- Opowiadanie: Miczi - Tunel

Tunel

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tunel

Dzień był udany. Z całą pewnością Martin zaliczał go do jednego z najlepszych w ostatnich tygodniach. Nie chodziło tylko o to, że zdołał załatwić wszystkie zaplanowane na dziś sprawy praktycznie bez problemów. Nie chodziło już nawet o to, że ukoronowaniem tego dnia była jedna z ciekawszych libacji w jakich miał okazję uczestniczyć, przez co teraz ciężko było mu utrzymywać ruch prostoliniowy. Po prostu każdy element, każde wydarzenie, każde doświadczenie mijającej już doby było idealne.

Słońce wisiało wesoło na bezchmurnym niebie do samego zachodu, ale jego wyczerpujący żar nie był dokuczliwy, bo doskonale równoważył go lekki, wieczorny wietrzyk. Gdy już zniknęło za gładką linią horyzontu, noc zamrugała niezliczonymi światełkami gwiazd, jakby przypominając ludziom, jak niewiele znaczą w niezbadanym bezmiarze wszechświata.

No i ta pełnia. Martin uwielbiał pełnię. Uwielbiał wracać samotnie, nieważne z jak daleka, gdy ta wielka biała kula oświetlała mu drogę niewiele gorzej niż słońce. Nie rozumiał, dlaczego to piękne zjawisko jest przez ludzi kojarzone z czymś strasznym – wilkołakami i wampirami, czy też okrutnymi duchami wracającymi z zaświatów. Dużo większe obawy budziła u niego zwykła, ciemna noc. Mimowolnie wzdrygnął się, gdy przypomniał sobie, jak pewnej takiej nocy, będąc w podobnym stanie jak teraz, potknął się o rozkładające się w mroku szczątki rozjechanej sarny.

Zatopiony w myślach szedł przed siebie. Gdzieś tam w głębi umysłu odezwało się takie malutkie, czerwone światełko, jakaś jego część zauważyła, że stopy nie depczą już po miękkim dywanie ściółki leśnej, że od kilku sekund w ciszy nocy echem odbijały się odgłosy sportowych butów uderzających o asfalt. Ale pełnia była zbyt piękna, gwiazdy zbyt niesamowite, dzień zbyt idealny by się tym przejmować.

A może nie?

Martin zatrzymał się i wsłuchał w noc. Nie mylił się, gdzieś z niezbyt daleka dobiegał go dźwięk silnika i opon toczących się po jezdni. Przerażony zaczął biec, ale zachwiał się znacznie. Zamachał rękoma by złapać równowagę, ale ciało odmówiło posłuszeństwa. Cofnął się parę kroków i upadł na tyłek.

Światło wyjeżdżającej zza zakrętu ciężarówki oślepiło go, strach sparaliżował.

W imię Ojca i Syna i Ducha…

Ból. Ciemność. Cisza.

Obudził go spokój. Spokój, poczucie bezpieczeństwa i brak bólu.

Rozejrzał się. Wokół panował mrok. Jedynie gdzieś tam w oddali wzywał go mały, biały punkcik.

Światło.

Pełen ufności wstał i pobiegł w tamtym kierunku. Ku jego zaskoczeniu, światełko zbliżało się bardzo szybko, jakby biegł z nadludzką szybkością. Po chwili, dodając sobie odwagi znakiem krzyża wskoczył w oślepiającą biel.

Gdy wypadł, natychmiast padł na kolana. Nie zdążył nawet pomyśleć, gdy z jego ust popłynęły słowa:

– Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, i w Jezusa Chrystusa, Syna Jego jedynego, Pana naszego, który się począł z Ducha Świętego, narodził się z Maryi Panny…

– Niech to szlag, kolejny! – przerwał mu donośny głos, przyprawiając jego dopiero co przywrócone do działania serce o palpitacje. – Dla takich nie ma tu miejsca, głupcze. Twoja dusza zostanie zniszczona, to mówię, ja, król bogów, Pan Nieba i Ziemi, gromowładny Zeus, syn Kronosa i…

-Co?! – Martin zerwał się na równe nogi, wytrzeszczając oczy. – Zeus?! Jaki, do cholery, Zeus?!

