tajnych spotkań imperatora.
– Co poszło nie tak?
– Skryba uznał to za prowokację psich pysków i uciekł z pałacu. Później na własną rękę zaczął węszyć, szukać zdrajcy w szeregach kundli, więc Wilczur go uciszył.
– A mistrz brązu?
– Przed śmiercią skryba zdradził Thebrisowi kilka tajemnic. Żal było nie skorzystać na tej śmierci…
– Chyba rozumiem… To wtedy Thebris wrobił Cetha?
– Tak. Okradł wędrownego odlewnika, zabrał jego pas i zapłacił temu durnemu Cethowi, by wywiózł papirus za miasto. Oczywiście treść ułożył tak, by jasno wskazywała na zdradę mistrza brązu. Dla niepoznaki użył też prostego szyfru. Nikt się nie zorientował.
– Dobrze… – Merhebi uśmiechnął się szeroko. – Bardzo dobrze.
– Resztę opisał na papirusie. Zdecydował się na werbunek pod diagorską flagą, bo wiedział, że mistrz nas nie lubi…
– Cóż, teraz będzie musiał polubić.
– Chyba pogodził się z losem. Pokazał już naszym budowniczym plany nowych pieców do przetopu brązu, kazał przygotować jakieś gliniano-ołowiane formy odlewnicze, gadał coś o idealnej proporcji brązu i cyny.
– Na Matkę Deszczu i Ojca Wylewów! – Merhebi wzniósł ręce ku sufitowi. – Taki szpieg jak Thebris to skarb! Opłacało się dla jego uwiarygodnienia poświęcić Zajęczego Księcia! Na bogów! Opłacało się!
***
W tym samym czasie, w dalekiej Gebterveterii Thebris ściągnął psią maskę i po raz pierwszy od bardzo dawna odetchnął z ulgą. Ostatnie wydarzenia kosztowały go wiele nerwów. Przez całą swoją służbę nie był jeszcze tak bliski zdemaskowania, jak podczas zamieszania ze skrybą.
Było cholernie blisko – pomyślał, patrząc na drewnianą tabliczkę, którą na początku śledztwa znalazł w gospodzie. Precyzyjnie wyryte kliny opisywały wszystko, czego przed śmiercią dowiedział się Arthis.
Thebris szpiegował dla Abu-Kharu już od wielu lat. Nie mógł patrzeć, jak nieustanna wojna pustoszy jego rodzinne Pogranicze, a za wszystko obwiniał siedzącego w dalekiej Gebterveterii imperatora. W jednym ze swoich pierwszych raportów wystawił Abukhitom gebtyjski oddział, w którym służył jego własny ojciec. Dureń nie potrafił rozróżnić dobra od zła. Wilczur nie miał z tym problemu i właśnie utarł złu nosa.
– Nazywam się Thebris – mruknął cicho, wkładając tabliczkę w żar paleniska. – I oszukałem was wszystkich.
Hmmm. A gdzie tu jest fantastyka?
OK, są nietypowi bogowie, dużo nazw własnych, nietypowych świąt itd. Ale co z tego nie mogło się zdarzyć? No, chyba tylko papirus nie powinien być tak popularny w świecie sosen…
Nie widzę żadnej magii, nadprzyrodzonych cech, cudów na drągu. Tylko szpiegowskie intrygi.
Babska logika rządzi!
Cóż, troszkę obawiałem się, że mogą pojawić się takie zarzuty. W założeniu miała to być taka delikatna fantastyka, objawiająca się raczej alternatywnie wykreowanym światem, społeczeństwem, służbami. Taka fantastyka bardziej chowająca się w krzakach, niż zajmująca cały kadr ;) Magii i nadprzyrodzonych sił nie chciałem tu na siłę wciskać, bo nieco mi nie pasowały. A cud może i by się jeden znalazł (super mocny brąz), ale raczej nie na drągu ;) Mimo wszystko uważam, że historia tego typu raczej nie mogła wydarzyć się w naszej “normalnej” epoce brązu. A co do papirusu w świecie sosen to mogę się tylko obronić tym, że był jeden i przyjechał razem ze szpiegiem zza gór, gdzie jego występowanie jest już bardziej naturalne.
W każdym razie wielkie dzięki za komentarz i czas poświęcony na lekturę :) I przepraszam za brak magii i cudów na kijach :)
No, na metalurgii się nie znam. Ale skoro stal może mieć różne właściwości w zależności od domieszek, to brąz chyba też?
