- Opowiadanie: Agiks - Teksańska masakra na trasie autostrady nr 83 (cz.I)

Teksańska masakra na trasie autostrady nr 83 (cz.I)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Teksańska masakra na trasie autostrady nr 83 (cz.I)

Pierwszą rzeczą, jaką poczuł był niesamowity ból w krzyżu. Aż jęknął. Gdzieś dalej, po jego prawicy odezwało się krótkie parsknięcie. Powoli otworzył oczy, zastanawiając się czy na pewno, to, co mu się wydawało, że zobaczy nie jest jedynie pokręconym snem. Jedno oko, potem drugie.

 

– Nie ważne ile razy będziesz mrugał – przemówił przesycony sarkazmem głos – sceneria i tak się nie zmieni…

 

Zmełł w ustach przekleństwo. Czy on naprawdę w każdej sytuacji musiał komentować wszystko tym cierpkim tonem, pogarszając jeszcze bardziej jej odbiór?

 

River Wild, od niedawna pełnoprawny członek specjalnej jednostki zwanej Zabójcami Aniołów i partner bioroida o imieniu Cain, podniósł się ze swojego posłania.

 

– Dzień dobry i tobie. – Uśmiechnął się mężczyzna najładniej jak tylko potrafił w tych warunkach. Dużo wysiłku włożył w to by się nie skrzywić, plecy bolały go niemiłosiernie od spania na twardej jak kamień ławie. Jednak efekt był natychmiastowy. Cain skrzywił się ponuro, po drwiącym uśmieszku nie zostało ani śladu.

 

River rozluźnił się i zaczął poruszać głową na różne strony, napinając mięśnie ramion i grzbietu, aby dać wytchnienie obolałym stawom. Chwilę potrwało zanim poczuł efekt tych czynności. Równocześnie odsuwał od siebie moment pełnego powrotu do rzeczywistości. Nie chciał wierzyć w to, co się stało. Jednak wydarzenia dnia poprzedniego w końcu zaczęły się wyraźnie przebijać przez mgłę, jaka je zasnuwała. Mężczyzna powoli łączył fakty układając je w następujący po sobie ciąg zdarzeń.

 

– Czy oni naprawdę – zaczął po chwili niepewnie – uznali, że jesteśmy Aniołami?

 

Cain spojrzał na niego w milczeniu, po czym parsknął.

 

– Lepiej – oświadczył z rozbawieniem. – Uznali, że ty jesteś Aniołem, a ja twoim chłoptasiem, kochasiem. – Na to stwierdzenie River skrzywił się ponuro. – No cóż, trochę racji w tym mają. W końcu ja – zaakcentował ostatnie słowo, tak że zabrzmiało, jakby wypowiedział je wielką literą – wyglądam jak stu procentowy, dorodny samiec z gatunku homo sapiens.

 

– A ja na co wyglądam? – odezwał się młodzieniec zimno.

 

 

W odpowiedzi bioroid zmierzył go z góry na dół i uśmiechnął się jednym z charakterystycznych dla siebie uśmiechów, który Riverowi przywodził na myśl sytego lisa. Jednak młody Zabójca nie mógł kłócić się z faktami. Gdy postawiło się go obok jego partnera, od razu dało się zauważyć różnicę jakościową. River nie był jedynie przystojny. Co prawda daleko było mu do nieokreśloności płciowej, jaką charakteryzowały się piękne potwory, na które razem polowali. Chłopak miał zdecydowanie męskie rysy. Były one jednak niesamowicie regularne. Twarz idealna, jakby stworzona nie poprzez przypadkowe połączenie genów rodziców, a dzięki kombinacjom naukowców w laboratorium. Do tego ciało miał proporcjonalnie zbudowane, smukłe, doprowadzone do perfekcji wieloletnim treningiem. Cain był dość przystojny, jak każdy z jego kolegów bioroidów – on faktycznie był produktem stworzonym w laboratorium. Wzrostem nieco przewyższał swojego partnera; twarz hipnotyzowała intensywnie zielonymi oczami, a płomienno rude włosy wyróżniały go z tłumu. Jednak mimo wszystko nie odstawał aż tak bardzo od reszty śmiertelników. Nie to co River, który od razu ściągał spojrzenia ludzi, niemal automatycznie.

 

W tym niedużym miasteczku w środkowym Teksasie, do którego zawędrowali w poszukiwaniu Aniołów, przyciągnął spojrzenia zaniepokojone. A gdy w miejscowym barze otoczył go wianuszek zafascynowanych kobiet, w mężczyznach odezwał się instynkt przodków. Zareagowali na pojawienie się obcych, jakby byli oni dwójką Indian wkraczających na terytorium białego człowieka z zamiarem porywania im dzieci i gwałcenia żon. W ciągu kilku minut Zabójcy zostali otoczeni, a zanim zdążyli się dowiedzieć, w czym problem, obydwu spacyfikowano.