Król bogów również wstał, prezentując w pełni swoją muskulaturę, częściowo skrytą za gęstą brodą, po czym buchnął donośnym głosem:

– Za tę zniewagę, skazuję cię niewierny na Hades! Nie, na Tartar! Przez wieczność będziesz cierpiał męki o stokroć straszniejsze…

– Chyba cię zdarło, człowieku! Jaki Zeus?! Co to, kurna, Olimp?

– Owszem, nędzniku! Ale ty nie poznasz jego rozkoszy, bo…

– Cholera jasna! – Martin trzepnął się ręką w czoło, aż klasnęło. – Cholera jasna! To są jakieś jaja, ja stąd wychodzę!

 

– Jeszcze nie, leż spokojnie!

– Co nie? Co nie, do cholery? Puść mnie! Puść, bo ci przypier…

Ale nagle urwał. Coś było nie tak.

Światło wokół zaczęło niknąć, jakby wynurzały się z niego elementy otoczenia. Perspektywa się zmieniła, Martin już nie stał, a leżał. Spróbował się zerwać, ale ktoś go przytrzymał, z resztą miał na głowie pełno jakiegoś sprzętu, który uniemożliwiał mu ruchy. Wśród pokrzykiwań ludzi wyłapał znajomy z filmów dźwięk krótkich, miarowych piknięć. I nagle zrozumiał.

Opadł na poduszkę i odetchnął z ulgą. Żyje. To był sen.

A jeśli nie? Przecież słyszał historię o ludziach, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Co prawda nie znał opowieści o takich, którzy uciekliby sprzed sądu zmarłych, ale… czy to cokolwiek znaczy?

– Już dobrze, wszystko jest dobrze – usłyszał głos matki, zniekształcony przez dławiony w gardle płacz. – Jesteś z nami, nic się nie stało…

Martin nawet zamknął oczy. Z jakiegoś powodu bał się je otworzyć.

Niestety, mylisz się, odparł jej w myślach. Stało się. I nic już nie będzie takie jak dawniej.

Po chwili obraz znów zaczął się rozmywać, piknięcia aparatury szpitalnej zlewały z innymi dźwiękami. Równocześnie, zapadając w głąb swojego umysłu Martin bił się z myślami.

A jeśli to nie był sen? Z resztą nie ważne, czy to był sen. Co spotkam po drugiej stronie? Boga? Zeusa? Odyna? Dlaczego oddaję cześć jednemu Bogu, nie mając pewności czy jest on prawdziwy, a więc czy rzeczywiście jest w stanie zapewnić mi zbawienie? Po co? Dlaczego? Czy to ma sens?

Ma.

Zrozumiał, że to ma sens. Bo jeśli ten, kto będzie sądził jego duszę po śmierci może wtrącić go do piekieł tylko dlatego, że urodził się w XI wieku, a nie, na przykład, w starożytnej Grecji, to nie zasługuje on na oddawanie mu jakiejkolwiek czci.

Zostanę przy mojej wierze.

Nawet, jeśli w przyszłości za moje cholerne ego miałbym trafić na wieczność do Tartaru…

Koniec

Komentarze

Takie filozoficzne trochę :P Napisałem kiedyś, trochę poprawiłem i postanowiłem wrzucić. Z góry przepraszam za niski poziom fantastyki w tekście, ale myślę, że ostatecznie można go pod fantastykę podciągnąć.

Można podciągnąć. Moim zdaniem można.
Z resztą nie ważne, (...) --- Zresztą nieważne.
(...) w XI wieku, (...) --- a nie w XXI? W XI jeszcze nie było tak wyposażonych szpitali...
Śmierć kliniczna i doznania z tego okresu to nic nowego jako temat, ale podoba mi się "wmieszanie" w to Zeusa oraz konsekwencje trafienia przed jego oblicze --- wahanie i decyzja bohatera.

Ode mnie: 4

Technicznie poprawne, ale ani to ciekawe ani pomysłowe. Przez moment miało być chyba zabawne, ale też nie było. Do tego sprawia wrażenie napisanego wyłącznie w celu przekazania tych, skądinąd głupich, końcowych rozmyślań bohatera. 

Ja się nawet pośmiałem. Przy rozmowie z Zeusem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka