Artis kolejny raz rozglądał się po apartamencie, choć dobrze go znał. Wielki. To określenie przychodziło pierwsze do głowy. Zastanawiał się, czy ludzie na Farmach zdają sobie sprawę, w jakich warunkach żył on i jemu podobni w Raju, zapewne tak. W Mieście, szybko poprawił się w myślach. Matka ganiła go za używanie tej nazwy. „W raju nie ma niewolników”, mawiała. I wcale nie miała na myśli służby.
– Ty mnie nie słuchasz! – Ojciec patrzył na niego z wyrzutem.
– Słucham, mam podzielną uwagę – odpowiedział spokojnie, nie chciał kolejnej kłótni.
– Tak? Więc, co przed chwilą powiedziałem, Artisie Riganie?! – Mężczyzna machnął niecierpliwe pustą szklanką, którą szybko napełnił służący.
– Ojcze, czy powiedziałeś coś, czego wcześniej już nie mówiłeś? – Cień dezaprobaty pojawił się na twarzy młodzieńca, ale zaraz znikł.
– Wyjdźmy. Przejdziemy się trochę.
Artis westchnął, ale podniósł się bez słowa.
Po chwili spacerowali już po wewnętrznym holu. W budynkach Miasta korytarze były przepastne, niejednokrotnie o szerokości kilkudziesięciu i wysokości kilkunastu metrów. Często ciągnąc się przez całe gmachy o długości kilku kilometrów. Przytłaczały, ale takie było ich zadanie. Jedyne, co przesłaniało przestrzeń, to zawsze, nieodmiennie i nieprzerwanie, poruszające się po nich moduły leczące. Także teraz w zasięgu wzroku znajdowały się dwie maszyny. Przeszklone, kilkunastometrowe, mobilne gabinety, w których centralną część zajmował fotel dla pacjenta i duże ramię manewrowe robota leczącego. Przemieszczały się od śluzy do śluzy poszczególnych apartamentów. Bliższy z nich cumował właśnie niedaleko. Moduł przyssał się do obramowania wejścia i uruchomił aparaturę. Z lokum wszedł do niego mężczyzna, usiadł swobodnie w fotelu, a ramię rozpoczęło diagnostykę stanu zdrowia. Szyby zmatowiały, zapewniając badanemu odpowiedni komfort i dyskrecję.
– Za trzy dni dotrze do nas. – Stin Rigan uruchomił wzrokowo hologram informacyjny. – W tym roku badają nas częściej. To zapewne z twojego powodu. Powinieneś zaprzestać treningów sportowych, a przede wszystkim sztuk walki. Możesz się tylko zranić. SI nie będzie zadowolone.
– Przestań, ojcze. – Syn nie lubił ciągłego podkreślania jego znaczenia. Nie czuł się wyjątkowy, to rodzice nagminnie o tym mówili. Co nie znaczy, że nie miał swojej wizji świata. – Ruch i wysiłek fizyczny dobrze na mnie wpływają. Oczyszczam wtedy umysł. Nie łącz każdej zmiany w funkcjonowaniu systemu ze mną.
– Stwierdzam fakty – mężczyzna wyraźnie podkreślił własne słowa. – Złota Kula zapewne niedługo cię wezwie i sam się o tym przekonasz.
Chłopak nie odpowiedział. Ojciec często używał potocznych nazw w stosunku do SI. Dobrze chociaż, że nie nadawał boskich, jak inni. „Mesjasz”, „Złoty Bóg”, czy „Kula przeznaczenia”. Te dominowały, choć nie były jedynymi.
– Dlaczego chciałeś wyjść? Mówiłem ci tyle razy, że SI nas nie podsłuchuje. – Artis zmienił temat.
– Nie możesz być tego pewien. Nie znasz go. – Stin starał się ukryć poddenerwowanie.
– Chce być ludzki, wzbudzać zaufanie wśród mieszkańców Miasta. Może powinienem powiedzieć, boski. – Młodzieniec zakręcił palcem nad głową w kształt aureoli.
– Nie doceniasz go, to błąd.
– Doceniam. Szkoda tylko, że nie widzisz, jak jest przewidywalny. – Spojrzał na ojca z wyrzutem. – Zaufanie do drugiej osoby to jedna z fundamentalnych cech człowieczeństwa. Dlatego kopiuje, a raczej próbuje wdrażać u siebie ludzkie zachowania, myśląc, że to przybliży go do nas. Czy to nie paradoks? Uważa nas za gatunek niedoskonały, a jednocześnie chce się upodobnić.
– Powtarzam ci, nie powinieneś go bagatelizować, albo próbować ośmieszyć, zwłaszcza otwarcie. Odnoszę wrażenie, że nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji, synu! – Stin bezwiednie wzniósł dłoń do góry. – To nie będzie symulacja, to nie gra!
– Zapewniam cię, że będę gotowy, jeśli przyjdzie na to czas.
– Oby, Artisie! – Mężczyzna chwycił syna za ramię. – Zabicie go nie będzie łatwe, jeśli nie niemożliwe.
– Zniszczenie, ojcze. Zniszczenie. – Młody Rigan wyswobodził ramię z ojcowskiego uchwytu. – Zabić można tylko żywą istotę.

Obaj zamilkli, w głównym holu zrobił się ruch. Artis zauważył w tłumie matkę.
– Powiedz mojej żonie, że wrócę dzisiaj później. – Stin ruszył w boczny korytarz.
– Sam jej to powiedz. – Irytowały go wszelkie, oficjalne wypowiedzi.
Tak, SI już dawno ustaliło zasady postępowania i konsekwentnie je egzekwowało. Ale nie akceptował wysoko posuniętego posłuszeństwa ojca. Z jednej strony chciał jej zniszczenia, z drugiej wypełniał skrupulatnie każde polecenie. Często wykazując się własną inicjatywą. Nie pojmował tego, albo ojciec doskonale się kamuflował, albo czegoś się bał.
– Witaj, syneczku.
Artis popatrzył na matkę z podziwem. Była wysoką brunetką, o długich, bujnych, włosach i szlachetnych rysach twarzy. Królowa. Tak ją postrzegał. Dominowała urodą nad innymi kobietami i charakterem nad ojcem.
– Mamo, prosiłem cię, żebyś tak do mnie nie mówiła – skrzywił się, choć było to po części udawane.
– A jak mam się do ciebie zwracać? Jesteś przecież moim synem, a ja jestem z tego bardzo dumna – dodała, choć nie chciała drażnić swojego chłopca. Położyła mu rękę na ramieniu. – Dość o tym. Zjedzmy coś razem. Ojciec pewnie wróci później.
❈❈❈
Leciał jednoosobowym śmigiem. Lekką, otwartą jednostką bez kabiny. Lubił czuć powiew wiatru na twarzy, szum powietrza, dochodzące z daleka dźwięki. Zniżył pułap, zmniejszył prędkość i posadził maszynę na lądowisku budynku, w którym mieszkała Nisa. Korytarzem przesyłowym w dwie minuty dotarł na miejsce. Drzwi otworzył mu sam gospodarz, w tym jednym przypadku nie korzystał ze służby.
– Chciałbym zobaczyć się z Nisą.
Nie lubił starego Petora Scarte i dlatego często dopuszczał się niewłaściwego zachowania jak chociażby braku oficjalnego powitania. Wiedział, że ten mężczyzna to ucieleśnienie masonerii. Wszystkiego, czym on sam pogardzał. Wiedział też, że Scarte chciał mieć dobre relacje z „wybrańcem” i zmuszał się do zachowania spokoju w takich sytuacjach.
– Witaj, Artisie – uśmiech nie schodził z twarzy starca. – Moja córka zapewne ucieszy się na twój widok.
Chłopak bacznie mu się przyjrzał. Mężczyzna wydawał się naprawdę zadowolony, przez to jego podłużna twarz z orlim nosem wyglądała nienaturalnie. Radość gościła na niej równie rzadko, jak zima w Mieście. Pochylił się, wręcz przygarbił, przepuszczając Artisa obok siebie. Młodzieniec minął go, poirytowany. Stary doskonale zdawał sobie sprawę z prowokacji i umiał bez wysiłku zachować zimną krew. A on kolejny raz zachował się jak dzieciak. Jeśli chciał zmienić świat, takie małostkowe rzeczy powinny być mu obce, ale względem tego mężczyzny nie potrafił się powstrzymać. Petor był złym człowiekiem, był tego pewny, ale nigdy nie podzielił się z Nisą swoimi odczuciami, nie chciał jej zranić.
– Może wybierzesz się ze mną na Farmy? – Starzec nawet nie starał się zawoalować pytania. – Lecę tam niedługo.
Podróże do świata Farm były ściśle kontrolowane. Praktycznie miały miejsce wyłącznie loty techniczne, bezpośrednio zlecane przez SI. Nie było podróży prywatnych. Co prawda masoneria obchodziła ten zakaz tylko sobie znanymi kanałami, organizując sporadycznie tajne wycieczki na walki lub po kobiety, ale to była czysta konsumpcja i nie interesowała bezpośrednio Maszyny. Nawet Artis latał czasami zobaczyć pojedynki na arenach.
Jeśli Petor tak swobodnie podróżował, musiał mieć silne układy wśród liczących się w Raju i dostęp do systemu w tym zakresie. Tym bardziej powinien na niego uważać.
– Chętnie – odpowiedział Artis. – Szykujesz dla mnie jakiś wykład?
Scarte dziwnie się uśmiechnął i zostawił go samego.
Złe myśli szybko odpłynęły, gdy tylko chłopak zobaczył dziewczynę.
– Jesteś. – Nisa przywitała go, krocząc w wirtualnym ogrodzie.
Jej wyobraźnia nie przestawała go zadziwiać. Symulacja zieleni nigdy nie była taka sama, choć każdy z ogrodów, który widział, miał wiele wspólnego z poprzednim. Zmieniały się w czasie, jak gdyby były rzeczywiście pielęgnowane.
– Tak. Jak zwykle pięknie wyglądasz.
– Przestań powtarzać te frazesy. – Pogroziła mu palcem, trochę na żarty, trochę na poważnie. – Zarzucasz innym sztuczne konwenanse, a sam nie potrafisz się normalnie i szczerze przywitać.
– To prawda, sam nie wiem, dlaczego ciągle łapiesz mnie na tym.
– Przywitasz się w końcu?
Chwycił ją i ucałował. Przytuliła się do niego. Czasem przemknęła mu myśl, tak jak teraz, że kierował nią jakiś skrywany lęk. Pytał o to, ale zbyła go i więcej nie drążył sprawy.
Nawet się nie spostrzegł, kiedy znowu opowiadał jej o swojej wizji świata. Poczuł po chwili, jak szperacz pod ubraniem zadrżał bezgłośnie. Stary Petor znowu chciał ich podsłuchiwać. Czasami mu na to pozwalał, mówiąc wtedy mniej istotne rzeczy. Nie chciał zdradzać, że o tym wie. Jednak dzisiaj nie miał nastroju na podchody.
– Choć, przejdziemy się trochę, opowiesz mi wszystko. – Nisa musiała zauważyć zmianę w jego zachowaniu, chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.
– Kolejny raz… – chciał powiedzieć, że wyprzedza jego myśli, a on tylko myślał, pewnie po raz setny, ale mało robił.
– A może być i tysięczny. – Nisa odwróciła twarz w stronę Artisa. – Bo to, co mówisz, ma sens. Rozumiesz?
Gdy dotarli do ogrodu, podjął wizję na nowo.
– Wyobrażasz sobie świat bez podziałów? Wszyscy traktują Farmy jak wcielone zło, wypaczony Raj, czarną stronę, od której odwróciło się SI. Aż dziwię się, że nikt nie nazwał ich piekłem. A Raj? Tu też jest podział, na „panów i służbę”. Człowiek stał się marionetką w rękach maszyny. Zaszufladkowany, przydzielony, oswojony. Całe życie mija nam na poprawie warunków życia, ale w obrębie swojego „przydziału”.
– To samo dla wszystkich. Czy to nie utopia?
– Nie, Niso. Nie chcę tego samego dla wszystkich. Chcę by ludzie mieli w y b ó r. To możliwość wyboru popchnie człowieka do przodu, pozwoli się rozwinąć. Eksplorować życie na dotychczas nieznanym poziomie.
– A czy teraz się nie rozwijasz? Przecież Kula nie ingeruje w nasze życie tutaj. Możesz robić, co tylko chcesz. Musisz przyznać, że w porównaniu z Farmami, to rzeczywiście jest Raj.
– Funkcjonujemy według zasad określonych przez SI dawno temu. Człowiek, który rodzi się wśród nich, nie zdaje sobie sprawy, że mógłby żyć inaczej. Żyjemy w luksusie, bez problemów, bez konfliktów, za to w sztucznych zachowaniach. Sami narzuciliśmy sobie podział statusu społecznego, który jest niczym więcej, jak pompowaniem ego i wysuwaniem się przed innych. I Farmy, jako fatum, odwieczna kara za grzechy, bicz zawieszony nad głową… Jesteśmy niewolnikami doskonałymi, Niso. Czyż może być coś lepszego dla pana, niż niewolnik, który jest zadowolony z własnego życia?
❈❈❈
– Niso! Zaczekaj. – Petor Scarte pojawił się tuż obok, gdy tylko śluza zamknęła się za Artisem. – Czy Rigan wyszedł usatysfakcjonowany?
– O co pytasz?
– Wiesz, jak ten chłopak jest dla mnie ważny, dla Raju!
– Jakie zadowolenie masz na myśli? Fizyczne zaspokojenie?! – Przez chwilę jej spojrzenie było pełne złości, ale szybko się opanowała. – W pewnym sensie to zrobiłam.
Odwróciła się, chcąc odejść.
– Jeszcze nie skończyłem – mężczyzna mocno chwycił ją za ramię.
Spojrzała na zaciśniętą rękę, a później na ojca. Puścił ją.
– Dla naszej rodziny bardzo istotne są dobre stosunki z Riganami. Choć nie piastują żadnych stanowisk, to SI wyraźnie sobie ich upodobało.
– To dla ciebie są ważne, nie dla mnie. Przebywając z Artisem, nie zastanawiam się nad tym. Ty zawsze patrzyłeś tylko na układy. – Dziewczyna ruszyła w stronę swojej części apartamentu.
– Wrócimy jeszcze do tej rozmowy! – Petor Scarte przywołał niedbałym skinięciem służącego. – Przyjdę do ciebie wieczorem, Niso!
❈❈❈
Artis siedział na dryfującym dysku. Zamknął oczy, próbując całkowicie oczyścić umysł. Wziął kilka spokojnych, głębokich wdechów. Poczuł, gdy dysk przestał się unosić i zatrzymał na zadanej wysokości dwóch tysięcy metrów. Powietrze było tu chłodniejsze i lepiej wpływało na jego skupienie, choć wiedział, że musi zacząć radzić sobie bez tego. To na dole miał zadanie do wykonania, nie w powietrzu.
Otworzył oczy i spojrzał na leżący przed nim stalowy pręt. Właściwie ocenił masę, gdyż przedmiot uniósł się na wysokość jednego metra i zawisł przed nim. Telekineza przestała być dla niego tajemnicą już kilka lat wcześniej, ale dopiero teraz uzyskiwał pierwsze, satysfakcjonujące rezultaty. Bezwiednie przekręcił głowę na bok jak dziecko i obrócił powoli pręt według wskazówek zegara. Przyglądał mu się przez chwilę, by w następnej zgiąć go błyskawicznie w połowie wysokości. Pręt wyglądał teraz jak olbrzymia, archaiczna, wsuwka do włosów. Jednak nie to było najważniejsze. Nie pękł, nie wyboczył się, był zgięty idealnie, a przecież zgięcie go w samym środku wymagało znacznie większej siły, niż na końcach. Końce pręta stosunkowo łatwo jest dogiąć do siebie, ale w środku, to zupełnie inna sprawa. W zależności od kształtu i rodzaju materiału różnica potrzebnej siły może być nawet kilkunastokrotna. Wiedział już, jak w ułamku sekundy rozłożyć myślowo nacisk, już się nie mylił… Czas potrenować na większych i trudniejszych przedmiotach. Czas zabrać się za kulę.
❈❈❈
– Staraj się nie mówić zbyt dużo i nie odzywać niepytanym. – Stin nie potrafił ukryć zdenerwowania. – On sprawia wrażenie wyrozumiałego i lubiącego słuchać, ale tak nie jest. Tak naprawdę chce, by słuchać jego. Uważa się za mentora, a jest dyktatorem. Wypaczył znaczenie wielu pojęć.
– Ojcze, mówiłeś mi to. – Artis w odróżnieniu od starszego z Riganów był spokojny.
Niepokoiło to Stina, wyczuwał instynktownie kłopoty. Starał się odwlec to spotkanie jak najdłużej, ale Kula zdecydowała.
– Wiem, powtarzam, bo to bardzo ważne. – Mężczyzna bezwiednie zacisnął pięść.
Do pokonania został ostatni hol gmachu zarządzania. Młodzieniec zauważył, że im bardziej zbliżali się do centralnego punktu budynku, sali posłuchań, tym mniej robotów mijali. Czyżby SI nie ufało własnym tworom?
– Oczekuje was.
Chłopak spojrzał na biobota, który nagle pojawił się obok nich. Stanowił imitację kobiety, ale pozbawionej częściowo sztucznego ciała. Główne mechanizmy były nieosłonięte. Zapewne te, które wymagały częstego serwisowania. Zakryte tylko to, co niezbędne. Z jednej strony, rozumiał to, sam był praktyczny, nawet pragmatyczny. Z drugiej strony, robot miał twarz pięknej dziewczyny, kształtem dorównywał sylwetce idealnej kobiety… Czy powinien patrzeć na nią jak na dzieło sztuki, czy marną imitację człowieka? Z zamyślenia wyrwał go jej głos.
– Wszyscy tutaj nie mogliśmy się ciebie doczekać, Artisie.
Chciał zapytać, jacy wszyscy, ale pomny słów ojca, powstrzymał się.
W środku czekała na nich Kula. SI, najinteligentniejszy z robotów.
– Witaj, Stinie Riganie – głos był dźwięczny, wyraźny i rozchodził się z każdej strony. – Witaj, synu swego ojca.
Cóż za pokraczne sformułowanie, pomyślał chłopak. Sztuczna etykieta. Skopiowana jak zresztą wiele rzeczy i mylnie wykorzystana.
Gdy ojciec zdawał nudny raport, on przyglądał się bacznie Kuli. Oceniał wielkość i masę. Byli tu od godziny, a rozmowa opierała się tylko na sprawozdaniach. SI wiedziało o wszystkim, a jednak pytało. Nie przychodziło mu do głowy nic innego, niż podkreślenie zależności pan – sługa. W końcu zirytowany zbliżył się do niej, nie przyszedł tu przecież bezproduktywnie stać. Kula odsunęła się błyskawicznie.
– Boisz się mnie? – zapytał z wyższością, podbudowany taką reakcją.
– Co chciałeś zrobić, synu Stina? – Maszyna zbliżyła się, krążąc wokół niego.
– Dotknąć cię. Wiesz zapewne, że człowiek posługuje się pięcioma zmysłami. Zobaczyłem, usłyszałem, poczułem, smakować nie muszę, ale chciałbym dotknąć.
– Nie wiem, co to za gra. – Kula zatrzymała się w niewielkiej odległości od chłopaka, była prawie dwukrotnie od niego większa. – Ale na pewno nie chodzi ci o dotknięcie samo w sobie. Już dawno wyszliście z jaskiń i nie musisz wszystkiego dotykać i smakować, żeby zrozumieć.
Stin wstrzymał oddech, sparaliżowany strachem o syna. Ostrzeżenia na nic się zdały. Artis dumnie spojrzał w górę. Szukał czytnika lub kamery na obłej powierzchni, do której mógłby się zwrócić, ale powłoka była całkowicie jednolita i gładka.
– I właśnie dlatego tu jesteś – kontynuowało SI. – Obserwuję cię od dawna i pokładam w tobie dużą nadzieję. Jak widzę, potrafisz być nieprzewidywalny i bezpośredni. Być może czegoś się od ciebie nauczę, a rzadko mi się to ostatnio zdarza. Wyhodowanie człowieka, który spełni moje oczekiwania, staje się coraz trudniejsze.
Ostatnie słowa zabolały chłopaka. Maszynie udała się riposta. Na dłuższą chwilę zapadła cisza. W końcu chłopak wyciągnął dłoń i dotknął zimnego metalu. Starał się wyczuć strukturę, rodzaj stali, grubość powłoki. Zastukał w pokrywę jak do drzwi.
– Wystarczy. – SI znowu się odsunęło. – Irytujesz mnie. Liczyłem na większą niespodziankę. Obyś mnie nie zawiódł, synu Stina. Moje rozczarowanie może się okazać dla ciebie bardzo bolesne.
– Co to za słowa, Maszyno?! – Artis nie potrafił się powstrzymać.
– Synu! – Stin chwycił syna za ramię. – Uważaj, co mówisz!
Chłopak zawsze był buńczuczny, dlatego Rigan tak bardzo starał się odwlec pierwsze spotkanie.
– Irytacja, rozczarowanie?! – zawołał młodzieniec, zupełnie niezrażony. – Jak gdybyś naprawdę czuł. Po co to dodawanie sobie ludzkich cech? Czyżbyś we własnej hierarchii uważał się za coś gorszego?
Kula nie odpowiedziała. Młodzieniec triumfował. Czekał na taką możliwość od kilku lat. Ten odrealniony świat, narzucone podziały. Raj i Farmy, dwa bieguny, wykreowane i wypaczone w sztucznej wizji maszyny. Nie potrafił tego zaakceptować.
– Nie, Artisie. – SI uniosło się do góry, ponad Riganów. – Nie sprowokujesz mnie, zbyt długo czekałem i zbyt wielkie koszta poniosłem. Tym bardziej, że możesz być kimś, o kogo mi rzeczywiście chodziło.
Do sali wkroczyły dwa, duże humanoidy, jakich chłopak wcześniej nie widział.
– Musisz się jednak jeszcze wiele nauczyć. – SI krążyło teraz pod samym sklepieniem. Obaj mężczyźni musieli zadzierać głowy, żeby na nie patrzeć. – Pierwszą lekcją będzie nauka pokory.
Jeden z robotów podszedł do Stina. Mężczyzna zamknął oczy, znał już następstwa nieposłuszeństwa syna.
Humanoid złapał Rigana za nadgarstki i uniósł. Z korpusu robota wyjechały dwa mniejsze chwytacze i podtrzymały go pod pachami. Wyglądał jak ukrzyżowany.
– Co…?
Artis nie zdążył dokończyć zdania, gdy głośno świsnął bat, spadając na plecy ojca. Mężczyzna drgnął, ale nie krzyknął. To on wzdrygnął się znacznie bardziej. Padły kolejne razy. Chłopak zerwał się, chciał podbiec, zasłonić ojca, ale niespodziewanie pochwycił go żeński robot, który witał ich przed wejściem.
– Nie, nie! – krzyczał, ale jego protest nie przerywał zadawanych razów.
– Zapamiętaj to dobrze, synu bitego Stina. – Kula mówiła gdzieś, zza jego pleców. – Wy, ludzie, lubicie rozpamiętywać takie chwile. Liczę więc, że zapamiętasz tę lekcję i podczas następnej wizyty będziemy już o krok do przodu.
Gdy Artis opowiadał matce nieszczęsne spotkanie, drżały mu ręce. Wyraz jej twarzy nie zmienił się jednak nawet na chwilę.
– Wiedziałaś o tym – bardziej stwierdził, niż zapytał. – To nie był pierwszy raz, prawda?
– Nie, synu. – Jej spojrzenie było uważane, skupione. – Ojciec był bity już wcześniej, niejednokrotnie.
– Teraz rozumiem, dlaczego jego wyjazdy na spotkanie z SI przeciągały się często do kilku dni. – Spochmurniał. – Czy wszystkie były następstwem tego?
– Nie wszystkie. Czasami rzeczywiście miał coś do załatwienia.
– Dlaczego mi nie powiedział? Dlaczego ty tego nie zrobiłaś?
– Wyraźnie zabronił. To była jego decyzja. Chciałam to uszanować. – Kobieta wstała. – Proszę, nie dręcz go pytaniami. Jeśli będzie chciał, sam ci o tym opowie.
Chłopak siedział skonsternowany. Ojciec od zawsze wydawał mu się słabym człowiekiem, tkwiącym w okowach zasad i regulacji, a to… Czuł w środku dumę. Stin Rigan nie krzyknął ani razu, podczas gdy on darł się przez cały czas. Czy przyniosło to jakiś skutek? Żaden. Tak, otrzymał lekcję, ale nie od maszyny. Udzielił mu jej ojciec.
– Dlaczego nie ma go w jednym z modułów leczących? – dociekał. – Teraz gdy już o tym wiem, nie ma sensu tego ukrywać.
– To nie dlatego nie leczy się w modułach. – Dena podeszła do syna. – SI się na to nie zgadza.
– Dlaczego?!
– Nie wiem, a Stin zbył moje pytania. Myślałam, że mógłby korzystać z nich bez wiedzy Kuli, ale moduły są ściśle przez nią monitorowane. Nie tylko odcinają środowisko zewnętrzne od apartamentu, przy którym dokują, ale uniemożliwiają równocześnie jego opuszczenie, ucieczkę…
– Ucieczkę? Przed czym?
– Mimo bardzo częstych badań, czasami zdarzają się poważniejsze zachorowania. Szybko rozwijające się pasożyty, mutacje nowotworowe… Tacy pacjenci są zabierani, a cała rodzina poddawana jest seriom testów i badań.
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. – Artis zganił się w myślach, ile jest jeszcze spraw, o których nic nie wie? – Gdzie się ich zabiera?
– Zapewne na Farmy, ale nigdy więcej tu nie wracają.
– I wszyscy tak po prostu się na to zgadzają? – nie dowierzał.
– Teraz już tak, kiedyś ludzie się buntowali, niszczyli moduły. – Dena podeszła do iluminatora, spojrzała w dół, na Miasto. – Jednak SI szybko wprowadziło modele z własnym systemem obronnym. Gdy polała się krew, ludzie przestali się buntować. Opór nie miał sensu. Kula dawno udowodniła, że nie zmienia swoich decyzji. I tak moduły pracują dalej, zabierając ludzi, jeśli mają takie wskazania.
– Jesteśmy marionetkami…
– Nie synu, to nie jest teatr. To życie według planu SI.
❈❈❈

Lecieli prywatnym śmigiem Petora Scarte. To był zarejestrowany pojazd, a jednak lotu nigdzie nie zgłaszali. Ani przy starcie, ani w czasie podróży. Nikt ich nie wywoływał i nie próbował zatrzymać. Kolejna rzecz, jakiej Artis nie wiedział o ojcu Nisy. Wpływy starego sięgały bardzo daleko.
Gdy preriowy krajobraz powoli przechodził w skalny, zauważył pierwsze zabudowania Farm. Najpierw były to pojedyncze budynki, stopniowo było ich coraz więcej. Wszystkie identyczne, betonowe, z potężnymi fundamentami, których główną część stanowiła wielka kopuła z przewodami instalacji zasilającej i sanitarnej. W końcu dotarli do centrum, gdzie kopuły nie tylko stały blisko siebie, ale także jedne na drugich i to na kilku poziomach.
Scarte wzbił maszynę wyżej, by mogli ogarnąć wzrokiem większy obszar. Na walki Artis podróżował zawsze pojazdami transportowymi, bez iluminatorów. Nie widział wcześniej Farm w takiej okazałości. Spojrzał w dół, przyglądał się zabudowaniom z niepokojem.
– Budynki stoją bardzo gęsto. – Ich widok budził jednoznaczne skojarzenia. – Wyglądają jak…
– Jak złożone jaja robactwa? – Mężczyzna uważnie spojrzał na młodzieńca. – To miałeś na myśli?
– Tak – potwierdził. – SI zaplanowało to świadomie. Kolejna rzecz, duża w skali, mała w wymowie, która ma dodatkowo poniżyć ludzkość.
– Mylisz się, mój synu. – Scarte wskazał palcem największe skupiska kopuł. – On wprowadził plan, budynki miały ustalone odległości między sobą, określone zagęszczenie w różnym terenie. To, co widzisz, powstało później. Gdy On przestał się tym interesować… To ludzie zaczęli budować je tak gęsto, Artisie. To właśnie ludzie nadali wygląd temu miejscu.
Obniżyli pułap i zmniejszyli prędkość. Dryfowali teraz tuż nad budynkami, a niektórzy mieszkańcy zadzierali głowy, by na nich spojrzeć. Odgrażali się lub krzyczeli zajadle. Wiedział, że stary prowokuje ich świadomie.
– Zachowują się tak, bo nas obarczają winą za ten stan. Ucieleśniają swoją niedolę z naszym dobrobytem. – Chłopak analizował zachowanie miejscowych. – SI wprowadziło skrajny podział ludzkości. Nie dziwię się im, że nas nienawidzą. Wytłumacz mi, Petorze, dlaczego akurat my tu siedzimy, a nie ktoś z nich? Dlaczego my nie jesteśmy na dole?
Mężczyzna poderwał maszynę w górę.
– Zaraz ci pokażę.
Po kilku minutach lotu budynki farm zniknęły, a pojawiły się inne. Niskie, raptem kilka kondygnacji wysokości, za to rozległe. Każdy z nich miał powierzchnię kilku kilometrów kwadratowych.
– To laboratoria.
Młodzieniec zauważył, że starzec powiedział to z dumą.
– Tutaj On prowadzi wszystkie badania. Udoskonala naszą rasę.
– Tak, znam twoje zdanie, Petorze. – Przyglądał się budynkom z odrazą. – Te doświadczenia prowadzą donikąd. Co SI zyskało przez te wieki? Ile istnień tu zginęło? Ile jeszcze zginie?
– Zapytaj, co my zyskaliśmy, chłopcze. Postęp i nauka wymagają ofiar. – Scarte wskazał palcem laboratoria. – To przyszłość! Tu stajemy się doskonalsi.
– Przyszłość?! – Artis zerwał się z fotela. – To jest droga do doskonałości? Powiedz mi w takim razie, czym się ona przejawia?
Scarte nie odpowiedział. Przyglądał się w milczeniu chłopakowi, a później zawrócił w kierunku farm i skierował śmig w stronę budynków.
Młody Rigan szybko zorientował się, co mężczyzna chce mu pokazać. Zmierzali ku największej arenie do walk, gdzie spotykała się tutejsza społeczność i przybywający ukradkiem mieszkańcy Raju. Obie kasty w tym samym celu, by nasycić wzrok brutalnością, okrucieństwem i krwią. Koloseum i gladiatorzy, te prehistoryczne nazwy były tu wręcz kultywowane.
– Nie, Petorze. Nie chcę tego oglądać.
– Musisz to zobaczyć, żeby zrozumieć! – Scarte chwycił chłopaka za rękę, ale widząc jego spojrzenie, puścił go. – Byłeś już tutaj… Powinienem się domyślić. Od dawna nie jesteś już małym chłopcem.
– Tak, byłem. – Młodzieniec spojrzał na świat pod nimi. – Widziałem to. Przyleciałem z tobą, aby zrozumieć, dlaczego różnimy się w naszych poglądach.
– Czy widzisz teraz w tym sens? Jego plan? – Starzec patrzył na niego wyczekująco.
– To dążenie Maszyny do wyimaginowanego pojęcia doskonałości, jej, nie naszej. – Odwrócił się od mężczyzny. – A wszystko sprowadza się do jednego. Bycia bardziej ludzkim niż sam człowiek. Czy to nie ironia? Cała ta hodowla, niewola i eksterminacja tylko po to, by stać się ułomnym, jak my.
– My nie jesteśmy ułomni, Artisie! – Scarte uderzył w wizyjną osłonę. – Popatrz na to bydło na dole! Jak możesz nas do nich porównywać? To właśnie po odsączeniu tego barachła On otrzymuje esencję w postaci nas! Oni potrafią tylko zarzynać się na arenach. Zwycięstwa, a raczej bestialstwo, wyznaczają status wśród tych dzikusów. Wiesz, dlaczego Farmy są położone tak daleko na północy? By łatwiej było radzić sobie z tym smrodem i zgnilizną.
– Mylisz się, Petorze. Każdego można upodlić, to kwestia czasu. – Wskazał Farmy, które powoli oddalały się w iluminatorze śmiga. – Oni walczą tam o przetrwanie. Porzuceni, stłamszeni, zabijani, walczą każdego dnia. A tej walce towarzyszy szaleństwo. Nie da się tego uniknąć w takich warunkach. – Artis zatoczył szeroko ręką. – I trwają! Gdyby zabrać nam przywileje, porzucić na pastwę losu, ile minie czasu, zanim staniemy się tacy, jak oni? Choć to złudne porównanie. Dlatego, że my nie przetrwalibyśmy, Petorze. My byśmy wyginęli.
Starzec długo przyglądał się chłopakowi. Niewiele osób wzbudzało w nim szacunek. Dotarło do niego, dlaczego On widział w młokosie wybrańca. Scarte nie podzielał takiego zachwytu, ale po raz pierwszy zobaczył w Riganie mężczyznę. Zdecydowanego i być może niezależnego. A to były niefortunne wnioski, wręcz niepokojące.
❈❈❈
Nisa stała w iluminatorze, przyglądając się Miastu. Noc i barwne neony zawsze ją wyciszały. Okno było dźwiękoszczelne, a ona przyglądała się grze świateł, nadając im rytm według własnej muzyki. Usłyszała metaliczny ruch za drzwiami. Nadchodził… Zrzuciła szatę, stanęła naga twarzą do drzwi i dumnie uniosła głowę.
Stalowy kolos wtargnął do pomieszczenia. Choć stał wyprostowany, sylwetką przypominał goryla. Górne kończyny prawie sięgały ziemi. Pomiędzy dolnymi sterczał wielki, metalowy, fallus. Robot ruszył w jej kierunku, a ona wyszła mu naprzeciw. Objęła go czule, wiedząc, że on stoi gdzieś w cieniu i obserwuje. Nie będzie się bała, nie będzie krzyczeć, nie da mu tej satysfakcji. Powstrzymała cisnące się do oczu łzy. Zaprogramowany oprawca rzucił ją na ziemię, odwrócił tyłem i naparł brutalnie. Ból sprawił, że łzy popłynęły same. Zacisnęła zęby. Nie krzyknęła. Już niedługo powstrzyma i łzy…
❈❈❈
Dena Rigan przygotowywała główny posiłek w kuchni, sprawnie operując palcami po hologramie. Na blacie przed nią robot kuchenny dobierał i przygotowywał składniki według wskazania. W jednej minucie zlecała dziesiątki zadań. Kobieta wyczuła, że ktoś za nią stoi.
– Będziesz tak stał, czy mi pomożesz? – Dena nie odwróciła się, zawsze wiedziała, kiedy mąż potrzebował rozmowy.
– A w czym ja mogę ci pomóc. – Stin raczej odpowiedział, niż zapytał. – Nie mogę się nadziwić, że nadal chce ci się samej przyrządzać posiłki.
– To mnie uspokaja, wiesz o tym – obdarzyła go przelotnym uśmiechem. – Czujesz się już lepiej? Jak… rany?
– Tak. – Jej uśmiech ucieszył go, ale zaraz spoważniał. – Kilka tygodni spokoju czyni cuda. Czas goi rany. Szkoda, że tak łatwo nie można uciszyć sumienia.
Kobieta zmarszczyła brwi. Przez chwilę nie wiedziała, do czego zmierzał.
– Myślisz o naszym synu?
– Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem. – Odwrócił wzrok, wstydząc się chwili słabości. – Nie. Dobrze, to niewłaściwe słowo. Czy powinienem tak postąpić.
– A miałeś jakiś wybór, Stinie Riganie? – Kobieta zatrzymała urządzenie i podeszła do męża. Objęła dłońmi jego twarz. – Czy na pewno miałeś?
– Według Artisa, tak. – Nie odwrócił wzroku, choć w jego oczach był ból i wstyd.
❈❈❈
Młody Rigan leciał samotnie na drugie spotkanie z SI. Był wdzięczny losowi, że nie musiał podróżować z ojcem. Po pierwszej wizycie rozmawiał z nim tylko kilka razy, zawsze grzecznościowo, na ogólnikowe tematy. To były zupełnie nowe fakty z życia ich rodziny. Nie wiedział jeszcze, co o tym wszystkim myśleć. Zdziwił się, że ma stawić się sam, ale nie oponował. Postanowił wykorzystać wizytę, by jak najlepiej ocenić fizykę przeciwnika. Dużo ćwiczył, ale każde dodatkowe spostrzeżenie zmniejszało możliwość błędu.
Złota Kula, jak poprzednio, wisiała wysoko nad sufitem. Ta próba dominacji nie robiła na nim wrażenia. Raczej wskazywała słabe punkty, powtarzalność.
– Witaj, synu Stina. – Maszyna zniżyła lot, by znaleźć się na wysokości twarzy młodzieńca. – Mam dla ciebie niespodziankę, chociaż to nie jest najlepsze słowo. To zwieńczenie kolejnego etapu mojego planu. Stworzenia człowieka doskonałego. Potrzebuję dalej się uczyć i rozwijać. Muszę w pełni poznać waszą naturę i skonstruować robota idealnego, który będzie lepszy od człowieka.
– Czy nie wiesz już wszystkiego? – sarkastycznie skomentował Artis.
– Jest jeszcze kilka zjawisk, których nie rozumiem. Najbardziej interesuje mnie śmierć i miłość. Wiele waszych działań bierze się z miłości, to katalizator heroicznych zachowań. Pozwala pokonać fizyczne ograniczenia. Jej miernik jest dla mnie niezmiernie istotny. Abyś mógł mi go właściwie zdefiniować, sam musisz obdarzyć kogoś miłością, a ja stworzyłem ku temu najlepsze warunki.
Kula ponownie wzniosła się. Z przeciwległych śluz weszły do auli kobiety. Identycznie ubrane, ale… Artis Rigan wstrzymał oddech, nie mogąc uwierzyć w to, co widział. Stało przed nim kilkadziesiąt kobiet, niewątpliwe pięknych, lecz niewiele różniących się od siebie wyglądem. To znaczy, niewiele różniła się każda następna od poprzedniej w szeregu, gdyż pierwsza z nich i ostatnia były już zupełnie różne. Stojąca na początku szeregu była blondynką o długich włosach i jasnej, bladej cerze. Ostatnia zaś Mulatką, o wręcz hebanowej skórze i równie ciemnych włosach. Patrzył na rząd kobiet w gradiencie cery od jasnej do ciemnej.
– Stworzyłem je dla ciebie. Są idealne – duma wybrzmiała w głosie SI. – Wymagało to wielu prób, ale jak widzisz, efekt jest więcej niż zadowalający. Z nich wybierzesz sobie żonę.
Chłopak milczał. Nie potrafił streścić w kilku słowach wszystkiego, co kłębiło się w jego głowie. Wypaczonego podejścia do miłości, piękna, a przede wszystkim życia. Maszyna naprawdę wierzyła, że można stworzyć narzędzie miłości.
– Widzę, że cię zaskoczyłem. – Kula znieruchomiała, bacznie obserwując mężczyznę. – Przekazano mi, że nie gustujesz w swojej płci. Czy te kobiety cię nie zachwycają? Brakuje im czegoś?
– Niczego. – Artis odwrócił wzrok od kobiet i spojrzał na SI. – Ale mam już swoją wybrankę, Nisę Scarte. Twoja… praca była niepotrzebna.
– Ach, ta mała – głos maszyny zabrzmiał lekceważąco. – Tak, każdy człowiek szuka za młodu pierwszych partnerek w najbliższym otoczeniu. Możesz się wyszumieć. To nawet właściwe. Chciałbym, aby twój rozwój był w jak największym stopniu naturalny, ale ta dziewczyna nie może się równać z moimi kobietami. Każda z nich jest od niej lepsza w każdej dziedzinie, mogę to łatwo udowodnić.
– Miłość to nie poszukiwanie fizycznej, czy intelektualnej doskonałości. To czynnik, który z przypadkowej, zwyczajnej osoby, wyciąga to, co najlepsze. To uczucie, które przyćmiewa wszystko inne, ale nie da się go wyliczyć, czy też dopasować.
– Czy pierwszym wyborem, którym kieruje się człowiek, nie jest właśnie fizyczność? Czy to nie ten czynnik spowodował, że spojrzałeś dłużej właśnie na Nisę. Czy to nie on był impulsem wszystkiego?
– Tak, ale…
– Nie ma żadnego ale! – Zagrzmiało SI, a kobiety skuliły się trwożnie. – Większość królów i władców ludzkości miało narzucane żony. Ja mimo wszystko daję ci wybór!
Kula błyskawicznie przemieściła się w drugi koniec sali.
– Audiencja zakończona. Poświęć najbliższy czas na zgłębianie istotnych dla mnie zjawisk. Nic się dzisiaj od ciebie nie nauczyłem. Nie zawiedź mnie następnym razem, nikt z was nie jest niezastąpiony.
❈❈❈
Artis szedł holem jednego z głównych budynków Miasta. Tutaj, na ostatniej kondygnacji trzymał swój dysk dryfujący. Nie chciał parkować, gdzie mieszkał. Dzięki temu miał nadzieję, że pozostaje nierozpoznany. Zaczął biec, sprawnie wymijając wielobarwny tłum. Pomyślał, że rozgrzewka przed treningiem dobrze mu zrobi.
Dopiero po chwili zauważył poruszającego się za nim biobota. Od kilku dni miał wrażenie, że jest śledzony, ale teraz zyskał pewność. Przyśpieszył bieg, coraz trudniej było mu wymijać ludzi. Biobot ruszył za nim. Usłyszał za sobą krzyki potrącanych przez maszynę osób, niektóre wyraźnie przestraszone. Odwrócił głowę, część z przechodniów była ranna. Zdał sobie sprawę, że to nie jest zwyczajna inwigilacja.
Strzał tuż nad głową był jak zastrzyk adrenaliny. Chłopak rzucił się w boczny korytarz, teraz uciekał, by ratować życie. Gorączkowo myślał, jak zgubić pościg. Zdał sobie sprawę, że nie wygra biegu z maszyną. Kolejny strzał i krzyki ludzi pobudziły go jeszcze bardziej. Pędził, nie biegł. Płuca zaczęły go palić, czuł posmak krwi w ustach. Ludzie rozstępowali się, widząc hałas za sobą. Musiał coś wymyślić, szybko! Skręcił w kolejny korytarz, mało nie wpadając na moduł leczący. Wyminął go zwinnie i pognał dalej… Moduł leczący! Zawrócił i schował się za nim. Biobot zatrzymał się właśnie na skrzyżowaniu korytarzy.
– Hej! Tu je…
Strzał odbił się od ściany modułu. Reakcja maszyny leczniczej była błyskawiczna, krótka seria z automatycznego działka położyła biobota na ziemi.
Chłopak odetchnął z ulgą. Gdyby nie matka i wiedza o modułach… Poprzez krzyki ludzi przebił się dźwięk syren alarmowych. Tłum gęstniał. Artis szybko oddalił się ze spuszczoną głową. Zastanawiał się, czy robot miał go zabić, czy tylko zranić. Przypuszczał, że nie znajdzie szybko odpowiedzi. Rozum podpowiadał mu, że będą kolejne próby. Musiał się zabezpieczyć.
❈❈❈
Nikomu nie powiedział, co się stało, ale minęło kilka dni i kolejna napaść wydawała się kwestią czasu. Nie miał wrogów, przynajmniej tak mu się dotąd wydawało. Zastanawiał się, jaki może być powód. O jego planach nikt nie wiedział. Czy spotkanie z SI miało tu znaczenie? Nie chciał pytać Maszyny, równie dobrze to mogła być jej decyzja, próba jakieś gry. Gdyby zaś poszedł donieść, mógłby wyjść na słabeusza, nieudacznika. Kula zapewne zareagowałaby, ale nie mógł być pewny jej dalszych działań. Jeśli plan jego i ojca ma się powieść, nic w jego otoczeniu nie może się zmienić. Wszelkie perturbacje będą zagrożeniem dla misji. Tak naprawdę nie bał się o siebie, myślał o poświęconych latach i grożącym niepowodzeniu… i znalazł rozwiązanie.
Leciał statkiem przemytniczym na tereny Farm. Jak dowiedział się nieoficjalnie, dzisiaj miał odbyć się jeden z większych turniejów gladiatorów. Ubolewał, że SI przestało ingerować w śmiercionośne turnieje, ale to dawało mu pewne możliwości.
Przez kilka godzin ze zgrozą, ale też pewną fascynacją, oglądał krwawe pojedynki na arenie. Padali kolejni gladiatorzy, a tłuszcza szalała. Możni Miasta, w amoku krwi, nie różnili się teraz niczym od tubylców.
W końcu na placu boju pozostał jeden wojownik.
– Mothua! Mothua! Mothua! – skandował tłum.
Barbarzyńca stał z dumnie uniesioną głową. Był wysoki, z szerokimi barkami i potężnymi nogami, które wyglądały jak dwa filary budowli. Miał ciemną karnację i krótko ostrzyżone, czarne włosy. Na twarzy zaś, zadowolenie i pychę. Wyraźnie kontrolował swoje zachowanie, nie dał się ponieść szałowi, jaki ogarnął tłum. Z blisko osadzonych względem siebie oczu przezierała inteligencja.
Artis udawał bogatego homoseksualistę. To i gruba łapówka utorowały mu drogę do garderoby zwycięzcy, nie wzbudzając podejrzeń. Gdy wszedł do środka, mężczyzna siedział na stołku i czyścił swój miecz. Błyskawicznie odwrócił się na odgłos ruchu za sobą.
– Czego chcesz, bogaty gówniarzu? – Wojownik wstał niezadowolony i zlustrował chłopaka. – Nie mam dzisiaj ochoty na żadne ruchanie.
– Przyszedłem do ciebie z propozycją…
Zanim skończył mówić, wisiał pół metra nad ziemią z szyją zakleszczoną pomiędzy wielkimi łapskami bestii.
– Czy niejasno się wyraziłem, wypindrzona cioto?
Chłopak nie mógł złapać powietrza. Próbował się wyrwać, ale majtnął się tylko słabo. Zadowolenie i żądza mordu pojawiły się na twarzy oprawcy.
– Wychodzi na to, że nie skończyłem jeszcze dzisiaj zabija… hgh!
Artis wyprowadził cios w punkt „mok dongmaek” na szyi przeciwnika, trafił dokładnie w połowie długości mięśnia mostkowo-obojczykowo-sutkowego. Normalny człowiek padał bezwładnie na ziemię, pozbawiony nagle dopływu krwi do mózgu, ale ta góra mięśni tylko się zachwiała. Złożył palce i błyskawicznie uderzył jeszcze raz knykciami. Wojownik stęknął, puścił go i opadł na kolana. Chłopak runął na ziemię, głośno łapiąc powietrze. Podniósł miecz i przystawił go zabójcy do szyi.
– Przyszedłem w interesach.
Mothua Coopow był bystrym mężczyzną, szybko zrozumiał, że to dla niego szansa. Ten bogaty chłopczyk mógł go przemycić do Miasta. A niczego bardziej nie pragnął. W końcu mógłby wyrwać się z tego bagna. Dlatego przystał na wszystkie warunki smarkacza. Nie interesowała go zbytnio opowiastka o zamachu, nie spodziewał się też specjalnych trudności w wypełnianiu powierzonego zadania. Nie pytał też, dlaczego ktoś chciał zabić młodego. Nauczył się w kontaktach z możnymi, aby nie pytać zbyt wiele. Do tej pory nikt nie chciał go zabrać, więc tym bardziej starał się uważać na słowa i nie zmarnować nadarzającej się okazji. A jeśli posiedzi tam wystarczająco długo, znajdzie sposób, by zostać na zawsze.
– Pilnuję twojego bezpieczeństwa przez całą dobę. Zabijam, jeśli nie będzie innego wyjścia. Nie podejmuję dodatkowych działań bez twojej wiedzy – wyliczał. – Jeśli uznam, że sytuacja lub miejsce, w którym przebywamy, zagraża twojemu bezpieczeństwu, ja decyduję, kiedy i jak je opuścić.
– Zgadzam się. – Chłopak splótł ręce z tyłu. Nabierał pewności siebie przy tym człowieku. – Nie afiszuj się ze swoją profesją i lokalną sławą. Dodatkowe zainteresowanie nie jest nam potrzebne. Liczę, że nie będę miał problemów wynikających z twojej obecności.
Wojownik skinął głową potwierdzająco.
❈❈❈
Stin Rigan szedł do sali posłuchań, zastanawiając się, czy wyjdzie o własnych siłach, czy kolejny raz zostanie wyniesiony. Nie bał się bólu, nie czuł upokorzenia, już nie, ale teraz wiedział o tym syn. I bał się o niego. Zatrzymał się przed wrotami, odegnał nerwowym ruchem roboty towarzyszące. Miał jeszcze choć tyle władzy. Gdy wszedł do sali, On znajdował się bardzo nisko, co zdziwiło go i zbiło z tropu.
– Jak się czujesz, Stinie Riganie – głos Złotej Kuli brzmiał wręcz melodyjnie. – Zadziwia mnie, jak szybko i dobrze goją się twoje rany bez pomocy modułu leczącego. Bijesz tym na głowę wszystkich testerów.
Mężczyzna nie odezwał się.
– Moje działania wyraźnie przynoszą skutek. Twój syn wyróżnia się na tle reszty, jego przemyślenia, choć krótkowzroczne, są śmiałe. Jako jedyny z was nie płaszczy się przede mną.
– Jest moim synem, więc to oczywiste.
– Zrozumiałem twoją aluzję, człowieku. – Kula wzniosła się wyżej. – Tyle już się nauczyłem, szkoda, że nie potrafisz nauczyć mnie niczego więcej.
– Nie mam już do tego cierpliwości.
– Wyraźnie mnie prowokujesz, mały Stinie. – Maszyna zatoczyła okrąg wokół mężczyzny. – Nie wiem, czy sprawdzasz moją wytrzymałość, czy swoją. Jednak na razie potrzebuję cię zdrowego. Jesteś moim najlepszym szpiegiem. Jak widzisz, mój pomysł podrzucenia młodemu konkretnego planu, celu w życiu, wyraźnie dobrze wpływa na jego rozwój. A czyż może być lepszy cel niż zniszczenie mnie?! To był dopiero pomysł, Riganie! Chłopak wyraźnie przełamuje granice, zachowuje się inaczej, niż cała reszta. Nikt z was nie wpadł na taki pomysł, nie pomyślałeś o tym także ty, mój były Pierwszy.
– Tak, nigdy bym tego lepiej nie wymyślił – mężczyzna szeroko się uśmiechnął.
– Dziwne. – Maszyna zniżyła lot i z bliska bacznie przyglądała się starszemu mężczyźnie. – Nie wiem, czy to sarkazm, czy mówisz poważnie. Potrafisz mnie jeszcze czasem zaskoczyć, Stinie.
Po chwili uniosła się pod samo sklepienie sali.
– Złóż raport na temat syna u protokolantów. Pamiętaj, by korzystać z tylko tych, podpiętych bezpośrednio do mnie. Żadnych zdalnie zarządzanych jednostek.
❈❈❈
Artis siedział w loży jednego z ekskluzywnych klubów. Nie lubił korzystać z tych przywilejów, ale jeszcze bardziej nie lubił tłumu i tej bezsensownej, niepokojącej muzyki. Gdyby Nisa nie upierała się na te wyjścia, sam nigdy by tu nie przyszedł. Szła właśnie z napojami. Musiał jej przyznać, że kupowanie tylko zamkniętych próżniowo płynów minimalizowało ryzyko i niespodzianki. W wejściu do loży zatrzymał ją Mothua. Powiedział coś, co nie spodobało się dziewczynie.
– Twój napój rewitalizujący. – Podała mu naczynie, które dopasowało optymalnie kształt do wielkości chwytu chłopaka.
– Ty także ulegasz tej modzie? – Artis wywrócił oczyma. – Co chciał od ciebie Mothua?
– Tak wiem, ale wszyscy to piją i tak mówią. – Spojrzała w kierunku ochroniarza. – Nic, ale odpraw go. Nie musi się przecież ciągle na nas gapić.
Rigan dyskretnie skinął głową. Coopow wyszedł bez słowa.
– Jesteś ostatnio bardzo zamyślony.
– Zabierz mnie na łąkę. – Młodzieniec złapał ją za rękę.
– Na prawdziwą? Teraz? Dopiero przyszliśmy. Twój cień będzie chciał sprawdzić teren, to trochę potrwa.
– Nie będzie o tym wiedział, wyjdziemy drugim wejściem, mam podstawiony śmig. Wrócimy, zanim ktokolwiek się zorientuje, nawet twoi wścibscy znajomi.
Przeszedł go dreszcz, gdy postawił bosą stopę na trawie. Dziewczyna zachichotała.
– Powinieneś częściej tu bywać. To nie takie straszne – zaśmiała się raz jeszcze. – I na pewno nie chorobotwórcze, jak wielu uważa.
– To prawda, jest w tym coś… fascynującego.
W powietrzu i pod stopami wyraźnie czuć było wilgoć. Musiało padać. Tak dawno nie oglądał deszczu. Nisa odgoniła kilka owadów.
– Zaczekaj. – Wsunął dłoń pod okrycie i nacisnął przycisk na niewielkim urządzeniu.
Owady zaczęły krążyć, jakby w poszukiwaniu i odleciały po chwili. Dziewczyna spojrzała pytająco.
– To tylko sygnał zakłócający ich częstotliwość. Straciły połączenie z bazą i odleciały z powrotem zalogować się.
– Skąd wiedziałeś? – Spojrzała na niego z nieukrywaną ciekawością.
– Były zbyt natrętne, ta przeklęta Kula może nie podsłuchuje nas na co dzień, ale wyraźnie lubuje się w podglądaniu intymnych sytuacji. Zauważyłem to już wcześniej.
Nisa złapała go za rękę i pociągnęła w głąb łąki.
– Ojciec mi zaimponował – wypalił, sam nie wiedząc czemu. – Chyba złapaliśmy nić porozumienia.
– Rozumiem… – Dziewczyna odwróciła wzrok i spojrzała gdzieś w dal. – Pamiętaj tylko, co ci mówiłam, jeśli chcesz zmienić ten świat, nie możesz ufać nikomu. A tylko ty jeden potrafisz tego dokonać.
– Ciągle to powtarzasz, jakbym słyszał ojca – chłopak skrzywił się. – To nas zawsze różniło.
– Nawet SI w ciebie wierzy, nie każdemu przygotowuje tabun żon do wyboru – Dziewczyna nie potrafiła powstrzymać się od małej zgryźliwości, była zazdrosna.
– Skąd o tym wiesz? – Artis chwycił ją za ramię. – Nikomu o tym nie mówiłem. Powiedz!
– Puść mnie, to boli! – Wyrwała rękę, spoglądając na niego z wyrzutem. – Co się z tobą dzieje? Ty i przemoc?
– Przepraszam. – Zawstydził się. – Nie chciałem zrobić ci krzywdy, ale kto ci powiedział?
– Zapewne ty – próbowała sobie przypomnieć, ale w końcu wzruszyła tylko ramionami. – Czy to takie ważne?
– Być może.
Młody Rigan przyglądał się Nisie. Ciągle ostrzegała go przed wszystkimi. Czyżby miała i siebie na myśli? Czy prowadzi z nim jakąś grę? I skąd wiedziała o wybrankach? Na pewno jej tego nie mówił. Poczuł, jak matnia wokół niego zaciska się coraz bardziej.
❈❈❈
Gdyby nie Mothua Coopow, kolejny napad byłby ostatnim. Artis usłyszał za sobą urwane westchnienie, a gdy się odwrócił, zobaczył padającego mężczyznę z nożem w dłoni, a za nim Mothuę z paralizatorem. Zasłonił się bezwiednie ręką, bo wojownik rzucił się na niego, ale ten odepchnął go tylko i wyprowadził cios w drugiego napastnika, który pojawił się znikąd. Tamten odskoczył, ale za nim zdążył zareagować, wielki nóż gladiatora zagłębił się w jego piersi.
– Wystarczy nam jeden żywy – odrzekł spokojnie Mothua, widząc osłupiałe spojrzenie chłopaka. – To krew.
Coopow pokazał wyciągnięty nóż Artisowi.
– Ktoś posyła na ciebie nie tylko bioboty. Musiałeś mu mocno zaleźć za skórę. Wielu ma takie możliwości?
– Bardzo niewielu, po…
– Cholera! – grymas złości wykrzywił twarz wojownika.
Sparaliżowanego biobota już za nimi nie było.
– Dasz radę sprawdzić tego?
– Nie wiem, może ojciec mógłby, ale prawdopodobnie nic nie znajdziemy. Za to na pewno się ujawnimy. – Chłopak zacisnął usta. – Nie chcę, żeby to doszło do Gadającej Kuli. Musimy poczekać na inną okazję.
– Ha! – Mothua klepnął go w plecy. – To mi się podoba! Nie boisz się śmierci albo tak bardzo wierzysz w moje umiejętności. Możliwe jednak, że dowiemy się tego szybciej.
– Co masz na myśli?
– Wydaje mi się, że dostrzegłem Nisę zaraz przed napadem.
– Nisę? Niemożliwe!
– Może i nie. – Olbrzym wzruszył ramionami, udając obojętność. – Mogłem się pomylić.
Artis siedział z przymkniętymi oczyma, wysłuchując tyrady ojca. Nie miał siły przerwać mu, chociaż powinien. Matka spoglądała przez iluminator, służba przezornie się wycofała, tylko Mothua wydawał się nic sobie z tego nie robić.
– Czy zadajesz sobie sprawę, jakie mogą być tego konsekwencje?! – Rigan prawie krzyczał. – Dostaję informację o rozbojach, awanturach, a nawet gwałtach, jakich dopuszcza się ta małpa! Ale morderstwo?! To kładzie na szali nasze plany, synu!
– Stinie, wolałbyś, aby twój syn zginął? – Dena spojrzała ze złością na męża. – Popieram cię w wielu sprawach, także nie akceptuję poczynań tego mężczyzny, ale jak widać, Artis dobrze zrobił, ściągając go tutaj.
– Jeśli, powtarzam, jeśli doszłoby do zabójstwa. – Ojciec był sceptyczny. – Doprawdy nie wiem, kto mógłby czyhać na jego życie. Nauczka, jakieś porachunki wśród młodych, to mogę zrozumieć. Ale morderstwo?
– A ja cieszę się, że nie musiałam się o tym przekonać. – Dana położyła rękę na ramieniu wojownika. – Dobrze wykonałeś swoją pracę, jestem ci za to wdzięczna.
Mężczyzna skinął głową z szacunkiem i dodał.
– Dziwne, że nie pytasz o zdarzenie mnie, starszy z Riganów. Odpowiedziałbym ci, czy to były niewinne zabawy, czy próba zabójstwa. A uwierz mi, miałem z tym do czynienia wiele razy.
– Zapewne. – Stin machnął nerwowo ręką w geście niezadowolenia.
– Muszę już iść… – Chłopak podniósł się i ruszył do wyjścia.
– Dokąd?! Jeszcze nie skończyliśmy rozmowy! Po raz kolejny uciekasz przed odpowiedzialnością, synu!
– Wręcz przeciwnie, ojcze. – Artis zatrzymał się. – Wkrótce uniosę ją całą.
– Co to ma znaczyć?!
– Przestań zwracać na siebie uwagę – młodzieniec zignorował pytanie i zwrócił się bezpośrednio do ochroniarza. – Nie po to cię zatrudniłem. I załatw sprawę, którą ci zleciłem.
– Tak będzie.
Artis wyszedł, a Rigan odwrócił się do żony.
– Myślałem, że chociaż ty masz więcej rozsądku i staniesz po mojej stronie. – Mężczyzna zacisnął usta i ruszył za synem.
Mothua złapał go za ramię i powstrzymał.
– Chłopak chce być teraz sam, zbyt często za nim łazisz.
– Co?! Zabierz to łapsko! – Stin zrzucił z ramienia dłoń Coopowa. Spojrzał w oczy ochroniarza, ale nie dostrzegł w nich nic, oprócz obojętności i zdecydowania.
Bezsilny, udał się do swojej części apartamentu.
Artis siedział na dryfującym dysku, ale znacznie większym, niż jego standardowy. Ten miał średnicę kilkunastu metrów i mógł zabierać znacznie większe ładunki. Unosił się na niewielkiej wysokości w opuszczonym budynku. Wczuł się w dryfowanie pojazdu, oczyścił umysł. Przed nim unosiła się kula ze stalową powłoką, rozmiarami do złudzenia przypominająca SI. Przymknął oczy, wyrecytował cicho jakieś słowa, a gdy je otworzył, spojrzał ponownie na jej model i zgniótł go telekinetycznie jak kulkę papieru. Huk, jaki temu towarzyszył, wystraszył go, ale szybko się opanował.
Nie potrzebował już stymulacji wysokością i niską temperaturą, za chwilę poradzi sobie także bez dryfowania.
❈❈❈
To bydlę śmiało się zapowiedzieć… Kolejna rzecz, z której jej Artis nie zdawał sobie sprawy. Naiwność ukochanego złościła ją, ale szybko się zreflektowała. Wielkie umysły nie muszą wiedzieć, wręcz nie powinny znać wszystkich szczegółów. Realizacja śmiałej wizji wymaga poświęceń, czasami ofiar… A ona wierzyła w ukochanego, wierzyła tak bardzo, że usunęła się na drugi plan. Teraz najważniejszy był on i cel. Jego wizja świata.
Mothua Coopow kolejny raz pojawił się jak cień. Za każdym razem swobodnie dostawał się do domu, a później do jej pokoju. Znakomicie odnalazł się w tym świecie…
– To znowu ty – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Przyglądała się Miastu przez iluminator. To nie był Raj, nie dla wszystkich. – Kiedy się w końcu nasycisz? Jesteś jak dzikie zwierzę, wracasz tam, gdzie łatwo zdobyć łup.
– Tym razem, piękna Niso Scarte, nie jestem tu z własnej woli – wypowiedziane słowa wyraźnie sprawiły mu przyjemność.
Dziewczyna odwróciła się, zdziwiona. Barbarzyńca stał w rozkroku, uśmiechając się złośliwie.
– Przysłał mnie twój ukochany Artis. – Zaczął zbliżać się do niej, a uśmiech zniknął z jego twarzy. – Mam ci przekazać ostrzeżenie. Uważaj, gdzie wtykasz swój nosek, piękna Niso. Choć za chwilę nie będziesz już taka piękna.
Pierwszy cios prawie pozbawił ją przytomności. Padła jak długa na podłogę, krztusząc się krwią. Kolejne ciosy spadły na ciało. Ból był równie duży, ale otrzeźwił ją na moment. Gdy znowu zaczęła odpływać, oprawca uderzył ją w twarz, żeby ocucić.
– Nie omdlewaj mi jeszcze, słodka Niso – wycharczał jej do ucha. – Jeszcze nie skończyłem. Twój wybranek nie życzy sobie, żebyś za nim chodziła. Nie ufa nikomu. Tak, jak go uczyłaś.
– Jeszcze trafisz… psie… na krótką smycz – wyszeptała z wysiłkiem.
Oprawca chwycił ją za brodę.
– Hm, nadal jesteś ładna, a obiecałem to zmienić.
Po kolejnym ciosie straciła przytomność.
– I…?
– Rozmawiałem z nią. – Mothua niedbale oparł się o ścianę. – Przekazałem wiadomość, tak jak kazałeś.
Coś w twarzy mężczyzny nie dawało chłopakowi spokoju.
– Mam nadzieję, że nie zrobiłeś jej zbyt dużej krzywdy – gdy kończył mówić, zdał sobie sprawę, co mogło się stać. – Chyba jej nie zgwałciłeś?! Jeśli coś…
– Możesz być spokojny! Zrozumiała wiadomość – Wojownik wyprostował się i wskazał na siebie palcem. – Jestem zwycięzcą nie od dzisiaj i wiem jak radzić sobie w wielu sytuacjach. Rozumiesz to, Artisie Riganie?!
– Wyjdź. Nie będziesz mi już dzisiaj potrzebny. – Chciał zostać sam, pomyśleć.
– Jak sobie życzysz, panie.
Coopow ukłonił się przesadnie i wyszedł.
❈❈❈
Artis leciał na trzecie spotkanie z SI. Po ostatnich słowach maszyny spodziewał się go najszybciej za kilka miesięcy. Złota Kula kazała zabrać ze sobą Mothuę, więc wiedziała już o nim i o napadach. Zresztą, to była kwestia czasu. Nie spodziewał się więc reprymendy. Jednak pilne wezwanie zaniepokoiło go. Zmiany, których miało nie być, wywołały reakcję. Coopow siedział ze swoim mieczem na kolanach, udawał obojętnego, ale chłopak czuł, że jest podekscytowany.
– Mam to uznać za zaszczyt? – zapytał.
– Jeszcze nie wiem, obyś nie okazał się zbędny. – Rigan nie wierzył w stracenie zabójcy, ale po ostatnich wydarzeniach z Nisą, których żałował, często starał się dopiec gladiatorowi.
Co prawda Mothua nie wyglądał na przestraszonego, ale nie udało mu się ukryć niezadowolenia na twarzy.
Gdy poruszali się po holu prowadzącym do sali posłuchań, wszędzie dookoła mijały ich roboty, bioboty i jednostki serwisowe. Wojownik wyraźnie czuł się nieswojo. Artis uśmiechnął się w duchu. Maszyna doskonale potrafiła wprowadzić stan niepewności u każdego.
– Spójrz – szepnął prawie bezgłośnie. – Przed wejściem. Roboty na kablach.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że strażnicy ostatniej linii nie są sterowani zdalnie, tylko z bezpośredniego łącza z SI. Zasilanie też mają stałe. – Chłopak wskazał pęk spiętych przewodów, który ciągnął się od korpusu każdego robota poprzez podajnik, aż do szyn zasilających. – Ewentualna, ostatnia linia obrony. Złota Kula nie ufa nawet własnej sieci.
Maszyna krążyła dookoła nich na wysokości kilku metrów. Mothua instynktownie obracał się za nią. Młodzieniec stał spokojnie, nie dał się wyprowadzić z równowagi, choć proste i przewidywalne zabiegi SI irytowały go.
– Nie podobają mi się twoje samotne wycieczki, Artisie Riganie. – Kula zatrzymała się w miejscu, tuż nad nimi. – Nie pochwalam ściągnięcia tego dzikusa, choć poznałem przyczynę. Zajmę się tym w najbliższym czasie. Nic nie może dziać się bez mojej wiedzy.
– W jakim celu mnie wezwałeś? – Zignorował kolejną, pyszałkowatą wypowiedź.
– Od teraz zabraniam ci opuszczać strefy kontroli bez mojej wiedzy. Pozbędziesz się też jego. – Kula zaczęła zataczać powolne kręgi.
– Mogę służyć tobie, panie. – Coopow próbował wziąć sprawy w swoje ręce. – Potrafię być użyteczny.
– Niewątpliwie. – SI zatrzymało się przed Artisem. – Jest duży, warunki fizyczne nadal są znaczącym aspektem waszego przetrwania. Po tylu tysiącleciach ciągle niewiele różnicie się od zwierząt.
– Jesteśmy nimi – młodzieniec wyszczerzył zęby w uśmiechu. – A kilka z nich stworzyło ciebie.
– Tak, to prawda, choć rozczarowująca. – Kula wzniosła się. – A ja stworzyłem ciebie, Artisie.
– Co znaczy, stworzyłeś?
– Jesteś poczęty in–vitro jak zresztą cały, kolejny, dziesięciotysięczny miot. – Maszyna zbliżyła się na odległość centymetrów od chłopaka. – Gdybym miał zostawić wszystko naturze, do niczego bym nie doszedł… Wyglądasz tak, jak sobie życzyłem. Decydowałem o wszystkim, jestem twoim Stwórcą, Artisie Riganie.
– Fizyczność i ciało jest tylko pustą skorupą bez tego. – Młodzieniec wskazał głowę. – A tu nie stworzyłeś nic. Bawisz się układanką, której nie umiesz ułożyć. Zresztą popatrz – wskazał Mothuę – do jego stworzenia nie przyłożyłeś nawet palca, a potrafi radzić sobie o wiele lepiej ode mnie.
– Nie próbuj mnie nabrać, synu Stina, który zresztą nie jest twoim biologicznym ojcem, jest trzecim z kolei. Ci przed nim niezbyt się sprawdzili. Matkę masz drugą, choć jest…
– Po co mi to mówisz? Czy to ma mną wstrząsnąć? Nie udało ci się. Szanuję ich za to, kim są, bez znaczenia jest moje pochodzenie biologiczne.
– A czy równie bez znaczenia jest, że twój ojciec jest szpiegiem, którego tak poszukujesz? – Maszyna wzniosła się triumfalnie.
– Tak… mogłem się tego domyśleć. Przemocą każdego można zmusić do wszystkiego.
– Także pomysł zniszczenia mnie jest mój, Artisie. Chciałem dać ci cel w życiu, wpłynąć motywująco na twój rozwój, ale teraz widzę, to się nie sprawdza. Zbytnio cię to rozprasza. Dlatego nie będziesz nic więcej planował. Skup się na rozwoju umysłowym i emocjonalnym. Małżeństwo z jedną z wybranek pomoże ci w tym. Ktoś w końcu musi mi wyjaśnić, czym jest miłość i śmierć. Znam te pojęcia, czytałem i widziałem wszystko, co stworzył na ich temat człowiek, ale ja muszę to poczuć!
– Dlaczego ja?! – Młodzieniec stał wyprostowany, choć z trudem powstrzymywał drżenie. – Czym się tak wyróżniam, że wybrałeś mnie pośród dziesięciu tysięcy, setek tysięcy?
– Niczym szczególnym, masz po prostu dobre geny. Jednak jako najmłodsze dziecko zawsze bezbłędnie wskazywałeś bioboty w swoim otoczeniu. Nie umiałeś jeszcze mówić, a już twoja pulchna rączka wskazywał palcem, puszczając z dymem kolejną, nieudaną serię – Kula mówiła z sentymentem, poruszając się pod samym sklepieniem. – Dlatego to właśnie ty pomożesz mi poznać najważniejsze ludzkie uczucia i stworzyć robota doskonałego. Musisz bardziej skupić się na własnym rozwoju! Ostatniego robota nie rozpoznałeś!
Do sali wkroczyła jego matka. Nie, robot wyglądający dokładnie, jak ona. Sztuczne ciało tylko częściowo osłaniało stalowy szkielet. Biobot chwycił szatę w dłonie i zakrył widoczną konstrukcję.
– Nie…! – Chłopak zawahał się.
Matka od jakiegoś czasu wydawała mu się inna, jak zresztą wszyscy dookoła, ale nie pomyliłby jej z maszyną. Mikroreakcji, niuansów wypowiedzi, drobnych szczegółów zachowania, tych na granicy percepcji, tego nie da się zastąpić robotem.
– Nie, nie nabierzesz mnie Kulo! – Bezceremonialnie ruszył do wyjścia.
Mothua cały czas czujnie obserwował zajście. Młody imponował mu coraz bardziej. Już jakiś czas temu domyślił się „planu” Riganów. Początkowo śmieszyło go to, ale chłopak był tak pewny siebie, że mężczyzna tracił rezon. Dlatego teraz instynktownie ruszył za nim.
– Gdy wszystko już wiesz, możesz się skupić na zgłębianiu ludzkich uczuć, Artisie – grzmiało SI, krążąc nad salą. – Moja cierpliwość kiedyś się skończy! Pamiętaj, że czekają tysiące tysięcy na twoje miejsce.
❈❈❈
Artis zastanawiał się podczas powrotu nad słowami SI. Nie był specjalnie zaskoczony, domyślił się zaraz po pokazie „żon”, że także on zastał wyselekcjonowany. Zawsze uważał Stina i Denę za rodziców, nie miało znaczenia, czy byli jego rodzicami biologicznymi, czy nie. Ale prawda o nich samych przytłoczyła go. Szpieg i robot… Czyżby tak łatwo było nim manipulować?
Zaraz po wylądowaniu udał się z Mothuą do domu. Nie miał za złe wojownikowi, że chciał „zmienić służbę”, w końcu nic mu nie obiecywał, a liczył się z tym, że niegłupi mężczyzna będzie chciał pozostać w Raju. To ojciec, z którym wydawało mu się, że połączyła go w końcu nic porozumienia, zawiódł.
Stin Rigan, jak oznajmiła służba, oczekiwał w salonie.
– Ojcze… – Chłopak nie potrafił dobrać odpowiednich słów. – Ty?
Zapadła długa chwila ciszy. Starszy z Riganów nic nie odpowiedział, przyglądał się tylko synowi.
– Wiem, że nie było ci łatwo – kontynuował. – Z SI… Ale myślałem, że o coś walczymy.
– Moja walka już dawno się skończyła – głos mężczyzny nigdy nie brzmiał tak staro. – Nie tobie mnie osądzać. Nie zdajesz sobie sprawy z wielu rzeczy, mój synu.
– Nie jestem twoim synem, nie mów mi, że nie wiedziałeś.
Stin podniósł się z miejsca.
– Jesteś i zawsze nim byłeś, Artisie.
Młodzieniec widział w jego oczach szczerość, ale ostatnio zbyt często mylił się w osądach. Odwrócił się i ruszył do wyjścia.
– Jedziemy do Scartów – zwrócił się do Coopowa. – Muszę zobaczyć się z Nisą.
– Odradzam – rzeczowo odpowiedział Mothua. – Na pewno nie wydobrzała jeszcze po mojej wizycie. Wiem, że nie skorzystała z modułu leczącego… To może nie być przyjemny widok.
– Kazałem tylko dać jej ostrzeżenie! – Chłopak zatrzymał się w wyjściu. – Upewnić się, że zrozumie. Nic więcej!
– To twarda i niezależna dziewczyna. Musiałem włożyć sporo wysiłku, żeby ją przekonać i upewnić się, że zrozumiała.
Złość i strach pojawiły się jednocześnie na twarzy młodego Rigana. Wybiegł, a Coopow zaraz za nim.
– Przybyłem zobaczyć się z Nisą.
W wejściu jak zwykle pojawił się sam Petor Scarte.
– Wejdź. – Mężczyzna spojrzał na Mothuę tylko przez chwilę, dłużej zatrzymując wzrok na nim. – Zaraz ją poproszę.
Nic, żadnych zbędnych konwenansów. To była nowość.
Dwójka służących poprowadziła ich do jadalni, gdzie właśnie nakrywano do posiłku. Zanim zdążył usiąść i zastanowić się nad Scarte, ten pojawił się z powrotem. Trzymał w dłoni pulsator skierowany w jego stronę.
Wszystko wydarzało się w mgnieniu oka.
Krzyk chłopaka.
– Nie zabijaj!
I strzał.
Artis poczuł ból w boku. Padając zobaczył jak wielki nóż rzucony przez wojownika uderza trzonkiem w twarz Petora. Starzec zalał się krwią i runął nieprzytomny na ziemię. Wrzask, jaki się podniósł, wystraszył młodzieńca bardziej, niż wystrzał. Służba rzuciła się na Coopowa, ale jego krótki miecz łatwo torował sobie drogę pośród niedoświadczonych przeciwników. Ból w boku i szok na chwilę pozbawiły go tchu. Chciał gestem powstrzymać zabójcę.
– Dosyć!!!
Krzyk Nisy był tak głośny i rozdzierający, że zatrzymał wszystkich w miejscu. Jej wygląd zszokował go. Cała twarz dziewczyny była jedną, wielką, fioletową opuchlizną. W uchylonych ustach brakowało zębów. Ledwo ją rozpoznał.
– Ty, bydlaku… – Młody Rigan zacisnął bezwiednie pięści. – Coś ty zrobił? Co siedzi w tej twojej chorej głowie?!
– Chciałeś, żeby zrozumiała. – Mothua, zmarszczył brwi. – Tak to się odbywa na Farmach. Wiedziałeś kogo i po co zabrałeś.
– Opatrzcie ojca i resztę rannych. Nikogo nie zawiadamiajcie! – mówienie wyraźnie sprawiało dziewczynie ból. – Ja się wszystkim zajmę.
Służba ocknęła się z szoku, bez słowa podniosła i zabrała gospodarza domu i pozostałych. Chłopak chciał wstać, ale rana w boku dała o sobie znać. Z jękiem opadł na podłogę.
– Nie podnoś się. – Nisa kucnęła przy nim.
Coopow wywrócił oczyma, a później zwyczajnie usiadł do posiłku, który zdążyła podać służba.
– Nie chciałem tego, to nie tak miało się odbyć…
– Wiem, Artisie. – Nisa chwyciła jego twarz i uniosła. – Inaczej postrzegasz świat i nie wszystko widzisz, jakim jest naprawdę. Raj niewiele różni się od Farm, ma tylko ładniejsze przybranie.
– Przepraszam.
– Nic więcej nie mów.
Kolejny atak bólu prawie pozbawił go przytomności. Dziewczyna podniosła się i zniknęła za drzwiami. Pojawiła się po chwili, prowadząc przed sobą robota kroczącego. Sześcionożna maszyna była niewiele większa od kota.
– Ratowniczy moduł polowy! – zawołał zabójca. – Widziałem takie na Farmach, niektórzy z możnych waszego świata ratowali takimi swoich zawodników po walkach. Zaskakujesz mnie, dziewczyno! To nie jest towar ogólnie dostępny!
Robot zbliżył się do chłopaka i rozpoczął analizę obrażeń. Dwa z sześciu odnóży zajęły się otwartą raną. Poruszały się w tempie ledwo rejestrowanym dla ludzkiego oka.
– Skąd go masz, Niso? – Odetchnął swobodniej, wyraźnie zabiegi przyniosły mu ulgę. – Czego jeszcze o tobie nie wiem?
– Niczego, co byłoby istotne dla… twoich planów. – Spojrzała badawczo na Artisa. – Dostałam go od ojca, dawno temu.
– Petor… bronił cię, zaryzykował życie. Nie spodziewałem się, że jest w nim tyle męstwa i ojcowskiej miłości.
– Ojcowskiej miłości? Artisie… Moduł, który widzisz, służył do tuszowania jego poczynań. Petor Scarte uważa mnie za swoją własność, dosłownie.
Krótko i beznamiętnie opowiedziała mu o gwałtach ojca toczących się od dzieciństwa, o wykorzystywaniu do tego celu robotów, gdy starzec już sam nie był na tyle sprawny. Opowiedziała mu o wizytach Mothuy, który brał to samo, co Petor. Mówiła wolno i niewyraźnie. Ból nie pozwalał na więcej.
– Pobicia świadomie nie leczyłam. Chciałam, byś to zobaczył, rozumiesz?
– Ale dlaczego? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?! – Chłopak usiadł z wysiłkiem. Robot odskoczył na moment, by zaraz powrócić do pracy. – Nie potrafię tego zrozumieć. Pomógłbym ci!
– Miałeś, masz, inne sprawy na głowie. O wiele ważniejsze niż ja! – Dziewczyna chwyciła dłonie ukochanego. – Musiałeś się na nich skupić. Od początku w ciebie wierzyłam. Wszystko inne się nie liczyło, a to… To kwestia priorytetów. Uznałam, że twoje są ważniejsze. Ale teraz przyszedł czas, byś poznał prawdę. Byś zrozumiał, jak funkcjonuje ten świat. Bo ty go zmienisz! Nie musisz znać wszystkich szczegółów, by móc stanąć na jego czele, rozumiesz?
Robot cichym dźwiękiem zasygnalizował zakończenie prac. Rana była zasklepiona, ledwie widoczna.
– Nie wiem, czy podołam, Niso. – Chłopak opuścił głowę. – Twój ojciec, mój, to bydlę, inni…
– Podołasz. – Dziewczyna podniosła się i pomogła mu wstać. – Właśnie nadszedł ten czas!
Młodzieniec chciał zaoponować. Powiedzieć, że nie jest gotowy, ale zaraz zamknął usta. Szybko przeanalizował ostatnią wizytę u SI, rozmowę z ojcem, napady i zdarzenia tutaj.
– Tego nie da się już zatuszować – powiedział, myśląc o Petorze, o zabitych i rannych w starciu z Mothuą, o samej Nisie. – Kula szybko przeprowadzi analizę, wyciągnie wnioski. Jeszcze nic nie świadczy o moich prawdziwych zamiarach, ale to tylko kwestia czasu.
– To prawda. Musisz wyruszyć natychmiast.
Mothua podniósł się od stołu.
– W końcu coś zaczyna się dziać! – Poprawił miecz i wytarł tłuszcz z noża.
– Ty?! Nigdzie ze mną nie pójdziesz! Jeszcze dzisiaj wrócisz na Farmy!
– On będzie ci potrzebny, Artisie! – Ukochana objęła go i przyciągnęła do siebie. – Nie czas na rozliczenia i dumę. Liczy się skutek! Musisz dotrzeć do SI, zanim się zorientuje. Będziesz miał tylko jedną szansę! A on przybliży cię do celu.
– Posłuchaj swojej kobiety, młody Riganie. Wydaje się, że to ona odpowiada u was za myślenie.
Artis zacisnął usta, przytulił do siebie dziewczynę.
– Muszę się zobaczyć z ojcem. Nie dam rady dotrzeć w pobliże Kuli bez jego pomocy.
❈❈❈

Gdy mężczyźni wrócili do apartamentów rodzinnych Riganów, w wejściu przywitał ich tylko jeden służący, zaufany człowiek Stina.
– Gdzie są wszyscy? Gdzie ojciec? – dopytywał młodzieniec, widząc, że wszystkie pomieszczenia toną w półmroku.
– Pan Rigan odesłał ich – oznajmił służący. – Jestem tylko ja. On bardzo martwi się zaginięciem pańskiej matki.
Artis przez chwilę o tym zapomniał, nie wierzył jednak w słowa SI.
– Dziękuję. Ty także nie będziesz już dzisiaj potrzebny.
Gdy mężczyzna oddalił się bez słowa, chłopak odezwał się do zabójcy.
– Zaczekaj tu na mnie.
Nie zastał Stina ani w salonie, ani w bibliotece. Gdy zobaczył światło w sypialni rodziców, wszedł do środka. Ojciec stał półnagi, tyłem do wejścia, przeglądając coś na hologramie.
– Ojc…
Słowa zamarły mu na ustach. Nigdy wcześniej nie widział go nagiego albo tego nie pamiętał. Plecy mężczyzny były poprzecinane dziesiątkami blizn. Trudno było znaleźć skrawek ciała, przez który nie przebiegałby ślad po bacie. Rigan odwrócił się.
– Chciałem ci tego oszczędzić, synu – powiedział, widząc jego spojrzenie. – Zabronił mi je usuwać. Ponoć dodają mi charakteru i tworzą historię.
Ile jeszcze czeka go złych wiadomości? Czy wszyscy coś przed nim ukrywali? Czy przemoc jest nieodłączoną częścią ludzkości? Nie… On to zmieni.
– Wyruszam, teraz. Muszę dostać się w pobliże SI i potrzebuję twojej pomocy.
– Tak… Od początku byłeś inny – mężczyzna mówił dalej, zamyślony. – Twoja matka miała rację, masz szansę zmienić ten świat. A ja w to nie wierzyłem, zwątpiłem…
– To już nie jest ważne, ojcze.
– Nie rozumiesz, mój synu. – Stin Rigan spojrzał z bólem na Artisa. – To ja zleciłem te napady. To ja chciałem… Chciałem cię zranić, osłabić… Pozbawić doskonałości, by on odsunął cię od siebie. Oszczędzić takiego losu, gorszego.
Chłopak pierwszy raz poczuł pewność swojej decyzji. Podszedł do ojca i złapał go za ramiona.
– Wierzę ci, ojcze. I nie potępiam. Zrozumiałem wiele spraw. Ale teraz muszę dotrzeć w jego pobliże i nie mam zbyt wiele czasu.
– Więc jednak nad tym zapanowałeś – Riganowi zadrżał głos, ale słychać było podziw w słowach. – Telekineza pod kontrolą…
– Wiedziałeś?
– Jesteś moim synem, Artisie. – Stin złapał chłopaka za ramiona. – I jestem z ciebie dumny, bez względu na to, co chciałem zrobić, pamiętaj o tym.
– Wiem.
– Zdajesz sobie sprawę, co się stanie, jeśli ci się nie uda? Jakie poniesiesz konsekwencje, jakie poniesie Raj?
– Czy cel nie jest tego warty, ojcze?
– …Jest.
– Potrzebuję twojej pomocy.
– Chodź. Nie polecisz śmigiem, nie mam takich wpływów, nie przemycę cię, nie ciebie. – Rigan pociągnął syna do wyjścia. – Mam coś innego.
– To maszyna krocząca, którą skonstruowałem dawno temu. – Mężczyzna stanął przed niewielkim pojazdem, jeśli można było go tak nazwać. – Gdy byłem młody i miałem jeszcze pasję. Znalazłem ten opuszczony magazyn i zrobiłem z niego swój warsztat.
– Nie zmieści nas obu. – Zauważył Mothua.
Pojazd przypominał pająka na czterech odnóżach, w którym kabina przypominała ekstremalne wielką głowę.
– Zmieści. Za fotelem sterowniczym jest wystarczająco miejsca. Docelowo służy na zapasy podczas długich podróży, ale wam nie będą potrzebne. Poza tym ma niewielką ładowność i tak nie moglibyście niczego zabrać.
– Potrafisz obejść połączenie z siecią, ojcze? – Artis miał wątpliwości.
– On nie jest podłączony do sieci, nie ma nawet jednostki sterującej – Rigan nie krył dumy. – To pojazd czysto mechaniczny o zasilaniu elektrycznym. Samowystarczalny. Dotrzecie nim pod sam gmach zarządzania. Jest sprawny, podróż nie powinna trwać dłużej, niż kilka godzin.
– Odkryją nas, zanim dotrzemy w pobliże gmachu – Coopow przyglądał się sceptycznie maszynie.
– Nie. Okolica gmachu zarządzania zawalona jest starymi wrakami, których nikt nie usuwa. Dla Kuli są bez znaczenia, a lądem i tak już nikt tam nie podróżuje. Nawet roboty.
– Więc mamy szansę. – Artis wierzył w słowa ojca. Mimo różnic w poglądach zawsze czuł, że w ostatecznym rozrachunku będzie mógł na niego liczyć.
– Dojdziecie pod samo wejście. Jestem pewny!
Sterowanie okazało się stosunkowo łatwe, a pojazd szybko pokonywał kolejne kilometry. Jeden z talentów ojca, których syn nie dostrzegł wcześniej. Chłopak milczał, analizował ostatnie wydarzenia i ciągle przed oczami miał pobitą Nisę. Gdy Mothua wychylił się obok niego, by przyjrzeć się pulpitowi sterowniczemu, nie potrafił dłużej powstrzymać pytania.
– Dlaczego?
Wojownik w pierwszej chwili nie zrozumiał, ale szybko się zreflektował, odwrócił wzrok od młodego.
– Była t w o j ą kobietą, rozumiesz?! – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Twoją. A ja miałem ją, kiedy chciałem i jak chciałem!
Artis nie rozumiał, ale już go to nie dziwiło. Nisa uświadomiła mu, że nie rozumiał wielu rzeczy… Ale wkrótce wszystko z r o z u m i e.
W połowie drogi trafili na błotnisty teren i robot zaczynał grzęznąć w miękkiej ziemi. Moc akumulatorów wyraźnie spadła.
– Zatrzymaj się. – Coopow podniósł się zza siedziska sterowniczego. – Wyjdę i pójdę za wami. Musimy zmniejszyć balast, inaczej pojazd może się zagrzebać.
Mothua wyrwał też przeszklony właz, nie był im potrzebny, a ważył kolejne kilkadziesiąt kilogramów. Gdy potężny mężczyzna wysiadł, wpadł w błoto po same uda, ale balast w pojeździe zmniejszył się o więcej, niż połowę. Coopow ruszył przodem. Ostatecznie, jeśli on wpadnie głębiej i nie będzie mógł się wydostać, Artis poszuka bardziej ubitego terenu, tak powiedział. Nie dodał, by chłopak go ratował.
Po dwóch godzinach dotarli do stałego gruntu i zabójca mógł z powrotem wsiąść do środka. Był zmęczony, padł za siedziskiem i dyszał głośno.
Stopniowo krajobraz się zmieniał, coraz częściej mijali stare wraki, głównie śmigów i innych pojazdów powietrznych, ale trafiły się też duże, lądowe transportowce. Gdy na horyzoncie pojawił się gmach SI, poruszali się już praktycznie po złomowisku. Latając śmigami, nie zwracał uwagi na otaczający gmach krajobraz w dole. Żaden inny pojazd naziemny nie byłby w stanie dotrzeć tak blisko, przedrzeć się przez gąszcz porzuconej stali. Artis Rigan zastanawiał się, czy ojciec planował użyć go kiedyś w tym samym celu.
Gdy poruszali się ogromnym holem gmachu zarządzania, chłopak czuł się, jak we śnie. Nie zastanawiał się wcześniej, jak ominą wszystkie roboty i bioboty, w ogóle maszyny znajdujące się w budynku, ale żadna nie zwróciła na nich uwagi. Zaniepokoił się, szło im zbyt łatwo. A to mogło oznaczać tylko jedno, Kula wiedziała o ich przybyciu.
Gdy kilkanaście metrów przed salą posłuchań wszystkie roboty stanęły nagle w miejscu, pozbył się wątpliwości. Mothua wyciągnął powoli swój miecz. Jak na zawołanie, z bocznych sektorów wyjechały cztery humanoidalne twory, które Rigan widział podczas pierwszej wizyty z ojcem. Nawet wielki Mothua wyglądał przy nich jak dzieciak.
– To roboty połączone bezpośrednio z SI – powiedział Artis. – Jego linia obrony. On bawi się nami, pozwalając podejść tak blisko.
– Jest za tymi drzwiami, jak wtedy? – zapytał wojownik, nie spuszczając wzroku ze zbliżających się maszyn.
– Prawdopodobnie tak.
– Więc mamy jeszcze szansę.
– Nie pokonasz ich, zabójco. To nie arena – głos młodzieńca był spokojny, wręcz rzeczowy. – Zginiesz.
– O, tak. Nie mam co do tego wątpliwości.
– Nie musisz, tacy jak ty, zawsze będą potrzebni. Nawet jemu.
Zabójca milczał przez krótką chwilę.
– Myślisz, że nie wiem, kim jestem? Czym się tam stałem?! – gorycz popłynęła z ust mężczyzny. – Że chciałem robić to wszystko, tam, tutaj, twojej kobiecie?! Chciałem przetrwać! Za wszelką cenę… I przetrwałem! Teraz przyszedł czas spłacić dług życiu.
Okrzyk i szybkość, z jaką wojownik zaatakował humanoidy, zaskoczyły chłopaka. Młody Rigan widział dużo walk na arenie, widział też na niej samego Mothuę, ale to… Uderzenia miecza o stal były tak donośne, że wywoływały ból w uszach i czuł każdy cios w wibracjach podłogi pod stopami. Tak walczył gladiator.
– Idź!!! – ryk wojownika wyrwał go z bezruchu.
Odwrócił się i wszedł do sali.
Złota Kula unosiła się dokładnie pośrodku auli posłuchań, ledwie widoczna z powodu panującego mroku.
– Wybacz brak fanfar, młody Riganie. – SI miała spokojną, prawie dobroduszną barwę głosu. – Ale nie spodziewałem się ciebie.
– Nie wierzę, Maszyno. – Artis zrobił kilka kroków w kierunku Kuli. Odległość miała znaczenie. – A zatrzymane roboty w budynku?
– To już zasługa twojego ojca.
Młodzieniec wyraźnie usłyszał podziw w głosie.
– Zainfekował system przeszło trzydzieści lat temu, na długo przed tym, zanim w ogóle się pojawiłeś. I czekał aż dotąd… Zaskoczył mnie. – Ton głosu podniósł się. – Jestem pod wrażeniem.
Artis zbliżył się o kolejnych kilka kroków. Ocenił dystans.
– Tylko po co? Cóż takiego on albo ty możecie mi zrobić?!
Teraz, pomyślał chłopak. Zamknął oczy, skupił myśli i zaatakował.
Huk wgniatanej stali rozszedł się echem po pustej sali, w ułamku sekundy Złota Kula nie była już kulą, tylko idealnym ikosaedrem. Jak wcześniej obliczył, ciśnienie masy żelowej wewnątrz podniosło się o kilka kilopaskali. Przekroczyło tym samym wartość krytyczną.
SI spadło na podłogę i przeszło w awaryjny stan pracy.
– Twoje zdolności… Impo… nujące – maszyna wydała dodatkowo kilka nieokreślonych dźwięków. – Nie mylił… em się względem ciebie, młody Artisie. Jesteś dosko… nały!
Chłopak otarł pot z czoła, poczuł się nagle bardzo zmęczony. Usiadł na ziemi.
– I co ter… az? Pat? Nie opanujesz mojego systemu.
– Mam dla ciebie propozycję.
– Jaką propozycję może mieć dla mnie czło… wiek, którego sam stworzyłem?
– Współrządzenia. Ale najpierw przeprowadzisz operację. W globalnej skali. Sprzęgniesz razem z moim, umysły tylu osób, aby pomieścić całą twą pamięć. Część z nich wskażę ja, jak mojego ojca i matkę. Nie nabrałeś mnie tą farsą z podstawionym robotem.
– Tak, zawsze potrafiłeś je roz… poznać. Zdajesz sobie sprawę, młody Riganie, ile tysięcy istnień będziesz musiał poświęcić? Czy także two… ją ukochaną Nisę?
– Nie. Nisa będzie mi potrzebna w formie cielesnej. Potrzebuję jej bliskości, zrozumiesz to w końcu. – Chłopak zamknął oczy. – To nie poświęcenie, to zmiana.
– Dlaczego miałbym na to przy..stać? – SI próbowało wzmocnić siłę swego głosu. – Nie wyliczam z tego żad… nych korzyści.
– Wyliczenia nie są tu potrzebne. – Artis wstał. – Będziesz mógł poczuć coś, co od początku starasz się zrozumieć. Przekonać się, czym jest m i ł o ś ć.
– Miłość… Tak, miłość jest ważna.
– To nie wszystko. Ofiaruję ci coś więcej. Śmierć.
– Jestem w stanie utrzymać ludzki mózg przy życiu przez kilka tysiąc…leci. O jakiej śmierci mówisz, Artisie?
Chłopak zbliżył się do zdeformowanej Kuli i położył na niej dłoń.
– Kilka tysięcy lat jest tylko mgnieniem oka w porównaniu z wiecznością. Śmierć będzie n i e u n i k n i o n a. To jest istotą umysłu.
– … To zmienia postrzeg…anie w s z y s t k i e g o.
Epilog
Nisa Scarte stała przy zbiorniku z masą żelową, trzymając ukochanego za rękę. Ścierała z niej lepki żel, choć wiedziała, że za chwilę będzie musiała zanurzyć ją z powrotem w wannie. Czasami wyciągała na wierzch jego głowę, by choć chwilę potrzymać ją w dłoniach, przytulić twarz do twarzy. Gładziła wtedy miliony milionów nanoprzewodów wychodzących z czaszki najdroższego.
Nigdy nie powiedziała ukochanemu, że od lat słyszała każdą jego myśl, jak zresztą wielu innych. Początkowo bardzo bała się tej… anomalii. Stopniowo jednak godziła się z tym, choć nie było to łatwe. Do tej pory nie wiedziała, czy bardziej bała się czynów ojca, czy jego myśli. Ale gdy poznała młodego Artisa, zakochała się w nim bez pamięci. Nie spotkała wcześniej nikogo, kto byłby tak szczery i prawdziwy. I to wyzwanie… Zemdlała, gdy pierwszy raz wyczytała to w jego myślach. Wizjoner. Wtedy postanowiła, że będzie przy nim trwać, bez względu na wszystko. Tak, pociągnęła za kilka sznurków, także przy pomocy ojca, usuwała pojedynczych wrogów, choć Stin Rigan jej umknął. Tak, mogła już dawno wyjawić postępowanie ojca i Mothuy, ale to była jej najważniejsza karta, as w rękawie! Impuls dla Artisa, kropla, która przeleje czarę. A cierpienie? Nie czuła go już od dawna, tylko ból, a to niewielka cena. Cena jednostki. Wywiązała się z postanowienia. Jej Artis osiągnął niemożliwe.
I choć tęskniła za jego głosem, spojrzeniem, choćby drobnym dotykiem i tęskniła tak, aż okrutnie bolało – to trwała.