 

 

– Oczywiście ja odzyskałem przytomność znacznie wcześniej od ciebie – odezwał się lekko Cain. – I zdążyłem sobie uciąć krótką pogawędkę z szeryfem. – River spojrzał na niego intensywnie. – Doszły ich słuchy o napadach, sprawców których my tropimy. Ponoć są to dwie grupy po dwa Anioły. Jedna, jak my, porusza się z zachodu na wschód, zostawiając za sobą makabryczny szlak szczątek. Druga nadciąga z południa. Tamtych ponoć też już namierzyli. Prym w tym drugim duecie wiedzie jakaś niesamowicie apetyczna babeczka…

 

– Chyba żartujesz? – jęknął River i opadł zrezygnowany na pryczę. – Napadli nas na podstawie jakichś plotek? Przecież ty już złapałeś ich trop. I wiemy, że Aniołów jest szóstka. Rozjeżdżają się w zmiennym układzie, dla niepoznaki, i spotykają w wybranych punktach. – Mężczyzna wbił wzrok w podłogę i chwilę się zamyślił. – A co właściwie mają zamiar z nami zrobić? – odezwał się po chwili. – Skoro z nimi rozmawiałeś, to chyba udało ci się przemówić im do rozsądku?

 

W odpowiedzi bioroid pokręcił ponuro głową.

 

– Jak im powiedziałem, że możemy w bardzo prosty sposób udowodnić naszą męskość – wymówił to słowo z naciskiem – to usłyszałem, że oni się na tym nie znają. I skąd mają wiedzieć, co właściwie te potwory mają w majtkach? A to po czym najłatwiej poznać Anioła, i tutaj spojrzeli znacząco na ciebie, to przecież nieziemski wygląd. Ergo, mamy przesrane.

 

– A co z naszym prawem do jednego telefonu? – obruszył się River. – Przecież siedzimy w ciupie. Ja się domagam respektowania moich praw obywatelskich!

 

– Khem! Zdaje się, że w ich mniemaniu Anioły nie mają żadnych praw.

 

W odpowiedzi młodzieniec zaśmiał się histerycznie.

 

– To jest jakaś paranoja. Pobili mnie i wsadzili do paki za ładny wygląd?!

 

– Nas – rzucił cicho rudzielec. – Siedzimy w tym obydwaj. River zmierzył go wzrokiem bazyliszka.

 

– Czy to nie ty przed chwilą stwierdziłeś, że co do ciebie pewności nie mają, bo ewidentnie ode mnie odstajesz?

 

 

– Co nie zmienia faktu, że zostałem zamknięty w jednej celi razem z tobą, partnerze. – Na to stwierdzenie jego młodszy kolega momentalnie ochłonął i spuścił wzrok. – Nasza sytuacja na szczęście nie jest tragiczna. Udało mi się wzbudzić w nich wątpliwości, ale nie chcą mnie za bardzo słuchać. Źle zareagowali na to, że tak szybko doszedłem do siebie. – Cain zajął miejsce po przeciwnej stronie celi i kontynuował rozkładając się na swojej ławie. – Jak na razie, z tego, co udało mi się podsłuchać, czekamy na jakiegoś kolesia. Ponoć specjalistę.

 

– Specjalizującego się w…? – podchwycił ze zdziwieniem River.

 

– No, chyba w Aniołach. Hej, nie zabili nas od ręki, co oznacza, że chcą się najpierw upewnić…

 

– Nagle stałeś się optymistą? – sarknął młodzieniec. – Może wzięli nas na przynętę?

 

– Tak czy siak mamy trochę czasu, żeby zastanowić się nad strategią – rzucił Cain zamykając oczy.

 

River patrzył na niego marszcząc czoło. Sytuacja wydawała się być beznadziejną. Jeżeli nie mogli użyć swojego „jednego telefonu”, to nikt im na pomoc nie przyjdzie. Mogli liczyć tylko na siebie. Ewentualnie na łut szczęścia.

 

– Nie sądzisz, że to jest trochę nieodpowiedni moment na sen? – zagadnął po chwili mężczyzna. Beztroska, z jaką podchodził do sprawy jego partner niepokoiła go.

 

 

Cain potrafił być pod tym względem bardzo irytujący. Bioroid nie odezwał się ani słowem, a River zaczął wiercić mu wzrokiem dziurę w głowie. Gdy wreszcie stwierdził, że nie przynosi to efektu wstał z miejsca i zaczął przechadzać się w tę i z powrotem po celi. Wyciągając ręce w różne strony, aby ulżyć nadal obolałym kościom. Areszt składał się z jednej celi, która była częścią niewielkiego pomieszczenia. Dalej, przez krótki korytarzyk, wchodziło się do biura szeryfa. Drzwi były zamknięte i River nie słyszał żadnych odgłosów świadczących o tym, żeby oprócz nich ktoś jeszcze znajdował się w siedzibie stróża prawa. Na myśl o tym mężczyzna zaczął sprawdzać swoje kieszenie w nadziei, że coś przeoczyli podczas przeszukania, a co mogłoby posłużyć mu za wytrych. Ze zniechęceniem przyznał, że ktokolwiek to robił, sprawdził ich dokładnie. Zabrano mu wszelkie klucze oraz małe metalowe przedmioty. Nagle mężczyzna poczuł się nagi. Spojrzał w stronę bioroida i zmarszczył się z niechęcią. Cokolwiek Cain mówił, ich sytuacja nie była taka sama. Znając rudzielca, na pewno już wykombinował, jak się ze sprawy wyłgać. On natomiast nie był w stanie podjąć jakichkolwiek negocjacji, ponieważ wyglądał jak wyglądał. Młodzieniec podszedł do pryczy kolegi. Cain leżał spokojnie z zamkniętymi oczami, miał miarowy oddech i River naprawdę pomyślał, że bioroid sobie po prostu zasnął. Poirytowany tą refleksją szturchnął go kolanem w bok. Sekundę później stał przygwożdżony do zakratowanej ściany celi. Zdążył jednak zablokować cios z pięści, który mężczyzna wyprowadził.

