Kiedyś myślał, że potrzebuje samotności, że ma dość tego zgiełku, terminów w pracy, ciągłej wymiany informacji, telewizora, smartfona. Marzył o domku położonym na uboczu, leśniczówce, w której mógłby skryć się przed ludźmi i światem. Teraz, pół roku po blackoucie, całkowicie zmienił zdanie w tej sprawie. Diametralnie.
*
Tyberiusz stał przy opuszczonej stacji benzynowej. Śnieg pokrył równym, białym prześcieradłem całą okolicę. Nie próbował szukać przed nim schronienia. Wyciągnął z kieszeni kurtki mapę drogową Polski i przyglądał się jej uważnie. Planował jeszcze dziś dotrzeć do celu. Jednak droga prowadząca do niego zatarasowana była setkami pordzewiałych aut, czasami całkowicie blokujących ulice, porozrzucanych na drodze walizek, toreb i plecaków pozostawionych przez uciekinierów. Wszystko to, pokryte śniegiem, czyniło tę trasę niebezpieczną i trudną. Na drodze można było spotkać zbieraczy – ludzi trudniących się głównie odzyskiwaniem benzyny z pojazdów – byli niebezpieczni jeśli uznali cię za konkurencję. Cena paliwa rosła z każdym dniem. Po chwili zastanowienia uznał, że najlepszym wyjściem będzie marsz przez las. Do wioski , gdzie znajdowała się biblioteka której szukał, pozostało mu już tylko kilka kilometrów. Zbyt wiele przeszedł, by ryzykować strzelaninę ze zbieraczami tak blisko celu.
Gdy minął tabliczkę z nazwą miejscowości, zobaczył pierwsze domy. Szedł zgodnie z przepisami, lewą stroną jezdni, ręce trzymając opuszczone wzdłuż ciała, tak by osoby, które mogły go obserwować, nabrały przekonania, że nie ma broni ani złych zamiarów. Miał jedno i drugie.
Nikt nie strzelił.
Dobrze.
Wioska niczym nie różniła się od setek innych rozsianych po terytorium byłej Polski: dominowały podniszczone zabudowania, gdzieniegdzie widać było domy jednorodzinne, najczęściej bielone, z dwoma miejscami parkingowymi, niegdyś zadbanymi trawnikami, solidnymi drzwiami dającymi poczucie bezpieczeństwa. Idąc główną ulicą rozglądał się za jakimś, który mógłby zająć. Skupił uwagę na starszych domach, zwykle mniej naszpikowanych niedziałającą elektroniką. Ceglane budynki, jeszcze poniemieckie, były lepiej przystosowane do współczesnych realiów. Ideałem byłby dom z piecem kaflowym, ale takiego od dawna nie widział. Mimo, że wypatrywał usilnie, nie zauważył nigdzie śladów walki, czy pospiesznej ucieczki. W kilku domach, do których zajrzał, nie było porozrzucanych ubrań i mebli – całkiem niedawno ktoś tam jeszcze mieszkał. Zaniepokoił go brak ludzi, czy psów. Wioska była opuszczona. Jakby w jednej chwili wszyscy zniknęli. Nie martwił się tym długo, zdarzenie choć niecodzienne, nie było zbyt niepokojące. Kilka razy już coś takiego widział w przeciągu ostatniego pół roku.
Wszedł do jednego z budynków, na stół położył rzeczy, które wyszabrował kilka domów wcześniej. Puszka tuńczyka i puszka solonych orzeszków. Łup niezbyt bogaty, ale nie szukał zbyt dokładnie. Na pewno jedzenia było znaczenie więcej, tylko lepiej ukryte.
