- Opowiadanie: Goldengate - Zguba (DRAGONEZA)

Zguba (DRAGONEZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zguba (DRAGONEZA)

Szminka obrysowała dokładnie górną, a potem dolną wargę wysokiej postaci w małej czarnej na szpilkach.

Następnie złośliwie wyślizgnęła się z dłoni właścicielki i spadła na brukowaną kostkę. Toczyła się przez chwilę po ulicy, by zatrzymać się na żelaznej kracie studzienki kanalizacyjnej. Zawahała się w pożegnalnym piruecie i skoczyła samobójczo prosto w śmierdzące odmęty.

Postać uklękła natychmiast i przyłożyła ucho do kratki. Nim zdołała doliczyć do trzech, usłyszała gładkie „plusk". Zerwała kratę jednym szarpnięciem i wskoczyła w pogoń za szminką, tak jak stała, na obcasach, w małej czarnej.

Do uszu mieszkańców urokliwego miasteczka Dragon Creek, położonego na krańcu świata i ludzkiej głupoty, dobiegło ciężkie chlupnięcie.

Postać pływała bezładnie, nurkując i wynurzając się na powierzchnię co chwila. Pomalowanymi na czerwono pazurami grzebała w szlamie.

Szminki niestety nigdzie nie było. Nad ranem, gdy istota wydostała się z trudem z wąskiej studzienki kanalizacyjnej, wydała z siebie straszliwy ryk, budząc mieszkańców, psy, koty i staruszki.

 

*

Nazywa się jak ta angielska księżna, ale nie jest do niej podobna. Ma kruczo-czarne włosy i ostre, południowe rysy. Za rolę w Perle Kaszmiru została nominowana do Oscara, a mnie w gazecie wytypowano na szczęściarza, który zrobi z nią wywiad.

– Panna Diana Spencer nie czuje się dziś dobrze. Zgodziła się udzielić wywiadu tylko pana gazecie, ale proszę nie męczyć jej zbyt długo. – Starsza kobieta, to Mary Hopkins, asystentka Diany. Spotykam ją podczas każdej konferencji prasowej panny Spencer.

– Rozumiem, pani Hopkins. Postaram się zająć jak najmniej czasu pani Dianie.

Do sypialni mieszczącej się na poddaszu staromodnej willi na przedmieściach niewielkiego Dragon Creek wchodzę na paluszkach. Wszystkie okna zasłonięte są szczelnie grubymi kotarami. Możliwe, że Diana albo jest bardzo chora, albo ma potężnego kaca. W środowisku aktorów wszystko jest możliwe.

W pokoju śmierdzi tak, że przez chwilę zastanawiam się, czy nie znajdę tu trupa. Trochę mnie to dziwi.

Ciekawe, czy usłyszała, że ktoś wszedł. Nie chciałbym okazać się gburem i przyłapać ją w negliżu. A zresztą chciałbym, przyznaję. Pewnie dlatego skradam się po cichu w stronę wielkiego łoża, stojącego przy oknie.

– Niech się pan tak nie skrada. – Jej niski głos dobiega zza moich pleców, a ja podskakuję, okazując zupełnie niemęski brak opanowania. Głęboki fotel, w którym siedzi otulona kocami przegapiłem. Po prostu spodziewałem się Diany Spencer na łożu śmierci, jak w jej ostatnim filmie.

Podchodzę bliżej. Wskazuje na krzesło naprzeciwko siebie i pyta, czy czegoś się napiję. Odmawiam, bo przy niej nie mógłbym nic przełknąć. Przysiadam się, torbę kładę obok siebie, wyjmuję dyktafon i zerkam na rozmówczynię.

Dopiero teraz zauważam, że Diana wygląda okropnie. Podkrążone oczy i pełen rozpaczy wzrok zmieniły ją nie do poznania.

– Joshua Normans z Filmografii. – Przedstawiam się uprzejmie, ale ona ucisza mnie ręką zniecierpliwiona. Wie, z kim rozmawia, inaczej by mnie tu nie było. – Widzę, że nie jest pani w najlepszej formie – dodaję z litości. – Jeśli sobie pani tego życzy, możemy przełożyć wywiad.