 

– Kiedy ty się nauczysz, dzieciaku – przemówił złowrogim głosem Cain patrząc mu intensywnie w oczy. – Ja podczas polowań nie mam w zwyczaju ucinać sobie drzemek. A już z pewnością nie zrobiłbym tego w takiej sytuacji. Odrobinę cierpliwości… – Zluzował uścisk na bluzce Rivera i lekko szturchnął go pięścią w biceps. – Dobra reakcja, swoją drogą – pochwalił partnera za szybką obronę przed ciosem. Młodzieniec uśmiechnął się lekko.

 

– Udało ci się ich znaleźć? – przemówił pojmując, co tak naprawdę robił przed momentem Cain.

 

– Mhm – mruknął bioroid. – Ale oddalają się. Jeszcze trochę i znajdą się poza moim zasięgiem.

 

– Czy szeryf mówił coś o tym, jak długo będziemy czekać na tego „specjalistę”?

 

– Musieli go zawrócić spoza miasta. Podejrzewam, że z polowania. Miejmy nadzieję, że facet naprawdę wie jak odróżnić Anioła od zwykłego człowieka. Szkoda by było zdechnąć w takim parszywym miejscu jak to. Bo jakieś wioskowe ciołki stwierdziły, że zwykły człowiek nie może być tak przystojny jak ty.

 

– Kogo nazywasz wioskowym ciołkiem, młodzieńcze? – Nadpłynął od drzwi chrapliwy głos. Obydwaj Zabójcy odwrócili głowy, a Cain bezgłośnie wymówił przekleństwo. – Wy, miastowi, to w ogóle nie macie szacunku dla władzy.

 

– No wie pan – momentalnie podchwycił River kpiąco – my, Anioły, nie rodzimy się w naturalny sposób i nie mamy rodziców, którzy by nas wychowali w szacunku do kogokolwiek. Nie słyszał pan, szeryfie, że my z założenia gardzimy całym gatunkiem ludzkim?

 

– Och, teraz to już szukasz guza, chłopcze – odparł szeryf poprawiając na głowie swój kapelusz. Na oko wyglądał na pięćdziesiąt lat. Miał zdrowy teksański wygląd, napędzany stekami i whisky, więc brzuch wyraźnie mu się zarysował, a twarz zarumieniła i zwieńczyła podwójnym podbródkiem.

 

– A co ja mogę? – rzucił młodzieniec przybierając minę i głos niewiniątka. – Jestem za kratkami, pan znajduje się z drugiej strony… – Rozłożył bezradnie ręce. – Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, jakby miało dojść do konfrontacji między nami. Szeryf uśmiechnął się i zatknął kciuki za pasek.

 

– Za stary już jestem na to, żeby dać się złapać na taką zagrywkę – odezwał się mężczyzna. River stwierdził od razu, że prawdopodobnie to dzięki temu człowiekowi jeszcze żyli. Wyglądał na poczciwego i rozsądnego. Młodzieniec postanowił pomimo wszystko spróbować dogadać się z nim.

 

– Naprawdę uważa pan, szeryfie – odezwał się spokojnym głosem – że moglibyśmy być jednymi z tych obrzydliwych potworów? To pech, że napadają na okolicznych mieszkańców… Ale niech mi pan uwierzy, my chcemy ich śmierci tak samo, jak wy.

 

Szeryf zbliżył się do stołka, który stał pod ścianą naprzeciwko celi i usiadł na nim, ściągając kapelusz i przygładzając posiwiałe już włosy.

 

– Zbyt wiele zbiegów okoliczności – mruknął mężczyzna. – Najpierw te napady, potem plotki, że One podróżują w dwuosobowych grupkach. A zaraz potem pojawiacie się wy dwaj. – Wskazał palcem najpierw Caina, potem Rivera. – I najwyraźniej wiecie sporo o tych potworach. – Na chwilę przerwał, podrapał się w głowę i podjął. – A może to taki kamuflaż? Udajecie, że niby polujecie na Anioły, żeby oddalić od siebie podejrzenia. – Obaj Zabójcy uraczyli szeryfa zimnym spojrzeniem. Nie podobało im się, w jakim kierunku zmierzało jego myślenie. – Nie mogę tego zlekceważyć… Przykro mi. Dopóki Hector nie potwierdzi waszej… Jakby to ująć… – Zamyślił się w poszukiwaniu odpowiedniego określenia. – O! Przynależności do gatunku ludzkiego, nie mogę was wypuścić.

 

– Tak, bardzo to logiczne… – wtrącił się nagle Cain tonem zmęczonego i znudzonego dyskusją człowieka. – Szkoda tylko, że w czasie, kiedy wy nas tutaj przetrzymujecie, sprawcy tych napaści są niczym ptaki wolno polujące. – Spojrzał ostro w oczy szeryfa. – I w tej właśnie chwili wyruszają na dalszą rzeź. Szukacie grup dwuosobowych… A ja doliczyłem się już dziewięciorga tych potworów. Więc… Hej, czekajmy na Hectora. Co się będziemy przejmować jedną czy dwoma dodatkowymi ofiarami.

 

– Cain… – przemówił River napiętym głosem. – Jest ich dziewiątka? – Bioroid potwierdził krótkim skinieniem. – Już się rozproszyli czy na razie tylko układają plan?

 

Rudzielec uśmiechnął się obnażając kły, które były trochę bardziej zaostrzone niż u przeciętnego człowieka, nadając jego twarzy drapieżnego wyglądu.

 

 

– Gdybyś mi tak impertynencko nie przerwał, to znałbym o wiele więcej szczegółów. – Na to stwierdzenie River spuścił głowę. – Hej, spokojnie. Docieramy się, nie? Poza tym w tej chwili i tak te informacje nam się do niczego nie przydadzą. – Rzucił wymownie okiem na szeryfa, który słuchał ich rozmowy nie bardzo rozumiejąc, o co w niej chodzi. – Ponieważ ten miły dżentelmen nadal się upiera, żeby nas tutaj przetrzymywać. Ach, byłbym zapomniał. Gdyby szanowny szeryf, który tak ładnie poczęstował nas mową o poszanowaniu władzy, łaskawie sam przestrzegał prawa, którego strzeże i dał nam wykonać telefon, całe nieporozumienie byłoby dawno wyjaśnione.

 

– Ach no tak – zagadnął mężczyzna wstając i zakładając na głowę swój kapelusz. – Przecież wy pracujecie dla rządu. – Mówiąc to wymierzył w ich stronę palcem wskazującym i zakończył zdanie odgłosem kliknięcia, jakby wykonał strzał.

 

– Jest pan stróżem prawa, a sam je łamie – mruknął River. Zaczynał mieć dosyć tego gościa. Powoli w jego głowie rysowała się perwersyjna fantazja.Oczyma wyobraźni widział siebie, jak kilkoma wyćwiczonymi ruchami pozbawia go życia.

 

Szeryf chwilę się zawahał. Kiedy wcześniej rozmawiał z Cainem, który chciał ustalić na czym z Riverem stoją, obok znajdował się burmistrz i kilku chłopa z rady miejskiej. Stróż prawa został niemalże zakrzyczany. Ledwo udało mu się uratować podejrzanych od śmierci w starym, kowbojskim stylu – zawiśnięcia na pobliskiej gałęzi. Teraz jednak byli tutaj sam na sam. A on, jak to już obaj panowie zauważyli, stał po stronie prawa i nie mógł odmówić im jego egzekucji.

 

Zabójcy patrzyli intensywnie, podczas gdy szeryf toczył wewnętrzną walkę ze swoimi przekonaniami. Starali się wyczuć, w jakim kierunku mężczyzna się skłaniał. Czy wygrywało poczucie obowiązku, jako przedstawiciela prawa, czy lojalność wobec współobywateli, którzy chcieli ich krwi. Po chwili stróż westchnął i ruszył do biura. Cain i River wymienili triumfalne spojrzenia.

 

* * *

 

Marcus, ściskając w ręce torby z jedzeniem na wynos, zmierzał korytarzem do pokoju hotelowego, który zajmowali on i jego partnerka. Jedyna kobieta bioroid w szeregach Angel Slayers. Obecnie byli na tropie niebezpiecznej szajki Aniołów, która panoszyła się w środkowym Teksasie. Zabójcy zatrzymali się w Sonorze, miasteczku położonym na skrzyżowaniu międzystanowej dziesiątki z autostradą numer dwieście siedemdziesiąt siedem. Mężczyzna zastał Eleonor ślęczącą nad komputerem. Rzucił na stół pakunek i spojrzał na ekran. Kobieta przeczesywała mapę obszaru, na którym się znajdowali i ustawiała znaczniki w różnych punktach.

 

– Znalazłaś ich? – zagadnął, sadowiąc się na oparciu fotela, który zajmowała.

 

Eleonor oderwała się od komputera i chwyciła torbę z jedzeniem. Wypakowała kartoniki z chińszczyzną, otworzyła pojemniczki z sosami i wygrzebała pałeczki. Odezwał się trzask łamanego drewna i po chwili dziewczyna pochłaniała kęsy mięsa i ryżu z warzywami.