Zjadł szybko, odpoczynek w tym miejscu to nie był dobry pomysł. W każdej chwili mógł wrócić właściciel lub lokator. Wyszedł w poszukiwaniu jakiegoś lokum. Przechodząc przez centrum wsi, zauważył spory, dwupiętrowy, nowoczesny budynek. Podszedł do drzwi, białe litery na czerwonej urzędowej tabliczce głosiły „GMINNY OŚRODEK KULTURY”. Czy mógł znaleźć coś lepszego? Nikt nie będzie tu szukał żywności, a właściciele pewnie już nie wrócą. Żadne struktury polityczno-administracyjne nie istniały od dobrych kilku miesięcy. W budynku było dosyć chłodno. Zlustrował pomieszczenie. Podłogę wyścielały stery papierów, porozbijane monitory i drukarki. Pomiędzy nimi leżały porozbijane doniczki, z których wysypywała się pulchna, czarna ziemia ogrodnicza. Pod ścianą stały szafy z jasnego drewna, z których powyrywano drzwiczki i szuflady a potem złożono w jednym z rogów pokoju. Drogę na piętro zagradzały plastikowe elementy reszty wyposażenia biurowego. Lawirował między meblami, żeby nie narobić hałasu. Na pierwszej kondygnacji znajdowało się kilka pomieszczeń, zauważył migotliwe światło w szparze pod drzwiami, które były podpisane "Biblioteka". Wszedł tam ostrożnie. W środku, plecami do wejścia, siedział mężczyzna. Gdy usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi, odwrócił się, rozciągnął w uśmiechu utkane z pajęczyny zmarszczek usta.
– Chciałby pan wypożyczyć jakąś książkę? – spytał flegmatycznie, poprawiając szarą marynarkę, która jeszcze przed zaćmieniem mogła być uznana za przedpotopową.
Przybysz nie odpowiedział, nie był pewny czy uda mu się coś powiedzieć. Od miesiąca z nikim nie rozmawiał. Sięgnął pod kurtkę i wyciągnął zdobycznego Glocka. Trzymając broń przed sobą, zerknął między nowoczesne regały wypełnione książkami, jakby mimochodem spojrzał na dwa okrągłe stoliki, na których leżały popularne czasopisma.
– Co tutaj robisz? Wypożyczasz książki? – spytał starszego mężczyznę, z niedowierzaniem.
– To co widzisz młody człowieku – odpowiedział, przechylając głowę i mrużąc oczy. Wyciągnął dłoń równie pomarszczoną jak twarz i zatoczył nią łuk.
– Mam na imię Tyberiusz.
– Ładne imię. Od tego cesarza? – Gdy nie uzyskał odpowiedzi, wrócił do pytania – Tak, wypożyczam książki i mam na imię Krzysztof.
– Chyba nie masz zbyt wielu czytelników? – Wycelował w bibliotekarza broń.
– Planujesz mnie zabić?
– Może.
Bibliotekarz odwrócił się do niego plecami i wrócił do przerwanej pracy.
– Źle pan trzyma broń – powiedział, pochylając się nad książką.
– Masz tendencje do takich teatralnych gestów? – warknął, marszcząc brwi. – „Palec na języku spustowym kładziemy w momencie świadomego oddania strzału” – zacytował fragment regulaminu.
Starzec zignorował groźbę:
– No, no, mundurowy. Policja, wojsko?
– Co tu się stało? Czemu wioska jest opuszczona?
– Więc policjant. – uśmiechnął się, a gdy przybysz nie zaprzeczył. Kontynuował. – Nie stało się tu nic specjalnego. Miesiąc temu zagnieździła się tu niedaleko banda rzezimieszków, która zaczęła terroryzować osadę – przerwał na chwilę. – Siedmiu wspaniałych nie przybyło. Policja i wojsko też nie. Bandyci na początku zabierali tylko trochę żywności. Potem zaczęli uprowadzać ludzi. Plotkowano, że zabierają ich do pracy.
– Okropna historia.
– Okropna – warknął, wyczuwając drwinę.
– Szukam książki: „Broń czarnoprochowa. Podstawy produkcji i zastosowanie”, znajomy który nieszczęśliwie zginał dwa tygodnie temu, mówił mi, że tutaj ją znajdę. – Spojrzał uważnie na starca.
– Jak zginął ten znajomy?
– Podczas pacyfikacji jednego z miasteczek.
– Straszne, straszne. – Bibliotekarz pokiwał z dezaprobatą głową – ludzie powinni w końcu nauczyć się, żyć bez przemocy.