Babska logika rządzi!
Ekspert ze mnie żaden, ale z tego co się orientuję to oczywiście masz rację i tych brązów jest mnóstwo, z tym że te wytwarzane w epoce brązu do najtrwalszych nie należały i potrafiły czasem zrobić psikusa ;)
Ale to w zasadzie jest mało istotne, bo w kontekście zarzutu o brak fantastyki to nieco naciągany argument ;)
Faktycznie nie ma tu za bardzo fantastyki, ale ciekawe realia trochę to nadrabiają. Mimo wszystko zdecydowanie zamieniłbym tag “Fantasy” na “Inne”
A co mogę powiedzieć poza tym? Opowiadanie przeszło sporo zmian od momentu, w którym pierwszy raz je przeczytałem. Ogólne założenia pozostały mniej więcej takie same, ale była masa polerowania szczegółów, zmiany rozwiązań fabularnych i tak dalej. Naprawdę podoba mi się znacznie rozbudowane światotwórstwo, które w końcowej wersji w końcu wygląda jak kawałek żyjącego świata, a nie tylko zbiór elementów przystrajających fabułę. Fajny starożytno-szpiegowski klimat, fajne realia, solidnie napisane. I chociaż może nie rzuca na kolana, to jednak solidna, przyjemna lektura.
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Dzięki, że znowu wpadłeś Arnubisie :) Faktycznie tych szlifów, zmian troszkę było, a wasza pomoc i uwagi bardzo mi pomogły. Cieszę, że świat i klimat Ci się spodobały. Tag zmieniłem.
Wielkie dzięki za wszystko :)
Podoba mi się, Leniwcze, pomysł i świat, w którym odbywa się polowanie na szpiega, ale nie miałabym nic przeciw temu, aby ten świat poznać jeszcze bliżej i może odkryć w nim coś fantastycznego…
Działania psiego pyska, usilnie dążącego do wykrycia szpiega opisałeś w sposób zajmujący, miejscami nawet trzymający w napięciu, a finał tej historii, co tu dużo mówić, zaskoczył.
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia, ale jeśli poprawisz usterki, kliknę Bibliotekę. ;)
Mknął więc brukowaną leśną drogą… –> Brukowana leśna droga to, jak rozumiem, element fantastyczny.
…nawet zbłakany myśliwy… –> Literówka.
Na twarzy miał maskę z wizerunkiem wściekle warczącego psa. –> Czy dobrze rozumiem, że wizerunek psa na masce warczał?
Proponuję: Na twarzy miał maskę z wizerunkiem psa, wściekle szczerzącego kły/ zęby.
…domyślił się Manthur. On całe życie spędził ze zwojami i tabliczkami. –> On, czyli kto?
Moim zdaniem zaimek jest zbędny?
Potrzebuje twojej pomocy, kapłanie. –> Literówka.
…Manthur był prawdziwym artystą szyfrów i tajnych szpiegowskich wiadomości. –> Na czym polega artyzm szyfrów i tajnych wiadomości?
Proponuję: …Manthur był prawdziwym znawcą szyfrów i tajnych szpiegowskich wiadomości.
…poderżnięte gardło uśmiechało się krwawą szramą… –> …poderżnięte gardło uśmiechało się krwawą raną…
Szrama to ślad po zagojeniu się rany.
…jakby sprawca chciał wyładować na umierającym swoją frustrację. –> Czy frustracja to właściwe słowo w tym opowiadaniu?
– A więc to nie skryba jest szpiegiem, którego szukamy? –> Skoro skryba nie żyje, to raczej: – A więc to nie skryba był szpiegiem, którego szukamy?
…tyle udało mi się odczytać.
Kapłan nachylił się nad blatem i wolno odczytał poszczególne kliny… –> Powtórzenie.
Może w pierwszym zdaniu: …tyle udało mi się odcyfrować. Lub: …tyle udało mi się złożyć.
Skryba musiał szantażowałćew” muszą odnosić się do tajemnicy, którą wykradł szpieg. –> Czy to ostateczne brzmienie zdania?
…przytknął płonącą pochodnie do jego nagiej skóry. –> Literówka.
…podszedł do czeladnika, złapał go za poły tuniki… –> Tunika nie ma pół. Poły to dolne części ubioru rozpinanego z przodu.