– Chcę koniecznie dziś porozmawiać z panem prywatnie o swoich prywatnych sprawach.

– Słucham?

– Straciłam dziecko – wyznaje, wbijając we mnie przenikliwy wzrok.

Wspaniale! – Raduję się w duchu. Jeśli nawet redaktor Filmografii wywali mnie z roboty, ten wywiad doskonale sprzeda się w każdym tabloidzie.

– To okropne doświadczenie dla każdej kobiety – sznuruję usta w udawanym współczuciu i sięgam po dyktafon.

– Nie. Bez nagrywania poproszę. – Nie rozumiem, ale trudno.

– Chcę mieć znów swoje dziecko. Bardzo pana proszę, dobrze zapłacę. – Nigdy jeszcze tak piękna kobieta nie była wobec mnie równie bezpośrednia. Musiała czytać moje artykuły i tym zapewne ją ująłem. Udaję zmieszanie, ale i okazuję zrozumienie dla jej wybornego gustu. Chwytam Dianę za rękę i myślę, że fajnie, gdyby się jednak wcześniej wykąpała.

– Pokażę coś panu. – Wstrzymuję oddech, gdy zsuwa z ramion szlafrok i koszulę nocną, a moim oczom ukazują się jędrne piersi, pokryte łuskami, zgrabny brzuch, zielonkawy jak u jaszczurki. Odwracając się bokiem, prezentuje mi szczątki skrzydeł, a ja słabnę i tracę przytomność.

 

*

– Pani Hopkins, proszę podać sole trzeźwiące.

– Mówiłam ci dziecinko, że to nie jest dobry pomysł. Mężczyźni tego gatunku są słabi. Nie potrafią znieść widoku rodzącej kobiety. Nie można na nich polegać, bo przerasta ich opieka nad własnym potomstwem lub widok starzejącej się małżonki. Że o wynoszeniu śmieci nie wspomnę!

Otwieram oczy i widzę pochylone nad sobą dwie zatroskane twarze kobiet. Po chwili dociera do mnie świadomość gdzie jestem i dlaczego zemdlałem.

– Proszę mnie puścić! Ratunku! – drę się, chociaż nikt mnie nie trzyma. Zrywam się jak oszalały i pędzę do drzwi wejściowych, pod którymi koczuje jak zwykle kilkanaście wozów stacji telewizyjnych.

Stopuję. Wyjdę i co im powiem? Że panna Diana Spencer ma łuski? Wybucham krótkim śmiechem. Odwracam się na pięcie, skrzypiąc wypolerowanym butem o podłogę i patrzę prosto w oczy swojej ulubionej aktorce. Ona klęczy bezradnie na ziemi, wokół bandaży, chusteczek i soli, którymi mnie przed chwilą ratowała. Celuję w nią palcem.

– W porządku. Porozmawiamy, ale niech mi pani już tego nie pokazuje. – Kładę nacisk na „tego".

Skruszona Diana wstaje i zaprasza na kanapę w salonie. Tu się czuję bezpieczniej. Mimo wszystko od drzwi wejściowych dzieli mnie tylko kilkanaście kroków. Do tego koledzy po fachu widzą nas przez szybę. Jeśli będzie chciała mnie pożreć, pewnie nie będą mnie ratować, ale z pewnością nie zrezygnują z doskonałego materiału i moja bohaterska śmierć pójdzie w czołówce.

Siedzimy przez chwilę w milczeniu. Pani Hopkins przynosi kawę i podaje ciasteczka. – To siedźcie sobie dzieci, ja pójdę pozmywać. – Potrafi być bardzo taktowna.

– Jestem panu winna wyjaśnienie. – Zaczyna Diana. – Jestem smokiem. Pani Hopkins również, ale jej nie należy w to mieszać. To starsza osoba, już nie do końca sprawna.

– Aha. Jest pani smokiem. Świetnie! – Kiwam głową zirytowany, jakby mi właśnie powiedziała, że stłukła mój ulubiony kubek do kawy z Manchesterem United. Nie zamierzam ukrywać rozczarowania, że nam nie wyszło. Choć na ojcostwo nie czuję się jeszcze gotowy.

– Nie tylko zresztą ja! – Broni się. – Nie zastanawiało pana nigdy, dlaczego niektórzy zostają gwiazdami, zdobywają Oscary, występują w telewizji i odnoszą ogromne sukcesy, a inni żyją w cieniu, niezauważani nawet przez swoich najbliższych? – Patrzy na mnie wielkimi, orzechowymi oczyma i rozczula mnie smutek w jej głosie. – Tylko smocze plemię potrafi błyszczeć. Wy, ludzie, lubicie wierzyć, że każdy z was może przemienić się z Kopciuszka w królewnę lub księcia, ale zachwycacie się wyłącznie nami.

– Nie wierzę. – Wbijam w nią wzrok.

– A jednak. – Wytrzymuje spojrzenie.

– Sean Connery? – pytam, a Diana przewraca oczami, dając mi jasno do zrozumienia, co sądzi o moich wątpliwościach.

– Mogę pana zapewnić, że żadna aktorka czy aktor, którzy otrzymali Oscara nie należeli do ludzkiej rasy. Żaden prezydent Stanów Zjednoczonych również nie wywodził się od Adama i Ewy. A jako ciekawostkę, mogę panu zdradzić fakt, że ludzka stopa do dziś nie postała na księżycu.

– Niemożliwe! Nie oni! – Czuję się oszukany.

– A jednak! – Panna Spencer triumfuje. Cholera. Neil Armstrong zawsze wydawał mi się porządnym gościem.

Po chwili blask w jej oczach gaśnie i Diana kurczy się w sobie.

– Przyznam, że nie znam się na ludziach. Po ostatniej konferencji prasowej wydał mi się pan jednak najbardziej przyzwoity z tych wszystkich gryzipiórków. Nie gapił mi się pan na dekolt. Dlatego fakt, że akurat dziś byliśmy umówieni na wywiad uznałam za zrządzenie losu i postanowiłam panu zaufać. Sądzę, że może mi pan pomóc odnaleźć moje dziecko.

Nie byłem przygotowany na przygodę, najwyżej na krótki flirt.

– Musi pan poszukać w kanale. Ja nie mogę przez kilka dni wychodzić na słońce. Po przemianie muszę zregenerować ciało. Żeby znikło to, co panu pokazałam. Proszę szukać w studzience kanalizacyjnej za rogiem, przy posterunku Policji . – Kończy z prośbą w oczach.

– Czego mam szukać? – pytam, w nadziei, że nie będzie to mały smok. Ciężko będzie przemknąć z nim pod pachą, między dziennikarzami.

– Szminki.

– Szminki? – Szczypię się, bo może jednak się obudzę i wszystko się dobrze skończy.

-Takie czasy . – Wzdycha. – Wyobraża pan sobie aktorkę, spacerującą z koszykiem pełnym jajek?

Nie wyobrażam sobie smoczycy odbierającej Oscara. Wyobraźnia ludzka w ogóle jest mocno ograniczona, ale to postanawiam przemilczeć.

– Niech pan postara się wrócić przed zmierzchem. Niektóre starsze rasy żerują wyłącznie nocą. Dbamy o linię – wyjaśnia, a ja nie wnikam w szczegóły. Staram się po prostu zapamiętać cenną wskazówkę.

Z jej domu wychodzę głównym wyjściem, ucieczka przez dach nic by nie dała. Paparazzi są wszędzie. Próbują oślepić mnie trwale fleszami, ale zamykam oczy i idę dalej, prosto przed siebie. Ku mojemu zdumieniu zauważam, że kilku dziennikarzy przykleja się do mnie i lezie za mną uparcie powtarzając te same pytania.

– Co pana łączy z panną Spencer?

– Nic nas nie łączy. Dajcie mi spokój.

Idę dalej, nie zatrzymując się. Jeden fałszywy ruch, jedno potknięcie i zostanę pożarty. Ciśnienie rośnie, gdy zbliżam się do rzeczonej studzienki kanalizacyjnej. Zatrzymuję się. Paparazzi również. Przyklękam i zaczynam siłować się z kratą. Strasznie ciężka, nie dam rady, więc wołam jednego z gryzifleszy, żeby pomógł, to załatwię mu sesję z Dianą w bieliźnie. Facet jest skłonny do współpracy i lepiej zbudowany ode mnie. Razem unosimy tę kratę. Całe szczęście coś niedawno wyrwało ją z kawałkami betonu, bo musiałbym zamówić młot pneumatyczny. Robią mi masę zdjęć, gdy zanurzam się z głośnym „Chlup", znikając im z pola widzenia.

 

*

Gdybym chciał wyrazić się delikatnie, rzekłbym, że w kanale roznosi się zapach zbliżony do perfum, jakich zdawała się używać panna Spencer. Mówiąc po męsku, po prostu tutaj cuchnie.

Woda i ścieki kryją mnie ze dwa razy w tym miejscu, na szczęście umiem pływać dość dobrze. Żeby zmusić się jednak do nurkowania, potrzebuję dłuższej chwili. Płynę najpierw w lewo, potem w prawo, ale nie uśmiecha mi się zapuszczanie w głąb zalanego korytarza. Boję się, że stracę z oczu wyjście na powierzchnię i zostanę tu na zawsze, czyli pewnie do czyjejś kolacji.

Przez chwilę próbuję użyć zapalniczki, zamokła, ale za którymś razem, udaje mi się rozpalić płomień na chwilę. Niemal natychmiast tego żałuję.

Na półce ściennej ze dwa metry ode mnie dostrzegam skuloną, chuderlawą postać, uczepioną ściany jak nietoperz. Siedzi i wgapia się we mnie, a ja dostaję gęsiej skórki na myśl o tym, czym może być mieszkaniec kanałów. Staram się pocieszać myślą, że starsze rasy przeważnie nie jedzą przed zmrokiem.

– Hej, ty! – Dźwięk dochodzi ze strony, po której siedział stworek. Głosik ma piskliwy. Zbyt piskliwy na bezdomnego.

– Kim jesteś? – Wolę się upewnić, że umrę, zanim umrę ze strachu.

– Jestem księciem kanałów. Ale znajomi mówią mi Armand.

– Miło mi cię poznać, Armandzie – rzężę.

-Nie chrzań. Po co tu przylazłeś? To nie twój teren.

– Moja dziewczyna zgubiła tu wczoraj szminkę i… – Na taką bajkę ciężko byłoby nabrać nawet człowieka.

– Fiuuuuu!!! Fiuuu!!! – W gwizdnięciu stworka wyczuwam spory podziw. – Taki łysy knypek wyrwał smoczycę?

– Och to nie do końca tak. – Mam zakola, ale łysy całkiem nie jestem. Zastanawiam się, czy się nie obrazić.

– Nie tłumacz. Ludziom do tak zwanej alkowy nie zaglądam. – Spluwa z politowaniem. – Mam coś, co mogłoby cię zainteresować, ale musiałbyś dać mi coś w zamian.

-Mam trzy tysiące dolarów na koncie i rolexa. – Nie zamierzam się targować. To sprawa honoru.

– Na co mi dolary? Mam tu wszystko, co mi trzeba. Dach nad głową, morowe towarzystwo po zmierzchu. Jedzenia w bród, czasem samo do gęby się pcha. – Szczerzy się tak, że dostrzegam błysk potężnych kłów w półmroku. – Ale rolexa pokaż. – Wyciąga palce w moją stronę, a ja ściągam zegarek, który dostałem od ojca po obronie tytułu magistra.

– O, prawdziwy. To sobie wezmę. W starym mi baterie padły – tłumaczy. – Z kilku topielców zdjąłem. Teraz co topielec, to z rolexem na łapie.

– Szminkę daj.

– Nie tak prędko. – Kręci głową. – Najpierw zagadka.

Tego się bałem.

– Czym się różni potwór z Loch Ness od wiernej smoczycy?

– Potwór z Loch Ness podobno istnieje. – Rzucam pierwszy szowinizm, jaki przychodzi mi do głowy.

– Ha! – Stworek klepie się po udzie uradowany. – Równy z ciebie gościu… Właśnie, to jak się nazywasz?

– Joshua.

– Paskudnie – syczy ze współczuciem i rzuca we mnie szminką. – Smoczycy bym nie oddał, ale tobie – czemu nie? Łap! I przyłóż do ust, jest głodna.

Chwytam odzyskany skarb i odpływam, zapominając się pożegnać, ale stworek chyba do tego przywykł. Łudzę się, że jeszcze kiedyś do niego wpadnę. Na drabince czuję, jak żywa, czerwona szminka kwili mi w kieszeni spodni.

Instynktownie unoszę ją do ust i pozwalam wyssać moją ślinę. Odczuwam przy tym przyjemność, a między mną i nią wytwarza się silna więź, której nie rozumiem do końca, ale jest cudowna.

 

*

Wychodzę na powierzchnię tak śmierdzący, że odstraszam wszystkich paparazzich poza zdesperowanymi padlinożercami z Tygodnia Gwiazd. Tłumaczę, że zgubiłem tu wczoraj kluczyki, ale nikt mnie nie słucha, każdy próbuje zrobić jak najdokładniejsze zdjęcie mojej wymalowanej na czerwono twarzy.

Idę przez tłum jak zwycięzca. Wiem już, czego zażyczę sobie od Diany Spencer za swoje poświęcenie. Jeśli się zgodzi, wkrótce będę tatą.

Koniec

Komentarze

Bardzo fajne, bardzo miłe. Stek dobrze wysmażony. Masz ode mnie piątala.

OK, do konkursu. :)

Rakosz, dzięki. Mam nadzieję, że miałeś choć połowę frajdy z czytania, jaką ja miałam z pisania.;)

Ciekawe, przyjemnie się czytało :) Ale nie do końca jest dla mnie jasny motyw szminki. Tam siedział mały smok? I nie rósł?

Inanka,
no to takie współczesne smocze jajo z larwalną formą smoka, przystosowaną do realiów show- biznessu. Na pewno rósł. Po prostu w tym stadium był malutki. ;)

No żeby było jasne: szminka była jajem, ale aktorki z ajajkmi w torebkach nie chodzą. Jajka nie rosną, smok w jajku również, dopóki się całkiem nie wykuje. :)

:) Praktyczne rozwiązanie, trzeba przyznać!

Dobre, czytałem z przyjemnością :) Raczej nie przepadam za narracją pierwszoosobową ale tutaj w ogóle mi nie przeszkadzała.

Oryginalne, przyjemne i dobrze napisane :) Motyw szminki przedni - gdy czytałam pierwsze zdanie, stanął mi przed oczami obraz żywej pomadki latającej w powietrzu - okazało się, że niewiele się pomyliłam :P

Bardziej od narracji pierwszoosobowej uderzył mnie czas teraźniejszy, dawno się z tym nie spotkałam... A z błędów kosmetycznych, to niektóre kropki odjechały od liter ;)

Świetne, chociaż nie wiem, czemu ta więź, choć tak krótka od razu stała się tak silna. I szkoda tego księżyca. Daję piątkę :)

Miczi, Sylwien, Niezgoda - dzięki wielkie!

Niezgoda, co do tej więzi. No zwizualizuj sobie mężczyznę, który miał możliwość odbycia aktu, którego pierwowzorem jest nakarmienie piersią. A to smocze dziecko do tego było. Ponad męskie wyobrażenie.

Nie byłbym taki pewien, czy każdy mężczyzna chciałby karmić smoka piersią, ale rozumiem do czego zmierzasz ;)

:D Ok, przyjmuję do wiadomości.

Pierwszy akapit genialny. Pożegnalny piruet, samobójczy skok szminki, kobieta w małej czarnej i szpilkach, skacząca za rzeczoną szminką, nurkująca raz po raz, żeby ją znaleźć... urzekła mnie ta wizja, w dodatku uznałam, że autorka zdecydowanie pisać potrafi. Później niestety nie było już tak dobrze. Oczywiście, pomysł bardzo fajny - znana aktorka, która w rzeczywistości jest smokiem plus normalny, zwyczajny dziennikarz umówiony z nią na wywiad... ogromny potencjał w tym tkwi. Potencjał, który został trochę zmarnowany, bo jakoś to do mnie nie przemawia (nie gapiłeś się na dekolt, więc zdradzę ci, że jesteś smokiem, pójdziesz i znajdziesz moje dziecko...), wykonanie odrobinę szwankuje - ten opis pojawienia więzi jakoś do mnie nie przemawia. Szkoda, baaardzo szkoda, bo pomysł naprawdę świetny, w dodatku wnioskując po początku, zdecydowanie jesteś w stanie stworzyć ciekawe opisy.
Cóż... mam mieszane uczucia. Ale czytało się przyjemnie.

Isenna,
Najważniejsze, że czytało się przyjemnie. Jeśli chodzi o dialog z dekoltem, to miało być zabawnie, a wyszło widać średnio.  Dzięki w każdym razie za poświęcony czas i opinię. Każda jest na wagę złota.

PS Motywu więzi będę bronić jak smoczyca.:)

Motyw więzi jest bardzo ciekawy, natomiast sądzę, że można było pokazać ją trochę inaczej niż powiedzieć w prost, jak to się wytwarza i jaka jest cudowna;)

Isenna,
Przyznaję Ci rację.

Ale przyznaję Ci rację, że można to było napisać lepiej, jak niemal wszystko zawsze. Nie chciałam za bardzo tego wątku pod koniec już rozwijać, bo by się przesłodził. A na usprawiedliwienie tego, że nie dopracowałam wszystkiego idealnie mogę tylko powiedzieć, że napisałam to w ciągu paru godzin, na 1 dzień przed końcem konkursu, w prawdziwym amoku. To nie było przemyślane, bo nie miałam na to czasu.

Rozumiem;) Limit znaków plus termin wiszący nad głową. Po prostu rzucam uwagę, może na przyszłość się przyda.

Też przeczytałem i choć czytało mi się lekko, to motyw z dzeckiem-szminką jakoś mnie nie przekonał. Sorkens :(

terebka,
no trudno, jakoś to przeżyję :)

Bardzo ciekawy, oryginalny pomysł, a jak na tak szybko napisane opowiadanie (jak to wynika z komentarzy), naprawdę świetne. Jak to już chyba parę osób stwierdzało, przyjemnie się czyta. Tak na marginesie – może to moje subiektywne odczucie, ale podczas lektury miałam takie nikłe wrażenie, że czegoś mi tu odrobinkę brakuje, choć nie jestem w stanie określić, czego; może właśnie tego ostatniego szlifu, zrobionego na spokojnie? Tak czy inaczej, podobało mi się, chylę czoło i przyznaję Ci bez bicia, że masz potencjał :)

Pozdrawiam!

PS Szczególnie urzekła mnie wizja eleganckiej, umalowanej kobiety w małej czarnej, która bez wahania hopsa sobie do kanału ratować swoją szminkę.

Dzięki za komentarz i przeczytanie! Potencjał pewnie mam, gorzej z pracowitością;)

…Przeczytałem może z taką samą przyjemnością, z jaką ty pisałaś to opowiadanie. Gratuluję niewątpliwego talentu. Pozdrawiam.

dzięki!

     Bardzo fajne i bardzo sprawnie napisane opowiadanie… Jak wypadło w tym konkursie?        Pozdrawiam.      PS. Nalezy domniemywać. że bohaterowie zostali jednak sparowani. Albo się sparowali, a może nawet i zesparowali...

Nowa Fantastyka