Tyberiusz zmilczał banał.
– Co z książką?
– Nie mam takiej książki. Możesz sprawdzić jeśli chcesz. – Rozłożył ręce
– Ktoś tu jeszcze mógłby mieć tę książkę? Dobrze zapłacę.
– Nawet jeśli włączył byś prąd, to ci młodzieńcze nie pomogę. Nie mam tej książki, i nie sadzę by ktoś ją miał.
– Dlaczego?
– A kto by coś takiego kupił? – odpowiedział pytaniem.
**
Po południu przeszedł się po wiosce, zaglądając do niektórych mieszkań w poszukiwaniu cennych leków, jedzenia i książki, po którą przybył. Nie znalazł jej. Może zleceniodawca się pomylił? Może jej już tu dawno nie było. Sprawdzenie wszystkich domów zajmie mu dużo czasu. To niedobrze, bo zapas leków na cukrzycę gwałtownie mu się kurczył. Mimo że mierzenie poziomu glukozy we krwi było już niemożliwe, leczyć się musiał. Na szczęście „Glucophage” nie były specjalnie poszukiwany, więc szabrownicy nie zabierali go z aptek. O dietę diabetyka zadbał świat. W innym domu znalazł mały zapas drewna. W kominku, rozpalił małe ognisko i rozwiesił wokoło niego ubranie. Ciepło paleniska go rozleniwiło. Musiał przysnąć na chwilę. Zgrzyt otwieranych drzwi usłyszał zbyt późno. Półnagi skoczył w kierunku kurtki, gdzie znajdowała się broń. Nie zdążył.
– Stój! Stój kurwa, jeśli chcesz żyć!
Poczuł ulgę, sam już dawno nauczył się zasady: najpierw strzelaj, potem zabieraj lub pytaj. Rzeczy, które miał przy sobie, były bardzo cenne. Skoro nie zginął od razu jego przeciwnikiem był zwykły frajer, dawniej zwany również „dobrym człowiekiem” – obiekt westchnień różnej maści etyków lub zwykłych szuj. Obecnie choroba dobroczłowiecza zabiła więcej ludzi niż równie popularna głupota. W tym rachunku głupotą popisał się on a frajerstwem jego gość – statystyka była po stronie Tyberiusza.
Odwrócił się powoli, unosząc demonstracyjnie ręce. Przed nim stała młoda dziewczyna, najwyżej dwudziestoletnia, drobna i szczupła, delikatny lnianoblond kucyk wymykał jej się spod czapki z daszkiem. Ubrana w granatową kurtkę z wyblakłym logo firmy, granatowe znoszone dżinsy i granatowe buty. Całości dopełniał wielki plecak, pod którym ugiąłby się juczny muł. Wycelowała w niego takiego samego Glocka, jakiego miał on w kieszeni kurtki.
– Spokojnie, firendli. – Dostosował swój sposób mówienia do jej wieku..
– Firendli – odpowiedziała nerwowo.
– Nazywam się Tyberiusz, szukałem jedzenia i znalazłem trochę. Chcesz? – zapytał z wyrazem anielskiej niewinności na twarzy..
Niepewnie przytaknęła, wciąż celując w Tyberiusza, który trzymając ręce demonstracyjnie uniesione, podszedł do swojego plecaka. Wzrokiem spytał, czy może je opuścić. Gdy kobieta skinęła potakująco głową, wyciągnął z niego łupy dzisiejszego szabru, w tym bezcenną szynkę konserwową. Położył ją na na jednym z krzeseł. Gestem zaprosił dziewczynę do posiłku.
– A ty jak się nazywasz? – spytał sztucznie swobodnym tonem.
– Magda – odpowiedziała krótko.
Zastanawiał się jak sobie poradzi z otwieraniem puszki i trzymaniem wycelowanej w niego broni. Widząc jej niezdecydowanie, odwrócił się od niej i zbliżył do ognia. Bardziej czuł niż widział, że dziewczyna wciąż trzyma go na muszce, wiec nie była tak do końca głupia. Wciąż nie wiedział, dlaczego po prostu nie zabrała jedzenia i nie poszła sobie Odwrócił się ponownie do niej, milczał przez chwilę.