Wystarczy: …podszedł do czeladnika, złapał go za tunikę.
I modlić się do Prażubra, żeby nic pękło… –> Chyba miało być: I modlić się do Prażubra, żeby nic nie pękło…
– To ja tu zdaje pytania… –> Literówka.
Nie wzbudzał większej sensacji. –> Raczej: Nie wzbudzał niczyjego zainteresowania.
…nasi nie byli gotowy do bitwy. –> Literówka.
Ulice Gebterveterii powoli zapełniały się odświętnie ubranymi Gebtyjczykami. –> Czy to powtórzenie jest konieczne?
Może wystarczy: Ulice Gebterveterii powoli zapełniały się odświętnie ubranymi mieszkańcami.
No, a potem kicha. –> Wyrażenie też wydaje mi się zbyt współczesne, aby mogło mieć rację bytu w opowiadaniu.
Dużo głośniej i dużo krwawiej. –> Raczej: Dużo głośniej i bardziej krwawo.
Oba imperia bardzo chętnie zawładnęły by tymi terenami… –> Oba imperia bardzo chętnie zawładnęłyby tymi terenami…
Abukhtyjscy szpiedzy nie czają się tutaj za każdym zaułkiem. –> Abukhtyjscy szpiedzy nie czają się tutaj w każdym zaułku.
…jakby domyślając się myśli Wilczura. –> Nie brzmi to najlepiej.
Proponuje: …jakby odgadując myśli Wilczura.
Tak, Thebrisię, śledztwo w sprawie zdrady… –> Literówka.
W spocone dłoni trzymał glinianą tabliczkę. –> Literówka.
– Mistrz… – zaczął i wtedy dostał trzonkiem włóczni. –> Raczej: – Mistrz… – zaczął i wtedy dostał drzewcem włóczni.
…któryś odepchnął go w bok. –> …któryś odepchnął go na bok.
Wolnym krokiem przeszedł przed front przerażonych czeladników… –> Chyba miało być: Wolnym krokiem przeszedł przed frontem przerażonych czeladników…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dzięki za komentarz i super łapankę, Reg :) Cieszę się, że Ci się podobało, że udało mi się zbudować jako takie napięcie i że końcówka zaskoczyła – tak był plan :) Za niedostatki fantastyki biję się w pierś i przepraszam. Błędy poprawiłem :) Jedynie tutaj:
…domyślił się Manthur. On całe życie spędził ze zwojami i tabliczkami. –> On, czyli kto?
Moim zdaniem zaimek jest zbędny?
Zostawiłem jednak po staremu, bo bez “on” brzmiało mi to tak troszkę dziwnie.
Jeszcze raz wielkie dzięki :)
To Twoje opowiadanie, Leniwcze, i będzie napisane takimi słowami, które Ty uznasz za najlepsze.
Jednakowoż cieszę się, że pozostałe uwagi okazały się przydatne, a skoro naniosłeś poprawki, pozostaje mi tylko kliknąć. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Super :) Dzięki, Reg :)
Bardzo proszę, Leniwcze. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Świetnie się czytało. Podobał mi się zwłaszcza oryginalny, solidnie wykreowany setting; miałam poczucie, że ten świat żyje i można w nim spokojnie osadzić inne historie. Dobrym zabiegiem było tutaj na przykład wplecenie w akcję święta (Nocy Wróżb). Łatwo też sobie to wszystko zwizualizować, bo szczegółowo opisujesz każdą scenę.
Fabuła porządnie skonstruowana i poprowadzona, tempo narracji odpowiednie dla wartkiej akcji opowieści. Niezły twist pod koniec; może tylko to ostatnie zdanie wydało mi się trochę przerysowane (jak na przyjętą konwencję).