 

– Są bardzo zuchwali. Szybko zwiększają swoją populację – mruknęła po przełknięciu pierwszej porcji. – Obawiam się, że będzie nam potrzebna pomoc. I musimy działać bardzo sprawnie. Łajzy są niecierpliwe. Już załatwili siedem osób. – Ponownie zajęła się jedzeniem. Szybko pochłonęła kilka kęsów, posługując się pałeczkami niczym rodowita Chinka. – A jakie są nastroje wśród ludzi? Zebrali już grupę, która ma ich upolować? – Marcus uraczył ją cierpką miną. – To nam może pokrzyżować szyki. Cywile zawsze komplikują sprawę w takich przypadkach.

 

– Obawiam się, że możesz mieć rację. – Westchnął mężczyzna. – Posłyszałem kawałek jakiejś rozmowy o tym, że ludzie mają zwracać uwagę na wyjątkowo atrakcyjnych obcych… – Eleonor rzuciła mu krzywe spojrzenie. – Jakbyś wiedziała… Krążą plotki, że w następnym miasteczku dorwali jakichś dwóch mężczyzn, bo jeden z nich jest tak przystojny, że nie ma prawa być zwykłym śmiertelnikiem. W jakich czasach przyszło nam żyć… Uroda staje się zbrodnią – sarknął Zabójca.

 

– Cóż, ty wyglądasz względnie normalnie – mruknęła kobieta lustrując go. – A poza tym ewidentnie masz wysoki poziom ludzkiego testosteronu…

 

– Dzięki… Ty niestety za bardzo odstajesz od normy. Jeszcze uznają, że jestem twoim ludzkim niewolnikiem. – Eleonor poczęstowała go drwiącym uśmiechem. – Hej, nie wiadomo co im się uroiło w tych ich małomiasteczkowych, teksańskich rozumkach.

 

– Od razu mogę ci powiedzieć, że źle myślą. – Wyjęła z torby ostatnią porcję chińszczyzny. – W żadnym z otaczających nas miasteczek nie ma śladu po Aniołach. Przyczaili się jakieś sześćdziesiąt mil stąd i planują wyruszyć na północ. Dlatego musimy jak najszybciej połączyć się z bazą i ustalić punkt spotkania ze wsparciem. – Dokończyła jedzenie, wyjęła z kieszeni kluczyki ich wozu i podała partnerowi. – Przynieś walizeczkę. A ja w tym czasie sprawdzę czy wyklarowały im się dalsze palny. Jak na zorganizowaną grupę są cholernie niezorganizowani. To z jednej strony pomoże nam ich wybić, ale może z tym być trochę upierdliwego ganiania po okolicy.

 

Marcus po kilkunastu minutach wrócił z walizką zawierającą przenośny nadajnik i Eleonor od razu połączyła się z Centralą.

 

– Z tego co pani przedstawiła, sprawa w Teksasie skomplikowała się jeszcze bardziej – przemówił Gordon, głównodowodzący Angel Slayers. Na chwilę zamilkł i spojrzał gdzieś w bok. Wyraz jego twarzy nie zmienił się jednak nawet odrobinę, pozostała skupiona i powściągliwa. – Ale dobrze się złożyło, iż pani się tam znajduje. Na miejscu jest jeszcze jedna z grup Zabójców i, najwidoczniej, ich operacja przybrała nieoczekiwany obrót. – Brwi Eleonor uniosły się do góry, w głowie natomiast zabłysła pewna myśl. – Wykonując zadanie zostali zatrzymani przez miejscowych w miasteczku o nazwie Menard. Znajdują się około dwudziestu mil od waszej obecnej pozycji.

 

Dziewczyna pokiwała głową i spojrzała na Marusa, który w odpowiedzi również skinął.

 

– A która to grupa? – zainteresowała się Eleonor, przypominając sobie, co jej partner powiedział o zatrzymanych mężczyznach. Nie była do końca pewna, o kogo mogło chodzić, chociaż potencjalnych kandydatów nie było wielu.

 

– Chodzi o zespół Caina Watersa – odparł Gordon krótko. Dziewczyna wychwyciła w jego głosie dodatkową nutę i domyśliła się, o co mogło chodzić. – Miejscowy szeryf zatrzymał ich w areszcie. Pan Waters wyjaśnił mi, iż czekają na jakiegoś człowieka, który potwierdzi ich przynależność gatunkową. – Wbrew swoim zwyczajom Anglik skrzywił się. Widocznie sytuacja była dla niego na tyle absurdalna, że wywołała irytację. – Ponieważ nie mamy czasu na rozwiązanie tego problemu w sposób oficjalny, będzie pani musiała improwizować. Prześlemy wam wzór legitymacji odpowiedniej organizacji rządowej i podacie się za ich agentów. Sądzę, iż wasz zespół wraz z grupą Caina wystarczy do przeprowadzenia tej akcji.