– Zabij mnie albo co. – Wzruszył ramionami. – Przecież nie będziesz tu tak w nieskończoność stała.
Magda jeszcze przez chwile się wahała, po czym schowała broń i zaczęła łapczywie jeść.
Suszyli ubrania i odpoczywali kilka godzin, prowadząc luźne rozmowy. Magda okazała się sympatyczną byłą studentką informatyki. Kierunek wykształcenia mieścił się w czołówce najbardziej nieprzydatnych we współczesnym świecie. Z rozbrajającą szczerością przyznała, że poszła na uczelnię aby znaleźć męża, na studiach nikt jednak nie szukał żony. Uczyła się w niedalekim mieście, po apokalipsie przedostała się do rodzinnej osady. Opowiedziała o podróży po nieludzkiej ziemi, strachu, samotnych nocach w opuszczonych domach, o bestialstwie, i jeszcze większym bestialstwie. Słuchał z udawaną uwagą i jeszcze bardziej udawanym współczuciem. On sam szybko przywykł do nowego świata, nowych zasad i okrucieństwa. Tłumaczył sobie, że jego dziadowie w czasach wojennych też przywykli do okrucieństwa, a na dokładkę stali się potem bezimiennymi bohaterami podręczników szkolnych. Przyznawał się przed sobą do tego, że nie żałuje poprzedniego świata, że nie tęskni jak większość do „starych dobrych czasów” gdy był prąd, że w tym świecie czuje się jak ryba w wodzie. Opowiedział wiec swojej nowej znajomej naprędce zmyśloną historię, w której był pracownikiem korporacji na stanowisku kierowniczym i zagubionym podróżnikiem szukającym swojej rodziny. Opowiadał zdawkowo i sucho by nie popaść w przesadę i nie wzbudzić jej podejrzliwości. Nie spodziewał się z jej strony większego niebezpieczeństwa, ale nigdy nic nie wiadomo. Skłonność do nerwowych zachowań jest ostatnio powszechna. Mimo to niedoszła informatyk rozluźniła się trochę.
Pijackie wrzaski wyrwały ich ze snu. Tyberiusz sięgnął po broń i podczołgał się do okna. W bladym świetle poranka zauważył czterech mężczyzn idących drogą. Dwóch z nich niosło pochodnie. Czuli się panami okolicy i nie oczekiwali oporu. A może już wiedzieli, że mieszkańcy opuścili wioskę? Bardziej słyszał niż widział jak wchodzą do domów, tłuką szyby i rozrzucają meble, nawołując i wykrzykując kompletnie nieznane mu nazwiska. Nie wyglądało na to, by szukali prowiantu, raczej pozbawieni laptopa i telewizora, gnani atawistycznymi pragnieniami szukali prastarej rozrywki wszystkich mężczyzn, którym się wydawało, że są władcami podbitego wszechświata. Prędzej czy później dojdą do tego domu – skonstatował. Zerknął na dziewczynę i szepnął.
– Musimy uciekać.
– To oni – wyszeptała.
Milczał, bo co mógł powiedzieć, zabili, zgwałcili, podpalili, okradli? Które z kategorii przestępstw mogła popełnić grupa takich dżentelmenów? Bez wątpienia wszystkie.
– Zbieraj się, uciekamy – warknął.
Schodzili z piętra, gdy tamci zaczęli przetrząsać sąsiedni dom. Oddychali ciężko, raczej z nerwów niż ze zmęczenia. Tyberiusz podchodząc do drzwi powiedział:
– Wychodzimy, na nic nie czekając. Jak nas zobaczą to się rozdzielamy i uciekamy każde w swoją stronę.