Większych błędów nie zarejestrowałam, a przy ciekawych realiach i wciągającej fabule nie odczułam niedoboru fantastyki. Ode mnie klik. ;)
Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle
Dzięki za komentarz i klika, Black Cape :) Fajne, że Ci się podobało. Zobaczyć tyle pozytywów w jednym komentarzu jest naprawdę budujące :) Masz rację, to ostatnie zdanie troszkę nie pasuje. Będę je musiał poprawić ;)
To bardzo fajny kawałek rozrywkowej lektury. Ciekawa fabuła, wartka akcja, dobrze dopasowany do treści styl narracji. Wciągające na tyle, że nie zwracałem uwagi na usterki. Nie, żeby było ich wiele – rzecz jest napisana solidnie. Do tego interesujący, całkiem rozbudowany i logicznie skonstruowany świat, niegłupi bohaterowie… I zupełnie nie wiem, dlaczego nie ma biblioteki :-)
(tak na marginesie – bo to w sumie nie wada, nie podpada pod jaskrawe powtórzenia bo nie zdarza się aż tak często – całe mnóstwo fragmentów zaczynasz od słów "Mistrz brązu" ;-))
Lubię czytać takie porządnie zrobione, interesujące i niezobowiązujące rzeczy, więc z lektury jestem zadowolony. A do zarzutu (czy to napewno musi być zarzut?) braku fantastyki odniosę się rzucając kilka ogólnych spostrzeżeń. Podkreślam – ogólnych, nie traktuj ich jako krytyki. Bo w Twoim tekście wszystko gra, myślę, że dorzucenie tam magicznych ozdobników, fajerboli, smoków, żywych bogów czy jednorożców ani nie pomogłoby tekstowi, ani nie zaszkodziło specjalnie – byłoby ozdobnikami właśnie. Ale z drugiej strony… Gdy czytam takie delikatne fantasy, gdzie za całą fantastykę robi światotwórstwo, polegające przed wszystkim na wymyślaniu nazw i tworzeniu sytuacji geopolitycznej, a cała opowieść, bohaterowie, fabuła i tak dalej mogłaby bez problemu zostać umieszczona w konkretnej epoce ziemskiej historii, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż świat został wymyślony tylko dlatego, że autorowi nie chciało się robić potężnego riserczu i dbać o zgodność historyczną realiów.
Co innego, gdy fantastyka jest w rzeczywistości głęboko zakorzeniona, gdy po wyciągnięciu fantastycznego klocka, świat runie. Albo przynajmniej jest wszechobecna i naturalna.
Na szczęście omijasz pułapkę posądzenia o lenistwo, bo Twój świat jest na tyle bogaty, ze sprawia wrażenie, iż pokazujesz zaledwie jego ułamek, a gdzieś tam spoczywają ogromne pokłady fantastyki, fundament Twej rzeczywistości, gotowe, by je odkryć.
Dobra, dość ględzenia.
Fajny tekst.
Pozdrawiam!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Wielki dzięki, Thargone. Za komentarz i za klika :) Super, że znalazłeś tyle pozytywów. Takie “ględzenie” strasznie miło czytać :)
“Mistrza brązu” nie wyłapałem, zaraz się temu przyjrzę.
Co to braku fantastyki to do tej historii jakoś jednorożce (i inne takie) mi nie pasowały :P A nasza, historyczna epoka brązu też nie do końca mi odpowiadała, stad wyszło, jak wyszło ;)
Wydaje mi się też, że światy bez magii jednak wymagają mniejszego lub większego riserczu (oczywiście nie tak dokładnego, jak zgodność z konkretną epoką historyczną), żeby to wszystko jako-tako trzymało się kupy ;)
A skoro ten tutaj wyszedł nie najgorzej, to może jeszcze powróci i pokaże swoje bardziej fantastyczne oblicze ;)
Dzięki!
Pozdrawiam
Zapowiedź tajemnicy w przedmowie zachęciła mnie do czytania, a tekst nie zawiódł. Dobrze napisane, ciekawa tajemnica, nieźle ulokowany trup w postaci wszystko wiedzącego skryby, mylne tropy i oczywiście to nieoczekiwane zakończenie. Świat jak dla mnie bogato opisany, dobrze przemyślane profesje (m.in. psie pyski ścigające szpiegów, Mistrz brązu) oraz szczegóły opowieści. Nic tylko dać klika:)
Wielkie dzięki, Monique :) Super, że Ci się podobało :)
Fajny thriller w fantastycznej odsłonie. Zgrabnie zawikłana akcja, do końca nie zorientowałam się kto jest kim. Duży plus za zaskoczenie na końcu. Przeczytałam na jeden raz, bez żadnych przerw i aż żałuję, że nie potrzebujesz już kliczka. :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dzięki, Irka :) Fajnie, że wpadłaś i super, że Ci się podobało :)
Fajne :)
Przynoszę radość :)