 

– Oczywiście – potwierdziła Eleonor. – Postaram się szybko uwinąć ze wszystkim. Te Anioły czują się w obecnej sile na tyle bezkarne, że nie mają zamiaru jeszcze kończyć. Dlatego musimy się spieszyć.

 

Gordon ograniczył się do skinięcia głową w odpowiedzi i wyłączył się. Eleonor zamknęła nadajnik i z westchnieniem opadła na oparcie. Gdy tylko szef powiedział, że to ich ludzie wpadli, pomyślała o Cainie. Jej przyjaciel obecnie współpracował z jakimś nowym młodzikiem. Dziewczyna jeszcze go nie poznała, bo panowie ostro pracowali ostatnimi czasy, a i ona się nie obijała. Jednak zdążyła się nasłuchać tego i owego. Chwilę się musiała zastanowić, zanim przypomniała sobie, jak się nazywał. Było to coś oryginalnego… River. River Wild. Gdy tylko usłyszała to nazwisko zastanowiła się, czy w jakikolwiek sposób odnosi się ono do jego osobowości.

 

– Ten dzieciak, który pracuje z Watersem – przemówił Marcus – stanowi ciekawe zjawisko. Wszystkie kobiety w bazie się nim zachwycają. – Eleonor spojrzała na swojego partnera. – W sumie nie dziwię się, że ktoś podejrzewa go o bycie Aniołem. Nawet ja, będąc facetem, muszę przyznać, że jest anormalnie przystojny.

 

– Przesadzasz… – rzuciła cierpko Eleonor. – Co ktoś taki miałby robić w Angel Slayers?

 

– Moim zdaniem – odparł na to mężczyzna – jest bardziej pokręcony niż na to wygląda. Co prawda jest sympatyczny i wszyscy go lubią, ale… Mam wrażenie, że tylko odgrywa takiego słodkiego, nieskomplikowanego playboya.

 

– Kiedy udało ci się go tak dobrze poznać? – Uśmiechnęła się kobieta krzywo uruchamiając ponownie komputer.

 

– Cóż, to ty się odcinasz od otoczenia. Ja tam lubię poznawać ludzi, z którymi pracuję. Poza tym – roześmiał się delikatnie Marcus – uwierz mi, wobec Rivera nie da się być obojętnym. Sama się wkrótce przekonasz.

 

– Tak, coś na ten temat słyszałam – odparła Eleonor. – Musi być naprawdę ciekawym okazem. Skoro nawet do mnie dotarły plotki na jego temat.

 

– Podobno ty i Cain jesteście przyjaciółmi – zdziwił się mężczyzna – a znasz tylko jakieś plotki na temat jego partnera?

 

– Wyobraź sobie, że mamy ciekawsze tematy do rozmowy… Chociaż spodobało mi się stwierdzenie Caina, że babki w Centrali mają gwałt w oczach, gdy tylko River pojawia się w zasięgu ich wzroku. – Eleonor zachichotała. – I to jest coś, co chętnie bym zobaczyła.

 

– Uważaj, bo to zaraźliwe – zakpił Marcus. – Przysłali nam już te identyfikatory? – W odpowiedzi dziewczyna odwróciła laptopa w jego stronę. Skopiowała pliki na podręczną pamięć i wstała. – Na szczęście mają tutaj centrum handlowe, a w nim automat do kserowania i wydruków cyfrowych – podrzucił mężczyzna. – W porządku, więc ty się tym zajmij – odparła Eleonor wręczając mu urządzenie. – A ja w tym czasie kupię odpowiednie kostiumy.

 

* * *

 

 

Jakkolwiek by nie usiadł, było mu niemiłosiernie niewygodnie. Wił się więc dłuższą chwilę na ławce, potem przeniósł na podłogę i wykonał kwiat lotosu.

 

– Hej – rzucił patrząc na niego z rozbawieniem Cain – a nogi za głowę założyć potrafisz? – River zignorował zaczepkę. – Nie rozumiem, w czym masz problem. Niby przeszedłeś niezłą szkołę, a takie z ciebie książątko, że na twardej ławie spać nie potrafisz…

 

Tym razem chłopak nie potrafił go zlekceważyć i spojrzał na partnera z ukosa.

 

– Zdążyłem się odzwyczaić. Odkąd odszedłem z armii sypiam w komfortowych warunkach. Nie powiesz mi chyba, że ciebie krzyż nie boli od wylegiwania się na tej ławce?

 

– Nie – odparł krótko rudzielec. – Może to moje super-bio-ciało… A może po prostu praca w terenie mnie zahartowała. Chyba będę musiał cię przewieźć po bardziej obskurnej części naszego cudownego kraju. – Puścił mu oko. – Tak dla wprawy.

 

– Na ciebie zawsze można liczyć, co? Ale jeżeli sądzisz, że mnie tym złamiesz, to się przeliczysz. Wytrzymałem gnojenie w akademii, szkolenie komandosów… Treningi po przejściu do AS. Podołam wszystkiemu, co sobie wymyślisz.