Szybko wybiegli z domu. Nikt nie krzyknął, nikt nie strzelił. Tyły posesji otaczał niski płot, przeskoczyli go. Wtedy padł strzał, przerażeni rzucili się na ziemię. Policjant chwycił dziewczynę za rękę i poderwał ją z ziemi. Trzymając się za ręce wbiegli w wyłożoną kostką ulicę. Gdy byli już dość daleko, Tyberiusz odwrócił głowę, by sprawdzić czy nikt ich nie goni. Zobaczył tylko w oddali płonące domy: kolejny etap zabawy i złości. Zaszyli się w domu najdalszym od centrum. Gdy wrzaski umilkły, zmęczeni usiedli na podłodze.
– Znasz ich?
Po chwili milczenia skinęła głową.
– Zrobili ci coś złego? – spytał kierowany resztkami przyzwoitości
Znów skinęła głową.
– Bardzo złego?
Odwróciła wzrok i długo wpatrywała się w ścianę.
– To porywacze. Oni zabierają ludzi, żeby potem dla nich pracowali.
Nie dopytywał, nie był szczególnie ciekaw. Sam wykonywał podobną pracę.
Nad ranem wrócili do domu, w którym się spotkali, po resztę rzeczy. Budynek był spalony. Śnieg otulił poczerniałe kikuty drewnianej konstrukcji. Mężczyzna bez słowa odwrócił się i skierował do biblioteki.
***
Starego człowieka zastał, jak poprzednio, siedzącego za biurkiem i pochylonego nad książką. Rozpoznał Tyberiusza i skinął mu głową. Do Magdy uśmiechnął się serdecznie. Ściągając kurtki, obydwoje z pożądaniem zerkali na kubek gorącej herbaty. Bibliotekarz zauważył ich spojrzenia. Podał kubek Magdzie z zachęcającym uśmiechem.
– Nie dopadli was, jak widzę?
W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
– A byli w bibliotece?
– Nie, tacy, jak oni nie zachodzą do takich miejsc – odpowiedział bibliotekarz i znów posłał Magdzie uspokajający uśmiech.
– Wiec nie przyszli? – spytał podejrzliwie.
– W ich mniemaniu nie ma tu nic interesującego, ani z tymi książkami upić się nie można, ani pobaraszkować, najeść się nimi też raczej trudno. Nie starcza im fantazji, by odgadnąć, że dzięki nim można się ubrać, najeść i uzbroić. No, ale – tu podniósł palec do góry – spalić można, choć w okolicy drewna dostatek, bo gdzie okiem nie sięgnąć las.
Magda wróciła, trzymając pod pachą jedną z książek, usiadła przy stoliku na którym położyła kubek herbaty i zabrała się do czytania. Tyberiusz zerkał na nią. Poruszała się po bibliotece swobodnie i pewnie. Nie była tu pierwszy raz? Bibliotekarz jakby odgadł jego myśli.
– Dawniej, gdy tu mieszkała, była częstym gościem w bibliotece.
– Tak myślałem. – Tyberiusz pokiwał głową. Zmienił temat. – Straciłem sporo prowiantu, musieliśmy w nocy uciekać z domu, a potem bandyci go spalili. Wiesz gdzie mogą być zapasy? Mieszkańcy nie będą już tego potrzebować. – dodał po chwili milczenia, tonem usprawiedliwienia, choć nie musiał. Mógł po prostu przetrząsnąć okoliczne domy. Chciał, tak szybko jak to możliwe, znaleźć książkę i opuścić tę nieszczęsną miejscowość.
Magda odłożyła książkę, podniosła swój plecak i stanęła przy Tyberiuszu. Też chciała wyjechać.
Znaleźli dom wskazany przez bibliotekarza. Piętrowy, murowany, z drewnianymi ozdobami w kształcie bluszczu na rogach, do tego kolorowe szyby, konstrukcja wyglądała oryginalnie, tą oryginalnością, o jaką stara się pozer. Ostrożnie weszli do środka, w środku było pusto i cicho. Od razu skierowali się do piwnicy, którą również szczegółowo opisał im starzec. Na półkach leżały starannie poukładane weki i konserwy. Obydwoje zapakowali tyle, ile mogły pomieścić ich plecaki.
– Im już nie będą potrzebne. – Nieświadomie powtórzyła argument Tyberiusza sprzed godziny.
– Nie będą. – potwierdził.
Usłyszał kroki, ktoś wszedł do piwnicy. Odwrócił się. Wyciągnął broń i wycelował w kobietę.
– Proszę pana, proszę mnie nie okradać – powiedziała błagalnym tonem.
Obydwoje wychodząc z domu nie patrzyli sobie w oczy. Zostawili co prawda połowę zapasów, które już zapakowali do plecaków, ale resztę zabrali. Chcieli jak najszybciej opuścić osadę.
Znów zaczął padać śnieg.
Prawie im się udało, właściwie już czuli się bezpiecznie. Zobaczyli ich wcześniej – czterech mężczyzn idących drogą. Na szczęście byli tuż przed szczytem małego wzniesienia. Przykucnęli od razu. Po obu stronach drogi leżał cienka i gładka warstwa białego puchu. Śnieg od razu by ich zdradził, ślady były widoczne dla każdego. Szybko się naradzili. Mogli się już tylko wycofać. Zdyszani wrócili do wsi. Wypełnione puszkami plecaki boleśnie obiły im plecy. Tyberiusz zerknął za siebie, żeby zobaczyć czy idzie za nimi pościg. Nie powinien tego robić – krzywo postawił stopę. Niemalże usłyszał chrzęst wykręcanej kostki. Mimo, że miał ciężkie, zimowe, trekkingowe buty, od razu poczuł potworny ból. Usiłował go zignorować, ale po kilku krokach upadł na ziemię.
Magda odbiegła jeszcze trochę, zanim zorientowała się, że jest sama. Odwróciła się i zobaczyła Tyberiusza leżącego na ziemi. Spojrzała na drogę i nie widząc pościgu, zawróciła.
– Wstawaj, wstawaj do jasnej cholery! – złapał jej wyciągniętą dłoń i usiłował się podnieść. Dziewczyna ujęła go pod ramię i pomogła wstać. Obydwoje ciężko dysząc, weszli do pierwszego z brzegu domu. Tyberiusz położył się na sofie która, ozdabiała pokój.
– Poszukaj jakiegoś bandaża elastycznego – poprosił. – Może nie będą przeszukiwać mieszkań.
– Musimy uciekać do biblioteki. Krzysztof nam pomoże, on ma broń. Pracował na strzelnicy! Musi nam pomóc – panikowała.
Zaciskając zęby z bólu podszedł do okna i zaklął w duchu. Zauważył napastników zbliżających się do wsi. Jeden z nich ręką wskazywał na ślady, pozostawione na śniegu. Było nieomal pewne, że ich znajdą. Słyszał już ich rozmowy. Właściwie nie miał wyboru. Zabrał swoje rzeczy i wciąż kuśtykając wyszedł przez okno balkonowe na ogród. Ból w nodze narastał i potężniał. Wiedział, że jest w stanie przejść co najwyżej kilkanaście metrów. Skierował się do szopy na narzędzia, znajdującej się w rogu ogrodu. Musiał poświęcić Magdę, żeby przeżyć. Jak wejdą do domu zajmą się nią, nie przyjdzie im do głowy sprawdzanie ogrodu. Zerknął za siebie, po raz kolejny upewniając się, że zamknął za sobą drzwi. Przed oczami zobaczył kaskadę czerwonych plam, pot pojawił się na rękach i twarzy. Na szczęście szopa nie była zamknięta – bezpieczna, cicha wioska – pomyślał z mieszaniną rozbawienia i irytacji. Otworzył drzwi, nie mając sił dalej iść, upadł na ziemię. Zaciskając z bólu zęby usłyszał wrzask Magdy a potem krzyki mężczyzn. Chwila ciszy i znów krzyk Magdy.
Przez chwilę leżał na podłodze szopy. Nie miał jak uciec. Ogród był otoczony wysokim płotem, nie przeskoczy go. Za chwilę któryś z nich wyjdzie na zewnątrz i zobaczy pozostawione ślady. Musiał pozbyć się bandytów. Rozglądał się po pomieszczeniu. Z kilku patyków i sznurka ogrodowego zrobił sobie prowizoryczne szyny. Plecak odłożył na ziemię, z kurtki wyciągnął broń i cicho przeładował. Z wnętrza mieszkania cały czas dochodziły go rozmowy mężczyzn. Czuli się bezpieczni i pewni siebie. Cały czas kuśtykając podszedł do drzwi, którymi uciekł z domu. Przez firanę zobaczył Magdę, leżała rozebrana na ziemi. Nogi miała szeroko rozłożone, na twarzy widział sińce i zakrzepłą krew. Wpatrywała się w sufit.