 

– O, kociak pokazuje pazurki! – Zaśmiał się znowu Cain. Musiał przyznać w duchu, że zaczyna naprawdę lubić tego dzieciaka. Coś jednak było w opowiastkach, które o nim krążyły po bazie. – Nie martw się, Riv, ja cię gnoić nie będę, bo później do niczego się nie będziesz nadawał podczas akcji. A stanowisz moje jedyne wsparcie.

 

Nagle bioroid zerwał się z pryczy i podszedł do zakratowanych drzwi celi.

 

– Hej, szeryfie! – krzyknął w stronę biura. – Jak długo jeszcze będziemy czekać na tego całego Hectora? – Mężczyzna wychylił się i spojrzał na Zabójcę kwaśno. – A poza tym, może by pan tak dał nam coś do żarcia… Żołądek mam przy kręgosłupie. – A do Rivera dodał: – To jest jedyna rzecz, która mi tutaj doskwiera, chłopie. Przy mojej przemianie materii, jeszcze chwila i z głodu rzucę się na ciebie.

 

Stróż prawa wyszedł z biura podzwaniając pękiem kluczy i, zakładając czapkę na głowę, ruszył do drzwi. Jednak zanim zdążył do nich dotrzeć usłyszeli dobiegające z korytarza kroki dwóch osób. Jedna z nich miała na sobie szpilki.

 

W wejściu stanęła kobieta ubrana w granatowy, dopasowany garnitur, białą, wykrochmaloną koszulę i wąski krawat. Długie czarne włosy miała gładko spięte w kucyk, a na nosie ciemne okulary. Za nią pojawił się wysoki, mocno zbudowany mężczyzna. Typ, który automatycznie każe uważać na słowa. On również wbity był w garnitur, który jednak nie maskował dobrze rozwiniętej muskulatury. Obydwoje sięgnęli do wewnętrznej kieszeni marynarki.

 

– Agenci Kent i Starling, Bezpieczeństwo Wewnętrzne – przemówiła kobieta zdecydowanym głosem, pokazując swoją legitymację.

 

Odwróciła głowę w stronę celi i zdjęła okulary. Gdy dojrzała rudego mężczyznę niedbale opierającego się o drzwi, z jedną ręką włożoną w kieszeń, a drugą przewieszoną przez kraty, oczy jej zabłysły, a usta rozciągnęły w drapieżnym półuśmiechu. W następnej chwili jej wzrok padł na drugiego z mężczyzn – smukłego bruneta. River stał dwa kroki od swojego partnera. Opierał się o kraty na prostych, wyciągniętych przed siebie rękach. Eleonor miała szczerą ochotę zagwizdać. Ale utrzymała poważny wyraz twarzy zwracając się ponownie do szeryfa.

 

– Ci ludzie pracują dla nas. Są własnością rządu Stanów Zjednoczonych. – Złożyła okulary i wetknęła je w kieszeń na piersi. – Proszę ich natychmiast uwolnić.

 

– Szeryf Douglas, proszę pani – przedstawił się mężczyzna i chwycił swoje klucze. – Najmocniej przepraszam za to nieporozumienie – rzucił śpiesząc w stronę celi. – Niestety panowie nie byli w stanie przedstawić żadnych dowodów poświadczających…

 

– Naprawdę nie interesują mnie pana wymówki, szeryfie – wtrąciła kobieta sucho.

 

Ponownie spojrzała na Rivera. Ich wzrok się spotkał. Mężczyzna poczuł, jak przechodzą mu po ciele dreszcze. Eleonor wyglądała w tej chwili bardziej seksownie niż w kusym stroju, w jakim wielokrotnie ją widział w bazie Angel Slayers. Chłodna, zdecydowana, władcza i profesjonalna w każdym calu. Jej ciemnoniebieskie oczy mroziły, niczym głębia oceanu.

 

– Czy praca szeryfa w tym mieście polega na zamykaniu bogu ducha winnych ludzi? Bo miejscowi mężczyźni poczuli się zazdrośni o ich powodzenie u kobiet?

 

– Mieliśmy podstawy, by sądzić, że…

 

– Widział pan kiedyś na własne oczy któregoś z tych stworów, szeryfie? – Po raz kolejny przerwała mężczyźnie, który w odpowiedzi pokręcił głową. – Więc na przyszłość proszę sobie zapamiętać kilka rzeczy. Ich piękno wykracza poza ludzkie kategorie. Wyglądają jak perfekcyjna fotografia, bez jednej skazy. A najważniejsze – zmierzyła Rivera wzrokiem z góry na dół – bez płci. I mam tu na myśli typowe, organiczne rozumienie płciowości. One nie posiadają narządów rozrodczych. Cokolwiek sobie pan pomyślał o urodzie naszego kolegi… Wystarczyło sprawdzić czy ma na miejscu to, co trzeba. – Szeryf zaczerwienił się, Eleonor natomiast nawet nie mrugnęła. – To tak na przyszłość. Chociaż nie sądzę, żeby jeszcze kiedykolwiek musiał się pan martwić tymi stworzeniami. Nie po tym jak my się z nimi rozprawimy.