– Za pierwszym razem nam uciekła, teraz wygląda na zadowoloną. Patrzcie jak oczy wytrzeszczyła z zadowolenia. – powiedział najwyższy z mężczyzn, widocznie przywódca, bo pozostali zarechotali zgodnie.
– No, to dogodzimy jej jeszcze raz – dodał inny. Zaczął rozpinać spodnie. Pozostałą trójka usiadła na sofie, jakby szykowali się do obejrzenia seansu filmowego.
Poczekał, aż zaczną znów gwałcić Magdę – to znacznie zwiększyło jego szanse na przetrwanie i wyjście cało z opresji. Gdy pojękiwania stały się głośne i wyraźne. Tyberiusz znów zerknął do pomieszczenia. Magda w ogóle się nie ruszała, wciąż wpatrywała się w sufit, tylko chwilami krzywiła usta w grymasie obrzydzenia. Lepszej okazji nie będzie – zdecydował. Ignorując ból w nodze pchnął drzwi balkonowe. Zanim bandyci zdążyli zareagować, oddał pierwszy strzał prosto w głowę ich szefa. Pozostali rzucili się w poszukiwaniu schronienia. Strzelał jak do kaczek, ten który gwałcił, bezsensownie próbował założyć spodnie. Tyberiusz dokuśtykał do niego i strzelił mu w brzuch, krew bryznęła na podłogę i kobietę. Oprawca z cichym jękiem i wyrazem najwyższego zdziwienia na twarzy upadł na podłogę. Ostatni z napastników zdążył dobyć broni. Jednak naoglądał się zbyt dużo filmów. Pistolet trzymał w jednej ręce, która do tego trzęsła mu się jak galareta. Policjant wciąż ignorując ból, zrobił krok w bok i zszedł z linii ognia. Usłyszał huk. Sam przyjął prawidłową pozycje i oddał trzy strzały w kierunku ostatniego z bandytów. Dwa w brzuch były celne.
Tyberiusz popatrzył na Magdę. Nie zareagowała. Uniósł broń i wycelował w jej głowę.
– Widzisz, dobro zabija bardziej niż głupota, trzeba było mnie zostawić i uciekać sama. Rozumiesz?
Nie czekał na odpowiedź. Nacisnął spust. Nie potrzebował świadków. Łapacze niewolników na pewno tu wrócą i będą chcieli wiedzieć, co tu się stało. Nie miał się nią teraz jak zaopiekować. Lepiej, żeby nikt o nim nie wspomniał. To, po co tu przybył było zbyt ważne. Pozostała jeszcze tylko jedna osoba.
****
Krzysztof stał przed wejściem do bibliotek i wpatrywał się w płonące ognisko. Tyberiusz podszedł do niego wolno, z bronią w pogotowiu. Spojrzał na ognisko które trawiło książki, na jednej z okładek zobaczył tytuł „Broń czarno-prochowa. Podstawy produkcji i zastosowanie”, autor Krzysztof Zasłonek.
– Do niczego już nie wykorzystacie tych książek. Spaliłem wszystkie egzemplarze które miałem. Na świecie jest już wystarczająco wiele zła i nienawiści. Nie przyłożę ręki do kolejnej wojny!
– Mogłem się domyślić, że jesteś autorem tej książki. Jesteś głupcem, powiedział bym nawet wyjątkowym głupcem, jeśli myślisz, że spalenie tych książek coś zmieni. W jednym jednak masz rację ręki do tego nie przyłożysz. Przyłożysz pełną wiedzy głowę. – Tyberiusz uśmiechnął się zimno. – A cena za nią właśnie wzrosła niebotycznie.