 

Szeryf zdjął kapelusz i przetarł dłonią czoło, które było w tej chwili lekko spocone. Cain i River stanęli obok celi, którą właśnie opuścili i spojrzeli na stróża prawa wyczekująco. Mężczyzna zrobił lekko wystraszoną minę. Jeszcze nigdy nie miał do czynienia z tego typu ludźmi.

 

– Nasze dokumenty – rzucił uprzejmie Cain. Szeryf w mig wpadł do swojego biura i zaraz zjawił się z rzeczami Zabójców w rękach. – A – zagadnął bioroid, zakładając kurtkę – i ja bym naprawdę chciał zjeść ten posiłek… Pan może w tym czasie załatwić nam nocleg i napisać raport. Agentka Kent docenia, gdy miejscowi przedstawiciele prawa wykazują pełną chęć do współpracy – zakończył uśmiechając się zachęcająco.

 

Stróż rzucił niepewne spojrzenie w stronę Eleonor, której twarz wyrażała powściągliwą aprobatę. Po chwili zostali w areszcie sami.

 

Pierwszą rzeczą, którą zrobiła zaraz po wyjściu szeryfa dziewczyna było wybuchnięcie śmiechem.

 

– Wiesz co, Cain – przemówiła wycierając kąciki oczu – zobaczyć ciebie zamkniętego w celi… Bezcenne.

 

– Pewnie aż się spociłaś z podniecenia, co? – rzucił w odpowiedzi rudzielec i kciukiem musnął jej brodę. – Takich dwóch przystojniaków jak my za kratkami… Na twojej łasce i niełasce.

 

– Lepiej uważaj co mówisz – ostrzegła mrużąc oczy – jeszcze mogę cię tam wpakować z powrotem. Jak wyście w ogóle mogli dać się tak załatwić?

 

– Hej, a czy to moja wina? – rzucił obronnie Cain. – To nie ja jestem genetycznie obciążony boskością.

 

– Chwila – obruszył się River – sugerujesz, że to przeze mnie? Chryste! Niby taki wygadany jesteś, a nie potrafiłeś przemówić do rozsądku kilku małomiasteczkowym ćwokom.

 

– Spokój! – Ucięła kłótnię Eleonor. – Udało wam się w ogóle ustalić, co oni mają zamiar dalej robić?

 

– Wydaje mi się, że będą kolejne ofiary – odarł Cain. – Te Anioły czują się bezkarne. A Teksas jest duży…

 

Eleonor westchnęła.

 

– Nie pytam o Anioły. Doskonale wiem, co one planują. Pytałam o tutejszych. Zbierają ekipę do polowania?

 

Rudzielec spojrzał z ukosa na Rivera i skrzywił się.

 

– Mieliśmy coś innego na głowie. Przede wszystkim kombinowaliśmy, jak się stąd wydostać.

 

– No dobrze. Marcus, zostaniesz z szeryfem, kiedy my pójdziemy do hotelu, żeby ustalić plan akcji. Dowiedz się wszystkiego i spróbuj odwieść ich od pochopnych działań. Za żadne skarby nie mogą ruszyć w pogoń za potworami. – Mężczyzna potwierdził skinieniem. – Jeżeli nie będzie chciał cię słuchać możesz zagrozić im, że wezwiesz wsparcie federalne i wszystkich ich spacyfikują. Anioły to nasza działka i mają się nie wtrącać.

 

Szeryf wrócił do nich po kilku minutach. Z jedzeniem, o które prosił Cain i trzema kluczami do pokoi.

 

– Naprawdę nie trzeba było – rzuciła formalnym tonem Eleonor odbierając klucz do jedynki. – Agent Starling i ja przywykliśmy do dzielenia jednego pokoju. – Po czym dodała trochę cieplej: – Ale dziękuję, doceniam dobre chęci. – Wyjęła okulary z kieszonki i założyła je. – Panowie – zwróciła się ostro do Caina i Rivera, którzy ochoczo rzucili się na jedzenie. – Sądzę, że możecie kontynuować w pokoju. Nie nadużywajmy gościnności szeryfa.

 

– Tak, gościnność jak się patrzy – mruknął Cain. – Szkoda, że już musimy opuszczać to przytulne gniazdko.

 

– Cain – odezwała się na to dziewczyna spokojnym, ale zdecydowanym głosem – bądź grzeczny. Szeryf wykonywał jedynie swoją pracę. Podziękuj mu raczej za to, że nie pozwolił was zlinczować.

 

 

Stróż prawa podrapał się w odpowiedzi po głowie, skinął Zabójcom, którzy, z jedzeniem w rękach, wychodzili z posterunku, i ruszył do swojego biura. Marcus uśmiechnął się półgębkiem do Eleonor i dołączył do szeryfa.

 

 

cd

Koniec

Komentarze

Na szczęście jest czas popracować nad edytorem, żeby rozbić tekst na akapity i dialogi ;)

Jajks! Nawet nie spojrzałam, że to tak masakrycznie wygląda...

Już poprawiam :)

Nowa Fantastyka